janjuz - 2017-07-28 12:39:12

Oto początek nowego tomu Preludiów. Tłumaczenie niestety będzie dość powolne.




DragonLance
Preludia Część pierwsza
Mrok i Światło
Paul B.Thompson oraz Tonya R.Carter
* * *


Rozdział 1

Rozstanie

   Jesień malowała Solace żywymi kolorami. Każda weranda i każde okno wypchane były czerwonym, pomarańczowym czy żółtym listowiem bowiem wszelki domy i sklepy w Solace gnieździły się w otulinie potężnych konarów drzew vallen, gdzieś wysoko ponad omszałym gruntem. Gdzieniegdzie widać było wolne przestrzenie w nadrzewnym mieście. Były to publiczne place miasteczka, miejsca w których jednego tygodnia odbywał się jarmark a w drugim występy wędrownej trupy artystów.
   Na jednym z takich placów, aktualnie skąpanych w słonecznym świetle, stały trzy osoby – jedna kobieta i dwójka mężczyzn. Dwa miecz poruszały się żywo w te i wewte i ostro odbijały podające na ostrza promienie słońca. Dwie osoby ostrożnie się nawzajem okrążały i szermowały nagłymi wypadami nagich ostrzy. Trzecia osoba stała z tyłu i obserwowała. Miecze ostro zgrzytały w całusach rozzłoszczonej stali.
- Dobra robota! – powiedział obserwujący Caramon Majere – Wspaniała parada, Sturm!
   Wysoki, młody mężczyzna z opadającymi, brązowymi wąsami tylko odmruknął z krótkim potwierdzeniem. Był jednak raczej mocno zajęty. Przeciwnik właśnie skoczył do przodu mierząc mu prosto w pierś. Strurm Brightblade ciął ostro w atakujące ostrze i jednocześnie szybko się cofał. Uderzenie minęło go może cal. Przeciwniczka Sturma aż się zachwiała tracąc lekko równowagę i rozstawiając szerzej stopy.
- Spokojnie, Kit! – zawołał Caramon.
   Przyrodnia siostra odzyskała równowagę z gracją zawodowej tancerki. Zebrała razem pięty w cichym trzasku skórzanych butów i obróciła się do Sturma szczupłym profilem jako jedynym celem.
- A teraz, przyjacielu – powiedziała – zaprezentuję ci sztuczkę jakiej można się nauczyć tylko praktykując walkę za pieniądze.
   Czubkiem miecza zaczęła Kitiara wycinać kółka w powietrzu. Raz, dwa razy, trzy razy – Sturm tylko obserwował śmiertelnie groźne ruchy. Caramon gapił się z otwartą szeroko gębą. Miał tylko osiemnaście lat i choć osiągnął, lub nawet przewyższył, rozmiary dorosłego mężczyzny to jednak głęboko w środku duszy pozostawał jeszcze chłopakiem. Dzika i już otrzaskana ze światem Kitiara była jego idolem. Miała w sobie więcej entuzjazmu i energii niż dowolnych dziesięciu mężczyzn razem wziętych. Z miejsca, w którym teraz siedział, mógł Caramon dostrzec każdą rysę na ostrzu Kitiary jakby stanowiły one wspomnienia po ciężkich bojach. Boczna powierzchnia ostrza błyszczała od częstego i dokładnego polerowania. Miecz Sturma dla kontrastu był tak jeszcze nowy, że nawet na jego rękojeści wciąż były widoczne błękitnawe odcienie wywołane krystalizującym stal ogniem kuźni.
- Uważaj na prawą – zawołał Caramon.
   Wolną dłonią Sturm ujął gałkę rękojeści i już czekał, jak przystało na Rycerza Solamnijskiego, na atak Kitiary zwrócony do niej przodem.
- Ha!
   Kitiara zawirowała na jednej nodze i przecięła powietrze wznoszącym cięciem miecza. Caramon wstrzymał dech gdy jej cięcie wzniosło się do szczytu ruchu. Sturm stał nieruchomo. Miecz dziewczyny mógł zakończył łukowy cios prosto na jego karku. Caramon zamknął oczy – usłyszał nagle potężny brzęk zderzającej się stali. Poczuł się głupio więc otworzył znów oczy.
   Sturm sparował cios najprostszym sposobem, bez żadnej finezji, po prostu rękojeścią w rękojeść. Stał teraz blisko z Kitiarą, miecze mieli zablokowane ostrzami do góry. Kiście Kitiary zadrżały. Nacisnęła mocniej i wolną ręką ścisnęła rękojeść miecza. Sturm siłą zmusił ją do opuszczenia gardy. Twarz jej pobladła a potem gwałtownie poczerwieniała. Caramon już znał te objawy. Ta przyjacielska potyczka nie szła po jej myśli i Kitiarę zaczęło to złościć.
   Poirytowana stanęła mocnie, uniosła gardę i natężyła się przeciw większej masi i sile Sturma. A jednak rękojeść jej broni wciąż opadała. Ostro rżnięta garda nowego miecz Sturma ocierała się jej o policzek. Z ciężkim sapnięciem Kitiara przerwała wysiłki. Oba miecze opadły końcami w zielony mech.
- Dość – powiedziała – Dziś ja kupuję ale. Powinnam być mądrzejsza i nie pozwolić ci na taki blokowanie mojej gardy! Chodźmy, Sturm. Po kuflu najlepszego Otikowego!
- Brzmi cudownie – odparł.
   Zwolnił miecz i postąpił krok wstecz wciąż ciężko dysząc. Gdy tylko się ruszył Kitiara wpakowała płaz swej broni między jego kolana. Stopy Sturma się splątały a on sam padł grzbietem w zieloną trawę. Miecz wypadł mu z dłoni a tymczasem Kitiara już stała nad nim trzymając trzydzieści dwa cale ostrza wymierzone w jego gardło.
- Walka to nie zawsze sport – powiedziała – Miej zawsze oczy otwarte i miecz trzymaj krzepko, dłużej pożyjesz.
   Sturm popatrzył wzdłuż ostrza prosto w twarz Kitiary. Pot pozlepiał czarne kędziory na czole a naturalnie ciemne usta były mocno zaciśnięte. Powoli rozchyliły się w krzywym uśmiechu. Schowała miecz do pochwy.
- Nie bądź taki przygnębiony! To chyba lepiej gdy przyjaciel cię powali i potraktuje to jak lekcję niż żeby wróg miał cię pochlastać na dobre.
   Wyciągnęła rękę.
- Pośpieszmy się lepiej nim Flint i Tanis wypiją wszystko u Otika.
   Sturm pochwycił jej rękę. Dłoń była twarda i zrogowaciała od rękawic i rękojeści miecza. Kitiara podciągnęła go i w końcu stanęli nos w nos. Sturm był wyższy o głowę i co najmniej pięćdziesiąt funtów cięższy a i tak czuł się przy niej jak nieopierzony dzieciak. Jasne oczy dziewczyny i jej przymilny uśmiech zdołały jednak obawy rozproszyć.
- teraz rozumiem w jaki sposób udało ci się rozwijać jako wojowniczce – powiedział i pochylił by podnieść miecz.
   Oczyścił go i schował do pochwy.
- Dzięki za dobrą lekcję. Następnym razem dopilnuję by mieć stopy poza twoim zasięgiem!
- Hej Kit! – gorączkowo dopytywał Caramon – Pokażesz mi potem kilka twoich sztuczek?
   Miał przy sobie krótki miecz; prezent od uwielbiającej przygody siostry. Znalazła go na którymś z wielu pól bitewnych. Flint Fireforge, znający się na obróbce metali jak mało kto, twierdził, że miecz Caramona został wykonany w południowym Qualinesti. I tylko dzięki takim przypadkowym wiadomościom dowiadywali się co nieco o wędrówkach Kit.
- Czemu nie? – odparła – przywiążę sobie jedną rękę z tyłu, żeby było fair.
   Caramon już gębę otwierał do szybkiej odpowiedzi, lecz Kitiara zamknęła mu dłonią usta.
- A teraz do gospody. Jeśli szybko nie dopadnę kufla ale to się rozsypię!
   Kiedy wreszcie dotarli do korzeni wielkiego drzewa vallen wspierającego Gospodę Ostatni Dom spotkali starego druha, Flinta, siedzącego przy najniższych stopniach schodów. Krasnolud dzierżył w potężnych, węźlastych dłoniach całe naręcze drzazg i odcinał od nich cienkie jak włos płatki. Miał tylko mały, lecz bardzo ostry nożyk.
- Cóż, widzę, że skórę masz nienaruszoną – mruknął popatrując z ukosa na Sturma – Tak na poły myślałem, że własną głowę przyniesiesz pod pachą.
- Twoja ufność w moje siły jest niezwykła – kwaśno odparł młody mężczyzna.
   Kitiara zatrzymała się i oplotła ramieniem potężne barki Caramona.
- Lepiej uważaj, stary krasnoludzie. Obecny tu Mistrz Sturm dysponuje niezwykle silnym ramieniem. Kiedy zaś już oduczy się przestrzegania przestarzałego kodeksu rycerskiego…
- Honor nigdy nie jest przestarzały – wtrącił Sturm.
- I dlatego padłeś plackiem na plecy z moim mieczem na szyi. Gdybyś tylko…
- Nie zaczynajcie od nowa! – warknął Caramon – Jeżeli mam wysłuchiwać kolejnej debaty o honorze to chyba umrę z nudów!
- Nie mam zamiaru się kłócić – Kitiara poklepała brata po ramieniu – Swego dowiodłam.
- Flint, chodź z nami. Kitiara stawia – powiedział Caramon.
   Starszawy krasnolud uniósł się na przysadzistych nogach posyłają jednocześnie na ziemię całą kaskadę cieniutkich drewnianych płatków. Wyrównał odzież i schował nóż do buta.
- Żadnego ale dla ciebie – Kitiara zwróciła się w stronę Caramona z iście matczyną surowością. Za młody jesteś na picie.
   Caramon dał nura spod jej ramienia i skoczył w stronę Sturma.
- Kit, mam już osiemnaście lat.
   Twarz Kitiary wyrażała ciężkie zdumienie.
- Osiemnaście? Pewien jesteś?
   Jej „mały” braciszek był co najmniej cal wyższy od Sturma. Caramon popatrzył na siostrę z oburzeniem.
- Jestem, jestem. Po prostu nie zauważyłaś, że jestem już dorosłym mężczyzną.
- Dzieciak jesteś! – krzyknęła Kitiara i wyciągnęła miecz – Jeszcze chwila i dostaniesz klapsa!
- Ha! – krzyknął Caramon ze śmiechem – Nie dasz rady mnie złapać!
   To powiedziawszy skoczył naprzód i runął w górę po schodach. Kitiara schowała miecz i skoczyła za nim. Długie nogi Caramona szybko pokonywały strome schody. Wraz z siostrą, głośno się śmiejąc, zniknął za masywnym pniem drzewa.
   Flint i Sturm wspinali się wolniej. Lekki wietrzyk powiewał między konarami i posyłał wszędzie kolorowy deszcz liści zasypujących schody. Strurm spojrzał rozejrzał się poprzez gęstwę gałęzi w stronę pozostałych nadrzewnym domostw.
- Za kilka tygodni będzie wyraźnie już widać nawet drugą stronę wsi – mruknął.
- Racja – odparł Flint – Aż mi trochę dziwno, że o tej porze nie jestem gdzieś w drodze. Przez więcej lat niż dotąd, chłopcze, przeżyłeś przemierzałem drogi Abanasinii od wiosny do jesieni. Zajmowałem się handlem.
   Sturm przytaknął. Decyzja ogłoszone przez Flinta, że oto wycofuje się już z wędrownego kowalstwa zaskoczyła wszystkich wokoło.
- Teraz to już przeszłość – powiedział Flint – Czas już zawiesić własne nogi na kołku. Może zacznę uprawiać róże w ogródku.
   Wyobrażony widok krasnoluda zajmującego się ogródkiem różanym wydał się Sturmowi groteskowo nienaturalny. Aż potrząsnął głową byle się tej myśli pozbyć.
   Sturm przystanął na płaskiej platformie w połowie drogi do gospody i oparł się o poręcz. Flint postąpił jeszcze parę kroków, lecz też się zatrzymał. Koso popatrzył na Sturma i rzekł.
- O co idzie, chłopcze? Aż widać, że masz coś na języku.
   Flint niczego nie przegapiał.
- Muszę odejść – powiedział Sturm – Do Solamnii. Zamierzam odszukać swe dziedzictwo.
- I swego ojca?
- Jeżeli jest gdziekolwiek jeszcze jakiś jego ślad, to ja go znajdę.
- Długa podróż i niebezpieczne poszukiwania – powiedział Flint – Chciałbym iść z tobą.
- Nie o to chodzi – rzekła Sturm – To tylko moje zadanie. Moje poszukiwania.
   Sturm i Flint weszli w drzwi gospody w chwili dokładnie odpowiednie, żeby dostać w twarze całą lawinę ogryzków jabłek. Podczas gdy lepką pulpę wycierali z oczu cała sala gospody grzmiała głośnym śmiechem.
- Który to łajdak się ośmielił? – ryknął Flint.
   Niezgrabna, młoda dziewczyna, pewnie nawet nie miała jeszcze czternastu lat, z głową całą w rudych splotach, wręczyła ręcznik rozwścieczonemu krasnoludowi.
- Otik właśnie wyciskał nową porcję cydru i pewnie dopadli resztek – wyjąkała przepraszająco.
   Sturm wreszcie wytarł twarz do czysta. Kitiara z Caramonem padli na kontuar i chichotali jak banda zidiociałych dzieciaków. Stojący za barem Otik, korpulentny właściciel gospody, potrząsał głową z dezaprobatą.
- To jest pierwszej klasy lokal – powiedział – Jeśli zamierzacie ciągnąć dalej te psikusy to proszę na zewnątrz!
- Bzdura! – odparła Kitiara.
   Cisnęła na bar monetę. Caramon otarł łzy śmiechu i wytrzeszczył oczy. To była złota moneta. Niewiele takich widział.
- Może to cię uspokoi, co, Otik? – powiedziała Kitiara.
   Wysoki, zgrabny mężczyzna podniósł się zza stołu i podszedł do baru. W jego ruchach dało się widzieć jakiś dziwny wdzięk a wysokie kości policzkowe i złotawe oczy wyraźnie oznajmiały elfie dziedzictwo. Podniósł monetę.
- Co jest, Tanis? – spytała Kitiara – Nigdy nie widziałeś złotej monety?
- Tak dużej jeszcze nie – odparł Tanis Półelf i obrócił monetę – Skąd pochodzi?
   Kitiara podniosła kufel i pociągnęła łyk.
- Nie mam pojęcia – odparła – To część mojej zapłaty. A dlaczego pytasz?
- Napisy są elfickie. Powiedziałbym, że była bita w Silvanestii.
   Sturm i Flint podeszli bliżej i uważnie obejrzeli monetę. Flint orzekł, że delikatny napis jest definitywnie elficki. Dalekie Silvanesti nie miał praktycznie żadnych kontaktów z resztą Ansalonu tak więc zdumiewającym było, jak moneta mogła znaleźć się tak daleko.
- Łup – podpowiedział głos z naroża sali.
- Co mówiłeś, Raist? – spytał Caramon.
   W oddalonym kącie głównej sali gospody widoczna była blada postać. Był to Raistli, bliźniaczy brat Caramona. Był, jak zwykle zresztą, pochłonięty całkowicie studiowanie jakiegoś zakurzonego zwoju. Wstał teraz i podszedł do grupki przyjaciół; barwne światło filtrowane przez witrażowe okna gospody przydawało bladej skórze dziwacznych odcieni.
- Łup – powtórzył – Z rabunku, grabieży czy też zdobyczy.
- Wiemy wszyscy, co to słowo znaczy – szorstko odezwał się Flint.
- On po prostu uważa, że monetę prawdopodobnie skradziono w Silvanesti a potem znalazła się szkatułach dowódcy najemników, w tym i Kitiary – powiedział Tanis.
   Podawali sobie monetę z rąk do rąk, obracali na obie strony i sprawdzali ciężar. Poza swą czyto monetarną wartością moneta stanowiła głos mówiąc o odległym, magicznym ludzie.
- Pozwólcie zobaczyć – uparty głosik odezwał się skądś poniżej lady baru.
   Drobne, szczupłe ramię wystrzeliło do góry między Caramonem a Sturmem.
- Ooo, nie! – krzyknął Otik i porwał monetę z dłoni Tanisa – jeżeli kender położy łapę na monecie to możecie jej tylko posłać pożegnalnego całusa. Byle szybko!
- Tas! – zawołał Caramon – Nie widziałem jak wchodziłeś.
- Był tytaj przez cały czas – odparł Tanis.
   Tasslehoff Burrfoot, jak większość przedstawicieli tej rasy, był zarówno bardzo sprytny jak i bardzo drobny. Potrafił schować w najbardziej niemożliwych miejscach a poza tym znany był z, hmm, lepkich palców… on sam określał je ciekawskimi.
- Ale dla wszystkich – powiedziała Kitiara – Już wiadomo, że jestem wypłacalna!
   Z potężnego dzbana Otik napełnił szereg kufli więc przyjaciele zasiedli wokół okrągłego stołu pośrodku sali. Raistli, miast jak zazwyczaj zatopić się w lekturze zwoju, wziął krzesło i przyłączył się do reszty.
- Skoro jesteśmy tu wszyscy razem – powiedział Tanis – to ktoś chyba powinien wznieść jakiś toast.
- Za Kit, fundatora wspólnego święta! – zawołał Caramon wznosząc gliniany kufel cydru.
- Za złoto, które za to wszystko płaci – odpowiedziała siostra.
- Za elfów, którzy wybili monetę – zaproponował Flint.
- Za elfów to jestem w stanie wypić zawsze – powiedziała Kitiara.
   Patrząc znad kufla posłała uśmiech Tanisowi.
   Na jej ustach zaczęło się już kształtować pytanie, lecz nim je zdołała wymówić Tasslehoff wskoczył na krzesło i zamachał ramionami domagając się uwagi ogółu.
- Powinniśmy wypić za Flinta – zawołał – To jest pierwszy rok od czasów Kataklizmu, kiedy nie wyruszył w drogę.
   Wokół stołu rozległy się otwarte chichoty, które spowodowały, że stary krasnolud gwałtownie poczerwieniał.
- Ty szczeniaku! – zagrzmiał – Jak sądziśz, ile mam lat?
- Nie uuie liczyć do tylu – powiedział Raistlin.
- No cóż, mam już sto czterdzieści trzy lata i dałbym sobie radę z każdym; człowiekiem, kobietą czy też kenderem – oznajmił Flint.
   Palnął w stół ciężką pięścią.
- Ktoś ma ochotę sprawdzić?
   Nie było chętnych. Niezależnie od zaawansowanego wieku, czy też niskiej postaci, Flint był potężnie umięśniony. No, i był dobrym zapaśnikiem.
   Wznosili toasty i popijali dalej w dobrch humorach. Popołudnie przeszło w wieczór a potem i wieczór stał się nocą. Zamówili potężną kolację Otikową bo głód zaczął już doskwierać. Po chwili stół zaczął się uginać pod ciężarem tac z pieczoną dziczyzną, chlebe, serem oraz przesławnymi, Otikowymi pieczonymi ziemniakami.
   Obsługiwała ich stół czerwonowłosa, młoda dziewczynka. W pewnej chwili, ot tak dla żartu, Caramon włożył do kieszeni jej fartucha dobrze ogryzioną kość kurczaka. Oddała zaczepkę szybko i zabawnie gorący kawałek kartofla za kołnierz Caramona. Wystrzelił z krzesła jak oparzony, lecz dziewczyna już skryła się w kuchni Otika.
- Kim, u czarta, ona jest? – pytał Caramon wciąż jeszcze podrygując w staraniach szybkiego usunięcia kartofla zza kołnierza.
- Otik się nią opiekuje – odparł Raistlin – Na imię ma Tika.
   Noc powoli przemijała. Inni gości wchodzili do gospody i ją opuszczali. Zrobiło się późno więc Otik nakazał Tice zapalenie kandelabra świec na stole grupku przyjaciół. Wesoła zabawa wczesnego popołudnia ustąpiła miejsca dużo spokojniejszej, bardziej refleksyjnej rozmowie.
- Jutro wyruszam – ogłosiła Kitiara.
   W świetle świec opalona twarz dziewczyny przybrała złotawy odcień. Tanis obserwował ją i znów czuł jak wracają stare wyrzuty sumienia. Stała się najponętniejszą z kobiet.
- Dokąd ruszasz? – spytał Caramon.
- Chyba na północ – odparła.
- Dlaczego na północ – spytał Tanis.
- Powody, to już moja sprawa – powiedziała sucho, lecz delikatny uśmiech nieco ostrość odpowiedzi złagodził.
- Mogę iść z tobą? – pytał dalej Caramon.
- Nie, braciszku, nie możesz.
- Dlaczego nie?
   Siedząca między przyrodnimi braćmi Kitiara rzucił tylko okiem na Raistlina. Spojrzenie Caramona też powędrowało w stronę bliźniaka. No, oczywiście. Raistlin go potrzebował. Byli bliźniakami, lecz różnili się tak jak tylko bliźnięta mogą się różnić. Caramon był wielkim, serdecznym niedźwiedziem podczas gdy Raistlin przypominał pilnie studiujące widmo. Często chorował a ponadto miał niesamowitą zdolność robienia sobie wrogów wśród silniejszych od siebie. Ich matka nigdy nie odzyskała sił po urodzeniu bliźniąt więc to Kitiara walczyła o zdrowie Raistlina. Teraz zaś to właśnie Caramon pilnował bliźniaka.
- Ja też wyruszam – wtrącił Sturm – Na północ.
   Popatrzył na Kitiarę.
- Eeee – dodał Tasslehoff – Północ jest nudna. Byłem tam. Co innego wschód. Tam należy wędrować. Tyle jest do zobaczenia na wschodzie… miasta, puszcze, góry…
- Kieszenie do opróżniania, konie do „pożyczania” – wtrącił Flint.
   Kender wydął wargi.
- Nic na to nie poradzę, że znajdowanie rzeczy dobrze mi idzie.
- Któregoś dnia znajdziesz coś należącego do niewłaściwej osoby i  cię przez to powieszą.
- Muszę iść na północ – Sturm podparł brodę ręką – Wracam do Solamni.
   Wszyscy nań popatrzyli. Znali dobrze historię wygnania Sturma z ojczyzny. Dwanaście lat już minęło od czasu gdy chłopi Solamni powstali przeciwko swym rycerskim władcom. Sturm i jego matka zdołali uciec unosząc tylko własne życie. Rycerzami nadal gardzono w ich własnym kraju.
- Nie miałbyś nic przeciwko towarzystwu mocnego ramienia? – zaoferowała Kitiara.
   Oferta zaskoczyła wszystkich wokół stołu.
- Nie chciałbym zawracać cię z twej drogi – lekko wymijająco odparł Sturm.
- Północ to północ. Byłam już na wschodzie, na południ i zachodzie.
- A więc świetnie. Wędrówka w twoim towarzystwie będzie zaszczytem – Sturm odwrócił się w strone Tanisa – A jak to z tobą, Tan?
   Tanis wodził kromką chleba po resztkach swego posiłku.
- Też myślałem o wyruszeniu w drogę. Nic specjalnego, po prostu zobaczyć kilka miejsc których nie widziałem. Nie sądzę, żeby zawiodło mnie to na północ.
   Popatrzył na Kitiarę, lecz ta miał wzrok skierowany na Sturma.
- To jest myśl – raźno odparł Tasslehoff.
   Prawa ręka kendera zanurzyła się w kieszeni kamizelki i wydobyła płaski, miedziany krążek. Użwywał tego ćwiczenia aby utrzymać giętkość palców. Praktyki co prawda wcale nie potrzebował.
- Chodźmy na wschód, Tanis. Ty i ja.
- Nie.
   Szybka odmowa zatrzymała ruch miedziaka między zwinnymi palcami Tasa. Zmroziło go.
- Nie – powtórzył, tym razem dużo łagodniej, Tanis – To jest podróż, którą muszę podjąć samotnie.
   Wokół stołu znów zapanowała cisza. Nagle Caramon głośno czknął i wywołał huraganowy wybuch śmiechu.
- Wybaczcie! –zawołał Caramon i wyciągnął ramię w stronę kufla Kitiary.
   Nie dała się podejść. Gdy tylko ręka brata zamknęła się wokół pienistego kufla palnęła ją z całej siły łyżką. Caramon cofnął rękę.
- Ouć! – zaprotestował.
- Jak jeszcze raz spróbujesz to będzie znacznie gorzej – powiedziała.
   Caramon zacisnął dłoń w potężny kułak.
- Oszczędzaj energię, bracie – odezwał się Raistlin – Będziesz jej potrzebował.
- O co chodzi, Raist?
- Skoro każdy już tutaj podejmuje jakąś podróż, to w takim czas jest dobry, by oznajmić i moją wyprawę.
   Flint prychnął pogardliwie.
- Dwóch dni na drodze nie przetrzymasz.
- Pewnie nie – Raistlin złożył długie, wąskie palce.
- No chyba, że poszedł by ze mną mój brat.
- Gdzie i kiedy? – spytał Caramon gotów wyruszyć dokądkolwiek.
- Nie mogę jeszcze powiedzieć dokąd – odparł Raistlin.
   Blado niebieskie oczy wbił w leżącą przed nim tacę z prawie nie ruszonym posiłkiem.
- To może być długa i niebezpieczna wyprawa.
   Caramon aż podskoczył.
- Jestem gotów.
- Siadaj na tyłku – warknęła Kitiara.
   Pociągnęła za pasek kamizeli brata. Caramon klapnął na stołek. Flint wydał z siebie ciężkie westchnienie.
- Wszyscy mnie opuszczacie – powiedział – Nie wyruszam w trasę rzemieślnika na jesieni a wszyscy przyjaciele ruszają własną drogą.
   Westchnął tak mocno, że nawet światełka świec zadrżały.
- Ty stary niedźwiedziu – odparła Kitiara – Użalasz się teraz nad sobą. Przecież nie ma takiego prawa, króre by mówiło, że musisz pozostać w Solace zupełnie sam. Nie masz żadny krewnych, którym mógłbyś trochę ponarzucać/
- O tak – dodał Tasslehoff – Możesz przecież odwiedzić szaro brodą, to znaczy siwowłosą, starą matkę.
   Krasnolud wyryczał oburzenie. Ci, co siedzieli blisko Flinta – Caramon i Sturm – szybko odsunęli się od rozwścieczonego towarzysza. Flint machnął własnym kuflem posyłając strumienie ale na Tasslehoffa. Strumienie gęstego, złotego trunku spłynęły po nosie kendera i nasączyły brązową kitkę. Tas otarł oczy z zalewającego je piwa.
- Nikomu nie pozwolę kpić z mojej matki! – zawołał Flint.
- W każdym razie nie więcej niż raz – mądrze zauważył Tanis.
   Tas otarł rękawem twarz. Podniósł własny, porysowany (i pusty w tej chwili) kufel po czy umieścił go pod pachą jakby trzymał jakiś absurdalny hełm. Całym sobą wyrażał teraz urażoną godność.
- To wymaga pojedynku!
- Będę twoim sekundantem, Tas radośnie stwierdził Kitiara.
- A ja po stronie Flinta! – wrzasnął Caramon.
- Do kogo należy wybór broni? – spytał Tas.
- Flint został wyzwany; on wybiera – odparł z uśmiechem Sturm.
- I co wybierasz, stary niedźwiedziu? Ogryzki na dziesięć kroków? Chochle i pokrywki? – dopytywała Kitiara.
- Byle nie kufle piwa – cisnął Tas.
   Tym razem wyraz pyszałkowatej godności zastąpił zwykły grymas twarzy kendera. Głośny wybuch śmiechu przywołał Tikę.
- Ćśśś! Już późno! Moglibyście się wszyscy trochę uciszyć! – syknęła.
- Zmiataj, nim ktoś tu da ci klapsa – odpalił Caramon bez oglądania się w jej stronę.
   Tika prześliznęła się za jego zydel i straszliwie wykrzywiła twarzyczkę. Wszyscy wokół ryknęli głośnym śmiechem. Caramon był wyraźnie zdumiony.
- Co takiego śmieszego? – zawołał.
   Tika jednym zgrabnym ruchem wyjęła sztylet z pochwy wiszącej u pasa Caramona. Uniosła go nad głowę z potwornym wyrazem twarzy, zupełnie jakby zamierzała dziabnąć Caramona w plecy. Po twarzy Kitiary płynęły strumienie łez a Tas spadł ze swego stołka.
- Co jest? – krzyczał Caramon.
   Nagle obrócił głowę do tyły i przyłapał Tikę wykrzywiającą twarz w grymasie.
- Aha! – zawołał i ruszył w jej stronę.
   Dziewczynka zgrabnie uciekała omijając puste stoły. Caramon runął za nią wywalając stołki i potykając się o stoły.
   W drzwiach kuchni pojawił się Otik dzierąc w dłoni oliwną lampę. Nocną koszulę miał poprzekrzywianą a resztki siwych sterczały na wszystkie strony w komicznych kępkach.
- Co tu się dzieje? Czy tu już spokojnie się przespać nie można? Tika, dziecko, gdzieś się podziała?
   Rudowłosa dziewczynka wychyliła się zza krawędzi stołu.
- Miałaś ich podobno uciszyć, nie przyłączać się do zabawy.
- Ten mężczyzna mnie gonił – wskazała na Caramona, który właśnie z uwagą przyglądał się lichtarzom.
- Idź do pokoju. Już.
   Tika opuściła głowę i wyszła. Ostatnim spojrzeniem dopadła Caramona i wywaliła język w jego stronę. Kiedy do niej ruszył rzuciła mu sztylet, jego własny, który wbił się w podłogę i drgał teraz dosłownie o cal od jego stopy. Tika zniknęła w drzwiach kuchni przechodząc przez wahadłowe drzwi.
   Otik podparł się dłońmi o biodra.
- Flint Fireforge! Spodziewałem się po tobie czegoś lepszego! Jesteś wystarczająco dojrzały, by wiedzieć trochę więcej. A i ty, Panie Sturm; tak dobrze wychowany mężczyzna powinien leiej się zachowywać, a nie rozrabiać po nocy.
   Flint wyglądał na prawdziwie speszonego besztaniną. Sturm tylko przygładził dłonią wąsy i nic nie powiedział.
- Nie bądź takim starym zrzędą – odezwała się Kitiara – Tika była bardzo zabawna. Tak czy inaczej; to chyba nasze pożegnalne spotkanie.
- Wszystko może być zabawne dla ludzi, którzy w brzuchach mają po cztry dzbany ale – warczał Otik – A kto odchodzi?
- Cóż, chyba wszyscy.
  Otik odwrócił się w stronę kuchni.
- A więc przynajmniej na litość, idźcie po cichu! – i wyszedł.
   Caramon wrócił do stołu. Z rozdzierającym ziewnięciem nagle powiedział:
- Ta Tika to najbrzydsza dziewczynka w całym Solace. Stary Otik będzie kiedyś musia dać spory posag, żeby ją wydać za mąż!
- Nie bądź taki pewny – mruknął Raistli rzucając spojrzenie w stronę kuchni – Ludzie się zmieniają.
   Nadszedł czas rozstania. Nie było sensu opóźniać czegokolwiek i Tanis to szybko wyczuł. Wstał i złożył dłonie.
- Rozstajemy się teraz, przyjaciele, lecz naszej przyjaźni nie zniweczą ani czas, ani wielkie odległości. By jednak to koło druhów w naszych sercach utrzymać musimy się spotkać znowu. Każdego roku, tego samego dnai, w tej gospodzie.
- A jeśli to będzie niemożliwe! – zawołał Sturm.
- Wtedy za lat pięć od dnia dzisiejszego każdy z nas wróci tu, do Gospody Ostatni Dom. Bez żadnych wymówek. Uznajmy to za święte przyrzeczenie. Kto złoży je wraz ze mną?
   Kitiara energicznym ruchem osunęła zydel i prawą dłoń położyła samym środku stołu.
- Ja złożę przyrzeczenie – powiedziała wpatrując się Tanisowi w oczy – Pięć lat.
   Tanis opuścił dłoń na środek stołu i przykrył dłoń Kit.
- Pięć lat.
- Na mój honor, i na honor całego domu Brightblade – poważnie powiedział Sturm – przysięgam tu wrócić za pięć lat.
- Ja też – powiedział Caramon.
   Potężna dłoń właściwie zakryła dłoń Sturma.
- Jeśli będę pośród żywych, będę tutaj – z przedziwnym zaśpiwem w głosie odezwał się Raistlin i dodał łagodnym ruchem własną dłoń do dłoni brata.
- Ja też! Ja będę tutaj już na was wszystkich czekał!
   Mówiąc to, Tasslehoff wskoczył na zydel. Drobna dłoń spoczęła obok dłoni Raistlina, obie razem były mniejsze od wielkiej łapy Caramona.
- Mas irytujących nonsensów – mruczał Flint – Skąd niby mam wiedzieć ,co ja będę rozbił za pięć lat? Może to być coś o wiele ważniejszego od siedzenia w gospodzie i czekania na gromadę marnotrawnych urwisów.
- Och, daj spokój, Flint. Wszyscy skaładamy przyrzeczenie – powiedział kender.
- Hmpf – stary krasnolud pochylił się i starymi, spracowanymi dłońmi objął pozostałe – Reorx niech będzie z wami aż do naszego ponownego spotkania.
   Głos mu się załamał. Przyjaciele dobrze widzieli, że stary krasnolud oszukuje; był naprawdę sentymentalny.
   Zostawili Flinta przy stole. Bliźniaki wyszły. Tanis, Kitiara i Sturm skierowali się w stronę stromych stopni. Tasslehoff dziarsko ruszył w ich ślady.
- Powiem tylko; dobrej nocy rzekła Sturm rzucając spojrzenie w stronę Tanisa- Lecz nie żegnaj.
   Potrząsnęli dłońmi.
- Kit, mój wierzchowiec jest w stajniach na obrzeżu. Spotkamy się tam?
- Dobrze, jest tam i mój zwierzak. Jutro o wchodzie?
   Sturm skinął głową i rozejrzał się wokół szukając Tasa.
- Tas? – wypytywał – Gdzież on się podział? Chciałem się z nim pożegnać.
   Tanis wskazał na gospodę.
- Chyba tam wrócił. Tak przynajmniej sądzę.
    Sturm w milczeniu skinął głową i oddalił się w chłód nocy. Tanis i Kitiara zostali sami. Otaczał ich tylko hałas świerszczy śpiewających pośród potężnych drzew. Symfonia na tysiąc świerszczy.
- Pojdziesz ze mną? – spytał tanis.
- Gdziekolwiek zechcesz – odparła Kitiara.
   Pokonali parę tuzinów kroków od gospody nim Kitiara skorzystała z okazji i ramieniem objęła ramię Tanisa.
- Mam pomysł – stwierdziła chytrze.
- Co takiego?
- Mógłbyś tą noc spędzić u mnie. Może czekać nas pięć lat nim znowy się zobaczymy.
   Zatrzymał się i powolnym ruchem uwolnił ramię.
- Nie mogę – odparł.
- Ooo? A czemuż to? Nie tak dawno jeszcze nie potrafiłeś się beze mnie obejść.
- Tak, było to w tych przerwach między kolejnymi wyprawami, gdzie walczyłaś dla każdego kto tylko płacił.
   Kitiara uniosła podbródek.
- Nie wstydzę się tego, co robie.
- Niczego takiego nie oczekiwałem. Po prostu, zacząłe sobie coraz bardziej i bardziej zdawać sprawę, że ty i ja jesteśmy z dwóch różnych światów, Kit. I to światów, które nie mają nawet nadziei na jakieś połączenie.
- O czym ty gadasz?
- Kiedy cię nie było właśnie obchodziłem urodziny. Czy ty wiesz ile mam lat? Dziewięćdziesiąt siedem. Jestem dziewięćdziesięcio siedmio letnim elfem. Gdybym był człowiekiem byłbym zgrzybiałym starcen. Albo martwym.
   Z upodobaniem popatrzyła na smukłą sylwetkę mężczyzny.
- Nie jesteś nai zgrzybiały, ani prastary.
- I o to chodzi! Elfia krew przedłuży mi życie daleko poza zasięg ludzieko żywota.
   Tanis podszedł bliżej i ujął dłonie Kitiary.
- A w tym czasie ty, Kit, zestarzejesz się i umrzesz.
   Kitiara się roześmiała.
- Pozwól, że to ja się będę tym martwić!
- Przecież cię znam, Kit. Nic sobie z tego nie będziesz robić. Spalasz własną młodość jak świecę podpaloną z obu stron na silnym wietrze. Jak sądziśz co mogę czuć wedząc, że oto możesz zostać zabita w jakiejś bitiwe stoczonej dla przeciętnego wojownika podczas gdy ja będę żył i żył, i to bez ciebie? To musi się skończyć, Kit. Dzisiaj. Tu i teraz.
   Było dość ciemno a biały księżyc, Solinari, ukryty był za koronami potężnych drzew vallen. Pomimo to Tanis dostrzegł wyraz twarzy Kit, poczuła się dogłębnie zraniona. Trwało to tylko mgnienie oka. Opanowała się i przywołała wspaniały uśmiech.
- Może tak i lepiej – powiedziała – Nigdy nie chiałam być do uwiązana. Moja biedna, głupia matak taka była – nie potrafiła mężowi w oczy powiedzieć co jest co.o nie w moim stylu. Ja raczej przypominam ojca. Płonąca na wietrze, tak? I wspaniale! Winna ci jestem podziękowanie, Tanthalusie Pół-Elfie, bo potrzymałeś mi przed twarzą lustro prawdy…
   Przerwał tyradę pocałunkiem. Bardzo delikatnym, takim braterskim pocałunkiem w policzek. Kitiara zamarła.
- To nie jest to czego ja chcę, Kit – powiedział Tanis ze smutkiem w głosie – Tylko to, co musi być.
   Trzasnęła go w twarz. Kitiara była zapawionym w bojach wojownikiem, jej uderzenie nie bbyło lekkim pacnięciem. Tanis zachwiał się i przyłożył dłoń do twarzy. Cienka strużka krwi pokazała się w kąciku ust.
- Powstrzymaj piękne gesty – cisnęła – Zachowaj je dla następnej kochanki. Jeśli taką znajdziesz! I któż to będzie, Tanisie? Pełnej krwi elfia pana? Ależ nie, przecież elfowie gardzą tobą z powodu mieszanego pochodzenia. Potrzebujesz do kochania żeńskiej odmiany czym sam jesteś.
   Odstąpiła pozostawiając Tanisa z rozwartą gębą.
- Nigdy takiej nie znajdziesz! – zawołała Kitiara nim zniknęła w mroku – Nigdy!
   Pod wpływem wrzasku Kitiary nawet świerszcze ucichły. Po chwili wznowiły jednak nocny koncert. Tanis stał pośrodku nocy. Był sam a pieśń świerszczy nie przynosiła ulgi.

janjuz - 2017-09-18 21:07:43

Rozdział 2

Wzniosła Korona

   Niebo jeszcze nie straciło odcienia fioletu gdy Sturm pojawił się przed zagrodą podkuwacza koni. Podkuwacz Tirien prowadził warsztat wewnątrz pnia drzewa vallen. Kręta rampa wiodąca do zakładu Tiriena była podwójnej szerokości i jeszcze potężnie wzmocniona. Musiała unieść konie. Tireirn, mężczyzna o twarzy poczerwieniałej od paleniska kuźni i ramionami o muskułach potężnie wyrobionych pracą młotem kowalskim, był już na nogach gdy rycerz doń zawitał.
- Sturm! – zahuczał basem – Chodź to, chłopcze. Właśnie prostuję parę hufnali.
   Pomocnik Tiriena, chłopak o imieniu Mercot, Wyciągnął obcęgami z paleniska rozżarzony do czerwoności gwóźdź. Położył go na płaskiej powierzchni kowadła Tiriena a potężny kowal uderzył dwukrotnie. Jednym ruchem Mercot wrzucił gwóźdź do cebra z wodą. Z cebra dobył się kłąb pary i wężowy syk.
- Potrzebuję swego wierzchowca, Tirien – powiedział Sturm.
- Jasne. Mercot, przyprowadź zwierzę Pana Brihgtblade’a.
   Oczy chłopca aż się rozszerzyły. Sadza na twarzy sprawiła, że wyglądem przypominał zaskoczoną sowę.
- Kasztanowaty wałach?
- Taa, i pośpiesz się! – powiedział Tirien i dalej gadał do Sturma.
- Zmieniłem podkowy jak chciałeś. Dobry wierzchowiec.
   Sturm zapłacił rachunek a Mercot przyprowadził Tallfoxa, jego wierzchowca. Zaprowadził go od razu na dolną platformę. Sturm kupił tego konia od barbarzyńcy z plemienia Que-Kiri ledwie parę tygodni temu i wciąż jeszcze uczył się jego obyczajów.
   Zarzucił na ramię śpiwór i podróżne sakwy i zszedł rampą do miejsca gdzie Mercot uwiązał wierzchowca. Zabrzmiał z tyłu młot Tiriena, i jeszcze raz, i jeszcze pokrzywiony hufnal zyskał prostotę i ostrość strzały.
   Sturm rozłożył bagaże po bokach Tallfoxa i na jego zadzie. Napełnił bukłak wodą i nagle usłyszał:
- Spóźniłeś się.
   Kitiara kuliła się pod okapem warsztatu. Po same uszy owinięta była w końską derkę.
- Czyżby? – spytał sturm – Słońce dopiero wschodzi. Kiedy tu przyszłaś!
- Już całe godziny minęły! Spałam tutaj – powiedziała i odrzuciła derkę.
   Pod derką miała wciąż na sobie to samo odzienie co poprzedniego wieczoru. Przeciągnęła się usuwając całą sztywność pleców.
- Dlaczego, na bogów, spałaś tutaj? – pytał Sturm – Myślałaś, że zapomnę i odjadę bez ciebie?
- Och nie, mój szlachetny druhu. To miejsce wydało mi się po prostu dobre, żeby się tu przespać. Poza tym, Pira potrzebowała nowego podkucia.
   Sturm sprowadził Tallfoxa na ziemię. Wskoczył na siodło i czekał swego towarzysza podróży. Kitiara zbiegła po rampie prowadząc trudną do oisania, biało – brązową, cętkowaną klacz.
- Coś nie tak? – spytał wsiadając na koń w pobliżu Sturma.
- Po prostu wyobrażałem sobie, że będziesz wolała jakiegoś ognistego ogiera – odparł – Ten, hm, osobliwy zwierzak wcale do ciebie nie pasuje.
- Ten osobliwy zwierzak będzie szedł równym tempem jeszcze długo po tym z twojego zostaną już tylko skóra i kości - odparła Kitiara.
   Widać było, że niespokojny i niewygodny sen nie poprawił jej humoru popsutego rozstaniem z Tanisem.
- Odbyłam już z Pirą sześć kampanii i zawsze zaniosła mnie do domu.
- Uniżenie przepraszam.
   Opuścili Solace jadąc na północny wschód. Wschodzące słońce oświetliło wzgórza wokół miasta i podgrzało powietrze. Sturm i Kitiara śniadanie zjedli proste, podróżne, kawałki suchego mięsa i woda. Piękny wschód słońca przeszedł w równie piękny poranek więc nastrój Kitiary wyraźnie się poprawił.
- Kiedy jestem w drodze, to po prostu nie mogę mieć złego nastroju – powiedziała – Tu jest za dużo do zobaczenia.
- No, mimo wszystko powinniśmy zachować czujność – odparł Sturm – Słyszałem, jak podróżni w gospodzie mówili, że grasują tu jakieś podejrzane typy.
- No wiesz! Piesi chłopi może i muszą się obawiać zwykłych opryszków. Ale dwójka wojowników, uzbrojonych i konnych to co innego – to już raczej ci rabusie powinni się bać!
   Sturm uprzejmie i z uśmiechem skinął głową na potwierdzenie, lecz wciąż wpatrywał się w horyzont a i rękojeść miecza miał na podorędziu. Trasa, jaką przemierzali, była nieskomplikowana. Kiedy tylko wyjechali ze wzgórz okalających Solace skręcili na północny zachód i ruszyli w stronę wybrzeża.
   Na brzegu Cieśniny Schallsea leżał niewielki rybacki port Zaradene. Kitiara i Sturm łatwo mogliby tam znaleźć okazję i przedostać się do do Caergoth w południowym Thelgardzie. Na północ od Thelgard leżała właściwa Solamnia, ich właściwy cel podróży. Taki był plan. Plany jednak, jak mawiał mądry czarodziej Arcanist, są jak rysunki na piasku: łatwo je narysować, lecz i łatwo zniszczyć.
   Wraz z upływającymi milami lasy i wzgórza Abanasinii stawały się coraz  rzadsze. Godziny wędrówki Kitiara wypełniała opowieściami o swych dotychczasowych przygodach.
- Mój pierwszy najem to Banda Mikkiana. Koszmarna grupa. Mikkian był nisko urodzonym facetem z okolic Lemish. Miał nieszczęście tracić coś w każdej potyczce, jakąś część ciała, raz oko, raz ramię a innym razem kawałek ucha. Był naprawdę paskudny. I podły. Wlazłam do jego obozu pewna swoich umiejętności szermierczych. W tamtym czasie udawałam chłopaka, w przeciwnym razie grubiaństwo wobec mnie byłoby codziennością – powiedziała.
- W jaki sposób można zostać najemnikiem?
- W bandzie Mikkiana był tylko jeden sposób: zabić jednego z jego ludzi. Mikkian miał jakby zamkniętą listę płac. Nie chciał dla nikogo powiększać bandy.
   Kitiara zmarszczyła nos na samo wspomnienie Mikkiana.
- Bezwartościowy łotrzyk! Spieszeni bandyci utworzyli koło i wpakowali do środka mnie i jakiegoś szczerbatego faceta z siekierą. Na imię miał? Jak on miał na imię? Pierwszy człowiek jakiego zabiłam? Trigneth? Drighnet? Coś w podobie. No więc ruszyliśmy na siebie. Siekira przeciw mieczowi. Powiadam ci, to nie była piękna walka. Musieliśmy stać w samym środku tego koła bo inaczej chłopaki Mikkiana kłuli by nas nożami i oszczepami. Ten Trighnet… Drighnet.. on walczył jak drwal, rąbał siekierą ciach, ciach, łup. Nigdy mnie nawet nie sięgnął ostrzem. Wzięłam go na sztych prosto w szyję.
   Popatrzyła na Sturma, który wyraźnie był zaszokowany.
- Długo byłaś w tej bandzie Mikkiana? – spytał na koniec.
- Dwanaście tygodni. Łupiliśmy obwałowane miasto obok Takar i Mikkian na koniec stracił część bez której już nie mógł się obejść.
   Sturm podniósł zdumione brwi.
- Głowę – powiedziała Kitiara – I to był koniec całej bandy. Każdy już dbał tylko o siebie a kompania się rozpadła wciąż jeszcze rabując i zabijając. Ludek miasta jednak zebrał się do kupy i zaczął walczyć. Rozwalili całą bandę. Poza twą towarzyszką, oczywiście.
   Uśmiechnęła się nieco złośliwie. Takich historii Kitiara miała w zanadrzu mnóstwo. Wszystkie podniecające i niemal tak samo krwawe. Sturm czuł się nieco zakłopotany. Znał już od dwóch lat i nadal jej w ogóle nie pojmował. Przystojna, inteligentna kobieta posiadająca zarówno sprawność jak i czar a jednak całkowicie opanowana urokami wojny w jej najpaskudniejszej postaci. Musiał przyznać, ze jest pod wrażeniem zarówno jej siły jak i sprytu – a jednocześnie jednak trochę się Kitiary obawiał.
   Droga zmieniła się w ścieżkę a po kilku milach i ta rozpłynęła się w bezmiarze piaskowej, porośniętej karłowatą sosną, pustki. Powietrze było nieruchome i aż ciężkie od wilgoci. Rozbili na noc obóz w takim pustkowiu a nocny wiatr przyniósł pierwszy odcień zapachu morza.
   Sosnowe szczapy w ognisku dymiły kwaśno. Podczas gdy Kitiara podsycała ognisko Sturm poszedł napoić koni. Wrócił w końcu do niewielkiego kręgu światła z ogniska i przysiadł na piasku. Kitiara wręczyła mu kawał zimnej baraniny. Sturm powoli przeżuwał mięso a Kitiara wyciągnęła się wygodnie ze stopami zwróconymi w stronę ogniska. Głowę ułożyła na zwiniętym w rolkę śpiworze.
- Tam jest Paladine – powiedziała – Widzisz?
   Palcem wskazała w niebo.
- Paladine, Mishakal, Branchala – kolejno przytaczała nazwy gwiazdozbiorów – Znasz się na niebie?
- Mój nauczyciel z chłopięcych lat, Vedro, był astrologiem – powiedział, wcale zresztą nie odpowiadając na pytanie, Sturm, i podniósł wzrok w niebo – Mówi się nawet, że że wolę bogów można wywnioskować z ruchów gwiazd i planet na niebie.
- Jakich bogów? – leniwym głosem pytała Kitiara.
- Nie wierzysz w bogów?
- A dlaczego miałabym wierzyć? Cóż takiego ostatnio dla świata zrobili? Czy chociażby dla mnie?
   Sturm uznał, że go dziewczyna podpuszcza więc zdecydował się porzucić ten temat.
- Co to za grupa gwiazd? – pytał – Dokładnie naprzeciw Paladine?
- Takhisis. Królowa Mroku.
- Aaa, tak. Smocza Królowa.
   Starał się dostrzec w niebie autorkę wszelkiego zła, lecz widział tylko rozproszone gwiazdy.
Biała kula Solinari powoli wspinała się coraz wyżej nad horyzontem. W jej blasku piaszczyste wydmy i pojedyncze sosny były tylko duchami własnych cieni z poprzedniego dnia. Po niedługim czasie, gdzieś w środkowym kwadrancie nieba, pojawił się czerwony kształt podobnych rozmiarów.
- Teraz to już wiem – rzekł Sturm – Lunitari, czerwony księżyc.
- Dla Ergothian to Luin, a dla ludu z Goodlund Czerwone Oko. Dziwny kolor, jak na księżyc, nie sądzisz? – powiedziała Kitiara.
   Odłożył na bok dokładnie ogryzoną kość baranią.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że mogą istnieć kolory właściwe dla księżyców.
- Biały czy czarny są właściwe. Czerwony nic nie znaczy – uniosła lekko głowę i Lunitari znalazł się dokładnie przed jej oczami – Dziwne, że jest czerwony.
   Sturm wyciągnął się wygodnie w śpiworze.
- Podobno to decyzja bogów. Lunitari przestrzega równowagi, neutralności, jest bogiem magii neutralnej i iluzji. Vedrow wywodził, że jego kolor wziął się z krwi złożonych ofiar – zapodał Sturm z powątpiewanie w głosie – Inni filozofowie uważają, że kolor czerwony reprezentuje barwę serca Humy. Rycerza  z Solamni.
   Jedyną odpowiedzią na wykład była kompletna cisza.
- Kit? – spytał cicho.
   Dobiegające z cienia pochrapywanie dowiodło, że wykład nie był ciekawy. Kitiara spała.
*****
Wieś Zaradene była przysadzistą, brązową smugą na wzgórzu blisko biało szarego brzegu. Było tam pewnie z pięćdziesiąt domów różnej wielkości ciężko doświadczonych  burzliwą pogodą. Żaden z nich nie miał więcej niż dwie kondygnacje. Sturm i Kitiara zeszli po stromym zboczu wydmy  w kierunku wsi. Po drodze musieli przebić się przez linie zaostrzonych słupów. Wkopano je w piach i nachylono na zewnątrz. Tu i tam paliki były spalone przez ogień.
- Jeż – zauważyła Kitiara – Obrona przed kawalerią. Nie tak dawno ktoś musiał wieśniaków najechać.
   Zaraz za palikową przeszkodą był płytki rów gęsto poznaczy czarnymi plamami zaschłej krwi wsiąkającej w piach. Twarze ludzi z Zaradene nie parzyły przyjaźnie gdy Sturm i Kitiara jechali wąską, piaszczystą ścieżką, stanowiącą główną drogę we wsi. Wszędzie widać było tylko wrogie oczy zaciśnięte w pięść spracowane garści.
   Kitiara ściągnęła wodze i zsiadła z konia tuż przed szarą, zapadającą się gospodą o nazwie „Trzy Ryby”. Przed wejściem do gospody stała dziwaczna konstrukcja; biała balustrada wsparta na końcówkach wioseł. Sturm do tej balustrady uwiązał Tallfoxa. To były białe od słońca kości, kości jakiegoś dawno już martwego morskiego zwierza.
- Jak sądzisz, co to było? – spytał Kitiarę z widocznym zdumieniem.
   Kit rzuciła spojrzenie na kości i odparła.
- Może jakiś wąż morski. Chodź. Tam w środku będą właściciele łodzi.
   Jak na dość wczesną porę to tawerna „Trzy Ryby” była wypełniona ludźmi. Pierwszy z właścicieli łodzi do którego podeszła Kitiara tylko warknął:
- Najemnicy! – splunął jej pod nogi.
   Dziewczyna już sięgała po miecz, lecz powstrzymał ją uścisk dłoni Sturma na przedramieniu.
- Tnij tylko jednego z nich a będziemy musieli walczyć ze wszystkimi – mruknął – Cierpliwości. Musimy zdobyć łódź, żeby przebyć cieśninę.
   Próbowali rozmów już z pół tuzinem szyprów, lecz za każdym razem słyszeli grubiańską odmowę. Kitiarę zaczynało ponosić. Sturm był  zdumiony. Podróżował już sporo wcześniej i dobrze wiedział, że marynarze chcą mieć pasażerów na swych łodziach. Daje to im więcej pieniędzy niż połów ryb czy przewóz towarów, pasażerowie zajmują się sobą sami i nie zajmują wiele przestrzeni pokładowej. Zdumiewał go więc fakt otwartej wrogości szyprów z Zaradene.
   Podeszli do lady baru. Kitiara zawołała o ale, lecz oberżysta miał tylko ciemne wino z Nostar. Po jednym łyku gorzkiego napitku Sturm doszedł do wniosku, że już lepiej być spragnionym. Zdecydowanym ruchem odsunął czarkę.
   Kitiara położyła na ladzie jedną z silvanestyjskich monet. Nawet w tak mrocznym pomieszczeniu błysk złota przykuł uwagę oberżysty. Podszedł do miejsca przy ladzie, gdzie oparli się i Kitiara, i Sturm.
- Chcecie czegoś? – spytał.
   Po ogolonej czaszce spływał mu strumień potu.
- Parę słów – odparała Kitiara – Tylko parę słów.
- Za takie złoto, to możecie mieć tyle słów ile tylko chcecie.
   Oberżysta wpakował ścierkę pod pachę a Sturm zaczął się zastanawiać, co tu jest brudniejsze – szmata czy obszarpana koszula karczmarza.
- Co tu się wydarzył? – spytała Kitiara.
- Najemników się tutaj nie znosi. Jakieś dziesięć dni temu konni zaatakowali wioskę. Zabrali wszystko, co tylko zdołali chwycić, nawet parę kobiet i dzieci.
- Kim byli? – dopytywał Sturm – Nosili jakieś barwy?
- Niektórzy twierdzą, że to niw byli ludzie – odparł oberżysta – Powiadają, że mieli czarną, twardą skórę… rozejrzał się wokół, czy nikt zbyt uważnie nie słucha… i powiadają, że mieli ogony!
   Sturm już miał zadać kolejne pytanie gdy Kitiara powstrzymała go jednym, ostrym spojrzeniem.
- Musimy dostać się do Caergoth – powiedziała – Czy ktokolwiek z Zaradene nas tam zabierze?
- Nie wiem. Niektórzy w tym napadzie sporo potracili. Równie dobrze mogą wam gardła podciąć a ciała rzucić do morza.
   Podczas gdy oberżysta odszedł obsługiwać innych swym podłym trunkiem, Sturm zaczął się uważniej przypatrywać otoczeniu.
- Nie podoba mi się to – powiedział – Napastnicy z ogonami? Cóż to za dziwaczne stwory? Skąd?
- Takich opowiastek zbyt serio nie traktuj – powiedziała Kitiara – Im dalej znajdziesz się od bezpiecznej przystani jaką jest Solace, tym dziksze i dziwaczniejsze opowieści usłyszysz.
   Pociągnęła kolejny łyk Nostariańskiego wina i nawet się nie wzdrygnęła.
- Ogolony miał rację jednak co do jednej sprawy; nie mamy tutaj przyjaciół.
   Zza ich pleców dał się słyszeć spokojny głos.
- Nie bądźcie tego tacy pewni, moi drodzy.
   Sturm i Kitiara odwrócili się w stronę mówiącego te słowa. Był niższy od Kitiary o całą głowę, miał ostro zakończone uszy i gładką, niemal chłopięcą twarz… widoczne oznaki elfie krwi. Kitiara zobaczyła nawet odbicie twarzy Tanisa; takiej jak ostatnio widziała – krew na wardze, policzek zaczerwieniony od ciosu i szok w oczach.
- Tirolan Ambrodel, do waszych usług.
   Tutaj ukłonił się nisko.
- Marynarz, kartograf, jubiler i flecista.
   Tirolan sięgnął do dłoni Kitiary i podniósł ją do ust. Nie ucałował jej jednak a dotknął czołem. Uśmiechnęła się.
   Strurm dokonał wzajemnej prezentacji po czm spytał.
- Możesz zapewnić nam transport do Caergoth, Mistrzu Ambrodel?
- Z łatwością, panie. Mój statek, Wzniosła Korona, wiezie ładunek właśnie do tego portu. Będziecie tylko we dwójkę?
- I dwa konie. Podróżujemy bez bagażu – odparła Kitiara.
- Za dwójkę pasażerów o dwa konie winienem zażądać pięciu sztuk złota… za każdego z was.
   Sturm aż się zagapił słysząc horrendalną cenę, lecz Kitiara tylko pogardliwie zaśmiała.
- Osiem za oboje – sprzeciwił się Tirolan.
- Pięć – odparła – I płacimy monetą z Silvanesti.
   Łukowato wygięte brwi Tirolana zmarszyły się powyżej nasady nosa.
- Prawdziwe złoto El’i?
   Kitiara zabrała monetę leżącą na ladzie i błysnęła nią przed twarzą żeglarza. Delikatnie, nieomal pieszczotliwie, Tirolan sięgnął w stronę monety. Trzymał ją, gładził czule a jego palce przesuwały się delikatnie po lekko startych inskrypcjach.
- Piękne –powiedział – Czy zdajecie sobie sprawę z faktu, że ta moneta ma już ponad pięćset lat? Wybito ją tuż przed tym, jak Panowie Wschodu wycofali się w głąb lasu i zerwali wszelki więzy ze światem ludzi. Jak wiele z tych wspaniałych reliktów wydałaś już na mięsiwo i wino?
- Miałam tuzin – odparła Kitiara – teraz zostało pięć. Są twoje, jeśli dowieziesz nas na Caergoth.
- Zrobione!
- Kiedy odpływamy? – spytał Sturm.
- Odpływ zaczyna się wraz ze wschodem pierwszego z księżyców. Kiedy tylko srebrny księżyc uwolni się z uścisku morza podnosimy kotwicę! I w drogę.
   Tirolan wsunął monetę do zamszowej sakiewki u pasa.
- A teraz chodźcie za mną. Pójdziemy na Wzniosłą Koronę.
   Sturm rzucił na ladę kilka monet i razem już opuścili oberżę. Prowadzili Tallfoxa i Pirę ulicami Zaradene podążając za prowadzącym ich Tirolanem Ambrodelem. Jakiś staruch wymamrotał zaklęcie przeciw złemu losowi gdy Tirolan go mijał.
- Mieszkańcy są tu bardzo podejrzliwi – stwierdził elf – Dosłownie wszystko, i wszystkich spoza własnych granic uważają ostatnio za zagrożenie.
   Sturm obejrzał się za plecy i popatrzył na kręgi palików powbijanych w wydmy powyżej miasteczka.
- Chyba mają powody do obaw – powiedział.
   Zaradene posiadało tylko jedno, i to rozpadające się, nabrzeże. Sturm nie był pewny, czy spróchniałe deski zdołają utrzymać ciężar Tallfoxa, lecz Tirolan szybko go uspokoił stwierdzeniem, że na co dzień muszą wytrzymać ciężar znacznie większego ładunku.
- Gdzież twoja łódź? – spytała Kitiara.
- Statek stoi zakotwiczy dalej, tam za przylądkiem.
- Czemu kotwiczysz tak daleko? – dziwił się Sturm.
- Zarówno mój statek jak i załoga nie są mile widziani w Zaradene. Kiedy już muszę tu przypłynąć to kotwiczę na głębokich wodach, żeby tylko uniknąć kłopotów z miejscowymi.
   Do pomostu cumowała niewielka barka w kształcie muszli. Przy sterze przysypiał mężczyzna, którego twarz była skryta pod poszarpaną szmatą. Tirolan wskoczył do barki a wstrząs tym wywołany natychmiast obudził mężczyznę.
- Twoja to łódź? – powiedział Tirolan głosem donośnym a nawet radosnym.
- Eeech, taaa…
- No i dobrze, ruszaj więc. Możesz dziś zarobić na grog na cały tydzień.
   Wprowadzili konie na drewniany trap. Kitiara gadała coś uspokajająco do Piry i klacz bez większego problemu weszła do rozchwierutanej barki. Tallax jednak odmówił stanowczo wszelkiej współpracy. Sturm owinął wodze wokół nadgarstka  i próbował siłą wciągnąć przerażone zwierzę do łodzi.
- Nie, nie, nie. Nie w ten sposób – zaprotestował Tirolan.
   Wskoczył na wąskie nadburcie i ostrożnie podszedł do trapu.
- Mogę, Panie Brightblade?
   Sturm dość niechętnie wręczył mu wodze. Kiedy tylko dłoń Tirolana poklepała szyję ogiera, Tallfox zaczął się uspokajać.
   Tirolan zaczął mówić do konia spokojnym, cichym głosem.
- taki jesteś silny a boisz się wejść do łodzi na małą przejażdżkę? Ja się nie boję. Jestem może lepszy od ciebie? A może odważniejszy, co?
   Ku zdumieniu Kitiary i Sturma Tallfox energicznie zaprzeczył potrząsaniem łba. Na dodatek jeszcze parsknął.
- A więc – kontynuował spokojnie Tirolan – zajdź spokojnie i dołącz do reszty swych przyjaciół.
   Z lekkim wahaniem, lecz jednak ogier postukał kopytami po trapie i po chwili stał już cicho obok Piry. Końskie ogony wahały się unisono w rytm ruchu łodzi.
- Jak to zrobiłeś? – pytała Kitiara.
   Tirolan wzruszył ramionami.
- Zawsze mi dobrze szło ze zwierzętami.
   Jak tylko odbili od nabrzeża sternik podniósł połatany żagiel. Barka przemknęła obijając się po drodze o rybackie łódki i minęła parę większych statków handlowych w porcie. Załadowana łódka bez żadnych przeszkód dopłynęła do południowego cypla. Wtedy wiatr zdechł a sternik ułożył się do drzemki.
   Ciemne, wiśniowo fioletowe chmury zasnuwały południowy horyzont. Na błękitno zielonych wodach widoczny był biały kadłub  Wzniosłej Korony. Kształty statku wyraźnie różniły się wszystkiego, co stało przycumowane w porcie Zaradene. Ostra linia burty wznosiła się od niskiego dziobu w stronę wysokiej rufy. Pojedynczy, wysoki maszt był również pomalowany na biało a na lekko wzmagającym się wietrze powiewał zeń zielony proporzec.
- Mój statek – z dumą w głosie oznajmił Tirolan – czyż nie piękny?
- Nigdy jeszcze nie widziałem białego statku – powiedział Sturm.
- Wygląda pięknie – odparła Kitiara.
   Kiwnęła na Sturma i machnęła mu dłonią. Zeszli oboje w stronę zwierząt.
- To się robi coraz dziwniejsze – szepnęła Kitiara – Elfi kapitan unikany przez miejscowych, dziwny, biały statek zakotwiczony daleko od innych statków. To jest coś, czego na pierwszy rzut oka nie widać. Dobrze się stało, że skłamałam mu, ile jeszcze mam tych złotych monet.
   Sturm skinął potwierdzająco.
- Zgadza się. Sposób, w jaki ugłaskał Tallfoxa też nie był naturalny. Sądzę, że użył jakiegoś zaklęcia.
   Dla Sturma, wychowanego w tradycji Solamnijskiej, nie było niczego gorszego niż symptomy używania magii.
   Kitiara położyła mu dłoń na ramieniu i powiedziała.
- Trzymaj miecz w pogotowiu.
- Czy wszystko w porządku? – rzucił przez ramię Tirolan.
- W jak najlepszym – odkrzyknęła Kitiara – Twój statek jest naprawdę ogromny.
   Od statku byli oddaleni o kilkaset jardów a i tak widok Wzniosłej Korony wypełniał przestrzeń. Biały statek jednostajnie kiwał się na fali zakotwiczony zarówno z dzioba jak i od rufy. Pokład i takielunek były puste, niemniej jednak przez reling zwieszał linowy trap. Tirolan chwycił zwieszającą się linę i mocno zacumował barkę do Wzniosłej Korony”.
- Hej tam, moi drodzy! A pokażcie że się! – zawołał śpiewnym tenorem.
   Przejmująca pustka pokładu została nagle wypełniona tupotem bosych stóp i nawoływaniami. Tłum zwinnych żeglarzy, wszyscy bezbrodzi i z ostro zakończonymi uszami, wylał się na pokład. Sturm poczuł tylko jak chwyciły go mocne dłonie i już po chwili był na pokładzie. Tuż za nim znalazła się tam też Kitiara niesiona przez czwórkę uśmiechniętych żeglarzy. Śmiała się głośno gdy stawiali ją na nogi obok Sturma. Białowłosy, lecz wciąż młodo wyglądający żeglarz podszedł do Tirolana i nisko się skłonił
- Witaj, Kade Berun! – powiedział Tirolan.
- Witaj mi, witaj, Tirolanie Ambrodel!
- Dwa dobre konie są do wciągnięcia na pokład, Kade. Mógłbyś tego dopatrzyć?
- Konie! Nie widziałem koni od… - Kade berun rzucił okiem na Kitiarę i Sturma -… od czasu, gdy wyruszyliśmy z domu.
   Wykrzyczał w dziwnym języku kilka rozkazów i grupa żwawych żeglarzy podbiegła do relingu wyglądając barki. Popatrywali na Tallfoxa i Pirę z nieskrywaną admiracją. Wszelkie rozmówki ucichły.
- Wystawcie bom! – zawołał sternik barki – Zamocuję uprząż to będziecie mogli zwierzęta wciągnąć do góry!
   Załoga Wzniosłej Korony tak właśnie postąpiła i już po chwili na pokładzie był komplet pasażerów. W świetle szybko zachodzącego słońca załoga żwawo się ruszała i wkrótce już Wzniosła Korona była gotowa do wypłynięcia. Podniesiono wielki żagiel, ogromny trójkąt jaskrawo zielonej tkaniny. Wzniosła Korona zadrżała i wyruszyła zza cypla Abanasinii. Tirolan osobiście ujął ster i skierował dziób statku pod fale nadpływające z Przesmyku Schallsea.
   Kitiara zrzuciła czarny, skórzany kaftan. Świeża bryza zaczęła szarpać lekką, lnianą bluzką. Dziewczyna zamknęła oczy i palcami przeczesała krótkie, kędzierzawe loki. Kiedy otworzyła oczy ujrzała Sturma, który w zamyśleniu stał blisko bukszprytu.
- Rozchmurz się! – zawołała  i pacnęła go w plecy – Wiatr jest dobry a Tirolan wygląda na faceta znającego się na rzeczy. Szybko dotrzemy do Caergoth.
- Przypuszczam – odparł Sturm – Nie umiem jednak pozbyć się niepokoju. Na morzu byłem ostatnio jako chłopak. Na tamtym statku panowała magia. Matka i ja przeżyliśmy ciężkie chwile.
- Ale przecież przeżyliście!
- No tak.
- No, to spokojnie! Jesteś rycerzem we wszystkim poza jakąś tam ceremonią. Jedziesz zażądać przysługującego ci dziedzictwa.  Może nie zdajesz sobie sprawy, że ja też mam rodzinę w Solamni.
- Uth Matarowie?
   Skinęła potwierdzająco głową.
- Nie miałam z nikim z nich kontaktu od czasu jak nasz odszedł nasz ojciec. A i w podróżach nawet nie zawadziłam o Równiny Solamnijskie. Kiedy ogłosiłeś zamiar podróży na północ to pomyślałam sobie, że jest to czas równie dobry jak każdy inny żeby i tam trochę powęszyć – podniosła znacząco brew – Wiesz, że Uth Matarowie to również rycerski ród?
- Nie wiedziałem.
   Zdał sobie też sprawę jak niewiele właściwie o niej wie. Zostawiła go teraz przy bukszprycie i sama zeszła pod pokład. Sturm poluzował pasek hełmu i spokojnie go zdjął. Rożki z brązu na szczycie hełmu były lekko zaśniedziałe; trzeba będzie – pomyślał – jeszcze dziś je oczyścić. Teraz jednak przycisnął hełm do piersi i pozwolił by morski wiatr wiał mu w długich, splątanych włosach.

janjuz - 2017-09-22 12:36:41

Rozdział 3

Odcięta głowa

- Witaj, kapitanie Tirolan – rzekł Sturm mrużąc oczy w jaskrawym świetle poranka.
- Witaj, witaj, Sturmie Brightblade! Dotarliśmy do cypla Caer w świetnym czasie. Dobrze odpoczęliście.
- Całkiem nieźle. Dlaczego kotwiczymy tak daleko od portu? – spytał Sturm.
   Kade przyniósł kapitanowi luźny płaszcz z kapturem. Tirolan chętnie się okrył.
- Tutejsi mieszkańcy są jeszcze mniej zachwyceni elfami niż ci z Zaradene. Jeden z moich ludzi już wraca z barką dla was – odparł.
- Powiem Kit, że już jedziemy.
   Podniósł skobel od drzwi i wpadł do środka… zastał Kitiarę rozbudzoną i właśnie się ubierającą. Lniana bluzka, pięknie haftowana czerwienią i błękitem, właśnie opadała na nagie ramiona. Zmieniła już ciężkie, sztruksowe nogawice przeznaczone tylko do konnej jazdy, na workowate spodnie o Ergothiańskim kroju. Nic nie mógł poradzić, że się na nią po prostu gapi.
- Prawie jestem gotowa – powiedziała – Jak wygląda miast?
   Wciągnął haust powietrza i  odparł.
- Jesteśmy o jakąś milę czy dwie od portu. Tirolan obawia się anty elfickich sentymentów w Caergoth. Powiosłuje na brzeg a ja z nim.
- Dobrze.
   Podniosła pas od miecza i szybko się opasała.
- Też jestem gotowa.
   Wspólnymi siłami i za pomocą bloków i talii opuścili konie. Kade potrzymał linę falenia gdy Tirolan, Sturm i Kitiara schodzili do łodzi. Pierwszy oficer ich odcumował a Tirolan zaczął wiosłować.
   Poranek był bardzo parny, gorętszy od zapamiętanych w tej podróży, a duszne powietrze dosłownie stało nad wodą. Nikt się nie odzywał podczas gdy Tirolan wiosłował w stronę zamglonego wybrzeża.
   Caergoth było wielkim portem. Tłum na wodzie gęstniał w miarę jak się bardziej zbliżyli. Łódki i szalupy, kecze i pinasy, wszystko przepływało we wszystkie strony wyładowane rybą, krabami i małżami. Większe jednostki przejmowały towary z dużych statków zakotwiczonych w porcie.
   Tirloan ciągnął ramionami wiosła jakby nie czuł najmniejszego zmęczenia, manewrował zręcznie pomiędzy większymi jednostkami w porcie. Kitiara mocno wygięła kark byle tylko spojrzeć w górę na na Ergothiański targ. Czwórka żeglarzy w wełnianych kapturach wychyliła się przez reling i ostrą na nią gwizdała. Wesoło pomachała im w odpowiedzi a do Sturma odezwała się żartobliwie.
- Mogłabym sprawdzić, czy są tacy śmiali gdy spotkają kogoś z mieczem w dłoni.
   Wypłynęli wreszcie z pierwszego tłoku statków w awanporcie a wtedy ich oczom ukazał się statek dziwaczny właśnie doholowany do doków głębokich. Był wysoki i prostokątny. Po obu stronach miał coś w rodzaju sporych kół. Krótki maszt był zadziwiająco gruby a z jego wierzchołka unosił się dym, chyba sygnałowy. Chmura gęstego dymu powoli odpływała daleko od ohydnego statku.
- A co to u licha może być? – zastanawiał się Tirolan.
   Kiedy troszkę bardziej się zbliżyli zauważyli ciężki bom wystawiony na zewnątrz sterburty. Spora barka stała bokiem przy burcie statku. Na pokładzie barki spoczywały dwie, ogromne skrzynie drewniane. Spuszczono je ze statku. Trzecia skrzynia, wielkości co najmniej Tirolanowej łódki, była właśnie powoli podnoszona z pokładu dziwacznego, dymiącego staku.
- To spadnie – rzekła Tirolan – Tylko popatrzcie.
   Kiedy bom wychylił się trchę bardzie można było dostrzec, że skrzynia jest zapakowana w sieć służącą do przenoszenia ładunków. Sieć zaczęła się naciągać a przez jej oka wystawał coraz to większy narożnik skrzyni. W końcu skrzynia się uwolniła i spadła prosto do wody ledwie mijając o parę cali burty załadowanej barki. Łańcuch niedużych postaci, wrzeszczących coś piskliwie, hurmem rzucił się do burty. Tirolan zachichotał głośno.
- Powinienem się był domyśleć – rzekła – To gnomy.
   Jedyne co Sturm o nich wiedział to ich, dość marna, reputacja. Nieustannie coś majstrowali, tworzyli dziwaczne maszynerie i przedstawiali nigdy nie kończące się teorie wszystkiego. Odrzucając magię stali się żarliwymi wyznawcami technologii. Najżarliwszymi na Krynnie. Przez całe stulecia gnomy i Rycerze z Solamnii podtrzymywali układ o wzajemnej pomocy jako, że obie te grupy nie wierzyły w skuteczność magii.
   Tirolan powiosłował wokół rufy statku gnomów. Kitiara wskazała nie kończącą się linię liter wymalowaną w poprzek rufy, wzdłuż burty i dalej wokół dziobu. Była to nazwa statku. Odczytała część rufową: PodstawyHydrodynamicznejKompresjiorazEterycznejNiestabilności, KontrolowanePrzezNajbardziejGenialnySystemprzekładniWynalezionyPrzezWspaniałegoWynalazcęTegoCoOkreśliłWspółczynnikiWielomianuMinimalnegoPrzezSen… i tak to dalej szło i szło.
- Może powinniśmy jakoś pomóc? – spytał Sturm.
- Nie! No chyba, że pragniesz być mokry – odparła Kitiara.
   Miała rację. Gnomy znajdujące się na barce, które starały się wyciągnąć linę nośną skrzyni zdołały tylko wszystkie wypaść za burtę. Tirolan powiosłował dalej.
- Ciekawe, co też było w tej skrzyni – zastanawiał się Sturm gdy już gnomie pandemonium zostało daleko za rufą.
- A któż to wie? Może nowa maszyna do obierania i wydrążania jabłek? – odparł Tirolan – O, tam jest dok.
   Elfi kapitan zręcznie wciągnął wiosła na pokład i łódź spokojnie dobiła do nabrzeża. Sturm przeciągnął dziobową cumę przez knagę i już całą trójką wspięli się po krótkiej drabinie na platformę. Znów musieli użyć bloków i talii zamocowanych do doku dla rozładowywania i załadowywania cargo na statki, lecz po chwili już oba konie bezpiecznie wylądowały na brzegu.
- Dokąd teraz? – pytał Sturm.
   Cały rządek tawern i miejsc wyszynku grogu ciągnął się wzdłuż pirsu. A nawet dalej, aż do wielkich magazynów.
- Nie wiem, jak wy, panowie – odparła Kitiara wpatrując się jednocześnie w linię knajp – Lecz ja umieram z głodu.
- Nie możesz troszkę poczekać? – sprzeciwiał się Sturm.
- A to dlaczego?
   Poprawiła pas miecza, żeby ostrze spoczywało pod prawidłowym kątem i ruszyła przed siebie ciągnąc za wodze konia. Tirolan i Sturm, acz z pewnym wahaniem, jednak ruszyli w jej ślady.
   Z niewiadomych powodów, być może w ogóle bez powodu, Kitiara wybrała tawernę o nazwie Odcięta Głowa. Kitiara uwiązała wierzchowca na zewnątrz, kopniakiem otworzyła drzwi  i rozejrzała się po sali. W zaciemnionej przestrzeni widać było kilka postaci. Dziwaczna, cuchnąca woń wypłynęła przez drzwi.
- Fuj! – powiedział Tirolan – Ten zapach nie pochodzi od ludzi.
- Chodź, Kit, to nie miejsce dla nas.
   Ujął ją za łokieć i chciał jakoś wymanewrować na zewnątrz. Dziewczynie to najwyraźniej nie odpowiadało. Wyrwała ramię i weszła do środka.
- Mam już dość jałowych dróg i nudnych statków – powiedziała – A to przynajmniej wygląda na interesujące miejsce.
- Zachowaj czujność – mruknął Sturm w stronę Tirolana – Kitiara to dobra przyjaciółka, lecz długie miesiące cichego życia w Solace pozbawiły ją ostrożności a przydały brawury.
   Tirolan mrugnął i poszedł za Kitiarą.
   Odcięta Głowa nie była właściwie barem, lecz tylko zbiorowiskiem stołów i ław, bezładnie zresztą porozrzucanych. Kitiara dumnie podeszła do stołu blisko środka całej izby i jedną nogę przerzuciła nad oparciem ławy.
- Barman! – wrzasnęła.
   Głowy w ciemności powoli zwróciły się w jej stronę. Sturm ujrzał niejedną parę z nich świecącą w mroku. Były czerwone, przypominały węgle żarzące się w palenisku.
   Sturm i Tirolan usiedli nieufnie na ławie. Przy łokciu Kitiary ukazała się jakby przykucnięta, pokryta krostami kreatura. Oddychała głośno jak nieszczelny miech a każdy oddech niósł falę obrzydlistwa.
- Uhh? – powiedział krostowaty stwór.
- Ale! – cisnęła Kitiara.
- Uh-uh.
- Ale!!! – wrzasnęła głośniej.
   Stwór potrząsnął górną częścią korpusu wyraźnie czemuś przecząc. Kitiara ze złością klasnęła dłonią w blat stołu.
- To przynieś co tam macie najlepszego – powiedziała.
   To już wywołało pomruk potwierdzenia. Służący potoczył się wkoło.
- I pośpiesz się! – krzyknęła za nim.
   Stwór odszedł spacerowym krokiem. W zacienionym kącie tawerny podniósł jakiś dryblas. Wyprostowany był na pewno o pół głowy wyższy od Sturma i jednocześnie ze dwa razy szerszy. Człapiący drągal podszedł do ich stołu.
- To nie miejsce dla was – powiedział.
   Głos miał głęboki i beznamiętny.
- No, nie wiem – lekko odparła Kiriara – Bywałam w gorszych.
- To nie jest miejsce dla was – powtórzył typ.
- Może jednak powinniśmy odejść  - szybko podpowiedział Tirolan – Jest tu przecież mnóstwo tawern.
   Rzucił okiem w stronę drzwi jakby mierzył odległość do nich.
- Już zamówiłam. Siadaj.
   Dryblas pochylił się i oparł dłoń o blat stołu. Była czteropalczasta i wielka jak talerz obiadowy. Była też sucha i łuskowata.
- Wy iść, albo ja was za drzwi! – powiedział.
   Tirolan skoczył.
- Nie ma powodu do niepokoju…
   Drugie ramię stwora sięgnęło szybko złapało elfa za odzież na klatce piersiowej. Tirolan się zachwiał. Z głowy zleciał mu kaptur odkrywając elfią naturę mężczyzny. W całej oberży dał się słyszeć syk wciąganego powietrza. Ten syk wystarczył, by włosy na karku Sturma się zjeżyły.
- Kurtrach! – zawołał groźny stwór.
   Sturm i Kitiara wstali szybko i zwinnie. Miecze dobyte z pochew jasno błysnęły. Tirolan wydobył krótki miecz elficki i już cała trójka stała razem chroniąc nawzajem plecy.
- W coś ty nas wciągnęła? – pytał Sturm trzymając miecz w pogotowiu.
- Chciałam tylko trochę rozrywki – odparła Kitiara – O co chodzi Sturm? Chcesz żyć wiecznie, czy co?
   Z ciemności nadleciał ciśnięty trójnożny stołek. Sturm odbił go w bok uderzeniem miecza.
- Wiecznie to nie, lecz parę lat jeszcze byłoby miło!
   Gdzieś głęboko w mroku błysnęła stal.
- Ruszajcie do drzwi – warknął Tirolan – Za dużo ich tutaj żeby zacząć walkę.
   Gliniany dzbanek rozbił się o belkę nad ich głowami i obsypał wszystkich drobnymi okruchami.
- Ledwie ich widzę!
- Przydałaby się jakaś świeca, albo i dwie – przyznała Kitiara.
   Jakaś wielka postać ruszyła z mroku prosto w jej kierunku. Trzymało to klinge szerokości jej dłoni, lecz zdołała sparować cios, odbić i rzucić się w ciemność. Poczuła jak jej miecz wbija się w ciało. Atakujący ją stwór zaskrzeczał.
- Świeca? Mam coś lepszego w zanadrzu! – powiedział Tirolan.
   Obrócił się i wbił swój miecz w sam środek stołu. Zaczął śpiewać w Elfickim, szybko i drżąco. Po chwili klinga zaczęła błyszczeć czerwienią.
   Dwa stwory zaczęł podchodzić do Sturma. Odbijał ich broń, o wiele cięższą od własnej, robiło to wiele hałasu, lecz skutki były żadne.
- Tirolan! – warknął – Potrzebujemy cię!
   Elf dalej śpiewał. Krótki miecz praktycznie stał się biały. Z blatu stołu dobywały się smugi dymu. W jednej chwili stół rozbłysnął płomieniami.
   Wrogoie zatrzymali się na pierwszy blask płomieni. Było ich ośmiu. Wielkie, krzepkie, jaszczurko podobne stwory ciasno owinięte ubraniami. Blask światła je oślepiał. Cofnęli się o kilka kroków. Kitiara wydała z siebie bojowy okrzyk i runęła do ataku. Uniknęła cięcia potężnego przeciwnik i zgrabnie ostrzem trafiła w jego ramię. Wielki miecz zabrzęczał na podłodze. Kitiara ujęła broń oburącz i mocnym sztychem uderzyła w pierś przeciwnika. Stwór zawył z bólu i wściekłości po czym spróbował sięgnąć jej pazurzastą łapą. Odskoczyła po czym zadała kolejny sztych. Stwór zawył po raz drugi i upadł na twarz.
   Sturm tymczasem odcinał się dwójce napastników. Płonący stół wypełnił izbę dymem więc stwory zaczęły się cofać ciężko dysząc. Tirolanowi, walczącemu po prawej ręce Sturma, nie szło najlepiej. Odzyskał już, teraz całkiem chłodny, swój krótki miecz. Jednak w porównaniu z długą bronią wroga był zbyt krótki do walki. Tylko wspaniała zręczność i biegłość wciąż ocalała mu życie.
   Wreszcie, z wielkim hukiem, stwory wywaliły drzwi tawerny i wyleciały na zewnątrz. Płomienie już objęły nogi stołu i powoli podpalały wysuszone dechy podłogi.
- Wiać, biegiem! – wrzeszczał Sturm.
   Kitiara wciąż jeszcze walczyła więc  Sturm chwycił ją za kołnierz kaftana i zaczął odciągać.
- Puszczaj! Odczep się!
   Zamierzyła się na niego łokciem, lecz szybko zablokował cios i potrząsnął Kitiarą.
- Słuchaj wreszcie! Tu wszystko ci się koło uszu pali! Wiejemy! – wołał.
   Z trudem oprzytomniała. Dym wydobywający się z okien pierwszego piętra zdołał już zgromadzić cały tłum zdumionych obywateli Caergoth. Tirolan, Sturm i Kitiara wypadli na ulicę tuż przed goniącymi ich płomieniami. Sturm rozejrzał się po zgromadzonym tłumie, lecz dziwaczne, jaszczurko podobne stwory już zniknęły.
   Trójka wojowników wsparła się wzajem na sobie i usiłowała wykaszleć gęsty dym z płuc. Po chwili Sturm zorientował, że panuje wokoło dziwna cisza. Podniósł głowę i spostrzegł, że oczy wszystkich zgromadzonych są zwrócone na Tirolana.
- Elf – stwierdził ktoś krótko i zabrzmiało to, jakby właśnie zaklął.
- Chciał spalić nasze miasto – ktoś dodał.
- Z nimi zawsze kłopoty – dodał trzeci.
- Gnaj do łodzi – mruknął Sturm do Tirolana – I strzeż pleców.
   Kitiara chciał już zapłacić Tirolanowi umówioną kwotę, lecz przyjął tylko połowę. Po chwili ruszył ostro gdy tylko Sturm i Kitiara dosiedli wierzchowców. Nagle zatrzymał się, obrócił i wcisnął w dłoń Kitiary niewielki, purpurowy, rzeźbiony klejnocik. Mrugnięcie okiem wywołało uśmiech na usta Kit.
- Prezent – powiedział tylko tyle.
   Trójka znajomych się rozstała.

janjuz - 2017-09-22 21:55:22

Rozdział 4

Odcień purpury

   Kitiara i Sturm podążali krętym szlakiem w stronę piaszczystych klifów górujących nad zatoką. Z tej odległości Wzniosła Korona skurczyła się do rozmiarów zabawki. Spojrzeli jeszcze ostatni raz na elfi statek po czym obrócili konie w stronę lądu.
   Szybko dotarli do drogi poza murami Caergoth. Od sklepikarzy i handlarzy obsiadających obie strony drogi pod miastem szybko kupili chleb, mięso, suszone owoce i ser. Droga ograniczona krawężnikiem i brukowana porządnymi kamieniami była jednym z niewielu artefaktów robót publicznych jakie pozostały całe po Kataklizmie. Kitiara i Sturm jechali obok siebie środkiem drogi. Oba pobocza zajęte były przez dość gęsty tłumek pieszych wędrowców. Tak było przez chyba dziesięć mil od miasta. Gdzieś w połowie popołudnia byli już sami na drodze.
   Mało mówili. W końcu to Kitiara przerwała zapadającą ciszę.
- Dziwne to, że nie ma tu żadnych podróżnych zmierzających do Caergoth.
- Też mnie to zdumiewa -  odparł Sturm – Pusta droga to zwykle zły znak.
- Albo wojna, albo rabusie blokują drogę.
- Nie słyszałem żadnych plotek o wojnie, więc chyba to drugie.
   Zatrzymali się na skraju drogi na czas wystarczająco długi, żeby przywdziać kolczugi. Nie było najmniejszego sensu w dostaniu strzałą będąc już tak blisko Solamni.
   Takie przerażające w swej istocie spustoszenie ciągnęło się aż do końca dnia. Co chwila mijali spopielone szczątki jakiegoś wozu czy też pobielałe kości zabitych koni i wołów. Kitiara jechała już z mieczem przełożonym przez kolana.
   Zmęczeni byli poranną przygodą i całym dniem jazdy. Postanowili wcześnie rozbić obóz. Znaleźli przyjemną polanę obramowaną dębami jakieś sto jardów od drogi. Tallfoxa i Pirę uwiązali do sporej linki tak, by mogły paść się na trawie i mietlicy. Sturm znalazł niewielkie źródło i przyniósł wody natomiast Kitiara przygotowała ogień. Posiłek składał się z bekonu i sucharów opieczonych nad ogniem. Zbliżała się noc więc siedli bliżej ognia.
   Dym ogniska unosił się wąską spiralą w stronę gwiazd. Księżyce były już widoczne. Solinari i Lunitari. A dusze – pomyślał Sturm – wznoszą się jak ten dym do niebios.
- Sturm.
   Głos Kitiary wyrwał go z tego bujania w obłokach.
- Tak?
- Musimy spać na zmianę.
- To pewne. Och, biorę pierwszą wartę, dobrze?
- Pasuje mi.
   Kitiara wstała, wzięła swój śpiwór i okrążyła ognisko. Rozłożyła posłanie obok Sturma i się położyła.
- Obudź mnie, gdy srebrny księżyc wzejdzie – powiedziała.
  Popatrzył w dół na tą masę czarnych loków obok swych kolan. Kitiara, weteran, szybko odpłynęła w sen. Sturm dorzucał do ognia jakieś patyki ze zgromadzonego zapasu i siadł w z nogami skrzyżowanymi z mieczem na kolanach. Kitiara w pewnym momencie poruszyła się nieco i coś niewyraźnie zamamrotała. Sturm, choć jednak z pewnym wahaniem, ostrożnie dotknął jej włosów. Odpowiedziała bezwiednym ruchem przysunięcia się bliżej aż w końcu jej głowa na skrzyżowanych kostkach mężczyzny.
   Nawet nie poczuł, gdy opanował go letarg. W jednej chwili Sturm był całkowicie przytomny, nawet obserwował leżącą na ziemi śpiącą Kitiarę, by w następnej chwili leżeć twarzą na ziemi. W ustach miał pełno darni, lecz z jakiegoś powodu nie mógł jej wypluć. Co gorsze nawet to nie mógł się poruszyć nawet odrobinę. Jednym okiem leżał przyciśnięty do ziemi. Z nieludzkim wysiłkiem otworzył drugie. Ujrzał, że ognisko ciągle jeszcze się pali. Wokół ognia zgromadziło się kilkanaście par nóg odzianych w skórzane nogawice. Wokoło roznosił się dziwny, bardzo nieprzyjemny, odór – coś na podobieństwo przypiekanej skóry czy smażących się włosów. Kitiara była tuż obok, leżała na plecach z zamkniętymi oczami.
- Ni ma nic, tylko żarcie – powiedział jakiś chrapliwy, basowy głos – Ni ma nic ta torba tylko podle żarcie!
- Ja! Ja! – zawołał piskliwy głos – Ja znalazł piniąndz!
   Jedna para nóg zniknęła z pola widzenia Sturma.
- Gdzie ten piniondz?
   Usłyszał brzęk metalu. Jedna z ostatnich silvanestyjskich monet Kitiary upadła na ziemię.
- Ai! – wrzasnął cienki głosik a postać padła na kolana i ręce.
   Teraz już Sturm wiedział kim… a raczej czy… są napastnicy. Nie było mowy o pomyłce. Szpiczaste łby, kwadratowa postura, szara skóra, czerwone oczy… to były gobliny. Smród też był charakterystyczny. Sturm zebrał wszystkie siły usiłując wstać, lecz poczuł jakby na plecach leżała mu góra ołowiu. Widział na tyle dobrze i tak też czuł, więc wiedział, że nie jest związany. To wszystko, oraz nagłość z jaką został pokonany oznaczało, że ktoś rzucił czar na niego i Kitiarę. Tylko kto? Gobliny to przecież zwykłe ciemniaki. Im brakuje nawet zwykłej koncentracji umysłu, tak niezbędnej przy rzucaniu zaklęć.
- Dosyć tych głupot, szukajcie! – powiedział czysty, ludzki głos.
   Aaa, to tak! Gobliny nie są same. Twarda, koścista łapa złapała go za ramię i odwróciła całe ciało. Jedno, otwarte oko Sturma patrzyło prosto w twarze dwóch rozbójników. Jeden z nich był szczerbaty, stracił większość zębów przednich. Drugi nosił szramy na szyi, jakby po nie udanym wieszaniu.
- Ai! On oko otworzył! – szczeknął szczerbaty – On. Widzieć!
   Szramowaty wydobył paskudny, poszczerbiony nóż.
- Ja naprawić – powiedział.
   Zanim jednak zdążył pchnąć bezbronnego Sturma inny z rabusiów głośno wrzasnął. Pozostali szybko go dopadli.
- Ja znalazł! Ja znalazł! – bełkotał goblin.
   To, co znalazł, to był klejnocik, ametyst wręczony Kitiarze przez Tirolana. Przewiązała go rzemieniem i nosiła na szyi. Znalazca podniósł i doczłapał od reszty towarzystwa. Poczłapali za nim usiłowali odebrać purpurowy kamień.
- Przenieście, niech go zobaczę – powiedział człowiek.
   Tańcujący goblin skruszonym gestem podał ametyst w cień poza ogniskiem.
- Śmieć – rzekł mężczyzna – Połamany kawałek kryształu.
   Purpurowy grot poleciał w powietrze. Upadł na ziemię pomiędzy Sturmem a Kitiarą i odbił się od bezwładnej, otwartej dłoni Kit. Gobliny ruszyły by go odzyskać.
- Zostawić to! – rozkazał człowiek – Bez wartości.
- Ładne, ładne! – zaprotestował szczerbaty – Zatrzymać ja.
- Powiedziałem zostawić! A może mam złapać ródżkę?
   Gobliny – Sturm uznał, że jest ich czwórka – cofnęły się i zadrżały.
- Zabieramy pieniądze i konie. Resztą zostawić – rozkazał ludzki szef bandy.
- A co miecze? – zapytał Szramowaty – Dobry żelaz.
   Trzymał teraz miecz Sturma tak, by przywódca mógł go obejrzeć.
- Tak, za dobre dla was, zabieramy. Kupiec Lovo dobrze za to zapłaci. Kobietę też zabieramy.
   Szczerbaty nachylił się nad Kitiarą. Kopnął na bok jej ramię i odwrócił ją, żeby dosięgnąć miecza leżącego pod dziewczyną. Gdy tylko to zrobił dłoń Kitiary zamknęła się na jego kostce.
- Łaa? – powiedział szczerbaty goblin.
   Kitiara wyszarpnęła nogę spod goblina, który natychmiast padł na ziemię z głośnym hukiem. W tej samej chwili dziewczyna była na nogach i z mieczem w dłoni. Szczerbaty sięgnął po sztylet, lecz nigdy go nie wydobył. Jednym cięciem Kitiara posłała paskudny łeb goblina daleko w ciemność.
- Brać ją! Brać ją, wy żałosne gnojki! Trzech was na jedną! – wrzeszczał człowiek z cienia.
   Szramowaty ściągnął z ramienia hakowate ostrze i zaatakował. Kitiara z łatwością odpierała niezdarną broń. Dwa pozostałe gobliny usiłowały zajść ją od tyłu, lecz obróciła się tak, że za plecami miała ogień.
   Sturm wściekał się na zaklęcie, które pozostawiało go tak bezradnym. Stopy goblinów przelatywały w zasięgu jego ręki a on nie mógł nawet palcem ruszyć, żeby pomóc Kitiarze. Nie, żeby potrzebowała pomocy. Kiedy tylko Szramowaty wytknął swoją broń do przodu, po prostu ścięła mu hak z drzewca. Goblin patrzył ogłupiały na skróconą broń a Kitiara przebiła go jednym sztychem.
- Teraz już dwóch na jedną! – warknęła.
   Przeskoczyła ognisko lądując między dwoma rabusiami. Wrzasnęli ze strachu i cisnęli sztylety. Pierwszego ścięła zanim jeszcze ruszył z miejsca. Ostatni goblin dobiegł do krawędzi polany. Sturm słyszał jego śmieć pomiędzy dębami. Były jeszcze inne dźwięki; tupot stóp, głośne sapanie i wrzask bólu.
- Myślałeś, że zdołasz zwiać, co? – powiedziała Kitiara.
   Dopadła ukrytego w cieniu magika i zaciągnęła do ogniska. Był to dość mizerny mężczyzna ze dwa razy starszy od Sturma ubrany w poszarpaną, szarą szatę. Przedmioty jego rzemiosła zadyndały mu u pasa; różdżka, torebka z ziołami, amulet kute w ołowiu i miedzi. Kitiara posłała go na ziemię jednym kopniakiem poniżej kolan. Czołgał się teraz obok Sturma.
- Zdejmuj zaklęcie z mego przyjaciela – rozkazała Kitiara.
- Ja… ja nie mogę.
- Mówisz, że tego nie zrobisz! – dźgnęła go czubkiem miecza.
- Nie, nie! Nie wiem jak! Nie wiem jak zdjąć zaklęcie! – wyglądał na zawstydzonego – Nigdy nie musiałem zdejmować zaklęcia paraliżu. Gobliny zawsze podcinały gardła.
- Bo im kazałeś!
- Nie! Nie!
   Kitiara splunęła.
- Jedyną rzeczą gorszą od złodzieja, jest jest głupi słabeusz jako złodziej.
   Podniosła miecz do ramienia.
- Jest tylko jeden znany mi sposób złamania zaklęcia.
   Miała rację. Kiedy magik był już martwy to i ołowiany ciężar znikł z członków Sturma. Usiadł pocierając zesztywniały kark.
- Na wszystkich bogów, Kitiara, jesteś bezwzględna – powiedział.
   Rozejrzał się po obozowisku przypominającym teraz raczej krwawe pole bitwy.
- Musiałaś ich wszystkich zabić?
- W dowód wdzięczności dla ciebie – powiedziała i wytarła klingę o szatę magika – Oni z radością podcięli by nam gardła. Czasem doprawdy cię nie rozumiem, Sturm.
   Przypomniał  sobie sztylet goblina przed swą twarzą.
- Masz całkowitą rację. Tyle, że zabicie tego niechlujnego magika nie było zbyt honorowe.
   Wsunęła miecz do pochwy.
- Nie robiłam tego dla honoru – powiedziała – To było po prostu praktyczne.
   Pozbierali swoje rzeczy z pobojowiska, były zdrowo porozrzucane przez gobliny. Sturm ujrzał jak Kitiara podnosi ametystowy naszyjnik.
- Popatrz – powiedziała – Jest bezbarwny.
   Sturm ujrzał w świetle ogniska, że purpurowy ongiś kamień jest teraz odłamkiem zwykłego, przezroczystego kwarzu.
- To wszystko wyjaśnia – rzekł – Mogłaś się zacząć ruszać gdy ametyst upadł ci na dłoń, prawda?
   Pojaśniała zrozumieniem.
- Prawda. Nosiłam go na bluzie i pod kolczugą…
- Kiedy dotknął twojej skóry to zaklęcie paraliżu zostało złamana. Rozproszenie zaklęcia wywabiło z kamienia całą barwę. Teraz to już tylko kawałek kwarcu w formie grotu strzały.
   Kitiara przełożyła rzemienną pętlę klejnotu przez głowę.
- Zatrzymam go. Nawet w tym stanie. Tirolan pewnie nigdy się nie dowie, że dając mi ten kamyk uratował nam obojgu życie.
   Kiedy pozbierali bagaże Sturm zaczął zbierać wyschłe drewno z otaczającej ich dębiny i układać stos obok ogniska.
- Dlaczego to robisz? - pytała Kitiara.
- Robię stos pogrzebowy – odparł – Nie możemy zostawić tak tych trupów.
- Sępy się nimi zajmą.
- Nie robię tego z poczucia szacunku dla nich. Źli czarodzieje, nawet tacy kiepscy jak ten, mają nieszczęsny zwyczaj wracać jako nieumarli i polować na żywych. Pomóż mi zbudować ten stos, jego zło spłonie wraz z nim.
   Zgodziła się i po chwili gobliny i ich mistrz zostali umieszczeni w płomieniach. Popioły Sturm zasypał ziemią po czym oboje dosiedli koni.
- Skąd ty tyle wiesz o magii – spytała Kitiara – Myślałam, że gardziskażdą jej formą.
- I to prawda – odparł – Magia jest najgorszym zagrożeniem dla porządku na świecie. Wystarczająco trudno jest żyć w prawdzie i honorze bez pokus sił magicznych. Lecz magia istnieje i wszyscy musimy się nauczyć, jak sobie z nią dać radę. Jeśli o mnie chodzi, to dużo rozmawiałem z twoim bratem. Nauczyłem się całkiem sporo, może nawet dość by się kaoś obronić.
- Mas na myśli Raistlina? – spytała a Sturm potwierdził – Jego lekcje magii zawsze mnie usypiały.
- Wiem – powiedział Sturm – Strasznie łatwo zasypiasz.
   Obrócili konie w stronę wschodzącego właśnie słońca i pojechali.

janjuz - 2017-09-30 12:35:00

Rozdział 5

Mistrz chmur

   Dzień po ataku rabusiów okazał się potwornie duszny. Tallfox i Pira potrzebowali pojenia dosłownie co chwila. Inaczej zwieszały łby a ich chód powoli zamierał i tracił rytm. Wjechali teraz w okolicę pełną ogrodów i farm dzięki czemu mieli z drogi szeroki widok na całą okolicę. Oboje, i Kitiara, i Sturm zmienili kolczugi na koszule, lecz już w południe Kitiara koszulę poluzowała i zwązała jej poły w talii. Tak ochłodzeni przystanęli na posiłek z figowym zagajniku.
- Szkoda, że jeszcze są zielone – powiedziała Kitiara ściskając w palcach niedojrzały owoc fogowca – Lubię figi.
- Bardzo wątpię czy właściciel ogrodu podzieliłby twój entuzjazm jeżeli nie zapłaciłabyś za wszystko, co zjadłaś – odparł Sturm.
   Wydrążył kawał suchara i wypełnił powstały otwór rozdrobnionymi, suszonymi  owocami i serem.
- Och, daj spokój. Nigdy nie podkradałeś jabłek czy gruszek? Nigdy nie podwędziłeś kurczaka, żeby go upiec na ognisku podczas gdy farmer polował na ciebie z ostrym rożnem?
- Nie, ngdy.
- A ja tak. Niewiele rzeczy w życiu smakuje tak dobrze jak żarcie zdobyte sprytem.
   Odrzuciła gałązkę figowca i dołączyła do Sturma pod drzewem.
- Pewnie nigdy nie rozważałaś, co też twoje malutkie sprytne złodziejstewka mogą oznaczać dla rolnika, co, Kit? Może on sam lub też jego rodzina chodzili głodni spać z powodu twego podwędzonego posiłku?
   Tym razem się najeżyła.
- To bardzo łatwo powiedzieć, Panie Brightblade. A kiedyż to musiałeś zapracować na posiłek wędrujący do twego brzucha? Synkowi rycerza łatwo mówić o sprawiedliwości wobec biednych, kiedy samemu nigdy biednym się nie było.
   Sturm siedział cicho aż gniew dziewczyny trochę przygasł.
- Pracowałem – powiedział –Kiedy moja matka, jej pokojówka Carin i ja przybyliśmy do Solace matka miała ze sobą przywiezione trochę pieniędzy. Szybko to się jednak rozeszło i zaczęły się poważne kłopoty finansowe. Moja matka była kobietą niesłychanie dumną więc nigdy nie przyjęłaby wsparcia. Panna Carin i ja wykonywaliśmy dziwne prace w Solace żeby tylko jakieś jedzenie pojawiało się na stole. Nigdy tego nie powiedzieliśmy matce.
   Kolczaste zachowanie Kitiray jakby trochę zmiękło.
- I co robiłeś?
   Wzruszył ramionami.
- Ponieważ umiałem czytać i pisać to dostałem pracę u Skryby Derimiusa, kopiowałem zwoje i manuskrypty. Nie tylko zarabiałem pięć sztuk srebra na tydzień, lecz jeszcze mogłem czytać mnóstwo różnych tekstów.
- Nigdy o tym nie słyszałam
- Tak naprawdę to w zakładzie Derimiusa poznałem Tanisa. Przyniósł księgę główną, jaką przetrzymywał dla Flinta. Na ostatnie strony rozlało mu się trochę atramentu i chciał, żeby Derimius wymienił je na nowy pergamin. Wtedy też Tanis dostrzegł szesnastolatka piszącego coś piórem szarej gęsi i zapytał o mnie. Porozmawialiśmy i zostaliśmy przyjaciółmi.
   Ostatnie stwierdzenie zostało wypunktowane i zaznaczone głośnym, dalekim grzmotem. Parne powietrze zebrało masy burzowych, granatowo czarnych chmur na zachodnim nieboskłonie. Szybko szły na wschód. Sturm szybko zgryzł ostatni kęs swego posiłku i skoczył na równe nogi. Coś tam jeszcze usiłował wymamrotać, lecz usta miał zapchane chlebem i serem.
- Co takiego? – dopytywała Kitiara.
- ….konie. Muszę zabezpieczyć konie!
   W tym momencie ognista lanca błyskawicy uderzyła we wzgórza pośród których napadli ich rabusie. Z góry zawiał wicher ciskając piach w oczy Sturma i Kitiary. Uwiązali Tallfoxa i Pirę do drzewa figowego a sami pośpiesznie rozpinali plandeki tworząc tymczasowe schronienie przed deszczem. Na oddalonej drodze Kitiara dostrzegła ściane deszczu, która sunęła w ich kierunku.
- Oto nadchodzi! – powiedziała.
   Burza runęła na zagajnik figowców z potężną furią. Deszcz uderzył lichawe plandeki niczy potężnym młótem i już po paru sekundach Sturm i Kitiara byli kompletnie przemoczeni. Woda zbierała się we wszystkich zagłębieniach między drzewami i już wypełniała dziury. Woda sięgała Kitiarze do kostek i wciąż rosła. Tallfox nie umiał tego przetrzymać. Ogier, z natury już nerwowy, zaczął się szarpać i wierzgać gdy burza zaczęła huczeć wokół niego. Jego przerażenie udzieliło spokojne zazwyczaj Pirze. Oba konie zaczęły walczyć z więżącymi je uprzężami. W tej chwili grot błyskawicy uderzył w największe drzewo zagajnika i rozwalił je na miliony rozpalonych kawałków. Spanikowane do granic wytrzymałości konie zerwały więzy i galopem uciekły. Tallfox gnał na wschód a Pira runęła w stronę północy.
- Za nimi! – Sturm przekrzykiwał hałas.
   Runęli natychmiast biegiem za swoimi wierzchowcami. Tallfox był długonogim sprinterem i galopował w prostej linii. Pira była zwrotna jak królik. Wywijała między liściastymi drzewami zmieniając kierunek z tuzin razy na każde dwadzieścia kroków. Kitiara gubiła krok i się potykała przeklinając jednocześnie przyrodzoną zwinność klaczy.
   Ogród kończył się wąwozem. Kitiara ześlizgnęła się po błotnistym zboczu i wpadła do dość głębokiej wody.
- Pira! – wrzeszczała – Pira, ty łbie grochem wypchany, gdzie jesteś!?
   Jedynym efektem wrzasków były usta pełne wody. Przyjrzała się obu brzegom wąwozu w poszukiwaniu śladów. W nagłym błysku pioruna dostrzegła coś bardzo dziwnego. Jakiś kanciasty, czarny kształ, coś w podobie tarczy wojownika, majaczyło w odległości około czterdziestu stóp. Oślepiający blask zgasł, lecz nie tyle szybko by nie zdołała zobaczyć długiej linki ciągnącej się od kształtu po ziemi. Kitiara zaczęła się gramolić naprzód nie wiedząc wcale z czym ma się spotkać.
   Tallfox z łatwością umknął swemu panu, lecz Sturm był w stanie śledzić jego tropy odbite w błocie. Ciasn rosnąca ściana cedrowego młodnika blokowała koniec ogrodu. Była tam tylko jedna, wąska luka jaką koń mógł wykorzystać do ucieczki i tam właśnie Sturm znalazł ślady ogiera. Zanurkował w caisną plątaninę wiecznie zielonych drzewek. Połamane sadzonki wyraźnie wskazywały drogę ucieczki Tallfoxa.
   Błyskawice nad głową wykazywały niespotykaną aktywność. Trzaskały i rozbłyskiwały od chmury do chmury. Jeden dłuższy rozbłysk oświetlił przed oczami Sturma prawdziwe dziwadło; niezwykły ptak trzepotał na wietrze. Ptak chybotał ze strony na stronę, lecz wcale nie odlatywał. Kiedy rozbłysla kolejna z błyskawic Sturm ujrzał dlaczego tak się dzieje. Do stóp ptaka ktoś przywiązał linkę.
   Kitiara mozolnie wspięła się na ziemiste wzgórze. Włosy oblepiały jej ciasno głowę a ubranie ciążyło jakby wchłonęło co najmniej tonę wody. Będąc już na szczycie wzgórza mogła spojrzeć w dół, w stronę polany. Nigdzie ani śladu Piry. Było jednak dużo innych spraw do zobaczenia.
   Na samym środku otwartej przestrzeni było coś, czego Kitiara jeszcze nigdy w życiu nie widziała. Było Toś na kształt wielkiej łodzi z ogromnymi, skórzanymi żaglami po obu bokach. Nie było masztów, lecz dziób był wydłużony i ostry, wręcz ptasi, no i były jeszcze koła pod tą niby łodzią. Ponad łodzią, uwiązana na linowej siatce, była wielka torba z materii. Ogromna jajo podobna torba kręciła się teraz i miotała na wietrze jak żywe stworzenie. Tą niby łódź otaczał tłum niewielkich ludzi. Za ich plecami wyrastało z ziemi kilka długich pali. Z ich czubków powiewały teraz liny a na ich końcach było jeszcze więcej tych „tarcz”, które Kitiara już widziała.
   W tej samej chwili spośród cedrów po przeciwległej stronie polany wychynął Sturm. Wpatrując się w tą samą rzecz rozdziawił gębę. Bez słowa ruszył w tamtą stronę.
   Nieduży człek w błyszczącym kapeluszu i długim płaszczu pozdrowił rycerza.
- W-w-witam i sz-sz-szczęścia ż-ż-życzę – powiedział radośnie.
- Witam – odparł kompletnie zdezorientowany Sturm – Co się tu dzieje?
   Jeszcze nie skończył mówić gdy kolejny grom uderzył w uwiązanego „ptaka” (tą samą rzecz, którą Kitiara pomyliła z tarczą). Biało błękitne światło rozbłysło wzdłuż liny w stronę kotwiczącego ją pala. Od pala światło rozbłysło wzdłuż innej liny rozciągniętej na ziemi aż wreszcie dotarło do niby łodzi gdzie znikło. Łódź zachwiała się na kołach po czym stanęła normalnie.
- Dz-dz-dzieje? No widzisz sam, ł-ł-ładowanie – odparł nieduży człeczek.
   Kiedy odchylił nieco szeroki rondo kapelusza Sturm ujrzał jasne oczy i krzaczaste, brązowe brwi. Zdał sobie sprawę, że ma do czynienia z gnomem.
- To d-d-doprawdy w-w-w-wspaniała burza. M-m-m-mamy szczęście!
   Kitiara szła wokół dziwacznie wyglądającej rzecz, dla ostrożności trzymając się od niej na dystans. W świetle jednej z bardziej jaskrawych błyskawic ujrzała Sturma rozmawiającego z niedużym człowieczkiem. Złożyła dłonie do ust i zawołała.
- Sturm!
- Kit! – odkrzyknął.
   Dołączyła do niego.
- Znalazłeś nasze konie?
- Nie, miałem nadzieję, że poleciały w twoim kierunku.
   Zamachała rękami.
- Wpadłam w jakiś rów!
- To widać. Co my teraz zrobimy?
- Ekhm – wtrącił gnom – Cz-cz-czy mam r-r-rozumieć że o-o-oboje straciliście ś-ś-środki transportu!
- Dokładnie – zgodnym chórem odparli oboje.
- Sz-sz-szczęśliwe zdarzenie! Być może p-p-p-pomożemy sobie n-n-n-nawzajem.
   Obniżył znowu rondo kapelusza. Cienki strumyk wody spłynął na płaszcz.
- Cz-cz-czy mogę p-p-prosić za mną?
- A dokąd idziemy? - spytał Sturm.
- J-J-Jak na r-r-razie to do schronienia przed p-p-p-pogodą – odparł gnom.
- To ja idę! – powiedziała Kitiara.
   Gnom poprowadził ich do góry rampą na lewą stronę niby łodzi. Wnętrze było mocno oświetlone, ciepłe i suche. Ich przewodnik zdjął kapelusz i płaszcz. Teraz było już widać, że to mężczyzna swej rasy, z długą białą brodą i różową łysiną. Wręczył Kitiarze i Sturmowi po ręczniku – co prawda były to ręczniki na miarę gnomów, więc ludziom wydały się wielkości ściereczki do rąk. Sturm wytarł dłonie i twarz.Kitiara najpierw usunęła zsibie troszczę błota po czym wyżęła ręcznik i zawiązała sobie coś w roszaju turbanu na głowie.
- P-p-proszę za mną – powiedział gnom – Moi k-k-koledzy dołączą p-p-później. Zajęcie t-t-teraz zbieraniem b-b-błyskawic.
   Zaskoczenie takim oświadczeniem było kompletne. Gnom jednak się nie przejął i poprowadził ich długim, wąskim przejściem między dwoma zespołami maszynerii o niepojętym przeznaczeniu. Wszelkiego rodzaju dźwignie, korby czy mechanizmy były wykonane bardzo dokładnie. Wszędzie tylko żelazo i brąz. Doszli wreszcie do niewielkiej drabiny po której wspięli się wyżej. Górny pokład na którym teraz byli był podzielony na niewielkie kabiny. Hamaki wisiały na hakawokół pełno było pudeł, skrzynek i wielkich, szklanych gąsiorów. Dosłownie każdy cal kwadratowy podłogi był wykorzystany. Pozostawiono jedynie wąziuteńką ścieżynkę pozwalającą przejść środkiem.
   Wspięli się po kolejnej drabinie i znlaźli się w domku zbudowanym w środku pokładu. W ścianach były bulaje więc Sturm mógł dostrzec deszcz wciąż chłoszczący świat. Nadbudówka pokładowa podzielona była na dwa pokoje. Pierwszy, do którego właśnie weszli, urządzony był jak normalna sterówka na statku. Koło sterowe znajdowało się bliżej części dziobowej, która była dosłownie pokryta wielką ilością szklanych tafli. Od podłogi do powały, wszędzie można było dostrzec różnego rodzaju dźwignie oraz przedziwne mierniki z napisami taki jak: Wysokość, Wskazywana Prędkość Wiatru a nawet Natężenie Rodzynek w Śniadaniowych Muffinkach.
   Kitaira przedstawiła oboje gnomowi. Jego oczy się wyraźnie rozszerzyły a na twarz wypłynął dobrotliwy uśmiech gdy dowiedział się, że Sturm jest potomkiem starej Solamnijskiej rodziny. Z czystej, gnomie ciekawości, zaczął wypytywać o przodków Kitiary. Całkowicie zignorowała wypytywanie i opisała mu dotychczasową podróż obojga, jej cele oraz ogólną frustrację spowodowaną utratą wierzchowców.
- B-b-być może b-b-będę mógł pomóc – powiedział gnom – Moje imię brzmi TenKtóryJąkaSię
PrawieZawszeWPołowieTechnicznychWyjaśnień…
   Sturm przerwał, znając już długość gnomich imion.
- Proszę! Jak nazywają cię ci co do rasy gnomów nie przynależą?
   Gnom westchnął i powiedział bardzo powoli:
- Nazywają mnie cz-cz-często Stutts co jest zupełnie niewłaściwym skrótem mego prawdziwego imienia. We wspólnej mowie brzmi Jąk!
- Posiada jednak zaletę zwięzłości – powiedział Sturm.
- Zwięzłość, mój szanowny rycerzu, nie jest zaletą w oczach tych, co kochają wiedzę dla niej s-s-samej.
   Stutts zaplótł serdelkowate palce na okrągłym brzuchu.
- Chciałbym zaoferować wam p-p-posadę, jaką, w zaistniałej sytuacji, będziecie zainteresowani.
- Jakiego rodzaju posadę? – spytała Kitiara.
- Moi k-k-koledzy i ja dzisiaj przyjechaliśmy z Caergoth.
   Natychmiast przypomnieli sobie dziwaczne zdarzenia na gnomim statku w porcie Caergoth.
- P-p-przyjechaliśmy do tego regionu, bowiem Solamnia słynie z wszystkim z-z-znanych potężnych burz.
   Sturm otarł wysychający wąs wierzchem dłoni.
- Szukaliście burz?
- D-d-dokładnie. Błyskawice są niezbędne do prawidłowej pracy naszej m-m-machiny.
   Stutts uśmiechnął się i czule poklepał oparcie krzesła.
- Czyż nie jest p-p-piękna?  Nazywa się Mistrz Chmur.
- A co takiego robi?
- L-l-lata.
- Oh, oczywiście – Kitiara lekko zachichotała – Gnomy są takie pomysłowe. Tylko co to ma wspólnego ze Sturmem i ze mną?
   Nieiwelka buzia Stuttsa pokryła się głębszym odcienie różowego.
- Ekhm. M-m-m-mieliśmy niewielkiego p-p-pecha. Rozumiecie, kalkulując o-o-optymalny stosunek udźwigu d-d-do masy Mistrza Chmur, k-k-ktoś zapomniał uwzględnić efekt posadowienia na glebie w zaawansowanym stopniu n-n-nawodnienia.
- O czym ty gadasz!
- U-u-utknęliśmy w błocku – powiedział Stutts i znów się zaczerwienił.
- I teraz chcesz, żebyśmy was z tego wyciągnęli? – spytała Kitiara.
- W zamian z-z-za co z wdzięcznością was dostarczymy drogą p-p-powietrzną do dowolnego punktu na Krynnie. Enstar, B-B-Balifor, czy też dalekie Karthay…
- Zmierzamy na Równiny Solamnijskie – odparł Sturm – Tylko tam zamierzamy dotrzeć.
   Kitiara wbiła łokieć w żebra Sturma.
- Chyba nie bierzesz tego małego lunatyka serio, co? – syknęła samym kącikiem ust.
- Znam gnomy – odparł – Ich wynalazki działają, i to z zadziwiającą regularnością.
- Ale ja nie…
   Stutts lekko podskoczył.
- Pewnie będziecie ch-ch-chcieli to o-o-omówić. Sugeruję toaletę, d-d-dobry posiłek a potem decyzja? Na pokładzie mamy toalety jakich jeszcze nigdy nie w-w-widzieliście.
- Tego jestem pewna – mruknęła Kitiara.
   Zgodzili się najpierw na kąpiel a potem będą mogli zjeść obiad z gnomami. Stutts pociągnął za lekki łańcuch zwieszający się z powały nad kołem sterowym. Głęboko gardłowe AH..OO..GAH! rozbrzmiało echem przez cały ten latający statek. Młody gnom w przetłuszczonym odzieniu oraz z bardzo czerwonymi, krzaczastymi brwiami pojawił się na wezwanie.
- N-n-naszym gościom pokaż stanowisko oczyszczania – powiedział Stutts.
   Krzaczasto brewy gnom zagwizdał w odpowiedzi całą serię dźwięków.
- N-n-nie, jedno na raz – odparł Stutts.
   Krzaczasty zagwizdał ponownie.
- On zawsze tak gada? – dopytywała Kitiara.
- Tak. Mój k-k-kolega … (tutaj zarecytował około pięciominutowo brzmiące imię)… opracował teorię mówiącą, że jezyk mówiony p-p-pochodzi od ptasich treli. Możecie go zwać… Stutts przerwał i popatrzył na gwizdującego gnoma, który zaćwierkał i zacykał. Stutts kontynuował .. Birdcall.
   Birdcall zabrał Sturma i Kitiarę pod pokład, w stronę rufy. Tam też, ciągle pogwizdując i wymachując rękami, wskazał dwie kabiny po dwóch stronach korytarza. Na drzwiach obu kabin był identyczny napis:
SZYBKIE I HIGIENICZNE STANOWISKO OCZYSZCZANIA
UDOSKONALONE I DOSTARCZONE DO LATAJĄCEGO MISTRZA CHMUR
PRZEZ GILDIĘ MISTRZÓW HYDRODYNAMIKI I PODRÓŻY
ORAZ PRAKTYKANTÓW Z
GÓRY NIEWAŻNE
POZIOM DWUNASTY
SANCRIST
ANSALON
KRYNN
   Sturm popatrzył od drzwi na Kitiarę.
- Myślisz, że to działa?- spytał.
- Jest tylko jeden sposób – odparła.
   Zrzuciła z głowy brudny ręcznik i cisnęła go na podłogę. Wkroczyła do kabiny przez otwarte drzwi a one zamknęły się za nią z cichym trzaskiem.
   Płytki na ścianie wewnętrznej stanowiska oczyszczania były pokryte napisami. Kitiara rzuciła kątem oka na tą pisaninę. Niektóre napisy szły w poziomie, lecz inne były napisane pionowo. Większość z nich dotyczyła prawidłowej technicznie procedury kąpieli. Inne były kompletnie nonsensowne – znalazła nawet linijkę tekstu deklarującego, że „absolutną wartością gęstości występowania rodzynek w doskonałych muf finkach jest szesnaście”. Inne napisy byłu bardziej brutalne: „wynalazca tej stacji ma gnój zamiast mózgu”.
   Ściągnęła zwierzchnie odzienie i położyła je na wygodnie umieszczonym wiklinowym koszu. Weszła na lekko wzniesioną drewnianą platformę. Rozległ się dziwny, szorująco syczący dźwię i nagle woda zaczęła ją spryskiwać z rury umieszczonej nad głową. Zakoczyło ją to, więc szybkim ruchem zacisnęła rękę na tryskającym końcu rury. Jak tylko przerwała jeden natrysk to natychmiast zaczął się drugi, tym razem ze ściany po lewej stronie. Zatkała go palcem. No i wtedy zaczęła się prawdziwa bijatyka.
   Twarz zalewała jej woda, spływało po niej błoto, lecz zdołała posłyszeć podzwanianie i skrzypienie za plecami. Obróciła się szybko i to bez konieczności uwolnienia rynny. Kwadratowa część ściany była otwarta odkrywając połączone metalowe części, które zostały uwolnione i teraz sięgały właśnie do niej. Na końcu tych metalowych części był okrągły i szybko się obracający kłąb wełny. Ruch owczego runa wywołany był kołami i dźwigniami umieszczonymi na bokach metalowych części.
- Żeby teraz być bez miecza! – głośno powiedziała Kit.
   Metalowy pręt się zawahał lecz jednak się do niej zbliżył. Na decyzję miała tylko chwilę. Podjęła wyzwanie i uwolniła rury. Woda runęła na nią zmywając szybko całe błocko z ciała. Kitiara tymczasem mocowała się z wirującym kłębem wełny chwytając go mocno oburącz. Bloczki zaskomlały a przewody brzęknęły.
   W końcu udało się jej przełamać metalowy pręt na pierwszym złączu. Woda przestała się lać. Kitiara stała ciężko dysząc a woda szybko spływała przez otwory odpływowe w podłodze. U drzwi dało się słyszeć głośne pukanie.
- Kit? – wołał Sturm – Skończyłaś?
   Zanim zdążyła odpowiedzieć na głowę jej zleciał spod sufitu ciężki kawał materiału. Wrzasnęła i wyprowadziła błyskawiczny cios pięścią w kierunku domniemanego napastnika, lecz uderzyła tylko powietrze. Ściągnęła z głowy materiał. To był ręcznik kąpielowy. Wytarła się dokładnie i owinęła kawałem materii. Sturm stał na korytarzu podobnie jak ona owinięty materiałem.
- Co za miejsce – powiedział a uśmiechał się szerzej niż Kitiara kiedykolwiek widziała.
- Muszę zamienić ze Stuttsem parę słów! – stwierdziła.
- Coś nie tak?
- Zostałam tam zaatakowana!
   Pojawił się Stutts.
- Jakiś p-p-problem?
   Kitiara już miała wykrzyczeć swoje żale gdy zorientowała się, że Stutts wcale nie mówił do niej. Krzątał się teraz przy otwartym panelu w ścianie. Wewnątrz leżał na podłodze splątany z trójnogim stołkiem gnom wyglądający na ciężko udręczonego. Na poziomie pasa gnom miał przymocowaną korbę ręczną oznaczoną jako StacjaOczyszczaniaNumer2… UrządzenieSzorowaniaRotacyjnego.
- Czy ja z tym walczyłam? – spytała Kitiara.
- Na to wygląda – odparł rozweselony Sturm – Biedny facet po prostu wykonywał swoją robotę. Ten kłąb wełny wygląda na myjkę, on tylko szorował.
- Sama potrafię się szorować, dzięki serdeczne – kwaśno odparła Kit.
   Stutts otarł twarz rękawem.
- To wszystko t-t-takie stresujące. Muszę prosić, Pani Kitiaro, żeby n-n-nie niszczyła pani maszynerii. Będę musiał teraz pisać raport i to w p-p-pięciu egzemplarzach do Gildii Aerostatyki.
- Będę miał na nią oko – powiedział Sturm – Kit ma tendencję do rozwalanie rzeczy, których nie rozumie.
   Korytarzem nadchodził Bircall coś wściekle wygwizdując. Stutts gwałtownie się rozjaśnił.
- Och, d-d-dobrze. Czas na o-o-obiad.
   Gnomy spożywały obiad w rufowej części nadbudówki. Długi, deskowy stół był opuszczany z powały zupełnie jak na statkach oceanicznych, tyle że gnomy troszkę „poprawiły” żeglarski system i krzesła do siedzenia też wisiały na linach. Wszyscy więc radośnie kiwali się na wszystkie strony. Sturm i Kitiara musieli wcisnąć się w taki wąski szereg krzeseł byle tylko jakoś znaleźć się przy stole. Obiad był dość zwyczajny: fasola, szynka, muf finy i słodki cydr. Stutts przepraszał gorąco: otóż nie mają technicznie wykształconego kucharza na pokładzie. Dwójka wojowników była za to wdzięczna niebiosom.
   Gnomy jadły pośpiesznie i bez rozmów (tak było bardziej efektywnie). Widok dziesięciu kiwających się, łysych głów któremu towarzyszył dźwięk łyżek skrobiących o dna talerzy był nieco denerwujący. Sturm odkaszlnął o rzekł.
- Sądzę, że oboje powinniśmy się przedstawić…
- Wszyscy wiedzą, kim jesteście – odparł Stutts nie podnosząc głowy – R-r-rozesłałem memorandum gdy byliście oczyszczani.
- Więc może ty przedstawisz całą załogę – rzekła Kitiara.
   Stutts gwałtownie się wyprostował.
- T-t-to nie załoga! Jesteśmy k-k-kolegami!
- Proszę o wybaczenie! – Kitiara wywróciła oczami.
- Wybaczam – szybko wsunął w usta ostatnią fasolę – Jeżeli jednak naciskasz…
   Stutts ześlizgnął się z wiszącego krzesła i przemaszerował wzdłuż linii wciąż jeszcze jedzących gnomów. W spaób wywołujący tylko ziewanie zaczął opisywać profil działania i imię każdego z kolegów dołączając do tego krótkie imię jakiego mieli używać „ci, co nie należą do rasy gnomów”.
   Sturm szybko wydestylował z tego słowotoku to co należało zapamiętać:
Birdcall, główny mechanik odpowiedzialny za silnik,
Wingover, prawa ręka Stuttsa, rządzi wszystkim w czasie lotu,
Sighter, astronom i gwiezdny nawigator,
Roperong, ekspert od lin, linek, cięgieł, materiałów i tak dalej,
Fitter, praktykant u Roperinga,
Flash, odpowiedzialny za przechowywanie i zbieranie lamp,
Bellcrank, główny metalurg i chemik,
Cutwood, główny cieśla, stolarz i odpowiedzialny za wszystko co nie jest metalowe,
Rainspot, meteorolog i lekarz z powołania.
- Jak doszło do tego, że zbudowaliście to, ekhm, „urządzenie” – pytał dalej Sturm.
- A to juest część mojego Życiowego Dzieła – odparł Wingover, gnom troszkę wyższy od średniej dla gnomów i z jastrzębio wygiętym nosem – Całkowita i udana nawigacja powietrzna – to moje zadanie. Po latach eksperymentów z latawcami spotkałem naszego przyjaciela Ballcranka, który niezwykle rozrzedzone powietrze, które z kolei zamknięte w specjalnej torbie, lata i podtrzymuje inne ważące obiekty.
- Niedorzeczność! – rzekła Sighter – To całe eterealne powietrze to zwykły humbug!
- No, tylko posłuchajcie tego gwiazdogapidła – kpiąco rzekł pulchniutki Bellcrank – Jak sądzisz, jakim sposobem dolecieliśmy aż tutaj z Caergoth, co? Magicznie>
- Wspierają nas skrzydła! – odparł gorączkowo Sighter – Współczynnik udźwigu jasno wskazuje…
- To było eterealne powietrze! – zgromił go Rainspot siedzący obok Bellcranka.
- Skrzydła! – wrzasnęła chórem strona stołu po której siedział Sighter.
- Powietrze! – zawołali sprzymierzeńcy Bellcranka.
- Koledzy! K-K-Koledzy! – wołał Stutts prosząc o ciszę wzniesionymi ramionami – celem naszej ekspedycji jest określenie z naukową dokładnością m-m-możliwości Mistrza Chmur. Nie spierajmy się więc niepotrzebnie na tematy teoretyczne niż d-d-dane nie będą dostępne.
   Gnomy siadły w ponurej ciszy. Deszcz wciąż dudnił o dach nad stołem za którym zapadła teraz ambarasująca cisza. Nagle Rainspot wzniósł oczy ku górze, spojrzał na ciemne panele powały i powiedział.
- Deszcz zaraz przestanie.
   Kilka sekund później ustało ciągłe dudnienie deszczu o dach.
- A ten skąd to wiedział! – spytała Kitiara.
- teorie są tu różne – powiedział Wingover – Nawet teraz komitet obraduje na Sancrist i rozpatruje talent naszego kolegi.
- jak mogą studiować jego talent gdy on jest tutaj? – zdumiewał się Srurm, lecz jego zdumienie zostało całkowicie zignorowane.
- To chodzi o jego nos – powiedział Cutwood.
- Jego nos? – pytała Kitiara.
- Z powodu jego wielkości a także kąta zawartego pomiędzy nozdrzami Rainspota może on wyczuwać zmiany zachodzące w ciśnieniu powietrza i jego wilgotności po prostu oddychając.
- Bzdury! – stwierdził Ropering.
- Bzdury – zabrzmiał jak echo Fitter, siedzący obok Roperinga najmniejszy i najmłodszy z gnomów.
- Chodzi o jego uszy – ciągnął Ropering – Może słyszeć jak krople deszczu przestają spadać z chmur zanim jeszcze ostatnie z nich sięgną gruntu.
- Duby smalone! – to znów odezwał się Sighter – Każdy głupek dostrzeże, że to jego włosy. Może odczuć jak korzonki włosów się skręcają gdy wilgotność powietrza…
   Bellcrank, siedzący dokładnie naprzeciw Sightera, złapał muf finkę ze stołu i trzepnął nią rywala w brodę. Flash i Fitter dopadli potrzaskanej muffinki i ją otworzyli.
- Dwanaście, trzynaście, czternaście – liczył Flash.
- Co on wyczynia – spytał Sturm.
- Liczy rodzynki – odparł Stutts – To jego obecny projekt badawczy: określić światową średnią gęstość występowania rodzynek w muf finkach.
   Kitiara oparła twarz o dłonie i lekko zawyła. Skończyło się fiasko obiadowe więc gnomy opuściły latający statek by zdemontować ekwipunek na łące. Kitiara i Sturm, teraz już wysuszeni i ubrani, ruszyi do swego obozowiska w figowym zagajniku żeby pozbierać swe rzeczy. Burza się już wyszalała i nawet pomiędzy postrzępionymi chmurami zaczęły błyskać gwiazdy.
- Czy my dobrze robimy? – pytała Kitiara – Przecież te gnomy nawet własnych sznurowadeł nie pamiętają zawiązać.
   Sturm popatrzył wstecz i przyjrzał się machinie leżącej teraz zagrzebanej w błotnistym polu.
- Im rzeczywiście brakuje zdrowego rozsądku, lecz są niezmordowani i twórczy. Jeżeli są w stanie dostarczyć nas wysoko na Rownini Solamni w jeden dzień, to ja na ten przykład, nie mam żadnych obiekcji w pomaganiu im w wygrzebywaniu się z błota.
- Nie wierzę, że ta rzecz ogóle może latać – odparła – Nie widzeliśmy jak lata. Z tego, co można przypuszczać to burza ją tu przywiała.
   Dotarli do rozmokłych szczątków swego obozowiska i pozbierali rozproszone rzeczy. Kitiara zarzuciła na ramię siodło Piry.
- Cholera z tym koniem – powiedziała – Od źrebaka ją chowałam, lecz ona nigdy się nawet nie obejrzała gdy wreszcie zdołała się wyrwać. Założę się, że jest teraz w połowie drogi do Garnet.
- Obawaim się, że Tallfox mógł mieć na nią zły wpływ. Tirien ostrzegał mnie, że to płochliwe zwierzę.
- Kto wie, czy Tallfox nie miał racji – zastanawiała się Kit.
- Jak to?
   Dziewczyna przywiązała mokry śpiwór do siodła.
- Jeżeli gnomy mogą choć w połowie tyle, co gadają, to możemy jeszcze żałować, że też nie uciekliśmy przed tą burzą.

janjuz - 2017-10-05 11:26:58

Rozdział 6

1,081 godzin i
29 min

- Wyżej! Wyżej! Wstawić tą belką na miejsce! – Sturm stękał wobec potężnego ciężaru latającego statku gnomów. Siłowali się teraz wraz z Kitiarą z z ledwie obrobioną drewnianą belką, jaką wykonali wbrew protestom gnomów. Surowa dźwignia! Protest gnomów był bardzo glośny. Bellcrank dowodził, że najmarniejszy z gnomów potrafiłby zaprojektować urządzenie do podnoszenia ciężarów co najmniej dziesięć razy lepsze. Wymagałoby to oczywiście zaangażowania komitetu w celu przeanalizowania wytrzymałości lokalnego frewna oraz wyliczenia prawidłowego punktu podparcia dla podniesienia staku.
- Nie! – upierała się Kitiara – Jeżeli chcecie naszej pomocy przy wydobyciu statku z błota to zrobimy to na nasz sposób.
   Gnomy zaczęły wzruszać ramionami i drapać się po nagich policzkach. Ludzie zawsze robią wszystko najbrutalniejszą metodą; jak im zaufać?
   Do kadłuba statku gnomy przytoczyły kikanaście potężnych kamieni. Będą stanowić punkt podparcia. Kiedy tylko Sturm i Kitaiara zdołali doprowadzić statek do poziomu gnomy wpakowały podeń grubą belkę by zacząc całość podnosić. Była to powolna, ciężka i wymagająca wiele potu robota, lecz już w południe następnego dnia po burzy latający statek stał na równej stępce.
- Problem jest – oznajmił Wingover.
- Co znowu? – spytała Kitiara.
- Podwozie lądujące statku musi mieć zapewnioną mocną nawierzchnię po której będzie się toczyć. Koniecznym więc jest zbudowanie drogi. O patrz; wykonałem obliczenia jak wiele kruszywa i cementu będzie trzeba…
   Kitiara wyrwała mu paier z rąk i podarła na strzępy.
- Nieraz już robiłam utwardzanie błota – powiedziała – po prostu pakując słomę i gałęzie w koleiny.
- Może zadziałać – powiedział Sturm – Chociaż to coś jest cholernie ciężkie.
   Pogadał chwilkę ze Stuttsem, który natychmiast odsunął wszystkie gnomy od jakże ważnych (acz kompletnie bezużytecznych) prac „usprawniających” i posłał je do zbierania połamanych po wichurze gałęzi drzew i krzaków. Wszyscy ruszyli poza Bellcrankiem, który zajęty był swymi dzbanami z proszkiem i butlami śmierdzących płynów.
- Muszę się zająć najważniejszym obowiązkiem, wytworzeniem eterealnego powietrza – powiedział napełniając żelazne naczynie z beczułki – Gdy powietrze w worku stanie się lżejsze pomoże zmniejszyć ciężar statku.
- Zrób tak – odparła Kitiara.
   Oparła się o kadłub i obserwowała. Nigdy nie przepadała za wyczerpującą pracą. Praca jest dla tępaków i prostaków jak mawiała. Nie dla wojowników.
   Gnomy wróciły z niezbyt imponującym naręczem gałązek krzewów.
- Dziewięciu was i tylko tyle zdołaliście zebrać? – zdumiewał się Sturm.
- Ropering i Sighter nie potrafili uzgodnić jakiego rodzaju patyki są potrzebne a więc działając zgodnie z duchem współpracy nie zbieraliśmy żadnego z rodzajów o jaki się spierali – powiedział Wingover.
- Wingover – błagalnym tonem rzekł Sturm – proszę, powiedz Roperigowi i Sighterowi, że rodzaj drewna nie odgrywa żadnej roli. Po prostu potrzebujemy czegoś suchego żeby koła mogły po tym jechać.
   Najwyższy z gnomów cisnął wiązkę patyków i poprowadził resztę z powrotem pomiędzy drzewa.
   W międzyczasie Bellcrank zdołał wciągnąć Kitiarę do pomocy w rozpaleniu torby powietrznej Mistrza Chmur. Na ziemi, blisko statku, ustawił ceramiczną rurę o średnicy około pięciu stóp. Nasypał sproszkowanego żelaza i innych kawałków metali i wygładził wszystko wokół krawędzi.
- Odsuń to teraz! – powiedział do Kitiary.
   Obniżyła drewnianą kopułę wyglądającą jak nakrycie baryłki, na górną krawędź ceramicznej rury. Bellcrank od razu zaczął się uwijać i uklepywać wokoło złączenia natłuszczoną taśmę ze skóry.
- Musi być szczelne – wyjaśnił – Albo powietrze et realne ucieknie na boki i nie wypełni torby.
   Podniosła gnoma i posadziła go na szczycie baryłki. Korkociągiem wyjął wielki korek ze szczytu beczki.
- Daj mi tamten wąż – powiedział.
- To? – spytała Kitiara podnosząc wiotką rurę z takniny.
- Dokładnie to.
   Podałs mu a on zawiązał go na szyjce krućca.
- A teraz – zawołał – czas na witriol!
   W wysokiej trawie czekały już trzy, spore szkalne balony. Kitiara podeszła by podnieść jeden z nich.
- Uff! – sapnęła – Śmierdzi jak beczka starego ale!
- To jest skoncentrowany witriol. Bądź ostrożna; nie rozlej bo się możesz ciężko poparzyć.
   Podniosła ciężki balon i umieściła obok węża.
- Nie spodziewasz się chyba, że zajmę się nalewaniem tego świństwa, co?
- Oczywiście, że nie! – odparł Bellcrank – Opracowałem najwydajniejszą metodę, która pozwoli obejść tą paskudną robotę. Czy mogłabyś podać mi Wspaniały Syfon Bezustnikowy?
   Kitiara zaczęła się rozglądać, lecz nie dostrzegła niczego, co mogłoby być Wspaniałym Syfonem Bezustnikowym. Bellcrank wskazał palcem.
- Tam, tam. To coś co wygląda jak miech.. Tak.
   Podała mu ten bezustnikowy syfon. Bellcank wsadził dziób miecha do balonu i jednym pociągnięciem roszerzył jego uchwyty. Poziom złowrogiego płynu w balonie opadł o jakiś cal.
- O właśnie! – tryumfalnie zawołał gnom – Żadnego zasysania do węża. Żadnego rozlania.
   Wsadził dziób miecha w otwór beczki w którym uprzednio był korek i wypchnął cały witriol.
- Ha, ha! Technika gnomów po raz kolejny pokonała ignorancję!
   Takie syfonowanie Bellcrank powtórzył jeszcze czterokrotnie nim Kitiara zauważyła, że ze skórzanych miechów Wspaniałego Syfona Bezustnikowego wydostają się jakieś opary.
- Bellcrank! – zaczęła z niejakim wahaniem.
- Nie teraz! Proces rozpoczęty i teraz musi być kontynuowany w równym tempie!
- Ale syfon…!
   Kropla witriolu wyciekła przez dziurę jaką mocny kwas wyżarł w ściance syfonu i chlapnęła na but Bellcranka. Nie zachowując już żadnej ostrożności cisnął precz syfon i zaczął skakać wokoło na jednej nodze jednocześnie starając się desperacko ściągnąć z drugiej but. Witriol zdążył już przeżreć sznurówki więc potężnym kopniakiem posłał Bellctrank swój but w powietrze. Nos powracającego Fittera but minął ledwie o włos.
- Och, na Reorxa! – smutno westchnął bellcrank.
   Wspaniały Syfon Bezustnikowy był już tylko kupką dymiących fragmentów.
- Nieważne – powiedziała Kitiara.
   Objęła ramionami mocno kolejny dzban z witriolem i twardo stanęła na stopach.
- Hej – jup! – warknęła i podniosła balon do poziomu Bellcranka.
   Skierował od razu otwór balonu prosto do beczki i po chwili stały strumień kwaśnego płynu popłynął do generatora powietrza eterealnego. Wąż prowadzący od beczki do torby powtrznej zaczął się wypełniać. Obwisła na razie torba zaczęła się wypełniać i powoli rosła we wszystkich kierunkach. Po chwili już całkowicie napięła sieć w jakiej była umieszczona. Napięły się wszystkie liny i bloki. Wielka torba zaczęła silnie szarpać więżącymi ją linami. Na sygnał Bellcranka Kitiara opuściła ciężki balon.
   Wokół dziobu przeszła gromadka gomów na czele ze Sturmem.
- Koleiny są pełne gałęzi – powiedział.
- Torba jest pełna powietrza eterealnego – odparł Bellcrank.
- Moje plecy mnie zamordują – powiedziała Kitiara – Co teraz?
- L-l-lecimy – odparł Stutts – Wszyscy k-k-koledzy na stanowiska lotne!
   Stutts, Wingover i dwoje ludzi przeszło do przedniego końca nadbudówki. Pozostałe gnomy ustawiły się w linię przy relingu.
- Uwolnić balast! – zawołał Wingover.
- Uwolnić b-b-balast! – krzyknął Stutts w otwarty bulaj.
   Gnomy złapaly długie, ciężkie, wyglądające jak kiełbasy torby zwisające po drugiej stronie relingu. Ich dolne końce zostały otwarte a pisek wysypano. Gnomy wyrzucały pisek za burtę zasypując sobie jednako oczy jak i wywalając połowę gdzie trzeba. Trwało to trochę, lecz nagle Sturm poczuł, że pokład pod jego stopami się unosi. Kitiara otworzyła szeroko oczy i natychmiast chwyciła się brązowego pałąka biegnącego wokół koła sterowego na wysokości barków przeciętnego gnoma.
- Rozłożyć przednie skrzydła – zawolał Wingover.
- R-r-rozłożyć przednie s-s-skrzydła! – powtórzył do otwartego bulaja Stutts.
   Oparł się od razu o dźwignię wielkości samego Stuttsa i popchnął ją do przodu. Zadzwoniło, zaskrzypiało i skórzaste „żagle” jakie ludzie zauważyli przy burtach poprzedniego dnia rozłożyły się w długir, trochę nietoperzowa te, skrzydła. Kozi skóra pokrywajaca żebra skrzydeł była brązowa i przezroczysta.
- P-p-przednie skrzydła rozłożone – raportował Stutts.
   Skrzydła złapały wiatr i dziób uniósł się o cal, może dwa nad poziom gruntu.
- Rozłożyć tylnie skrzydła!
- R-r-rozłożyć tylnie skrzydła!
   Nieznacznie szersze i dłuższe skrzydła rufowe dosłownie rozkwitły z tyłu nadbudówki.
- Postawić ogon!
      Gnomy na pokładzie przyniosły długie drzewce i  zamocowały je na rufie. Ropering i Fitter wdrapali się po nim i liny do bloków z hakami. Rozwinęli zestaw żeber w kształcie wiatraka, również jak żaglae, pokrytych kozią skórą. Przez cały ten czas Mistrz Chmur tylko się kiwał i uderzał o ziemię.
   Wingover zdjął pokrywkę z gadającej rury.
- Hej, Birdcall, jesteś tam?
   Odpowiedział mu ćwierkający gwizd.
- Powiedz Flashowi, żeby uruchomił silnik.
   Najpierw coś zaskwierczało a potem rozległ się głośny trzask i pokład pod stopami widocznie zdrał. Wingover obrócił rączkę brązowego pierścienia i nacisnął kolejną dźwignię. Wielkie skrzydła uniosły się powolnie w tym samym tempie. Mistrz Chmur utracił kontakt z ziemią. Skrzydła opadły składając się do dołu też jednocześnie. Latający statek skoczył do przodu a jego koła wydostały się z błota i teraz uderzały o połamane gałęzie. Wingover chwycił koło sterowe w obie, niewielki dłonie i pociągnął. Koło przesunęło się w jego stronę a dziób statku został zadarty, skrzydła klapały jak rozwścieczone i nagle Mistrz Chmur uniósł się w powietrze prosto w błękit popołudniowego nieba.
- Hurra! H-H-hurra! Wołał Stutts nieprzytomnie podskakując.
   Mistrz Chmur piął się ciepliwie do góry. Wingover odsunął do przodu koło i dziób statku zanurkował. Kitiara krzyknęła i stracił oparcie dla stóp. Sturm puścił reling starając się ją złaspać i również upadł. Potoczyli się oboje w stronę jednej z dźwigni i wytrącili ją z dotychczasowego położenie co natychmiast zatrzymało ruch skrzydeł. Mistrz Chmur zachwiał się i ruszył ostro do ziemi.
   Nastąpiło kilkanaście sekund kompletnej paniki. Sturm zdołał jakoś wyplątać się z zamieszania i pociągnął przesuniętą dźwignię w poprzednie położenie. Skrzydła aż zaśpiewały gdy napięta skóra zagarnęła powietrze. Stutts i Kitiara, wciąż jeszcze uwikłani w dziwnym splocie, poturlali się w stronę rufy. Drżący Wingover wyrównał lot.
- Sądzę, że pasażerowie powinni opuścić sterówkę – głos Wingovera jeszcze wciąż pobrzmiewał przerażeniem – Przynajmniej do czasu, aż nabędą „powietrznych nóg”.
- Pełna zgoda – powiedział Sturm.
   Jeszcze klęcząc uchwycił się klamki u drzwi i wydostał na pokład. Kitiara i Stutts wyczołgali się tuż za nim.
   Na pokładzie wiał silny wiatr, lecz mocno trzymając się relingu a wręcz oń opierając Kitiara była w stanie utrzymać się na nogach. Skrzydła poruszały się w dół i w górę w zgodnej harmonii. Kitiara powoli wyprostowała nogi. Ostrożnie wyjrzała za burtę.
- Wielki Ojcze Bitew! – krzyknęła – Musimy być parę mil ponad ziemią!
   Stutts dociągnął się jakoś do relingu i wystawił zań głowę.
- N-n-nie aż tak wysoko – zaznaczył – W-w-wciąż jeszcze możesz zobaczyć n-n-nasz cień na ziemi.
   To była prawda. Ciemny owal przesuwał się szybko po koronach drzew. Pojawił się na pokładzie Sighter z lunetą i od razu oznajmił, że znajdują się na wysokości 6,437.5 stopy.
- jesteś pewien? Domagała się Kitiara.
- Błagam – powiedział Sturm – Uwierz mu.
- Dokąd się kierujemy, Sighter? – pytała dalej.
- Dokładnie na wschód. Pod nami znajduje się Las Lemish. Za kilka minut znajdziemy się nad morzem Newsea.
- Ależ to jakieś siedemdziesiąt mil stąd – odezwał się siedzący na pokładzie Sturm – Naprawdę lecimy aż tak szybko?
- W rzeczy samej, a powinniśmy jeszcze przyśpieszyć – odparł Sighter.
   Pospacerował do burty, przytknął lunetę do oka i uważnie obserwował świat poniżej.
- To jest cudowne! – krzyknęła Kitiara i głośno roześmiała się na wiatr – Nie umiałam uwierzyć, że tego moecie dokonać, lecz wy to zrobiliście. Uwielbam to! Powiedz temu gwizdaczowi, żeby gnał najszybciej jak może!
   Stutts był chyba równie co ona podekscytowany, zgodził się. Obrócił się już, żeby wrócić do sterówki gdy zawołał go i powstrzymał Sturm.
- Dlaczego kierujemy się na wschód? – pytał – Dlaczego nie na północny wschód, w stronę Rownin Solamnijskich?
   Stutts odparł natychmiast.
- Rainspot m-m-mówi, że wyczuwa w tym kierunku jakieś turbulencje. U-u-uważa, że byłoby nieroztropnie przelatywać przez nie.
   Powiedziawszy to zniknął w sterówce.
- Sturm, popatrz tylko! – gadała Kitiara – To przecież wioska! Można dostrzec szczyty dachów i dymy z kominów… i bydło! Ciekawe, czy też tamci ludzie ,ogą nas dostrzec? Ale byłaby zabawa gdyby tak zlecieć im nad głowy zagrać na trąbach.. ta, ta, ta! Wystraszyć na najbliższe dziesięć lat!
   Stuem wciąż siedział na pokładzie.
- Nie jestem jeszcze gotowy, żeby wstać – powiedział nieśmiało – Nigdy jeszcze nie odczuwałem lęku przed wysokością. Drzea, wieże, szczyty gór mnie nigdy nie poruszały. Ale to…
- To jest cudowne, Sturm. Złap się relingu i spojrzyj w dół.
   No, muszę jednak wstać – pomyślał Sturm. Reguła wymaga aby rycerz patrzył w twarz niebezpieczeństwa z honorem i odwagą. Solamnijscy Rycerze nigdy jeszcze nie rozważali prawidłowego zachowania w czasie podróży powietrznych. Muszę dowieść Kit, że się nie boję. Sturm chwycił reling.
   Ojciec mój, Lord Angriff Brightblade, nie bałby się – powtarzał w myślach zbliżając się do relingu i podnosząc na kolana. W uszach waliło mu oszalałe tętno. Moc miecza, dyscyplina w bitwie niewiele mogły tu pomóc. To była cięższa próba. Stanąć oko w oko z nieznanym.
   Sturm wstał. Świat poniżej kręcił się jak rozwijająca się wstęga. Na horyzoncie już pobłyskiwały wody Newsea. Kitiara szalała na widok dostrzeganych już łodzi. Sturm wziął głęboki wdech i pozwolił by strach spadł z niego jak upaprane ubranie.
- Cudowne! – znowu wołała Kit – Mówię ci Sturm. Odwołuję wszystko, co kiedykolwiek nagadałam na gnomy! Ten latający statek jest przewspaniały! Można się nim dostać absolutnie wszędzie na świecie! Wszędzie! A pomyśl tylko, czego mógłby dokonać generał dowodzący armią takich staków. Żaden mur nie byłby dość wysoki. Żadna strzała nie mogłaby tu dosięgnąć. Żadne miejsce na Krynnie zdołałoby się obronić przed flotą takich latających statków.
- To byłby koniec świata – odparł Sturm – Miasta zburzone i splądrowane, farmy poniszczone, ludność pomordowana – byłoby chyba równie źle jak podczas Kataklizmu.
- Ty to zawsze znajdziesz ciemną stronę wszystkiego – odparła.
- To się już kiedyś zdarzyło. Dwukrotnie już smoki Krynnu usiłowały atakami z nieba podporządkować sobie świat. I dopiero Huma zdobył Smoczą Lancę i je pokonał.
- To było bardzo dawno temu. No i ludzie różnią się jednak od smoków – powidziała Kitiara.
   Sturm nie był tak całkiem przekonany.
   Cutwood i Rainspot wdrapali się po drabinie na dach sterówki. Stojąc na nim wypuścili ogromny latawiec. Trzepotał teraz na wietrze pochodzącym od skrzydeł i wiercił jak właśnie schwytany na wędkę pstrąg.
- Co ci dwaj tam robią? – spytała głośno Kitiara.
- Próba błyskawic – odparł Cutwood – Rainspot czuje błyskawice w chmurach.
- A to nie jest niebezpieczne? – spytał Sturm.
- Eh? – Cutwood przyłożył dłoń do ucha.
- Pytałem, czy to nie …
   Jaskrawo biały, rozwidlony pocisk pioruna uderzył w latawiec nim Sturm zdołał skończyć pytanie. Co prawda świeciło słońce a powietrze było czyste, to jednak z pobliskiej chmury wyskoczyła błyskawica i zmieniła latawiec w kupkę popiołów. Piorunowy pocisk gnał dalej po lince latawca i szybko przeskoczył na brązową drabinkę. Mistrz Chmur zatrząsł się a skrzydła opuściły jedno uderzenie. Po chwili jednak wróciły do stabilnego rytmu.
   Przypalonego Rainspota przenieśli razem do pokoju obiadowego. Twarz i ręce miał czarne od sadzy. Buty zostały zrzucone ze stóp a i skarpety udały się w ich ślady. Wszystkie guziki kamizelki były stopione. Cutwood przyłożył ucho do piersi Rainspota.
- Serce ciągle bije – orzekł.
   Zabrzmiał alarm okrętowy głośnym AH-OO-GAH! A z tuby głosowej dało się słyszeć:
- Wszyscy koledzy i pasażerowie udadzą się natychmiast do maszynowni.
   Stutts i reszta gnomów hurmem ruszyli do drzwi a ludzie poszli za nimi. Nagle Stutts się zatrzymał.
- A c-c-co z nim? – powiedział wskazując na nieprzytomnego Rainspota.
- Możemy go zanieść – powiedział Sighter.
- Możemy zrobić nosze – zawołał Cutwood i już sprawdzał kieszenie w poszukiwaniu papieru i ołówka by naszkicować odpowiedni projekt.
- Ja to zrobię – powiedział Sturm i zakończył dyskusję.
   Wziął na ręce niedużą istotę i ruszył.
   Na dole, w maszynowni zebrała się już cała załoga. Sturma najbardziej zaniepokoił widok Wingovera.
- Kto steruje statkiem? – spytał.
- Uwiązałem koło.
- Koledzy i pasażerowie – powiedział Flash – raportuję z przykrością: uszkodzony silnik.
- Nie musisz przepraszać – odparł Roperng – Wolimy raport.
- Zamknij się – rzekła Kitiara – Jak bardzo uszkodzony?
- Nie mogę go wyłączyć. Błyskawica stopiła przełącznik w pozycji „praca”.
- To nie tak źle – powiedział Sighter.
   Birdcall zgodnie zaświergotał.
- Przecież nie możemy tak sobie latać bez końca! – krzyknęła Kitiara.
- W rzeczy samej, nie możemy – odparł Flash – Szacuję, że mamy dość mocy by latać przez… sześć i pół tygodnia.
- Sześć tygodni! – razem wrzsnęli Sturm i Kitiara.
- Tysiąc osiemdziesiąt jeden godzin i dwadzieścia dziewięć minut. Za chwilkę mogę policzyć jeszcze sekundy.
- Trzymaj mnie, Sturm, bo go uduszę!
- Ćśś, Kit.
- A może odwiązalibyśmy skrzydła. To by nas zaniosło na dół – powiedział Ropering.
- Tak, i zrobiłoby milutką dziurę w ziemi przy uderzeniu – kwaśno odparł Bellcrank.
- Swoją drogą ciekawe, jak wielka byłaby to dziura.
   Cutwood otworzył notatnik w przypadkowym miejscy i zaczął natychmiast obliczenia. Pozostałe gnomy otoczyły go szczelnie oferując przeróżne poprawki do prowadzonych obliczeń.
- Przestańcie! Natychmiast! – zawłał Sturm.
   Twarz Kitiary była już czerwona z powodu źle ukrywanej wściekłości. Kiedy jednak gnomy nie zaszczyciły go nawet chwilową uwagą po prostu wyrwał obliczenia z rąk Cuttwooda. Gnomy się rozbełkotały.
- Jakim cudem osoby tak sprytne mogą być tak niepraktyczne? Żaden z was nie zadał jednego, najważniejszego pytania. Flash, czy możesz naprawić silnik?
   Błysk wyzwania narastał w oczach Flasha.
- Mogę! I naprawię! – wyciągnął z jednej kieszeni młotek a z drugiej klucz do śrub – Chodź, Birdcall, do roboty!
   Główny mechanik zaświergotał radośnie i poszedł w ślady Flasha.
- Wingover, jeśli będziemy lecieć tak jak teraz to gdzie zalecimy? – spytał Sturm.
- Skrzydła są ustawione na „wznoszenie” co oznacza, że będziemy coraz to wyżej i wyżej – odparł gnom i zmarszczył nos – Będzie zimno. Powietrze zrobi się rzadkie; to dlatego sępy i orły wyżej nie polecą. Mają za małe skrzydła. Mistrz Chmur chyba nie będzie miał takiego problemu.
- Będzie trzeba się ciepło ubrać – rzekł Sturm.
- mamy futra – odezwała się Kitiara, która zdążyła trochę opanować wściekłość – Nie wiem, co mogłyby założyć gnomy.
- Och, och! – Ropering zaczął machać ramionami żeby zwrócić na siebie uwagę – Mogę zrobić Osobiste Aparaty Ogrzewające z materiałów jakie mam w schowku na liny.
- Dobra, do roboty.
   Ropering natychmiast się oddalil w towarzystwie wręcz przyklejonego doń praktykanta. Fitter słuchał tak intensywnie, że wlazł pod silnik i dopiero stamtąd trafił do drzwi.
   Rainspot zajęczał. W całym tym podnieceniu Sturm zapomniał o dźwiganym obciążeniu i wciąż trzymał gnoma pod ramieniem jak jakiś bochen chleba. Posadził go teraz na pokładzie. Pierwszą rzeczą o jaką zapytał Rainspot był los jego latawca. Cutwood wujaśnił jak doszło do jego straty i łzy strumieniem popłynęły po policzkach gnoma. Płynąc w dół twarzy żłobiły jasne bruzdy w grubej warstwie sadzy.
- Jeszcze jedna sprawa, Wingover – odezwała się Kitiara – Powiedziałeś, że powietrze stanie się rzadsze. Czy rozumiesz przez to sytuację podobną do szczytów najwyższych gór?
- Dokładnie tak samo. Tylko bardziej.
   Oparła dłonie na biodrach i rzekła.
- Prowadziła raz oddział kawalerii przez najwyższe przełęcze Gór Khalikst. Było zimno, to prawda, lecz co gorsze z uszu leciała nam krew no i jeszcze nigdy nie miałam takich bólów głowy jak wtedy. Mdleliśmy po najmniejszym wysiłku. Dopiero szaman imieniem Ning przygotował jakąś miksturę do picia; trochę to nam pomogło.
- Cokolwiek prymitywny szaman może zdziałać m-m-magią to gnomy mogą zrobić t-t-technologią – powiedział Stuttts.
   Sturm wyjrzał przez bulaj w ścianie maszynowni prosto w ciemniejące niebo. Pierwszy szron już zaczął osiadać na zewnętrznej stronie szyby.
- Żyję taką nadzieją, przyjacielu. Życie nas wszystkich od tego zależy.

janjuz - 2017-10-08 22:19:28

Rozdział 7

Hydrodynamika!

   Na pokładzie panowała cisza. Sturm szedł prawą burtą w stronę dziobu. Sighter zamontował tam teleskop na obrotowym wrzecionie a Sturm chciał się rozejrzeć dokoła. Nie było łatwo tak się przedzierać w grubym futrze, kapturze i jednopalczastych rękawicach, lecz uznał, że w pełnej zbroi byłoby chyba wiele gorzej.
   Klapanie skrzydeł było ledwo słyszalne podczas stałej wspinaczki Mistrza Chmur. Byli wciąż wyżej i wyżej. Latający statek przebił już wartwę miękkich, białych chmur, które pozostawiły na pokładzie i na rufie pokrywę śniegu. Jiedy jednak wydostali się z chmur w otwartą, czystą przestrzeń to powiew wiatru spod skrzydeł szybko zwiał cały śnieg.
   Wielkie kolumny oparów wyrastały wszędzie wokół. Potężne pnie błękitu i bieli wyglądające tak solidnie w świetle księżyca jakby wykonano je z marmuru. Sturm przyglądał się tym potężnym wieżom chmur przez teleskop Sightera, lecz jedyne co mógł dostrzec to tylko ich porzeźbiona, gładka i spokojna powierzchnia. Zupełnie jak zamrożone źródło.
   Przez ostatnią godzinę nie widział żadnego z gnomów. Wingover ponownie uwiązał koło sterowe i wszyscy zniknęli pod pokładem. Pracowali nad jakimiś pomysłami. Od czasu do czasu albu słyszał, albow ręcz czuł huki i trzaski gdzieś pod stopami. Kitiara natomiast, owinąwszy się dokładnie w lisie futra, poszła do jadalni i wyciągnęła na stole. Po chwili już drzemała.
   Sturm obrócił teleskop w lewo, gdzieś ponad sterczący dziób statku. Solinari świecił w głębokiej wyrwie pomiędzy potężnymi chmurami. Rozświetlał srebrem powietrze wokoło. Sturm jeszcze przyglądał się dziwnej budowie chmur; raz dojrzał w nich twarz, innym razem wóz a jeszcze innym razem konia stającego dęba. Było to piękne, lecz tak bardzo samotne. Przez moment poczuł się tak, jakby był na całym świecie jedynym człowiekiem.
   Zimno jednka przenikło przez ciepłą, ciężką odzież. Sturm zaczął zabijać ręce o ramiona byle tylko pobudzić ruch krwi. Za wiele to nie pomogło. Na koniec jednak porzucił mroźny posterunek i poszedł na powrót do jadalni. Popatrzył jak śpiąca Kitiara delikatnie się porusza wraz z kiwającym ruchem całego statku. I nagle coś wywęszył. Dym. Coś się pali.
   Sturm zakaszlał i zmarszczył nos. Kitiara się poruszyła. Usiadła w samą porę by ujrzeć wejście przedziwnej zjawy. Wyglodało to jak strach na wróble wykonany z puszek i liny, lecz ten strach miał dzban na głowie a z tyłu postaci wydobywał się dym.
- Cześć – powiedziała zjawa.
- Wingover? – spytała Kitiara.
   Mały strach na wróble sięgnął do góry i odkręcił z głowy dzban. Ukazała się jastrzębia twarz Wingovera.
- Co myślicie o wynalazku Roperiga? – spytał – Nazwał to coś Udoskonalony Osobisty Aparat grzewczy Model III.
- Model III ? – powiedział Sturm.
- Tak, pierwsze dwa prototypy nie okazały się sukcesem. Biedny Fitter został mocno poparzony w… no, przez jakiś czas będzie stał podczas obiadu. To był Model I. Model II wyrwał większość włosów Roperigowi. Ostrzegałem go, żeby nie uzywał kleju do Doskonałego Hełmu Obserwacyjnego.
   Wingover wzniósł ramiona i wykonał pełny obrót.
- Widzicie? Roperig przyszył spiralnie linę robiąc w ten sposób długą bieliznę, a potem polakierował całe ubranie by stało się wodo i wiatro szczelne. Ciepło pochodzi z tej kuchenki w puszce. O tu.
   Wskazał miejsce, gdzie została umieszczona miniaturowa kuchanka w garnuszku zamontowanym na plecach.
- Gruba świeca łojowa starczy na na jakieś cztery godziny a te paski cyny rozprowadzają ciepło po całym ubraniu.
   Wingover na koniec wreszcie opuścił ramiona.
- Bardzo pomysłowe – stwierdził obojętnie Kitiara – A czy cokolwiek zostało zrobione w sprawie silnika?
- Birdcall i Flash nie mogą uzgodnić przyczyny uszkodzenia. Birdcall upiera się, że leży ona błyskawicowych butlach Flasha, podczas gdy Flash twierdzi, że silnik jest zaspawany na pozycji „góra”.
   Kitiara westchnęła.
- Zanim ci dwaj uzgodnią co naprawiać to my z tego nieba wylecimy.
- A czy cokolwiek może latać tak wysoko jak my teraz?
- Nie ma raczej powodów, żeby inny latający statek nie potrafił doleciecieć na tą wysokość. Jest to raczej tylko kwestia sprawności aerodynamicznej – palnął w jeden i drugi przełącznik i dodał – Sądzę, że smoki też by zdołały tu dolecieć. Zakładając, że wciąż jeszcze istnieją.
- Smoki? – powtórzył Sturm.
- Smoki, to oczywiście, przypadek specjalny. Te naprawdę wielkie, Czerwone i Złote, mogły osiągać bardzo duże wysokości.
- Jak duże?
- Miały rozpiętość skrzydeł się gającą do 150 stóp. Czasem więcej – odparł Wingover, wyraźnie zadowolony z prowadzenia wykładu – Z całą pewnością mógłbym przeprowadzić obliczenia, bazując zwierzęciu pięćdziesięciu stopowym i ważącym czterdzieści pięć ton… oczywiście nie mogły zbyt dobrze szybować z powodu łusek…
- Zamarzamy już od środka – przerwała Kitiara zeskrobując szron z małego szklanego panelu.
   Pochuchała na oczyszczony przedmiot a ten natychmiast pokrył się mleczną bielą.
   Stutts zaczął się wspinać z dolnego pokładu po drabinie. Jego Osobisty Aparat Grzewczy zaczepił jednak o drabinę więc musiał poświęcić parę chwil by go uwolnić.
- W-w-wszystko w porządku? – spytał.
- Kontolr w porządku – odparł Wingover – Tyle, że wciąż się wznosimy. Wysokościomierz wyszedł już poza skalę więc Sighter musiałby dokonać obliczeń jak też wysoko się znajdujemy.
   Stutts klasnął w owinięte liną ręce.
- W-w-wspaniale! To go uczyni p-p-pprzeszczęśliwym!
   „Przywódca” gnomów gwizdnął w tubę głosową.
- S-s-słuchajcie wszyscy! S-s-sighter zamelduje się w sterówce!
   Po kilku sekundach po drabinie tupał się już mały astronom. Na ostatnim szczeblu się wywalił i padł na twarz. Kitiara pomogła mu wstać i wtedy ujrzała czemu był tak nieporadny. Swój dzbankowaty hełm założył tak dziwacznie, że właściwie zakrył sobie twarz i to wraz z brodą. Stustts i Kitiara trochę się natrudzili, lecz zdołali hełm odkręcić i zdjąć. Zszedł z głowy z głośnym „plup”!
- Na Reorxa! – sapnął Sighter – Zaczynałem się już obawiać, że uduszą mnie własne kłaki z brody!
- Czy masz ze swoje a-a-astrolabium? – spytał Stutts.
- Jak zawsze. Nie ruszam się bez niego.
- T-t-to idź na pokład i namierz parę g-g-gwiazd. Musimy wyznaczyć d-d-dokładną pozycję.
   Sighter tylko pstryknął palcami.
- Żaden problem!
   Wyszedł z nadbudówki przez jadalnię. Słyszeli nawet jak ciężko stąpa po dachu.
- Och, ho, ho! – rzekł Wingover tępo patrząc do przodu.
- O co chodzi? – spytał Sturm.
- Nadciągają chmury. Popatrz!
   Wlatywali właśnie w strefę pełną potężnych chmur. Nawet gdyby Wingover dał ostro na burtę w którąś stronę to i tak wpakowali by się w gęste obłoki.
- Lepiej chyba uprzedzę Sightera – powiedział Sturm.
   Podszedł do drzwi zamiarem zawołania do gnoma znajdującego się na dachu. Kiedy jednak otworzyl drzwi Mistrz Chmur właśnie wszedł w ścianę luminescencyjnej bieli.
   Na wąsach Sturma natychmiast osiadł szron. Śnieg wirował wokoło gdy zaczął nawoływać:
- Sighter! Sighter, schodź na dół!
   Zamrożona mgła stała się tak gęsta, że nie widział dalej jak stopę od własnego nosa. Musi iść po Sightera.
   Podczas wspinaczki po drabinie dwa razy się poślizgnął. Szczeble z brązu były już całkiem pokryte lodem, lecz Sturm jakoś zdołał go odbić używając rękojeści sztyletu jak młotak. Gdy tylko wychylił się powyżej linii dachu nadbudówki w twarz uderzył mu podmuch lodowatego wiatru.
- Sighter! – wołał – Sighter!
   Powierzchnia dachu stała się zbyt zdradliwa by niej stanąć więc Sturm wpełzał na nią na czworakach. Płatki śniegu zaczęły mu się zbierać w przerwie między kapturem a kołnierzem, tam się topiły i już jako woda spływały po karku. Ręka Sturma poślizgnęła się a on sam o mało nie prosto z dachu w dół. Wiedział, że po obu stronach nadbudówki jest jeszcze cztery stopy pokładu, lecz wciąż miał potworną wizję że oto wypada za reling ze statku i leci, leci, leci. Cutwood mógłby dokładnie wyliczyć jak wielką dziurę by w końcu wyznaczył.
   Dłoń Sturma uderzyła w oszroniony but więc spojrzał w górę. Sighter był na posterunku a astrolabium przymarzło mu do oka. Był cały pokryty przynajmniej calwą warstwą lodu! Śnieg już zaczynał zasypywać mu stopy.
   Sturm znów użył sztyletu by rozwalić lód wokół butów Sightera. Jego Osobisty Aparat grzewczy Model III musiał chyba zgasnąć bowiem gnom był całkowicie sztywny z zimna. Sturm złapał malutkie stopy istoty i pociągnął…
- Sturm! Sturm, gdzie jesteś? – wołała Kitiara.
- Na górze!
- Co wy wyczyniacie?! Obydwaj natychmiast do środka bo sobie gęby odmrozicie!
- Dla Sightera już za późno. Prawie, że go uwolniłem… czekaj, mamy go!
   Przesunął zesztywniałego gmoma przez krawędź dachu w otwarte ramiona Kitiary. Z godną pochwały zwinnością złapała go i popędziła w dół po drabinie do środka.
- Brr! A ja myślałem, że zimy w Zamku Brightblade były zimne!
   Ujrzał, że na szczęście Rainspot jest na miejscu i zajmuje się zamrożonym Sighterem.
- I co z nim? - spytał Sturm.
- Zimny – odparł Rainspot.
   Przyszczypnął drewnianą pęsetą czubek brody Sightera. Krótki ruch w nadgarstku i dolna część brody gnoma została odłamana.
- Ojoj, ojoj – gadał rainspot wciąż cmokając – Ojoj, ojoj.
   Sięgnął po astrolabium wciąż jeszcze tkwiące przy oku Sightera i z dłońmi Sightera zamarzniętymi na urządzeniu.
- Nie! – wrzasnęli jednocześnie Sturm i Kitiara.
   Próba wyłamania instrumentu skończyła by się chyba wyłupieniem oka Sighterowi i wyciągnięciem go z oczodołu.
- Z-z-zabierzcie go na dół i o-o-odmróźcie – powiedział Stutts – P-p-powoli.
- Ktoś musi podtrzymać mu stopy – powiedział rainspot.
   Stutts tylko westchnął i poszedł pomóc.
- Będzie chyba b-b-bardzo zły, że złamałeś mu b-b-brodę – powiedział.
- Ojej, może gdy go troszkę nawilżymy to krawędzie uda się zetknąć.
- N-n-nie bądź głupi. Nigdy nie zdołasz z-z-zetnąć dokładnie.
- Mogę załatwić trochę kleju od Roperiga…
   Zniknęli w luku prowadzącym na pokład z kojami. Sturm i Kitiara usłyszeli nagle potężny trzask więc oboje doskoczyli do otworu spodziewając się już, że zobaczą Sightera rozbitego na kawałki jak szklaną wazę. Nic z tego. Na podłodze leżał Stutts a Sighter ułożył się na nim. Natomiast Rainspot wisiał głową w dół z nogami zaplątanymi w szczeble drabiny.
- Ojej, ojej – mówił –ojej, ojej.
   Nie mogli powstrzymać się od śmiechu. Dobrze im to zrobiło, zwłaszcza po tak długim czasie wypełnionym niepokojem czy też jeszcze kiedykolwiek postawią stopy na solidnym gruncie Krynnu. Kitiara pierwsza przestała rechotać.
- To był szaleńczy popis, Sturm – powiedziała.
- Co?
- Ratowanie tego gnoma. Sam też mogłeś zamarznąć a wątpię, czy zdołałbyś się rozmrozić równie łatwo jak to pewnie pójdzie z Sighterem.
- Pewnie nie, zwłaszcza z Rainspotem jako lekarzem.
   Ku jego zaskoczeniu goroąco go objęła. Taki koleżeński uścisk zakończony palnięciem w plecy, że aż się zachwiał.
- Wychodzimy! Wychodzimy! – wołał Wingover.
   Kitiara wystartowała biegiem w stronę gnoma. Podskakiwał teraz z radości widząc jak biały szron odpada od latającego statku. Mistrz Chmur wydobył się na szczyt śnieżnej zawieruchy. Prosto w czysty przestwór. Przed nimi widniał ogromny, czerwony glob. Znacznie większy od słońca widzianego z powierzchni Krynnu. Niżej nie było nic poza nieprzerwaną pokrywą chmur powleczonych różem od blasku księżyca. Wszędzie wokoło migotały gwiazdy. Mistrz Chmur leciał prosto do czerwonego globu.
- O, hydrodynamiko! – westchnął Wingover.
   Było to najsilniejsze przekleństwo w języku gnomów. Ani Sturm, ani Kitiara nie potrafili nic dodać.
- Co to jest? – na koniec spytała Kitiara.
- Jeżeli moje obliczenia są słuszne, a jestem pewien że są, to to jest Lunitari, czerwony księżyc Krynnu – odparł Wingover.
   W luku pojawił się Sighter. Włosy miał przemoczone a złamana broda powiewała gdy gadał.
- Prawidłowo! Właśnie to odkryłem gdy nadleciał burza śnieżna! Jesteśmy o sto tysięcy mil od domu i lecimy prosto na Lunitari.

janjuz - 2017-10-10 18:33:01

Rozdział 8

Czerwony księżyc

   Wszyscy obecni na statku zebrali się w jadalni. Reakcje na rewalyjne odkrycie Sightera okazały się mieszane. Gnomy, generalnie, były uradowane i podniecone podczas gdy ludzcy pasażerowie byli raczej zszokowani.
- Jakim cudem możemy kierować się do Lunitari? – wypytywała Kitiara – Przecież to tylko czerwona kropka na niebie.
- Och, nie – odparł Sighter – Lunitari jest ciałem niebieskim, dużym globem, tak jak Krynn i inne księżyce i planety. Szacuję, że jego średnica wynosi jakieś trzydzieści pięć tysięcy mil a odległość od Krynnu około stu pięćdziesięciu tysięcy mil.
- To mnie przerasta – odparł Sturm znużonym głosem – Jakim cudem mogliśmy zalecieć tak wysoko? Przecież lecimy wszystkiego nawet nie dwa dni.
- Tak naprawdę, określenie czasu na takich wysokościach to bardzo trudne zadanie. Przez długi czas nie widzieliśmy słońca, lecz sądząc z pozycji księżyców i gwiazd powiedziałbym, że jesteśmy w powietrzu pięćdziesiąt cztery godziny – powiedział Sighter kreśląc coś tam jeszcze na blacie – i czterdzieści dwie minuty.
- Jakieś inne r-r-raporty? – spytał Stutts.
- Skończyły się rodzynki – rzekł Fitter.
- Nie mamy już ani mąki, ani bekonu ani nawet cebuli – dodał Cutwood.
- A co z żywności w ogóle zostało – spytała Kitiara.
   Birdcall wydał z siebie dźwięk nie podobny do ćwierkania żadnego ptaka.
- Co on powiedział?
- Fasola. Sześć worków suszonej białej fasoli – odparł Roperig.
- A co z silnikiem? – pytał Sturm – Wiecie już, jak go naprawić?
   Ćwir-ćwir-pisk.
- Powiedział, że nie – przetłumaczył Bellcrank.
- Butle piorunowe trzymają doprawdy dobrze – raportował Flash – Według mojej teorii zimne, rozrzedzone powietrze daje mnie oporu skrzydłom więc silnik nie musi pracować tak mocno.
- Bzdury! – zwołał Bellcrank – Tu chodzi o moje powietrze eterealne. Całe to klapanie tylko spowalnia nasz lot. Gdybyśmy odcięli te głupie skrzydła do moglibyśmy dolecieć do Lunitari dwa razy szybciej.
- Aerodynamiczny idiotyzm! Ta wielka torba to tylko wielki opór!
- Dość tego! – krzyknął Sturm – Nie mamy czasu na takie bezprzedmiotowe dyskusje. Chcę wiedzieć co się stanie gdy dolecimy do Lunitari.
   Dziesięć par gnomich oczu popatrzyło na niego i mrugnęło jednocześnie. Robią to razem, pomyślał, tylko po to, żeby mnie zdenerwować.
- Więc?
- Wylądujemy? – powiedział Wingover.
- Jak? Przecież silnik się nie zatrzyma.
   W pomieszczeniu aż zawrzało gdy gdy umysły dziesięciu gnomów przełączyły się na intensywne myślenie.. Roperig zaczął się trząść.
- Co robi statek w niebezpieczeństwie gdy płynie prosto na mieliznę?
- Rozbija się i tonie – odparł bellcrank.
- Nie, nie! Rzuca kotwicę!
   Sturm i Kitiara szeroko się uśmiechnęli. No, nareszcie coś zrozumiałego. Niech diabli porwą piorunowe butle i powietrze eterealne… kotwicę rzuć!
- Czy mamy kotwicę? – spytał Fitter.
- Mamy kilka haków mocujących mniej więcej takiej wielkości – odparł Wingover pokazując dłońmi wymiar może jednej stopy – Nie zatrzymają Mistrza Chmur.
- Zrobię dużą – odezwał się Bellcrank – Jeśli tylko rozbierzemy kilka drabin i stalowych mocowań…
- Tylko co, jeśli zdołamy wyłączyć silnika? – rzekł Sturm – Przecież żadna kotwica na świecie nas wtedy nie zatrzyma.
   Kitiara pokiwała głową i poważnie popatrzyła na Stuttsa.
- I co ty na to? – spytała.
- Jak d-d-długo zajmie z-z-zrobienie kotwicy? – spytał Stutts.
- Przy pomocy reszty; pewnie ze trzy godziny – odparł Bellcrank.
- A k-k-kiedy uderzymy w Lunitari? – spytał teraz Sightera.
   Sighter napisał coś na blacie, potem wokół narożnika i wreszcie na drugiej stronie.
- Wygląda na to, że uderzymy w Luntari za pięć godzin i szesnaście minut.
- Flash i B-b-birdcall mają dalej pracować nad silnikiem. Jeżeli nie będzie innego w-w-wyjścia to możemy być z-z-zmuszeni do rozbicia silnika przed lądowaniem.
   Gnomy wystrzeliła gwałtowną erupcją niedowierzania i konsternacji. Ludzie też się sprzeciwili.
- Jak zdołamy wrócić kiedykolwiek do domu, jeżeli zniszczysz silnik? – naciskała Kitiara – Zostaniemy na zawsze uwięzieni na Lunitari.
- Jeżeli uderzymy t-t-to spędzimy tam znacznie więcej czasu a podobać się to nam będzie z-z-znacznie mniej – odparł Stutts – B-b-będziemy martwi.
- Fitter i ja zrobimy linę kotwiczną – stwierdził Roperig odchodząc na dół.
- Zapcham całą nadbudówkę kocami i poduszkami – zapferował Cutwood – Tym sposobem będziemy mieli jakąś amortyzację gdy już walniemy.. ekhm… wylądujemy.
   Gnomy rozeszły się do swych zadań podczas gdy Sturm i Kitiara pozostali w jadalni. Przez górny świetlik widać już było rozszerzający się szkarłat światła księżyca. Oboje spojrzeli w górę w stronę Lunitari.
- Inny świat – rzekła Sturm – Ciekawe, jaki on jest?
- Kto to może wiedzieć? Gnomy pewnie mają jakąś teorię; ja jestem tylko wojowniczką – powiedziała z westchnieniem Kitiara – Jeżeli dojdzie do tego, że zostaniemy tam uwięzieni to mam nadzieję, że będą tam jakieś bitwy do rozegrania.
- Zawsze są jakieś bitwy. Każde miejsce ma swoją wersję dobra i zła.
- Och, dla mnie nie ma znaczenia dla kogo walczę. Bitwa, to coś w czym jestem dobra. Nic nie może się złego przytrafić gdy masz miecz w dłoni i dobrego kompana obok.
   Wsunęła dłoń w ciężkiej rękawicy w jego rękę. Oddał uścisk dłoni, lecz nie potrafił rozproszyć obaw wzbudzonych przez jej słowa.
   Podniecone gnomy wykazywały ogromne pokłady energii. W czasie krótszym niż wymagałoby opowiedzenie o tym, Bellcrank wykuł monstrualną kotwicę z czterma pazurami i o potężnym ciężarze używając do tego przeróżnych metalowych części  znalezionych wszędzie na statku. W zapale dodawania wagi do swego dzieła Bellcrank posłużył się szczeblami drabin, kołatkami do drzwi, łyżkami z jadalni i tylko groźba użycia siły powstrzymała go przed demontażem większości zaworów Wingovera.
   Roperig i Fitter sporządzili odpowiednio potężną linę; w rzeczy samej to jej pierwsza wersja okazała się zbyt gruba by przejść przez ucho kotwicy przygotowanej przez Bellcranka. W tym czasie Cutwood napełnił jadalnię poduszkami i kocami w takiej ilości, że przejście do sterówki stało się bardzo trudne.
   Z każdą mijającą godziną Lunitari stawał się wyraźnie większy. Z monotonnego, czerwonego globy wyłoniły się ciemnoczerwone szczyty, purpurowe doliny oraz szeroki, szkarłatne równiny. Stutts i Wingover dyskutowali bez końca, dlaczego na księżycu tak bardzo dominuje kolor czerwony we wszelkich odcieniach. Nie doszli do niczego, jak zwykle, lecz Kitiara popełniła błąd pytając ich jak to możliwe, że lecą dokładnie na dół do Lunitari podczas gdy opuszczając Krynn lecieli do góry.
- To tylko kwestia względności określeń – odparł Wingover – Nasze „do góry” oznacza „na dół” na Lunitari, natomiast nasze „na dół” będzie oznaczać tutaj „do góry”.
   Odłożyła na bok miecz, który właśnie czyściła i ostrzyła.
- Rozumiesz przez to, że gdybym upuściła kamień na Lunitari to poleciałby do góry i w końcu spadł na Krynn?
  Wingover cicho zamknął usta, po czym je otworzył. Trzykrotnie. Wyraz twarzy miał coraz bardziej zakłopotany.
- A co będzie trzymać nasze stopy na księżycu? Nie spadniemy od razu do domu? – zapytała na domiar złego.
   Wingover wyglądał jak trafiony obuchem. Stutts zachichotał.
- To samo c-c-ciśnienie co trzyma nasze stopy na gruncie Krynnu pozwoli nam chodzić n-nonormalnie po Lunitari – powiedział.
- Ciśnienie? – pytał Sturm.
- Tak, ciśnienie p-p-powietrza. Przecież powietrze waży, wiesz o tym.
- Rozumiem – powiedziała Kitiara – Tylko co trzyma powietrze na miejscu?
   Teraz to Stutts wyglądał nieszczególnie. Z dalszej, całkowicie bezowocnej, debaty wyratował ich Sturm.
- Chciałbym wiedzieć, czy tam będą jacyś ludzie – powiedział.
- Czemu nie? – odparł Wingover – Jak powietrze zgęstnieje i stanie się cieplejsze to pewnie spotkamy żyjących na Lunitari całkiem zwykłych ludzi.
   Kitiara pociągnęła ostrzałką po klindze miecza.
- Dziwne – zamruczała – tak mysleć, że ludzie tacy jak my żyją na księżycu. Ciekawe co widzą patrząc w górę… dół… na nasz świat.
   Birdcall zwrócił na siebie uwagę przeciągłym gwizdem z dolnego pokładu. Bellcrank zlikwidował drabinę na dół więc ćwierkający gnom nie miał szans dostać się na górę. Stutts i Sturm sięgnęli przez otwarty luk i wciągnęli go wspólnymi siłami. Birdcall wyćwierkał dłuższą sekwencję a Stutts to przetłumaczył.
- Mówi, że on i Flash znaleźli sposób na wyłączenie silnika zanim wylądujemy. Po prostu o-o-odetną główny kable zasilający na w-w-wysokości stu stóp i tak wyliczając czas żeby statek dalej szybował na rozłożonych skrzydłach. I to do samego lądowania.
- A jeśli się to nie uda?
   Birdcall wysunął poziomo dłoń z wyprostowanymi palcami. Dłoń ostro zanurkowała w kierunku drugiej dłoni i głośno klasnęła gdy obie się zderzyły.
- Za dud-d-dużego wyboru n-n-nie mamy. T-t-trzeba spróbować.
   Wszyscy się z tym zgadzali. Birdcall zeskoczył o jeden pokład niżej i pognał do sewgo silnika. Roperig i Fitter wyciągnęli na pokład kotwicę i ciężką linę przez właz rufowy. Cutwood, Sighter i Rainspot zaczęli pakować do pudeł najcenniejsze rzeczy – narzędzia, instrumenty oraz wielką księgę rachunkową ze wszystkimi danymi na temat gęstości rodzynek w muf finkach – po czym te pudła umieścili dla bezpieczeństwa pomiędzy poduchami rozłożonymi w jadalni.
- Co mogę robić? – pytał Sturm.
- Możesz cisnąć kotwicę na mój znak – odparł Wingover.
- Ja też mogę pomóc – powiedziała Kitiara.
- Więc może zeszłabyś do maszynowni i pomogła Flashowi i Birdcallowi? Nie dadzą rady jednocześnie zmagać się z silnikiem i odcinać kabla zasilającego – odparł gnom.
   Podniosła miecz rękojeścią na wysokość podbródka.
- Odciąć tym? – spytała.
- Dokładnie.
- W porządku.
   Kitiara nasunęła pochwę na klingę miecza i ruszyła na dół po zdezelowanej drabinie.
- Kiedy trzeba będzie ciąć kable zadmij w ten zwariowany róg – powiedziała – To będzie dla mnie sygnał.
- Kit – cicho odezwał się Sturm – Niech Paladine prowadzi twoją dłoń.
- Powątpiewam, żeby nadprzyrodzona pomoc była mi do potrzebna. Cięłam już grubsze spary niż ten kabel!
   Uśmiechnęła się złośliwie. Poza Lunitari nie było już widać niczego innego. Mimo, że Wingover kursu nie zmieniał to wydawało się, że księżyc się przesuwa ze strony dziobowej w kierunku rufy. Po kilku minutach czerwony krajobraz wypełnił wszystko po sam horyzont. Już po krótkim czasie statek leciał pod purpurowym niebem i mając czerwoną ziemię poniżej. Wysokościomierz znowu zaczął pracować.
- Siedem tysięcy dwieście stóp. Cztery minuty do kontaktu – powiedział Wingover.
   W pobliżu przemknęła cała linia poszarpanych szczytów. Wingover ostro dał ster na lewą burtę. Skrzydła prawej burty zaklapały obok ostrych grani w odległości może paru stóp. Miękkie uderzenia i przytłumione okrzyki dały się słyszeć z nieodległej jadalni.
- Ło-ho-ho! – zawołał Wingover – Będzie tych „bum” trochę więcej!
   Dziób przyłożył w wyniosły szczyt i rozniósł go na pył. Chmura czerwonego gruzu i kurzu uderzyła w okno sterówki. Wingover gwałtownie nacisnął dźwignię i skręcił kołem. Latający statek najpierw uniósł dziób, potem rufę. Sturm zachwiał się najpierw do przodu potem do tyłu. Poczuł się jak ziarno grochu przesypywane w filiżance.
   Klify pozostały z tyłu odsłaniając krajobraz płaskich równin poprzecinanych głębokimi wąwozami. Statek opadł już na tysiąc stóp. Sturm otworzył drzwi. Na pokładzie wszędzie topniał lód.
- Idę na rufę! – zawołał.
   Wingover tylko pośpiesznie pokiwał głową.
   Rycerz wyszedł przez drzwi w chwili gdy Wingover obracał Mistrza Chmur w tym samym kierunku. Sturm omalże nie wyleciał przez reling głową naprzód. Szkarłatny świat przelatywał z rykiem z przerażającą prędkością. Znacznie szybciej niż wydawło się gdy jeszcze krążyli wysoko w chmurach. Poczuł zawroty głowy, lecz je zdusił czystą siłą woli. Kuśtykał w stronę rufy, obijał się od relingu do ściany nadbudówki a nawet ujrzał dziwacznie zniekształconą twarz w bulaju jadalni. To był Fitter, którego bulwiasty nos i grube wargi zostały rozpłaszczone na szkle.
   Wichura smagała Sturma powoli zbliżającego się do kotwicy. Ogon rufowy na zawiasie wciąż uchylał się i rozciągał pod dyktando manewrów Wingovera. Sturm owinął ramię o mocowanie zawiasu ogona i mocno się chwycił.
   Krajobraz stołowy zamienił się w zupełnie bezpostaciowy. Ciemno czerowna ziemia była gładka i nawet nie pomarszczona. Przynajmnie Paladine zlitował się nad nimi dając do lądowania taką gładką, w miarę bezpieczną powierzchnię! Sturm opuścił stanowisko przy ogonie i ujął w ramiona kotwicę. Bellcrank zrobił dobrą robotę; wielki hk ważył niemal tyle co sam Sturm. Powlókł go do relingu. Byli już eraz bardzo nisko. Grunt przypominał marmur pomalowany w odcienie krwi.
   No, Wigover, zrób to – pomyślał Sturm – Zadmij w róg. Byli chyba za nisko. Pewnie zapomniał. Jesteśmy za nisko. Zapomniał zadąć w róg! A może to on sam nie zdołał dosłyszeć rogu w wyciu wiatru i biciu własnego serca? Sekunda na podjęcie decyzji i Sturm przerzucił kotwice za reling. Wielokolorowa lina, upleciona ze wszystkiego co Roperig zdołał złapać – sznurki, zasłony, koszule a nawet bielizna gnomów – rozwijała się za hakiem, zwój za zwojem. Roperig gadał, że przygotował sto dziesięć stóp liny. Więcej niż trzeba. Zwój liny gwałtownie zaczął się kurczyć. Z gwałtowny klaśnięciem nagle się skończył a ciężki kawał metalu zaczął lecieć za rufą. Sturm cisnął kotwę zbyt szybko.
   Podszedł bliżej relingu i obserwował jak jak hak zbliża się do czerwonej ziemi. Był blisko sterówki spodziewając się, że kotwica uderzy a potem będzie się obijać o ziemię, lecz nic takiego nie nastąpiło. Kotwica zatonęła w powierzchni księżyca i zaczęła orać szeroki, głęboki rów.
   Skoczył do drzwi sterówki. Wingover właśnie sięgał do linki rogu.
- Nie rób tego! – wrzasnął Sturm – Grunt pod nami… on nie jest stały!
   Wingover odrzucił dłoń od linki jakby ta go oparzyła.
- Nie stały?
- Rzuciłem kotwicę a ta płynie przez ziemię jak przez wodę. Jeśli wylądujemy to utoniemy!
- Nie mamy za dużo czasu. Mamy mniej niż sto stóp wysokości!
   Sturm podbiegł do relingu desperacko wpatrując się w grunt. Co robić? Co robić!
   Ujrzał skały.
- Prawo na burt! – wrzasnął – Stały ląd prawo na burt!
   Wingover zakręcił kołem jak oszalały. Tylnie prawe skrzydło dotknęło powierzchni Lunitari. Zanurzyło się w kurzu i wynurzyło nieuszkodzone. Sturm poczuł zapach kurzu w powietrzu. Skały gęstniały a gładki, gęsty kurz ustępował kamiennej równinie.
   AA-OO-GAH!
   Mistrz Chmur zadrżał jak żywe stworzenie. Skórzane, nietoperzaste skrzydła uniosły się  tworząc wdzięczny łuk i tak pozostały. Sturm rzucił się do drzwi i padł brzuchem na podłogę sterówki kryjąc głowę w dłoniach.
   Koła dotknęłu gruntu, zakręciły się, odłamały się ze zgrzytem i trzaskiem. Kiedy kadłub latającego statku dotknął Lunitari dziób uniósł się, zachwiał i opadł na lewą burtę. Sturm zaczął się ślizgać po pokładzie. Mistrz Chmur rył w ziemi i kamieniach długi, głęboki kilwater. Aż wreszcie, jakby był zbyt zmęczony by ciągnąc to dalej, statek z trzaskiem i zgrzytem zdecydował się zatrzymać.

janjuz - 2017-10-13 12:01:15

Rodział  9

Czterdzieści Funtów Żelaza

- Cy my martwi?
   Sturm odkrył i uniósł głowę. Wingover zablokował się pomiędzy szprychami koła sterowego. Króciutkie ramiona miał teraz ściśle dociśnięte do piersi. A i oczy miał podobnie zaciśnięte.
- Otwórz oczy, Wingover; wszystko z nami w porządku – powiedział Sturm.
- Och, na Reorxa, utknąłem!
- Trzymaj się.
   Sturm chwycił stopę gnoma i zaczął ciągnąć. Wingover głośno protestował, lecz gdy na koniec został uwolniony zapomniał o przykrościach i wykrzyknął.
- Ach! Lunitari!
   Gnom i człowiek poszli razem na pokład. Tylnie drzwi jadalni otworzyły się z hukiem i pozostałe gnomy wysypały się na pokład.W milczeniu, bez jednego słowa, wszyscy obserwowali jałowy krajobraz. Poza dalekimi garbami wzgórz Lunitari był pałaski i monotonny aż po horyzont.
   Jeden z gnomów zachichotał radośnie i nagle wszyscy popędzili z powrotem do wewnątrz. Sturm słyszał jak niektóre rzeczy zaczęły wręcz latać w jadalni gdy gnomy doszukiwały się w zwałach poduszek swoich narzędzi, instrumentów i notesów. Na pokładzie pojawiła się Kitiara w towarzystwie Flasha i Birdcalla. Byli za bardzo zajęci w maszynowni by obserwować co się dzieje przez bulaje. Kitiara miała nad prawym okiem niezłego, wielkości co najmniej gęsiego jaja, sino fioletowego guza.
- Czołem – rzekła Sturm – Co ci się stało?
- Walnęłam głową w jakiś zawór na silniku kiedy się rozbiliśmy.
- Wylądowaliśmy – poprawił Sturm – Nie złamałaś przypadkiem zaworu?
   Rzadko okazywane poczucie humoru Sturma na moment zamurowało Kitiarę. A potem oboję zarzucili na siebie nawzajem ramiona, uszczęśliwieni faktem przeżycia.
   Z prawej burty kadłuba statku rzucono trap i cała banda gnomów wylała się na czerwoną darń.
- Przypuszcza, że lepiej będzie jak tam zejdę – powidziała Kitiara – i ich dopilnują zanim zdążą się poranić.
   Gnomy tymczasem pogrążyły się w działaniach zgodnie ze swymi specjalnościami. Kitiara i Sturm przyłączyli do nich gdy Sighter już uważnie badał horyzont swą lunetą. Bellcrank i Cutwood napełniali dzbanki pełnymi garściami czerwonej gleby. Rainspot stał na uboczu iod reszty a nosem i uszami starał się wyczuć pogodę. Kitiarze przypominał polującego psa. Stuttspośpiesznie zapełniał strony kieszonkowego notesu. Wingover obchodził kadłub Mistzra Chmur i od czasu do czasu sprawdzał ciasno zbite deski poszycia przy pomocy tęgiego kopniaka. Roperig i Fitter sprawdzali przygotowaną przez siebie linę kotwiczną i mierzyli teraz ile też się wydłużyła ciągnąc kotwicę. Birdcall i Flash toczyli gorączkową dyskusję. Sturm usłyszał tylko coś jakby „zmienna wypukłości skrzydła” i już nie słuchał dalej.
   Nabrał garść lunit ariańskiej gleby. Była dziwaczna, odmiennie niż na Krynnie, nie miała ziaren piasku, żadnych granulek ani brył. Spadają mu z dłoni wydawała lekko dzwoniący odgłos.
- Czujesz ten zapaszek? – spytała Kitiara – Bo ja coś czuję.
   Zaczął węszyć.
- Kurz. Zaraz osiądzie – odparł.
- Nie, nie to. Jest to raczej uczucie niż woń, naprawdę. To jak by coś w powietrzy drżało, jak początek woni najlepszego Otikowego ale.
   Sturm na chwilkę się mocno skoncentrował.
- Niczego nie czuję.
   Nagle odezwał się Stuttsa.
- Oto p-p-podstawowe ustalenia: powietrze – w normie, teperatura – ch-ch-chłodno, lecz nie zimno. Żadnych oznak wody, wegetacji czy życia zwierzęcego.
- Kit mówi, że coś dziwnego czuje w powietrzu.
- Doprawdy? N-n-niczego takiego nie wyłapałem.
- To naprawdę nie jest kwestia wyobraźni – odezwała się krórko – Spytajcie Rainspota, może on poczuł.
   Zawołany gnom, specjalista od wyczuwania pogody, nadleciał pędem na pierwsze wezwanie. Stutts zapytał go o wrażenie.
- Wysokie chmury szybko się rozproszą – odpowiedział Rainspot – Wilgotność jest bardzo niska. Sądzę, że nie padało tu od bardzo długiego czasu. Kto wię, czy padało kiedykolwiek.
- Złe nowiny – powiedziała Kitiara –Na statku nie pozostało zbyt wiele wody.
- Czy wyczuwasz coś więcej? – wypytywał dalej Sturm.
Tak, w rzeczywistości tak. Nie jest to jednak zjawisko atmosferyczne. Powietrze tutaj wydaje się być naładowane energią.
- Jak b-b-błyskawice?
- Nie – powoli pociągnął Rainspot – To raczej coś stałego, lecz o bardzo małej intensywności. Nie wydaje się groźne, po prostu… jest.
   Wzruszył ramionami na zakończenie.
- Dlaczego my tego nie czujemy? – pytał Sturm.
- Nie należycie widać do zbyt wyczulonych stworzeń – odparła Kitiara – Jak stary Rainspot i ja.
   Klasnęła w dłonie i kontynuowała.
- No dobra, Stutts. A więc jesteśmy tutaj i co robimy dalej?
- Badamy. Robimy m-m-mapy i studiujemy lokalne warunki.
- Tutaj nic nie ma – sprzeciwił się Sturm.
- To tylko jedno, niewielkie miejsce. P-p-przypuść my, że wylądowałbyś na Równinach Pyłu na Krynnie. Cz-cz-czy powiedziałbyś, że na krynnie nie m-m-ma nic innego, t-t-tylko piach? – spytał Stutts.
   Sturm przyznał, że nic takiego nie mógłby powiedzieć.
   Stutts przywołał inżynierów więc Flash i Birdcall nadbiegli w te pędy.
- R-r-raport stanu statku, p-p-proszę.
- Butle błyskawicowe są w dwóch trzecich opróżnione. Jeżeli nie znajdziemy sposobu, żeby je znów napełnić to nigdy nie będziemy mieli dość mocy by polecieć do domu – powiedział Flash.
   Birdcall wygwizdał swój raport  a Flash przetłumaczył go na potrzeby ludzi.
- Mówi, że silnik doznał wstrząsów i poluzował mocowania przez twarde lądowanie. Cięcie kabla mocy można jednak naprawić.
- Mam na to pomysł – powiedział Wingover, który właśnie do nich dołączył – Jeżeli w tym miejscu zamontujemy przełącznik, to uda nam się ominąć przepalone bezpieczniki zniszczone błyskawicę Rainspota.
- Moją błyskawicą! – zaprotestował specjalista od pogody – Od kiedy to ja robię błyskawice?
- Przełącznik? Jaki rodzaj przełącznika? - dopytywał Cutwood.
   Sam dźwięk dyskusji ściągnął tu od razu zarówno jego jak i Bellcranka.
- Pojedynczy przełącznik jednokierunkowy – odparł Wingover.
- Ha! Posłuchajcie tego amatora! Jednokierunkowy! Tutaj potrzeba przełącznika kołowego z izolowanymi przewodami…
   Kitiara wydała mrożący krew w żyłach bojowy okrzyk i świsnęła mieczem nad ich głowami. Cisza zapadła natychmiast. Całkowita.
- Wy, gnomy, doprowadzacie mnie do szału! Dlaczego, do diabła, nie wyznaczycie kogoś do rozwiązania każdego problemu i nie zakończycie tych bzdur?
- _jeden umysł do jednego zadania? – Sighter był oburzony – Nigdy nie zrobisz nic prawidłowo.
- Pewnikiem Bellcrank mógłby zrobić przełącznik – zasugerował uspokajająco Fitter – Pewnie z metalu, co?
   Każdy gnom gapił się teraz na niego z otwartą gębą. Fitter nerwowo umknął za plecy Roperiga.
- Wspaniały pomysł! – powiedziała Kitiara – Wspaniały!
- Nie zostało nam za dużo metalowych części – odezwał się Wingover.
- Możemy coś odzyskać z kotwicy – odparł Rainspot.
   Pozostałe gnomy popatrzyły nań z szerokimi uśmiechami.
- To dobry pomysł – rzekł Cutwood.
- Fitter i ja wyciągniemy kotwicę – rzekł Roperig.
   Chwycili grubą linę zwisającą z rufy i pociągnęli. Pięć dziesiąt stóp dalej, w miejscy gdzie kamieniste pole ustępowało miejsca głębokiemu pyłowi, zagrzebana kotwica skoczyła do przodu w strudze kurzu. A potem hak o coś zaczepił. Gnomy zaczęły się wysiląc i stękać.
- Potrzebujecie pomocy? – zawołał Sturm.
- Nie… uhh… damy radę – odparł Roperig.
   Roperig klepnął Fittera w plecy i obja się, jak na komendę, odwrócili przekładając linę przez ramiona. Zaparli się piętami w pokład i pociągnęli.
- Ciągnij, Roperig! Mocniej go, Fitter! Ciąg, ciąg, ciąg! – wrzeszczały pozostałe gnomy.
- Czekajcie! – krzyknęła nagle Kitiara – Lina się strzępi…
   Pośpiesznie skręcona lina rozpadała się teraz tuż za plecami Fittera. Nici i pasma pozwijanenych ubrań zaczęły się skręcać a oba gnomy nieświadome zagrożenia tylko mocniej naparły do przodu.
- Stop!
   Tylko tyle zdąrzył krzyknąć Sturm nim lina się rozdarła a Roperig i Fitter padli na twarze z głośnym klapnięciem. Drugi Konic liny, obciążony kotwicą, uciekał szybko. Bellcrank i Cutwood wystartowali w pogoń. Pulchny chemik zaplątał się we własne nogi i potknął. Poszarpany Konic liny umknął mu poza zasięg rąk. Z niespodziewaną werwą Cutwood przeskoczył leżącego kolegę i dał nura za uciekającą liną. Ku zdumieniu Sturma zdołał ją chwycić. Cutwood ważył nie więcej niż pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt funtów. Kotwica natomiast dwieście. Tonęła teraz coraz głębiej w czerwonym kurzu i ciągnęła za sobą Cutwooda.
- Puść to! – krzyczał Sturm.
   Kitiara i reszta gnomów powtarzała to jak echo, lecz Cutwood był już w kurzu. Ku przerażeniu obserwujących nagle odwróciło go do góry nogami i zniknął.  Czekali teraz i patrzyli z nadzieją, że gnomi cieśla się wynurzy. Nic z tego.
   Bellcrank wstał i zrobił kilka kroków ku granicy skalnego pola. Wszyscy zaczęli wrzeszczeć by go zatrzymać.
- Uważaj, też cię wciągnie! – wołała Kitiara.
- Cutwood – bezradnie odezwał się Bellcrank – Cutwood!
   W znieruchomiałym kurzu ukazały się zmarszczki. Kołysały się i narastały aż wreszcie powstał garb czerwonego żwiru. Powoli garb przekształcił się w głowę, potem ukazały się ramiona, ręce i kwadratowy tors.
- Cutwood! – zagrzmiał wspólny okrzyk.
   Gnom człapał powoli, z widocznym wysiłkiem. Kiedy wreszcie wydostał się tak powyżej pasa z kurzu to każdy mógł dostrzec, że jego spodnie zmieniły swą objętość co najmniej dwukrotnie i przypominały teraz balony. Były całkowicie wypełnione Lunitariańskim kurzem. Cutwood wkroczył wreszcie na twardszy grunt. Podniósł jedną nogę i nią potrząsnął. Z nogawicy zaczął leceć strumień czerwonego żwiru.
   Bellcrank skoczył do przodu i objął zakurzonego druha.
- Cutwood, Cutwood! Myśleliśmy, że już po tobie!
   Cutwood odpowiedział potężnym kichnięciem, które posłało chmurę kurzu w stronę bellcranka powodując tak zwane kichnięcie zwrotne, co spowodował, że Cutwood kichnął jeszcze mocniej. Troszkę to potrwało. Na koniec Sighter i Bircall podeszli z zaimprowizowanymi WolnymiOdKurzuFiltramiTwarzy (chustkami do nosa). Wymiana salw kichnięć ustała  i Cutwood zaczął lamentować.
- Moje szelki pękły!
- Twoje, co? - marszcząc noc odezwał się Bellcrank.
   Cutwood podciągnął sflaczałe spodnie.
- Kotwica ciągnęła mnie w dół. Wiedziałem, że mnie pociągnie, lecz nie umiałem puścić na straty całości naszego metalu. I wtedy pękły szelki. Próbowałem je pochwycić i wtedy lina wyślizgnęła mi się z rąk – ciężko westchnął – Moje najlepsze szelki.
   Roperig obszedł Cutwooda macając torbowa te spodnie.
- Dawaj swoje portki – powiedział.
- Po co?
- Chcę zrobić kilka testów strukturalnych. Świta mi pewien pomysł.
   Oczy Cutwooda się rozszerzyły. Szybko wręcz wyskoczył ze spodni i stał teraz w błękitnych, flanelowych kalesonach.
- Brr! Ten księżyc jest doprawdy zimny. – powiedział – Idę po drugą parę spodni, lecz niczego nie wymyslaj dopóki nie wrócę!
   Cutwood pospieszył w stronę Mistrza Chmur zsypując kaskadę rudego kurzu z ramion. Sturm zabrał Kitiarę troszkę na bok.
- Mamy tu mały problem – powiedział po cichu – Potrzebujemy metalu, żeby naprawić silnik a tymczasem wszystko co mieliśmy zostało stracone w jeziorze kurzu.
- Może Bellcrank zdoła coś jeszcze wygospodarować z latającego statku – odparła Kitiara.
- Może, tylko ja niedowierzam czy przypadkiem nie zrujnował by całego statku w takiej procedurze. Czego naprawdę potrzebujemy to więcej metalu.
   Spojrzał na tłum gnomów, które były teraz bardzo zajęte badaniem spodni Cutwooda. Zupełnie jakby te były jakimś niebywałym znaleziskiem. Co jakiś czas któryś z gnomów podnosił głowę i kichał.
- Och, bellcrank? Mógłbyś do nas podejść, proszę? – zapytał Sturm.
   Gnom pośpiesznie podbiegł. Zatrzymał się, wydobył chustkę do nosa pobrudzoną już kurzem i innymi chemikaliami i potężnie kichnął.
- Tak, Sturm? – zapytał.
- Tak dokładniej, to ile metalu potrzebujesz, żeby naprawić silnik?
- To zależy od rodzaju przełącznika jaki mam robić. Dla dwudrogowego, obrotowego…
- Najmniej ile potrzeba, w każdym razie!
   Bellcrank przez chwilę przygryzał wargi a potem się odezwał.
- Trzydzieści funtów miedzi, lub czterdzieści funtów żelaza. Miedź łatwiej obrabiać niż żelazo, bo widzicie…
- tak, tak – pośpiesznie odezwała się Kitiara – Nie mamy czterdziestu funtów czegokolwiek poza fasolą.
- Fasola się nie nadaje – stwierdził Bellcrank.
- No dobrze. Po prostu musimy znaleźć więcej metalu.
   Sturm rozejrzał się wokoło. Wysokie chmury powoli rzedły więc świt, który z uporem próbował nadejść od chwili ich lądowania zaczął właśnie jaśnieć. Obracając się na wschód, tak dla wygody to określili, mogli dostrzec łańcuch wzgórz kierujący się ku północy.
- Bellcrank, rozpoznasz rudę żelaza kiedy już ją zobaczysz? – pytał Sturm.
- Czy rozpoznam?  Ja znam rudy wszystkiego co istnieje!
- A zdołasz ją stopić?
   Zalążek idei Sturma przebił się do gnoma a ten w odpowiedzi szeroko się uśmiechnął.
- Pięknie powiedziane, przyjacielu. Warte gnoma!
   Kitiara poklepała Sturma po ramieniu.
- No, no, kto by pomyślał – powiedziała – Parę dni w powietrzu i zaczynasz myśleć jak gnom.
- Nie bądź taka dowcipna. Trzeba zorganizować ekspedycję do tamtych wzgórz i sprawdzić, czy są tam rudy jakichś metali.
   Bellcrank pobiegł do kolegów z niespodziewaną nowiną. Radosne okrzyki poniosły się szeroko po pustej równinie. Tymczasem Cutwood, schodzący po trapie z Mistrza Chmur, omal nie został rozdeptany przez kolegów szarżujących na górę. Ostatecznie został przez nich zagarnięty. Huki i trzaski dobiegające ze statku jak zawsze oznajmiały wszem i wobec entuzjazm gnomów. Kitiara tylko potrząsnęła głową.
- No i widzisz co narobiłeś.
   Pierwsza kłótnia wybuchła przy ustaleniu kto uda się na wyprawę a kto zostanie na latającym statku.
- Wszyscy iść nie mogą – powiedział Sturm – Nie mamy dla wszystkich dość żywności i wody na taki marsz.
- Ja z-z-zostanę – powiedział Stutts – Mistrz Chmur to m-m-moja odpowiedzialność.
- Porządny gość. Kto zostaje ze Stuttsem?
   Gnomy popatrywały na purpurowe niebo, gwiazdy, swoje buty, no wszędzie byle tylko nie patrzyć na Strurma.
- Ktokolwiek zostanie będzie miał robotę na statku.
   Birdcall gwizdnął na zgodę. Usłyszawszy, że on się zgodził odezwał się Flash.
- A niech ta, do licha! Tu i tak nikt nie rozumie butli błyskawic tyko ja. Zostanę.
- Ja też zostanę – odezwał się Rainspot Nie za wiele wiem o poszukiwaniach.
- ja też – rzekł Cutwood.
- Hej, hej, wtrzymajcie konie – sprzeciwiła się Kitiara – Wszyscy nie mogą zostać. Rainspot, będziesz potrzebny. Będziemy daleko od statku. Jeżeli jakaś burza będzie się szykować to wolałabym wiedzieć o tym wcześniej.
   Gnom się skrzywił i stanął za nią za nią. Szęśliwie na nią popatrywał, był zadowolony, że komuś jest potrzebny.
- Trójka powinna na staku wystarczyć – powiedział Sturm – reszta niech się spakuje. Bierzemy tylko to, co możemy łatwo unieść.
   Gnomy energicznie i radośnie pokiwały głowami ze zrozumieniem.
- Najpierw coś zjemy, troszkę się prześpimy i wyruszamy o świcie.
- A kiedy jest świt? – spytał Bellcrank.
   Sighter powoli rozpakował trójnóg i dokładnie zamocował na nim teleskop. Uważnie studiował niebo w poszukiwaniu znajomych gwiazdozbiorów. Po dłuższych badaniach oznajmił głośno.
- Szesnaście godzin. Trudno powiedzieć, może trochę więcej.
   Z trzaskiem zamknął tubę teleskopu.
- Szesnaście godzin! – krzyknęła Kitiara – Dlaczego tak długo?
- Lunitari nie znajduje się w tym samym miejscu niebios co Krynn. W tym momencie cień naszego własnego świata jest dokładnie nad nami. Dopóki się nie przesunie to mamy takie światło jak mamy i nie będzie więcej.
- Musi wystarczyć to, co jest – rzekła Sturm.
- Co jest do jedzenia – spytał Fittera, który jako najmłodszy miał stałą służbę w kuchni.
- Fasola – odparł Fitter.
   Fasola, tylko trochę doprawiona ostatnim i to cieniutkim kawałkiem bekonu, stanowiła obiad. Z całą pewnością miała również stanowić śniadanie. Sturm przykucnął pod nawisem kadłuba statku i powoli jadł z miski fasolę. Jedząc fasolę usiłował sobie wyobrazić co też może znajdować się na księżycu poza kurzem i kamieniami. Niebo nie było czarne, lecz purpurowe, w pobliżu horyzontu powoli przechodziło w kolor bordowy. Szystko tutaj było w odcieniach czerwieni; kurz, ziemia, kamienie a nawet białe ziarna fasoli stawały się różowe.Zastanawiał się czy też cała powierzchnia Lunitari tak wygląda i czy jest tak pozbawiona życie?
   Kitiara zbliżała się spacerowym krokiem. Okrywające ją futra poukładała w strój trochę mniej zamknięty a przez to wygodniejszy. Powrócił na miejsce kubrak do bioder i nogawice natomiast miecz przewiesiła przez lewe ramię na modłę Ergothian. Tak zawieszony nie krępował w trakcie przechadzki.
- Dobra, co? – zagadnęła przysiadając obok Sturma.
- Fasola to fasola – odparł przesypując ziarna w czarce – Jadałem już gorzej.
- Ja też. Podczas oblężenia Silvamori menu mojego oddziało zeszło do wygotowanych buraków i liści drzew. I to my byliśmy siłą oblegającą.
- To jak dawali sobie radę ludzie w mieście! – pytał Sturm.
- Tysiące umarły z głodu – odparła.
   Wspomnienie najwyraźniej nie sprawiało jej problemu. Sturm poczuł jak fasola powoli narasta mu w gardle.
- Nie żal ci, że tylu umarło? – pytał.
- Nie bardzo. Gdyby tak z tysiąc więcej to oblężenie byłoby krótsze i mniej moich kompanów by zginęło.
   Sturm odstawił czarkę zdecydowanym ruchem. Wstał i zaczął odchodzić. Zdumiona jego reakcją Kitiara sytała.
- Już masz dość? Mogę skończyć twoją fasolę?
   Zatrzymał się, wciąż jednak plecami w jej stronę.
- Tak, możesz wziąć to wszystko. Rzeźnia zawsze pozbawia mnie apetytu.
   Wspiął się po trapie i zniknął wewnątrz Mistrza Chmur. Płomień gniewu szybko narastał w Kitiarze. Co on sobie myśli, że kim on jest? Młody Pan Broghtblade traktuje wyniośle jej kodeks wojownika.
   Łyżka trzymana przez palce Kitiary nagle pękła. Kawałki drewna poleciały między palcami. Popatrzyła na nie a gniew jak szybko wybuchł tak szybko się wypalił. Łyżka była zrobiona z twardego jesionu, lecz pękła czyto w miejscu naciśniętym przez jej kciuk. Brwi Kitiary uniosły się, była zdumiona. W końcu uznała, że w drewnie musiała być ukryta wada.

janjuz - 2017-10-23 21:46:38

Rozdział 10

Pierwsza Lunitariańska Wyprawa Badawcza

   Grupa gnomów wyłoniła się ze statku po kilkugodzinnej drzemce. Zataczali się teraz pod ciężarem dźwiganych narzędzi, ubrań, instrumentów oraz innych, całkiem nierozpoznawalnych śmieci. Kitiara podpatrywała jak Roperog i Fitter pchają czterokołowy wózek.
- Co wasza dwójka tam targa? – spytała.
   Roperig zaparł pięty w glebę, żeby zatrzymać wózek.
- Kilka absolutnie niezbędnych rzeczy – odparł.
   Przez lewe ramię przewieszony miał zwój liny tak gruby, że w tamtym kierunku nawet nie mógł głowy obrócić.
- To doprawdy niedorzeczne! Skąd wzieliście takie ustrojstwo?
- Zrobiliśmy z Fitterem. To tylko drewno, widzisz? Ani źdźbła metalu.
  Roperig kopnął tylną ściankę wózka.
- A skąd jest to drewno? – dopytywała Kit.
- Och, zwaliliśmy kilka ścianek wewnątrz statku.
- Biada bogom! Dobrze, że już wyruszamy. W przeciwnym razie wasza dwójka w krótkim czasie rozebrałaby cały statek!
   Badacze zebrali się na równinie po prawej burcie Mistrza Chmur. Gnomy z charakterystycznym dla siebie ujmującym brakiem powagi stanęli w linii jak honorowa gwardia na paradzie. Niezależnie od, powiedzmy niewesołej, sytuacji Sturm nie umiał powstrzymać uśmiechu na widok głupkowatych, lecz tak pomysłowych istot.
- Stutts poprosił mnie, żebym prowadził tą wyprawę do wzgórz w poszukiwaniu rud niezbędnych do naprawy statku. Musicie więc wszyscy postępować zgodnie z moimi poleceniami. Moja, eee… koleżanka, Kitiara, jest równie odpowiedzialna jak ja. Ma znaczące doświadczenie w takich przygodach, więc wszyscy skorzystamy z jej mądrości.
   Kitiara nie zwróciła uwagi na komplementy. Stała teraz beznamiętnie, opierając się o kadłub statku, z ręką swobodnie opartą o rękojeść miecza.
- Sighter określił odległość do wzgórz na około piętnaście mil. Powinniśmy tam dotrzeć tuż przed zachodem, nieprawdaż?
   Sighter sprawdził kolumnę liczb zapisanych na pole koszuli.
- Piętnaście mil w sześć godzin; tak, zgadza się.
   Sturm popatrzył na wyrównaną linię swych „oddziałów”. Nie potrafił już wymyśleć nic innego, więc powiedział po prostu.
- Dobra, ruszajmy więc – oznajmił z niejakim zakłopotaniem.
   To na tyle, jeśli chodzi o jego pierwszą mowę przywódcy.
   Fitter i Roperig uganiali się wokół prowizorycznego wózka. Właśnie wtykali długie żerdki w przygotowane gniazda zarówno na tyle, jak i z przodu wózka. Bellcrank i Cutwood stanęli przy żerdkach przednich podczas gdy Roperig i Fitter zajęli pozycje z tyłu.
- Cztero-gnomo-mocny wóz badawczy – powiedział z podziwem Wingover.
- Model I – dodał Rainspot.
- Ruszać tam – zawołała zniecierpliwiona Kitiara.
   Bez żadnych już dodatkowych fanfar Pierwsza Lunitariańska Wyprawa Badawcza wyruszyła. Stutts, Birdcall i Flash machali na pożegnanie z dachu nadbudówki odchodzącym kolegom. Z tak wysokiej grzędy widzieli postępy ekspedycji na długo po tym, jak Mistrz Chmur zniknął z oczu maszerujących i skrył się w jasnofioletowym cieniu.

- Nie – rzekła Sighter – Dźwięk przypomina zbocza Góry Nieważne.
   Spojrzał z ukosa na Kitiarę, która jeszcze wciąż trzymała w dłoni przełamany dyszel.
- Złamałaś to jedną ręką.
   Bez słowa podniosła dyszel oburącz na wprost przed siebie. Zginając łokcie Kitiara wygięła dyszel. Drewna rozpadło się z głośnym trzaskiem.
- Nie miałem pojęcia, że jesteś tak silna! – powiedział Sturm.
- Ja też nie! – odparła ze zdumieniem w głosie.
- Weź to! – powiedział Bellcrank podając jej jeden z kawałków dyszla, który już przełamała – Złam teraz.
   Ułamany kawałek nie miał nawet stopy długości. Tym razem Kitiara musiała użyć kolana jako oporu, lecz łatwo przełamała nawet tak krótki kawałek.
- Coś tu się dzieje – powiedział Sighter i zmrużył oczy – Niezaprzeczalnie stałaś się o wiele silniejsza w ciągu tych dwudziestu godzin jaki spędziłaś na Lunitari.
- To może wszyscy stajemy się silniejsi! – powiedział Cutwood.
   Dopadł kolejnego odłamka dyszla i starał się go złamać. Rumiana twarz gnoma zmieniła się w purpurową, lecz kawałek drewna nie wydał nawet lekkiego trzasku. Próby pozostałych, wliczając w to Sturma, nie pokazały żadnego przyrostu siły. Kitiara promieniała.
- Wygląda na to, że jesteś jedyną osobą, jaka otrzymała ten dar, czymkolwiek on zresztą jest – spokojnie odezwał się Sturm – No, al.e przynajmniej będzie ten dar użyteczny. Możesz wydostać ten wózek?
   Trzasnęła pacami i chełpliwe obeszła wózek od tyłu. Jedą ręką oparła o wózek, naprężyła się i pchnęła. Wózek wyskoczył z kolein i omal nie powaliła na ziemię Wingovera i Fittera.
- Ostrożniej! – zawołał Sturm – Muisz nauczyć się posługiwania nowo nabytą siłą albo kogoś poranisz.
   Kitiara nie słuchała. Wodziła dłońmi po ramionach w dół i w górę. Zupełnie jakby chciała poczuć moc promeniującą z nagle zwiększonych muskułów.
- Nie mam pojęcia dlaczego to się stało, nie iwem w jaki sposób, lecz raczej mi się to podoba – powiedziała.
   Sturm zauważył nowy rodzaj chełpliwości w samym chodzie dziewczyny. Najpierw ten dziwaczny (choć tak realistyczny) sen a teraz nowa siła Kitiary. Na czerownym księżycu wszystko stawało się nienaturalne.
   Cztery godziny później linia wzgórz była już prawie w ich zasięgu. Patrząc bardziej z bliska to wydawały się dziwnie miękkie, okrągłe, zupełnie jakby wygładziła je dłoń jakiegoś giganta.
   Kitiara przejęła przewodnictwo widząc, że kroki Sturma zaczynają być chwiejne. Był zmęczony a kiepskie śniadanie skaładające się z fasoli i wody nie wystarczało by mógł utrzymać formę. Faktem jest, że kiedy piechurzy odeszli od Mistrza Chmur na dystans pewnie z sześciu i pół godziny, Kitiara wyrwała się naprzód byle tylko pierwszą dosięgnąć wzgórz.
- Kit, czekaj! Wracaj! – wołał Sturm.
   Tylko pomachała i pognała dalej.
   Gnomy zatrzymały wózek u podnóża wzgórz. Kitiara zawołała ze szczytu i pomachała. Po chwili już ześlizgiwała się w dół by w końcu zatrzymać się wpadając na Sturma. Złapał ją za ramiona. Uśmiechnęła się i radośnie go poklepała.
- Z góry ciągnie się widok na cała mile – wysapała – Wzgórza ciągną się bardzo daleko, lecz między nimi widać szeroki szlak.
- Nie powinnaś tak gnać do przodu – powiedział Sturm.
   Kitiara przestała się uśmiechać i jednym ruchem wyzwoliła się z objęć towarzysza.
- Potrafię o siebie zadbać – powiedziała chłodno.
   Gnomy padły na ziemię tak jak stały. W tarkcie wspinaczki na linię wzgórz ich zapał do podróży znacząco zmalał. Nie słuchali żadnych mądrych rad tylko szybko wypili cały, i tak nieduży, zapas wody. Po chwili chcieli więcej.
- Gdybyśmy tylko mogli znaleźć jakieś źródło – powiedział Wingover.
- A gdyby tak zaczęło padać to rozpostarlibyśmy pledy i łapali wodę – dodał Sighter – Hej, Rainspot. Może zaosi się na deszcz?
   Przepowiadacz pogody leżał wyciągnięty na plecach i tylko słabo pomachał ręką w odpowiedzi.
- Nie sądzę, żeby tu kiedykolwiek padało – odparł – Choć błagam Reorxa by jednak zaczęło.
   Ledwie skończył wypowiadać te słowa a kosmyk oparów, nawet rzadszy od zwykłej pary wodnej, pojawił się nad wyczerpanym gnomem. Opar rozrastał się się, grubiał aż w końcu stał się niedużą, trzystopową, białą chmurką. Zarówno gnomy jak i ludzie gapili się bez słowa podczas gdy biała chmura stopniowa ciemniała i stała się szara. Pierwsza kropla wody spadła na nieruchomego Rainspota.
- To nie jest zabawne – wymamrotał.
   Oczy Rainspota otworzyły się akurat na czas by chwycić niewielki prysznic spadający z osobistej, deszczowej chmurki.
- Hydrodynamiko! – wrzasnął.
   Pozostałe gnomy stłoczyły się pod chmurką obracając okrągłe twarze w ekstazie byle tylko złapać choć kroplę wody. Podszedł i Sturm. Przeciągnął dłonią przez deszczyk, stała się mocno wilgotna. Po chwili, równie nagle jak się pojawiła, chmurka znikła.
- Pachnie to magią – mruknął Sturm.
- Ja nic nie zrobiłem – upierał się Rainspot – Po prostu chciałem, żeby zaczęło padać.
- Może masz teraz moc spełniania życzeń – powiedział Wingover – Tak jak Kitiara dostała nadnaturalną siłę.
   Gnomy entuzjastycznie podchwyciły tą teorię o oblężyły biednego kolegę ogniem zaporowym życzeń. Wingover zamarzył sobie pieczonego żeberka. Cutwood chciał koszyk chrupkich jabłek. Bellcrank wołał o prosię pieczone z jabłkami. Roperig i Fitter wołali o muffinki… oczywiście z rodzynkami.
- Stać, stop! – wołał zapłakany Rainspot.
   Nie umiał znieść tylu życzeń jednocześnie. Sturm pognał krzyczących gnomów precz. Pozostał tylko Sighter patrzący na płaczącego Rainspota.
- Jeżeli możesz zażyczyć sobie wszytkiego to zażycz sobie przełacznika do naprawy statku – odezwał się mądrze.
   Pozostali… nie wyłączając Sturma i Kitiary… byli zaskoczeni tak mądrą sugestią.
- Ja… ja chcę nowego przełącznika do naprawy silnika – głośno odezwał się Rainspot.
- Wykonanego z miedzi – dodał Cutwood.
- Z żelaza – warknął Bellcrank.
- Ćśśś! – syknęła Kitiara.
   Nic się nie zdarzyło.
- Możliwe, że musisz użyć za każdym razem tej samej formy – powiedział Wingover – Jak dokładnie zażyczyłeś sobie deszczu?
- Powiedziałem coś o Reorxie.
   Reorx, twórca rasy gnomów, był jedynym bytem boskim jakiemu gnomy oddawały cześć.
- Więc spróbuj jeszcze raz, lecz wspomniej o Reorxie – powiedział Sighter.
   Rainspot wyprostował się… całe trzydzieści cali gnoma… i oznajmił.
- Pragnę, na Reorxa, abyśmy mieli miedziany…
- Żelazny…
-… przełącznik do naprawy silnika!
   Znowu nic.
- Jesteś bezużyteczny – powiedział bellcrank.
- Gorzej niż bezużyteczny – dodał Cutwood.
- Zamknijcie się! – huknęła Kitiara – On przynajmniej próbował!
- Wybaczcie – przepowiadacz pogody wymamrotał pochlipując – Chciałbym, żeby znów popadało. Wtedy to wszyscy byliby szczęśliwi.
   Ledwie skończył a nad głową uformowała mu się nowa chmurka. Deszczyk poleciał na Rainspota i utworzył u jego stóp niewielką kałużę w czerwonej glebie Lunitari. Dla gnoma było to chyba jakoś obraźliwe bowiem Rainspot nagle zrobił coś niezwykłego: rozzłościł się.
- Grzmoty i błyskawice! – zawołał.
   Chmurka rozbłysła a po chwili dał się słyszeć pojedynczy grzmot.
- Acha, maleńka burza! – powiedział Roperig.
- Dowodzi to jednej sprawy – orzekł Sighter – Dowodzi ograniczenia mocy Rainspota. Może wywołać deszcz. I to wszystko.
- Bezużyteczny, bezużyteczny – narzekał Bellcrank.
- Zamknij się – powiedziała Kitiara – Zdolność Raonspota jest bardzo użyteczna.
   Gnomy popatrzyły na nią głupawo.
- Potrzebujemy chyba wody, co?
   I jak zwykle, gdy tylko na gnomy padnie iskierka nowej idei łapią się jej z irytującym entuzjazmem. Natychmiast oderwali boczne deski wózka i powbijali je w grunt drewnianym młotkiem Cutwooda. Roperig porozdzierał wszystkie derki na długie trójkąty i je pozszywal  pozostawiając w środku powstałego okręgu pokaźną dziurę. Krawędź płachty została natychmiast przyczepiona do górnych końców desek. Jeden z bukłaków Fittera został podstawiony pod dzirę w środku płachty.
- Rainspot, usiądź pośrodku i zazycz sobie deszczu – powiedział Wingover.
   Rainspot wykonał polecenie. Woda została przechwycona przez zaimprowizowany lejek i wpadła prosto do bukłaka. Rainspot siedział na przemoczonej derce, cały mokry i zabłocony, i co chwila życzył sobie deszczu.
- Chcę deszczu.
   Chmura natychmiast się pojawiała i moczyła go całego.
- Chcę deszczu.
   Woda wpadała do bukłaka. Gnomy je tylko wymieniały i napełniały.
- Deszcz – mówił przemoczony i zmordowany gnom.
   Biednemu Rainspotowi sytuacja wcale się nie podobała. Życzył sobie jednak mnóstwa wody by oszczędzić wszystkich od śmierci z pragnienia.
- Dobrze, że swoją robotę skończyłem – powiedział po prostu, gdy tylko pozwolili mu wyleźć z pułapki na wodę i odszedł chlapiąc butami na wszystkie strony.
- Ciekaw jestem, kto też będzie następny – odezwał się Wingover gdy wchodzili do pierwszego żlebu.
- Następny z czym? – pytał Bellcrank.
- Wygląda na to, że otrzymujemy nowe siły – powiedział Sighter – Najpierw Kitiara dostała moc, potem Rainspot zaczął wywoływać deszcz. Pozostali też mogą dostać nowe możliwości.
   Sturm zaczął rozważać sugestię Sightera. Jego sen (jeśli to był tylko sen) był tak żywy. Czy może też okazać się częścią tego procesu? Zapytał Sightera czy zdołał już wykoncypować jakiś powód, dla którego tak na nich wpływano.
- Trudno powiedzieć – odparł gnom – Lecz najwyraźniej jest tu na Lunitari coś, co im to zrobiło.
- To tutejsze powietrze – wtrącił się bellcrank – Jakiś wpływowy czynnik powietrza.
- Bzdety! To wszystko jest skutkiem czerwonych promieni odbijających się od gruntu. Czerwone światło zawsze dziwacznie wpływa na żywe istoty. Pamiętasz eksperyment wykonany przez NiezdarnegoLeczOsobliwegoDoktoraKtóryNosiłKoloroweSoczewkiWRamach
NaTwarzy…
- Cisza! – krzyknęła Kitiara i podniosła rękę.
   Wszyscy spojrzeli na nią wyczekująco.
- Czujesz to, Rainspot? – spytała.
- Tak, pani. Słońce wschodzi.
   Klucz spadających gwiazd pognał na wyścigi przez cały nieboskłon od zachodniej do wschodniej strony. Grzbiety czerwonych wzgórz zaświeciły a jednocześnie w powietrzu dało się słyszeć subtelne podzwanianie. Wszyscy to poczuli. Linia słońca schodziła po zboczach wzgórz w dół, w stronę ocienionych wąwozów. Badacze obserwowali jak miękkie, gąbczaste pokrycie wzgórz zaczęło się wić. W czerwonej darni pokazały się guzy. Guzy te zaczęły się poruszać, w nieprzyjemny sposób przypominając ruchy zwierząt, zygzakując i wijąc się pod purpurowym dywanem wzgórz. Musieli nawet odskakiwać przed nimi. Nagle pojedyncza strzała jasnego różu wybiła się ponad darń. Rosła dłuższa i grubsza, i wolnymi ruchami obracała się dążąc w stronę słonecznego światła.
- Co to jest? – szepnął Fitter.
- Myślę, że to jakaś roślina – odparł Cutwood.
   Coraz to więcej różowych strzał przebijało się przez glebę i wspinało do góry łodygami koloru ciemnego wina. Niektóre guzy swymi erupcjami odkrywały odmienne rodzaje flory. Grube, twarde, nadmuchane kule dążyły do góry nadmuchując się coraz bardziej. Karminowe patyki pękały z hukiem gdy tylko przedarły się przez darń i z rozerwanych łodyg zwisać zaczęły całe tuziny pająkokształtnych kwiatów.Pojawiły się nawet muchomory o czerwonych plamkach na kapeluszach i różowych korzeniach pod spodem i zaczęły szybko, na oczach zdumionych wędrowców, zwiększać swe rozmiary. Nim jeszcze słońce w pełni rozświetliło wąwozy to już każdy cal powierzchni wzgórz pokryty został dziwnym, pulsującym życiem. Jedynie wąziutki szlak na dnie wąwozu, wciąż jeszcze ocieniony przez okoliczne wzgórza, był wolny od szybko rosnących roślin.
- Las błyskawiczny – powiedział Sighter.
- Chyba raczej błyskawiczna dżungla – odparł Sturm przypatrując się zarośniętej ścieżce przed nimi. Wijął miecz – Trzeba się będzie przez to przeciąć.
   Kitiara również wyciągnęła miecz.
- To obraza dla uczciwej stali – powiedziała patrząc z niesmakiem na rośliny – Ale trzeba.
   Uniosła ramię i cięła w gąszcz na ścieżce po prawej stronie. Mając zwielokrotnioną siłę nie miała najmniejszego problemu z przecięciem różowych strzał i pająkowych roślin.
   Nagle odstąpiła wstecz. U jej stóp leżały i wiły się odcięte części.
   Z kikutów wypływał różowy sok wyglądający właściwie tak, jak krew. Miecz Kitiary pokryty był tym samym płynem. Uniosła ostrze do nosa i zaczęła wąchać.
- Byłam już w wielu bitwach – powiedziała – I znam zapach krwi, krwi ludzi, krasnoludów, goblinów.
   Odsunęła ostrze od twarzy.
- To jest krew!
   Gnomy uznały, że jest to ogromnie interesujące. Zgomadziły się natychmiast wokół krwawiących kikutów i zaczęły zbierać próbki krwiopodobnego płynu. Bellcrank podniósł przecięty kawałek pająkowego patyka. Patyk huknął i wystrzelił osiem białych kwiatów. Bellcrank zawył z bólu. Każdy mały kwiatek strzelił mu prosto w twarz niewielkim cierniem.
- Stój spokojnie – powiedział Rainspot.
   Kościaną pęsetą wyrywał ciernie z twarzy kolegi. Tymczasem gnomy napełniły piętnaście dzbanków i pudełek próbkami Lunitariańskich roślin. Kitiara i Sturm pogadali troszkę na osobności i uznali, że lepiej jeszcze kawałek przejść. Jeżeli do wieczora nie znajdą żadnej rudy to trzeba będzie wracać na statek.
   Zawzięli isę i zaczęli przedzierać przez las. Rośliny jęczały i wrzeszczały a kiedy zostały przecięte, natychmiast krwawiły i potwornie się skręcały. Tak przeszli około mili.
- To jest gorsza od Masakry Marszu Valkinord! – warknęła Kitiara.
- Przynajmniej nie wygląda, żeby długo cierpiały – odparł Sturm, lecz i na niego krew i te krzyki źle działały.
   Gnomy wlekły się ścieżką wyrąbaną przez dwójkę ludzi. Poszturchiwały się nawzajem, i wąchały oraz mierzyły umierające rosliny. Według słów Cutwooda było i tak „lepiej niż źle”. Szlak prowadził wzdłuż szerokiego jaru. Ponieważ tutaj droga kryła się w większym cieniu to i roslin było tu o wiele mniej. Sturm zażądał przerwy. Kitiara wzięła skopek z wózka gnomów i napełniła go deszczówką. Namoczyła szmatę i wytarła lepką krew z ostrza. Schodziła całkiem łatwo. Wręczyła szmatę Sturmowi i on też wytarł miecz.
- Wiesz co? – powiedziała gdy Sturm oczyszczał miecz z krwi – Nie jestem tchórzem, i z całą pewnością nie jestem delikatną damą, która mdleje na widok krwi, lecz to miejsce jest obrzydliwe! Co to za świat, gdzie rośliny wyrastają na twoich oczach i krwawią, gdy je tniesz?
- Jak tam twoja prawica? – spytał Sturm – Jak się czujesz? Zauważyłem, że nawet nie oddychasz ciężej. Popatrz na mnie: jestem wymęczony, tak jak powinnaś i ty, machając ciężkim mieczem przez milę po tej dziwacznej dżungli!
- Czuję się świetnie. Czuję się… silna. Masz ochotę na zapasy?
- Nie, dziękuję – odparł – Nie powierzyłbym złamanej ręki medycynie gnomów.
- Przecież cię nie zranię – odparła z przekąsem, po chwili jednak jej usmich zgasł. Zaczęła rysować obcasem cienką linię w gruncie – Czego się obawiasz? Przecież żyjemy, nie?
- Działają tu jakieś dziwne moce. Twoja nowa siła nie jest sprawą normalną.
   Kitiara wzruszyła ramionami.
- Lunitari nie jest moim wyobrażeniem raju, lecz jak dotąd nie idzie nam tak źle.
   Sturm zdawał sobie sprawę, że to prawda. Dlaczegóż więc miał tak złe przeczucia? W końcu jednak się odezwał.
- Po prostu bądź ostrożna, dobrze, Kit? Nie dowierzaj wszystkiemu co widzisz… zwłaszcza gdy wygląda to na wielki dar.
   Roześmiała się krótko.
- Gadasz jakbym była w niebezpieczeństwie. Obawiasz się, że spadnę na ścieżki zła?
   Sturm wstał i wylał zakrwawioną wodę ze skopka.
- Dokładnie tego się obawiam – powiedział.
   Wykręcił szmatę i zostawił na kamieniu do wyschnięcia. Poszedł porozmawiać z Wingoverem.
   Pusty skopek leżał teraz obok jej stóp. Tam gdzie Sturm wylał resztę wody gleba była ciemna i gładka. Wyglądała jak kałuża krwi. Kitiara zmarszczyła nos i odkopnęła skopek. Czubek buta rozdarł bok skopka i posłał go ponad czubkami różowej i purpurowej roślinności.

janjuz - 2017-10-25 21:38:41

Rozdział 11

Sadzonka Chrupkiego Puddingu

   Szlak wiódł między wzgórzami, wił się bezładnie, bez jakiegoś wybranego kierunku. Poruszający się między szybko wzrastającymi roślinami wędrowcy nie mieli żadnego sposobu, by zidentyfikować jakieś charakterystyczne punkty terenu i zapamiętać gdzie też już byli. Sturm spostrzegł, że ścieżka jaką przeszli zarosła zaraz po jej pokonaniu. Wędrowcy zostali po prostu odcięci od świata gdzieś w dżungli.
   Sturm zdecydował się w końcu zatrzymać całą grupę i oznajmić, że się zagubili. Natychmiast też Sighter spróbował określić szerokość geograficzną przez namirzenie słońca swym astrolabium. Nawet jednak kiedy spróbował stać na ramionach Sturma słońce okazało się już zbyt nisko do pomiarów i gnom tylko spadł na plecy. Fitter i Rainspot rzucili się go podnieść i oczyścić z kuszu. Spadł na jakąś purchawkę i cały był pokryty różowymi sporami.
- Bezużyteczne! – powiedział Sighter, kaszląc i kichając jednocześnie bowiem spory zapchały mu no si gardło – Wszystko, co mogę powiedzieć, to że słońce niedługo zajdzie.
- Przecież nie było jeszcze więcej niż cztery godziny dziennego światła – zaprotestował Wingover.
- Pozycja Lunitari na tym niebie jest ekscentryczna – wyjaśniał gnomi astronom.
   Rainspot usiłował oczyścić mu twarz z kurzu przy pomocy mokrej szmaty, lecz Sighter tylko odsunął precz jego ręce.
- Tutaj noce są bardzo długie a dni bardzo krótkie – dodał.
Nie znaleźliśmy jeszcze żadnej rudy – powiedział bellcrank.
- Prawda – odparł Wingover – Ale nawet nie próbowaliśmy kopać.
- Kopać – zdziwił się Roperig.
- Kopać – twardzo powiedział Sturm – Wingover ma rację. Wyznacz miejsce, Bellcrank, a my zaczniemy kopać i zobaczymy co z tego wyniknie.
- Może najpierw zrobimy kolację? – spytał pulchny gnom – Brzuch mam całkiem pusty!
- Jedna godzina chyba nie czyni tu żadnej różnicy – rzekł Sturm – Dobrze, obozujemy, jemy a potem kopiemy.
   Gnomy natychmiast wpadły w zwykły dla nich tryb radosnego roztrzepania. Roperig i Fitter wyładowali wózek w najprostszy z możliwych sposobów: wywrócili go do góry dnem. Fitter został przysypany mnóstwem rupieci lecz wydobył się z nich dzierżąc swój ulubiony gliniany ganek.
- Kolacja będzie za chwilkę gotowa! – zawołał radośnie.
   Drwiąco odpowiedziały mu pozostałe gnomy.
- Fasola! Fasola! Fasola! Chory już jestem od tej fasoli – rzekła Cotwood – Jestem chory, chory, chory od fasoli, fasoli, fasoli.
- Zamknij się, durny stolarzu – powiedział Sighter.
- A-a-a – ostrzegawczym tonem odezwała się Kitiara widząc jak Cutwood z drewnianym młotkiem w dłoni stanął na palcach za plecami Sightera – Nic z tych rzeczy.
   Fitter złapał toporek i potrzaskał na kawałki boczną deskę wózka. Sturm to zobaczył i zdumiony spytał.
- Cały ten czas paliłeś tylko kawałki wózka?
- Oczywiście – odparł gnom – A co innego można?
- Dlaczego nie spróbowałeś tych roślin? – spytał Bellcrank.
- Są zbyt świeże – odparł Wingover – Nie będą się palić.
- Rozpal ogień z tego, co narąbałeś a na wierzch połóż trochę roślin. Gdy ogień je wysuszy to zaczną się palić – stwierdziła Kitiara.
   Cutwood i Fitter pognali wzdłuż wyrąbanej ścieżki i wrócili z naręczami Lunitariańskie, porąbanej flory. Cisnęli to na ziemię obok wozka. Fitter zbudował z tego sklepienie z czerwonych patyków nad dymiący mogniem. Nęcoący zapach roszedł się już po kilku minutach i natychmiast zgromadził bandę głodomorów wokół Fittera.
- Fitter, chłopcze, nigdy bym w to nie uwierzył, lecz ten garnek fasoli pachnie dokładnie jak pieczony bażant! Zawołał Wingover.
- Całkiem już odjechałeś! – powiedział Roperig – Przecież to zapach swieżo upieczonego chleba.
- Pieczona dziczyzna – mruknął Sturm marszcząc nos.
- Kiełbaski w sosie – uznał Belcrank oblizując wargi.
- Przecież jeszcze nie włożyłem fasoli – oznajmił Fitter – A poza tym dla mnie to zapach rodzynkowych muffinek.
- Te rzeczy to robią, ich sprawka – powiedział rainspot wskazując na różowe patyki.
   Części najbliżej ognia zmieniły kolor na ciemny brąz. Sok zaczął z nich wypływać i twardniał w strumyki na gałązce.
   Sighter podniósł jeden z patyków trzymając za chłodny koniec. Powąchał koniec przypieczony i ostrożnie go przygryzł. Podejrzliwość znikała mu z twarzy w miarę przeżuwania.
- Pudding – powiedział z zaskoczeniem w głosie – Chrupki pudding. Moja mam taki robiła.
   Jeden przez drugiego gnomy runęły do ogniska by tylko popróbować pozostałych patyków. Sturm zdołał złapać jeden patyk z samego wierzchu. Odciął sztyletem opieczoną porcję, pociął ją na kawałki i podał Kitiarze.
- Wygląda na mięso – powiedziała przeżuwając kawałek.
- Jaki smak czujesz? – spytał Sturm.
- Smażone ziemniaczki Otika – odparła zachwycona – Z mnóstwem soli.
- Absolutnie wyjątkowe doświadczenie – skomentował Sighter – Każdy z nas, próbując tych roślin, czuje smak ulubionej potrawy.
- Jak to możliwe, skoro przecież to wciąż ta sama roślina? – pytała Kitiara wciąż gorączkowo przeżuwając.
- Według mojej teorii ma to coś wspólnego z tą samą siła, która dała ci taką moc a Rainspotowi możliwość przywołania deszczu.
- Magia? – pytał Sturm.
- Możliwe. Możliwe – samo słowo sprawiąło Sighterowi widoczny problem – My, gnomy, uważamy że to co się tak łatwo nazywa magią to tylko jeszcze jedna moc natury jaką jeszcze trzeba opanować.
   Reszta różowych patyków szybko została skonsumowana. Jak na swe rozmiary to gnomy były prawdziwymi żarłokami więc kończyły posiłek leżąc wszędzie wokół obozowiska i trzymając się z brzuchy.
- Co za uczta! – jęczał Bellcrank.
   Sturm podparł się pod boki i stanął nad leżącymi gnomami.
- Ależ z was zacna gromada! Kto teraz pomoże w kopaniu?
- Najpierw drzemka – wymamrotał Cutwood i już się zaczął układać wygodnie do snu.
- Tak, trzeba odpocząć – zgodził się Rainspot – Trzeba, żeby potem dobrze kopać. To tylko odpowiedni odpoczynek dka mięśni.
   Po chwili już niewielka polanka rozbrzmiewała cienkim pochrapywaniem siemiu par płuc.
   Słońce szybko zaszło za wzgórza. Kiedy tylko światło zaczęło przechodzić w głęboki odcień bursztynu i zanikać to i wszystkie plątanina roślin zaczęła więdnąć. Niemal tak szybko jak wyrastały w świetle porannego słońca tak teraz się kurczyły. Patyki wysychały i spadały na ziemię. Pająkokształtne kwiaty zwijały łatki i opadały w kurz. Purchawki zanikały. Muchomory opadały. Nim jeszcze gwiazdy ukazały się na niebie nic na czerwonym gruncie nie pozostało poza świeżą pokrywą czerwonych płatków.
- Chyba wezmę wartę na jakiś czas. Złap trochę snu, co? Zmienisz mnie później – powiedziała Kitiara.
- Dobry pomysł – odparł.
   Sturm nagle zdał sobie sprawę, jak ogromnie jest zmęczony. To ciągłe zdziwienie wyczerpało mu zmysły. Wyrąbywanie ścieżki w dżungli dnia wyczerpało go do reszty. Rozwinął śpiwór obok wywróconego wózka i szybko się położył.
   Maszerowali dzisiaj przez cały dzień i widzieli nawet śladu żadnej rudy. Zastanawiał się co też się stanie gdy przekopią jakieś wzgórze i nadal nic nie znajdą. Wciąż mieli przed sobą jedno rozwiązanie, desperackie lecz możliwe, na którym mogą oprzeć swe nadzieje: zarówno on jak i Kitiara mieli przecież miecze i pancerze. Gnomy pewnie potrafiłyby je przerobić na nowe części ze stali i żelaza. Wolałby jednak, by dokonać tego w najbardziej ostatniej ostateczności.
   Powietrze na Lunitari niegdy ciepłe nie było, lecz teraz wyraźnie pochłodniało. Sturm zadrżał i naciągnął futrzaną derkę aż po samą brodę. Wraz z Tanisem polowali ostatnio w górach Qualinostu i mieli niezły pokot. Tanis z łukiem to śmiercionośna machina.
   Nagle usłyszał dźwięk strzały.
   Sturm nagle znalazł się na Krynnie, był dzień, chociaż chłodny i zachmurzony. Był gdzieś w lesie i było tam jeszcze czterech mężczyzn poruszających się przed nim między drzewami. Dwójka mężczyzna ciągnęła trzeciego między sobą a jego ramiona wspierały im się na barkach. Gdy Sturm dotarł bliżej dojrzał przyczynę: niesiony mężczyzna miał w plecach strzałę.
- Dalej, Hurrik! Możesz tego dokonać! – wołał przywódca.
   Sturm nie mógł dostrzec twarzy czwartego mężczyzny, lecz słyszał jak wszystkich pogania. Za plecami usłyszał trzask martwego chrustu pod nogami. Sturm obejrzał się i dostrzegł między drzewami niewyraźne postaci nadbiegające cichaczem. Nosili wilczury jak okrycia i byli uzbrojeni w łuki. Wiedział kim oni są: przerażający Tropiciele z Leerach. Wynajmowani myśliwi, którzy dopadną każdego za sowitą opłatę.
- Zostań z nami, Hurrik! Nie poddawaj się! – szeptał gorączkow przywódca.
- Zostaw mnie, panie! – odparł ranny.
   Przywódca stał ze swymi ludźmi.
- Nie zostawię cię tym rzeźnikom – powiedział.
- Błagam, idź, panie. Będą chcieli dostarczyć mnie do swego mistrza a to da ci czas na ucieczkę – odparł Hurrik.
   Na pancerzu pojawiła mu się krew. Sturm dostrzegł też krew zosmarowaną na czepcu. Dwójka dotąd dźwigająca Hurrika teraz posadziła go opierając ciało o pień drzewa. Wydobyli jego miecz i zamknęli palce rannego na jego rękojeści. Sturm widział jak twarz rannego pobielała z upływu krwi.
   Tropiciele przystanęli. Przeciągły trel gwizdka rozległ się w lesie. Zdobycz skręciła lecz jest blisko. Sygnał oznaczał, że są blisko i idą by zabić.
   Przywódca z twarzą wciąż ukrytą przed Sturmem dobył długiego sztyletu zza pasa i włożył rannemu w lewą dłoń.
- Niech cię Paladine prowadzi., Sir Hurrik – powiedział.
- I ciebie, mój panie. A teraz pośpieszaj!
   Pozstała trójka mężczyzn pobiegła najszybciej jak tylko pozwalały na to pancerze. Hurrik podniósł miecz ruchem pełnym bólu. Wilczy łeb ukazał się między drzewami.
- Wyłaź – powiedział Hurrik – Wyłaź i walcz ze mną!
   Tropiciel nie zamierzał nic takiego. Z zimną krwią napiął łuk i strzelił. Gort dopadł celu.
- Panie! – krzyknął Hurrik.
   Przywódca przystanął i obejrzał się wstecz gdzie umierał jego towarzysz. Sturm ujrzał twarz.
- Ojcze!
   Z krzykiem znalazł się na powrót na Lunitari. Leżał teraz na brzuchu a śpiwór miał skłębiony w supeł. Ciężko usiadł i ujrzał jak Kitiara się weń wpatruje.
- Miałem jakiś koszmarny sen – powiedział lekko zawstydzonym tonem.
- Nie – odparła – Byłeś całkiem rozbudzony. Widziałam. Waliłeś wokół i krzyczałeś przez długi czas. Oczy miałeś szeroko otwarte. Co widziałeś?
- Byłem… byłem znów na Krynnie. Nie wiem gdzie, lecz byli tam tropiciele. Ścigali jakiś ludzi, między ściganymi był mój ojciec.
- Tropiciele z Leerach?
   Sturm potwierdził skinieniem głowy. Pot spływał mu na usta mimo, że powietrze byo wystarczająco chłodne by z oddechu unosiła się para.
- To nie było chyba rzeczywiste – powiedział.
- Myślę, że było. To może być twój dar, Sturm. Wizje. Tak, jak moja siła, to jest coś co daje ci Lunitari.
   Wzruszył ramionami.
- Wizje czego? Przeszłości? Przyszłości? A może widzę coś, co dzieje się właśnie teraz tylko bardzo daleko? Skąd mam to wiedzieć, Kit? Skąd wiedzieć?
- Nie mam pojęcia – przeczesała mu czarne kędziory palcami – To boli, prawda? Kiedy się nie wie.
- Myślę, że powoli wariuję!
- Nic z tego. Na to jesteś zbyt silny.
   Podniosła się, obeszła przygasające ognisko, i przysiadła przy nim. Sturm pononie rozłożył śpiwór i się położył. Te wizje spadały na niego bez ostrzeżenia, doprowadzały go na skraj szaleństwa. A jednak Sturm spostrzegł, że oto zapamiętuje najnejszy szczegół i ponownie wraca do obrazu strasznej sceny: w tych widokach może się kryć rozwiązanie zagadki losu jego ojca. Kitiara położyła mu dłoń na piersi i poczuła galopujące uderzenia serca.

janjuz - 2017-10-27 21:53:25

Rozdział 12
Kilku gnomów brak

    Gnomy w końcu zaczęły się budzić po letargu wywołanym obfitym obżarstwem i zaczęły natychmiast rozijać się po obozie wciąż pokrzykując i przerzucając się jakimiś narzędziami. Bellcrank wygrzebał skądś długi kołek i przy jego pomocy zaznaczył miejsce na zboczu wzgórza.
- Tutaj będziemy kopać – oznajmił.
- Dlaczego tutata? – spytał Cutwood.
- A dlaczego by nie?
- Nie byłoby może lepiej wdrapać się na szczyt wzgórza i drążyć pionowy szyb prosto w dół? – zasugerował Wingover.
- Gdybyśmy chcieli wykopać studnię to może i by było, lecz my poszukujemy żelaza – rzekła Bellcrank.
   Po długiej dyskusji na tematy tak tajemnicze jak warstwy geologiczne, seymentacja czy też prawidłowa dieta górników gnomy odkryły, że jedunymi narzędziami zdatnymi do kopania są dwie drewniane szufelki o krótkich rączkach.
- Czyje to jest? Spytał Sighter.
- Moje – powiedział Fitter – Jedna na fasolę, druga na rodzynki.
- Nie mamy przypadkiem prawdziwej szufli, czy może szpadla w tym wózku?
- Nie – odparł Roperig – Oczywiście jest tam trochę żelaza, więc możemy sobie zrobić szufle…
   Cutwood i Wingover obrzucili go brudnymi skarpetkami za samą sugestię.
- Jeżeli to, co mamy, to tylko szufelki to szufelki muszą wystarczyć – powiedział Bellcrank.
   Po czym wręczył je Cutwoodowi i Wingoverowi.
- Dlaczego my? – spytał Cutwood.
- A dlaczego by nie?
- Wolałbym, żeby przestał tak gadać – rzekł Wingover.
   Podciągnął rękawy ponad łokcie i przyklęknął obok kólka jakie Bellcrank wyrysował w glebie.
- Och, skało – westchnął.
- Proś Reorxa byśmy trafili na skałę – powiedział Cutwood – Inaczej będziemy tu kopać cały dzień.
   Gnomy zebrane wokół dwójki kolegów również padły na kolana. Górna warstwa dziwacznej gleby została łatwo zeskrobana. Kopacze rzucali przez ramię całe szufle pachu. Trafili w twarz zarówno Sightera jak i Rainspota. Gnomy wycofały się na bardziej czyste miejsca obserwacji.
   Bellcrank schylił się i zgarnął pełną garść gleby właśnie odrzuconą przez Wingovera. Nie była już sucha i gąbczasta, była twarda, ziarnista i wilgotna.
- Hej – powiedział – popatrzcie tylko na to. Piasek.
   Sturm i Kitiara przyjrzeli się uważnie kuli mokrego piasku jaką ścisnął w małej garści Bellcrank. Zupełnie zwykły piasek, lekko zabarwiony na różowo.
- Uff! Coś tu jest – mruknął Cutwood.
   Kopnął w coś sporego w głębi wykopanego tunelu. To coś się wytoczyło i ruszyło w dół po zboczu. Po chwili się zatrzymało. Fitter podniósł.
- Zupełnie jak szkło – powiedział.
   Sighter wziął rzecz od niego i się uważnie przyjrzał.
- To jest szkło. Surowe szkło – powiedział.
   Z dziury wydobywano jeszcze sporo kawałków szkła. Poza tym piasek, piasek i coraz więcej piasku. Wingover i Cutwood kopali zbocze wzgórza głowami naprzód więc teraz to już tylko stopy widać było na zewnątrz. Sturm powiedział, żeby przestali kopać.
- Bez sensu – powiedział – Tu nie ma rudy.
- Muszę się zgodzić z panem Brightblade – dodał Bellcrank – To całe wzgórze to tylko wielka kupa piasku.
- A skąd wzięło się tu szkło? – pytała Kitiara.
- Każdy rodzaj ciepła stopi piasek w szkło. Błyskawica, pożar lasu, wulkan.
- To nie istotne – wtrącił Sturm – Kopaliśmy szukając żelaza a znaleźliśmy szkłó. Pytanie teraz; co robimy dalej?
- Szukamy gdzieś indziej? – nieśmiało zaproponował Fitter.
- A co ze Stuttsem i resztą? – spyatała Kitiara.
- A niech mnie, zapomniałem o naszych kolegach – zawołał Roperig – Co mamy robić?
- Wracamy – powiedział Sturm – Zanim dotrzemy na powrót do latającego statku minie jeden dzień więc nazbieramy trochę roślin dla Stuttsa, Birdcalla i Flasha. Będą mieli co jeść. Kiedy znów będziemy razem to naprawicie silnik – smutno popatrzył na Kitiarę – dzięki żelazu jakie Kitiara i ja posiadamy dzięki broni i pancerzom. Wy, gnomy, z pewnością zdołacie przekuć nasze uzbrojenie w niezbędne części.
   Pomruk aprobaty przeleciał przez zgromadzone gnomy.
- Czy naprawdę myślisz, że zgodzę się aby mój miecz, kolczugę i pancerz zostały przekkute w części do maszyny? Czym my się będziemy bronić? Szufelkami i fasolą? – pytała rozwścieczona Kitiara.
- Jak do tej pory to używaliśmy mieczy tylko do ścinania roślin – sprzeciwił się Sturm – A to może być nasza jedyna droga powrotu.
   Kitiara skrzyżowała ramiona.
- Nie podoba mi się to.
- Mnie też, tylko jaki mamy wybór? Możemy pozostać dobrze uzbrojeni i uwięzieni tutaj, lub nieuzbrojeni i w drodze do domu.
- Niemiły wybór – musiała to przyznać.
- Nie musisz się decydować w tej chwili. Cokolwek zdecydujesz to i tak najpierw trzeba wrócić do statku – odparł Sturm.
   Nikt nie dyskutował z takim postawieniem sprawy. Gnomy od razu rzuciły się do zwijania obozu. I podobnie jak rozpakowywanie rzeczy i teraz procedura była błyskawiczna. Po prostu każdy gnom zwalił wszystko na wózek. Czasem zdarzało się, że przedtem musiały się pokłocić o jakąś rzecz a Rainspot i Cutwood nawet tak się zagalopowali, że złapali Fittera i też rzucili na wózek. Sturm ledwo zdążył wyciągnąć najmniejszego z gnomów nim go całkiem przysypali.
   Niebo było czyste i rozświetlone mnóstwem gwiazd więc podróżnicy nie mieli kłopotu ze znalezieniem drogi powrotnej na kamienną równinę. Kiedy tylko opuścili linię wzgórz mogli się napawać pięknym widokiem. Na horyzonie południowo zachodnim na niebie błyszczało błękitne białe światło. Przeszli może kilkaset jardów gdy ukazało się źródło tego światła. Pierwszy raz od przyjazdu widzieli wschodzący nad horyzontem Krynn.
   Cała grupa przystanęła by podziwiać wielki, błękitny glob.
- Co to za postrzępione, bałe plamki? – pytała Kitiara.
- Chmury – odparł Rainspot.
- Więc niebieskie to oceany a brązowe to lądy?
- Dokładnie tak, pani.
   Sturm stał z boku, troszkę oddalony od reszty grupy, i podziwiał widok domowego świata. Kitiara patrzyła przez gnomią lunetę. Przymknęła jedno oko i skuliła się do poziomu Sightera. Skończywszy ogląd podeszła bliżej Sturma.
- Nie chcesz popatrzeć? – spyatała.
   Sturm podrapał się po lekko już zarośniętym podbródku.
- Widać go całkiem dobrze i stąd.
   Jaskrae, białe światło Krynnu padło na pierścień Sturma i rozbłysło. Emblemat Rycerza Solamni Zakonu Róży wpadł mu w oko.
   Zachłysnął się dymem.
   Nie! Znowu? Wizja opanowała jego zmysły bez żadnego ostrzeżenia. Sturm walczył by zachować spokój. Coś zawsze wyzwalało takie doświadczenia – najpierw był to księżycowy chłód powietrza, potem dotyk futra wilczury w nocy a teraz światło odbite z pierścienia, jedynej pamiątki Solamnijskiego dziedzictwa. Nie był to pierścien ojca, lecz matki. Sturm nosił go na małym palcu.
   Za jego plecami górował wielki, ciemny mur. Sturm stał w cieniu tego muru, była noc. Jakieś dwadzieścia jardów dalej płonęło ognisko. Był chyba na dziedzińcu jakiegoś zamku. Dwóch mężczyzn w obszarpanym odzieniu garbiło się teraz nad ogniskiem. Trzeci, nieruchomy, leżał na ziemi.
   Sturm podszedł bliżej i poznał, że najwyższy z mężczyzn to jego ojciec. Serca Sturma zaczęło galopadę. Wyciągnął ramiona w stronę Angriffa Brightbalde. Po raz pierwszy od trzynastu lat. Stary wojownik podniósł głowę i patrzył przez Sturma gdzieś dalej. Nie widzą mnie – pomyślał Sturm. Czy był jakikolwiek sposób by dać im znać o swej obecności?
- Nie powinniśmy byli tu przychodzić, mój panie – powiedział jeden ze stojących – To niebezpieczne!
- Ostatnim miejscem w którym nasi wrogowie będą nas szukać jest mój własny, zdobyty już zamek – odparł Lord Brightblade – Poza tym, i tak musieliśmy gdzieś wynieść Marbreda. Zalęgła mu się w piersiach gorączka.
   Ojcze! Sturm próbował wrzasku. Sam siebie jednak nawet nie słyszał. Lord Broghtblade przyklęknął obok mężczyzny leżącego na ziemi. Oddech osiadał mu szronem na brodzie, przez co stawała się równie biała jak broda Marbreda.
-Jak się czujesz, stary druhu? – pytał ojciec Sturma.
- Gotów na każdy rozkaz mego pana.
   Angriff ścisnął ramię starego kompana, wstał i odwrócił się plecami do chorego.
- Może nie przeżyć tej nocy – powiedział – Możliwe, że jutro zostaniemy tylko my. Ja i ty, Bren.
- Co powinniśmy zrobić, mój panie?
   Lord Brightblade sięgnął pod poszarpane strzępy opończy i derki zwisających mu z szerokich ramion. Odpiął pas i wydobył przed siebie miecz w pochwie.
- Nie pozwolę by to ostrze, wykute przez pierwszego z moich przodków i niosące honor rodu przez wiele lat, teraz wpadło w niegodne ręce wrogów.
   Bren chwycił Lorda Brighteblade za przegub.
- Mój panie… ty chyba nie chcesz… nie masz zamiaru go zniszczyć!
   Agnriff wydobył z pochwy sześć cali ostrza. Blade światło odbiło się od polerowanej stali a ta wręcz rozbłysła odpowiedzią.
- Nie – odparł – Jak długo żyje mój syn ród Brightblade będzie trwał. Mój miecz i zbroja muszą przypaść właśnie jemu.
   Sturm poczuł jak mu serce płonie. Wtedy właśnie ból spowodował nagłą zmianę sceny na jakieś dziwne światło. Skradło ono wszelkie siły z członków Sturma i choć starał się ze wszech mocy utrzymać skupienie na swej wizji, widzieć wszystko ostro i dokładnie, obraz zgasł. Ognisko, mężczyźni, jego ojciec oraz miecz Brightblade’ów zamigotały i znikły. Palce Sturma bezwiednie zwinęły się w ciasną pięść jakby chciał wręcz przemocą uchwycić tą scenę. Poczuł jak ściska tylko futrzaną derkę Kitiary.
- Wszystko w porządku – powiedział.
   Serce powoli wracało do normalnego rytmu.
- Tym razem byłeś bardzo cichy – mówiła Kitiara – Patrzyłeś przed siebie jakbyś oglądał sztukę na scenie w Solace.
- Na swój sposób tak to właśnie było – opisał jej czuwanie ojca – To musi dziać się teraz, albo bardzo niedawno się działo – rozumował – Zamek był w ruinie, lecz ojciec nie wyglądał na bardzo starego… może pięćdziesiąt lat. Nawet broda mu nie posiwiała. Musi być jeszcze wśród żywych!
   Sturm zdał sobie sprawę, że leży na plecach i się porusza. Usiadł gwałtownie i omla nie spadł z wózka gnomów.
- Jak się tu znalazłem? – pytał.
- Ja cię tu wpakowałam. Nie wyglądałeś na takiego, co może to sam zrobić – odparła Kitiara.
- Podniosłaś mnie?
- Jedną ręką – dodał Wingover.
   Rycerz popatrzył w dół. Wszystkie gnomy, poza Sighterem, były zajęte przy dyszlach. Popychały i ciągnęły wózek. Sturm poczuł się zawstydzony, że stanowi taki balast dla towarzyszy i szybko zeskoczył z wózka. Kitiara poszła za jego przykładem.
- Jak długo mnie nie było? – spytał.
- Prawie godzinę – odparł wpatrzony wciąż w gwiazdy Sighter – Te wizje stają się coraz dłuższe, prawda?
- Taaak, ale przypuszczam, że się zaczynają gdy coś wyzwoli we mnie jakieś wspomnienia z przeszłości – odparł Sturm – Jeżeli skoncentruję się na teraźniejszości to może zdołam uniknąć takich przypadków jak dzisiejszy.
- Sturm nie aprobuje niczego nadnaturalnego – wyjaśniła gnomo Kitiara – To chyba część jego kodeksu rycerskiego.
   Krynn znajdował się już wysoko na niebie a teren wokół stał się jasno oświetlony, zupełnie jak za dnia. W tym wspaniałym świetle nie wzrastała jednak żadna roślinność. W czystym świetle planety wszystko było zimne i pozbawione życie. Sighter wciągnął kolegów w kolejną, długą dyskusję. Kitiara i Sturm szli śladami wózka więc nikt nie zauważył rowu dopóki przednie koła w nim nie zaryły. Gnomy przy dyszlach przednich – Cutwood, Fitter i Wingover – padli natychmiast na twarze. Roperig, Rainspot i Bellcrank wytężali wszystkie siły by nie pozwolić ciężko załadowanemu wózkowi na wywrotkę.Kitiara i Sturm dopadli i podparli wózek z obu stron.
- Niech się stoczy – powiedziała Kit – Puście go.
   Rainspot i Bellcrank odskoczyli, lecz Roperig nie dał rady. Wózek poleciał na dół rowu z małym gnomem obijanym boleśnie po drodze przez dyszel oraz dwójką ludzi biegnącą z boku.
- Co ci stało? – pytał Bellcrank gdy wózek się zatrzymał – Dlaczego nie puściłeś?
- Ja… nie mogę – skarżył się Roperig – Dłonie mi się kleją!
   Tarzając się zdołał jakoś opaść na stopy. Ze wszystkich kieszeni i mankietów leciał kurz. Pulchne palce były jednak solidnie przymocowane do dyszla. Rainspot usiłował oderwać palce kolegi od drzewca.
- Ojej, nie! – wrzeszczał Roperig – Urwiesz mi palce!
- Nie bądź taki płaczliwy – powiedział Sighter.
- Cutwood, czy posmarowałeś to drzewce na końcu jakimś klejem? – pytał Rainspot.
- Absolutnie nie! Na przekładnie! Nigdy bym tego nie zrobił Ne mówiąc nikomu.
   Inwokacja Cutwooda do świętego zawołania – „Przekładnia” – dowodziła jasno, że mówił prawdę.
- Hmm – mruknęła Kitiara i zabębniła palcami na kółku wózka – Może to znowu jakaś zwariowana Lunitariańska magia?
- Mam rozumieć, że już na zawsze jestem przyklejony do tego wózka?
- Nie denerwuj się, mistrzu. Mogę odpiłować ten dyszel – powiedział Fitter.
   Pocieszającym gestem poklepał swego szefa po ramieniu.
- Bzdura – rzekł Bellcrank – jeżeli tylko Pan Brghtblade pozyczy mi swego noża to odskrobię twoje palce w mgnieniu oka.
   Roperig pobladł.
- Nigdy!
- Możemy bardzo ostrożnie odpiłować wszystko wokół palców.
- Nikt tu nie będzie niczego ciął ani piłował – warknęła Kitiara – Jeżeli to przyklejenie pochodzi z tego samego źródła co moja siła czy wizje Sturma to raczej należy pomyśleć jak to działa zanim zaczniecie odcinać mu palce.
- Dokładnie tak – poparł ją Sighter – Tak więc, czy może to być czystym przypadkiem, że otrzymujemy możliwości w jakiś sposób związane z naszymi specjalnościami. Rainspot przywołuje deszcz, pani Kitiara stała się potężniejsza jako wojownik… a Roperig, mistrz lin i wężłów, nagle jest za obie ręce mocno przymocowany. A może działa tu jakaś subtela, lecz potężna moc, która powiększa nasze naturalne umiejętności.
- Roperig prawdopodobnie może uwolnić siebie sam jeśli sobie tylko mocno  zażyczy – zastanawiała się Kit – Tak jak Rainspot życzy sobie deszczu.
- Tak naprawdę to ja tylko chciałem utrzymać chwyt gdy ześlizgiwaliśmy się do rowu – smutno powiedział Roperig.
   Mocno zacisnął oczy i z całych sił sobie zażyczył.
- Mocniej! Skoncentruj się! – naciskał Sighter.
   Cutwood wydobył swoje powiększające szkło i intensywnie wpatrywał się w przyklejone dłonie Roperiga. Bardzo powoli, z takim nieco mlaskającym dźwiękiem, dłonie te odrywały się od drewnianego dyszla.
- Oj, oj! – jęczał Roperig machając dłońmi jak wariat – To parzy!
   Wózek wciągnięto znowu na wysoki brzeg rowu. Gnomy puściły w obieg butelkę wody. Fitter wręczył ją Kitiarze, która pociągnęła krótki łyk i podała dalej do Sturma. Trzymał ją dłuższą chwilę, wpatrywał się w ziemię i nie pił.
- O co chodzi? – spytała zabierając butelkę.
- Ta magia mnie niepokoi. Możemy się jej jakoś sprzeciwić, odrzucić?
   Zatkała na powrót butelkę.
- A niby dlaczego byśmy mieli?  Powinniśmy raczej do niej przywyknąć i nauczyć się to kontrolować.
   Kitiara zacisnęła dłoń w kułak. Czuła w sobie potężną siłę, zupełnie jakby czuła ciepło słodkiego wina w żyłach. To było upajające, ten smak mocy. Ppatrzyła Sturmowi w oczy.
- Jeśli wrócimy na Krynn nawet bez pieniędzy, bez broni, bez zbroi to mam nadzieję, że nasze moce pozostaną.
- To nie jest dobre – upierał się.
- Dobre? To jest jedyne co się liczy!
   Butelka wody eksplodowała ściśnięta mocarnymi palcami. Mały Fitter przygarbił się zbierając odłamki szkła.
- Stłukłaś butelkę, pani – powiedział – Nie zraniłaś się?
   Pokazała mu zdrową dłoń.
- Sporo rzeczy może tu się jeszcze połamać dokoła zanim skończę – powiedziała rozzłoszczonym tonem.
   Zanim nadeszła godzina zachodu Krynnu za północno wschodni horyzont podróżni zdołali pokonać więcej niż połowę drogi powrotnek do Mistrza Chmur. Przed nimi rozpościerała się płaska pustka, czerwona, kamienista pustka. Kroczyli dziarsko naprzód, ludzie cicho i osobno, gnomu znowu zaczęły dyskutować.
   Pilot latającego statku szedł coraz to wolniej i wolniej. W końcu całkiem stanął.
- Idź dalej, chłopcze – powiedział Sighter popychając Wingovera – Nie chcesz tu chyba zostać, co?
- Przepadł – oznajmił Wingover.
- Co przepadło?
- Statek. Mistrz Chmur.
- Całkiem zgłupiałeś. Mamy jeszcze co najmniej osiem mil do przejścia, jak możesz coś dostrzec na taką odległość?
- Nie wiem, lecz widzę to miejsce bardzo dokładnie – odparł Wingover i popatrzył w dal – Jest tam wielka koleina, kilka oznak poślizgu i parę połamanych skrzynek dokoła, lecz statku nie ma.
   Sturm i Kitiara podeszli do dalekowzrocznego gnoma.
- Jesteś pewny, Wingover? – pytał Sturm.
- Przepadł – upierał się gnom.
   Zarówno Sighter jak i pozostałe gnomy głośno wyrażali swoje powątpiewanie, lecz Sturm nakazał przyspieszenie marszu. Mile mijały szybko, lecz Wingover wciąż uważał, że statek zniknął z miejsca lądowania. Z taką precyzją opisywał prozrzucany bałagan na miejscu lądowania, że jego pewność w końcu zaraziła grupę powątpiewaniem. Została może jeszcze mila gdy Kitiara nie wytrzymała napięcia. Pognała przed siebie co sił w nogach i szybko zniknęła im z oczu.
   Sturm z gnomami wytrwale maszerował dalej. Kitiara wróciła swobodnym truchtem.
- Wingover mówi prawdę – powiedziała – Mistrz Chmur zniknął.
   Gnomy natychmiast otoczyły Wingovera i zaczęły klepać go po twarzy i podnosić powieki. Pilot jednym machnięciem ręki strącił wścibskie paluchy, lecz jego koledzy, zapominając o nowinach przyniesionych przez Kitiarę, zażarcie dyskutowali przypadek takiej dalekowzroczności.
- To magia Lunitari! – wrzasnął Wingover – Zostawcie mnie samego!
- Czy Stutts z kolegami mogli jakoś sami naprawić statek i gdzieś polecieć? – zastanawiał się Sturm.
   Kitiara poluzowała futrzany kołnierz na szyi chcąc się ochłodzić po biegu.
- tam wszędzie są ślady – niewielki koliste odciski – myślę, że statek został przeniesiony.
- Przeniesiony? – zdumiał się Fitter.
- Czy wiesz ile taki statek waży? – dodał Sighter.
   Zadarła brodę i odparła.
- Nie obchodzi mnie to. Może być sobie nawet cięższy od Góry Nieważne. Ktoś lub coś go podniosło i zabrało.
- To „coś lub ktoś” musi być bardzo silny, lub bardzo liczny – orzekł Sturm.
- Albo i jedno i drugie – ponuro dodała Kitiara.

janjuz - 2017-10-29 19:11:54

Rozdział 13

Chodzące drzewa

   Nad polem kamieni na którym ongiś osiadł Mistrz Chmur świeciło teraz słońce. Grupa badaczy okrążyła miejsce lądowania bezradnie gapiąc się na głęboką bruzdę w gruncie. Wszystko było dokładnie tak, jak to widział Wingover osiem mil wcześniej. Zarówno latający statek jak i trójka pozostałych gnomów zniknęli. Koła, które połamały się przy lądowaniu gdy uderzyli w powierzchnię księżyca, były jedynymi częściami jakie pozostały ze statku. Poza kołami leżały tu jeszcze dwie puse skrzynki, parę toreb fasoli i resztki ogniska.
- Kto mógł to zrobić? – pytał Bellcrank.
   Cutwood już pełzał ze szkłem powiększającym w dłoni i badał ślady. Sturm kopnął żałosne resztki obozowiska i powiedział.
- Przynajmniej nie ma śladów rozlewukrwi.
- Sześćdziesiąt – oznajmił Cutwood.
   Nos miał cały w kurzu, podobnie zresztą wyglądała jego broda.
- Było tu przynajmniej sześćdziesięciu ludzi. Musieli chyba unieść Mistrza Chmur na ramionach albowiem nigdzie nie ma śladów wleczenia statku.
- Nie mogę w to uwierzyć – powiedział Sighter – Sześćdziesięciu ludzi nie dźwignęłoby Mistrza Chmur na ramionach.
- Nawet gdyby mieli siłę Lady Kitiary? – spyatał Roperig.
   Wszyscy na chwilę zamilkli. Kitiara natomiast przyklękła przy śladach.
-  Żaden człowiek nie zostawił tych śladów – powiedziała – Odciski są okrągłe, przypominają kopyta niepodkutych koni.
   Zbadała odległości między ciasno odciśniętymi tropami.
- Ci niezdarni durnie deptali sobie po piętach! Musimy ich ścigać. Wytropić i odebrać statek.
- Bez wątpienia – zgodził się z nią Sturm.
   Kitiara wyjęła ostrzałkę, usiadła na kamieniu i zaczęła ostrzyć krawędź miecza. Sturm zebrał pozostałych gnomów.
- Idziemy za waszymi kolegami – oznajmił.
   Gnomy wzniosły radosny okrzyk. Sturm machnięciem ręki szybko ich uciszył.
- Ponieważ nie mamy pojęcia jak dawno temu odeszli i o ile nas wyprzedzają musimy poruszać się jak najszybciej. A to oznacza – na twarzach gnomów widać było zniecierpliwienie – każdy może zabrać tylko tyle ile może sam unieść.
   Cisnęło to gnomy w tumult przygotowań i przeciw – przygotowań. Na oczach Sturma rozwalili na kawałki CzteroGnomowyWózekBadawczy i zaczęli montować JednognomowePakietyBadawcze. Składały się na nie drewniane deszczułki oraz kawałki tkaniny i derek. Pakiety zaopatrzono w linki tak, by przypominały plecaki tylko swą wysokością dwukrotnie przerastały przeciętnego gnoma. Wymagało to zastosowania podporowych linek oraz przeciwwagi dla ładunku. W niedługim czasie każdy gnom uginał się pod zestawem drewna i materiału, lecz jednak nie zostawili niczego ze swego ukochanego ekwipunku.
   Sturm przyjrzał się im i jęknął w duchu. W ich tempie podążając nigdy nie odnajdą Mistrza Chmur, nigdy nie wrócą na Krynn a on nigdy nie odnajdzie ojca. Już miał nawrzeszczeć na niedużych ludzików, lecz wiedział, że nic dobrego to nie da. Gnomy poruszają się w swoim tempie, niezręcznie i bezładnie, lecz jednak zawsze do przodu.
   Obok Sturma, naśladując kaczy chód, przeszedł Sighter notując coś zawzięcie będąc pod tkaninowym, trzeszczącym baldachimem.
- Zaczynam nowy wpis w dzienniku okrętowym – powiedział chwiejąc się na wszystkie strony przy czym czubek jego pakietu badawczego minął nos Sturma o pół cala – Nie jest Ti już Lunitariańska Wyprawa Badawcza.
   Odszedł parę kroków a za nim sapiąc poczłapał Wingover.
- Teraz to jest Lunitariańska Misja Ratowania Latającego Statku – powiedział ten ostatni.
   Trop był szeroki i wyraźny. Na ile tylko można byłoby być pewnym to nikt nie włożył najmniejszego wysiłku by go ukryć. Albo ci, którzy pochwycili statek nie należeli do najsprytniejszych, albo też sądzili, że Stutts, Birdcall i Flash stanowili jego jedyną załogę.
   Kitiara i Wingover wysunęli się przed resztę. Koniecznie chciała sprawdzić długodystansowe widzenie gnoma. Miał jej opisać formację skalną leżącą jakieś sześć mil dalej. Biedny Wingover dostał strasznego bólu głowy a jego krótkie nogi nie mogły podołać długim, potężnym susom Kitiary. W końcu zarzuciła sobie na ramię jego Pakiet (linki którego zostały napięte do ostatnich granic) a jego samego podniosła za kołnierz. Wcisnęła sobie Wingovera pod pachę i poleciała naprzód sprintem ufając daleko sięgającemu wzrokowi gnma, że nie pozwoli im się zagubić. Linia tropów wiodła prosto na zachód.
   Sturm tymczasem posuwał się naprzód w tempie wlokących się, przeładowanych gnomów. Maszerowali pod obu stronach szlaku i kłócili się o naturę dalekiego widzenia Wingovera. Sturm osłonił oczy przed słońcem i przyjrzał się odbity śladom. Były uderzająco regularne, okrągłe i umieszczone w pięciu odrębnych rzędach.
- Czy te ślady nie wydają ci się dziwne? – zapytał maszerującego obok Bellcranka.
- Tak, bez wątpienia, Panie Brightblade, przecież nie widzieliśmy żadnych znaków życia zwierzęcego na czerwonym księżycu – odparł gnome.
- Właśnie! A czy zauważyłeś jak bardzo precyzyjne są te tropy? Wszystkie znajdują się dokładnie w jednej linii.
- Nie pojmuję.
- Nawet wyszkolony koń będzie chwiał krok. Jakieś ruchy wykona na bok tu i tam a to widać po jego tropach.
- Machina! – wrzasnął Bellcrank – Panie Brightblade, to genialne!
   Bellcrank aż złapał Roperiga za klapy.
- Nie rozumiesz, co innego mogłoby unieść Mistrza Chmur i go nieść jak tylko inna machina!
- Na Reorxa, o tym nie pomyślałem – odparł Roperig.
   Fitter przekazał pomysł Bellcranka do Roperiga. Cała idea przeskoczyła szlak na stronę po której maszerowali Cutwood i Sighter. Ten ostatni właściwie wyśmiał pomysł.
- To niczego nie rozwiązuje! – powiedział – Gdzie jest machina, musi być ktoś kto ją zbudował, prawda?
   Bellcrank już otworzył gębę by wywalić własną opinię gdy Kitiara i Wingover przybiegli z powrotem. Kobieta wojownik trzymała gnoma pod pachą jak jakiś bochen chleba. Głowa Wingovera podskakiwała na boki za każdym razem gdy jej obcas uderzał o grunt. Gdyby nie powaga sytuacji, obraz taki można by uznać za komiczny.
   Kitiara wyhamowała przed Sturmem.
- Tam dalej jest wioska – powiedziała.
   Nie była nawet lekko zdyszana.
- Wioska? Jakiego rodzaju wioska? – naciskał Roperig.
- Wioskowa wioska – odezwał się Wingover spod ramienia Kitiary – A na placu centralnym ma jakiś fort.
- Czy trop prowadzi do wioski? – spytał Sturm.
   Kitiara potrząsnęła głową.
- Zmienia kierunek na północ, całkowicie omija wioskę.
- Powinniśmy ją zbadać – powiedział Cutwood z odległości trzydziestu jardów.
   Sturm i pozostali najpierw popatrzyli po sobie nawzajem a potem na Cutwooda.
- Możesz usłyszeć o czm mówimy? – ledwie wyszeptał Wingover.
- I to doskonale! Myślisz może, że jestem głuchy? – odkrzyknął Cutwood.
   Sighter klepnął go w ramię.
- Ja ich nie słyszę – powiedział.
   Złapał Cutwooda za ucho i zaczął obracać mu głowę zaglądając to w jedno ucho, to w drugie stolarza.
- Wygląda, że wszystko jest normalne – powiedział – Czy mój głoś brzmi dla ciebie głośno?
- No pewnie skoro wrzeszczysz z odległości jednego cala!
   Sighter wziął Cutwooda za rękę i podprowadził do miejsca gdzie zebrała się już reszta.
- To się znowu dzieje – stwierdził – Cutwood może słyszeć normalną rozmowę z odległości trzydziestu jardów, a może i większej.
- Naprawdę? To aż prosi się o jakieś testy – odparł Rainspot.
   Obniżył własny pakiet aż do ziemi  i etraz usiłował wyplątać się z jego linek i tasiemek.
- Nieważne! – warknęła Kitiara – Co robimy z tą wioską?
-Jak blisko niej musimy przejść jeśli pójdziemy tropem statku?
- Dość by splunąć.
   Popatrzył w niebo.
- Połowa dnia już za nami. Jeżeli ruszymy teraz to miniemy wioskę przed zachodem słońca i nie zgubimy śladu.
   Sighter coś pomruczał na temat braku ciekawości poznawczej u ludzi, lecz tak naprawdę to żaden gnom nie zamierzał się sprzeciwiać planom Sturma.
   Sturm tymczasem uformował grupę w dość ścisły sposób i poważnie ostrzegał każdego gnoma o konieczności zachowania ciszy.
- Czuję nadchodzące kłopoty – powiedział – Każdego rodzaju fort oznacza swego rodzaju władcę, i pewnie jakichś żołnierzy. Jeżeli oczywiście – dodał – ten świat ma cokolwiek wspólnego  z Krynnem.
   Patrząc mu w oczy, Kit zapytała.
- Boisz się czegoś?
- Bać się? Nie. Zaniepokojony? Tak. Nasz pobyt tutaj nie był jeszcze nigdy tak ryzykowny. Walna bitwa może nas zniszczyć nawet jeśli ją wygramy.
- Na tym polega różnica między nami, Sturm. Ty walczysz, żeby zachować porządek i honor; ja walczę dla siebie. Jeżeli szykują się kłopoty, to jedynie wyjście z nich ma sens
- I nie ważne co się stanie z resztą z nas?
   Trafił, i to mocno. Oczy Kitiary aż rozbłysły.
- Nigdy nie zmieniłam stron w czasie walki! Nigdy nie zdradziła m przyjaciół! Ci malcy potrzebują naszej ochrony i rozleję własną krew do ostatniej kropli w ich obronie. Nie masz najmniejszego prawa, by sądzić przeciwnie!
   Sturm przez chwilę szedł w absolutnej ciszy.
- Wybacz mi, Kit. Coraz trudniej przychodzi mi rozumieć co myślisz. Sądzę, że to przez tą magiczną moc, jaką uzyskałaś zmieniły się twoje poglądy.
- Masz na myśli, umysł.
- Można być zawsze pewnym, że ujmiesz wszystko w możliwie brutalny sposób.
- Życie jest brutalne; fakty też.
   Gdzieś na końcu kolumny Cutwood słyszał każde słowo.
- Chyba są na sibie wściekli – powiedział.
- To pokazuje, ile o nich wiesz – odparł Sighter – Mężczyźni i kobiety rasy ludzkiej zawsze dziwnie się do sibie odnoszą. Nigdy nie chcą pokazać, co naprawdę czują.
- A to dlaczego?
- Bowiem nie chcą być postrzegani jako wrażliwi. Ludzie mają w sobie bardzo dużo takiej postawy, co ją nazywają „dumą”. Jest to coś w rodzaju satysfakcji, jaką odczuwasz gdy twoja maszyna działa prawidłowo. Duma każde im działać przeciwnie do tego ca w rzeczywistości czują.
- Przecież to głupie!
   Sighte chciał wzruszyć ramionami ciężko teraz obarczonymi potężnym Pakietem i omal nie upadł.
- Uff! Na Reorxa! Oczywiście, że to głupie, a na dodatek tych dwoje to bardzo ciężkie przypadki dumy. Oznacza to jednak, że im agresywniej działają na siebie, im mocniej na siebie wrzeszczą tym bardziej im na sobie zależy.
   Cutwood był oszołomiony zrozumieniem ludzkiej natury wykazanym przez kolegę.
- Gdzieś ty się tyle nauczył o ludziach? – spytał.
- Słucham i się uczę – odparł, bardzo nie po gnomiemu, Sighter.
   Nikt nie zdawał sobie sprawy z faktu, że w Sighterze nastąpiła zmiana spowodowana magią Lunitari. Z intuicyjnie działającego, impulsywnego gnoma stał się logicznym, zamyslonym, dedukującym gnomem. Takie stworzenie jeszcze nigdy nie istniało.

* * * * *
    Kamieniste pola były właściwie jałowe jeśli chodzi o roślinność, i to nawet w ciągu dnia, Pierwsze jej oznaki podróżnicy zobaczyli dopiero blisko wioski. Były nimi stanowiska siedmiostopowych grzybów o czerwonych kapeluszach rosnących w uporządkowanych rzędach pomiędzy dwiema niskimi, kamiennymi ściankami. Roperig nawet kawałek takiej ścianki podniósł i zbadał. Były to tylko luźno ułożone kamienie jednak ułożono je starannie i równo.
- Bardzo to prymitywne – jego werdykt był bardzo pogardliwy.
   Grzybowy ogród posłużył jako zasłona przed ewentualnymi obserwatorami z wioski. Sturm, Kitiara, Wingover i Cutwood w przysiadzie przedostali się przez rzędy grzybów na sam brzeg wioski. Jak na standardy Krynnu  trudno to było nawet nazwać wioską.  Nie było tam żadnych domów tylko pierścieniowo ułożone murki kamienne sięgające do pasa oraz kilka szop wypełnionych zebranymi plonami. Jedynym budynkiem w pełnym rozumieniu tego słowa był fort; kwadratowy, jednopiętrowy, pozbawiony okien blok umieszczony w samym środku wiejskich murów. Pośrodku budynku sterczał jeden pal a z niego zwieszał się smętnie brudny, szary proporzec.
- Nie całkiem to podobne do złotych sal Silvanostu, co? – powiedziała Kitiara, po czym spytała gnomy – Możecie usłyszeć albo zobaczyć cokolwiek, co dzieje się tam dalej?
   Wingover nie widział żadnego ruchu. Cutwood przymknął jedno oko i zaczął nasłuchiwać.
- Słyszę kroki – powiedział niepewnie – bardzo lekkie kroki. Ktoś chodzi wewnątrz tego fortu.
- Dobra. Omińmy to dziwne miejsce – powiedział Sturm.
   Pozostałe gnomy czekały cierpliwie po drugiej stronie i cichutko, szeptem dyskutowały. Kiedy Wingover, Cutwood i ludzie wrócili natychmiast zarzucili na ramiona wysokie Pakiety i uformowali jedną kolumnę.
- Wioska wygląda na opustoszałą – oznajmił Sturm – Tak więc przejdziemy obok niej. Mimo wszystko zachowajcie ciszę.
   Trop Mistrza Chmur odchodził od wioski zaraz za grzybowym ogrodem. Kiedy tak obchodzili wysokie, czerwone kolumny grzybów prowadząca całe towarzystwo Kitiara ujrzała, że dalsza ścieżka jest z obu stron obsadzona wysokimi, bezlistnymi drzewami.
- Dziwne – powiedziała – Wczweśniej ich tu nie było.
- A może rosną błyskawicznie, tak jak inne rosliny? – zastanawiał się głośno Roperig.
   Kitiara potrząsnęła głową i wyciągnęła miecz. Drzewo miały około siedmiu stóp wysokości. Ich pnie były poznaczone kolorami przechodzącymi od głębokiej burgundzkiej czerwieni u podstawy aż do jasnego różu przy okrągłych koronach. Gałęzie wszystkich rosły na zewnątrz i padały w dół.
- Najbrzydsze drzewa jakie kiedykolwiek widziałem – odezwał się Cutwood.
   Odszedł wystarczająco daleko by oderwać kawałek dziwnej kory za pomocą DwudziestoNarzędziowegoZestawuKieszonkowego. Oglądał właśnie kawałek cielisto szarego drewna gdy lewa gałąź drzewa poruszyła się i wyrwała próbkę z dłoni gnoma.
- Hej! -zawołał – To drzewo mnie uderzyło!
   Podwójny rząd drzew zaczął się poruszać. Wyciągnęły korzenie z gleby i uwolniły gałęzie. Czarne, talerzowate oczy otworzyły się w pniach. Rozchyliły się poszarpane usta.
   Sturm chwycił rękojeść miecza. Gnomy zebrały się w ciasną kupę pomiędzy nim i Kitiarą.
- Na krwawych bogów! A cóż to takiego? – zawołała Kitiara.
- Jeżeli tylko nie popełniam strasznego błędu to to są nasi wieśniacy. Chyba tu na nas czekali.
   Czubek miecza Sturma był wystawiony do przodu i poruszał się lekko, wszystko byle tylko odstraszyć te drzewobyty. Drzewny ludek wyemitował całą serię głębokich, huczących dźwięków. Podobne to było do chóru granego na baranich rogach. Z wnęk we własnych ciałach drzewo ludy wydobyły miecze i włócznie – wszystkie wykonane z czystego czerwonego szkła. Ciasnym okręgiem otoczyły oblężoną grupkę.
- Bądźcie gotowi – głos miała pełen napięcia w oczekiwaniu walki – Kiedy się przerwiemy wszyscy w nogi.
- W nogi dokąd? – pytał trzęsący się Fitter.
   Jeden z drzewo ludzi, najwyższy w całej grupie, złamał szereg i wystąpił do przodu. Tak naprawdę, to wcale nie szedł. To raczej splot korzeni rozciągał się jak długa stopa i przesuwał stwora do przodu. Drzewo lud podniósł surowy, pozbawiony rękojeści, szklany miecz jedną, pokrytą korą, dłonią i głośno zahuczał.
- Masz!
   Kitiara skoczyła do przodu i uderzyła w szkalny miecz. Odtrąciła go na bok po czym cięła ponownie poniżej lewego ramienia drzewo Luda. Miecz wciął się głęboko w miękkie drewno-ciało… tak głęboko, że nie dał się łatwo wyciągnąć. Kitiara uchyliła się przed powrotnym ruchem miecza drzewo Luda i odskoczyła od swej broni. Cofnęła się kilka kroków pozostawiając ostrze zagłębione w przeciwniku. Drzewo lud nie wydawał się zbytnio zaambarasowany faktem, że oto dobry jard stali siedzi w jego ciele.
- Stur, pożycz miecza – szybko zawołała Kitiara.
- Nic z tego – odparł – Uspokój się, dobrze? Ten stwór wcale nie atakował, on próbuje mówić.
   Nadziany na ostrze drzewo lud popatrzył na nich szerokimi, pozbawionymi powiek oczami. Chrapliwym głosem powiedział.
- Ludzie. Żelazo. Ludzie?
- Tak – odparł Sturm – Jesteśmy ludźmi.
- A my jesteśmy gnomami – wtrącił Bellcrank – Miło spotkać…
- Żelazo?
   Drzewo lud wyciągnął miecz Kitiary z boku trzymając je za ostrze. Rękojeść wyciągnął w stronę Kit.
- Żelazo, człowiek…
   Gorączkowo chwyciła rękojeść i opuściła w dół czubek miecza aż opadł na ziemię.
- Ludzie, iść – powiedział drzewo lud.
   Jego usta i oczy nagle znikły, lecz tylko po to by pojawić się na przeciwnej stronie.
- Ludzie, iść, żelazny król.
   Drzewo lud zmieniał kierunek marszu bez odwracania się. Pozostali z jego ludu zrobili podobnie: oczy zamknęły się z jednej strony głów by otworzyć się pozownie z drugiej.
- Fascynujące – powiedział Cutwood – To im całkowicie oszczędza problemów z własnym obrotem.
- Idziemy z nimi? – spytał Rainspot.
   Sturm popatrzył na ślady ukradzionego latającego statku.
- Jak na teraz – odparł – To powinniśmy chyba złożyć wizytę temu żelaznemu królowi. Może będzie wiedział, kto zabrał nasz statek.
   Drzewni ludzie szli prosto w kierunku fortu w wiosce. Sturm, Kitiara i wszystkie gnomy podążali za nimi. Im bliżej wioski, tym więcej było widać oznak zniszczeń w ścianach i ogrodach. Coś zwaliło całkiem długi odcinek ściany a i leżąca obok kobiałka pełna żółtych owoców przypominających korkociągi była rozwalona. Po całym placu walała się śliska pulpa i mnóstwo nasion.
   Przywódca drzewo ludów, ten zacięty przez Kitiarę, zatrzymał się przed drzwiami fortu. Brama zrobiona była z nakładających się na siebie płyt szklanych, zawieszonych na zawiasach z tego samego materiału. Drzewo lud zahuczał.
- Krół! Ludzie, żelazo przyjść.
   Nie czekając jakiejkolwiek odpowiedzi drzewo lud oparł się o drzwi i je otworzył do wewnątrz. Nie wszedł jednak do środka, lecz odstąpił do tyłu. Ruchem ramienia wskazał, że to goście powinni wejść.
   Pierwsza wślizgnęła się Kitiara. Posuwała się naprzód trzymając wciąż plecy dociśnięte do kamiennej ściany. Badała otoczenie wyszukując oznak niebezpieczeństwa, miała doświadczenie. Wnętrze było dobrze oświetlone, lecz nie miało dachu. Ściany wznosiły się na dziesięć stóp i nachylały do wewnątrz, lecz ani żadna strzecha, ani gonty nie powstrzymywały promieni słonecznych. Pomieszczenie do którego weszła okazało się korytarzem rodzielającym się na leweo i prawo. Ściana była czysta, gładko otynkowana chropawą zaprawą i pomalowana na biało.
- Czysto – oznajmiła.
   Głos miała napięty i niski. Sturm pozwolił wejś gnomom.
- Człowiek.
   Sturm spojrzał w beznamiętne oczy drzewo luda.
- Żelazo król. On – i pokazał na lewo.
- Rozumiem. Dziękuję.
   Drzewo lud popukał długimi, zrośniętymi palcami w bramę i Sturm powoli, jednym pchnięciem ją zamknął.
- Naszego gospodarza znajdziemy na końcu lewego korytarza – oznajmił.
- Uważać, wszyscy!
   Kitiara ruszyła naprzód, wciąż gotowa zareagować na każdą oznakę zdrady czy podstępu. Korytarz skręcił w prawo i gwałtownie się rozszerzył. Wysokie ściany i brak sklepienia powodowały, że Sturm poczuł się jak w labiryncie.
   Zbliżyli się nagle do niespodziewanie znajomego przemiotu: niski, grube drzwi wykonane z dębiny i obramowane żelazem. Zawieszone też były na żelaznych zawiasach. Ten relikt oparty był o ścianę. Fitter popatrzył pod drzwi.
- Nie prowadzą do nikąd – powiedział.
- Wygląda, jak coś całkiem znajomego – mruknął Cutwood.
- Głupi gąsior! Oczywiście, że znajomo! Widziałeś całkiem sporo drzwi! – rzucił Bellcrank.
- Nie, chodzi o to, że ich styl wydaje mi się znajomy. Już mam! To drzwi staku! – oznajmił.
- Chyba nie z Mistrza Chmur? – zapytał zaniepokojony Sturm.
- Nie, to jest dębowe. Na Mistrzu Chmur były sosnowe.
- Jakim cudem drzwi ze statku mogly dostać się na czerwony księżyc? – retorycznie zapytał Wingover.
   Cutwood już zamierzał coś odpowiedzieć gdy Kitiara ostro popchnęła go do przodu.
   Znalazło się tu więcej odpadów z ich świata: puste baryłki, gliniane garnki i czarki, postrzępione derki i kawałki skóry, a nawet zardzewiały, złamany pałasz. Jakieś zwoje lin zostały rozpoznane przez przejętego tym faktem Roperiga jako olinowanie statku z południowego Ergoth. Ekscytacja wzrastała w miarę jak coraz to więcej i więcej zwodniczych spraw wyglądało na wierzch.
   Korytarz znów skręcił w prawo, tym razem jednak kończył się sporą komnatą. I właśnie tam, stojąc na przewróconym drewnianym krześle, był człowiek. Zwyczajny człowiek, niski i wymizerowany.  Ubrany był w brudną kamizelkę i obcięte krótko nogawice, linowe sandały i poszarpane nakrycie z derki. Twarz miał brudną a szara, siwiejąca broda sięgała mu prawie do brzucha.
- He, He, He – zaskrzeczał – Nareszcie goście. Oczekiwałem gości już bardzo, bardzo długo!
- Kim jesteś? – spytał Sturm.
- Ja? Ja? Cóż, jestem Królem Lunitari – oznajmił obszarpany strach na wróble.

janjuz - 2017-11-01 10:40:34

Rozdział 14

Rapaldo Pierwszy

- Nie wierzycie mi – powiedział samowładczy monarcha.
- Nie bardzo pasuje pan do stereotypowego archetypu – odparł Sighter.
   Król Lunitari przekrzywił głowę.
- O czy mty gadasz?
- Nie wygląda pan na króla – podał interpretację Sturm.
- Cóż, jestem! Rapaldo Pierwszy, marynarz, budowniczy statków, no i absolutny władca na czerwonym księżycu, to ja – podszedł do grupy przyjaciół nerwowym, jakby wahającym się szuraniem – A kim wy jesteście?
   Gnomy gorączkowo zaczęły się przepychać do Króla Rapaldo, ściskać mu kolejno dłoń i wywrzaskiwać skrócone wersje niemożliwie długich imion. Oczy Rapaldo błyszczały w tym zaporowym ogniu.
   Sturm odchrząknął i delikatnie odsunął na bok Fittera, ostatniego w kolejce gnoma, od kompletnie zdezorientowanego mężczyzny.
- Sturm Brightblade z Solamni – przedstawił się.
   Kitiara zrobiła krok do przodu i odrzuciła na plecy futrzany kołnierz. Rapaldo głośno sapnął.
- Kitiara Uth Matar – powiedziała.
- P-p-pani – wyjąkał Rapaldo – Nie widziałem prawdziwej damy już od bardzo wielu lat.
- Nie jestem wcale pewna, czy widzisz teraz – odparła Kitiara z głośnym śmiechem.
   Rapaldo delikatnie ujął jej dłoń. Trzymał ją delikatnie, przyglądając się jej wierzchowi i nadgarstkowi z lekko zawstydzającą intensywnością. Dłonie Kitiary nie były eleganckie i wydelikacone. To były dłonie silne, gibkie dłonie wojownika. Pełne czci zainteresowanie Rapaldo wyraźnie ją bawiło.
   Nagle chyba dotarło do niego, że zachowuje się nievo głupio. Puścił dłoń Kitiary i wyprostował się maksymalnie – nie było tego za wiele, jakieś pięć i pół stopy – i ogłosił.
- Jeśli podążycie za mną do komnaty audiencji królewskich to wysłucham opowieści o waszym tutaj przybyciu i opowiem historię rozbicia mago statku.
   Wrócił do przewróconego krzesła i je ustawił jak należy.
- Tędy, proszę – powiedział król Lunitari.
   Szli za Rapaldo przec cały ciąg w większości pustych komnat. Wszystkie były całkowicie otwarte w niebo. Szczątkowe umeblowanie jakie można było tu i ówdzie dostrzec nosiło wyraźnie znamiona morskiego wyposażenia. Tutaj skrzynia marynarska, tam krzesło kapitańskie z poręczami. Inne jeszcze części statku zawieszono na ścianach. Brązowy przepust dla lin cumowniczych, ogniwa łańcucha kotwicznego, wyczyszczony pas nabijany żelaznymi ćwiekami.
   Bellcrank pociągnął Sturma za rękaw.
- Matel – wyszeptał – Pełno tu metalu.
- Widzę – spokojnie odparł Sturm.
- Tędy, proszę. Tędy – powtarzał Rapaldo zapraszając szerokim gestem.
   Komnata audiencyjna stanowiła samo centrum fortu, był to kwadrat o boku dziesięciu jardów. Gdy tylko wszedł tam Rapaldo, pół tuzina drzewo ludów unisło szkalne włócznie do nieistniejących ramion w geście królewskiego salutu.  Trzykrotnie wydali huczący odgłos po czym opuścili włócznie do początkowej pozycji.
- Moja gwardia pałacowa – z dumą wyjaśnił Rapallo.
- Czy są inteligentni? – spytał Wingover.
- Nie w tym sensie jak ty, czy ja. Pamiętają rzeczy jakich ich nauczę, pamiętają rozkazy i tym podobne, lecz gdy tu przybyłem nie byli cywilizowani w naszym rozumieniu.
   Na dalekim końcu komnaty umieszczony był prymitywny tron; krzesło z wysokim oparciem ustawione na grubym, prostokątnym kawale rubinowego szkła. Krzesło zostało wykonane z drewna okrętowego, co zresztą rzucało się w oczy. Wciąż były widoczne jeszcze otwory kołkownicy. Rapaldo wskoczył na szklane podium i podniósł berło spoczywające na siedzisku tronu. Obrócił i usiadł z głębokim westchnieniem kładąc symbol swego urzędu w zagłębieniu ramienia. Był to topór o szerokiej głowni.
- Słuchajcie, słuchajcie. Audeincja u dworu Lunitari może się zacząć.
   Rapaldo recytował wysokim, wręcz piskliwym głosem. Odkaszlnął mocno, aż chuda klatka piersiowa wpadła w drżenie.
- Ja, Król Rapaldo Pierwszy, tu jestem i przemówię.
- Na cześć niespodziewanych gości przybyłych dzisiaj na nasz dwór, ja, Rapaldo Pierwszy, zrelacjonuję wspaniała opowieść o podróży jaka przywiodła mnie w to miejsce.
   Roperig i Fitter, wyczuwając, że zanosi się na dłuższe przemówienie, usiedli. Rapaldo zerwał się na równe nogi.
- Macie stać w obecności króla! – krzyknął i zaznaczył rozkaz szerokim zamachem topora.
   Dwójka gnomów wstała natychmiast. Rapaldo aż trząsł się z wściekłości
- Kto nie będzie okazywał szacunku zostanie usunięty przez Gwardię Królewską!
   Sturm popatrzył porozumiewawczo na Kitiarę. Skłoniła się głęboko i powiedziała.
- Wybacz nam, Wasz majestacie. Już od bardzo dawna nie mieliśmy mozności przebywać w obecności królów.
   Jej interwencja odniosła efekt wręcz magiczny. Rapaldo uspokoił się i znów zasiadł na tronie. W tym momencie dał się też słyszeć cichy brzęk. Sturm popatrzył na lśniący łańcuch wokół jego pasa.
- Lepiej, lepiej. Kimże jest król bez poddanych okazujących mu szacunek? Kapitanem bez statku, stakiem bez steru? Ta-ra!
   Rapaldo na chwilę ścisnął dłońmi oparcia swego tronu. To już minęło dz-dz-dzieśięć lat jak ostatni raz zwracałem się do ludzi – powiedział – Jeśli zapaplam lub zagadam to proszę, złóżcie to na karb tego faktu.
   Wziął głęboki wdech.
- Urodziłem się jako syn i wnuk żeglarzy, na wyspie Enstar, na Morzu Sirrion. Mój ojcie zginął zamordowany przez piratów Kernaffi gdy byłem jeszcze chłopcem a w dniu, gdy ta wieść do nas dotarła po prostu uciekłem na morze. Uczyłem się używać topora i ciesielskiej siekiery.
   Cutwood to usłyszał i już chciał skomentować. Sighter i Wigover położyli mu jednak dłonie na ustach i go uciszyli
- Rzemiosło szkutnika zrobiło mężczyznę z chłopca,  he, he, a jak minęły kolejne lata przestałem już wychodzić w morze i zostałem na brzegu Enstar, budując statki pływające po szerokim, zielonym oceanie.
   Królewski topór ześlizgnął się na kolana Rapaldo.
- Gdybym pozostał szkutnikiem przywiązanym do brzegu to pewnie nigdy nie stałbym przed wami jako osoba królewska.
   Postrzępiony rękaw zsunął się z wychudzonego ramienia a Rapallo poprawił go nieobecnym ruchem.
- Nie byłbym teraz na tym księżycu – wymamrotał.
- Wynajął mnie bogaty armator, Melvaly, bym popłynął z nim  na południowy Ergoth. Melvalyn planował budowę flotylli nowych statków handlowych i chciał, żeby ekspert ocenił dostępne drewno. Mieliśmy odpłynąć z Enstar trzeciego dnia jesieni, feralny dzień. Wróżbita Diraz, którego zawsze się radziłem jeśli chodzi o czas szczęśliwy bądź nie, pertraktował z mrocznymi duchami i ogłosił, że data rejsu jest tak przeklęta jak sam wschód Nuitari, czarneg księżyca. Próbowałem, błagałem, lecz Melvalyn uparł się, żeby podróż rozpocząć zgodnie z planem. He, he, stary melvalyn nauczył się co to znaczy nie szanować omenów! O tak, nauczył!
- Lodowaty, przeciwny wicher z południowego wschodu wywiał nas na zachód od Ergoth. Halsowaliśmy nieustannie, lecz niewiele zdołaliśmy naprzeciw Dmuchu Kharolis. A potem, czwartego dnia w morzu, wiatr zamarł. Byliśmy w ciszy.
- Nie ma uczucia gorszej bezradności niż znaleźć się na morzu i mieć wiatru. Melvalyn próbował wszystkich starych sztuczek; moczył żagle, wywoził kotwicę i inne takie, lecz nie ruszyliśmy nawet na tyle, by warto było wspominać. Niebo jakby się wokół nas zamknęło, było szare jak rybie oczy, a potem spadł na nas chyba ojciec wszystkich sztormów.
   Rapaldo wstał gwałtownie jakby własny monolog przywołał tamte chwile przed oczy.Poruszał gwałtownie ramionami podkreślając i ilustrując opowieść.
- Morze szalało, o tak, a wiatrz dmuchał aż tak – szeroko rozstawione dłonie gwałtownym ruchem zaklaskały przed twarzą – Deszcz aż trzeszczał nad pokładem poziomymi strugami. Tarvolina, nasz statek, stracił grotmaszt a po chwili nie miała też pokładu przy burtach. I wtedy… i wtedy… to zeszło nadół i nas porwało.
   Rapaldo podszedł do tronu i przyklęknął chowając gło1)e w ramionach jakby chroniąć się przed własnymi wspomnieniami.
- Co to było? – wypalił bezmyślnie Rainspot.
   Rapaldo chyba czekał na to pytanie bowiem wcale się tym razem nie rozzłościł.
- Trąba wodna – odparł z drżeniem – Potężna, wirująca kolumna wody o szerokości ze sto sóp u samej podstawy! Zassała tarpolinę jak suchy liść i posłała w wewnętrznej pustce w górę. I w górę! I w górę! Niektórzy z marynarzy wpadli w panikę i wyskoczyli za burtę. Ci, którzy skoczyli pod dno i w dół polecieli z powrotem do wody, całe mile w dół. Lecz ci, którzy skacząc w bok, uderzyli w ścianę wirującej wody…
   Rapaldo wstał i postawił stopę na krześle. Gnomy aż podskoczyły z przerażenia.
-… Ci zostali rozerwani na kawałki. Mogli równie dobrze skoczyć do oceanu pełnego ostrzy noży.
  Ta metafora widać mu odpowiadała bowiem się lekko uśmiechnął. Należy tu powiedzieć, że niezależnie od ogólnie niechlujnego wyglądu król Lunitari szczycił się równą linią białego uzębienia.
   Trąba wodna unisła ns tak wysoko, że błękit nieba już całkowicie zanikł. Było czarno. Tylko sześciu ludzi z dwudziestki załogi przeżyło do końca wodnego komina. Trąba wodna się odwróciła na lewą stronę i zrzuciła Tarvolinę dnem do góry tu, na Lunitari.
   Król Rapaldo zeskoczył na szklany podest przed tronem. Kufłate brwi zasłoniły ciemno brązowe oczy.
- Trzech ludzi przeżyło rozbicie statku: Melvelyn, nasz nawigator Darnino oraz Rapaldo Pierwszy.Melvalyn miał złamaną nogę i umarł dość szybko. Darnino i ja omal nie zagłodziliśmy się na śmierć aż w końcu nauczyliśmy się jeść rośliny rosnące za dnia oraz pić rosę zbierającą się w czerwonej darni nocą.
- O tym jeszcze nie mieliśmy pojęcia – pomyślał Sturm.
- Darnino i ja pozostaliśmy razem aż do spotkania Oudouhai, drzewo ludzi. Lud ten nigdy przedtem ludzi nam podobnych nie widział więc uznali nas za straszliwych wrogów – Rapaldo przrwał i popatrzył na każdego z obecnych po kolei – tak w końcu wywiązała się walka i Darnino zginął. Lunitarianie mieli już i mnie zabić gdy podniosłem topór.
   Zilustrował to odpowiednim gestem.
- Byli tak pełni podziwu, że proklamowali mnie oem-owa-oya czyli najwyższym władcą i dzierżącym święte żelazo.
   Rapaldo skończył opowieść chichote. Nie przejmując się obecnością stojących obok gwardzistów, dodał.
- te bezwartościowe dzikusy nigdy wcześniej nie widziały metalu! Uznali więc, że musi to pochodzić od bogów a ja jestem świętym wysłannikiem posłanym by im pomagać.
- Czy Lunitarianie nie mają wcale metalu? – spytał Bellcrank.
- Na całym tym cholernym księżycu, przynajmniej o ile mi wiadomo, w ogóle nie ma metali – odparł Rapaldo.
   Poczłapał do tronu i zaczął układać poszarpane odzienie z ogromną troskliwością i dbałością o dbałością o własną godność.
- Chciałbym teraz usłyszeć o waszym przybyciu – powiedział niedbale.
   Wingover już miał zacząć przemowę, lecz król uderzył toporem w bok swego tronu.
- Pozwólmy opowiadać kobiecie.
   Kitiara odpięła sprzączki pochwy i stanęła wspierając się na schowanym mieczu. Opowidziała jak to ona i Sturm spotkali gnomy w czasie burzy, o locie na czerwony księzyc, o ekspedycji, i o kradzieży Mistrza Chmur.
- Cha, cha, cha – roześmiał się Rapallo – Nie można przecież zostawiać swoich rzeczy tak bez dozoru, nawet na Lunitari. Wasz statek zabrali Micones.
- Micones?
- Tak, wrogowie o których już nadmieniałem. Oud-ouhai nie mają przeciwników jakich mogli by się obawiać skoro na Lunitari nie ma zwierząt, tylko same rosliny. Miconowie jednak sami w sobie stanowią zagrożenie.
- A czy oni są? – spytała Kitiara.
- Mrówki.
- Mrówki? – zdumiał się Sighter.
- Gigantyczne mrówki – dodał Rapaldo – Sześć stóp twardego, skalnego kryształu. Magia naszego księżyca daja im możność poruszania się i pracy, nie posiadają jednak najmniejszego mózgu.
- A więc co… lub kto… kieruje Mikonami? – dopytywał Sturm.
   Król Lunitari skurczył się pod tym pytaniem.
- Nigdy go nie widziałem – odparł wymijająco – chociaż raz słyszałem jak mówi.
   Sturm dostrzegł jak Kitiara zaciska pięści w zdenerwowaniu. Dziwaczne zachowanie Rapaldo wyraźnie działało jej na nerwy.  Powoli rozluźniła dłoń i powiedziała tak obojętnie jak tylko jej temperament na to pozwalał.
- Któż więc jest ich mózgiem, Wasza Wysokość?
- Głos Obelisku. Około dziesięciu mil od mojego pałacu znajduje się wielki, kamienny obelisk wysokie na jakieś pięćset, a może i więcej, stóp. Jest pusty a w jego środku mieszka jakiś demon. Słodkim głosem mówi do Mikonów, którzy żyją w norach pod podstawą obelisku. Demon nigdy nie opuszcza swej wieży a ja nigdy do niej nie wszedłem żeby go zobaczyć.
- I ci Mikonowie zabrali nasz statek? – spytał Sturm.
- Czyż tego nie powiedziałem? – nadąsał się Rapaldo – Dwie noce temu cała masa kryształowych mrów przemaszerowała obok w ciemności. Zburzyli nawet jedną z naszych ścian żeby sobie drogę poprawić. Czysta złośliwość, mówię wam, mogli to obejść. Z całą pewnością właśnie wtedy nieśli wasz statek.
- Dlaczego twoi wojownicy nie ruszyli na nich?
- Bo to przecież, koniec końców, drzewa! Gdy tylko słońce zachodzi zapuszczają głęboko korzenie, stoją tak i odżywiają się przez całą noc. Dopiero gdy wstanie dzień potrafią otrząsnąć się z ziemi i zacząć poruszać.
   Rapaldo znowu się nastroszył. Skierował ostre spojrzenie w stronę Sturma.
- Zachwujesz się jak impertynent! Nie odpowiem już na żadne pytanie.
   Po chwili ostrość gosu minęła i wtedy dodał.
- Jesteśmy znużenie. Możecie nas teraz opuścić. Idąc korytarzem w prawo dojdziecie do pokoi, gdzie będzie można się przespać.
   Kitiara  i Sturm złożyli należne ukłony, gnomy wesoło pomachały i cała grupka wyszła z komnaty audiencyjnej. Drzewo lud prowadził.
- Co o tym wszystkim myślisz! – spytała Kitiara głośnym szeptem.
- Później – odparł spokojnie Sturm.
   Pozbawione dachu ściany nie były gwarancją prywatności.
   Wzdłuż korytarza o jakim wspominał Rapaldo znajdował się cały szereg nisz. Część z nich wypełniały rozbite resztki Travoliny, pozostałe pozostawały puste. Drzewo lud wskazał, że te puste nisze są ich „pokojami”. Potem odszedł.
   Gnomu porozrzucały swoje paczki i pakiety i zaczęły coś rozić, czyniąc przy tym oczywiście tyle hałasu i zamieszania ile może zrobić siódemka gnomów. Sturm odciągnął Kitiarę na bok.
- Obawiam się, że Jego Majestat jest troszkę nie z tej bajki – szepnął.
- Jest równie zwariowany jak łowca pluskiew.
- To troszkę inny sposób na powiedzenie tego samego. Tylko, Kit, potrzebujemy go, żeby zabrał nas do tego obelisku jeżeli to tam te gigantyczne mrówki zabrały Mistrza Chmur. Musimy więc znosić królewskie pozy, by utrzymać go po naszej stronie przynajmniej do samego odjazdu.
- Wolałabym dobrze nim potrząsnąć – odparła – On naprawdę tego potrzebuje.
- Użyj głowy, Kit. Tu, dokoła, jest pewnie kilka setek tych drzewo ludów a wszyscy lojalni wobec Króla Rapallo. Jak zabić drzewo? Nawet z tą powiększoną siłą jedyne czego dokonałaś to lekkie zacięcie jednego z nich.
- Masz rację – mruknęła lekko spochmurniawszy – Ale teraz powiem ci coś innego: pod tymi szmatami on nosi kolczugę. Usłyszałam brzęk jak siadał. Kolczugę zakładasz tylko z dwóch powodów… gdy wiesz, że zostaniesz zaatakowany, lub myślisz, że możesz zostać zaatakowany. Szalony może i jest, lecz stary Rapaldo czegoś się obawia.
   Popukała palcem w pierś Sturma.
- I dam głowę, że obawia się nas.
- Dlaczego nas?
- Ponieważ jesteśmy ludźmi, no i mamy nasz własny metal. A to dezorientuje na śmierć Lunitarian. A najważniejsze: jesteśmy więksi, młodsi i silniejsi od Jego Majestatu.
- Och, niech tam sobie będzie królem drzewo ludów jeśli tylko chce. Jeżei Rapaldo czegokolwiek się obawia to raczej tego tajemniczego demona w obelisku. Możesz coś o tym powiedzieć?
- Na tym zwariowanym księżycu to może być cokolwiek. Jeżeli jednak demon zabrał Stuttsa z pozostałymi i porwał latający statek to lepiej niech będzie gotowy wszystko oddać albo niech się szukuje na wojnę!
   Pojawił się Fitter z dwiema parującymi czarkami.
- Obiad – powiedział gnom – Różowe patyki i korzenie grzybów przyprawione kurzem z purchawek.
   Fitter wręczył im czarki i wrócił do kolegów. Przez chwilę jedli w całkowitym milczeniu. W końcu pierwszy odezwał się Sturm.
- Myślałem co będzie jak już wrócimy na Krynn.
- Optymista – odparła Kit – A co takiego myślałeś?
- Jeśli te wizje są prawdziwe, to pierwszą sprawą jaką mam do zrobienia jest powrót do rodzinnego domu. Jest możliwe, że ojciec tam właśnie ukrył swój miecz. Mógł tam też zostawić jakąś wiadomość co zamierza dalej robić.
   Kitiara bezmyślnie mieszała w różowej zupie.
- A co będzie jeśli nie znajdziesz niczego, ani nikogo? Co wtedy?
- Powinienem dalej szukać – odparł.
- Jak długo, Sturm? Zawsze? Nigdy nie pomyślałeś o jakimś życiu poza swoją rodziną? Nigdy nie miałam ci za złe, że chcesz odnaleźć ojca – godny cel i wielka przygoda – lecz teraz widzę, że jest w tym coś więcej. Tobie chodzi nie tylko o odrodzenie nazwiska Brightblade i odzyskanie fortuny; ty chcesz odbudować cały zakon rycerski.
   W głosie brzmiały nuty szydercze. Dłonie Sturma stały się lodowate.
- A czy to taki przeklęty cel? Świat mógłby na powrót użyć sił dobra.
- Ależ mamy nowe czasy, Sturm! Rycerstwo odeszło. Ludzie ich odrzucili ponieważ nie umieli się zmienić na nadejście nowych czasów. Między wojownikami obowiązuje teraz zupełnie inne prawo: siła jest jedyną prawdą.
   Popatrzył na nią.
- Mam więc porzucić poszukiwania, tak?
- Popatrz dalej, dobrze? Jesteś dobrym wojownikiem i jesteś bardzo bystry. Pomyśl, ile moglibyśmy dokonać razem, ty i ja. Jeśli byśmy dołączyli do jakiejś dobrej grupy najemników to w przeciągu roku będziemy jej dowódcami. Cała chwała i siła będą nasze.
   Sturm wstał i przewiesił pas miecza przez ramię.
- Nigdy nie umiałbym tak żyć, Kit.
- Hej! – krzyknęła do odchodzących pleców.
   Sturm szedła dalej w głąb korytarza. Ogień wściekłości wypełnił serce Kitiary. Rozpalał ją całą aż wreszcie poczuła nieprzepartą konieczność rozwalenia czegokolwiek.  Jak śmie być taki prawy! A cóż on wie o świecie, o prawdziwym świecie? Sentymentalne, nudne rycerskie odpadki…
- Pani? – przed nią, z miską polewki w dłoni, stał Fitter – Czy dobrze się czujesz?
   Ogień napędzający dziewczynę nagle wygasł. Mrugnęła do gnoma i w końcu powiedziała.
- Tak, a czego chcesz?
- Waliłaś w ścianę – odparł gnom – O na zębatkę! Potrzaskałaś ją!
   Kitiara ujrzała pajęczą sieć pęknięć rozchodzących się od płytkiego wgłębienia w miękkim, piszczystym tynku. Na kostkach pięści miała biały kurz. Nie pamiętała nawet jak waliła w ścianę.
*  *  *  *  *
   Rapaldo Pierwszy obserwował jak członkowie jego Gwardii Królewskiej zwalniają aż do zakorzenionego znieruchomienia i zamierają tam gdzie stanęli. Zamknięte oczy i usta nie pozostawiły najmniejszych śladów na poszarpanej korze. Widząc ich w takim stanie nikt by sobie nie potrafił nawet wyobrazić, że potrafią nie tylko chodzić, lecz nawet mówić.
   Rapaldo podszedł i kopnął mocno najbliższego Lunitarianina. Zranił się w palucha i wracał podskakując na jednej nodze. Przeklinał przy tym cały panteon z Enstar.
- Wkrótce odejdę, a wy będziecie mieć innego króla – powiedział do drzewa, które i tak nie zwracało na niego uwagi – Odlecę precz, tak tak, latającym statkiem zbudowanym przez gnomy! To jest dopiero niezły trik! Przeklęta trąba orkan przyniósł mnie na ten zgniły księżyc a oni tymczasem zrobili sobie skrzydła i przylecieli tu celowo! Ta-ra-ra! Też tu mogą zostać. Oni pozostaną a ja sobie polecę do domu.
   Konspiracyjnym ruchem otoczył ramieniem drzewo luda i cicho wyszeptał.
- Mógłbym tylko zabrać ze sobą kobietę, co? Jest bardzo piękna choć moż troszkę za wysoka. Jeżeli jednak tak rozkaże król to przecież pojedzie ze mną, co? Tak, tak – jakże mogłaby się opierać? Tego wielkiego faceta zwąsami dam tobie. Może zostać nowym królem, Brightblade Pierwszy. Nic mnie nie obchodzi, możecie go nawet obwołać bogiem. A ja sobie polecę, polecę, polecę do domu.
   Eydłużające się cienie powoli kładły się na całej komnacie audiencji królewskich. Rapaldo wpatrzył się w najciemniejszy narożnik i zadrżał. Złapał topór i pokuśtykał na środek.
- Widzę cię, Darnino! Tak, to ty! Zawsze przychodzisz z powrotem, z wizytą, prawda? Martwy człowiek powinien pozostać martwy, Darnino! Zwłaszcza gdy sam go zabiłem uderzeniem królewskiego topora!
   Ruszył szarżując prosto w cień i wywijając toporem na lewo i prawo. Ciężkie ostrze obijało się o skaliste ściany i krzesało iskry. Rapaldo młócił ducha w swej wyobraźni przez dłuższą chwilę. Najpeniej to zmęczenie, a nie cięcia królewskie, w końcu odgoniło Darnino w niebyt.
- Masz nauczkę – odezwał się sapiąc – Lekceważ sobie Rapaldo Pierwszego, co?
   Powłócząc stopami przeszedł komnatę. Był blisko tronu gdy się zatrzymał i nadstawił ucho wprost w otwrte niebo.
- Śmiechy? Kto wam pozwolił na śmiech? – powiedział, lecz Lunitarianie pozostali nieruchomi – Nikt nie śmieje się z króla! – zawołał Rapaldo.
   Rzucił się w stronę najbliższego Lunitarianina i zaczął go gorączkowo rąbać szkutniczym toporem. Szarawe wióry leciały z pnia drzewo luda, który nijak nie mógł się bronić przed takim atakiem. Rapaldo krzyczał i przeklinał i rąbał aż wreszcie gwardzista był już tylko pnikiem otoczonym strzępami drzewnego ciała.
   Topór wypadł z jego dłoni. Rapaldo poczłapał tę parę stóp dp tronu i szlochając padł na oparcie.

janjuz - 2017-11-02 15:55:04

Rozdział 15

Królewski Ogród

   Sturma obudziło poklepywanie po nosie. Uchylił jednej powieki i ujrzał stojącego nad nim Rainspota, którego pulchny paluch już miał klepnąć go w nos po raz kolejny.
- Czego chcesz? – zamamrotał.
   Paluch gnoma się cofnął.
- Mamy tajne spotkanie – szepnął Rainspot – Nie mogę znaleźć pani, lecz chcielibyśmy byś ty wziął udział.
   Sturm usiadł. Wciąż jeszcze była noc, lecz mógł dosłyszeć przyciszone odgłosy rozgadanych gnomów rozprawiających o czymś w swej komnacie.  Miejsce Kitiary było puste, lecz tym się nie przejmował. Sturm wiedział, że ona całkiem nieźle potrafi sama o siebie zadbać.
   Zacisnął troki nogawic i poszedł prowadzony przez Rainspota. Wszystkie gnomy wzdrygnęły się jednocześnie na ich widok.
- Mówiłem, że to oni – powiedział ostrouchy Cutwood.
- Ale nie powiedziałeś, że już idą – obiekcje zgłaszał Bellcrank.
- Musisz się nauczyć większej precyzji w mowie – dodał Roperig.
   Nastąpiło ogólne potakujące kiwanie różowych głów.
   Sturm potarł czoło. Było jeszcze stanowczo za wcześnie po rozbudzeniu, żey tak z miejsca wskoczyć w konwersację gnomów.
- O co w tym wszystkim chodzi? – zapytał głosem o głośności raczej normalnej.
- Ćśśś! – powiedziało jednocześnie siedem gnomów. Wingover machnął do Sturma by ten obniżył się nieco do jego poziomu więc ten zdecydował przyklęknąć obok Sightera.
- Omawiamy plan, eee…, ucieczki z tego więzienia przy pomocy niewielkiej ilości odpadowego metalu Króla Rapaldo – powiedział Wingover – Chcielibyśmy usłyszeć co o tym myślisz.
   Sturm był niebywale zaskoczony, że taka taktyka postępowania mogła przyjść do głowy gnomom.
- Myślę, że nie należy okradać swego gospodarza – odparł  bez ogródek.
- Nie zrozum nas źle, Panie Brightblade – szybko wtrącił Bellcrank – Nie chcemy niczego kraść królowi, tyle, że nie mamy przy sobie ani złota, ani srebra żeby mu uczciwie zapłacić.
- Musimy więc znaleźć jakąś inną metodę – powiedział Sturm – Poza wszystkimi innymi względami, ogromnie potrzebujemy jego pomocy a więc okradanie naszego potencjalnego dobroczyńcy nie bardzo by się nam przysłużyło.
- Przypuśćmy, że nie da nam żadnego metalu – powiedział Wingover.
- Nie mamy powodów, żeby być aż tak podejrzliwymi.
- Jego Wysokość wygląda raczej na osobę mało stabilną – powiedział Sighter.
- Przecież jemu tryby wcale nie działają – orzekł Fitter.
- Nie nam to osądzać – powiedział Sturm – Jeżeli bogowie uznali za potrzebne odebranie zmysłów Rapaldo, to chyba tylko dlatego, że jest on tutaj bardzo samotny. Wyobraźcie sobie, że oto jesteście na tym księżycu dziesięć czy nawet więcej lat a jedynym towarzystwem do rozmowy są drzewo ludy. Powinno wam być żal Rapaldo.
    Sturm popatrzył na załamane twarze gnomów.
- A może by tak pomyśleć, jak by tu uzyskać wdzięczność Rapaldo? Wtedy pewnie da nam potrzebny metal.
   Zawstydzone gnomy uważnie oglądały ziemię. Po chwili ciszy odezwał się Wingover.
- Może zdołalibyśmy wymyślić coś, co poprawiłoby humor Jego Wysokości.
   Sześć gnomich twarzy gwałtownie się podniosło. A wszystkie uśmiechnięte.
- Wspaniale, wspaniale! A co miałoby to być? – spytał Bellcrank.
- Instrument muzyczny – odparł Roperig.
- A jeżeli on nie będzie umiał na nim grać? – sprzeciwiał się Sighter.
- Zrobimy taki, co sam gra – powiedział Cutwood.
- Możemy mu dać Osobisty Aparat Grzewczy…
- Automat do kąpieli…
- … instrument!
   Sturm wstał i wycofał się z nowo rozpoczętej kłótni. Nie sami coś wymyślą, pomyślał. Przynajmniej ich to zajmie. Zdecydował się poszukać Kit.
   Włóczył się po korytarzu. Teraz, po nocy, droga był mroczna i myląca. Nie jeden raz wszedł w ślepą uliczkę. To miejsce to labirynt, tak uznał na koniec. Zawrócił do miejsca, jakie uznał za korytarz główny i zaczął ponownie po stronie zewnętrznej. Po prawej co i rusz były wolne nisze, lecz tym razem nie słyszał gnomów. Nisze były zakurzone i puste. To nie była ta sama komnata.
   Na samym końcu przejście skręcało w lewo. Sturm wkręcił się w czarną lukę i natychmiast potknął o kilka suchych patyków leżących na podłodze. Twardo upadł na pierś i głową walnął w coś twardego co natychmiast się odturlało jak uderzony kręgiel. Obiekt uderzył w ścianę i podtoczył się na powrót do Sturma. Rycerz uniósł się na ramionach. Klin światła gwiazd wdarł się do wnętrza komnaty i rozświetlił otwartą niszę. Sturm podniósł obiekt, w który przed chwilą uderzył głową. Była to wysuszona ludzka czaszka. Te „patyki” to były kości.
   Wrócił w stronę bardziej otwartego przejścia i uważnie zbadał czaszkę. Była szeroka i dobrze zbudowana; definitywnie czaszka mężczyzny. Najbardziej kłopotliwy był głęboki ślad cięcia na czole. Mężczyzna umarł na skutek przemocy – najpewniej cios toporem w głowę.
   Sturm ostrożnie odłożył czaszkę do ślepego zaułka. Sprawdził bezwiednie, czy ma miecz w pochwie u pasa. Chłodna rękojeść dodała otuchy. Był zaniepokojony. Gdzież jest Kitiara?
   Wpadł na nią gdy przemykała się korytarzem. Miała wygląd potargany, lekko dziki, dla Sturma wyglądała na niezbyt trzeźwą. Tyle, że na Lunitari ale było trudno dostępne.
- Kit, dobrze się czujesz?
- Tak. Dobrze. Myślę.
   Oto czył ją ramieniem w pasie i pomógł skierować kroki w stronę niskiej ściany, tam oboje przysiedli.
- Co się stało? – spytał.
- Poszłam się przejść – odparła – Ogrody Rapaldo potrzebują więcej czasu do zniknięcia po zmroku, niż dzikie rośliny jakie dotąd widzieliśmy. Było tam parę wielkich muchomorów, a z nich wypadały różowe spory. Dobrze pachniały.
- Coś ci zrobiły – powiedział zauważywszy różowy pył na jej ramionach i dłoniach – Jak się teraz czujesz?
- Czuję się… silna. Bardzo silna.
   Złapała go za wolną rękę i ścisnęła w przegubie. Ból przeszył całe ramię Sturma.
- Ostrożnie! – powiedział wiercąc się – Złamiesz mi ramię!
   Jej uchwyt nie osłabł. Sturm poczuł jak krew pulsuje mu w końcach palców. W jej aktualnym stanie nieroztropnie byłoby się wywijać. Mogłaby złamać mu rękę nawet o tym nie wiedząc.
- Kit – powiedział tak spokojnie jak tylko ból mu pozwalał – ranisz mnie. Puść.
   Jej dłoń nagle się otworzyła a ramię Sturma opadło jak kawał martwego drewna. Usiłował masować ramię by przywrócić je do życia.
- Musiałaś się nawdychać tych sporów – powiedział – Może pójdziesz się położyć? Pamiętasz drogę?
- Pamiętam – odparła sennie – Ja nigdy się nie gubię.
   Odeszła nieco lunatycznym krokiem robiąc skręty nieomylnie i unikając wszystkich ślepych przejść. Sturm tylko potrząsnął głową. Taka nie kontrolowana siła to śmiertelna groźba. Co się z nią stało… co się stało ze wszystkimi?
   Ciekawośćzwyciężyła i zapragnął zobaczyć te grzyby, z bezpiecznej odległości. Poszedł drogą, której użyła Kitiara nim on dotarł do zewnętrznej ściany. Porządnie utrzymane kwadratowe stanowiska ogrodowe były puste. Nie pozostał nawet ślad grzybów. Przekroczył niski murek i zanurzył dłoń we wszechobecnym szkarłatnym kurzu. Czy ona naprawdę szła we śnie? A może te grzyby zanikły w tak krótkim czasie jaki upłynął od ich spotkania aż do jego przyjścia tutaj? Ani gwiazdy, ani wschodzący srebrny księżyc nie oferowały odpowiedzi.
   Sturm zauważył  przyciemnione światełko poruszające się po galerii na północnej stronie pałacu. Przeszedł przez ogród by sprawdzić o co chodzi. Był to Jego Wysokość niosący słabo świecącą oliwną lampkę.
- Och – powiedział Rapaldo – Pamiętam cię.
- Dobry wieczór, Wasza Wysokość – wytwornie odezwał się Sturm – Zauważyłem twoją lampę.
- Naprawdę? Kiepska rzecz, lecz i olej jaki mogę tu zrobić też nie jest najlepszy, he, he.
- Wasza Wysokość, zastanawiałem się czy mógłbym zamienić z tobą słowo.
- Jakie słowo?
   Sturm poczuł rozbawienie. Rozmowa była równie kiepska jak próby rozmowy z gnomami.
- Moi przyjaciele zastanawiają się, Sire, czy byłoby możliwe otrzymanie od ciebie trochę odpadowego metalu byśmy mogli naprawić nasz statek, kiedy już go odnajdziemy.
- Nigdy nie odzyskacie statku od Mikonów – odparł Rapaldo.
- Musimy spróbować, Sire. Czy moglibyśmy uzyskać trochę metalu z twoich zapasów?
- Jakiego rodzaju i ile? – ostro spytał król.
- Czterdzieści funtów żelaza.
- Czterdzieści funtów! Ależ to królewski skarb co zresztą wiem dobrze, jestem królem.
- Przecież żelazo nie jest aż tak drogocenne…
   Rapaldo cofnął się tak gwałtownie, że poruszająca się z nim lampa zaczęła rzucać przedziwne cienie.
- Żelazo jest najcenniejsze ze wszystkiego! To właśnie żelazny topór który zawsze noszę uczynił mnie panem na czerwonym księżycu. Czy jeszcze nie widzisz, panie rycerzu, że tutaj nie ma żadnego metalu? Jak sądzisz, za jakiego powodu moi poddani noszą miecze ze szkła? Każdy kawałek żelaza to podpora mojej władzy a tą nie podzielę się z nikim.
   Sturm odczekał aż wywijające ramiona Rapaldo zaczną się trochę męczyć. Potem zaś, powoli i uważnie powiedział.
- Sire, a może życzyłbyś sobie polecieć z nami gdy będziemy odlatywać na latający m statku gnomów?
- Ehh, opuścić moje królestwo?
- Jeżeli tego zapragniesz.
   Oczy Rapaldo zwęziły się do szparek.
- Moi poddani nigdy na to nie pozwolą. Nie pozwalają mi nawet opuszczać miasta. Próbowałem. Próbowałem. Zrozum, jestem ich ścieżką do ich bogów, są straszliwie zazdrośni. Nie pozwolą mi odejść.
- Cóż stoi na przeszkodzie, żeby odejść w nocy. Lunitarianie są wtedy przecież zakorzenieni w miejscu.
- He, he, he! Upolują mnie w ciągu dnia! Nie martw się, kiedy bardzo chcą to poruszają się z ogromną szybkością. No i tutaj nigdy nie było innego miejsca do którego można się udać. Poza tym, wasz statek mają teraz mrówki i go już nie oddadzą. Ma go Głos.
   Sturm odparł prosto i twardo.
- Zamierzamy poprosić Głos by oddał nam statek.
- Głos! Ta-ra-ra! Dlaczegóż od razu nie poprosić  Najwyższych w Niebiosach by zanieśli was do domu na grzbietach jak ptaki, ćwir, ćwir? Głos to zło, Sir Brightblade; uważaj nań!
   Sturm poczuł się jakby płynął pod prąd silnej rzeki. Umysł Rapaldo nie potrafił podążać tropem rozsądku, jaki Sturm wyznaczył, lecz jednocześnie jakieś ziarna prawdy były w tym co mówił. Ten cały „Głos”, o ile rzeczywiście istnieje, stanowił kompletnie nieznaną jakość. Jeżeli im odmówi, to wszelkie nadzieje na powrót do domu zostaną unicestwione.
   Sturm podjął ostatni wysiłek by coś wytłumaczyć Rapaldo.
- Wasza Wysokość, jeżeli moi przyjaciele i ja zdołamy przekonać Głos do uwolnienia naszego latającego statku, czy wtedy zechcesz zaopatrzyć nas w czterdzieści funtów żelaza! W zamian zabierzemy cię z powrotem na Krynn… jeśli sobie zaś tego zażyczysz, prosto na twą ojczystą wyspę.
- Enstar? – powiedział Rapallo gwałtownie mrugając oczami a łzy już w tych oczach zabłysły – Dom?
- Prosto do stopni wejściowych – przyrzekł Sturm.
   Rapaldo postawił lampę na ziemi. Dłoń poleciała mu do biodra i wróciła trzymając w zaciśniętej garści szeroki topór szkutnika. Sturm się napiął.
- Chodź! – powiedział Rapallo – Pokażę ci obelisk.
   Pobiegł przed siebie zostawiając płonącą lampę na ziemi. Sturm popatrzył na lampę, wzruszył ramionami i pobiegł za szalonym królem Lunitari. Chude, w szmaty obute stopy Rapaldo ledwo były słyszalne gdy tak biegł przed Sturmem.
- Tędy, tędy, Sir Brightsturm! Mam mapę, kartę, rysunek heh, heh.
   Sturm biegł za nim przez kilkanaście zakrętów. Kiedy tylko się zachwiał lub poczuł zagubiony Rapaldo go poganiał.
- Obelisk jest w tajnej dolinie, bardzo trudno znaleźć! Musisz mieć moją mapę by trafić!
   Gadanina Rapaldo nagle zamilkła podobnie jak lunatyczny śmiech.
- Wasza Wysokość? – cicho odezwał się Sturm.
   Brak odpowiedzi. Sturm ostrożnie dobył miecza pozwalając by ostrze prześlizgnęło mu się między palcami tłumiąć brzęk stali.
- Królu Rapaldo?
   Przejście przed nim było ciche i zacienione. Sturm się zbliżał w ciemność przesuwając stopy po podłodze, żeby uniknąć zasadzki.
   Rapaldo skoczył w dół z pozostałości ściany i toporem uderzył w głowę Sturma. Hełm ochronił go przed losem Darnino, lecz uderzenie zgasiło wszelkie światło umysłu pozostawiło go na podłodze.
- Dobrze, dobrze – rzekł, ciężko sapiąc, Rapaldo – Trochę to brutalne, to pewne, no Inie pasuje do nowego króla Lunitari, co? Drzewo ludy nigdy nie pozwolą by ich jedyny król odleciał, leciał! A więc zabiorę latający statek i damę, tak zabiorę, a drzewa będą miały nowego króla. Ciebie! Ha, ha!
   Zachichotał i podniósł hełm Sturma. Żelazna głownia ledwo zdołała zarysować stalową ochronę głowy. Rapaldo przymierzył hełm. Był dla niego stanowczo za duży i szybko spadł mu na oczy. Monarcha czerwonego księżyca stał nad pokonanym, kręcił luźny hełm na głowie i śmiał się nieustannie.

janjuz - 2017-11-03 17:20:23

Rozdział 16

Królewski Topór

   Długa noc miała się już ku końcowi gdy gnomy wreszcie ośmieliły się na obudzenie Kitiary. Warknęła z bólu i wstała na równe nogi.
- Na okrwawionych bogów – mruknęła – Co się stało? Czuję się jakby ktoś mnie zdrowo poobijał tęgim kijem.
- Obolała jesteś? – spytał Rainspot.
   Poruszyła jednym barkiem i stwierdziła.
- Ogromnie.
- Mam maść do wcierania, która może ci ulżyć.
   Przeszukał szybko kieszenie kamizelki i nogawic i wydobył niewielki, skórzany woreczek ciasno zamknięty linką.
- Masz – powiedział.
   Kitiara przyjęła woreczek i ostrożnie powąchała.
- Co to jest? – spytała podejrzliwie.
- Skuteczna Maść Doktora Fingera. Znana też jako Samo Rozprowadzający Się Balsam Do Masażu.
- Dobrze, ach, dziękuję, Rainspot. Wypróbuję – powiedziała, choć w głębi ducha uważała, że taka maść prędzej odparzy jej skórę niż ulży mięśniom.
   Odłożyła na bok.
- Gdzie jest Sturm? – spytała Kit nagle zauważając brak towarzysza.
- Widzieliśmy go kilka godzin temu. Szukał ciebie – powiedział Cutwood.
- Znalazł?
- Skąd mamy wiedzieć? Powiedział nam tylko, że nie możemy zabrać bez pozwolenia żadnego żelaza Rapaldo a potem poszedł ciebie szukać – marudził Bellcrank.
   Kitiara potarła obolałe skronie.
- Pamiętam, że poszłam się przejść, oczywiście wróciła jak widać, lecz wszystko co pomiędzy to tylko wysuszona pamięć – zaczęła kaszleć – Gardło też. Jest tu gdzieś troszkę wody?
- Rainspot zdołał zażyczyć sobie dzisiaj bukłaka – powiedział Sighter.
   Podał Kitiarze pełną butelkę a ta zaczęła chciwie pić. Gnomy uważnie ją obserwowały a gdy tylko odstawiła naczynie Wingover odezwał się z powagą w głosie.
- Pani, wszyscy jednogłośnie stwierdziliśmy, że trzeba uciekać stąd tak szybko jak to możliwe. Uważamy, że król jest niebezpieczny a poza tym ślad tych Mikonów stygnie tym bardziej im dłużej tu jesteśmy.
   Kitiara przyjrzała się badawczo małym, poważnym twarzom. Nigdy nie widziała gnomów tak zjednoczonych i zdecydowanych.
- Bardzo dobrze, zobaczmy, czy uda nam się odnaleźć Sturma – powiedziała.
   Rapaldo przebywał w komnacie audiencyjnej w otoczeniu dwudziestu wysokich drzewo ludów gdy nadeszła Kitiara ze grupką gnomów. Nosił rogaty hełm Sturma wypakowany szmatami aby tenże nie wpadał mu na oczy. Topór leżał jak zawsze w zgięciu łokcia. Popatrzył na nich beznamiętnie.
- Nie posyłałem po was. Możecie odejść.
- Dość tych kpin – warknęła Kitiara rozpoznając hełm Sturma – Gdzie jest Sturm?
- Czy wszystkie kobiety a Abanasinii mają tak fatalne maniery? Taki jest skutek pozwolenia wam na noszenie mieczy…
   Wydobyła oba ostrza, miecz i sztylet, i postąpiła krok w kierunku Rapaldo.  Lunitarianie natychmiast wznieśli szklane miecze i włócznie i zamknęli swe szeregi wokół swego boskiego, choć kompletnie szalonego, króla.
- Nigdy mnie nie dopadniesz – zachichotał Rapallo – może nawet być zabawnie, tak sobie popatrzeć jak próbujesz.
- Wasza Wysokość – dyplomatycznie odezwał się Sighter – Cóż takiego stało się z naszym przyjacielem Sturmem?
   Rapaldo pochylił się do przodu i kościstym palcem pomachał w stronę gnoma.
- Widzisz? I to jest prawidłowa forma zadawania pytania – klapnął znowu na swoje krzesło i wyrecytował – On odpoczywa. Wkrótce będzie nowym królem Lunitari.
- Nowy król? A co się stanie z dotychczasowym? – pytała Kitiara z ledwie pohamowaną furią w głosie.
- Abdykuję. Dziesięć lat władzy całkowicie wystarczy, nie sądzisz?
Wracam na Krynn i będę żył pośród swoich jako szanowany i poważany szkutnik.
   Polizał palce po czym wygładził nimi włosy.
- Gdy moi poddani odzyskają starek powietrzny wy wszyscy pozostaniecie tutaj poza tymi gnomami, które potrzebne są do lotu.
   Pochylił się w stronę Kitiary.
- Zamierzałem zabrać cię ze sobą, lecz widzę teraz, że się kompletnie nie nadajesz. Heh, heh, kompletnie.
- Nigdzie nie polecimy – buntowniczo odezwał się Wingover.
- Sądzę, że jednak tak… jeżeli tylko rozkażę mym wiernym poddanym zabijanie was, jednego po drugim. Sądzę, że jednak przystaniecie na mój plan.
- Nigdy! – ryknęła Kitiara.
   Zagotowała jej się krew w żyłach, wpadła w szał. Rapaldo tylko spojrzał na najbliższego z drzewo ludów.
- Zabij jednego z gnomów. Zacznij od najmniejszego.
   Gnomy ciasno okrążyły Fittera.
   Lunitarianin szedł prosto na nich. Kitaia wrzasnęła:
- Biegiem!
   I ruszyła na drzewo luda. Odbijała jego potężne, lecz niezdarne ciosy. Za każdym razem gdy stal spotykała szkło to odłamki tego ostatniego leciały w powietrze. Ostrze było jednak tak grube, że nie sądziła by można je rozbić inaczej jak bezpośrednim uderzeniem z boku. Bełkoczące gnomy uciekały zwartą grupą do drzwi. Żaden z pozostałych Lunitarian się nimi nawet nie zainteresował.
   Udało jej się przyszpilić do ziemi czubek ostrza szklanego miecza a wtedy uniosła stopę i ze wszystkich sił kopnęła łamiąc szklany miecz na dwa kawałki. Lunitarianin cofnął się poza jej zasięg.
- Ta-ra! – zawołał zachwycony Rapaldo – Co za pokaz!
   Za wielu ich było. Kitiara tego nie znosiła, lecz tym razem zaczęła się wycofywać z komnaty choć krew jej dalej wrzała. Rapaldo się roześmiał i głośno gwizdnął.
   Zatrzymała się w korytarzu z płonącą z wściekłości twarzą, wstyd jej było, że pożegnał ją szyderczy gwizd. Jakby była jakimś zwykłym żonglerem lub błazen!
- Wrócimy tam – powiedziała w napięciu – Jeżeli będę musiała to dopadnę tego zwariowanego drwala..
- Mam pomysł – powiedział  Sighter szarpiąc ją z całych sił za nogawicę.
- O wszyscy Bogowie! Musimy teraz znaleźć Sturma, nie ma czasu na głupie idee gnomów!
   Gnomy cofnęły się z obrażonymi twarzami. Przeprosiła krótko a wtedy Sighter wystąpił przed szereg.
- W tym całym pałacu nie ma dachów więc dlaczegóż by nie wspiąć się na ściany? Możemy chodzić po nich i zaglądać do każdego pokoju.
   Kitiara aż zamrugała.
- Sighter, ty… ty jesteś geniuszem.
   Gnom oczyścił paznokcie o kamizelkę i odparł.
- Cóż, jestem tylko bezgranicznie inteligentny.
   Odwróciła się w stronę ściany i odbiegła do gładkiego tynku.
- Nie wiem, czy znajdziemy tu dość podpory by się wspinać – powiedziała.
- Ja mogę to zrobić – odezwał się Roperig.
   Docisnął dłonie do ściany i zamruczał.
- Silny chwyt. Silny chwyt.
   Ku zdumieniu wszystkich wokół ruszył po ścianie do góry jak pająk. Gnomy wzniosły radosny okrzyk, lecz Kitiara szybko je uciszyła.
- Wszystko w porządku – powiedział Roperig ze szczytu ściany – Jest na tyle szeroko, że mogę swobodnie iść. Możesz podrzucić tu Fittera?
   Kitiara podniosła Fittera jedną ręką. Roperig chwycił wyciągnięte w górę dłonie i wciągnął swego praktykanta na szczyt ściany, tuż obok niego. Następni byli Cutwood i Wingover.
- Wystarczy – powiedział Sighter – Reszta zostanie z panią i odwróci uwagę króla. Wy znajdźcie Sturma.
   Czwórka gnomów ruszyła szczytem ściany. Kitiara wrócił do wejścia wiodącego do komnaty audiencyjnej waląc mieczem o sztylet dla zwrócenia na siebie uwagi. Bellcrank i Sighter stali tuż za nią wypełniając całkowicie drzwi.
- O, jesteście z powrotem. Jakie to doprawdy szczęście was widzieć – zawołał Rapaldo wciąż jeszcze siedzący na tronie.
- Chcemy negocjować – powiedziała Kitiara.
   Gorzkie to było stwierdzenie, nawet jeżeli było tylko kłamstwem.
- Obraziłaś mnie swoim mieczem – odezwał się rozdrażniony Rapaldo – To jest zdrada, bezbożne bluźnierstwo i zdrada. Rzuć miecz do komnaty tam, gdzie będę go mógł widzieć.
- Nie oddam miecza, nigdy, dopóki żyję.
-Doprawdy? Król tego dopilnuje!
   Rapaldo zahuczał parę tonów po Lunitariańsku. Gwardziści w komnacie powtórzyli wiadomość a potem zahuczeli ją ponownie, i ponownie głośniej i głośniej. Po chwili już tysiące ich na zewnątrz huczało te same słowa.
   Roperig i pozostali mogli też dosłyszeć jak drzewo ludy podejmują zaśpiew Rapaldo, kiedy tak omal przefruwali nad wśkimi szczytami ścian spoglądając przy okazji do każdego pokoju w twierdzy. Cutwood oczywiście zatrzymywał się przy każdym pokoju i sporządzał notatkę zawartości pokoju i przejścia, w tym samym czasie Wingover próbował raczej swego dalekowidzenia miast przeszukiwania najbliższych pokoi. Tylko Fitter wziął sobie zadanie do serca. Mały gnom gnał z oślepiającą prędkością, biegał, skakał i poszukiwał. Po chwili wrócił do swego zdyszanego pryncypała.
- Gdzieś ty się nauczył biegać tak szybko? – sapał Roperig.
- Nie wiem. A do tej pory tak nie biegałem?
- Oczywiście, że nie!
- Och! To i mnie na koniec dopadła ta magia!
   Fitter pognał wzdłuż ściany i ominął Cutwooda, który był właśnie zatopiony w sporządzaniu po raz nie wiadomo który swego katalogu. Cutwood z kolei, zaskoczony pędem Fittere, stracił równowagę i spadł ze ściany.
- Ufff! – sapnął Sturm gdy czterdziestofuntowy gnom wylądował mu na kolanach – Cutwood! Skąd się tu wziąłeś?
- Z Sancrist.
   Zawołał po Roeriga i po chwili pozostała trójka gnomów dołączyła do nich.
- Mam związane ręce – wyjaśniał Sturm.
   Siedział na starym krześle a i nogi miał do nóg tego przywiązane.
- Rapaldo zabrał mój nóż.
- Pani ma sztylet – powiedział Roperig.
- Zaraz go przyniosę! – zawołał Fitter i w tej sekundzie zniknął.
   Sturm zamrugał oczami.
- Wiem, że męczy mnie ojciec wszystkich bólów głowy, lecz nasz przyjaciel Fitter stał się chyba ostatnio niewiarygodnie szybki, przynajmniej od czasu gdy ostatni raz go widziałem.
- Oto jest! – zawołał Fitter.
   Rzucił sztylet na ziemię. Cutwood go podniósł i zaczął piłować więzy Sturma. Sztylet był niestety przygotowany do rzutu, nie do cięcia, więc ostrze nie było zbyt dobre.
- Szybciej – powiedział bez tchu Fitter – Pozostali są w wielich kłopotach.
- A mt to co, w przyjemnym śnie jesteśmy? – kwaśno odezwał się Cutwood.
- Nie gadaj, tnij – rzekł Sturm.
   Słowo „kłopoty” było najłagodniejszym określeniem sytuacji w jakiej znalazła się Kitiara i dwójka gnomów. Bezlik Lunitarian wypełnił korytarze za ich plecami a gwardziści w komnacie już pochwycili każde z nich. Rapaldo dumnie kroczył przed nimi co chwila poklepując głowicę topora wierzchem dłoni.
- Zdradzieckie prosięta – powiedział imperialnym tonem – Wszyscy jesteście warci śmierci. Pytanie tylko, kto pierwszy z was powinien posmakować królewskiego topora?
- Zabij mnie ,ty bezrozumny strupie; przynajmniej nie będę musiała słuchać słowotoku takiego durnia jak ty – powiedziała Kitiara.
    Kitiarę trzymało nie mniej niż siedmiu drzewo ludów. Drewniane członki oplatały ją tak ściśle, że tylko twarz i stopy miały możność niewielkiego ruchu. Rapaldo uśmiechnął się złośliwie i podniósł jej brodę rękojeścią topora.
- Och, nie, pięknotko. Ciebie jeszcze oszczędzę, heh, heh. Zrobię cię królową Lunitari, co prawda tylko na jeden dzień.
- Prędzej sobie sama oczy wydrapię!
   Wzruszył ramionami i stanął przed Sighterem trzymanym przez jednego gwardzistę.
- Czy mam najpierw zabić tego – powiedział – czy tego?
- Zabij mnie – błagał Bellcrank – Jestem tylko metalurgiem. Sighter jest nawigatorem naszego latającego statku. Bez niego nigdy nie dolecisz na Krynn.
- To niedorzeczne – kłócił się Sigter – jeśli umrzesz, to kto naprawi uszkodzenia Mistrz Chmur. Nikt tak nie pracuje w metalu jak Bellcrank.
- To tylko gnomy – wtrąciła Kitiara – Zabij mnie, zgniłku, bo inaczej ja z pewnością zabiję ciebie!
- Dosyć, dosyć! Heh, heh, wiem co mam robić, naprawdę. Próbujecie mnie ogłupić, lecz to ja jestem królem!
   Odszedł o krok czy dwa i odrzucił topór. Król Lunitari pociągnął luźne końce poszarpanej tuniki. Pod koszulą, lecz na wełnianej bieliźnie, Rapaldo nosił łańcuch. Nie kolczugę, lecz ciężki, zardzewiały łańcuch owinięty w pasie.
- Widzicie, ja dobrze wiem, co to znaczy żyć na Lunitari – powiedział.
   Pozwolił by mu koszula opadła. Uwolnił kawałek drutu, który trzymał na miejscu koniec łańcucha. Równlegle do upadku kolejnych jego zwojów stopy Rapallo zaczęły się wznosić. Po chwili płynął już w powietrzu na wysokości dwóch stóp a drzewo ludy stały zachwycone i pełne wiernej admiracji.
- Latam! Ta-ra! I któż z was, śmiertelnicy, śmie obrzucać mnie obelgami? Ja latam. Gdybym nie nosił pięćdziesięciu funtów łańcucha odleciałbym daleko. Moi poddani, rozumiecie, nie pozwalają mi mieć sklepienia. W cieniu natychmiast zapuszczają korzenie. A bez tych łańcuchów odleciałbym jak smużka dymu.
   Rapaldo pozwolił by na podłogę poleciał kolejny zwój łańcucha. Kręcił się teraz w kółko aż wreszcie stopy miał już na poziomie pleców.
- Ja jestem królem, widzicie! Bogowie dali mi tą moc!
- Nie – Sighter starał się wyjaśnić – To musi być konsekwencja magi Lunitari…
- Cisza!
   Rapaldo wykonał kilka niezgrabnych, podobnych do pływania, ruchów i znalazł się obok Kitiary.
- Nosisz pancerz, lecz możesz go zdjąć kiedy tylko zechcesz. Ja nie mogę! Ja muszę nosić ten łańcuch w każdej godzinie, każdego dnia.
   Swą brudną, brodatą gębę zbliżył do jej twarzy.
- Wyrzekam się tej mocy! Idę do domu, tak idę, i znowu będę chodził jak człowiek. Drzewa nie będą za mną tęsknić mając Się Sturmbrighta jako króla.
- Zdrada! Zdrada! Wszyscy jesteście winni!
   Rapaldo wywinął kozła w powietrzu i oddalił się od Kit. Podniósł szybko topór i rzucił nim w kierunku wybranej przezeń ofiary.

janjuz - 2017-11-05 19:39:07

Rozdział 17

Bez honoru

   Ostatni zwój sznura się poddał i ręce Sturma wreszcie były wolne. Odebrał sztylet z rąk Cutwooda i szybko rozprawił się z linkami wiążącymi mu kostki. Konopie z Travoliny były już stare i szybko się rozpadły. Sturm skoczył na równe nogi.
- Prowadźcie do komnaty audiencyjnej! – zawołał do gnomów na szczycie ściany.
   Fitter pomachał i obiegł cały pokój dokoła nim wreszcie ruszył w kierunku królewskiej komnaty audiencyjnej. Roperig i Wingover pogalopowali w ślad za nim.
- Chodź, Cutwood – krzyknął Sturm i podsadził szybko gnoma na własny bark.
   Słońce już chyliło się ku zachodowi. Sturm gorąco podziękował Paladine za taką łaskę. Bez słonecznego światła hordy drzewo ludów szalonego Rapaldo szybko wrócą do stanu zakorzenionych roślin. Przebiegł przez kolejne przejście w ścianie i znalazł się przed tuzinem uzbrojonych drzewo ludów. Blokowali przejście. Sturm miał tylko sztylet Kitiary by walczyć z ich długimi, szklanymi mieczami.
- Trzymaj się, Cutwood – powiedział.
   Gnom mocno chwycił się głowy Sturma.
   Cienie powoli wspinały się po ścianie. Dolne partie Lunitarian już teraz kryły się w cieniu; ich stopy wkrótce wrosną tam gdzie staneli. Drzewo lud sztychem wystawił czterdziesto calowe ostrze szkarłatnego szkła mierząc prosto w Sturma. Gwardzista był wolny, lecz i tak koniec miecza błyskał niebezpiecznie blisko brody rycerza. Dla dwunasto calowego sztyletu było stanowczo za daleko.
   Zdrewnienie zaczęło ogarniać dolne partie ciał Lunitarian, zaczęli też puszczać korzenie. Cień podniósł się już do połowy ich pni. Ramiona drzwoluda poruszyły się z wolna, jak wodorosty pod powierzchnią wody. Strażnik stojący naprzeciwko Sturma ruszył czubkiem miecza jego futrzany kaptur i pobcinał parę włosów. Był to już jednak ostatni ruch drzewo luda. Kora zamknęła mu oczy. Zarówno on jak i pozostali strażnicy byli już tylko nieruchomymi postaciami.
   Na szczycie ściany pojawił się nagle Wingover.
- Panie Brightblade! Szybko! Stało się coś strasznego!
   Zanim człowiek zdążył zapytać o co chodzi, gnom już pognał skąd przybiegł.
- On płakał – zauważył zdumiony Cutwood – Wingover nigdy nie płacze.
   Sturm wcisnął ramiona i barki pomiędzy ciasno ustawione pnie strażników i jakoś zdołał się przecisnąć. Kora go raniła i podrapał, lecz nie ustawał w wysiłkach aż wreszcie znalazł się za szeregiem gwardii. Dalej przejście było już wolne.
   Sturm i Cutwood pognali do komnaty audiencyjnej. Rycerz najpierw rozglądnął się w poszukiwaniu Kitiary. Czyżby to ona? Jest ranna, umierająca czy może już martwa? Kobieta i dwójka gnomów byli ciasno wplątani w uściski teraz już znieruchomiałych gwardzistów. Krew plamiła węźlaste paluchy tego z nich, który trzymał Bellcranka. Bellcrank był martwy. Rapaldo natomiast był całkiem niewidoczny.
- Kit! Wszystko w porządku? – zawołał Sturm.
- Tak, z Sighterem też, tylko Bellcrank…
- Wiem. Gdzie jest Rapaldo?
- W pobliżu. Bądź uważny, Sturm, on ma ten topór.
   Komnatę wypełniał tłum znieruchomiałych drzewo ludów. Nadchodzący zmrok przekształcał ją w dziwny las cieni. Z głębi zapadających ciemności dobiegł ich drwiący chichot.
- Któż ma tu lampę by ci drogę do łóżka oświetlić? Któż tu ma topór by ci łeb odrąbać?
- Rapaldo! Stań i walcz! – krzyczał Sturm.
- Heh, heh, heh.
   Coś poruszyło się ponad głowami. Wingover zawołał ze szczytu ściany.
- Jest u góry! Schyl się, Sturm!
   Sturm padł na podłogę a w tym momencie głownia topora przecięła powietrze na wysokości, gdzie przed sekundą była jego głowa.
- Kit, gdzie jest twój miecz? Rapaldo wziął mój!
- Na podłodze zaraz przed Sighterem – odparła.
   Sturm przeczołgał się szybko podczas gdy Rapaldo przemykał na czubkami drzewo ludów. Kitaiar krzyczała do Sturma objaśniając pokrótce możliwość lewitacji zwariowanego króla.
- Odrzucił część swej wagi – dodał Sighter – Może unosić nawet sześć stóp nad gruntem.
   Dłoń Sturma zamknęła się na rękojeści miecza Kitiary a on sam natychmiast stanął na równych nogach. Ostrze dziewczyny było lekkie i zwinne, wyglądało na takie co przecina powietrze z własnej woli. Sturm dostrzegł poszarpane nogawice Rapaldo i linowe sandały stąpające po wierzchołkach drzewo ludów. Ciął wysoko, lecz jedynym skutkiem był deszcz drzazg z Lunitarianina na który mstał Rapaldo. Król Lunitari tylko się przechylił i zachichotał.
- Nie widzę go! – skarżył się Sturm – Wingover, gdzie on jest!
- Po lewej! Za…
   Sturm schylił się przed toporem i ciął Rapaldo. Czuł, jak czubek miecza Kitiary chwyta i przecina szmaty odzieży króla.
- Blisko, bardzo blisko, Sir Sturmbright, tyle, że jesteś troszkę przyciężkawy – rzekł Rapallo ze śmiechem.
- Kit, chętnie przyjąłbym teraz każdą taktyczną sugestię na jaką masz ochotę – rzekł, ciężko oddychając w chłodnym powietrzu nocy, Sturm.
- To, czego ci potrzeba, to kusza – syknęła Kitiara.
   Natężyła się walcząc z więżącymi ją konarami solidnego drewna. Niestey, ponieważ ramiona miała ściśle przyciśnięte do boków to nie miała jak uzyskać choćby najlichszego punktu podparcia. Starała się kręcić ramionami z jednej strony na drugą. Konary drzewo luda trzeszczały i krzywiły się, lecz trzymały mocno.
   Sturm przeniósł sztylet do prawej a miecz trzymał lewą ręką. W komnacie zapadła absolutna cisza. Gnomy, opłakujące głośno poległego kolegę, zaprzestały jakichkolwiek hałasów. Sturm pochyił się nisko i przesunął w stronę rozklekotanego tronu. Wspiął się na to krzesło i stanął wyprostowany.
- Rapaldo! – krzyknał – Rapaldo, stoję na twoim tronie! Pluję nań, Rapaldo! Jesteś tylko nieważnym, pokręconym lunatykiem, który marzy, że jest królem!
   Ostrzegł go cichy brzęk łańcucha. Ułamek sekundy później topór wbił się głęboko w oparcie krzesła i tam ugrzązł trzymany mocno twardym dębem z Krynnu. Rapaldo wściekle walczył o uwolnienie topora, lecz patykowate ramiona nie dały rady.
- Poddaj się! – Sturm już przyłożył czubek sztyletu do gardła Rapallo.
- Ta-ra-ra! – zawołał król i oprł stopy o tył tronu.
   Przewrócił w ten sposób wysokie krzesło i posłał siebie, Sturma, nagi miecz, topór i sztylet w jedej masie na ziemię. Rozległ się potężny trzask, krzyk, i… cisza.
- Sturm! – wrzasnęła Kitiara.
    Otrząsnął się z resztek potrzaskanego tronu i wstał. Rozcięcie na policzku krwawiło, lecz poza tym Sturm nie odniósł żadnej rany. Rapaldo był przyszpilony do ziemi. Sztylet prosto w serce. Nogi i ramiona bezcelowo powiewały a krople krwi spływały w górę po sztylecie i odlatywały dryfując w powietrze.
   W rozrzuconych szczątkach Sturm odnalazł topór. Beznamiętnie ignorując fakt, że po świcie będą to żywe istoty wyrąbał Kitiarę i Sightera z uścisku drzewo ludów. Byli wolni. Pozostałe gnomy zeszły ze ściany i pomogły uwolnić Bellcranka z drzewnych więzów. Łagodnie ułożyły zesztywniałego gnoma na ziemi i nakryły mu twarz jego własną chustką. Fitter zaczął szlochać.
- Co mamy teraz robić? – pytał przez łzy Wingover.
- Ballcrank został pomszczony – odparła Kitiara – Cóż więcej pozostało do zrobienia?
- Nie powinniśmy go przynajmniej pochować? – smutno powiedział Roperig.
- Oczywiście – odparł Sturm.
   Wziął na ręce ciało Bellcranka i poprowadził żałobną grupę na zewnątrz.
   Gnomy stanęły razem. Jedynym dźwiękiem było szuranie malutkich butów. Sighter otrząsnął się ze szczątków drewna i ruszył naprzód. Pozostali poszli w jego ślady. Dotarł do środka grzybowego ogrodu i tam się zatrzymał. Wskazał na czerwony mech i oznajmił, że to jest właśnie to miejsce.
   Pozstałe gnomy zaczęły kopać. Kitiara chciała pomóc, lecz Cutwood delikatnie jej odmówił. Gnomy uklękły w kręgu i kopały gołymi rękami. Kiedy uznały, że już wystarczy do kręgu wszedł Sturm i okazując sporo współczucia złożył bohaterskiego Bellcranka w miejscu jego ostatniego spoczynku.
   Pierwszy przemówił Sighter.
- Belcrank był wspaniałym technikiem i dobrym chemikiem. Teraz jest martwy. Jego silnik przestał pracować a przekładnie się zatarły i zatrzymały.
   Sighter wziął z ziemi garść purpurowej darni i rozsypał ją na ciało przyjaciela.
- Żegnaj, żegnaj.
- Był zręcznym metalurgiem – dodał Wingover rzucając garść ziemi.
- Wspaniałym dyskutantem – odnotował szlochający Cutwood.
- Zapalonym eksperymentatorem – rzekł Rainspot dodając kolejną garść.
- Najlepszy wytwórca przekładni – smutno stwierdził Roperig.
   Fitter, gdy przyszła na niego kolej, okazał się zbyt zasmucony by choćby pomyśleć o czymś stosownym do powiedzenia.
- On… on wspaniale jadł – rzekł w końcu.
   Roperig zdołał się lekko uśmiechnąć i poklepać swego praktykanta po plecach.
   Usypali kczyk nad ciałem kolegi. Wingover poszedł do fortu i wrócił niosąc kawałek matalu z rozbitego statku Rapallo. Była to uszkodzona przekładnie, część kabestanu z Travoliny. Gnomy umieściły to na grobie jako pomnik swego kolegi.
   Kitiara odwróciła się i ruszyła do fortecy. Po chwili pełnej uszanowania ciszy Sturm pośpieszył za nią.
- Mogłaś tez coś powiedzieć gnomom – zaczął besztać.
- Przed świtem mamy jeszcze mnóstwo do zrobienia. Musimy szybko pozbierać rzeczy i znaleźć się jak najdalej stąd ni skończy się noc – odparła.
- Po co taki pośpiech? Rapaldo nie żyje.
   Kitiara omiotła ramieniem dokoła.
- Jego poddani są jak najbardziej żywi! Jak sądzisz, co poczują gdy się obudzą i zobaczą swego boga-króla martwego?
   Sturm przez chwilę się zastanawiał.
- Możemy ukryć ciało – odparł.
- Nie za dobrze – rzekła mijając zewnętrzne  ściany – Drzewo ludy pomyślą o najgorszym gdy my znikniemy a Rapaldo gdzieś się zapodzieje.
   Kitiara przystanęła przed wejściem do komnaty tronowej.
- Kolejny powód, żeby stąd ruszać i odnaleźć Mistrza Chmur.
   Miała rację. Sturm odnalazł powgniatany hełm i go założył. Kitiara odzyskała miecz i wyciągnęła sztylet z piersi martwego człowieka. Widok Rapaldo powiewającego członkami jak korek w wodzie przywiódł do pomysłu nieco makabrycznego. Przyklęknęła na jedno kolano i odwinęła z ciała Rapallo ostatni zwój łańcucha. Będą mogli go użyć jak odzyskają statek. Kitiara chwyciła ciało Rapaldo za pokrwawioną koszulę i popchnęła je w powietrzu w stronę Sturma.
- Oto pomysł na szybki i łatwy pogrzeb – powiedziała puszczając ciało w górę.
   Martwe ciało Rapaldo Pierwszego wznosiło się powoli lekko się obracając cały czas. Po kilku minutach zniknęło w fioletowych przestworzach nieba. Sturm wyglądał na przerażonego.
- Nieiwele brakowało, żeby to mnie zabił, wiesz – powiedziała normalnym tonem – Jedyne czego mi żal, to fakt, że to ty go dostałeś a nie ja.
- Obłąkane biedaczysko. Nie ma nic honorowego w zabiciu kogoś takiego.
- Honor! Kiedyś trafisz na wroga pozbawionego twojego zrozumienia honoru i to będzie koniec Sturma Brightblade.
   Wrócili do grzybowego ogrodu. Gnomy już tam czekały. Wysokie Pakiety ekspedycyjne zostały nawet powiększone przez kawałki matalu uzyskane z zapasów Rapaldo. Kitiara ogłosiła zamiar podążania śladem Mikonów, który stanowił ich ścieżkę zanim został zagubiony pośród skał. Sighter popatrzył na Sturma.
- A co pan powie, pani Brightblade?
- Lepszego planu nie mam – odparł po prostu.
   W jego sercy narastał chłód. Kobieta, która tak bezpardonowa obeszła się z ciałem martwego przeciwnika stawała się co chwia bardziej i bardziej obca. To była ich najczarniejsza godzina od opuszczenia Krynnu. Jeden z nich był martwy i pogrzebany w zimnej, księżycowej glebie. Szalony król wznosił się spiralą wzwyż a jego nieważkie ciało miało już nigdzie nie wylądować. Długa, nieszczęsna noc. A mimo to, gdy słońce nowego dnia zaświeciło nad ogrodem Rapaldo wyrósł tam grzyb wielki na grobie Bellcranka. W odróżnieniu od szkarłatnych grzybów dokoła ten był czysty i połyskiwał bielą.
* * * *
   Sturm miał kolejną wizję. Przyszła podczas marszu, lecz nawet nie zmylił kroku Anie się nie potknął.
   Zarżał koń. Sturm zobaczył cztery kościste zwierzęta uwiązane do nadpalonej barierki. Był dzień, lecz ciężkie cienie zalegały wszędzie dokoła. Sturm rozejrzał się i rozpoznał zrujnowane blanki ojcowskiego zamku. Dojrzał też stojący na podwórcu połamany wóz bez jednego koła. Do jedynego koła jakie pozostało przywiązany był mężczyzna, miał przeguby uwiązane ciasno, okrytnie do obręczy. Sturm skupił się na tej zdesperowanej postaci. Modlił się do Paladine by to nie był jego ojciec.
   Mężczyzna podniósł wzrok. Poprzez dziko rosnącą brodę i szramy powstałe po brutalnym biciu Sturm zdołał rozpoznać Brena, towarzysza ojca na wygnaniu. Podobnie do poprzedniej wizji i teraz Bren spoglądał poprzez Sturma. Młody Brightblade był fantomem, istotą bez cielesności.
   Czwórka mężczyzn szurając wyszła z cienia po praej ręce Struma. Strum już takich widywał, wychudzonych i obszarpanych włóczęgów, rabusiów, morderców przydrożnych.
- Mówię ci, ten zamek jest przeklęty i nawiedzony.
- Boisz się duchów – powiedział brudny facet z brązowym kolczykiem.
- Boję się wszystkiego, czego nie mogę pociąć kosą.
- Kiedy stąd zmykamy? – spytał ostatni z szeregu bandytów.
   Brudna Gęba tylko się roześmiał ukazując żółte zęby.
- Kiedy się przekonam, że nie ma tu już żadnego łupu, dopiero wtedy –  Touk splunął na ziemię – No to se teraz pogadamy z honornym gościem.
   Bandyta i dwóch jego ludzi stało teraz nad jeńcem. Touk złapał splątane włosy Brena i uniósł mu głowę. Sturm pragnął pójść mu z pomocą, lecz nie mógł zrobić absolutnie nic.
- Gdzie jest skarb, staruchu? – pytał Touk wymachując krzywym, żołnierskim nożem przy szyi starego żołnierza.
- To nuc niema – sapnął Bren – Zamek został splądrowany dawno temu.
- No co ty! Za głupich nas masz? Zawsze gdzieś się znajdzie parę monet ukrytych na czarno godzinę. No, gdzie som – docisnął czubek noża do szyi Brena.
- Ja … ja powiem – odarł słabo – pod wielką komnatą… tajny pokój. Pokażę.
   Touk cofnął nóż.
- Lepiej, żeby to była prawda.
- Żadnych sztuczek. Sam was tam doprowadzę.
   Rozcięli mu więzy i pociągnęli ze sobą. Sturm deptał im po piętach, był wręcz wystarczająco blisko, by poczuć mieszaninę zapachów potu, brudu, strachu i chciwości.
   Bren prowadził ich do piwnic pod wielką komnatą. Schodząc długi korytarzem liczył umieszczone na ścianie po prawej stronie łańcuchowe oprawy na pochodnie. Przy numerze osiem zatrzymał się.
- To tutaj, właśnie tu – powiedział.
   Jeden z rabusów zapalił drzewce wciąż sterczące z oprawy, miał własną pochodnię.
- Zawias się obraca – powiedział Bren.
   Touk chwycił twardy, żelazny ćwiek i poruszył nim. Przesunął się Wlewo i tam pozostał. Cała sekcja kaflowej podłogi uniosła się z głośnym skrzypieniem. Touk wsadził pochodnię w powstałą szparę. Rzucił ją. Odbiła się parę razy od kamiennych stopni i teraz leżała, wciąż jeszcze się paląc, na samym dnie. Coś błyszczącego można było dostrzec w świetle jej płomieni.
- Dobra robota – powiedział Touk z krzywym uśmieszkiem.
   Bez zbędnych słów wpakował nóż pomiędzy żebra Brena. Lojalny sługa Angriffa Brightblade’a jęknął i osunął się po ścianie. Głowa mu zwisła a ciemne strugi krwi splamiły pierś.
- Chodźta, chłopy, zabiermy naszą nagrodę! – touk poprowadził na dół dwójkę swych kumpli.
   Sturm schylił się chcąc spojrzeć w twarz Brena. Choć skóra starego nabierała już woskowej barwy to jego oczy wciąż jeszcze rozświetlał ognik życia.
- Młody paniczu – szepnął.
   Krew spieniła mu usta. Sturm aż się odsunął. Bren był w stanie go widzieć!
   Powoli, z ogromnym wysiłkiem, stary żołnierz chwycił się kamiennej ściany i podciągnął na nogi.
- Paniczu Sturm… wróciłeś. Zawsze wiedziałem, że wrócisz.
   Bren sięgnął w stronę Sturma wątłymi rękami. Sturm chciał złapać go za rękę, lecz przecież był tu niematerialny. Palce Brena przeszły przez widmo Sturm i oparły się na sworzniu pochodni. Gdy śmierć już go zabierała, Bren upadając, całą wagą swego ciała pociągnął zawias do podstawowej pozycji.
   Drzwi pułapki powoli i z hałasem zaczęły się opuszczać. Jeden z rabusiów wrzasnął i ruszył na bezpieczną stronę, do góry. Na szczycie schodów zatrzymał się, zagapił na Sturma i otworzył gębę.
- Ach! – wrzasnął – Duch!
   Poturlał się w dół zbijając z nóg Touka i pozostałych. Kamienna łyta wróciła na miejsce odcinając ich wrzaski o pomoc.
* * * *
   Świat wokoło poczerwieniał. Sturm potrząsnął głową, w której wciąż jeszcze rozbrzmiewały wrzaski Touka i pozostałych rabusiów. Maszerował, jak poprzednio, przez Lunitariańską równinę.
- Z powrotem z nami? – spytała Kitiara.
   Sturm wydał jakiś nieartykułowany dźwięk. To była jak dotąd najdłuższa wizja a na dodatek, pod sam jej koniec, ludzie z Krynnu byli w stanie go zobaczyć. Opowiedział wszystko towarzyszom.
- Hmm, mówi się, że umierający mają jakby dodatkowy dar widzenia – mruknęła Kitiara – Zarówno Bren jak i reszta tych złodziei właśnie stanęła w obliczu śmierci; może z tego powodu mogli cię zobaczyć.
- Ale ja im nie mogłem nic pomóc – skarżył się Sturm – Musiałem tylko patrzyć jak umierają. Bren był dobrym człowiekiem. Wiernie służył mojemu ojcu.
- A w ogóle zobaczyłeś coś, czy może usłyszałeś o swoim ojcu – spytał Sighter.
   Sturm potrząsnął przecząco głową. To koszmarne pominięcie wciąż dręczyło mu umysł. Co takiego rozdzieliło Brena od Lorda Brightblade? Czy jego ojciec miał się dobrze? I gdzie był?
- Widzę ślady! – zawołał Wingover.
   Tam gdzie płyty piaskowca koloru wina ustępowały miejsca jęzorom piasku widać było trop. Były to regularne jak w zegarze okrągłe odciski. Przypuszczenia Kitiary okazały się słuszne – Mikonowie tędy przechodzili.

janjuz - 2017-11-07 19:01:10

Rozdział 18

Dolina Głosu

   Wreszcie Wingover dostrzegł obelisk. Grupa dotarła wreszcie do miejsca gdzie skaliste półki ustępują miejsca niskim, poszarpanym szczytom. Kitiara i Wingover wspięli się na taki łańcuch szczytów (nieco przypominający zębatą piłę) i opowiedziali, że poza nim rozciąga się wspaniała dolina sięgająca daleko, chyba dalej niż horyzont. Kitiara nie mogła dostrzec obelisku, lecz Wingover zapewniał, że pojedyncza, wysoka iglica stoi w odległości mniej więcej czterdziestu mil, w samym środku doliny.
   Gnomy w milczeniu przyjęły nowiny. Przez cały ten marsz od wioski wszystkie wyglądały na przygnębionych.
- Śmierć Bellcranka wciąż jeszcze zwiesza im głowy – prywatnie zauważyła Kitiara do Sturma – Chyba jeszcze nigdy ten mały ludek nie zetknął się z taką śmiercią.
   Sturm się z nią całkowicie zgadzał. Gnomom potrzebny był teraz problem, który zdoła pobudzić ich wyobraźnię. Zwołał wszystkie.
- Sytuacja jest następująca – zaczął – Wingover szacuje odległość do obelisku na czterdzieści mil. Oznacza to dziesięć godzin marszu jeżeli nie zatrzymamy się ani na posiłek, ani na odpoczynek. Bardziej realistyczne wydaje mi się piętnaście godzin, tyle że wtedy słońce już wzejdzie i Lunitarianie też się ruszą.
- D=Gdybyśmy tak mieli jakiś sposób, żeby dostać się szybko na dół – powiedziała Kitiara – Konie, muły, cokolwiek.
- Lub jakieś wozy, jeśli już o to idzie – mruknął Sturm.
   Kitiara rzuciła mu porozumiewawcze spojrzenie.
- Taaa, zbocze schodzące z tego łańcucha wzgórz jest strome, ale całkiem gładkie. Daleko moglibyśmy się odtoczyć.
   Duch technicznego wyzwania okazał się zaraźliwy. Pomysły… szalone, gnomie pomysły… zaczęły dominować niewielką grupę. Gnomy zwaliły swe bagaże na jedną wielką kupę i same zbiły się w ciasną gromadkę. Szybka gadanina gnomów nie miała żadnego sensu dla ludzi, lecz i tak przyjmowali ją dobry znak.
   Równie gwałtownie jak gnomie głowy zbiły się w ciasny krąg, tak samo nagle krąg się rozpadł. Pojawiły się narzędzia a gnomy zaczęły rozbijać własne, drewniane pakiety na części.
- Co tym razem robicie? - zaptał Sturm Cutwooda.
- Sanki – odpowiedź była natychmiastowa.
- Czy on powiedział „sanki” – spyatała Kitiara.
   W przeciągu pół godziny, niw więcej, każdy z gnomów miał gotową konstrukcję „sanek”… ehm. Tzn. JednoGnowegoInercyjnegoŚrodkaTransportu.
- Używając tego rozwiązania powinniśmy zjechać tego stromego stoku w zdumiewającym czasie – oznajmił Sighter.
- I połamać nasze nieostrożne, małe szyjki – dodała zduszonym głosem Kitiara.
- Te są dla ciebie i pana Sturma – powiedział Roperig.
   On i Fitter popchnęli dwie pary delikatnych sanek do stóp ludzi. Mając do dyspozycji tylko krótkie odcinki desek gnomy musiały sobie poradzić dzięki gwoździom, śrubom, klejowi, sznurkom a nawet, w przypadku Rainspota, szelkom. Wingover zaprojektował swoje sanki w taki sposób, żeby mógł na nich jechać na brzuchu; sanki Sightera pozwalały jeźdźcowi rozłożyć się na wznak i to całkiem wdzięcznie. Z powodu swej relatywnie większej wagi i większych rozmiarów sanki Sturma i Kitiary zapewniały tylko jedną, niewielką deseczkę jako siedzisko.
- Nie jesteś chyba poważny? – Kitiara była pełna wątpliwości – Jechać na dół na tym?
- Będzie szybko – dodawał odwagi Sighter.
- I wesoło! – krzyknął Fitter.
- Przeliczyliśmy wszystkie dostępne dane dotyczące naprężeń i wytrzymałości materiałów – odnotował Cutwood.
   Pogładził swój notes traktując go jak dowód prawdziwości swych słów; było tam pięć stronic pokrytych ciasno malutkimi literami i cyframi.
- We wszystkich wypadkach, poza waszymi, współczynnik bezpieczeństwa wynosi trz.
- Co przez to rozumiesz? Te „we wszystkich, poza waszymi” – Kitiara poczuła się zobowiązana do zadania takiego pytania.
   Cutwood schował notes do kieszeni kamizelki.
- Jesteście więksi i ciężsi więc w sposób zupełnie naturalny nakładacie większe naprężenia i obciążenia na JednoGnomowyInercyjnyŚrodekTransportu. Wasze szanse na osiągnięcie dna tej doliny, tzn. zjechanie ze wzgórza bez wypadku są jak jeden do jednego.
   Kitiara już otwierała usta by gorąco zaprotestować, lecz Sturm powstrzymał ją spojrzeniem bardziej niż tolerancyjnym.
- To i tak lepsze od wszystkiego, co zapewnią nam Lunitarianie – musiał przyznać.
   Zarzucił na ramię leciutkie sanki.
- Idziesz?
   Miała jeszcze mnóstwo wątpliwości.
- To może zostaniemy tutaj i sobie nawzajem złamiemy karki? Przynajmniej oszczędzimy sobie upadania i zwijania.
- Boisz się?
   Wiedział dobrze jak ją sprowokować. Kitiara się zaczerwieniła i podniosła sanki.
- A może chciałbyś… założyć się kto będzie pierwszy na dole? – zapytała.
- Czemu nie – odparł – Tylko nie mam żadnych pieniędzy.
- A co tutaj po pieniądzach? A może by tak przegrany musiał nieść śpiwór wygranego całą drogę aż do obelisku?
- Zakład stoi.
   Potrząsnęli sobie dłońmi. Wingover tymczasem dawał kolegom zaimprowizowany i błyskawiczny kurs sterowania i hamowania.
- Większość sterowania robi się przez pochylanie na tą stronę, w którą chcecie jechać – doradzał – Żeby się zatrzymać używajcie obcasów i pięt, nigdy paluchów. Pęd w dół może wam wtedy obrócić stopę do góry nogami i połamiecie paluchy.
   Rainspot i Cutwood otworzyli swoje notatniki i coś maniacko pisali.
- Założywszy pęd przy prędkości pięćdziesięciu sześciu mil na godzinę…
- I stopę o długości siedmiu cali…
- Można się spodziewać złamania trzech paluchów u lewj stopy…
- Oraz czterech u prawej – zakończył Rainspot ku uciesze wszystkich gnomów.
- Przecież Wingover właśnie powiedział, żeby nie używać paluchów, więc po kiego licha i na wszystkich cierpiących bogów, obliczać jeszcze coś, czego nie zrobi nkt przy zdrowych zmysłach? – pytała Kitiara.
- Podstawą poszukiwań naukowych powinno być nie ograniczanie się tylko do spraw praktycznych czy też możliwych – wyjaśniał Sighter – Tylko poprzez badanie tego, co nieprawdopodobne czy też nie do pomyślenia powiększa się sumę całkowitą postępu wiedzy.
   Sturm popatrzył na swe stopy.
- Jednej rzeczy nie rozumiem. Dlaczego na prawej nodze złamię cztery palce, czyli o jeden więcej niż na lewej.
- Nie zaczynaj z nimi! – krzyknęła Kitiara do Sturma.
   Zaniosła swój klekoczący składzik desek prosto na krawędź urwiska. Stok o gładkości szkła schodził w dół w nachylenie zapierającym dech od samego patrzenia. Kitiara wzięła ostry wdech i opatrzyła za siebie. Gnomy, wyraźnie zresztą nie przerażone, gromadziły się na krawędzi.
- Oczywisty przykład szklistych konkrecji – stwierdził Cutwood pociągając dłonią po gładkiej, lekko bąblowanej powierzchni.
- Tak sądzisz? Wulkaniczna? – powiedział Wingover.
- Wątpliwe. Powiedziałbym, że cała ta dolina układa się w  jeden upłynniony termicznie krater poimpaktowy – teoretyzował Sighter.
   Kitiara tylko wściekle jęknęła co szybko ucięło dalsze gnomie teoretyzowanie. Cisnęła sanki na ziemię i ich dosiadła. Kiedy tylko nacisnęła pełną wagą ciała deski groźnie zatrzeszczały.
- Mówiłeś, jeden do jednego? – powidziała do Cutwooda.
   Gnom zaczął coś bąkać na temat „w ramach dwóch dewiacji standardowych”, lecz Kitiara nie miała zamiaru dalej go indagować.. Podciągnęła się dłońmi i stopami do przodu aż w końcu znalazła się na krawędzi.
- Chodź już, Sturm! Chyba, że wolisz pakować i nosić mój śpiwór przez następne czterdzieści mil?
   Sturm położył sanki na ziemi. Powiedział też Wingoverowi, że Kit i on rozegrają wyścig. Wingover się podniecił.
   Och! W takim razie będziecie potrzebować kogoś na dole, by sprawdzić kto wygrał! Czekajcie, czekajcie… ja pojadę pierwszy a jak będę na miejscu to dam wam znak.
- Zgadzasz się, Kit?
   Pomachała tylko ręką.
- Dobrze, koledzy. No, to jadę! – zawołał Wingover – Dla nauki!
   Co ogłosiwszy natychmiast zniknął za krawędzią. Natychmiast też pozostałe gnomy ruszyły w jego ślady.
- Dla Sancrist! – zawołał Cutwood i zniknął.
- Dla technologii! – wzniósł okrzyk Rainspot i przechylił się za krawędź.
- Dla Mistrza Chmur! – wzniósł toast Roperig.
- Dla rodzynkowych muffinek! – i Fitter pogał  za swym szefem.
   Ostatni, Sighter, pchnął sanki do przodu i wygodnie się usadził.
- Dla Bellcranka – powiedział bardzo po prostu.
   Sanki gnomów gnały w dół po zboczu, chwały się na boki i podskakiwały na muldach w szkłopodbnej skale. Wingover, leżący twarzą do dołu na sankach, sterował zręcznie pomiędzy najgorszymi przeszkodami. Skonstruował linki sterownicze z przodu sanek i teraz wykreślał ślad serpentyny na zboczu. Na pięty następował mu Cutwood gnający prosto w dół, trzymający kolana ciasno przy podbródku i przytrzymujący nimi jedwabistą brodę. Strum i Kitara słyszeli jego głośne „uuu-haaa!” gdy uderzał jedną mulde po drugiej.
   Rainspot miał przy sankach ciągnięty hamulec, rodzaj dryfkotwy, więc zjeżdżał z relatywnie mniejszą prędkością. Roperig zaprojektował swoje sanki tak, by jechać na nich w pozycji stojącej, lecz przykucnięty. Minął specjalistę od pogody ze świstem i szaleńczymi wymahami rąk, które miały mu pomóc w zachowaniu równowagi. Jego praktykant tymczasem doświadczał wszystkich rodzajów kłopotów. Pojazd Fittera był szerszy niż dłuższy i miał dużą skłonność do wpadania w rotację podczas zjazdu. W sumie dawało to zjazd nieco wolniejszy od pozostałych, lecz ciągłe skręty wyciskały mu z kolei żołądek. Sighter z kolei, jak zawsze opanowany i racjonalny, kontynuował zjazd zachowując pełną kontrolę. Umiał dotknąć obcasem ziemi w wybranym przez siebie momencie i dzięki temu korygował kierunek zjazdu.
   Wszystko szło całkiem nieźle dopóki Wingover nie dotarł do dna doliny jakieś czterysta stóp niżej. Szklista powierzchnia stoku wzgórza zmieniła się nagle w czerwony żwir i sanki Wingovera zatrzymały się natychmiast. Zatrzymanie było tak nagłe, że jadące jego śladem gnomy, Cutwood i Roperig natychmiast a Fitter i Rainspot chwilkę późnie wpadły na prowadzącego tworząc malowniczą piramidę. Deski, narzędzia i gnomy wylatywały w powietrze całymi seriami w każdej chwii gdy kolejne sanki wpadały na poprzedników. Sturm widział Sightera dążącego niezachwianie w tym samym kierunku, lecz gdy na chwilkę przymknął oczy nie ujrzał szybkiego skrętu, który pozwolił gnomowi zatrzymać się dwie stopy od całej, nieźle splątanej gromady.
   Kitaiara wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Całe akry zbocza o oni wszyscy z uporem zatrzymywali się w tym samym miejscu!
   Sturm wzruszył ramionami.
- Mam tylko nadzieję, że nikt tam nie jest ranny.
   Stopy, nogi i cały złom powli rozplątywał się do postaci sześciu nieźle wstrząśniętych gnomów. Sighter pomagał im w rozplątywaniu samych siebie. Wingover w końcu oprzytomniał i machnął w stronę ludzi.
- To znaczy naprzód! – krzyknęła Kitiara i mocno się odepchnęła.
   Sturm został całkowicie zaskoczony.
- To nie fair! – zawołał, lecz zaraz wbił piety runął w dół przez krawędź wzgórza w gorącym pościgu.
   Natychmiast też utracił kontrolę. Sanki ostro wykręciły w prawo więc Sturm nachylił w stronę przeciwną. Usłyszał groźny trzask i nagle jego siedzisko zaczęło się załamywać. Zmniejszył więc wychylenie i sanki powoli wróciły na prawidłowy kurs.
   Kitiara gnała pełną prędkością prosto w dół zbocza. Trzymała stopy złączone a kolana sterczały jej na oba boki.
- Ja-ha-ha-ha! – wrzeszczała.
   Była już daleko przed Sturmem, który nie mógł sobie poradzić z jazdą w linii prostej przez odcinek dłuższy jak parę stóp naraz.
   Kitiara uderzyła w muldę z siłą, która wyniosła ją ładnych parę cali powyżej sanek. To jej absolutnie nie wystraszyło. Uderzenie tylko zwiększyło euforię jazdy. Zaczęła się cała seria uderzeń a on w najmniejszym stopniu nie wyhamowała.
   Dopiero przy czwartej muldzie zdała sobie sprawę z faktu, że ma poważne problemy. To uderzenie docisnęło ją do cieniutkich deszczułek sań. Lewa płoza rozpadła się w drzazgi na całej długości. Kitiara opuścił lewy but żeby choć trochę zwolnić, lecz wtedy całą nogę pociągnęło jej do tyłu. Pamiętając, co Cutwood mówił na temat złamania paluchów u nóg pozwoliła by noga ciągnęła się bezwładnie. Wylądowała twardo na prawym barku po czym kilka razy zrolowała.
   Sturm nie odważył się zatrzymywać sanek, lecz doleciał do samego dna doliny. W tej samej sekundzie, gdy sanki zatrzymały się w żwirze on już gnał do dziewczyny. Kitiara leżała nieruchomo na brzuchu. Sturm dobiegł do niej a za nim przygnała cała gromada gnomów. Przyklęknął i delikatnie ją odwrócił. Twarz miała wykrzywioną bólem a z zaciśniętych ust słyszeć się dał potok wymykiwanych przekleństw.
- Gdzie cię boli? – pytał.
- Bark – syknęła przez zęby.
- To może być złamany obojczyk – powiedział Rainspot.
- Poproś żeby dotknęła lewego barku prawą dłonią – zasugerował Roperig – Jeżeli może tego dokonać to żadna kość nie może być złamana.
- Cóż za anatomiczna ignorancja! – powiedział Sighter – Trzeba własnym palcem próbować pociągnąć po kości by znaleźć ewentualne końce kości złamanej…
- Nie pozwól im mnie dotknąć – szepnęła Kitiara – Jeżeli nie wymyślą innego sposobu to będą chcieli mnie przeciąć byle tylko sprawdzić kość.
   Wtedy też Sturm posłyszał jak Cutwood gada coś na temat „chirurgii badawczej”.
Tymczasem stojący z boku Wingover powiedział.
- Żadna kość nie jest złamana.
- A skąd wiesz? – dopytywał Cutwood.
- Ja je widzę – odparł pytany – Nie wygląda nawet na małe pęknięcie. To może być zwykłe zwichnięcie.
- Możesz teraz widzieć poprzez ciało? – zdumiał się Sturm.
   Powidziano to tak bez ogródek i nagle Wingover zdał sobie sprawę z tego co robi.
- Na Reorxa! – krzyknął – To jest świetne! Ciekawe przez co jeszcze mogę patrzeć?
   Wszystkie gnomy, zapominając natychmiast o Kitiarze, zgromadziły się wokół niego. Kazali po kolei patrzeć przez swoje ciała i opisywać co też widzi. Zawołania typu:
- Hydrodynamiko!- wypełniały otaczające powietrze.
   Kitiara próbowała usiąść, lecz ból natychmiast odebrał jej oddech i osadził na miejscu.
- Siedź spokojnie – ostrzegł Sturm – Muszę znaleźć coś do zabandażowania ci barku.
   Przeszukał swoje rzeczy, lecz jedyne co znalazł to ostatnia koszula na zmianę, biała, lniana bluza wykonana przez najlepszego krawca w Solace. Z dużym żalem, jednak podarł ją na calowe pasy i powiązał końce uzyskując długi bandaż.
- Będę musiał wydobyć ci ramię z rękawa – powiedział.
- Przetnij szwy – odparła Kit.
   Sturm sprawdził szwy.
- Są pod spodem. I tak będziesz musiał ramię wyciągnąć.
- Dobra. Pomóż mi wstać.
   Jak tylko umiał najdelikatniej pomógł Kitiarze usiąść. Twarz jej pobielała gdy starał się poluzować rękaw na jej prawym ramieniu. Łzy bólu popłynęły po twarzy.
- Wiesz co, nigdy nie widziałem jak płaczesz – powiedział cicho.
- Ach! Ach! I co z tego? Myślałeś, że nie mogę?
   Sturm powstrzymał dalsze słowa i odwrócił jej futro na lewą stronę. Skórę mógł z łatwością przeciąć, lecz pod nią wciąż jeszcze nosiła kolczugę.
- Muszę cię zabandażować razem z kolczugą – powiedział.
- Tak, tak – odparła.
   Ból pozbawił ją resztek cierpliwości. Sturm usiadł przed nią i powoli, ostrożnie podnosił jej ramię aż wreszcie mogło spocząć oparte o jego bark. Następnie lnianym bandażem zawinął ponad barkiem Kitiary i pod pachą.
- Wystarczająco ciasno?
   Sapnęła.
- Tak.
- Zostawię wystarczająco dużo materiału na temblak – powiedział współczująco.
- Cokolwiek.
   Opuściła głowę na lewą dłoń. Twarz jej gorzała.
   Myślałem, że jest silniejsza, pomyślał Sturm kontynuując bandażowanie. Z całą pewnością odnosiła w bitwach gorsze obrażenia!
- Przy twoim doświadczeniu bojowym musisz być chyba obznajmiona z opatrunkami. Dobrze to robię? – zapytał głośniej.
- Nigdy nie byłam ranna – wymamrotała z głębi dłoni – Parę zadrapań, to wszystko.
- Miałaś szczęście – Sturm był zachwycony.
- Nie pozwalam wrogiem na podejście wystarczająco bliskie by mogli mnie zranić.
   Sturm pomógł jej wstać. Pusty rękaw przewiesił dziewczynie przez ramię. Gnomy były w samym centrum ognistej debaty o naturze rosnącego talentu Wingovera.
… co oczywiste widzi on teraz delikatne zmiany światła, których normalne oczy nie potrafią wykryć – mówił Cutwood.
- Oczywiste dla głuca – sprzeciwiał się Sighter – Metoda jest taka: Wingover emituje promienie z oczu, promienie przenikające ciało i ubrania. Źródłem tych promieni muszą być jego oczy.
- Ekhm – przerwał Sturm – Czy dalibyście radę kontynuować kłótnię podczas marszu? Przd nami długa droga i całkiem krótka noc na jej pokonanie.
- Jak się czuje pani? – spytał Roperig – Może iść?
- Mogę biec. A jak ty? – wyzywająco odezwała się Kitiara.
   Z rumowiska powstałego z rozbicia sanek nie zostało zbyt wiele do uratowania. Sturm zorientował się, że po raz pierwszy gnomy będą szły bez obciążenia: po prostu nie miały jak przenosić wielkch, bezużytecznych przekładni. Wahały się teraz co trzeba wziąć a co można zostawić. Gnomy postanowiły przyjąć sugestię Roperiga: przyporządkować wartość numeryczną każdemu przedmiotowi a następnie dokonać wybory rzeczy w taki sposób, by żaden gnom nie niósł więcej jak dwieście punktów.
- Ja idę – krótko stwierdził Kitiara.
   Chciała już przewiesić przez zdrowe ramię śpiwór swój i Sturma, ten jednak złapał za linki i odebrał jej oba.
- Przegrałam zakład – przyznała.
- Nie bądź głupia – odparł – Ja je poniosę.
   Przeszli jakieś pół mili i w końcu zatrzymali się, żeby gnomy mogły dołączyć. Jakże oni dzwonili i pobrzękiwali! Każdy gnom dźwigał niemal kompletny warsztat narzędziowy podzwanaijaący w kieszeniach kamizelek i dyndajacy u pasa.
- Mam tylko nadzieję, że nie będzie trzeba się obok nikogo przekradać – mruknęła Kit.
   Zmordowana, lecz niezłomna gromada uformowała jakiś tam szyk i wyruszyła w stronę wielkiego obelisku i zamieszkującego w nim Głosu.
* * * * *
   Przebyli ponad dziesięć mil gdy nagle Cutwood zaczął się skarżyć na łoskot w głowie. Koledzy zaczęli z niego żartować aż wreszcie Strum położył temu kres. Rainspot dokonał pobieżnego badania.
- Nieczego niezwykłego nie widzę – powiedział.
- Nie musisz tak wrzeszczeć – skrzywił się Cutwood.
   Chuderlawe brwi Rainspota uniosły się wyrażając zdumienie.
- Kto krzyczy? – spytał spokojnie.
   Sighter zrobił krok za plecy Cutwooda i kiedy zniknął mu z oczu pstryknął palcami. Cutwood schował głowę w ramiona i przykrył ją dłońmi jakby bronił się przed jakimś ciosem.
- Słyszeliście dźwięk tego gromu? – spytał słabnącym głosem.
- Niezwykle interesujące. Mozliwości słuchowe Cutwooda się wzmacniają, podobnie jak zdolność widzenia Wingovera – powiedział Sighter.
- Czy to oznacza, że mamy coraz więcej mocy? – dziwił się Rainspot.
- Na to wygląda – poważnie odparł Sighter.
- Przestańcie wrzeszczeć! – szeptem błagał Cutwood.
   Roperig szybko zmajstrował prymitywne nauszniki dla Cutwooda używając w tym celu kawałków rattanu z plecionki własnej butelki oraz robiąc tampon ze starych skarpet. Z uszami dobrze osłoniętymi Cutwood znów się uśmiechnął.
- Łoskot jest teraz znacznie mniejszy, dzięki!
- Nie ma problemu.
   Roperig powiedział to tonem troszkę niższym niż normalnie. Cutwood skłonił się i klepnął kolegę w plecy.
- Czujesz się jakoś inaczej? – spytał Sturm Kitiarę.
- Bark mnie wciąż boli.
- Nie czujesz przyrostu siły?
   Potrząsnęła przecząco głową.
- Czuję tylko przemożną potrzebę kufla najlepszego Otikowego ale.
   Sturm musiał się uśmiechnąć. Zdawało się, że to już eony minęły od chwili gdy gdy wszyscy siedzieli w gospodzie i delektowali się piwem Otika. Być może eony miną nim zrobią to ponownie.
   Po dwunastu milach gnomy rozciągnęły się w długą linię za plecami Kitiary i Sturma. Ich krótkie nogi po prostu nie mogły nadążyć za szybkim marszem ludzi. Sturm z dużą niechęcią zarządził przerwę. Gnomy padły gdzie stały jakby je powaliła salwa strzał.
   Powietrze się poruszyło. Pierwsze błyski różowego światła pokazały się na wschodzie… to znaczy na kierunku, jaki uznali za wschodni.
- Wschodzi – spokojnie orzekła Kit.
   Z kierunku zachodniego, z centrum doliny, widać było odpowiadający błysk, który wyraźnie pozdrawiał wschód słońca. Sighter usiłował ustawić lunetę na to drugie źródło światła. Wingover podszedł.
- To obelisk – powiedział i zmrużył oczy patrząc daleko – Mogę zobaczyć poświatę otaczającą szczyt.
   Jaskrawo białe pasma – spadające gwiazdy – przeleciały w poprzek nieba. Jasny, stały blask na wschodzie był imitowany na zachodzie. Słońce wznosiło się coraz wyżej nad wzgórzami, żółte i ciepłe, blask obelisku był uparty, nadal był błotnisto szkarłatny.
   Brzeg słońca ukazał się nad wzgórzem. Dał się słyszeć dźwięk gromu i strzały czerwonego ognia wystrzeliły z odległego obelisku uderzając w otaczający łańcuch wzgórz. Wędrowcy przycisnęli twarze do ziemi i czuli jk szkarłatne pioruny i czerwone błyskawice przelatują im nad plecami. Szkarłat błyskawic uderzył pięciokrotnie a powstałe grzmoty uderzyły w niebo. Gdy słońce było już w pełni nad ścianami doliny dziwna burze nagle ucichła.
   Sturm usiadł. Ziemia wokół nich delikatnie parowała. Kitiara z trudem podniosła się na nogi i popatrzyła na dolinę w świetle dnia. Rośliny zaczynały już wschodzić ze zwilżonej gleby.
   Wingover otrzepał się z kurzu i popatrzył na oddalone wzgórza z których jeszcze niedawno zjeżdżali na sankach.
- Teraz rozumiem dlaczego zbocza były tak twarde i gładkie jak szkło – powiedział – Te błyskawice muszą tam uderzać co rano.
   Najdelikatnieszy z gnomów był innego zdania.
- To nie są wyładowania atmosferyczne – spróbował wstać i nie dał rady – Atmosfera jest tu naładowana inną mocą.
- Magia.
   Sturm poczuł jak twarz tężeje mu z niesmaku. To słowo właściwe wypluł. Właściwie należało się tego spodziewać a jednak nagły wybuch tak potężnej mocy magii sprawił, że poczuł się wrażliwy, odsłonięty i… skażony.

janjuz - 2017-11-18 13:45:49

Rozdział 19

Cupelisk
   
   Roślinność w dolinie był dokładnie taka sam jak wszędzie na Lunitari, lecz rosła nie tak gęsto a do większych rozmiarów. Różowe włócznie wyrastały na dwanaście stóp w przeciągu godziny a muchomory osiągały dwadzieścia do trzydziestu stóp. Nowym gatunkiem znalezionym przez wędrowców okazała się purchawka szeroka na pięć stóp. Jak zobaczyli eksplozję takiej purchawy, eksplozję rozsyłającą wokół kolce przypominające ostrością oszczepy to jednak zdecydowali się omijać je szerokim łukiem.
   Niebo jakby pojaśniało a w uszach wciąż im pobrzmiewało ciągłe buczenie. Cutwood, niezależnie od zatkanych prowizorycznie uszu, wiąż narzekał na głośny brzęk. Wingover zaczął osłaniać oczy dłońmi byle tylko odciąć je od olśniewającego blasku jaki zalewał go ze wszech stron. Pozostałe gnomy również zauważyły znaczne nasilenie swych specjalnych atrybutów. Roperig nie mógł wręcz niczego dotknąć bez natychmiastowego przyklejenia dłoni. Przypadkowo potarł nos i dopiero po godzinie starań uwolnił palce. Fitter wiercił się dokoła jak błąkający się koliber i poruszał się z taką prędkością, że widzieli go pozostali tylko jako przelatującą smugę. Wiele razy upadał no i ciągle wpadał na kogoś z grupki. Rainspot tymczasem szedł w wiecznej mgle. Prawdziwej mgle, jaka zawisła z chmury nad głową, jego prywatnej, osobistej chmury. Wilgoś skraplała mu się na twarzy a z uszu i brody woda kapała bezustannie.
   Tylko Sighter z całej grupy gnomów nie wykazywał żadnych symptomów czy dziwnych efektów magii. Strum zauważył tylko subtelną zmanę w wyrazie twarzy; przenikliwy zwykle wzrok gnoma zmienił się teraz w twardy uśmieszek, zupełnie jakby właśnie wysłuchiwał drastycznej opowieści szeptanej prosto w ucho. Sturm nie był przekonany czy wszechświat jest gotowy na przyjęcie logicznego gnoma.
   Sturm obawiał się też o Kitiarę. Trzymała się sporo z przodu, przed wszystkimi. Maszerowała zdecydowanym krokiem w stronę obelisku. Prawe ramię miała wciąż przewiązane do piersi, lecz lewa dłoń, zaciśnięta w tęgi kułak, wznosiła się opadała w rytm tardego marszu. Każde uderzenie pięt wyciskało w gruncie głęboki ślad. Sturm zastanawiał się ile też mocy może ona przetrzymać.
   Nagle zniknęła mu z oczu pomiędzy różowymi włóczniami i pająkowymi patykykami.
- Hej! – zawołał – Kit, zaczekaj na nas.
   Odpowiedzi nie było, otoczył ich tylko dźwięk podobny do brzęczenia ula. Sturm dostrzegł Kitiarę stojącą pod ogromnym muchomorem. Dłoń miała opartą na szyi jakby tam czegoś szukała.
- Kit? – powiedział dotykając jej barku.
   Wzdrygnęła się.
- Sturm! Właśnie to zauważyłam!
   Pokazywała lejnot od Tirolana. Ametyst wyszlifowany na grot strzały, który stał się przezroczysty gdy Kit użyła go by uwolnić się spod zaklęcia goblina. Teraz natomiast trzymała ten kryształ tak, by Stur mógł go obejrzeć. Nabrał znowy rubinowej, ciemnej na podobieństwo krwi, barwy.
- Kiedy to się stało? – spytał.
- W pałacu Rapaldo. To wtedy zauważyłam, że klejnot staje się jasno różowy. Tyle, że ten kolor wyraźnie się pogłębił od czasu wschodu słońca.
- Pozbądź się go, Kit. To jakiś pojemnik na magię. I on też może podlegać dziwnej atmosferze Lunitari. Nic dobrego to nie przyniesie.
- Nie! – odparła i wsunęła klejnot za kolczugę – Raczej jednak go zatrzymam. Już zapomniałeś jak bardzo nam pomógł Tirolan?
- Nie zapomniałem. Tyle, że ten klejnot może teraz wypełniać inna magia, moc  jakiej nic nie wiesz. Ciśnij to na ziemię, Kit. Proszę! Jeśli nie, to mogą nas czekać straszne skutki.
- Nic z tego! – błysnęła oczami – Głupstwa gadasz, Strumie Brightblade – jak jakiś wystraszony chłopak. Ja nie obawiam się mocy. Ja ją witam!
   Sturm już zamierzał kontynuować sprzeczkę, lecz właśnie zbliżyła się cała paczka gnomów. Nie zdecydował się prowokowania jakiejkolwiek konfrontacji w obecności małych ludzi. Poza tym, w oczach Kitiary skrywała się ledwo maskowana złość i dalsze jej denerwowanie nie prowadziłoby do nikąd.
- Wingover twierdzi, że niezadługo już każdy z nas dostrzeże obelisk – powiedział Roperig.
   Jego prawa dłoń leżała przyklejona do pleców Fittera. Uczeń w tej chwili biegł w miejscu i to z prędkością nie pozwalającą na dostrzeżenie migających, krótkich nóg. Roperig dostrzegł zdumione spojrzenie Sturma i dodał.
- Dla Fittera nastały ciężkie czasy stania w miejscu. Jestem jedynym, który może go utrzymać.
- Jak czuje się reszta? – pytał Sturm.
   Cutwood i Wingover, jeden ogłuszony a drugi oślepiony, odważnie pomachali rękami okazując dobry stan ducha. Rainspot wyglądał na nasączonego i osamotnionego pod osobistą chmurką, lecz również okazał dobry humor.
   Sighter odchrząknął i zmarszczył brwi w oszałamiającym geście wyższości.
- Jest oczywiste, że im bliżej jesteśmy tego obelisku tym intensywniej neutralna moc Lunitari na nas oddziaływuje – powiedział.
- Pośpieszmy więc – odparł Sturm.
   Maszerowali tak przez godzinę aż doszli do ścieżki dziwnie oczyszczonej z całej roślinności dziwnej dżungli. Tam zaś, gdzie ścieżka dotykała horyzontu znajdowała się wysoka iglica – tajemniczy obelisk Lunitari. Od celu dzieliło ich jeszcze z dziesięć mil, lecz teren aż do samego obelisku delikatnie opadał. Czystej drogi nic nie przysłaniało.
- Wygląda to, jak byśmy byli wręcz oczekiwani – powiedział Sturm.
- Głos? – dziwił się Fitter.
- A któżby inny? – odparł Sighter wpychając kciuki za szelki – Jeżeli się nie mylę to czeka nas spotkanie z unikalną osobowością. Kogoś takiego, przy kim wszystkie pozostałe dziwa Lunitari to zwykłe jarmarczne sztuczki.
   W miarę upływu czasu cienka, czerona kreska stawała się tęgą wieżą wysoką na pięćset stóp. Miała troszkę dziwny wygląd – była w paski. Wąskie, czarne pasy przechodziły w czerwony kamień na ścianach. Im bliżej wędrowcy dochodzili tym bardziej potężna wieża strzelała swym ogromem prosto w niebo. Cutwood w końcu przerwał ogólne milczenie.
- Zauważyliście może jak wszystkie rosliny wokoło chyą się w stronę tej wieży? – powiedział.
   Była to prawda. Wszystkie, dosłownie wszystkie rośliny, nawet purchawki, wyginały się tak by zwracać się w stronę wielkiego obelisku.
- Zupełnie jak lilie obracające się zawsze do słońca- przyznała Kitiara.
   Zatrzymali się pięćdziesiąt jardów od podnóża obelisku. Zewnętrzne ściany z czerwonego marmuru były doskonale wypolerowane i obrobione, kompletnie inaczej niż toporna robota w wiosce drzewo ludów. Te czarne pasy rozdzielające powierzchnie marmuru były zrobione z jakiegoś rodzaju tynku. Na poziomie ziemi, prosto przed wędrowcami, znajdowało się otwarte wejście, wycięcie w gładkim kamieniu. Ściany obelisku były podziurawione w regularnych odstępach długimi, podłużnymi otworami okien.
- I co teraz robimy? – spytał cichutko Fitter.
- Podejdźcie bliżej!
   Sturm i Kitiara cofnęli się o krok i sięgnęli do broni.
- Kto to powiedział? – zawołał Sturm.
- Ja, Opiekun Nowych Istnień  - rozległ się w ich głowach uspokajający, basowy głos.
- Gdzie jesteś? – naciskała Kitiara.
- W budowli przed wami. Podejdźcie bliżej.
- Postoimy sobie tutaj. Dziękujemy – powiedział Cutwood.
- Ach, gnębią was obawy. Czyżby śmiertelne ciała były wam tak drogie, że zignorujecie możliwość nakarmienia waszych oczu cudownym i rzadko spotykanym widokiem, jednym słowem – mną? Nie wątpiłem nigdy, że ludzie będą żywić obawy, lecz od was, od gnomów, oczekiwałem czegoś więcej.
- Nie tak dawno widzieliśmy śmierć naszego kolegi, musisz więc wybaczyć, że teraz jesteśmy troszkę ostrożnejsi w stosunku do nieznajomych – powiedział Wingover.
- Potrzebujecie dowodu mej dobrej woli? A zatem baczcie.
   W mrocznym wejściu zamigotała niewielka sylwetka. Wyszła na światło dzienne, zatrzymała się i pomachała. Postać wyglądała zupełnie jak Stutts.
- Przekładnie i zębatki! – krzyknął Fitter i runął naprzód.
   Pociągnął za sobą oczywiście Roperiga. Cutwood i Wingover pokiwali się za nimi natomiast Rainspot poszedł spokojnie w obłoku mgły i w towarzystwie chichoczącego Sightera.
- Czekajcie – wołał Sturm – To może być iluzja.
   Lecz to nie była żadna iluzja. Gnomy okrążyły Stuttsa wykrzykując w niebogłosy nagłą ulgę. W otworze drzwi ukazali się teraz Birdcall i Flash i szybko doskoczyli do gęstwu uradowanych gnomów. Po ciężkim poklepywaniu na powitanie, co kosztowało go kilka siniaków, Stutts zdołał się wywinąć z gromadki i podszedł do Sturma i Kitiary. Potężnie potrząsnął dłonią Sturma i wyraził zaniepokojenie na widok obandażowanego ramienia Kit.
- To ty! – powiedziała łapiąc go za ucho.
- To ja. I naprawdę czuję się dobrze, dzięki. Czekaliśmy na was przez te wszystkie dni.
- Gdzie się podziało twoje jakanie? – pytał podejrzliwie Sturm.
- Ach, to! Znikło, wiesz, piff i nie ma! Opiekun mówi, że to wszystko efekt coraz większego poziomu magii obecnej na Lunitari – Stutts rozejrzał się dokoła – Gdzie jest Bellcrank?
   Sturm położył dłoń na ramieniu gnoma.
- Obawiam się, przyjacielu, że mam tylko bardzo smutne wieści.
- Smutne? Jak..?
-  Czy wasze obawy zostały rozwiane -  wtrącił się głos.
- Na razie tak – odparła Kitiara – Czy moglibyśmy odzyskać nasz latający statek?
- Nie będźcie tak pochopni. Nie zostaliśmy sobie nawet prawidłowo przedstawieni. Wejdźcie, proszę.
¬- Wyjaśnie potem – powiedział szybko Stutts i chwytając dłonie Kitiary i Sturma pociągnął ich w stronę drzwi – Przeżyliśmy wspaniałą przygodę od kiedy wyruszyliście na poszukiwanie rudy żelaza – oznajmił – a Opiekun traktował nas cudownie.
- Kim jest Opiekun? I gdzie on jest? – pytała Kitiara.
- Chodźcie i sami zobaczcie.
   Stutts puścił ich dłonie. Kitiara i Sturm postąpili przez głębokie wycięcie prosto w cień wnętrza wielkiego obelisku.
   Do wnętrza docierało słońce przedzierające się przez wycięcia okienne powyżej. Na posadzce, w samym środku, oświetlony słońcem, znajdował się Mistrz Chmur. Torba powietrza eteralnego skurczyła się do połowy poprzedniego rozmiaru. Teraz była to tylko miękka bryła poprzecinana  fałdami na luźnej siatce. Skrzydła odjęto od kadłuba bez wątpienia w celu umożliwienia wprowadzeniu go do wnętrza obelisku. Skórzane skrzydła były porządnie poskładane i leżały teraz na czerwonej, marmurowej posadzce obok statku. Potrzaskiwanie dobiegające z ciemności zalegającej za statkiem dowodziło obecności Mikonów.
   Wzrok wojowników, jak zresztą można się było spodziewać, przyciągnęła w końcu wielka pustka wnętrza. Sturm i Kitiara podnieśli oczy i ujrzeli cały szereg parapetów i poziomych belek umocowanych do niezmiernie grubych ścian. Na takiej grzędzie, jakieś pięćdziesiąt stóp nad posadzką, przebywał teraz mieszkaniec obelisku, Opiekun. Smok. Gdy tyko padły nań promienie słońca łuski rozbłysły zielonkawym złotem.
   Na Krynnie nie widziano smoka od stuleci. A właściwie od czasu wystarczająco długiego by wielu historyków, kapłanów czy filozofów naturalnych zaczęło gorące debaty na temat ich rzeczywistego istnienia. Od dziecka Sturm wierzył w istnienie smoków, lecz spotkawszy jednego twarzą w twarz poczuł strach tak ogromny, że omal nie zemdlał.
   Bądź mężczyzną! Rycerzem! Tak się sam napominał. Ludzie stawali naprzeciw smoków w przeszłości. Huma tego dokonał. Tak więc, choć w głowie mu szumiało, choć panował w niej kompletny zamęt, to jednak stopami twardo stał na ziemi.
   Kitiara również stała jak ogłuszona. Oczy w ciemności pobłyskiwały jej bielą białek, były ogromne. Opanowała się jednak szybcie niż Sturm.
- Czy to ty jesteś Opiekunemm który nam w głowach gadał?
- Tak. Lecz może wolicie język mówiony? – spytał smok głośno.
   Głos, wbrew oczekiwaniom Sturma, nie był grzmiący jak właściwie powinien być; biorąc pod uwagę rozmiary mówiącego (trzydzieści pięć stóp od nosa do ogona) no i odległość z jakiej przemawiał, to głos ten nawet brzmiał miękko.
- Mówiony będzie najlepszy. Wtedy mam pewność co słyszę – odparła Kitiara.
- Jak sobie żyszycie. Uwielbiam mówić a przez całe eony spędzam tu czas nie mając z kim rozmawiać. Widzicie, mrówki lepiej odpowiadają na telepatię.
   Smok potrząsnął potężną, kanciastą głową aż zabrzęczały spizowe łuski. Uniósł nieco stopy z grzędy i jednym machnięciem skrzydeł znalazł się na niższym poziomie. Podmuch owiał zachwyconych wędrowców.
- Gdzież ja mam swe maniry?! Jestem Cupelix Trisfendamir. Opiekun Nowych Istnień i mieszkaniec tego obelisku.
   Kiedy tylko pojawił się smok gnomy natychmiast cofnęły się za plecy ludzi. Teraz jednak wyskoczyły do przodu i zaczęły bombardowanie serią pytań.
- Opiekun jakich nowych istnień/
- Ile ty ważysz?
- Jak się tu znalazłeś?
- Jak długo już tu jesteś?
- Czy masz może jakieś rodzynki?
   Smok był zachwycony tą nawałą, lecz póki co jednym ruchem gigantycznego szpona odprawił gnomy.
- Ty jesteś Kitiara Uth Matar a ty Sturm Brightblade, nieprawdaż? – zapytał a zapytana dwójka potwierdziła – Wasz mały przyjaciel, Stutts, wyrażał się o was bardzo pochlebnie. Najwyraźniej jest pod wrażeniem waszych wspaniałych zalet.
- Najwyraźniej – sucho odparła Kitiara.
- Opieram się wyłącznie na wrażeniach Stuttsa. Są dla mnie zupełnie wystarczające, by cieszyć się z waszego tutaj przybycia. Obserwowałem was cały czas gdy podążliście tropem jaki Mikonowie zrobili na moje polecenie – Cupelix pochylił polerowany łeb i utkwił w Sturmie sztyletowy wzrok - - Tak, Panie Rycerzu, trop był zrobiony celowo.
- Czytasz w myślach – powiedział Strum z niezadowoleniem w głosie.
- Nie za głęboko. Wyłącznie te myśli czytam, które są tak jasno sformułowane, że właściwie są już na końcu języka.
   Stutts przedstawił smokwi wszystkich kolegów. Z każdym z nich Cupelix wymienił jakiś żarcik aż wreszcie nadeszła pora na Sightera.
- Jesteś smokiem brązowym – stwierdził gnom.
- A dokładniej, spiżowym – odparł smok – Lecz skończmy już z tymi błahostkami! Przebyliście długą drogę i ciężko pracowaliście by odzyskać latający statek. Teraz zaś, skoro go już odnaleźliście odnajdując również siebie nawzajem zażyjcie odpoczynku moim staraniem.
- Wolelibysmy już rozpocząć podróż powrotną – odparł Sturm.
- Ależ nalegam – powiedział smok.
   Przesunął się na krawędź półki tylnimi nogami przytrzymując kamienną żerdź a skrzydłami szukając równowagi. W ten sposób Cupelix dotarł do otworu drzwi – jedynej drogi na zewnątrz.
   Sturmowi się to nie spodobało. Insynktownie sięgnął do rękojeści miecza – tyle, że ta w momencie dotyku zmieniła się w kurze, dobrze wypieczone udko. Gnomy się wytrzeszczyły a Kitiarze na ten widok aż dolna szczęka opadła.
- Wybacz, proszę, ten niewielki żarcik – powiedział Cupelix.
   W jenym mgnieniu oka upieczone udko stało się na powrót rękojeścią miecza.
- Wasza broń nie jest tutaj potrzebna. To był tylko taki mój sposobik na ukazanie wam tej prawdy. Ludziom często trzeba ukazać prawdę nim w cokolwiek uwierzą. A teraz – powiedział Cupelix prostując się na całą wysokość – Zapraszam do stołu!
   Wielkie oczy jakby rozbłysły wewnętrznym ogniem, który puścił w powietrze mnóstwo jasnych iskier. Iskry zebrały się w otwartej przestrzeni przed kadłubem statku a kiedy znikły, pozostawiły za sobą tęgi, dębowy stół suto zastawiony wszelkim jadłem i napitkiem.
- Jedzcie, przyjaciele. Pijcie i niech popłyną opwieści o wielkich czynach – zaintonował smok.
   Gnomy rzuciły się do stołu z głośnymi okrzykami zachwytu. Kitiara dostrzegła kufle pienistego ale i również podeszła. Pomimo, że tłoczniowe patyki potrafiły smakować w każdy wymarzony sposób, to jekdak Kit zatęskniła już za prawdziwym jedzeniem. I tylko Sturm pozostał gdzie stał podpierając się dłońmi w pasie.
- Pan niej, Panie Brightblade – powiedział Cupelix.
- Owoce magii nie są zdrowym pożywieniem – odparł Sturm.
   Nozdrza jaszczura zadrgały.
- Okazuje pan kiepskie maniery jak na kogoś stylizującego się na rycerza.
   Sturm odparł ostroniej.
- Istnieją poważniejsze wskazówki niż maniery. Reguła na przykład każe nam odrzucać magię w każdej jej formie.
   Spiżowe szczęki rozchyliły się odsłaniając ostre jak miecze zęby i rozdwojony język pobłyskujący teraz złotem. Na jedną chwilkę serce Sturma zwinęło się w ciasny węzeł w piersi. Dobrze wiedział, że nie zdoła odeprzeć ataku stwora. I nagle zdał sobie sprawę, że Cupelix się do niego uśmiecha.
- O, jakżeż nudne były stulecia bez żadnej istoty do dyskusji! Sturmie Brightblade, niech będzie błogosławiony twój sztywny kark! Cóż to dla mnie za przyjemność! – szczęki zamknęły się z metalicznym trzaskiem – Lecz idźmy dalej, z pewnością słyszałeś o Humie Lansjerze?
- Oczywiście.
- Z niektórymi rodzajami smoków żył całkiem dobrze, nieprawdaż?
- Tak mówi nam historia. Mogę jedyni wkazać na fakt, że choć Huma był odważnym wojownikiem i wielkim bohaterem to jednak nie był doskonałym rycerzem.
   Cupelix wybuchnął śmiechem, dźwięk przypominał chór potężnych gongów.
- Rób więc jak ci tylko wypada! Nie chciałbym stać się odpowiedzialnym za podkopywanie tak wspaniałych cnót!
   Z tymi słowy Cupelix skoczył z miejsca gdzie stał i kilkoma potężnymi uderzeniami skrzydeł wzleciał do najwyższych półek pustego obelisku.
   Sturm podszedł do suto zastawionego stołu. Gnomy napełniały przepastne gardziele pieczonymi jabłkami, gołąbkami nadziewanymi bekonem i kasztanami, dzikim ryżem z szafranem, całymi słodkimi cebulami w miodzie, stekami z jelenia, brązowym puddingiem, marynowanymi jajkami, chlebem, ponczem, winem i ale.
   Kitiara uwolniła zranione ramię z temblaka i ostrożnie ułożyła je na stole dla odpoczynku. Płaszcz opadł jej z ramienia a strumień ale spływał po policzkach. Wyglądała swawolnie. Podniosła wzrok i zmarszczyła nos widząc Sturma. Wzięła marynowane jajko i w całości połknęła.
- Mija cię uczta – powiedziała – Dawni imperatorzy z Ergoth nigdy nie jaali tak wspaniale.
- Zastanawiam się z czego to jest zrobione? – powidział Sturm podnosząc ciepłą roladę i pozwalając by spadła z powrotem na tacę – Piasek? A może trujące grzyby?
- Bywasz męczący ponad wszelkie wyobrażenia – powiedziała Kitiara pociągając trzy potężne hausty ale – Gdyby ten smok chciał nas zabić to mógł to uczynić bez uciekania się do takich błahostek jak trucizna.
- Tak się składa – powiedział Cutwood pochylając się nad stołem i przeżuwając kolejny kęs chleba – że spiżowe smoki, zgodni z tradycją, nigdy nie były powiązane ze złem.
- Czyżbyśmy nie mieli czego obawiać z jego strony? – spytał głośno Sturm.
   Spojrzał w ciemność na górze i zniżając głos dodał.
- Nasi przodkowie na Krynnie długo walczyli by ze świata wyeliminować smoki. Czy wszystkie były złe?
- Sytuacja jest tu kompletnie odmienna – powiedział Stutts – Lunitari stanowi dom smoka. Bardzo uprzejmie zainteresował się naszą sprawą. Nie powinniśmy odrzucać jego pomocy tylko z powodu starych przesądów nie mających zastosowania w dzisiejszych czasach.
- Czego on od nas oczekuje?
- tego nam jeszcze nie powiedział – przyznał Stutts – Lecz, hmmm, nie pozowli nam odejść.
- Co to znaczy? – stro odezwał się Sturm.
- Birdcall, Flash i ja chcieliśmy wyruszyć i was odszukać. Zdołaliśmy pominąć kontrolki silnika tak, by móc robić krótkie wzloty, podskoki szczerze mówiąc, lecz Cupelix nie pozwolił nam wyjść z obelisku. Twierdził, że to nie jest bezpieczne i że on już podjął starania by was wszystkich tu sprowadzić.
- No dobrze, jesteśmy tu wszyscy – powiedziała Kit łykając kolejnego gołąbka – I wkrótce wyruszymy w drogę powrotną.
- Na pewno? – wątpił Sturm usiłując przebić wzrokiem mroki w górze obelisku – Teraz, gdy już ma nas tu wszystkich, czy pozwoli nam odejść?

janjuz - 2017-11-19 20:54:19

Rozdział 20

Nowy wiek

   Kiedy już zarówno Kitiara się najadła a i gnomy napełniły brzuchy prawie cała grupa odeszła do Mistrza Chmur i udała się na drzemkę. Ze Sturmem pozostał tylko Stutts. Obchodzili we dwóch wielką pustkę wewnątrz obelisku a Sturm opowiadał o śmierci Bellcranka.
- Czystym przypadkiem zginął Bellcrank a nie Kit czy Sighter – mówil.
   Zatrzymali się bowiem Stutts z przepastnej kieszeni kamizelki wydobył wielką chustkę i wpakował w nią nos. Sturm dalej opowiadał o śmierci Rapaldo a potem o tym, jak pochowali Bellcranka w środku ogrodu grzybowego.
- Wiesz – mówił cicho Stutts – On i ja byliśmy razem w szkole wytwarzania przekładni. Będzie mi go bardzo brakować.
   Przeszli pod dziobem latającego statku i wtedy Sturm zobaczył okrągły otwór o średnicy chyba ośmiu stóp wywiercony w twardym marmurze posadzki. Zapytał Stuttsa o jego przeznaczenie.
- W jaskini poniżej żyją Mikonowie – odparł gnom – Wchodzą i wychodzą przez takie otwory.
   Wskazał na jeszcze dwa takie otwory znajdujące się całkiem blisko. Sturm stanął na brzegu jednej z dziur i popatrzył w dół. Widział jakiś zamglony błękitny odblask poszarpane kształty stalagmitów. Z głębi dobiegał lekki również lekki zapach goryczy.
- Czy to Mikonowie sami sobie zbudowali? – pytał Sturm.
- Na ile wiem to nie – odparł Stutts wznawiając przechadzkę – Mikonowie są raczej dodatkiem do tego miejsca. Cupelix coś gada, że to on ich stworzył, lecz nie sądzę, żeby miał aż taką moc. A wracając do twego pytania: obelisk był tu wcześniej niż nastał smok.
- Skąd to wiesz?
- Obserwuję Cupelixa. Jak na przykład zdrowego i dojrzałego spiżowego smoka to jednak niektóre jego właściwości zostały zmodyfikowane faktem, że dorastał wewnątrz obelisku. Zauważ na przykład jak krótkie ma skrzydła a jak mocne nogi; całe życie spędza czas na tych półkach a nie na lataniu. Może skoczyć na ogromną odległość i to w pionie nawet.
  Stutts przerwał widząc z jaką uwagą zaczął go obserwować Sturm.
- Co jest? – spytał gnom.
- Zmieniłeś się – odparł Sturm – Nie chodzi tylko o koniec jąkania; jesteś spokojniejszy i bardziej pozbierany.
   Pod doskonale przystrzyżoną brodą Stutts gwałtownie poróżowiał.
- Przypuszczam, że my, gnomy, wydajemy się ludziom potwornie zdezorganizowani  i niepraktyczni.
   Sturm uśmiechnął się szeroko.
- No cóż, nie aż tak źle.
   Stutts się też uśmiechnął.
- Pobyt na Lunitari – powiedział – zmienił mnie. Zmienił nas wszystkich. Lot Mistrza Chmur, chociaż tak nieobliczalny, był jednak moim pierwszym sukcesem w życiu. Lata spędziłem w warsztatach góry Nieważne budując latające maszyny. Wszystkie zawiodły. Dopiero kiedy dowiedziałem się o eksperymentach Bellcranka z powietrzem eterealnym uznałem, że Mistrz Chmur ma szansę powstać.
   Wzmianka utraconego na zawsze chemika przerwała rozmowę na jakiś czas.
- Spokojnie – odezwał się w końcu Sturm – Został pomszczony.
   Przeszli pod rufą statku. Z otwartych bulajów dobiegał ze statku pomieszany chór pochrapywań. Stutts machnął ramieniem w stronę tych odgłosów.
- To dobra grupa kolegów – powiedział – Zasługują na powrót do domu i owację całego Sancrist.
- Myślisz, że jeszcze kiedyś zobaczymy Krynn? – pytał rycerz.
- Wszystko zależy od tego, czego właściwe chce Cupelix. Mam pewną teorię…
   Owiał ich obu podmuch wiatru. Smok opadł na jedną z niższych półek z delikatnie metalicznym podzwanianiem. Był teraz około piętnastu stóp nad Sturmem i Stuttsem. Gnom odsunął się od smoka o parę kroków.
- Wierzą, że się nasycyliście – powiedział Cupelix do Stuttsa.
- Posiłek był, jak zawsze zresztą, przewspaniały – odparł Stutts i szeroko ziewnął – Jego iość ciąży mi teraz nieco w żołądku. Myślę więc, że raczej dołączę do reszty kolegów.
   Stutts uprzejmie się ukłonił i powrócił na statek.
- Zostaliśmy sami, ty i ja, Panie Brightblade. O czym więc sobie porozmawiamy? Podyskutujmy o naszych filozofiach, rycerza i smoka. Coż powiesz na to?
- Żadnej magii?
   Cupelix przyłożył wypolerowany szpon do szerokiej piersi.
- Na honor smoka.
- Jak to  się dzieje – zdumiewał się Sturm – że tak płynnie mówisz w języku Krynnu!
- Książki – odparł smok – Moje gniazdo, tam wysoko, jest wprost wypełnione książkami autorów zarówno śmiertelnych jak i wiecznych. Teraz kolej na moje pytanie. Czego szczególnego poszukujesz w życiu?
- Chcę tylko żyć honorowo i w sposób wypełniający zobowiązania zaprzysiężonego rycerza. Moja kolej. Czy zawsze żyłeś wewnątrz tej wieży?
- Począwszy od dnia, kiedy byłem jeszcze małym spoczęciem, byłem już Opiekunem. Nie widziałem niczego co jest poza murami wieży wyjąwszy oczywiście wyglądanie przez okna i drzwi. Czy zdarzyło ci się zakwestionować Przysięgę i Regułę rycerstwa? Przecież na dobrą sprawę, zakon solamnijski nie został przywrócony po Katakliźmie.
   Sturm skrzyżował ramiona na piersi.
- Skoro tyle czytałeś to wiesz dobrze, że Kaklizm nie został spowodowany przez nic, o co można obwinić rycerzy. Przyjęli na siebie winę zrzucaną przez zwykły lud. Tak zresztą powinien uczynić każdy, kto pilnuje porządku gdy ten porządek się łamie. Skąd się wzięli Mikonowie?
- Stworzono ich by mi służyli. Lunitariańskie drzewo ludy nie dowiodły swej wiarygodności – Cupelix strzepnął językiem – Czy jesteś zakochany w tej kobiecie, Kitiarze?
   Bezpośrednie pytanie Cupelixa trafiło Sturma jak cios między oczy.
- Czuję do niej sporo sympatii, lecz zakochany nie jestem. Mam nadzieję, że pojmujesz tą różnicę.
   Ludzkim gestem smok skinął potwierdzająco głową.
- Tak więc najpierw drzewo ludy a potem Mikonowie zostali stworzeni jako twoi słudzy, rozumiem, że drzewo ludy okazały się błędem. Kto je stworzył?
- Siły wyższe – pokrętnie odparł Cupelix – To jest cudowne! Żałuję, że ludzie nie przybyli na Lunitari całe setki lat wcześniej! Ale nawiązując do poprzedniego: jeżeli nie jesteś zakochany w kobiecie to dlaczego w twych myślach ona tak dominuje? Gdzieś za plecami wszystkich wypowiedzianych myśli kryje się jej obraz.
   Krople potu zaczęły spływać po twarzy Sturma.
- Jestem o nią bardzo zaniepokojony. Siły magii przepełniające ten księżyc wyposażyły ją w przeogromną siłę fizyczną. Jej porywczość też znacznie wzrosła. Boję się, że te moce zdobędą kontrolę nad nią.
- Tak, magia może powodować problemy. Obserwowałem jak moc zmienia Stuttsa, Birdcalla i Flasha. Było to bardzo interesujące. A więc kobieta stała się niezwykle silna? To musiało skomplikować twoje uczucia. Nie słyszałem o żadnym mężczyźnie znajdującym przyjemność w fakcie, że kobieta jest od niego silniejsza.
- Nie bądź śmieszny! Nie dbam o to… - Sturm stłumił swój wybuch.
   Niech licho porwie tego szelmowskiego smoka. Rozmyślnie drąży w czułym punkcie.
- Moja kolej na pytanie – powiedział Sturm – Dlaczego potężny, posługujący się magią smok taki jak ty potrzebuje służących? Cóż mogą zrobić takiego czego ty nie możesz?
- To chyba oczywiste; ja nie mogę opuścić obelisku. Zarówno okna jak i drzwi są tu za małe bym mógł się przecisnąć.
- Ach, przecież doświadczony użytkownik magii taki problem jak wymiary czegoś może łatwo pokonać.
   Cupelix trzasnął ogonem o marmurową ścianę.
- Nie wolno mi odejść. Nie mogę przejść przez okno czy drzwi, nie mogę przełamać, przeciąć czy przewiercić ścian, ani nawet ich magicznie zniknąć. Jestem Opiekunem Nowych Istnień i takie jest chyba moje przeznaczenie póki mrok mnie nie pogrąży!
- Jakich nowych istnień?
- Wszystko w swoim czasie, Panie Rycerzu. Znacznie poważniejsze sprawy wymagają teraz mojej uwagi: sprawy mej wolności.
- Potrzebujesz nas by stąd odejść – powiedział Sturm.
   Syk cienkiego strumyka par dobiegł z nozdrzy smoka.
- Tak, potrzebuję was. Tylko jakieś sprytne urządzenie może mnie uwolnić z tego dusznego uwięzienia. Drzewo ludy nie są w stanie tego dokonać. Mikonowie tego nie zrobią. Gnomy mogą. Odzyskasz swój latający statek gdy tylko będę wolny.
   Strumyki oparów grubiały aż wreszcie okryły głowę Sturma. Czuł tylko jak siły opuszczają wszystkie członki. Powieki mu opadały… usypiająca mgła! Nogi Sturma zaczęły się załamywać.
- Żadnej magii, tak przyrzekałeś – wymamrotał.
- Żadnej magii, dokładnie – uspokajająco odparł Cupelix – to tylko usypiający opar, którym dysponuję w sposób naturalny. Jesteś, przyjacielu, tak strasznie podejrzliwy. To ci tylko pomoże. Zaśnij a nic nie będziesz pamętał z tej całej denerwującej cię rozmowy. Zaśnij, odpoczywaj, śnij. Zaśnij. Odpoczywaj. Śnij. Zapomnij.

* * * * *
   Kitiara się obudziła. Doświadczała tego kłopotliwego uczucia, które często towarzyszy nagłemu przebudzeniu; zupełnie jakby mieć zły sen i nie móc sobie go przypomnieć. Leżała na podłodze jadalni na pokładzie Mistrza Chmur. Gdzieś poniżej paczka gnomów chrapała z regularnością młyna napędzanego kołem wodnym. Kitiara przeczesała krótkie kędziory palcami. Skórę miała lepką a włosy zlepione potem.
   Na zewnątrz powietrze było chłodne. Zrobiła głęboki wdech, lecz wstrzymała oddech ujrzawszy Sturma leżącego na kamiennej podłodze parę jardów dalej. Leżał poskręcany. Zbiegła po rampie i szybkim krokiem pognała do niego. Oddech Sturma był mocny i stabilny, oddech śpiącego głębokim snem.
   Kitiara poczuła, że jest obserwowana. Okręciła się na pięcie i spostrzegła Cupelixa leżącego a ogon zwisał spokojnie w dół. Kiedy dostrzegł, że go zauważyła jego ogon zaczął się poruszać i skręcać w bardzo koci sposób.
- Kiedy to się stało? – spytała wskazując na Sturma.
- Niedawno. Ten sen nie jest naturalny – odparł smok.
- Od czasu gdy znaleźliśmy się na Lunitari męczą go jakieś wizje. Tutejsza magia chyba ma wpływ na nas wszystkich.
- Naprawdę? Wizje czego?
   Kitiara zacisnęła usta. Nie miała ochoty niczego powiedzieć.
- Och, daj spokój moja droga. Pan Brightblade nie ma przed tobą tajemnic, prawda? Mężczyzna zawsze opowie kochance swe sny.
- Nie jesteśmy kochankami!
- To brzmi bardzo wyraziście. Widzę, że zawiniłem zbyt daleko idącym wnioskowaniem. Bez znaczenia. Opowiedział ci jednak o swych widzeniach, prawda?
   Wzruszyła ramionami.
- Sceny z domu, na Krynnie. Głównie o ojcu, którego nie widział od dwunastu lat.
   Cupelix westchnął tak smoczo, że wiatr owiał kurzem twarz Kitiary.
- Ach, Krynn! Tam gdzie ongiś tysiące z mojego rodzaju żyło i latało po szerokim niebie ciesząc się absolutną wolnością!
- Nigdy nie byłeś na Krynnie?
- Niestety, nigdy. Spędzam wszystkie swe dni pomiędzy kamiennymi ścianami tegj budowli. Smutne, nieprawdaż?
- Zdecydowanie ograniczające, w każdym razie.
   Czubek rozdwojonego języka Cupelixa błysnął w powietrzu.
- Ty się mnie wcale nie obawiasz, prawda?
   Kitiara podniosła dumnie brodę.
- A powinnam.
- Większość ludzi uznała by mnie za coś niesamowitego.
- Gdy ktoś się włóczy tyle co ja to zaczyna do niektórych spraw przywykać. To jedno, a drugie, że ci co nie potrafią się szybko przystosować, umierają.
- Ty potrafisz wyjść z każdej opresji. Przeżyjesz.
- Robię co mogę.
   Czarny język wysunął się jeszcze bardziej.
- Jak się zraniłaś? – spytał smok.
   Kitiara opisała wyścig sanek na stromym zboczu.
- Ho,ho, rozumiem! Bardzo sprytne są te gnomy. Poza tym, mogę wyleczyć twoje rany.
- naprawdę możesz?
- To bardzo proste. Tyle, że musiałabyś zdjąć te bandaże.
   Dlaczego nie? – pomyślała Kitiara. Spróbowała rozwiązać węzeł zamocowany przez Sturma, lecz lewą ręką nie dawała rady. Wyciągnęła sztylet i przecięła więzy kilkoma zdecydowanymi pociągnięciami.
- Kolczugę też – dodał Cupelix.
   Uniosła brew lecz umieściła czubek sztyletu pod wiązaniem kolczugi. Lekko już zardzewiała kolczuga spadła z ramienia. Kitiara zdjęła koszulę ze zranionego barku ukazując okropną, purpurową czarną ranę.
- Podejdź bliżej – powiedział Cupelix.
   Zrobiła krok w jego stronę i już miała zrobić kolejny gdy smok opuścił łeb na długiej, smukłej szyi. Czarny język wyszedł dalej i prawie tylko musnął zranione miejsce. Szok przeszył ciało Kitiary. Cupelix błysnął językiem powtórnie i drugi szok, twardszy od pierwszego, wyprostował ją od pleców do pięt.
- Zrobione – powiedział.
   Kitiara przeciągnęła dłonią po miejscu zranienia. Nie było już śladu po chorobliwych barwach czy bólu mięśni. Poruszyła ramieniem, zrobiła nim pełne koło i nie poczuła żadnego napięcia ani bólu.
- Cudownie! – zawołała – Wielkie dzięki, smoku!
- Och, nic takiego. Proste zaklęcie uzdrawiana – odpowiedział skromnie.
   Kitiara z lubością się przeciągnęła.
- Czuję się jak zupełnie nowa kobieta! Mogłabym teraz w otwartej walce dać radę setce goblinów!
- Cieszę się, że jesteś zadowolona – rzekł Cupelix – Szybko może nadejść czas gdy będziesz mogła za przysługę odpłacić.
   Wstrzymała ćwiczenie przedramienia.
- Czego takiego pragniesz?
- Dobrego towarzystwa, troszkę filozofii, i słów zawierających coś żywego. Nic wielkiego, doprawdy.
- A więc mów. Mam mnóstwo wolnego czasu do stracenia.
- Ach, życie śmiertelników przypomina upadek gwiazdy na niebie. Przeżyłem w tej wieży dwa tysiące dziewięćset lat. Czy mogłabyś rozmawiać przez pół tego czasu? Ćwierć może? Nie, oczywiście, że nie. Lecz jest sposób by mi pomóc tak, bym już sam to robił do końca moich dni.
   Kitiara opuściła ramiona.
- jaki sposób?
- Uwolnij mnie z tego obelisku. Wypuść mnie bym mógł polecieć na Krynn i żyć, jak powinien żyć smok!
- Ludzie i elfowie będą próbowali cię zabić.
- To jest ryzyko jakie chętnie podejmę – rzekł Cupelix – Nadchodzą wielkie zmiany, w strumieniu niebios kręcą się głęboki prądy. Przecież sama to wyczuwasz, prawda? Jeszcze zanim tu przyleciałaś wyczułaś już przecież wznoszącą się falę nowych wypadków na Krynnie.
   Fragmenty przemyśleń uderzyły znowu Kitiarę. Tirolan i jego elfy wielkich oceanów w bezpośrednim buncie wobec swych najstarszych. Dziwne bandy wojowników – odrażających, nieludzkich wojowników – przebiegające ziemie i skupione na jakiejś misji. I słowo wymamrotane przez elfickiego żeglarza: smokowcy.
- Widzisz to, prawda? Miękko spytał Cupelix – Nasz czas znowu nadchodzi. Nowy wiek smoków wkrótce się zacznie.

janjuz - 2017-11-22 12:12:53

Rozdział 21

Drewno opałowe

   Podczas gdy Kitiara zastanawiała się nad słowami Cupelixa przy relingu statku pojawił się szeroko ziewający Wingover.
- Dź’bry! Kiedy śśśnaia…Anie? – spytał rozdzierając usta przy potężnym ziewaniu.
- Jadłeś nie dalej jak pięć godzin temu – zbeształa go Kitiara.
   Opuściła już koszulę i kolczugę na ramię. W zejściówce kadłuba pojawili się Roperig i Fitter. Dłoń Roperiga wciąż jeszcze była stanowczo przyklejona do pleców praktykanta. stanowczo przyklejona do pleców praktykanta.
- Cześć, smoku! – zawołał serdecznie.
- Cześć! – dodał Fitter.
- Dobrze spaliście, mali przyjaciele? – spytał Cupelix.
- Nawet doskonale, dzięki serdeczne. Ja… eee. My sobie pomyśleliśmy, że moglibyśmy troszkę wyjść na zewnątrz i odetchnąć świeżym  powietrzem – rzekł Roperig.
- Nie oddalajcie się – ostrzegła Kitiara – Za każdym razem, jak jeden z was, gnomy, robi cokolwiek na własną rękę to skutkuję to niekończącymi się kłopotami dla wszystkich.
   Roeprig przyrzekł, że nie będzie się oddalał a Fitter w tej sytuacji mógł się już tylko zgodzić. Poszli spacerem w kierunku otworu wyjściowego z obelisku. Koszmarnie mylili krok. Przez pustą przestrzeń wnętrza przeleciały niewielkie wiry wiatru; Kitiara zorientowała się szybko, że tak wygląda chichot Cupelixa. Nie wytrzymała: najpierw drobny chichot a potem już wybuchła pełnym śmiechem.
* * * * *
   Sturm roztarł ramiona i potrząsnął głową. Usłyszał głośny śmiech. W głowie mu pojaśniało choć pamięć wciąż była jakby pogrążona we mgle. Wstał, wyprostował się i odwrócił w stronę tego śmiechu po czym został przewrócony przez Roperiga i Fittera. Kitiara ściągnęła gnomy ze Sturma i przytrzymała je na odległość ramienia.
- Co się dzieje z waszą dwójką? Nie widzieliście że Sturm tam stoi?
- Ale-ale-ale – jąkał Fitter.
   Potrząsnęła nimi.
- Och, dość już tego!
- To był przypadek, Kit – powiedział Sturm powtórnie stając na nogi.
   Biedny Fitter gorączkowo przebierał nogami w powietrzu, zupełnie jakby jego krótkie nogi były w szaleńczym sprincie. Kitiara postawiła gnomy z powrotem na posadzce.
- Drzewo ludy! – wrzasnął Roperig – Na zewnątrz!
- Co! Ilu?
- Sam zobacz!
   Pognali do drzwi. Gdy tylko Sturm ukazał się w otwartych wrotach natychmiast szkarłatna włócznia uderzyła w posadzkę przed jego stopami i roztrzaskała się na tysiące ostrych jak brzytwa odłamków. Kitiara złapała go za pas miecza i ostro pociągnęła do wnętrza.
- Lepiej zostań z tyłu – zasugerowała.
- Sam potrafię o siebie zadbać.
   Sturm przycisnął się do ściany i ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Dół doliny wokół obelisku był dosłownie zapchany drzewo ludami… tysiące, może nawet dziesiątki tysięcy drzewo ludów. A wszyscy huczeli unisono:
- Ou-Stoom laud, Ou-Stoom laud.
- Co oni gadają? – dziwiła się Kitiara za plecami Sturma.
- Skąd mam wiedzieć? Lepiej pozbieraj wszystkie gnomy – odparł – Pogadam tymczasem z Cupelixem.
   Kitiara zabrała do pomocy Roperiga, Fittera i Wingovera.
- Cupelix?!  - zawołał Sturm głośno bowiem smok zniknął gdzieś w czeluściach wieży – Cupelix! Zejdź na dół! Na zewnątrz jest spory problem!
- Problem? Zaryzykuję stwierdzenie, że tylko kłopot.
   Rozległ się szum spiżowych skrzydeł i smok pojawił się na jednej z niższych poprzecznych belek przechodzących od jedenj do drugiej strony obelisku. Metaliczne szpony Cupelixa zamknęły się z trzaskiem na marmurowej półce. Złożył skrzydła i zaczął je wygładzać.
- Nie wyglądasz na zbyt zaniepokojonego rozwojem spraw? – Sturm oparł pięści na biodrach.
- A powinienem? – spytał smok.
- Biorąc pod uwagę, że wieża jest w stanie oblężenia: tak, chyba powinieneś.
- Lunitarianie nie są zbyt inteligentni. Nigdy by tu nie przyszli gdybyś nie zabił tego przygłupiego śmiertelnika, którego uczynili swym bogiem.
- Rapaldo był szalony. Zabił jednego z gnomów i gdybym się nie przeciwstawił, zabiłby by kolejnych – powiedział Sturm.
- Powinno ci właściwie pochlebiać, że przeszli taki kawał drogi byle tylko cię zabić. Ta powtarzana w kółko fraza… wiesz co to oznacza… „Sturm musi umrzeć”.
   Dłoń Sturma zacisnęła się na rękojeści miecza.
- Jestem gotowy do walki – powiedział ponuro.
- Twój rodzaj jest zawsze gotowy do walki. Uspokój się, mój rycerski przyjacielu; drzewo ludy nie zaatakują.
- Jesteś tego zupełnie pewny?
   Cupelix ziewnął ukazując rząd zębów pozieleniałych od patyny.
- Jestem Opiekunem Nowych Istnień. Tylko ciężka trauma mogła zmusić Lunitarian do przejścia tak dalekiej drogi. Jednakowoż nie są oni na tyle śmiali by ze mną zadzierać.
- Ależ mogą nas tu zablokować! – upierał się Sturm.
- już niedługo zajdzie słońce a ccały ten drzewny lud zapuści korzenie. Mikonowie się obudzą
i ich usuną.
- Mikonowie wychodzą tylko w nocy?
- Nie, lecz w ciągu dnia światło słoneczne czyni ich właściwie ślepcami.
   Cupelix postawił uszy w pion gdy Kitiara wróciła poganiając przed sobą całe stadko gnomów. Smok zapewniał wszystkich, że ze strony Lunitarian nie grozi im żadne niebezpieczeństwo.
- Może jednak przygotujemy jakąś barykadę, tak na wszelki wypadek – powiedział Stutts.
- Lepiej chyba spożytkujemy czas, jak mniemam, naprawiając Mistrza Chmur – rzekł Sighter – Używając kawałków metalu przyniesionego z twierdzy Rapaldo powinniśmy być w stanie dokonać najważniejszych napraw w parę godzin.
   Birdcall ostro zagwizdał. Stutts potwierdzająco skinął mu głową i powiedział.
- Nie dysponujemy ogniem do obrabiania metalu.
- W tym akurat mogę pomóc – miękko odezwał się Cupelix – A ile drewna będziecie potrzebować?
- Okazujesz się bardzo chętny do pomocy – zdziwił się Sturm – Powiedz, dlaczego?
   Oczy bestii zwęziły się w pionowe szparki.
- Wątpisz w moje motywy? – spytał.
   Położył długie uszy wstecz, na kark, i wyglądał na rozzłoszczonego.
- Szczerze? Tak.
   Smok się rozluźnił.
- Ho, ho! Bardzo dobrze! Mrugnąłem pierwszy, Panie Brightblade! Jest taka przysługa o którą was wszystkich poproszę, lecz najpierw skupmy się na naprawie waszego genialnego statku.
   Światło w obelisku zaczęło przygasać do szarawego, zakurzonego różu. Pohukiwanie drzewo ludów, przytłumione grubymi ścianami wieży, zamarło wraz z zachodzącym słońcem. Wewnątrz obelisku zrobiło się doprawdy ciemno, co spowodowało narzekania Kitiary wobec Cupelixa. Gnomy tymczasem hałaśliwie przeszukiwału Mistrza Chmur gromadząc niezbędne narzędzia.
- Och, dobrze – sapnął smok – Zapomniałem, że oczy śmiertelników nie mogą się przebić nawet przez prostą zasłonę ciemności.
   Rozłożył skrzydła na całą szerokość dotykając ich czubkami powierzchni przeciwległych ścian i wygiął szyję łabędzim ruchem.
- Ah-biray solem! Stworzenia ciemności!
Donieście jasną, żywą iskrę
Rozświetlcie wieżę jasno jak w dzień.
Przybywajcie, Mikonowie! Solem ah-biray!
   Szklane pobrzękiwanie jakie wszyscy przypisywali gigantycznym mrówkom zaczęło dobiegać z otworów w posadzce obelisku. Stało się całkiem głośne gdy setki tych wspaniałych stworzeń zaczęło się wydobywać na powierzchnię tuż obok ludzkich stóp.
   Coś stuknęło nogę Sturma. Stał właśnie tuż obok sporej dziury w posadzce i jeden z Mikonów właśnie wystawił głowę i dotknął Sturma czułkiem. Rycerz cofnął się a z otworu wyszła gigantyczna mrówka za którą podążała już następna, i następna. Cała posadzka nagle zapełniła się Mikonami. Wszystkie pobrzękiwały i delikatnie wymachiwały czułkami.
- Na miejsca proszę, moi mili – rozkazał Cupelix.
   Mrówki najbliższe ściany natychmiast wspięły się na najniższą z półek i zwiesiły śliwko kształtne odwłoki. Kiedy już całe wnętrze wieży pobrzękiwało zwisającymi odwłokami mrówek wszyscy Mikonowie zaczęli ocierać brzuchy o gładką powierzchnię marmuru. Robiąc to powodowali, że lekko przezroczyste odwłoki zaczęły trochę świecić. Najpierw była to blada czerwień, potem stała się cieplejsza i jaśniejsza.
   Sturm i Kitiara mogli się tylko gapić. Nieważne jak bardzo już znużyły ich dziwa czerwonego księżyca, zawsze jeszcze znalazło się coś, co ich mogło zdumieć.
- Lepiej? – spytał Cupelix wyraźnie z siebie zadowolony.
- Nie najgorzej – odparła cofająca się nieco Kitiara.
   Sturm podszedł do drzwi. Lunitarianie stanowili prawdziwy las, cichy i wysoki, oświetlony gwiazdami. Las ten jednak rósł w doskonałych kręgach wokół obelisku chroniącego aktualnie zabójców ich Żelaznego Króla. Cupelix wycofał się do wysoko położonego schronienia. Ledwie to zrobił Sturm zdecydował się wrócić do Mistrza Chmur gdzie gnomy urabiały już sobie ręce po łokcie usiłując naprawić silnik.
   Kiedy tylko zszedł do maszynowni doznał szoku widząc, że Flash, Bircall i Stutts rozebrali silnik na drobne części i szukali teraz jakiejś usterki. Pokła zasłany był trybami, przekładniami i miedzianymi prętami, które Wingover nazywał „armaturą”. Dokoła walały się całe setki przykładów technologii gnomów. Sturm obawiał się wejść. Mógł przecież nadepnąć i zniszczyć jakiś niezbędny element.
- Uhm, jak idzie? – zaryzykował pytanie.
- Och, bez obaw, bez obaw – odparł beztrosko Stutts – Wszystko w dobrym porządku.
   Złapał jakiś miedziany zwój i zawołał w stronę Flasha.
- Trzymaj się z daleka od Niezbędnego Zwoju Induktora! Nie wolno go namagnesować!
   Lunitari na koniec i Flasha naznaczył swym „darem”: gnom stał się intensywnie magnetyczny. Kawałki żelaza i stali dosłownie się doń przyklejały. Flash potulnie odszedł od Niezbędnego Zwoju Induktora.
- Usiłujemy się przekonać, które części zostały uszkodzone uderzeniem błyskawicy – kontynuował Stutts – tak, byśmy też mogli je ponaprawiać.
- Tylko tak dalej – powiedział Sturm starając się jednocześnie powstrzymać uśmiech.
   Zdawał sobie sprawę, że gnomy znajdą coś w rodzaju odpowiedzi… w końcu. Kitiarę znalazł w sterówce. Siedziała na krześle Stuttsa. Jedną nogę przewiesiła przez oparcie krzesła i popijała z glinianego kufla.
- Smocze ale? – spytał Sturm.
- Ummm. Chcesz trochę? Nie, oczywiście, że nie chcesz – pociągnęła kolekny łyl – A to oznacza więcej dla mnie. – powiedział – Za dzień lub dwa będziemy mieć ale w domu.
- Jak dla mnie, im wcześniej tym lepiej – odparła.
- Och? Masz jakieś plany?
   Kitiara postawiła kufel na kolanie.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Czuję się trochę bezużyteczny. Gnomy pracują, Mikonowie pracują a my nic nie robimy.
   Odchyliła głowę do tyły aż ta oparła się o oparcie krzesła.
- Myślałam sobie, że bardzo chciałabym mieć własną armię i już nigdy nie zostawać czyimś najemnikiem. Własna armia lojalna tylko wobec mnie.
- I co byś robiła z własną armią?
- Zbudowałabym sobie królestwo. Albo bym podbiła jakieś już istniejące, lecz całkiem słabe, albo wycięłabym nowe z jakiegoś większego państwa.
   Kitiara popatrzyła w oczy Sturmowi.
- Co o tym myślisz?
   Wyczuł w tym wszystkim jakąś przynętę. Odparł wymijająco.
- Myślisz, że potrafiłabyś poprowadzić całą armię?
   Zacisnęła pięść.
- Ja sama jestem już prawię armią. Mając dzisiejszą siłę i dawne doświadczenia, tak, mogę poprowadzić armię. Nie chciałbyś stanowiska w mojej straży? Jesteś naprawdę dobry w mieczu. A jeśli tylko zdołam jakoś przewalczyć te głupie opinie na temat honoru to będziesz jeszcze lepszy.
- Nie, dziękuję Kit – odparł poważnie – Mam obowiązki wobec własnego dziedzictwa. Wiem też, że pewnego dnia za mojego życia jeszcze Rycerze Solamnijscy otrząsną się z własnej hańby. Powinienem tam być gdy tego dokonają.
   Obrócił się stronę szerokiego okna.
- I czekają mnie jeszcze inne zobowiązania. Wciąż jeszcze muszę odszukać ojca. On jeszcze żyje, widziałem. Zostawił mi legat, gdzieś w naszym zamku. Mam zamiar go odzyskać.
   Głos mu zamarł.
- To twoje ostatnie słowo? – spytała.
   Sturm skinął głową.
- Nie potrafię cię zrozumieć. Czy ty kiedykolwiek myślisz o sobie?
- Oczywiście, że tak. W rzeczywistości, przynajmniej czasem, to nawet za bardzo.
   Kitiara zwiesiła kufel dyndający na jednym palcu.
- Daj przykład. Od czasu jak cię poznałam nie dałeś po sobie tego poznać. Nigdy.
   Sturm już otwierał usta w odpowiedzi, lecz zanim zdołał tego dokonać cień opadł na rufę Mistrza Chmur. Kitiara podskoczyła. Był to cień smoka.
- Czy moglibyście wyjść na zewnątrz na momencik? – usłyszeli myśli w głowach.
   Kitiara i Sturm zeszli po trapie na posadzkę obelisku.
- O co chodzi? – spytała Kitiara.
- Rozkazałem Mikonom budowę obwałowania, które uniemożliwi drzewo ludom wejście do obelisku – odparł Cupelix.
   Pogładził się przednim szponem, wyraźnie był zadowolony z własnej pomysłowości.
- O ile pamiętam to mówiłeś, że nie ośmielą się wejść – ostro skomentował Sturm.
   Cupelix przestał się gładzić.
- W normalnych czasach to absolutna prawda. Tyle, że teraz mój przyjacielu, właśnie ty tak ich podekscytowałeś, że mogą spróbować przewalczyć strach przede mną. Ich obecność tutaj właściwie tego dowodzi. Nie potrzeba wielkich zdolności dedukcyjnych by dojść do wniosku, że wkrótce mogą zdecydować się na złożenie wizyty w miejscu, w którym jeszcze nigdy nie byli.
- Nie wolno do tego dopuścić – powiedziała Kitiara wojowniczo opuszczając ramiona.
- Rzeczywiście, nie. Pomyślałem więc, że moglibyście chcieć obejrzeć moje linie obronne, zwłaszcza, że mają chronić wasze życie.
   Strum pogonił gnomy od dotychczasowego zajęcia polegającego głównie w tej chwili na odrywaniu kawałków drewna z Mistrza Chmur, żeby rozpalić ogień w małej kuźni. Wszyscy hurmem ruszyli  do drzwi by ujrzeć do jakiej roboty zagonił Cupelix Mikonów.
   Gigantyczne mrówki ustawiły się w jedną linię, równolegle do linii drzwi obelisku. Na jakiś niewidzialny i niesłyszalny sygnał wszyscy Mikonowie obniżyli trójkątne łby do poziomu gruntu. Spychali przed sobą czerwoną ziemię w jeden wał. Taką operację powtarzały bez końca. W ten sposób wykopały linię okopu wokół obelisku. Wydobytą ziemię usypały w wysoki wał.
- Zadowalająco? Spytał smok siedzący na swej grzędzie.
   Kitiara tylko wzruszyła ramionami i wycofała się do statku. Gnomy wracały dwójkami i trójkami; oglądanie potężnych Mikonów kopiących ziemię szybko je znudziło. Pozostał tylko Sturm. Patrzył uważnie aż wreszcie wszelkie luki w obwałowaniu zostały wypełnione. Luźna ziemia zsypywała się z jego szczytu na drugą stronę zasypując najbliższe drzewo ludy. Po chwili już nawet ich poszarpanych koron nie było widać. Wszystko pokryła purpurowa ziemia.

janjuz - 2017-11-25 22:15:08

Rozdział 22

Opiekun Nowych Istnień

   Przygotowywanie precyzyjnej kuźni ukazało całej grupie kolejną z mocy Cupelixa. Ze znalezionych odłamków skalnych postawili prymitywny piec. Kitiara, rozebrana do koszuli i z podwiniętymi nogawicami, stała obok i ociekała potem po ułożeniu ostatniego z kamieni na swoje miejsce.
- No więc – powiedziała – Kto ma krzemień?
   Stutts wyciągnął rękę w stronę Wingovera. Wingover zagapił się na otwartą dłoń.
- No, dawaj, dawaj, dajże wreszcie ten krzemień – naciskał Stutts.
- Ja nie mam krzemienia – odparł mu kolega.
- Dawałem ci go, jak wyruszaliście na tamtą wyprawę.
- Nie, nic takiego. A może dawałeś go komuś innemu.
   Szybkie przeszukanie wszystkich gnomów nie wykazało posiadania ani jednego krzemienia.
- To przecież niemożliwe! Kto rozpalał te wszystkie ogniska gdy byliśmy zupełnie sami? – krzyknęła Kitiara.
   Fitter lękliwie podniósł Rękę.
- Bellcrank – powiedział.
   Stutts palnął się dłonią w głowę.
- To on miał krzemień!
- też tak myślę – powiedział Wingover i zapatrzył się w swoje zakurzone, znoszone buty.
- Nie martwcie się mali przyjaciele – odezwał się głos gdzieś z góry .
   Cupelix ześlizgnął się na swą grzędę w kompletnej ciszy.
- Ogień to jest coś, w czym my, smoki, jesteśmy najlepsze.
   Kitiara wraz z gnomami schroniła się o najdleglejszym zakątku obelisku, lecz wpierw gnomy odciągnęły również na bok Mistrza Chmur, tak na wszelki wypadek. Cupelix wzniósł długą, łuskowatą szyję i ostro nabrał powietrza, tak ostro, że aż mu nozdrza zagrały. Gnomy rozpłaszczyły się na ścianie. Smok potarł mocno przednim szponem po spiżowym policzku i posłał przed siebie kaskadę iskier. I wtedy Cupelix zrobił wydech, mocny wydech przez cały strumień iskier. Jego oddech zapalił się z głuchym odgłosem „łuufff!” i poleciał na podpałkę. Z pieca wydobył się wpierw gęsty dym, potem coraz jaśniejszy aż wreszcie buchnął biały płomień ognia. Wielka, wypukła pierś smoka omal się nie zapadła od mocy wydechu i Cupelix przerwał dalsze podpalanie. Dym spokojnie dryfował w powietrzu unosząc się w stronę wyżyn wieży.
- Chodźmy – powiedział Stutts.
   Z głośnym okrzykiem radości gromada gnomów ruszyła po narzędzia. Ułożyli wszystkie kawałki metalu wyzwolone z rąk hordy Rapaldo – miedziane gwoździe do drzewa, żelazne zawiasy, spizowe łańcuchy i cynowe wiadra. Wszystko to ma iść pod młot i zostać przekute w części silnika. Wnętrze obelisku rozbrzmiało dzwonieniem młotów walących o metal i skuwaniem metali w jedno dzieło. Światło ognia wyczyniało dzikie tańce i rzucało fantastyczne cienie na marmurowe ściany. Cienie przybierały monstrualne rozmiary choć były tylko cieniami gnomów uwijających się wokół ognia.
   Kitiara prześlignęła się obok zajętych małych ludzi i wyszła na zewnątrz. Chłodne powietrze obmyło jej twarz jak strumień świeżej wody. Powyżej muru usypanego przez Mikonów wyżej wzrostu człowieka mogła dostrzec gwiazdy. Słabe pasemka mgły przecinały nieboskłon podświetlane odległym blaskiem. Powolnym krokiem obeszła masywną podstawę obelisku i napotkała Sturma, który podobnie do niej podziwiał biało błękitny splendor Krynnu.
- Dość ładnie – powiedziała stając za jego plecami.
- Tak, w rzeczy samej – odparł wymijająco.
- Ciągle się zastanawiam, czy jeszcze kiedykolwiek tam wrócimy.
- Wrócimy. Czuję, tutaj – Sturm palnął się w pierś – Poza tym potwierdzają to moje wizje. One chyba pokazują przyszłość.
   Kitiara zdołała przywdziać na twarz lekko kpiący uśmiech.
- Kiedy to tak poznawałeś przyszłość to nie widziałeś mnie tam gdzieś w pobliżu? Chciałabym wiedzieć, czy też dam radę wrócić.
   Sturm starał się przywołać z pamięci obraz Kit. Jedyne, co w zamian uzyskał był nagły ból w piersi.
- Mocno się obawiam, Kit. Czy dobrze robimy wchodząc w relacje ze smokiem? Bogowie i bohaterowie dawnych czasów byli mądrzy, wiedzieli, że ludzie nie mogą koegzystować ze smokami. To dale tego te bestie zostały zabite bądź wygnane.
   Nie myśląc już o chłodzie Kit postawiła stopę na stromym zboczu czerwonego wału.
- Zaskakujesz mnie – powiedziała – Ty, wykształcony i tolerancyjny wobec wszelkich stworzeń nagle stajesz się rzecznikiem nienawiści do wszystkich smoków. Nawet do tych co, podobnie do Cupelixa, są powiazani z dobrem.
- Nie wspieram nienawiści. Ja mu po prostu nie ufam. On czegoś od nas chce.
- Dlaczego miałby pomagać nam tak za nic?
   Sturm pociągnął końcówki wąsów w zamysleniu.
- Ty tego po prostu nie dostrzegasz, Kit. Każdy kto posiada moc, czy to smok, goblin, gnom czy człowiek, robi wszystko byle się jej nie pozbywać pomagając za darmo komukolwiek. To jest zło zawarte w samej mocy. Każda istota, czy każda rzecz, posiadająca moc jest skażona.
- Mylisz się! – zawołała z werwą – Mylisz! Okrutny człowiek jest okrutny i nie zmienia tego żaden stan życia; wiele smoków władających magią było powiązanych z dobrem. To serce i dusza są siedliskiem dobra lub zła. Posiadać moc to po prostu żyć. Utracić ją to tylko egzystować, a może nawet jeszcze mniej.
   W cichym zdumieniu wysłuchiwał jej tyrady. Gdzie się podziała ta Kit, którą kiedyś znał? Pełna pasji i poczucia humoru kobieta, która potrafiła się śmiać w najbardziej niebezpiecznych chwilach? Gdzież ta Kit, która potrafiła pozować na królową nawet wtedy, gdy w sakiewce miała ledwie kilka miedziaków?
- Gdzie ona jest? – powiedział głośno.
   Kitiara spytała o kogo mu chodzi.
- Gdzie jest ta Kit, którą znałem w Solace? Dobry towarzysz. Przyjaciel.
   Ból i gniew przeleciał w jej oczach.
- Jest tu z tobą.
   Potrafił wyczuć gniew, który z niej aż emanował jak gorąco z paleniska. Obróciła się po chwili zniknęła za narożem obelisku.
* * * * *
   Gnomy wykuły potężny przełącznik dźwigniowy z żelaza i miedzi a pozostałe odpady metali przekształcili w spore łączniki, którymi będzie można połączyć pocięte kable Mistrza Chmur i zamknąć je wielkimi żelaznymi hakami. Robota trwała prawie całą noc a kiedy wreszcie została ukończona zażyczył sobie krótkiego deszczyku by ugasić ogień i rozproszyć dym który spowijał już wszystko wokoło. Cupelix obserwował to wszystko ze swej grzędy. Nie zadawał pytań. Właściwie to nawet się nie poruszył przez dziewięć i pół godziny. Po robocie wymęczone gnomy wspięły się po trapie na statek by wreszcie odpocząć. Cupelix pozostał i podziwiał ich robotę.
   Sturm też podziwiał robotę kowali. Ledwie co przekąsił dzisiaj, troszkę suchych badyli i zimnej fasoli. Cupelix kusił go magicznie wytworzoną szynką i kubkiem słodkiej śmietany, lecz Sturm beznamiętnie ignorował oferowane jadło.
- Uparty jesteś – mówił smok, gdy Sturm wciąż pozostawał przy swoim mizernym posiłku.
- Zasad nie odkłada na bok tak sobie, gdy tylko stawają się niezbyt wygodne – odparł.
- Zasady nie napełnią pustego żołądka.
- Ani magia nie uleczy pustego serca.
- Wspaniale! – zawołał Cupelix – Poprzerzucajmy się przysłowiami by jeden drugiemu wciąż zaprzeczał; wartościowa rozrywka.
- Może kiedy indziej. Nie jestem w nastroju do rozrywek – z westchnieniem odparł Sturm.
- Ojojoj, widzę w tym wszystkim piękną twarzyczkę Pani Kitiary – powiedział smok a w głosie zabrzmiały mu psotne nutki – Nie usuchasz z tęsknoty za nią, mój chłopcze? A może mam za tobą dobre słowo jej powiedzieć?
- Nie! – trzasnął Sturm – Czasami jesteś doprawdy irytujący.
- Jako, że nie miałem nikogo do rozmów przez prawie trzy milenia muszę przyznać, że moja etykieta ogromnie niedorozwinięta. Daje to jednak pewne możliwości nauki. Byłbym tak uprzejmy i ogładzony jak prawdziwy rycerz. Będziesz mnie uczył?
   Sturm zdusił ziewnięcie.
- To nie sposób zachowania czy też elegancja nauczana przy ognisku czynią z kogoś rycerza. To długa nauka i trening, to życie zgodne z Przysięgą i Regułą. Takich spraw nie nauczy przygodna gadka. Poza tym, nie bardzo wierzę, że chcesz się tego uczyć; po prostu odwracasz uwagę.
- Jesteś strasznie nieufny – rzekł Cupelix – Nie, nie zaprzeczaj! Słychać to w twym umysle jeszcze zanim coś powiesz. Jak mogę ci udowodnić dobrą wolę, Panie Niedowiarku?
- Odpowiedz mi na pytanie: dlaczego ty, dorosły spiżowy smok, zostałeś permanentnie uwięziony  w wieży na tym dziwnym, wypełnionym magią, czerwonym księżycu?
- Jestem Opiekunem Nowych Istnień – odparł Cupelix.
- Co to oznacza?
   Smok zaczął wyginać wężową szyję na wszystkie strony jakby chciał wyśledzić ewentualnych, acz nieistniejących , podsłuchiwaczy.
- Pilnuję tu powiernictwa swej rasy – ponieważ gęba Sturma dalej wyrażała kompletny brak zrozumienia, smok krzyknął – Jaj! Mój drogi, nieświadomy śmiertelniku! Jaja smoków spoczywają w jaskiniach pod tym obeliskiem. To moje zadanie: strzec ich i chronić je przed takimi bezdusznymi brutalami jak ty! – szeroka paszcza wykrzywiła się w kpiącym uśmiechu – Bez obrazy, oczywiście.
- Oczywiście, bez obrazy.
   Sturm popatrzył na posadzkę, jasno czerwoną i pożyłkowaną ciemnymi jak wino prążkami. Usiłował sobie wyobrazić gniazdo smoczych jaj poniżej, lecz zabrakło mu wyobraźni.
- Jak one się tam znalazły? Mam na myśli te jaja – powiedział.
- Pewności, takiej całkowitej, to nie mam. Widzisz, urodziłem się tutaj i wzrastałem od smoczęcia od dojrzałości, cały czas wewnątrz tych ścian. Ze wszystkich jaj to moje zostało wybrane. Wyklułem się i żyłem tu jako strażnik, Jako Opiekun Nowych Istnień.
   Sturm przeżywał potężny szok, umysł mu dosłownie drętwiał. Aż przysiadł na posadzce.
- A któż zdeponował te jaja i zbudował wieżę? – spytał.
- Mam pewną teorię – odparł Cupelix, niechcący naśladując frazę gnomów – Trzy tysiące lat temu, gdy smoki zostały przegnane z Krynnu, te złe wygnał Paladine do Wielkiej Nicości, na przeciwną płaszczyznę istnienia, i tam mają oczekiwać w nieskończoność lub do dnia przeznaczenia. Smoki powiązane z siłami dobra też musiały opuścić ziemie ludzi. Paladine zawarł pakt z Gileanem, bogiem równowagi sympatyzującym z nami w tej ciężkiej sytuacji. Ustalili, że pewna ilość jaj dobrych smoków zostanie tu zebrana i zdeponowana by stanowić czuwający posterunek na wypadek powrotu sił zła. I to on przywołał wieżę do istnienia i wywołał moje wyklucie.
- Ile rodzajów smoczych jaj leży w podziemiach?
- Są tam zgromadzone jaja klanów spiżowych, brązowych i miedzianych w ogólnej liczbie czterystu dziewięćdziesięciu sześciu. I to właśnie zebrany duch nienarodzonych smoków powoduję nasycenie Lunitari magią.
- Czterysta… Sturm aż się podniósł na udach, jakby mógł wyczuć ruch tak wielu istot pod grubą, marmurową płytą.
   Aż tyle!
- Kiedy się wyklują – zapytał.
- Jutro lub nigdy – Sturm chciał trochę pełniejszej odpowiedzi więc Cupelix mówił dalej – Woal nieaktywności położony przez Gileana leży na całym gnieździe. Potrzeba boga, lub potężnego zaklęcia, by woal ten unieść i pozwolić się wykluwać z jaj. Teraz już wiesz o mnie wszystko – dodał – Wierzysz mi?
- Prawie. Czy mógłbym zobaczyć jaja?
   Cupelix poskrobał się szponem po błyszczącej piersi a Sturm aż się wzdrygnął na skrzypiący odgłos.
- No, nie jestem pewien…
- Nie ufasz mi? – spytał Sturm.
- Dobry strzał, śmiertelniku! Zobaczysz je więc a będzie to widok, jakiego nie ujrzał jeszcze nikt ze śmiertelnych. Hmmm.
   Smok uniósł lekko trój palczastą stopę i poruszył ptasimi szponami.
- Będę musiał ostrzec Mikonów. Żyją w tych jaskiniach i pilnują czystości jaj i co dzień je odwracają by się żółtko nie osadziło. Z całą pewnością zostałbyś zabiy gdybyś tam wszedł bez mojego pozwolenia.
   Cupelix przysiadł i zamachał skrzydłami.
- Poinformuję Mikonów, lecz musisz się pilnować i nie dotknąć żadnego z jaj. Opiekuńcze instynkty mrówek są tak głęboko w nich osadzone, że nawet moja interwencja nie uchroniłaby cię przed rozerwaniem na kawałki gdybyś dotknął jaj.
- Dobrze to zapamiętam – powiedział Sturm i po chwili spytał – Czy mogę zaprosić pozostałych?
- Dlaczego nie? Jestem pewien, że mały ludek będzie zafascynowany.
- Dzięki, smoku.
   Sturm sknął uprzejmie głową i udał się w stronę cichego statku. Gdy już człowiek zniknął we wnętrzu Cupelix rozłożył skrzydła i telepatycznie polecił mrówkom oświetlający wnętrze wygaszenie świateł. Światła ich ciał zanikły i Mikonowie jeden po drugim zaczęli schodzić na dół i znikać w otworach w posadzce. Kitiara tymczasem wróciła do pociemniałego obelisku.
- Gdzież się wszyscy podziali – zawołała.
- Są w latającej machinie – odparł niewidoczny w cieniu Cupelix.
   Spojrała w górę, w stronę skąd głos dobiegał.
- Właściwie to powinieneś ostrzegać, że gdzieś tam jesteś – skarciła smoka – Zostało może cokolwiek do jedzenia?
   Oświetlony świecami, zastawiony stół, pojawił się przed nią dosłownie z nikąd. Delikatne kotlety cielęce, chleb i słodkie, stopione masło już oczekiwały. Na stole ponadto był szklany puchar napełniony bogatym czerwonym winem. Kitiara odsunęła wyłożone aksamitnymi poduszkami krzesło z wysokim oparciem i usiadła.
- A to z jakiej okazji? – spytała.
- Bez okazji – odparł z wysoka smok – Po prostu gest przyjaźni.
Jesteśmy przyjaciółmi? – powiedziała Kitara nadziewając na widelec kawałek cielęciny.
- Och, tak. I mam nadzieję, że staniemy się nawet lepszymi przyjaciółmi niż jesteśmy.
- Mogło być gorzej – powiedziała Kitiara popijając wino.
   Nie było to wino gronowe. Raczej jakiś rodzaj jagód, lekko cierpkich i wyraźnie oczyszczających język.
- Dobre – powiedział nie będąc właściwie pewna jak należy oceniać wina.
- Cieszę się, że ci odpowiada. Przyjemność sprawia mi czynienie ci drobnych darów, Kitiaro. Mogę cię tak nazywać – Kitiara? Ty doceniasz moje małe dary. Nie tak jak twój kompan, Brightblade. Jest tak sztywny i poprawny, że zdumiewa mnie fakt iż nie pochlasta się na kawałki przy goleniu.
   Kitiara zaśmiała się wyobrażając sobie trafny obraz smoka.
- Masz czarujący śmiech – powiedział Cupelix.
- Ostrożnie – powiedziała – gdybyn była mnie uważna pewnie uznałabym, że mnie uwodzisz.
- Po prostu jestem zachwycony twoim towarzystwem.
   Rozległ się szum skrzydeł i smok przeleciał z jednej strony obelisku na drugą. Świece na stole Kitiary zadrżały od ruchu powietrza.
- Pan Brightblade w towarzystwie gnomów zejdą niedługo do jaskiń pod wieżą – powiedział Cupelix i objaśnił jej istnienie tajnego składu jaj smoków – Kiedy tam będą na dole chciałbym zaprosić cię do swojego prywatnego schronienia.
   Ciało spiżowego smoka spłynęło z ciemności i z nieskończoną gracją wylądowało tuż przed stołem Kitiary.
- Z jakiego powodu – spytała spokojnie, lecz jednak nie całkiem zdołała zdusić kulę w gardle.
   W pobliżu, w górze – w odległości nie większej niż sześć stóp – pojawiły się oczy Cupelixa, zielone kule trzystopowej średnicy. Pionowe, czarne źrenice wyglądały jak szczeliny najgłębszych otchłani. Oczy się lekko przymknęły i smok przyglądał się kobiecie.
- Chciałbym usłyszeć o twym życiu i filozofii, a ty będziesz mogła wścibić nos i w moje tajemnice – powiedział – Tylko nie mów nic innym, byliby zazdrośni.
- Ani słowem nie wspomnę – odparła.
   Mrugnęła do smoka a ten wysunął język, błysnął nim i dotknął jej dłoni. Ciepłe mrowienie przeleciało jej po całym ramieniu.
- A więc, do spotkania.
   Cupelix rozłożył skrzydła aż ich końcówki dotknęły przeciwległych ścian wieży. Odbił się potężnymi nogami, wyskoczył w górę i zniknął w ciemności nad ich głowami. Rytm serca Kitiary powoli wracał do normalności. Mrowienie w ramieniu powoli też zanikało. Kitiara sięgnęła po puchar wina. Zaskoczyło ją drżenie własnej ręki przez które strąciła puchar ze stołu. Spadł na marmurową posadzkę i się roztrzaskał.
- Cholera! – zaklęła i zacisnęła pięści.

janjuz - 2017-12-05 18:18:26

Rozdział 23

Głębie jaskiń

   Na zaproszenie Cupelixa gnomy zareagowały z charakterystycznym dla nich entuzjazmem. Nowe części metalowe i tak musiały ostygnąć jeszcze troszkę nim będzie je można zamontować na miejsce tak więc proponowane zejście do jaskiń doprawdy im odpowiadało. Cały statek przewrócili do góry nogami w poszukiwaniu odpowiedniego na taką wyprawę ekwipunku: oczywiście najważniejsze to papier i pióra, lina i taśma miernicza, przyrządy miernicze do badania rozkładu jaskiń. Cutwood zabrał wagę aby zważyć niektóre próbki smoczych jaj.
- O nie! – zaprotestował Sturm – Nikt nie może dotknąć smoczych jaj, nawet ich najmniejszego kawałeczka!
- Ale dlaczego? – spytał Rainspot teraz już cały czas noszący przeciwdeszczowe odzienie.
- Mikonowie otrzymali rozkaz zabicia każdego, kto ośmieli się ich dotknąć – wyjaśnił Sturm – Nawet sam Cupelix nie może tego rozkazu odwołać.
   Cutwood niechętnie odłożył wagę. Na dwie godziny przed świtem wszyscy, Sturm i gnomy, zebrali się przy jednej sporej dziurze w posadzce obelisku. Cupelix siedział gdzieś wyżej i ich obserwował natomiast Kitiara spacerowała w pobliżu drzwi i przypatrywała się komicznej zbiórce gnomów. Niektórzy z nich, przede wszystkim zaś Fitter, obciążyli się tak przyrządami, że ledwie mogli ustać. Jedynym specjalnym wyposażeniem Sturma był spory zwój liny przewieszony przez ramię i obciążający pierś rycerza.
- Mam nadzieję, że nie zamierzacie – powiedział łagodnie smok – Ten sposób może się okazać bardzo trudny.
- A jak inaczej mamy się tam na dół dostać? – spytał Stutts.
- Pozwalając by Mikonowie sami was zanieśli.
   Oczy Sturma zwęziły się do cienkich szparek.
- Jak mają tego dokonać?
- To bardzo proste – odparł Cupelix.
   Zamknął paszczę i obniżył łeb co czynił właściwie zawsze gdy telepatycznie porozumiewał się z mrówkami. Twarde, opancerzone głowy wychynęły z otworów. Zanim zaś Sturm zdążył choćby zaprotestować już szóstaka z nich dołączyła do wyprawy badawczej.
- Dwie mrówki wystarczą do przeniesienia jednego gnoma, natomiast sześć będzie stanowiło wierzchowca Pana Brightblade.
   Sturm obrócił się w stronę Kitiary.
- Jesteś pewna, że zdania nie zmienisz i nie pójdziesz z nami?
   Potrząsnęła głową.
- Dosyć już się nawiedzałam na tym księżycu, dziękuję.
   Gnomy zaczynały się już wspinać na swe wierzchowce, mierzyły, dotykały i poklepywały krystaliczne stwory od żuwaczki do odwłoka. Gładkie jak szkło mrówki nie posiadały żadnych oparć dla stóp czy uchwytów dla dłoni ani do dosiadu, ani do jazdy. Po krótkiej dyskusji (krótkiej bo przerwanej zniecierpliwionym westchnieniem Sturma) gnomy powiązały odcinki lin w możliwe do użytku uprzęże. Mikonowie stali w tym czasie nieruchomo jak głazy i nie okazywały poruszenia z powodu jakiegoś upokorzenia czy poniżenia. Nawet ich zawsze czujne anteny pozostały nieruchome.
   Flash opadł na czworaki a Stutts wspiął się po jego plecach i dosiadł Mikona. Był stanowczo za mały by dosięgnąć łukowatego korpusu mrówki. Sighter starał się podsadzić Stuttsa. Obie ręce i jeden bark wpakował pod jego tyłek i podparł z całych sił. Stutts uniósł się po krzywym pancerzu z kryształu. Do góry, do góry i… dalej. Głową naprzód przeleciał nad korpusem mrówki i spadł po jej drugiej stronie. Na całe szczęście spadł na coś miękkiego. To znaczy na Birdcalla.
   Sturm z posiadanego sznura zrobił coś na kształt strzemion i dosiadł grzbietu stwora.
- Zupełnie jakbym siedział na pomniku – powiedział wiercąc się i sadowiąc wygodnie – Zimno i twardo.
   Gnomy zaczęły go naśladować robiąc podobne strzemiona i w końcu, z kilkoma tylko dodatkowymi siniakami, zdołały dosiąść swych mrówek. Siedzieli parami: Stutts i Flash, Birdcall i Sighter, Roperig i (naturalnie) Fitter oraz samotny Wingover.
- Jak mamy tym czymś kierować? – mruczał Cutwood.
   Prowizoryczna uprząż opasywała szyję gigantycznej mrówki, lecz chyba nie było sposobu żeby kontrolować stwora, który nie musi oddychać.
- Nie potrzebujecie tego robić – odezwał się smok – Powiedziałem im żeby zanieśli was do jaskiń, tam czekały a potem przyniosły tutaj z powrotem. Nie odejdą o krok od moich instrukcji więc nie próbujcie ich wykiwać. Trzymajcie się i przyjemnej jazdy.
- Gotowi, koledzy? – spytał Stutts wymachując ramieniem.
- Gotowi!
- Jesteśmy gotowi!
- Naprzód! – zabrzmiały głośne odpowiedzi.
   Sturm owinął sobie linkę wokół zaciśniętej dłoni i skinął głową. Mikonowie wyruszyli i wszyscy inni wraz z nimi.  Gigantyczna mrówka pod Sturmem była stabilna jak skała poruszając się na sześciu nogach. Niejakim problemem było ciągłe kiwanie się na boki, trochę dziwne dla kogoś nawykłego do ruchu góra – dół czworonożnego wierzchowca. Stopy Sturma znajdowały się ledwie parę cali nad posadzką, lecz Mikonowie twardo nieśli go do najbliższej dziury. Spodziewał się, że mrówki wejdą w otwór i będą schodzić podobnie do ludzi idących po spiralnych schodach. Nic z tego. Stwory weszły w dziurę głową naprzód i zaczęły się do przodu pochylać przechylając samego Sturma coraz to bardziej i bardziej do przodu. Pochylił się aż wreszcie piersią przycisnął się kopulastego ciała mrówki a ramionami i nogami opasał tułów. Mikonowie spokojnie schodzili po pionowej ścianie dziury aż wreszcie weszli, do góry nogami, do obszernej jaskini ze zdumionym Sturmem wiszącym z ich grzbietu i trzymającym się z całych sił. Wierzchowce gnomów szły dokładnie w ten sam sposób. Okrzyki zachwytu i przerażenia wywołane tym marszem odbijały się od mlecznych, błękitnych ścian. Z powały jaskini zwieszały się długie na trzydzieści, czterdzieści stóp kamienne stalaktyty. U podstawy miały co najmniej dziesięć stóp średnicy. Jasno błękitne formy świeciły przyćmionym światłem. Ściany i powała (w którą teraz gapił się Sturm) były jednako inkrustowane twardym, błękitno białym kryształem. Wyglądał na gładki jak lód, lecz haczykowate odnóża mrówek przytwierdzały się doń z łatwością i nigdy nie ześlizgnęły.
   Wierzchowiec Sturma podążał dobrze wydeptaną ścieżką pomiędzy zimnymi iglicami. Mikonowie przeszli jeszcze trzydzieści jardów po sklepieniu jaskini po czym nagle skręcili i zeszli prosto po pionowej ścianie. Sto stóp niżej mrówka się wyprostowała i poszła po posadzce jaskini zasłanej czymś, co przypominało skrawki starego pergaminu czy czerwonej skóry. Mrówki posuwały się naprzód kopiąc te odpadki aż wreszcie dotarły  precyzyjnie prostą linią do miejsca dokładnie pod otworami w posadzce obelisku. Te otwory znajdowały się teraz dokładnie nad ich głowami. Wokoło rozpościerała się przestrzeń dużej jaskini oświetlona słabą luminescencją. Przypominało to światło słabnącego Solinary tylko, że świeciło ze wszystkich kierunków naraz i nie rzucało cienia.

* * * * *

   Kiedy tylko Sturm z gnomami oddalił się w stronę jaskini Kitiara zaczęła nerwowo spacerować pod rufą Mistrza Chmur. Okrzyki gnomów – w połowie radosne a czasem przerażone – stopniowo zanikały w miarę jak mrówki zanosiły ich wszystkich coraz głębiej do podziemnej jaskini. Cupelix pojawił się na posadzce obok latającego statku.
- A więc, moja droga, jesteś gotowa? – spytał smok.
   Kitiara lekko przygryzła wargi i potarła dłońmi o rękawy.
- Pewnie – odparła – Jak się tam mam dostać?
- Dla mnie najprościej będzie cię tam zanieść.
   Przyjrzała mu się z pewną dozą niepewności. Przednie łapy Cupelixa były, przynajmniej w porównaniu do potęgi tylnych odnóży, raczej niewielkie. Tylne złamałyby kark byka. Zauważył jej wahanie.
- Jeśli wespniesz mi się na plecy i dosiądziesz szyi to bardzo strożnie polecę do samej góry wieży.
   Powiedział to i położył brodę na posadzce. Kitiara przerzuciła nogę przez długą, muskularną szyję bestii. Łuski smoka były tak twarde i zimne jak się tego spodziewała. Stanowiły co prawda żywe ciało smoka, lecz w dotyku sprawiały wrażenie spiżu. Cupelix uniósł głowę i Kitiara poczuła grę potężnych mięśni poruszających się pod wypolerowanymi łuskami. Pochyliła się do przodu i mocno chwyciła brzegi najbliższych łusek, poprawiła jeszcze chwyt gdy Cupelix rozłożył skrzydła i wystrzelił prosto do góry.
  Do wysokości może jednej trzeciej całego obelisku jego ściany były prostokątne. Kiedy jedna z platform, wyjątkowo wielka i ciężka, przemknęła obok nich okalając całą wieżę to ściany jakby się ku sobie nachyliły. Troszkę utrudniło to lot smokowi. Złożył skrzydła i potężnymi, tylnymi łapami złapał się półki. Przesuwał się po półce na bok trzymając się mocno szponiastymi łapami. Półka nosiła już wiele śladów takiego sposobu wspinaczki. Kitiara spojrzała na dół nad ramieniem smoka. Mistrz Chmur wyglądał jak dziecinna zabawka natomiast otwory w posadzce, które przed chwilą z łatwością pochłonęły Sturma i wszystkie gnomy nie były niczym więcej jak kleksami purpurowego atramentu. Na czerwonej stronicy.
   Cupelix dotarł do poziomej belki idącej od półki północnej do strony wschodniej wieży. Przeszedł na nią i posuwał się dalej bokiem aż dotarł do samego środka.
- Trzymaj się teraz! – powiedział i skoczył.
   Nie było tu miejsca na normalny lot więc skrzydła smoka pozostały złożone. Cupelix skoczył trzydzieści jardów do góry, gdzie obelisk był już prawdziwie zwężony.
   Kitiara otworzyła oczy. Posadzka obelisku, czterysta stóp niżej, była już tylko różowawą, kwadratową plamką. Gdzieś powyżej obelisk kończył się nagle na płaskim, kamiennym sklepieniu. Zacisnęła uchwyt na szyi smoka. Przez wielkie jak słoń cielsko przeleciał dreszcz.
- Łaskoczesz mnie – powiedział w bardzo nie smoczy sposób.
   Zakrzywiony jak haczyk szpon ze skrzydła nagle się do niej zbliżył i… podrapał po smoczej szyi w miejscu swędzenia.
- Będziesz jeszcze skakał? – spytała Kitiara starając się nie pokazać dręczących ją obaw.
- Och nie, stąd to już tylko wspinaczka.
   Przy pomocy muskularnych łap i szponów smok wspiął się te kilka pozostających jeszcze jardów z zadziwiającą zręcznością. Zatrzymał się gdy rogaty łeb stuknął o płaskie sklepienie oddzielające wnętrze obelisku od najwyższej kondygnacji. Kitiara spodziewała się, że użyje jakiś magicznych słów do otwarcia drogi, lecz Cupelix tylko przytknął łeb do kamiennej płyty i popchnął. Kark mu się schylił pod naciskiem kamienia a Kitiara aż utkwiła pomiędzy dwoma, mocno napiętymi mięśniami skrzydeł. Już miała zaprotestować, gdy wielka płyta kamienia poddała się niechętnie ogromnemu naciskowi smoka. Cupelix odsunął ją do góry aż wreszcie zatrzymała się na krawędzi otworu. Smok obniżył szyję i Kitiara zsiadła na posadzkę wewnętrznego sanktuarium smoka. Stopa poślizgnęła się jej po marmurze i przez sekundę zdawać się mogło, że to odległa posadzka podstawy obelisku ma zamiar ruszyć w jej kierunku. Kitiara szybko odeszła od otworu i dopiero wtedy pozwoliła sobie na ciche westchnienie ulgi.
- Arryas shirak! – powiedział smok.
   Ośmiostopowej średnicy kula, umiejscowiona na samej górze pomieszczenia, rozbłysła jasnym światłem. Szczegóły i szczególiki Cupelixowej jamy doskoczyły do oczu Kitiary: stosy książek i zwojów, świeczniki, kadzielnice, koksowniki i jakieś magicznej natury aparaty pokryte całe pozłotą; cztery gobeliny zakrywały ściany, gobeliny tak stare, że ich najniższe naroża całe były pokryte kurzem. Jeden z wiszących gobelinów, wysoki na piętnaście stóp i pewnie szeroki też na piętnaście, ukazywał Humę Lansjera jadącego wierzchem na ogniem ziejącym smoku nadziewającego na lancę jakiegoś mieszkańca domeny Królowej Ciemności. Pancerz bohatera zdobiony był złotem i srebrem.
   Drugi z gobelinów stanowił mapę Krynnu. Ukazywał nie tylko znany Kitiarze kontynent Ansalonu, lecz ponadto jeszcze masywy ziemi na północy i zachodzie.
   Na trzecim gobelinie przedstawiono konklawe bogów. Byli tam wszyscy; bogowie dobra, równowagi i zła, lecz tylko obraz Mrocznej Pani prawdziwe pochłonął wzrok i całą uwagę Kitiary. Takhisis stała w oddaleniu od reszty, od zebranych razem bogów dobra i neutralności, była iście królewska i pogardliwa. Tkacz uczynił ją nie tylko piękną, lecz również straszną; wyposażył ją w łuskowate nogi i zadziorowaty ogon. Gdy Kitiara tak przechodziła przed ogromną postacią to i wyraz twarzy Królowej zmieniał się, był okrutny, potem pełen pogardy, goryczy i w końcu czarujący. Kitiara mogłaby tak stać przed gobelinem przez wieczność i się nań gapić gdyby Cupelix nie przesunął marmurowej płyty na miejsce i z hukiem nie odbudował podłogi. Kilka ton marmuru opadło i przerwało trans Kitiary głośnym uderzeniem.
   Ostatni gobelin był chyba najbardziej enigmatyczny. Przedstawiał wagę na podobieństwo konstelacji gwiezdnej Hiddukel, tyle, że waga nie była przełamana. Na prawej szali wagi spoczywało jaj. Na lewej była sylwetka człowieka. Cupelix, drapiąc szponami po kamieniu, podszedł bliżej.
- Rozumiesz ten obraz? – spytał.
- Nie jestem pewna – odparła Kitiara – jakiegoż rodzaju jajo ma tu być przedstawione?
- A jak myślisz?
- Cóż, jeśli to smocze jajo to przypuszczam, że obraz przedstawia świat w równowadze między ludźmi i smokami… tak długo, jak smoki są tylko jajami.
- Bardzo dobrze – odparł Cupelix – Jest chyba najbardziej oczywista interpretacja. Jest sporo innych.
- Kto wykonał te gobeliny?
- Nie wiem. Pewnie bogowie. Były tutaj zanim się pojawiłem.
   Smok podszedł do największego stosu książek i oparł się oń siadając na posadzce i zwijając ogon przed sobą. Kitiara rozejrzała się w poszukiwaniu wygodnego miejsca dla siebie. Usiadła w końcu na czarnym, żelaznym kotle ozdobionym srebrnymi runami.
- No więc jestem – powiedziała – Dlaczego chciałeś rozmawiać właśnie ze mną?
- Ponieważ różnisz się mocno od pozostałych. Ten mężczyzna, Sturm, na przykład. Uwielbiam z nim dyskutować tyle, że po pięciu minutach rozmowy wiesz już wszystko o jego umyśle. Jest bardzo szczery i pełen determinacji, prawda?
   Wzruszyła ramionami.
- To dobry człowiek jeśli tylko nie stosuje do innych swoich własnych, ciasnych pojęć wartości. Czasami ciężko go lubić.
- A kochać? – chytrze spytał smok.
- Bardzo trudno! Och, nie wygląda źle, dobrze zbudowany i w ogóle, tyle, że potrzeba całkiem innej ode mnie kobiety, że złapać serce Sturma Brightblade.
   Cupelix pochylił głowę na bok.
- To znaczy jakiej?
- Niewinnej. Naiwnej. Takiej, co spełni jego rycerskie pojęcie czystości.
- Acha! – powiedział smok – Kobieta nie skażona żądzą.
   Kitiara krzywo się uśmiechnęła.
- Cóż, nie do końca.
- Ha! – smok aż zadygotał ze śmiechu, palnął w sześciostopowy stos książek aż kurz się uniósł spomiędzy pożółkłych stronic – To właśnie w tobie mi się podoba, moja droga; Jesteś tak szczera, lecz całkiem nieprzewidywalna. Nie zdołałem odczytać twego umysłu.
- Ale próbowałeś?
- O, tak. Jest ważne, by poznać myśli niebezpiecznych śmiertelników.
   Kitiara się roześmiała.
- Jestem niebezpieczna?
- Bardzo. Tak, jak ci już mówiłem, Pan Brightblade stanowi dla mnie otwartą księgę, myśli gnomów latają dokoła jak szalone motyle, lecz ty… ty, droga Kitiaro, wymagasz znacznie więcej uwagi.
- Chyba nadszedł czas, smoku, byś teraz ty odpowiedział szczerze na kilka pytań – powiedziała opierając dłonie na kolanach – Czego od nas oczekujesz? Ode mnie?
- Już ci mówiłem – rzekł Cupelix kręcąc szyją w obie strony – Chcę opuścić tą wieżę i udać się na Krynn. Mam absolutnie dosyć tego uwięzienia, z nikim nawet do rozmowy i do jedzenia mając tylko to, co Mikonowie dla mnie wydobędą.
- Ależ żywisz nas doskonale – sprzeciwiła się Kitiara.
- Nie rozumiesz podstawowego prawa magii. Niewielką ilość materii można zmienić na coś innego tylko wielkim nakładem energii – tak to się dzieje. To, co wy uważacie za wielki posiłek nie stanowiłoby dla mnie nawet małej przekąski.
- Jesteś ogromny i silny – powiedziała – Czemu się szponami nie przedarłeś?
- I zwalić te wszystkie kamienie sobie na głowę? – Cupelix pogładzil się po policzku – To by mi raczej dobrze nie posłużyło. Poza tym – źrenice zwęziły mu się w pionowe szparki – Działa tu jakiś geas, jakaś nałożona przysięga, jakieś zaklęcie, magiczny zakaz niszczenia budynku. Wiele razy próbowałem, używając nawet magii, przekonać Mikonów do zniszczenia wieży – nic z tego. Działa tu jakaś wyższa moc, która wymaga użycia trzeciej siły do pokonania jej. Twoi mali, genialni przyjaciele, stanowią taką trzecią siłę, moja droga. Ich nieduże a tak obrotne umysły są w stanie wymyśleć setki sposobików na każdy jeden wymyślony przez ciebie czy mnie.
- No, i żaden z nich nie będzie praktyczny.
- Doprawdy? Znów mnie zaskakujesz, moja droga śmiertelniczko. A czyż te same gnomy, w pierwszym rzędzie, nie dostarczyły cię tu, na Lunitari?
   Sprzeciwiła się twierdząc, że to był tylko wypadek.
- Wypadki to są nieoczekiwane możliwości – powiedział smok – I mogą być wspierane.
   Kiedy Cupelix to powiedział Kitiara popatrzyła ponad ramieniem na gobelin Mrocznej Królowej. Wyniośle się na nią patrzyła.
- A co – zaczęła nie odwracając wzroku od hipnotyzującego gobelinu – co zrobisz, gdy zdołamy jakoś cię stąd wydostać?
- Polecę na Krynn, oczywiście, i tam zamieszkam. Bardzo chciałbym poznać świat śmiertelników z tym całym jaskrawym i energicznym życiem.
   Prychnęła drwiąco.
- A dlaczego tak reagujesz? – spytał Cupelix.
- Uważasz, że życie na Krynnie jest dziwne! A co powiesz o stworzeniach wśród których tutaj żyjesz? – powiedziała.
- jak dla mnie to są zupełnie zwyczajne. Wiesz, stanowią wszystko, co poznałem i już mnie dokładnie nudzą. Próbowałaś kiedyś dyskutować o filozofii z drzewo ludem? Równie dobrze możesz gadać z kamieniem. Czy wiesz na przykład, że roślinność na Lunitari jest tak słaba i przemijająca, że nawet nie posiada własnej magii? Tylko magiczna moc zawarta w moich, wciąż zamkniętych w skorupach jaj, towarzyszach powoduje, że jakieś życie tu istnieje.
   Cupelix potężnie westchnął.
- Chcę zobaczyć oceany, lasy i góry. Chcę rozmawiać z mądrymi przedstawicielami wszystkich ras śmiertelników a w ten sposób powiększyć zasoby swej wiedzy poza granice wyznaczane przez prastare księgi.
   Teraz zrozumiała.
- Ty pragniesz mocy – owidziała Kitiara.
   Cupelix zacisnął szpony w pięść.
- Jeżeli wiedza oznacza moc, to odpowiedź brzmi – tak, chcę. Do bólu jednak pragnę uwolnienia z tego doskonałego więzienia. Kiedy więc zwiadowcy moich Mikonów natrafili na latający statek gnomów to po raz pierwszy zaświtała mi nadzieja na udaną ucieczkę.
   Przez dłuższą chwilę Kitiara milczała. Dobierając słowa z niezwykłą dla niej ostrożnością, spytała.
- Nie obawiasz się kary gdyby ucieczka się udała?
   Zaskoczony smok aż cofnął łeb.
- Kary? Od kogo?
- Od tych, co zbudowali ten obelisk. Jeżeli jest jakieś więzienie, to najprawdopodobniej jest gdzieś jego strażnik.
- Bogowie śpią. Gilean Szary Wędrowiec, Sirrion, Reorx; wszyscy odłożyli wodze przeznaczenia. Ścieżka jest czysta, czas na działanie nadszedł. Sam fakt waszej podróży na Lunitari tego dowodzi. Za dni Humy tak rzecz nie byłaby nawet tolerowana – powiedział Cupelix.
- Bogowie śpią – mruczała Kitiara – Ścieżka czysta, czas działać!
   Takie myśli poruszyły wszystko w głębi jej ducha. To musi być prawda; smoki to wiedzą.
- Powiedz, o czym myślisz – spytał Cupelix – Zaczynam się niepokoić, gdy tak długo jesteś cicho.
   Przez głowę przeleciała jej śmiała myśl.
- Czy rozważałeś, co będziesz robił jak już znajdziesz się na Krynnie? – spytała – Twoje księgi są bardzo stare. Będziesz chyba potrzebował przewodnika.
- Masz kogoś konkretnego na myśli, moja droga?
- Niewielu zna Ansalon tak, jak ja – odparła – Moje wędrówki potrafiły zaprowadzić mnie doprawdy daleko. Razem moglibyśmy obejść cały świat i zebrać co tam w ręce by nam wpadło – spojrzała w oczy smoka – Jako partnerzy.
   Cupelix świsnął i gwizdnął niczym gotujący się czajnik. Przednimi łapami klepnął się po bokach. W parodiowaniu ludzkich gestów był całkiem niezły.
- Och, wspaniała kobiet! Zraniłaś mnie wesołością! Jestem martwy! – zawołał.
   Kitiara wzruszyła ramionami.
- Z czego tak się śmiejesz?
- Mówisz o partnerstwie ze smokiem tak zwyczajnie jak ja mówię o swych sługach, Mikonach. Czyżbyś wyobrażała sobie, że ty i ja jesteśmy sobie równi? Śmiały żart, doprawdy!
   Cupelix tak mocno kiwał się z rozbawienia, że wreszcie trzepnął łbem o ścianę za plecami. Otrzeźwiło go to, lecz Kitiara już była obrażona. Skoczyła na równe nogi.
- Chcę stąd odejść! – krzyknęła – Nie widzę sensu w siedzeniu tutaj i byciu wyśmiewaną!
- Siadaj – łagodnie powiedział Cupelix.
   Ponieważ dalej utrzymywała wyzywającą postawę smok przesunął ogon za jej plecy, dał klapsa, i już siedziała na marmurowej posadzce.
- Wyjaśnijmy sobie jedną sprawę, droga dziewczyno; na drabinie życia siedzę znacznie wyżej od ciebie. I ciągle zachowuję dobre maniery wobec swych gości, prawda?
   Kitiara potarła zraniony zadek i nic nie powiedziała.
- Zachowujesz się bezczelnie stojąc twarzą w twarz z jednym z najpotężniejszych stworzeń jakie kiedykolwiek istniało. Co czyni cię aż tak dumną?
- Jestem tym, co sama osiągnęłam – odpowiedziała zwięźle – W świecie, gdzie większość to tylko durne prostaki, ja uczyniłam sama siebie wojownikiem. Biorę to co mogę a daję to co chcę. Nie potrzebuję ciebie, smoku. Nie potrzebuję nikogo!
- Nawet Tanisa? – twarz Kitiary aż pociemniała z oburzenia – Spokojnie. Nawet twój śmiertelny druh, Sturm, może dosłyszeć jak twoje serce wykrzykuje jego imię. Kim jest ten człowiek i dlaczego aż tak go kochasz?
- Jest pół-elfem, nie człowiekiem, jeśli już musisz wiedzieć – Kitiara wzięła głębszy wdech – I wcale go nie kocham!
- Naprawdę? Czyżby moje wyczucie takich spraw było aż tak mylne? Chciałbym teraz wysłuchać opowieści o Tanisie – powiedział Cupelix zwijając usta w imitacji ludzkiego uśmiechu – Proszę?
- Chcesz o tym usłyszeć tylko po to, by mnie wyśmiewać.
- Och, nie, nie. Relacje międzyludzkie mnie fascynują. Chcę tylko je zrozumieć.
   Kitiara oparła się o odwrócony kocioł. Popatrzyła przed siebie usiłując przywołać obrazy z przeszłości.
- Sama chciałabym zrozumieć Tanisa – powiedziała – Bycie kobietą w samym środku męskiej gry – wojny – ciska cię pomiędzy wszystkie rodzaje mężczyzn. Większość z nich to zwykła zgniła kupa brutali i podrzynaczy gardeł. Za młodych dni musiałam walczyć w setkach pojedynków z mężczyznami, którzy chcieli mną pomiatać, czasem wykorzystać, aż wreszcie stałam się równie twarda i zimna jak ostrze, które noszę – pogłaskała rękojeść przypasanego miecza – Wtedy pojawił się Tanis. Wracałam właśnie do Solace. Była jesień a mnie nie było tam już od paru lat. Sezon wojaczki zwykle kończy się jesienią więc dostałam pieniądze od mojego ostatniego dowódcy. Jechałam na południe z kieszeniami pełnymi srebra. W lesie napadła mnie grupka goblinów. Strzała powaliła mojego wierzchowca i znalazłam się na ziemi. Gobliny wylazły z krzaków. Miały topory i maczugi i wyraźnie miali zamiar mnie wykończyć. Leżałam spokojnie i czekałam a nich. Kiedy się zbliżyli skoczyłam na równe nogi i wpadłam na nich nim zdążyli choćby okiem mrugnąć. Dwóch zabiłam niemal od razu i ruszyłam, żeby zatańczyć z drugą parą. Gobliny to raczej kipscy złodzieje a w bezpośredniej walce są wręcz marni. Jeden z nich się potknął i jakoś zdołał się nadziać na własną broń. Drugiego już naznaczyłam tak, że zaczął krwawić jak zarzynany prosiak. Już go miałam wykończyć gdy z gęstwy krzaków wyszedł ten piękny mężczyzna. Początkowo się trochę przestraszyłam, pomyślałam ,że jest z goblinami. Zanim zdążyłam się poruszyć zdążył wpakować szarą strzałę w ostatniego z przeciwników. Wtedy zdałam sobie sprawę, że on sądzi iż mnie ratuje.
   Przerwała na moment a na usta wypłynął jej cień uśmiechu.
- To zabawne, lecz na początku byłam na niego wściekła. Ten goblin był mój, rozumiesz, to ja miałam go zabić a Tanis mi go bezprawnie zabrał. Poszłam za nim, lecz postawił mi się na tyle długo by cały ten gniew mi minął. Jak myśmy się potem śmiali! Czułam się przy nim, przy Tanisie, wspaniale. Przez długi czas nikt nie był w stanie doprowadzić mnie do takiego samopoczucia. Niedługo potem zostaliśmy kochankami, lecz było w tym coś więcej. Żyliśmy, rozumiesz? Żyliśmy.
- Dlaczego ta miłość nie przetrwała? – cicho spytał Cupelix.
- Chciał, żebym już na zawsze została w Solace. Nie mogłam tego zrobić. Chciałam nawet przekonać go, żeby wyruszył wraz ze mną w drogę, lecz nie będzie nigdy walczył za pieniądze. Jak mówiłam jest pół-elfem; jakiś łotr, najemnik zgwałcił jego matkę i go począł. W jego sercu już zawsze dla takich żołnierzy było tylko lodowatem miejsce – Kitiara zacisnęła pięść – gdyby Tanis walczył u mego boku to nigdy bym od niego nie odeszła. Nigdy, do ostatniej kropli krwi w żyłach.
   Kitiara klepnęła się po kolanach.
- Z Tanisem to była prawdziwa zabawa. Był w tym znacznie lepszy towarzyszem od Sturma, który zawsze jest strasznie poważny. Tyle, że w końcu nadszedł czas kiedy musiałam wybrać albo jego sposób życia, albo swój. Wybrałam. No, i jestem tutaj.
- Cieszę się – powiedział Cupelix – Pomożesz w moim uwolnieniu?
- A więc wracamy do tematu? Ile jest to dla ciebie warte?
   Cupelix zadarł wysoko uszy powodując, że żyłkowana siatka za łbem stanęła pionowo.
- A nie obawiasz się o własne bezpieczeństwo? – zapytał grzmiącym głosem.
- Nie blefuj, smoku. Gdybyś zamierzał użyć gróźb to wystraszyłbyś Stuttsa, Birdcalla i Flasha zanim tu dotarli. Nie możesz nas zmusić do pomocy. Nie jesteś po prostu tego rodzaju smokiem, nie zrobisz tego.
   Zastraszająca postawa smoka uległa załamaniu, teatralna groza głosu też gdzieś zanikła.
- Prawda, prawda – powiedział spokojnie – Jesteś jak brzytwa, Kit. Tniesz głęboko i bez wysiłku.
   Kitiara zamachała ręką w żartobliwym salucie.
- Nie jestem kompletnym nowicjuszem w grze strachu i blefu – powiedziała wstając.
   Cieniutka wstążka nowego światła padła na jej ramię z ciętego okna w ścianie obelisku.
- Rozważ dobrze, smoku, co mówiłam o partnerstwie. Przecież to nie musi być na całe życie, pewnie tylko rok czy dwa. Zrób to dla mnie a ja przemówię za tobą.
   Słoneczne światło rozjaśniło komnatę. Magiczna kula w środku sklepienia ściemniała i całkiem zgasła. Teraz, w naturalnym świetle, Kitiara mogła już dostrzec, że księgi i zwoje smoka były mocno podniszczone. Bardziej niż sądziła. Gobeliny też już nadbutwiały. Widząc taki rozpad wokoło trudne położenie smoka było łatwiej zrozumiałe. Któregoś dnai w przyszłości Cupelix nie będzie miał czego czytać, czy co studiować. Będzie miał tylko kupkę zapleśniałej pulpy.
- Ile stuleci zycia jeszcze cię czeka? – spytała.
   Oczy smoka się zwęziły.
- Bardzo wiele.
- Cóż, ktoś, kiedyś może jeszcze tu dotrze i pomoże ci w ucieczce. Lecz tylko pomyśl o czekającej samotności. Wkrótce już nie będzie książek, nie będzie zwojów, nie będzie gobelinów. I nie będzie towarzystwa.
- Partnerstwo… jeden rok? – powiedział Cupelix.
- Dwa lata – twardo stwierdziła Kitiara – króciutka chwilka w życiu smoka.
- Prawda, prawda.
   Cupelix dał słowo. Będzie podróżował wraz z Kitiarą przez dwa lata jak tylko dotrą na Krynn. Przeciągnęła z szerokim uśmiechem. Kitiara czuła się wspaniale. Wyjdzie z tej wariackiej podróży na czerwony księżyc z czymś więcej niż tylko zwiększona moc mięśni. Smok, żywy smok jako jej towarzysz przez dwa całe lata!
- To będzie wspaniała przygoda – powiedziała do smoka.
   Cupelix trzasnął szczękami.
- Niewątpliwie.
   Kitiara podeszła do okna zaczerpnąć świeżego, chłodnego powietrza. Ze szczytu obelisku trzasnęła w błyskawica. Magiczne esencja wieży wyładowała się w niebo czerwonego księżyca. Gdy tylko rozbłyski przeszły Kitiara rozejrzała się po dolinie poniżej.
- Lunitarianie są w ruchu! – krzyknęła.
- Oczywiście; jest dzień, ich czas na ruch – odparł Cupelix.
- Ależ oni formują szyk! Chyba jednak zamierzają atakować!
* * * * *
   Mikonowie stali całkoeocoe nieruchomo więc Sturm ogłosił, ze najlepiej będzie dalej iść pieszo. Gnowmy zdążyły się już poodwiązywać i ześliznąć z grzbietów swoich wierzchowców. Sturm opadł na dół i poklepał Mikona po łbie; przyzwyczajenie jakie pozostało mu od pierwszego w życiu konia. Gigantyczna mrówka kiwnęła ostro kanciastym łbem i klapneła żuwaczkami. Czyżby odpowiedź pozytywna? – zastanawiał się Sturm. Ciężko było stwierdzić.
   Rozsypane wokoło śmieci sięgały Sturmowi po kolana natomiast gnomom do połowy piersi. Sturm ujrzał Sightera uważnie badającego szkłem powiększającym kawałek czerwonej skóry.
- Hm, nie wygląda to na materiał pochodzenia warzywnego – rzekł Sighter.
   Cutwood próbował coś ołówkiem napisać ba brązowym kawałku materiału przypominającego pergamin, lecz ołówkowe pismo się nie przyjmowało – materiał był zbyt miękki i delikatny. Kawałek tego materiału Sturm z kolei próbował rozedrzeć na dwoje, lecz nie dał rady.
- Byłby to znakomity materiał na cholewki do butów – powiedział – Ciekawe co to takiego?
- Powiedziałbym, że jest to jakiś rodzaj skór zwierzęcych – powiedział Sighter chowając szkło do futerału.
- Nie ma tutaj, na Lunitari, żadnch zwierząt, wyjąwszy smoka, oczywiście – sprzeciwił się Sturm – Nawet Mikonowi to bardziej minerały niż zwierzęta.
- Jest niewykluczone – wolno odezwał się Wingover – że w tych jaskiniach żyją jednak jakieś innego rodzaju zwierzęta. Zwierzęta, których jeszcze nie widzieliśmy.
   Rainspot cicho wciągnął powietrze.
- Zwierzęta gnomo żerne?
- Eee tam – odparł Sighter – Mikonowie nie pozwoliliby żyć nieczemu niebezpiecznemu w takiej bliskości smoczych jaj. Przestań się zamartwiać.
   Flash trochę się oddalił od reszty i teraz badał dotykiem białą skorupę pokrywającą ściany. Wyciągnął zza pasa wypełnionego przeróżnymi narzędziami młot i dłuto i palnął zimną stalą w niewielkie narzędzie.
   BONG! Niewielki młotek uderzył w dłuto a cała jaskinia rozległa się zwielokrotnionym echem dźwięku. Wibrację nim wywołane były tak potężne, że gnomy potraciły równowagę i wpadły w gruby pokład śmieci. Sturm ustał bowiem chwycił się kwadratowego stalagmitu i tak stał aż wreszcie wibracje ustały.
- Nie rób tego więcej – powiedział płaczliwie Cutwood.
   Mając tak udoskonalony słuch przy takim głośnym dźwięku jego nos po prostu zaczął krwawić. Wszyscy Mikonowie zaczęli kląskać żuwaczkami i potrząsać głowami.
- Fascynujące! – powiedział Stutts – Doskonała komora rezonacyjna! Ach, to ma sens!
- Co takiego? – spytał Roperig.
- Te porozrzucane odpady. To tylko wykładzina. Ma to na celu wytłumić stąpanie mrówek po posadzce.
   Przepychali się przez te zwały odpadów aż do końca prostokątnej komnaty. Poziom sklepienia wyraźnie się obniżał a posadzka podnosiła aż w końcu powstał z tego ciasny, okrągły otwór wyjściowy. Brzeg otworu był ponacinany twardymi, kwarcowymi włóczniami za sprawką maszerujących tędy Mikonów. Cokolwiek bardziej miękkiego od gigantycznej mrówki zostałoby pocięte tutaj na kawałki gdyby tylko próbowało przedrzeć się przez powstałe zadziory. Gnomy się zatrzymały i zaczęły przerzucać propozycjami sposobów rozwiązania problemu wejścia. Sturm podparł się pięściami o biodra i ciężko westchnął. Obrócił się i nazbierał naręcze pergamino podobnych odpadów, po czym położył je na zadziorach otworu. Położył dłoń na takiej pergaminowej poduszce i nacisnął. Twarde dzioby przebiły się przez trzy, może cztery warstwy, lecz te na górze pozostały całe.
- Pozwól mi – mruknął Sturm.
   Podniósł Stuttsa i posadził go na powstałej okładzinie. Stutts ześliznął się prosto przez otwór do komnaty po drugiej stronie. Kolejne gnomy poszły jego śladem jeden po drugim. Gnomy zanurkowały głowami do przodu w zwykły dla nich, czyli wesoły i pozbawiony wszelkich obaw sposób. Musiał ich dogonić. Sturm pośpieszył przez wąski otwór wprost do kolejnej komnaty.Żyłki kryształu koloru czerwonego wina ściekały szczelinami skał. Kiedy miękki kryształ natykał się na cieplejsze i wilgotniejsze powietrze jaskini natychmiast zaczynał świecić purpurą i przybierał jakąś stałą formę. Wokoło znajdowały się całe tuziny jakby niedokończonych form Mikonów; tu same głowy, gdzie indziej kompletne korpusy pozbawione nóg a inne już tak w pełni ukształtowane, że nawet poryszały antenami.
- A więc tak wygląda wylęgarnia mrówek – powiedział Wingover.
- Słowo wylęgarnia nie jest chyba najwłaściwsze – wtrącił Roperig.
- Żywy skalny kryształ – sapnął bez tchu Stutts – Co też mogło wpłynąć nań tak, by przyjmował kształt mrówek?
- Sądzę, żo to wpływ smoka – powiedział Sighter kończąc obchód wokół raczkujących Mikonów – Pamiętacie… mówił, że próbował przekształcić drzewo ludy w swoje sługi, lecz bez powodzenia. Musiał odkryć ten żywy kryształ i zdecydował się go użyć by otrzymać doskonale posłusznych i ciężko pracujących niewolników.
   Ciasną grupą podeszli do środka wysokiej, wąskiej jaskini. I tak jak wcześniej tak i tutaj niebieskawe stalaktyty zwieszające się ze sklepienia rozsiewały wokoło słabe światło. Flash podszedł do jednego, prawie już kompletnego, Mikona i próbował zmierzyć średnicę jego łba. Mrówka ruszyła się jak błyskawica i zamknęła potężne szczęki na ramieniu gnoma. Flash wrzasnął.
- Cofnij się! – krzyknął Sturm wyciągając miecz.
   Usiłował podważyć szczęki, lecz chyt stwora był zbyt silny. Zacisk piło zębnych szczęk mógł z łatwością przedrzeć się zarówno przez mięśnie jak i przez kość. Sturm zauważył, że ramię Flasha nie krwawi. Gnom się skręcał i wywijał, walił w łeb mrówki twardy jak skała przy pomocy składanej byle jak miarki.
- Złapała cię za ramię? – pytał Sturm.
- Uh! Agh! Tak! A ty myślisz może, że to moja stopa?
   Sturm wyciągnął rękę i wyczuł ramię Flasha. Szczęki Mikona chybiły. Złapały jedynie rękaw gnoma.
- Zdejmij kurtkę – łagodnie rzekł Sturm.
- Uh! Argh! Nie mogę!
- Pomogę ci.
   Sturm sięgnął na pierś gnoma i odciął skomplikowaną serię guzików i sznurówek kurtki. Wyciągnął lewe ramię Flasha a potem i prawe. Pusta kurtka zwisała ze szczęk Mikona. Uformowana w połowie mrówka nie ruszyła się z miejsca.
- Moja kurtka! – zawył Flas.
- Nieważne! Lepiej podzięku j swym bogom, że twoje ramię nie dostało się pomiędzy te szczypce – odparł Sturm.
- Dzięki, Reorxie – powiedział gnom.
   Z tęsknotą popatrzył na utraconą kurtkę. Wielka łza splunęła mu po liczku.
- Sam tą kurtkę zaprojektowałem. WspanialeDopasowanaWiatrochronnaKurtka Model III.
- Możesz zaprojektować nową – pocieszająco powiedział Wingover – A nawet trochę lepszą. Z odejmowanymi rękawami, na wypadek gdybyś znowu znalazł się w podobnym okolicznościach.
- Tak, tak! Co za wspaniała uwaga, odejmowane rękawy!
   Flash od razu zaczął szkicować odpowiedni projekt na własnej, białej koszuli. Jaskinia zakręcała kilka razy za wylęgarnią mrówek. Pojawiały się przeróżne jej odnogi. Właściwie nie było żadnego sposobu, by stwierdzić gdzie podróżnicy mają się udać. Cutwood zasugerował, żeby się rozdzielić i wypróbować wszystkie tunele, lecz Stutts ostro zaprotestował a Sturm się z nim zgodził.
- Pojęcia nie mamy jak wielkie są te jaskinie jeżeli więc wszyscy się porozłazicie to jest spora szansa, że zagubimy się tu wszyscy już na zawsze. Poza tym nie wiemy, jak zareagują Mikonowie gdy zaczniemy się rozdzielać – powiedział Sturm.
- Wyglądają na bardzo dosłownie rozumujących – powiedział Sighter – Rozdzielone pary to według nich może być coś zupełnie innego niż jedna grupa dziesięciu osób.
   Widok kurtki Flasha zamkniętej w potężnym, nieprzełamywanym uścisku szczęk Mikona stanowił potężny bodziec w podjęciu prawidłowej decyzji. Nikt już nie mówił by się rozdzielić.
   Wybrali najszerszą i najprostszą ścieżkę. Posadzka stopniowo się obniżała gdy oddalali się od komory narodzin Mikonow, w końcu jednak nachyliła się tak mocno, ze gnomy zrezygnowały ze schodzenia a miast tego usiadły i zaczęły zjeżdżać. Sturm wolałby może jednak schodzić, lecz posadzka posadzka była śliska od rosy więc po krótkim wahaniu poszedł w ślady gnomów.
   Zjechał spokojnie do kolejnej komnaty. Było tu o wiele cieplej i bardziej wilgotno; powietrze wręcz parowało. Woda spływała po ścianach i kapała z góry. Kiedy wstał zdołał dostrzec sylwetki gnomów przebijające się przez białe tumany mgły.
- Stutts! Sighter! Gdzieś cie wszyscy podziali? – zawolał.
- Tutaj!
   Sturm niepewnie wszedł w mgłę. Jaskinia była nieźle oświetlona z góry (zasługa dużej liczby świecących stalaktytów) natomiast z posadzki promieniowało wyraźnie odczuwalne ciepło.
- Uważaj na magmę – powiedział Cutwood ukazując się tuż przed nim z oparu mgły.
   Gnom wskazał na wznoszący się lej zeszklonej skały, który trochę przeszkadzał im w drodze. Z szerokiego otworu lejka wydobywała się płomienna aureola. Sturm nachylił się nad lejem i odkrył, że naturalna czasza jest wypełniona jasno pomarańczowym płynem. Pośrodku czaszy wodniście coś bąbelkowało.
- Stopiona skała – wyjaśniał Cutwood – To dlatego tak gorąco w tej jaskini.
   Sturma opanowała niemal nie przezwyciężana chętka by dotknąć tej bąblującej materii, lecz jednak podmuch gorąca na twarzy uświadomił mu szybko jak gorąca w rzeczywistości jest ta magma. Z oparów wirującej mgły ukazał się tymczasem kolejny gnom, Wingover.
- Tędy! – zawołal.
   Skierowali się zgodnie z jego wskazówką. Przeszli przez ogród pełen kipiących kotłów z których wydostawały się bąble stopionej i wrzącej lawy. Powietrze wokół nich cuchnęło siarką i właściwie nie nadawało się do oddychania. Sturm zaczął kaszleć i szybko przycisnął do ust chustkę. Gdzieś bliżej ściany jaskini te opary lekko się rozwiewały. Gnomy zebrały się w pobliżu niewielkiej dziury w ścianie. Sturm uniósł głowę i dostrzegł, że dziura jest ciemna.
- Czy to to? – spytał głośno.
- Musi być – odparł Sighter – Innej drogi nigdzie nie widać.
- Cyba, że właściwiy był któryś z tunela jakie minęliśmy – zasugerował Roperig.
   Czarny okrąg nie był zbyt zapraszający.
- Jak do tej pory to ścieżkę wyznaczono dokładnie do tego miejsca – powiedział Stutts – Jako najstarszy z kolegów to ja powinienem pójść tam pierwszy…
- Nie, nie ty – zaoponował Sturm – Ja jestem uzbrojony. Pójdę pierwszy i upewnię się, że jest to bezpieczne.
- Och, wspaniały pomysł! – oznajmił Roperig.
- Dobrze, skoro się upierasz… - odparł Stutts.
- Będziesz potrzebował światła – rzekł Flash.
   Odpiął jedną z przepastnych kieszeni znajdujących się na przedzie nogawic.
- Daj mi chwilkę a pożyczę ci mojego projektu SkładającąSięSamoZapalającąKieszonkową-
-Lampę, Wzór XVI.
   Flash odpakował płaskie, conowe pudełko i postawił je na posadzce. Z drewnianego pudełka wydostał jakieś kleiste coś, co przypominało smar do osi. Wpakował łyżkę tego czegoś do lampy. Z inej kieszeni wyciągnął wąską, kryształową fiolkę. Dokładnie zakorkowaną. Zerwał woskowe szczeliwo i odkorkował. Ostry, ulotny aromat rozszedł się po całej jaskini. Flash przykucnął i ostrożnie wyciągnął ramię w stronę lampy. Przyknął oko gdy pojedyncza kropla płynu spadła z fiolki.
   Kropelka spadła na masę smaru i nagle wszystko buchło! Jasny błysk rozświetlił całe otoczenie a smar zaczął się wesoło palić. Sturm sięgnął po lampę, która zachwiała się nagle i rozesłała wokoło kawałki płonącego smaru oraz kupki iskier.
- Jesteś pewny, że to jest bezpieczne? – spytał.
- Cóż, po paru minutach pewnie cyna się stopi 0 odparł Flash – Ale do tego czasu wszystko będzie w porządku.
- Cudownie.
   Podniósł niewielką acz lekko wybuchową lampę za cieniutki metalowy pierścień i ruszył z nią przez otwór w ścianie. Gnomy zebrały wokoło wznosząc do góry różowe twarze okolone białymi brodami. Przypominał wiązankę stokrotek obracających się za słońcem. Sturm ruszył po krzywej rampie i po chwili wszedł do komnaty gdzie panowała pełna szacunku cisza. Nawet wciąż pryskająca lampa zdecydowała się zmniejszyć płomień i uspokoić. Zszedł z rampy prosto na posadzkę z ledwo oczyszczonego kamienia i napawał się widokiem jakiego żaden śmiertelnik nie doświadczył od tysiącleci.
   Smocze jaja. Rząd za rzędem wyrzeźbionych nisz, półka nad pólką. Rozciągało się to daleoko poza zasięg chwiejnego światełka kieszonkowej lampki Wzór XVI. Brzegi każdej niszy połyskiwały wilgocią uformowaną gdy parne powietrze z dołu spotyka chłodniejsze powietrze znajdujące się w tej komnacie. Do Sturma dotarły głosy gnomów.
- Co tam widzisz?
- To jest to – odparł osłaniając usta dłonią – Wielka komnata jaj!
   Gnomy runęły rampą i wlały się do jaskini mijając ruchem błyskawicy Sturma. Musiały lepiej widzieć! Ich ochy i achy mieszały się z bardziej ognistymi wykrzyknikami ze świętej trójcy zawołań: na Reorxa, na przekładnie, o hydrodynamiko!
- Jak sądzisz, ile tu może być tych jaj? – zapytał bez tchu Fitter.
   Sturm rzucił spojrzenie na Sightera.
- W polu widzenia jest osiem półek – powiedział gnom – I sześćdziesiąt dwa na każdej, to…
- Całkowita suma… - dziko dodał Curwood.
- 496 – powiedział Sturm pamiętając liczbę wymienioną przez Cupelixa.
- Prawidłowo – dodał Stutts kończąc obliczenia.
   Pomaszerowali naprzód pod przewodnictwem Sturma. Wingover wlókł się raczej z tyłu bowiem światło lampy praktycznie go oślepiało. Był w stanie widzieć poprzez aksamitną ciemność tak więc szedł z tyłu i miał oko na otwór wejściowy.
- Ouć! – mruknął Sturm podnosząc lampę drugą ręką bowiem pierścień stał się już bardzo gorący.
- Tędy! Skręcamy tutaj! – zawołał nagle Roperig.
   Sturm skręcił w lewo.
- O co chodzi? – spytał.
- Coś się tam poruszało. Nie widziałem zbyt wyraźnie.
   Coś kruczo czarnego przedreptało z niszy za jajami i skoczyło prosto w powietrze w stronę niesionego przez Sturma światła. Niezdarnie się cofnął i upuścił lampę. Coś niewielkiego i jakby futrzastego otarło mu się ostopy i uciekło. Gnomy zaczęły coś wykrzywkiwać i wszystkie zaczęły skakać.
- Cisza! Cisza, powiedziałem! – huknął Sturm.
   Odnalazł upuszczoną lampę. Paliwo w niej było już na ukończeniu. Pozostała tylko niewielka korona błękitnego płomienia krążąca nad resztką smaru. Sturm ochronił dłonią wątlutki płomień a wtedy ten troszkę urósł. Podniósł lampę i popatzył na gnomy.
   Nie były w nawet najmniejszym stopnu przestraszone. Wingover podbiegł do przodu ze swego miejsca w szyku i nadepnął stopą na to coś, co wyskoczyło z niszy jaja. Skręcało się to pod paluchem stopy usiłując uciec. Na pierwszy rzut oka przypominało tłustego, włochatego pająka, lecz gdy Sturm przybliżył lampę wszyscy mogli już rzecz rozpoznać.
- Ależ to rękawiczka! – zdumiał się Stutts.
- Jedna z rękawic Kit – powiedział Sturm rozpoznając szew na wierzchu rękawicy – To jedna z tej pary co ją zostawiła na Mistrzu Chmur gdy ruszyliśmy na ekspedycję w poszukiwaniu rudy.
- Ale skąd się tu wzięła? – pytał Rainspot.
   Bircall wyćwierkał własne pytanie.
- On pyta: dlaczego to jest żywe? – dodał Stutts.
   Rainspot chwycił rękawicę ujmując ją za „palce” i powiedział Wingoverowi by ten podniósł stopę. Przepowadacz pogody podniósł rzecz do oczu i mruknął.
- Silna mała rzecz!
   Sighter już patrzył przez szkło powiększające.
- Ta rękawica jest wykonana z krowiej skóry futra królika, lecz szwy jakoś zniknęły.
   Nacisnął miękką skórę palcami.
- To coś ma własne bicie tętno.
- Niedorzeczne! – powiedział Flash – Rękawice nie ożywają.
- Na Lunitari – wtrącił Stutts – Czemu nie?
   Sturm pamiętał wzmiankę Cupelixa na temat skumulowanej siły życia smoczych jaj będącej odpowiedzialną za intensywność aury magicznej na Lunitari. Powiedział to gnomom.
- Ach – powiedział Sighter z mądrym wyrazem twarzy – Poziom mocy magicznej musi być w tych jaskiniach niezwykle wysoki. Ośmielę się przypuszczać, że każdy produkt pochodzenia zwierzęcego czy roślinnego pozostający tu wystarczająco długo będzie w stanie rozwinąć własny sposób życia.
   Roperig popatrzył w dół na własne, wykonane ze świńskiej skóry, buty.
- Chcesz powiedzieć, że moje buty mogą nagle ożyć i uciec gdzieś unosząc mnie ze sobą?
- Nie będziemy tu raczej aż tak długo by coś takiego mogło się stać – uspokajał Stutts.
   Rainspot odłożył rękawicę na posadzkę i przyszpilił ją stopą. Cutwood zasugerował, że można by dokonać sekcji i zbadać jej organy wewnętrzne.
- Puście ją. Jest niegroźna – powiedział Sturm – Nie mamy czasu na takie głupstwa.
   Rainspot uniósł stopę i rękawiczka szybko dotruchtała. Skryła się w kolejnej niszy smoczego jaja.
- Zatanawiam się – mruknął Flash – Co jedzą żywe rękawiczki?
- Palcowe pożywienie – odpalił Fitter.
   Roperig lekko pacnął go w głowę i jego ręka natychmiast się tam przykleiła.
- Skończyliście? – niecierpliwie odezwał się Sturm – Tej jaskini jest jeszcze całkiem sporo a nie sądzę, żeby lampa długo wytrzymała.
   W rzeczy samej kiey tylko skończył to mówić srebrzyste krople stopionej cyny zaczęły skapywać z lampy.
   Pognali tunelem dalej. Nagle dotarł do nich dźwięk ruchu więc się zatrzymali. Tylne odnóża i kroplo kształtny odwłok pracującego Mikona wyłonił się z ciemności. Mikon wyczuł niesione przez nich światło i dotruchtał obok intruzów. Anteny mrówki niemalże się wyprostowały gdy tak badała ludzi i gnomy. Sturm poczuł przez moment płomień strachu. Jeżeli Mikon zaatakuje to jego samotny miecz nie da rady.
   Mikon pokiwał czułkami ponownie i obrócił się wstecz. Sturm i gnomy wydali kolektywne westchnienie ulgi. Prześliznęli się o cale od gigantycznej mrówki. Była zajęta ociosywaniem szklistej „rosy” spod półki na której leżały smocze jaja. Fragment takiego kryształku wylądował u stóp Rainspota, który szybko go podniósł i wrzucił do jedwabnej torby.
- Do późniejszej analizy – powiedział.
   Nic nie wskazywało na to, że jaskinie mają zamiar się gdzieś skończyć. Po spenetrowaniu kolejnych stu jardów Sturm dał hasło do zarzymania. Miejsce, gdzie się zatrzymali było pełne Mikonów a gigantyczne mrówki przechodziły obok podróżników zwracania na nich uwagi. Cupelix nakazał im ignorowanie obecności intruzów a mrówki były posłuszne; na swój własny, precyzyjny i niezachwaiany sposób.
- Lepiej zacznijmy wracać nim zostaniemy tu rozdeptani –powiedział Sturm unikając nawałnicy nóg Mikonów.
   Rainspot uniknął kolejnych gdy mrówki podeszły do czyszczenia kolejnych smoczych jaj. Odrzucały wióry i namaszczały twarde jaja po czym wystawiały na powietrze dolne, dotąd ukryte, ich powierzchnie. Niektóre skorupy miały już szorstkie warstwy złuszczeń więc mrówki skrupulatnie usuwały martwe części. To własnie te odpadki tworzyły pergemino podobną wykładzinę jaką napotkali w pierwszej komnacie. Rainspot podniósł jeden plik takich  płatków odrzuconych ze spodniej części jaja. Najbliższy z Mikonów ostro się odwrócił i chwycił skórzaste fragmenty żuwaczkami.
- Nie! – wrzasnął z uporem Rainspot – To moje, już to przecież wyrzuciłeś!
   Gnom zaparł się piętami i pociągnął. Skrawki nie puściły, mrówka też. Raispot stawał się powoli coraz bardziej zły. Otaczająca go chmura pociemniała a w jej wnętrzu zaczęły błyskać niewielki błyskawice.
- Rainspot, puść. Weźmiemy próbki z zewnętrznej jaskini – namawiał Wingover.
   Nieustępliwy opór Mikona powodował narastające w spokojnym dotąd gnomi szaleństwo, i to coraz większe. Czterostopowej szerokości cyklon uderzył w mrówkę a niewielkie grzmoty odezwały się echem w jaskini.
   Sturm wszedł w niewielką burzę Rainspota. Ku jego zdumieniu woda w niej była gorąca.
- Rainspot! – zawołał łapiąc nieiwiekiego człowieczka za ramię – Chodźmy!
   Grot błyskawicy, jak na warunki sił natury raczej niewielkiej bo liczącej wszytkiego pięć stóp, uderzył Mikona w sam środek łba. Uderzenie odrzuciło Sturma i Rainspota przynajmniej sześć stóp wstecz. Gnom wylądował na Sturmie, potrząsnął głową, i spostrzegł trzymany w ręku kawałek skórzastej skorupy jaja.
- Mam to! – zawołał tryumfalnie.
   Sturm leżał płasko na plecach i nie promieniał szczęściem.
- Nie mógłbyś?
   Rainspot się zarumienił i stoczył z brzucha mężczyzny.
- Popatrzcie tylko – powiedział zdumiony Cutwood.
   Gnomy pierścieniem otoczyły mrówkę uderzoną piorunem.
   Błyskawica rozłupała głowę stwora na pół z precyzją znaną tylko przecinającym diamenty jubilerom. Bezgłowe ciało Mikona padło na posadzkę i leżało nieruchomo. Natychmiast pojawiła się dwójka innych Mikonów i zaczęła sprzątać. Pozozrywali zwłoki mrówki na kawałki i poodnosili je wszystkie gdzieś dalej.
- Przynajmniej wiemy, że to można zabić – powiedział Roperig.
- I nasz Rainspot tego dokonał! – powiedział Fitter.
   Delikatny przepowiadacz pogody wydawał się śmiertelnie zasmucony.
- Nigdy w życiu nie straciłem opanowania do tego stopnia – powiedział – Tak mi przykro. To jest niwybaczalne. Biedny sługa tylko wykonywał swe obowiązki a ja go zabiłem.
- Bardzo poważnie go zabiłeś – powiedział Sturm będąc pod wielkim wrażeniem całego zajścia – Przypomnij mi, bym cię nigdy nie rozzłościł.
- Mam nadzieję, że Cupelix się nie rozzłości – Rainspot wbył ciężko wystraszony.
- Przecież nie zrobiłeś tego specjalnie – pocieszał go Roperig.
- Wątpię, by pojedyncza mrówka tak wiele dla niego znaczyła – odparł Sturm – A teraz już wracajmy.
   Lampa skończyła się nim jeszcze dotarli do rampy prowadzącej do parnej jaskini. Przewodnictwo przejął Wingover i każdy trzymał teraz rękę osoby przed nim i za nim. Poruszali się jak żywy łańcuch. Ominęli raczkujące mrówki w jaskini narodzin – choć Flash bardzo łakomie popatrywał na swą kurtkę wciąż wiszącą jeszcze ze szczęk Mikona – i za niedługo znaleźli się w komnacie pokrytej śmieciami i odpadkami. Szóstka Mikonów była dokładnie tam, gdzie je zostawili, nie poruszyły się nawet o cal. Sturm i gnomy zaczęli je dosiadać i bez słowa czy gestu gigantyczne mrówki ruszyły w drogę.

janjuz - 2017-12-09 19:34:49

Rozdział 24

Spodnie małego Fittera

   Smok na szyi którego siedziała jak przyklejona Kitiara, rozłożył skrzydła i jak kamień ruszył w dół ze swej kryjówki. Na tej wysokości skrzydła miały tylko ułatwiać lądowanie i opóźniać lot. Kitiara zdążyła odrzucić opończę i dopaść otworu wejściowego ukształtowanego jak zwykłe rozcięcie gdy Mikonowie wnieśli Sturma i całą gromadę gnomów.
- Czas najwyższy! – zawołała – Wszyscy do broni, wszyscy… Lunitarianie ustawiają się do ataku!
   Kaskada szklanych oszczepów wpadła łukiem przez otwór wejściowy i roztrzaskała się na marmurowej posadzce. Gnomy, chociaż wyraźnie zaciekawione, cofnęły się przed deszczem szklanych odłamków. Lunitarianie dziko huczeli.
- Chodzi im o ciebie –powiedział Cupelix – Chcą twojej krwi.
- Przecież z pewnością nie mogą tu wejść? – powiedział pytająco Rainspot.
- Drzewo ludy nie posiadają rozsądku – odparł smok.
- A więc nadchodzą –ponuro stwierdził Sturm.
   Zrzucił wierzchnie okrycie i zacisnął pancerz i hełm. Kitiara niestrudzenie przechodziła przez drzwi w te i z powrotem przyciągając uwagę drzewo ludów.
- Dziabniemy je choć troszkę? – spytała Sturma.
- Trzeba ich koniecznie zniechęcić – przyznał i zwrócił się w stronę smoka – Mógłbyś pożyczyć paru Mikonów? Wyrównałoby to trochę nasze szanse.
- Nie na wiele się przydadzą – odparł Cupelix.
   W powietrzu gwizdnął szklany topór i uderzył w łuskowaty korpus. Odbił się nieszkodliwie i rozleciał na posadzce. Cupelix spokojnie popatrzył na rozbitą broń.
- Mikonowie są niemal całkowicie ślepi w blasku dnia – powiedział – Jeśli spuszczę ich ze smyczy to mogą równie dobrze jak drzewo ludy was pociąć na kawałeczki.
- Dość gadania – warknęła Kitiara i umieściła tarczę na przedramieniu – Zamierzam trochę stalą pomachać!
   Sturm zacisnął mocniej pas swego miecza.
- Kit, zaczekaj na mnie!
   Nie miał tarczy, lecz jego kolczuga była znacznie cięższa. Dobył miecza i ruszył w stronę drzwi.
   Drzewo ludy wspinały się na wał ziemny usypany  przez Mikonów a teraz używały jego wysokości do uzyskania rozpędu pozwalającego rzucać dalej włóczniami. Kitiara wyżej uniosła tarczę a oszczep za oszczepem się o nią rozbijał.
- No, chodźcie tu, korą okryte paskudy! – wołała – Rzucajcie! Kitiara Uth Matar nadchodzi po was!
   Ruszyła pod górę zbocza. Z powodu zarówno stromości zbocza jak i sypkości gleby nie było jej łatwo. Bardziej rozważny Sturm obiegł obelisk do miejsca gdzie wał nie był tak stromy. Wpadł na szyt właściwie w tym samej chwili co i Kitiara, tyle że dzieliło ich teraz około czterdziestu jardów i ponad dwudziestu drzewo ludów.
   Sturm musiał szermować przeciw Lunitarianom na górze i uchylać się przed włóczniami ciskanymi z dołu. Lunitarianie huczeli najgłośniej jak tylko mogli. Nie trzeba było wielkiej wyobraźni by ujrzeć gniew na zniekształconych, prostych twarzach.
   Kitiara wpakowała się w trójkę drzewo ludów wyraźnie zresztą nad nią górujących. Niewiele więcej mmogła zrobić poza zadawaniem głębokich ciosów tnących swym mieczem. Jednego złapała za konarzyste ramię, pociągnęła je do dołu i odrąbała jednym cięciem. Odcięta kończyna upadła na ziemię i zaczęła się czołgać w poszukiwaniu dotychczasowego właściciela. Wplątała się w nogi Kitiary która natychmiast się potknęła i upadła na plecy w samej zawierusze ciosów szklanych włóczni. Drzewo ludy dosłownie zalały kobietę tak więc Sturm mógł tylko myśleć, że jest poważnie ranna. Ryknął na wrogów i zaczął z furią ciąć ich plecy. Nie mogąc pchnąć i trafić w serce skoncentrował się raczej na nogach. Szklane ostrze musnęło twarz. Zostawiło gorejącą kreskę, która już zaczęła krwawić. Zignorował to. Lunitarianie przewracali się i spadali z ziemnego nasypu. Lecieli prosto na dół, przewracając towarzyszy jak uderzone kręgle.
   W prawej nodze Sturm poczuł potworny, rozdzierający ból. Spojrzał za siebie i ujrzał szklaną włócznie wbitą w tył uda. Po jej ostrzu już spływała purpurowa krew. Machnął mieczem i rozbił włócznię pozostawiając jej grot w nodze. Kitiary nie mógł nigdzie dostrzec. Zszedł na dół. Był osłabiony bólem i upływem krwi. Ześliznął się po zboczu nasypu jak najbliżej obelisku. Huczące drzewo ludy ruszyły za nim wykrzykując własną wersję jego imienia.
   No, to koniec – pomyślał – tak się to wszystko kończy. Spodziewana nawałnica ostrzy jednak nie spadła na nieopancerzoną twarz i szyję. Dźwięki bitwy rozgorzały gdzieś powyżej. Ze zdumieniem jednak odnotował, że w tych dźwiękach słychać wysokie piski radości i tryumfu. Gnomy? Przecież nie mogą się nawet wychylić! Zostaną zaszlachtowani!
   Huczenie rozszalałych Lunitarian przygasło. Sturm z wielkim wysiłkiem podniósł głowę by sprawdzić co się właściwie dzieje. Na szczycie nasypu stał drzewo lud wywijający szklanym mieczem jakby starał się odeprzeć jakiegoś niewidzialnego wroga. Jakiś ciemny przedmiot gwizdnął w powietrzu i uderzył drzewo luda w twarz z głośnym ŁUP! Lunitarianin zniknął po drugiej stronie nasypu goniony okrzykami i śmiechem gnomów.
   Ktoś obrócił Sturma dokoła. Z oczu posypał mu się czerwony kurz. Kitiara.
- Wygląda, że dopadłeś jednego – powiedziała przyjacielsko.
   Miała podrapaną twarz i zacięcia na dłoniach, lecz poza tym nie odniosła ran.
- Nic ci nie jest? – spytał słabo.
   Kitiara potrząsnęła głową i przytknęła mu do ust szyjkę własnej butelki z wodą. Krople deszczówki okazały się największym przysmakiem w jego życiu,
- Hej, Panie Sturm! Pani Kitiaro! Zwyciężyliśmy! – oznajmił Stutts.
   Wpakował kciuki za szelki i wypiął pierś do przodu.
- ImprowizowanyCepNogawkowy Wzór I okazał się sukcesem!
- Co?
- Nieważne – wtrąciła Kitiara – Musimy cię zabrać do środka.
   Podniosła go z taką samą łatwością z jaką on podniósłby dziecko i zaniosła do wnętrza obelisku.
   Gnomy poklepywały się wzajemnie po plecach i gadały tak głośno i szybko jak tylko gnomy potrafią. Sturm ujrzał przedziwną konstrukcję stojącą po jednej stronie przejścia: pionowy zbiór dźwigni i przekładni z którego zwisały trzy pary gnomiego rozmiaru portek napełnionych czymś ciężkim, pewnie ziemią. Cupelix, wszystko intensywnie obserwując, siedział na najniższej belce. Gdy tylko ujrzał, że Sturm jest ranny, natychmiast zaoferował pomoc w leczeniu.
- Żadnej magii – z uporem odezwał się Sturm.
   Cała noga bolała go już przeraźliwie, cała była już drętwa. Była też zimna, absolutnie lodowata. Szeroka, spiżowa głowa smoka zniżyła się szybko do twarzy rycerza.
- Żadnej magii, nawet gdy chodzi o twoje życie? – spytał głos wypolerowanego jaszczura.
- Żadnej magii – z uporem powtórzył Sturm.
   Rainspot obrócił twarz Sturma i podał mu gorzko smakujący korzeń prosto do usta.
- Przeżuj, proszę – powiedział.
   Ufając, że jest pod opieką bardzo nie magicznych gnomów Sturm zrobił, o co go poproszono. Po chwili odrętwienie ogarnęło całe jego ciało.
   Nie zasnął. Całkiem wyraźnie słyszał konsultacje gnomów nad jego raną, raczej słyszał niż poczuł ja wyjmowano ostrze szklanej włóczni z mięśni, słyszał jak smok doradzał w jaki sposób najlepiej zamknąć otwartą ranę. A potem leżał na brzuchu, odrętwienie minęło. W nodze pulsowało mu niemiłosiernie. Podniósł się opierając na przedramionach.
- Jeżeli zapytasz „gdzie ja jestem” to cię palnę – serdecznie odezwała się Kitiara.
- Co się stało? – spytał.
- Byłeś ranny – odparł Sighter, który właśnie przyklęknął obok głowy Sturma.
- To akurat dobrze pamiętam. Kto odparł drzewo ludy?
- Chciałabym móc powiedzieć, że to ja – powiedziała Kitiara.
- My tego dokonaliśmy – oznajmił Stutts wychodząc zza pleców Sightera.
   Cupelix coś tam zagrzmiał, czego Sturm nie zdołał zrozumieć a co spowodowało, że Stutts lekko przybladł i dodał.
- Z pomocą smoka, oczywiście.
- Przystosowaliśmy projekt gnomiej katapulty – powiedział Wingover.
   Ukląkł obok Stuttsa i spoglądał ponad ramieniem Sightera.
- Użyliśmy portek Cutwooda, wypełniliśmy je ziemią jako próbkę do katapultowania. Birdcall zasugerował, żeby od razu rzucić nimi w Lunitarian ale to by starczyło tylko na jeden strzał…
- … więc ja i Roperig daliśmy jeszcze nasze – dodał Fitter, który właśnie nadszedł a długie kalesony na jego nogach wyraźnie potwierdzały słowa – wypełniliśmy je ziemią i i przywiązaliśmy do ramion miotających…
-… i użyliśmy systemu przekładni do obicia wroga na wale – zakończył za swego praktykanta Roperig.
- Bardzo pomysłowo – przyznał Sturm – Tylko dlaczego rozwścieczony lud drzewny tak uciekał gdy uderzyły go tylko pary jakiś tam portek? Dlaczego was wszyscy nie napadli?
- A to już moja sprawa – skromnie odezwał się Cupelix – Utkałem zaklęcie iluzji nad gnomami i ich machiną. Lunitarianie widzieli tylko wielkiego, ziejącego ogniem, czerwonego smoka, który właśnie ich atakuje. Jego straszliwe szpony chwytały po kolei drzewo ludy i ciskały poza ten wał. Efekt fizyczny w połączeniu z iluzją okazał się bardzo efektywny. Drzewo ludy uciekły.
- A cóż zabroni im dojść do siebie po jakimś czasie i tu wrócić? – spytała Kit.
- Po zachodzie słońca wyślę Mikonów by pogonili ich do wioski, raz a dobrze.
   Gnomy, skończywszy opowieść, zaczęły się rozchodzić. Sturm przywołał Stuttsa z powrotem.
- Tak? – spytał najstarszy z gnomów.
- Sprawdzałeś jak idą naprawy Mistrza Chmur?
- Jeszcze nie.
- Przyjacielu, pogoń troszkę kolegów. Musimy opuścić ten świat i to szybko – powiedział Sturm.
   Stutts pogładził krótką, jedwabistą bródkę.
- Po co ten pośpiech? Przecież nowe elementy naszego silnika muszą jeszcze zostać przetestowane.
   Sturm zniżył głos.
- Smok może wierzyć, że drzewo ludy już tu nie wrócą, lecz ja nie mam zamiaru podejmować takiego ryzyka. Poza tym Cupelix będzie…
   Zamknął usta bowiem zobaczył nadchodzącą Kitiarę.
- Pogadamy później – zakończył.
   Stutts skinął głową i poczłapał w stronę Mistrza Chmur z paluchami zahaczonymi o kieszenie kamizelki. Kitiara nie zwróciła uwagi na jego przesadną nonszalancję. Przysiadła obok Sturma.
- Bardzo boli?
- Tylko podczas tańca – odparł z nietypowym dla niego poczuciem humoru.
   Parsknęła.
- Przeżyjesz – powiedziała i poklepała zabandażowaną powierzchnię – Pewnie nawet siniaka nie będzie. Co cię podkusiło, żeby szarżować na drzewo ludy? Nie miałeś tarczy i żadnego opancerzenia na nogi.
- Widziałem, że leżysz – odparł – Więc pognałem na pomoc.
   Kitiara przez chwilę była cicho.
- Dziękuję.
   Sturm ostrożnie odwrócił ciało na zdrową stronę i wreszcie usiadł prosto.
- O, tak lepiej! Dostawałem już bólu głowy od takiego leżenia! Wiesz, co w tym wszystkim jest absolutnie niewybaczalne? To, że ty i ja, dwójka dobrze wyszkolonych wojowników, prawie mistrzów w sztuce walki, musiała ulec bandzie wściekłych drzew i została uratowana przez paczkę stukniętych gnomów używających jako pocisków portek wypchanych ziemią!
   Kitiara zaczęła się śmiać. Wszelkie napięcia i podejrzenia jakie jeszcze istniały nagle zniknęły w wybuchu jej śmiechu. Łzy leciały potokiem z oczu dziewczyny, nie mogła się powstrzymać.
- Portki małego Fittera – powiedział Sturm czując już jak głęboko w gardle narasta mu wielka gula śmiechu – Portki małego Fittera przebrane za szpony czerwonego smoka!
   Kitiara bezsilnie skinęła głową, twarz wykrzywiał jej grymas wręcz histerycznego rozbawienia. Ogromny, grzmiący wybuch śmiechu wydarł się z gardła Sturma. Wywołane nim wstrząsy wznowiły ból w ciasno opatrzonej nodze, lecz i tak nie umiał się powstrzymać. Spróbował się odezwać, lecz jedynym skutkiem było to, że zdołał wysapać.
- NogawkowyCep!
   Po czy wybuchł nową kaskadą śmiechu. Kitiara oparła się oń i ciężko usiłowała złapać oddech w krótkich przerwach między radosnymi konwulsjami. Jej głowa spoczęła w końcu na ramieniu Sturma a ręce owinęły wokół szyi towarzysza.
   Gdzieś wyżej Cupelix przysiadł w ocienionym narożu wieży a wstęga bursztynowego światła słońca padła na rozwinięte końcówki skrzydeł. Oświetlony z tyłu spiżowy smok pobłyskiwał niczym złotem.
* * * * *
   Niezależnie od poprzednich protestów kiedy tylko Kitiara przyniosła miskę polewki z dziczyzny Sturm zjadł wszystko bez mrugnięcia okiem. A nawet coś jeszcze ponadto: gdy zaoferowała przygotowanie dla niego podparcia pod plecy z noszonego przez nią futra i jej derki zgodził się bez wahania. Takie traktowanie przedtem by odrzucił i cierpiałby dalej ze zwykłym stoicyzmem.
   Gnomy, chyba jak zawsze, jadły wszystko z apetytem i entuzjazmem siedząc pod delikatnym oświetleniem czwórki Mikonów jakie pozostały na miejscu gdy reszta ruszyła przegnać precz Lunitarian. Mrówki zwisały głowami w dół wisząc na przednich nogach i wyglądając jak groteskowe, papierowe lampiony. Jedynymi przerażającymi aspektami potulnej raczej figury były złowieszcze żądła.
- Nowe części nie wykazują żadnych wad ani zmęczenia materiału – powiedział Flash pracując ciężko chochlą w garnku – Jeżeli tylko uzyskamy porządne ładowanie za pomocą błyskawicy to nie widzę powodu, żebyśmy nie mogli odlecieć do domu choćby zaraza.
   Chciał odłożyć metalową chochlę z powrotem do miski, lecz niestety przywarła mu magnetycznie do dłoni. Dopiero Cutwood go od niej uwolnił przyklejając do siebie.
- Wiecie co – powiedział Sifgter bezwiednie mieszając swój pudding – Obierając prawidłowy kąt lotu moglibyśmy całkiem łatwo polecieć stąd na jakiś inny księżyc.
   Taka opcja została powitana grzmiącą ciszą.
- Solinari czy mroczny księżyc. Co o tym myślicie?
   Birdcall odpowiedział za wszystkich. Włożył dwa palce w usta i wydał wielce obraźliwy gwizd.
- Nie ma się o co obrażać – mruknął Sighter.
- Najważniejsze w tej chwili to wrócić do Góry Nieważne i powiadomić wszystkich o naszym sukcesie – oznajmił Stutts – Nawigacja powietrzna stała się faktem a naród gnomów nie powinien opóźniać badań nad możliwościami jakie ona oferuje.
   Sturm, wygodnie wyciągnięty na posadzce obok stołu obiadowego, pytał.
- Jakie możliwości przewidujesz?
- Podróże i przygotowanie map będą o wiele łatwiejsze z powietrza. To będzie dobrodziejstwo dla nawigacji. Cały ciężki transport, jaki teraz wykonują statki, może być znacznie efektywniej wykonany w locie. Już widzę w wyobraźni wielkie, powietrzne galeony o sześciu czy ośmiu parach skrzydeł, kursujące po podniebnych szlakach handlowych i dostarczających wszelkie dobra do najdalszych zakątków Krynnu…
   Stutts aż zapatrzył się w majestat swej koncepcji.
- A poza tym jest jeszcze wojna – złowieszczo dodał Sighter.
- Jak wojna – spytała Kitiara.
- Jakakolwiek. Na Krynnie gdzieś zawsze jest wojna, prawda? Możesz dojrzeć kawalerię wypadającą z chmur, nurkującą w dół i niszczącą pola, farmy, miasta, świątynie i zamki? To będzie łatwe. Tak, tak, łatwo będzie cisnąć w dół ogień i kamienie na głowy przeciwników. W warsztatach Góry Nieważne są rzeczy jeszcze dziwniejsze. Broń, która nie potrzebując magii może zniszczyć cały świat.
   Posępna wizja zmroziła wszelkie rozmowy. I wtedy, gdzieś z góry, odezwał Się Cupelix.
- Brzmi to tak, jakbyście wy, gnomy, planowały stworzenie nowej rasy swoich własnych smoków – mechanicznych smoków całkowicie posłusznych dłoniom ich władców. Wszystko to, o czym mówił Pan Sighter zdarzyło się już jakieś tysiąc czy więcej lat temy, gdy smoki służyły w wielkich wojnach.
- To może nie powinniśmy dzieić się sekretem nawigacji powietrznej – z wahaniem mruknął Fitter.
- Wiedza musi być upowszechniana – oznajmił Stutts – W czystej wiedzy nie ma zła. To dopiero sprawa jej użycia determinuje czy wyniknie z niej coś złego czy dobrego.
- Wiedza to moc – powiedział smok popatrując na Kitiarę.
   Schowała nos w czarce a gdy ją opróżniła odstawiła ją na stół z głośnym stuknięciem.
- Zapominamy wszyscy o bardzo ważnej sprawie – powiedziała ocierając usta wierchem dłoni – Jesteśmy tutaj co nieco winni, mamy dług. Nie powinniśmy odlatywać bez odpłaty.
- Dług? – spytał Cutwood – Wobec kogo?
- Naszego gospodarza – odparła Kitiara – Wspaniałego smoka, Cupelixa.
   Gnomy wybuchły głosnym, uprzejmym aplauzem.
- Dzięki, dzięki, jesteście bardzo uprzejmi – powiedział smok.
- Dawno już wpadlibyśmy w łapska Lunitarian gdyby nie interwencje Cupelixa – kontynuowała Kitiara – Teraz jesteśmy bezpieczni, latający statek jest naprawiony a my mamy dług do spłacenia. Co mamy z tym zrobić?
- Nie chciałbyś może trochę świeżej wody? – spytał Rainspot.
- Bardzo miłe, lecz całkowicie niepotrzebne – odparł smok – Mikonowie przynoszą mi wodę prosto z głębokich jaskiń.
- A może masz jakieś maszyny do naprawienia? – troskliwie spytał Flash.
- Kompletnie żadnej.
   Pozostałe gnomy przerzucały się różnymi propozycjami, które smok uprzejmie odrzucał jako niepotrzebne lub go całkiem nie dotyczące.
- A co w takim razie możemy zrobić? – zapytał zdesperowany Wingover.
   Cupelix wygłosił skróconą wersję opisu własnej sytuacji wewnątrz tego obelisku oraz opisał jak bardzo pragnie się z tego wszystkiego uwolnić. Gnomy popatrzyły po sobie i zamrugały oczami.
- I to wszystko? – spytał Roperig.
- Nic ponad to? – dodał (w tłumaczeniu) Birdcall.
- Tylko ta jedna, prosta sprawa – odparł smok.
   Sturm ostrożnie podparł się do pozycji siedzącej bowiem zraniona noga szybko przypomniała bólem o swoim stanie.
- Czy rozważyłeś, smoku, że to jakaś wyższa siła zamierzyła, że masz przeżyć życie między tymi ścianami? Czy uwalniając cię nie popełnimy czynu bluźnierczego?
- Bogowie wznieśli te ściany i umieścili tutaj to mnóstwo smoczych jaj, lecz przez te tysiące lat gdy byłem mieszkańcem obelisku żaden bóg, półbóg czy duch nie objawił żadnego boskiego planu wobec mnie – Cupelix, mówić to, przestępował z nogi na nogę – Sądzicie pewnie, że mój pobyt tutaj, podobny zresztą do pobytu kurczaka w kurniku, to dobra sprawa. Czy nie możecie popatrzeć na to tak, jak ja to widzę? Przecież na dobrą sprawę to jestem tu uwięziony. Czy jest złym czynem uwolnienie niewinnego więźnia?
- Co stanie się z tymi wszystkimi jajami smoków gdy ty stąd odejdziesz? – spytał Roperig.
- Mikonowie będą wiecznie o nie dbać i ich strzec. Bez świadomego bodźca żadne jajo nie zacznie się wylęgać. Jeśli tylko o to chodzi, to jestem tu całkiem zbyteczny.
- Jestem za tym, żeby mu pomóc – powiedziała Kitiara z przekonaniem.
   Pochyliła się nad stołem i popatrzyła gnomom w oczy.
- Kto z was może uczciwie powiedziać, że smok nie zasługuje na pomoc?
   Wszyscy byli cicho aż wreszcie przemówił Sturm.
- Zgodzę się gdy smok odpowie na jedno pytanie: Co uczyni gdy już będzie wolny?
- Będę się upajać wolnością, to chyba jasne. Zacznę natychmiast podróżować, ltać gdziekolwiek wiatry nieba mnie zaniosą.
   Sturm złożył ręce.
- Na Krynn? – spytał ostro.
- Dlaczego nie? Czy jest piękniejszy świat pomiędzy tutaj a gwiazdami?
- Smoki przegnano z Krynnu dawno temu ponieważ ich moc została wykorzystana do spiskowania i kontrolowania życia śmiertelnych. Nie możesz wracać na Krynn – powiedział Sturm.
- Cupelix nie jest złym smokiem – kłóciła się Kitiara – Czy sądzisz, że mógłby żyć tak długo na księżycu neutralnej magii i nie zostać jego wpływem złagodzony?
- Co by było gdyby… - powoli odparł Sturm – Cupelix nie jest zagrożeniem dla Krynnu. Nadal jest smokiem. Moi przodkowie walczyli i umierali by oczyścić świat ze smoków. Jakże mógłbym ich obrażać pomagając smokowi – nawet tak niewinnemu jak ten – w powrocie do świata?
   Kitiara wstała tak gwałtownie, że aż się jej krzesło przewróciło.
- Cierpiący bogowie! Ty myślisz, że kim jesteś, Sturmie Brightblade? Moi przodkowie też walczyli w Smoczych Wojnach. To były inne czasy i inne okoliczności.
   Odwróciła się w stronę gnomów.
- Do was się zwracam. Czy mamy odpłacić za opiekę smoka zwykłą obojętnością? Czy będziemy napychać sobie brzuchy jego jedzeniem, naprawiać statek z jego pomocą a potem odlatywać nawet próby pomocy w jego uwolnieniu?
   Teraz ich miała. Wszystkie dziewięć małych twarzyczek, wszystkie pobladłe z powodu krótkich dni Lunitari, były z uwagą wpatrzone w nią jedną. Kitiara wzniosła rękę i wskazała na cichego Cupelixa, który zdołał teraz wyglądać na osamotnionego i opuszczonego na marmurowej półce.
- Postawcie siebie w jego miejsce – powiedziała dostojnie.
- Który z nas? – spytał Cutwood.
- Bez znaczenia… każdy z was. Pomyślcie, jak byście się czuli spędzając całe swe życie wewnątrz tej wieży i nie mogąc nawet wyjść na zewnątrz. I rozważcie, że życie smoka to nie pięćdziesiąt, czy nawet dwieście, lat, lecz dwadzieścia razy po dwieście! Jak byście się czuli, uwięzieni w samotnej wieży, z nikim do pogadania i bez żadnych narzędzi?
   Roperig i Fitter sapnęli.
- Żadnych narzędzi?
- Tak. Nawet bez drewna czy metalu do obróbki. Żadnych przekładni, zaworów czy dźwigni.
- Przestraszne! – powiedział Flash.
   Birdcall wsparł jego opinię smutnym, cichnący gwizdaniem.
- A teraz my… wy… macie szansę, żeby tak straszny stan naprawić. Macie dość pomysłowości by zaprojektować jakiś sposób pozwalający Cupelixowi na uwolnienie. Zrobicie to? – spytała.
   Wingover skoczył na równe nogi.
- Zrobimy! Zrobimy!
   Rainspot i Fitter otwarcie szlochali nad niesprawiedliwością wyrządzoną smokowi podczas gdy Stutts i Sighter już bombardowali się nawzajem pierwszymi szkicami na sposób otwarcia obelisku. Wingover wlazł na swoje krzesło a potem i na stół i wskazał dramatycznym gestem na bezskrzydły kadłub Mistrza Chmur.
- Na statek! – zawołał – Musimy przygotować plan!
- Tak, tak, tam są narzędzia – dodał Cutwood.
- I pergamin, i ołówki!
- I materiały, i tygle!
- Liny i bloki!
- Rodzynki!
   Gnomy odbiegły hurmem od stołu przypominając niewielki strumień hałaśliwego idealizmu zmieszanego z rozklekotaną pomysłowością. Kiedy ostatni z nich zniknął na rampie Kitiara, teraz już uśmiechnięta, odwróciła się do Sturma.
- Bardzo sprytnie – powiedział w końcu – Dobrze sobie poradziłaś.
- Z czym? - spytała prostodusznie.
- Oboje dobrze wiemy jak impulsywne są gnomy. Między twoją namiętną mową o wolności a wielkim projektem inżynieryjnym Obelisk nie miał żadnych szans.
- Mam nadzieję, że masz rację – powiedział Cupelix.
   Niesamowite było to, jak łatwo było zapomnieć o obecności smoka siedzącego cicho powyżej linii zasięgu światła. Sturm się wzdrygnął.
- Nie bądź taki podejrzliwy – zbeształ go smok – Sądzisz może, że gdyby moje intencje były co najmniej mroczne to uciekałbym się do bankietów i perswazji? Moi Mikonowie zatrzymaliby statek w nieskończoność aż wreszcie zgodzilibyście się pomóc, lub może zostawiłbym was drzewo ludom.
- Nikt z nas nigdy nie twierdził, że reprezentujesz zło – upierał się Sturm – Jesteś wyrafinowany i bardzo zdeterminowany by osiągnąć cel. Gdybyś mógł wydostać się z tego więzienia poświęcając Kit, mnie czy gnomy to nie sądzę byś długo wahał nad poświęceniem nas.
   Cupelix rozłożył skrzydła i naprężył nogi do skoku w powietrze.
- Uspokój się, Panie Brightblade. Nie ma potrzeby nikogo poświęcać. Wszyscy jeszcze zobaczymy Krynn, przyrzekam.

janjuz - 2017-12-11 15:46:27

Rozdział 25

Gnomoplany

   Gnomy podzieliły się na dwie grupy. Pierwsza z nich, składająca się z Stuttsa, Flasha, Wingovera, Sightera i Birdcalla, miała przestudiować problem przełamania ścian obelisku. Pozostałe cztery gnomy zajęły się problemem bezpiecznego usunięcia wszystkiego co zostało w wieży włączając w to samego Cupelixa, Mistrza Chmur, Sturma i Kitiary. Mikonowie powrócili nim minęła połowa nocy i na rozkaz smoka zrównali z gruntem wał ziemny, który parę dni temu usypali. Ponieważ zaś tych gigantów było przy pracy ponad pięćdziesiąt to ziemia wokół obelisku wkrótce była wygładzona i wyglądała jak uprzednio. Kitiara natomiast wraz z Grupą Przełamania (jak sami się nazwali) wyszła na zewnątrz by zbadać mur.
- Na poziomie gruntu marmurowe ściany mają grubość nie mniej niż jedenaście stóp – raportował Stutts czytając swoje notatki – Mając najlepsze nawet stalowe dłuta i oskardy grupie kopaczy przebicie się przez tą ścianę zajmie wiele dni.
- A na domiar wszystkiego – dodał Sighter – z moich analiz wynika, że kamień jest niezwykle twardy. W rzeczy samej o wiele twardszy od zwykłego marmuru. Jest zeszklony.
- Zeszklony? Hmmm.
   Kitiara popatrzyła na wysoką wieżę obelisku. Gdzieś na jej szczycie pobłyskiwała czerwona aura. Przypomniała gnomom potężne wyładowania jakie widzieli gdy słońce zaczynało wschodzić.
- Cała taka energia musiała chyba utwardzić kamień – powiedziała.
   Stutts wyciągnął dłoń i dotknął zimnego kamienia. Pomiędzy szerokimi kamieniami widać było warstwę słyszącej, czarnej i jeszcze zimniejszej od marmuru zaprawy.
- Metal – mruknął – Metal jako zaprawa.
- Doprawdy? – zdumiał się Flash – jaki to rodzaj metalu?
   Stutts podrapał paznokciem po szerokiej na sześć cali warstwie. Barwa nie schodziła.
- Wygląda na miękki – powiedział – Być może to ołów.
   Sighter i Birdcall również sprawdzili zaprawę. Birdcall wygwizdał potwierdzenie, te metal to rzeczywiście ołów.
- Całkiem solidny – powiedział Wingover poklepując mur.
- Mam pewien pomysł – oznajmiła Kitiara.
   Gnomy popatrzyły na nią zupełnie tak, jakby nagle stwierdziła, że wyrasta jej druga głowa.
- No co, mam. A oto on: wiele razy widziałam, jak mury zamkowe padały podczas oblężenia przez obcą armię, a bywały i tak grube jak ten, choć może i nie tak twarde jak ta ściana. Oblegający po prostu kopali pod nimi tunel, podkopywali fundamenty i w ten sposób mur padał.
   Na twarzach Grupy Przełamania wykwitł wyraz konsternacji.
- Cóż, to piekielnie proste – oznajmił Stutts.
- Dlaczego my o tym nie pomyśleliśmy? – spytał Flash.
- Wszystko co trzeba zrobić to wykopać cały ten piach! - zawołał Wingover.
  Opadli na kolana aż się kurz purpurowy podniósł. Kitiara pokręciła głową i wróciła do wnętrza statku. Sturm był już na nogach oparty o kule jakie zmajstrował mu Cutwood. Musiał trzymać się z dala od przygotowań lecz zapytał jaką decyzję podjęły gnomy.
- Teraz tylko kopiemy – odparła Kitiara.
   Przywłaszczyła sobie z zapasu narzędzi potężny pręt do rozbijania i wróciła do wariackich kopaczy. Sturm pokuśtykał w jej ślady.
   W tak krótkim czasie gnomy zdążyły już wyryć krater głębokości ich własnego wzrostu. W dalszym ciągu jednak struktura fundamentów obelisku nie różniła niczym od budowli ponad ich głowami – po prostu więcej masywnych bloków marmuru połączonych ołowiem. Kitiara wygoniła wszystkich z wykopu i potężnie zamachnęła się trzymanym łomem.
- Czekaj – krzyknął Wingover – to jest twardy…
   Cofnęła łom głębokim łukiem i uderzyła fundament muru z cała swą, nowo pozyskaną, siłą. Rozległ się trzask podobny do łamania suchej gałązki i drobny odprysk marmuru poleciał w powietrze. Upadł u stóp Sturma jak upuszczony płatek kamiennej róży.
- Popatrz na łom! – krzyknął Flash.
   Kitiara uniosła gruby na cal żelazny pręt. Płaskie, penetrujące zakończenie przypominało kształtem grzybek a cały łom był zgięty pod bardzo zgrabnym łukiem. Kitiara oparła łom o kolano i starała się go wyprostować, lecz zdołała go tylko wygiąć w drugą stronę. Zniesmaczona cisnęła narzędzie precz.
- Właśnie chciałem ci to powiedzieć – rzekł Wingover gdy tylko Kitiara wyszła z dołu – Cały fundament wieży spoczywa na sklepieniu jaskini. To twardy kamień.
- Są w nim przecież dziury – powiedział Sighter – Dziury Mikonów. Przecież sami przechodziliśmy. No, wtedy gdy poszliśmy zonaczyć smocze jaja.
- Górnictwo na nic się tu nie zda – smutno stwierdził Stutts – Przez fundament nie damy rady się przebić, podobnie jak przez ściany powyżej.
   Kitiara wylazłszy z dziury zaczęła się otrzepywać z różowego kurzu i czyścić nogawice. Oddech zaczął jej się skraplać w mgiełkę w nocnym powietrzu.
- Wasza kolej, gnomy.
   Twarze małych ludzi popatrywały na siebie nawzajem przez parę minut a potoczysta dyskusja nie pozwalała ludziom nic zrozumieć. Na zakończenie Stutts podniósł twarz i powiedział.   
- Musimy skonsultować się z kolegami.
- Macie jakiś plan? – spytał Sturm.
- Podstawy planu, lecz wciąż potrzebujemy mądrości towarzyszy wewnątrz statku.
   Gnomy odeszły zwartą gromadką.
   Sturm popychał stopą łom.
- Tak wielką siłę chyba trudno jest kontrolować, prawda? – a gdy Kitiara nie zamierzała odpowiadać kontynuował – Robisz się cały czas silniejsza, Kit? Czy to dlatego poruszasz się tak, jakby cały świat był zrobiony ze szkła?
   Podniosła jedną ręką łom i przytrzymała. Nacisnęła kciukiem prawej ręki a łom powoli się zaczął prostować – tylko pod naciskiem kciuka! Odrzuciła łom i spytała.
- To właśnie chciałeś zobaczyć?
* * * * *
   Cupelix i ludzie usiedli z uwagą po jednej stronie obelisku, tzn. Kitiara i Sturm siedli na skrzynkach podczas gdy smok usiadł na najniższej półce nad nimi. Gnomy przysiadły na belce z twarzami zwróconymi w stronę ludzi. Cutwood rozstawił przed nimi sztalugę przykrytą luźną tkaniną. Stutts stał przy sztaludze a w dłoni trzymał długi, zaostrzony wskaźnik.
- Pani, Panie, Bestio – zaczął.
   Porywiste westchnienie smoka zawiało brodę Stuttsa aż za jego ramię.
- Pani, Panie, Smoku – zaczął jeszcze raz – Nie mi będzie wolno przedstawić ObeliskowyŚwiderUcieczki Model I.
   Jednym ruchem zerwał tkaninę i oczom wszystkich ukazał się kawał pergaminu przypięty do sztalugi. Fantastycznie wyglądające urządzenie narysowano brązowym atramentem. Na podstawie zbudowanej z potężnych belek znajdował się spiralny świder, potężnie powiększona wersja narzędzia używanego przez stolarzy do wiercenia otworów w drewnie. Zgodnie z rysunkiem na pergaminie samo wiertło miało średnicę piętnastu stóp, co według Stuttsa stanowiło wymiar optymalny aby Cupelix mógł przejść.
- Bardzo pomysłowo – powiedział smok popatrując na dziwny rysunek z widocznym sceptycyzmem – A jak to działa?
- Poprzez korbę mimośrodową, o tutaj – wskaźnik puknął w odpowiednie miejsce rysunku – Wszyscy jedenastu jak tu jesteśmy będzie korbą kręcić. Zgodnie z naszymi dokładnymi obliczeniami świder przejdzie przez ścianę po sześćdziesięciu siedmiu godzinach pracy.
- To prawie trzy dni! – krzyknęła Kitiara.
- Na Lunitari tylko dwa dni i noc – powiedział Sighter.
- To mało istotne – wtrącił Sturm – Skąd weźmiecie stal by wykonać wiertło? Skąd weźmiecie drewno do budowy tej ramy?
- Ach – powiedział Cutwood – Poza samymi ostrzami wiertła i najbardziej obciążonymi miejscami takie jak łożyska na przykład, wszystkie części ObeliskowegoŚwidraUcieczki będą wykonane z drewna.
- Jakiego drewna!
- No jak to, z kadłuba i masztów Mistrza Chmur.
- O rany! – zawołała Kitiara.
   Ciężko opuściła głowę i podparła ją dłońmi. Sturm tylko westchnął.
- Jeżeli rozbierzecie latający statek, to czym wrócimy do domu? – zapytał przywołując jednocześnie całą cierpliwość na jaką jeszcze mógł się zdobyć.
   Zaskoczone gnomy popatrzyły jeden na drugiego. Bardzo przyciszonym głosem Fitter bąknął coś o powtórnym złożeniu statku gdy już smok będzie na zewnątrz.
- Nie! – zawołała Kitiara – Nigdy nie zdołacie pozbierać do kupy tych desek tak, żeby był to znowu latający statek. Musicie się, chłopcy, lepiej postarać!
- Nie ma obawy! – przyłączył się dyskusji Stutts.
   Zerwał skomplikowany rysunek ObeliskowegoŚwidraUcieczki ze sztalugi. Pod spodem znajdował się inny, równie wyrafinowany i pełen detali, projekt.
- To jest, co z dumą mogę oznajmić, ObeliskowyPoszerzaczWejścia – oznajmił Stutts – Uznając, że istniejący otwór wejściowy reprezentuje strukturę naturalną przygotowaliśmy alternatywne wyjście z sytuacji. Te bolce śrubowe – wskaźnik znowu poleciał w stronę rysunku – zostaną wkręcone w otworze wejściowym. Przez dokręcanie ich przy pomocy tych kluczy w tym, tym i tym miejscu doprowadzimy do rozpadu obramowania, co skutkować będzie znacznym poszerzeniem wyjścia.
   Sturmowi i Kitiarze wystarczyła niecała minuta aby zdemolować projekt PoszerzaczaWejścia, głównie zresztą z tego samego co uprzednio powodu: brak materiałów wysokiej jakości. Po prostu nie było skąd wziąć dobrego drewna ani metalu poza tym, jaki został przywieziony przez Mistrza Chmur i jego załogę.
- Wygląda, że to wszystko jest beznadziejne – smutno westchnął smok.
- Nigdy! – zakrzyknął Wingover.
   Zdarł bandaże z twarzy tak, by każdy mógł zobaczyć jego oczy. Stały się całkowicie czarne. Daremnie Wingover zakrył je dłońmi.
- Widzicie, co się ze mną stało – powiedział – Nie mogę już od siebie odciąć żadnego obrazu. Muszę nawet spać twarzą w ziemi gdzie tylko liczę kolejne warstwy aż do serca tego księżyca.
   Wskazał palcem na stojącego obok Cutwooda.
- Mój dobry kolega słyszy jak każde ziarno pisku przesypując się trze o kolejne. Ręce Roperiga są już właściwie całkiem sklejone, nieprawdaż Roperigu? Ubrania Rainspota zaczynają gnić od ciągłej wilgoci. Wszyscy pozostali też mają problemy, lecz nie odejdziemy stąd dopóki nie rozwiążemy problemu.
   Sturm z uwagą wysłuchał wynurzeń Winovera.
- Skoro już mówimy o wszystkich naszych „darach” to pozwólcie, ze i ja coś pokażę – powiedział.
   Podarł bandaż na nodze. Dwie noce i jeden dzień temu była tam paskudna, ziejąca rana. Teraz była tylko gładka, nienaruszona skóra.
- Ta sama magia, która powoduje, że drzewa zaczynają chodzić a nawet walczyć uleczyła moją ranę. Nie prosiłem o nic takiego, lecz to jednak przekonało mnie o jednym. To nie jest miejsce dla śmiertelnych. Pomogę ci smoku z całych sił choćby z tego jednego powodu. Im dłużej pozostajemy na Lunitari tym dłużej magia na nas wpływa. Skoro zaś moi towarzysze zdecydowali się ci pomóc, to mój opór może tylko przeszkodzić ich postępom.
- Witaj w zmaganiach – odparł Cupelix.
- Wingover – powiedziała Kitiara – Skoro możesz patrzyć poprzez grunt na którym stoimy, to powiedz czy widzisz tam jakieś złoża żelaza lub miedzi? Czegokolwiek, czego moglibyśmy Użyć?
- Niestety, pani, nic. Cały ten księżyc składa się z piasku, potem leży granit, a potem więcej piasku.
- Piasek – mruknął Sighter.
   Zeskoczył z ławki i poczłapał do odległej ściany i z powrotem. Pociągnął grubym palcem po widocznej warstwie ołowiu łączącej marmurowe bloki poukładane jeden na drugim.
- Piasek! – krzyknął – Piasek, piasek, pasek!
- Uważajcie! – powiedział Rainspot – Chyba mu się przekładnia poluzowała.
   Sighter wziął głęboki wdech i pomaszerował w stronę Stuttsa w wyraźnie dystyngony sposób.
- Piasek – powiedział – Jest jedynym materiałem jakiego ten świat dostarcza w obfitości, prawda?
- No, tak – odparł Stutts.
   Sighter gwałtownie otworzył lunetę i położył ją na dłoni swego kolegi.
- Z czego zrobione są soczewki?
- Szkło – odparł natychmiast Roperig.
   Sighter zawirował i wskazał palcem wszystko-klejącego gnoma.
- A z czego robią Lunitarianie swoją broń?
- Szkło – razem odpowiedzili i Kitiara, i Sturm.
- Tak! A z czego jest zrobione szkło? – zawołał Sighter.
   Nikt nie chciał wypowiedzieć słowa. W końcu zdecydował się Fitter.
- Ze szkła, ale…
- Piasek, szkło, soczewka! Nie widzicie? Możemy zrobić gigantyczną soczewkę i z jej pomocą skupić promienie słoneczne w płonący punkt. W ognisku promienie będą znacznie gorętsze niż to wymagane do stopienia ołowiu, więc…
- Cała ściana runie na dół – powiedział Cupelix – Myślisz, że możecie tego dokonać?
- Nic nigdy nie jest pewne – powiedział Sighter z bardzo nie gnomijską ostrożnością – Będziemy potrzebowali ciągłego zaopatrzenia w gorąco, żeby móc stopić piasek
- A co ze źródłem ciepła, jakie znaleźliśmy w jaskini? – powiedział Sturm – Będzie to wystarczająco gorące?
- Hmm, płynna magma to znacznie więcej niż potrzeba do stopienia piasku – odparł Flash.
- Mikonowie mogą dostarczyć każdej ilości piasku jak będzie potrzebna – rzekł Cupelix – Mam ich paganiać?
- Może jednak najpierw wypchniemy Mistrza Chmur na zewnątrz – powiedział Stutts – Będziemy potrzebowali do roboty całą powierzchnię posadzki.
   Cupelix przywołał dwie mrówki a gnomy zaprzęgły je do dzioba latającego statku. Mikonowie przeciągnęli trzeszczący kadłub przez wejście i dalej na gładką powierzchnię. Gnomy wyniosły zdemontowane skrzydła i ułożyły je w cieniu kadłuba. Cupelix rozpoczął długą, telepatyczną komunikację ze swymi podwładnymi i już po krótkim czasie Mikonowie zaczęli zbierać się w dolinie. Ze wszystkich stron otoczyli obelisk jak armia milczących, stukających stworzeń wsłuchanych w głos, który tylko one mogły usłyszeć. Bez żadnej, słyszalnej komendy trzy grupy gigantycznych mrówek obróciły się tyłem do wieży i zaczęły zagarniać łbami ziemię. Bruzdy szaro czerwonego piasku zaczęły odwracać się w gwiaździste niebo a pozostali Mikonowie zaczęli spychać piasek w wygodne sterty.
   Sighter wyrysował pośpiesznie projekt zapalającej soczewki, dwadzieścia dwie stopy średnicy i siedem stóp grubości w centrun.
- Myślisz, że to zadziała? – spytała Kitiara.
- Jeśli uda się soczewkę zrobić w jednym kawałku to jej polerowanie nie potrwa długo. A poza tym… tutaj jest naprawdę dużo piasku – odparł gnom.
   Zwinął pergaminowy projekt i wetknął go pod pachę. Na zewnątrz trudzili się Mikonowie. Ziemia drżała pod naporem siły nieustępliwych łbów.

janjuz - 2017-12-13 13:40:59

Rozdział 26

Soczewka

   Piasek trzeba było oczyścić celem wyeliminowania wszelkich ciał obcych. Gnomy postanowiły więc go umyć. Biedny Rainspot został wciągnięty na najniższą z półek Cupelixa i poinstruowany, że ma sobie życzyć deszczu przez co najmniej kilka godzin. Posadzka obelisku szybko pokryła się brudem na który składał się zarówno mokry piach jak i wilgotny muł warzywny. Smok powrócił ze swego schronienia i przyniósł nowinę, że chmury zaczęły się zbierać nawet tam, u góry. Niewielki deszczyk zaczął padać na Rainspota z wysokości czterystu pięćdziesięciu stóp. Cieniutkie strumyki błyskawic pobłyskiwały w płytkiej wodzie niczym płotki nad powierzchnią błyszczącego marmuru. Cupelix był daleki od najmniejszych oznak złego humoru, wręcz przeciwnie, wydawał się tym bałaganem rozanielony. Czytał o czymś tak tajemniczym jak „pogoda”, lecz nigdy tego nie doświadczył.
- Tak się wewnątrz normalnie nie dzieje – kwaśno stwierdził Sturm.
   Był kompletnie przemoczony ponieważ jego powleczone olejem okrycie gnomy zastosowały jako wiadro na czysty piasek
   Mikonowie zostali zaopatrzeni w parę wielkich bukłaków usytuowanych jak torby przy końskich siodłach, w poprzek okrągłych odwłoków. Szybko dreptali na dół jaskini z ciężkim ładunkiem na grzbietach a tam już Sighter, Birdcall i Flash przygotowywali kadź, w której miał zostać stopiony piasek. Kadź ta przypominała kształtem soczewkę i była zrobiona po rostu ze zwykłego błota. Rozpylony pył roślinny, pokrywający właściwie cały księżyc, zmieszany z suchym piachem dawał w sumie doskonałą glinkę. Gnomy w jaskini przygotowały szeroką wannę z błota, wzmocnioną kilkoma łatami „pożyczonymi” z Mistrza Chmur. Około poranka kadź była już gotowa. Używając Mikonów jak poborowych w wojsku gnomy podniosły kadź ponad wulkaniczne rozcięcie. Teraz tylko mogli usiąść i czekać aż glina stwardnieje.
   Głowa Flasha nagle wychynęła z jednej z dziur w posadzce główne komnaty.
- Jesteśmy gotowi na piasek! – zawołał.
   Roperig podszedł bliżej dziury i zapytał.
- A co cię trzyma?
- Nic – odparł pokryty błotem gnom – Mówiłem, jesteśmy gotowi.
- On miał na myśli, co cię podtrzymuje w tej dziurze? – powiedział Sturm.
- Och! Stoję na Mikonie.
   Gigantyczna mrówka wisiała pionowo na ścianie, głową w dół, a na jej odwłoku stał Flash. Cała grupa, poza Kitiarą i Rainspotem, udała się na dół do wielkiej jaskini. Cała kolejka Mikonów osiodłanych torbami piasku stała w jednym rzędzie, jak oddział kawalerii na paradzie. Za każdym razem gdy Birdcall wytykał głowę poza zębate przejście w skale i gwizdał, jedna z mrówek ruszała i postępowała za gnomem.
   W głębi jaskini, poza komnatą narodzinową Mikonów, gnomy pracowały przy szklanej kadzi. Sturm obserwował jak opróżniały kosz za koszem, torba za torbą prosto do czary ze ze spieczonej gliny. Jak równo rozsypywały piasek po całym dnie i jeszcze dosypywały przeróżnych proszków dostarczonych z latającego statku. Upał w komnacie był przerażający. Na rozkaz Cupelixa Mikonowie otworzyli jeszcze jedno z ujść magmy więc więcej stopionego kamienia rozlało się na posadzkę. Gigantyczne stworzenia były chyba zupełnie odporne na te temperatury. Kadź była umieszczona, dość zresztą ryzykownie, na kilku podporach z kamieni tuż nad magmą. Mali ludzie nonszalancko chodzili tuż obok ognistej jamy. Chyba nawet nie zauważali ryzyka nagłej i bardzo gorącej śmierci gdyby się tylko pośliznęli. Już nie po raz pierwszy Sturm odczuł rodzaj podziwu a nawet pewnej admiracji wobec gnomów. Byli może głupawi czasami, czasem wystawiali się sami na ciężkie próby, lecz gdzieś tam w środku stawali się wręcz nieugięci.
   Piasek stawał się coraz gorętszy, zaczął intensywnie parować. Cały proces był zbyt nagły i zbyt i zbyt wyrafinowany by dało się wszystko dostrzec, lecz twarde drobiny zaczęły nagle mięknąć i tworzyć gładką masę, najpierw pomarańczową a potem prawie oślepiająco białą gdy temperatura wzrosła do najwyższego poziomu. Blask stawał się nie do zniesienia i Sturm wraz z gnomami cofnął się do chłodniejszej części pieczary.
- W jaki sposób przeniesiecie stopione szkło do formy soczewki! – spytał.
- Nie zrobimy tego – odparł Stutts wycierając pot z krzaczastych brwi – Surową soczewkę odlejemy tutaj, na dole.
   Ledwie to powiedział a Mikonowie dostarczyli do jaskini świeże błoto. Birdcall, który chyba znalazł własną metodę porozumiewania się z mrówkami, pokierował je do naturalnego zagłębienia w posadce gdzie zrzucili swój ładunek. Birdcall i Sighter złapali natychmiast za kielnie i zaczęli rozprowadzać purpurowe błoto łagodnymi, okrężnymi ruchami formując wielką czarę.
   Kiedy tylko błoto stwardniało, choć jeszcze nie było całkiem suche, Stutts naradził się z Sighterem. Każdy tylko czekał na odpowiednie słowo – gnomy, Sturm, Mikonowie a nawet Kitiara i Cupelix gdzieś wyżej w obelisku. Stutts popstrykał palcami i zaczął coś gadać zbyt szybko zresztą by Sturm zrozumiał. Sighter skinął głową. Czwórka Mikonów zajęła miejsca wokół kadzi ze szkłem. Birdcall dosiadł jednego z nich po czym świergotaniem i wymachiwaniem zaczął kierować wysiłkami mrówek. Mikonowie zamknęli szczypcowate szczęki na zgrubienia, jakie gnomy pozostawiły na błotnych ściankach i z łatwością podniosły kadź ponad magmowy piec. Podparci na dwudziestu czterech łącznie nogach wymanewrowali kadź po posadzce w stronę formy.
- Gotowi? – zawołał Stutts do Birdcalla na co świergoczący gnom odpowiedział Wysokiem gwizdem – Możecie wylewać!
   Dwie mrówki wysoko uniosły kadź. Białe z gorąca i stopione szkło wysunęło się poza brzeg kadzi i ciężko spłynęło do podstawionej formy. Zakłębiły się strumienie pary gdy woda z wciąż jeszcze wilgotnego błota szukała drogi ucieczki.
- Wyżej! – zawołał Stutts – Tamten brzeg wyżej!
   Część kadzi, ta bardziej uniesiona, zaczynała pękać. Masa stopionego szkła naciskała na nadwątloną ściankę. Na brzegu kadzi pojawiły się rysy.
- Zabierz ich stamtąd! – nakazał Stuttsowi Sturm.
   Gnomy, napędzane wewnętrznym przymusem zobaczenia wszystkiego, zebrały się tłmnie przy brzegu formy. Jeżeli kadź pęknie zostaną przykryci stopionym szkłem. Stutts odepchnął kolegów na trochę bardziej bezpieczny dystans.
   Kadź była już ustawiona pionowo a ostatnie kęsy szkła wpadały do formy. Stopionego szkła było zresztą więcej niż forma mogła pomieścić więc trochę się po brzegach wylewało. Gdy tylko Mikonowie ustawili kadź poziomo nadpęknięta krawędź rozpadła się do reszty.
- Uff! – powiedział Stutts ocierając wciąż czoło – W ostatniej chwili!
   Forma tymczasem, mocno wsparta na skale, trzymała się dobrze. Brzegi soczewki nabierały już czerwonego koloru w miarę stygnięcia od przeraźliwej bieli. W samym środku pojawiły się bąble gdzie para przeciskała się z błotnej wykładziny. Sighter zmarszczył brwi na ten widok.
- To nie było planowane – powiedział – Takie bąble mogą zniekształcić szkło.
- Nie musi być najwyższej jakości – odparł Stutts.
- Ile czasu minie aż ostygnie? – spytał Sturm.
- Tak całkowicie to pewnie dwadzieścia godzin, może więcej – odparł Sighter – Stwardnieje znacznie wcześniej, lecz formy nie można rozbić nim nie upewnimy się, że środek soczeki jest zimny.
- Może Rainspot rozpyliłby trochę wody – zasugerował Cutwood.
- Nie! Rozpadłaby się na milion kawałków!
   Mogli teraz tylko czekać. Sturm i wszystkie gnomy poza Sighterem opuścili jaskinię. Zostało jeszcze trochę dziennego światła na powierzchni a gnomy koniecznie chciały przywrócić Mistrza Chmur do zdolności latania.
   Latający statek dumnie spoczywał na wyrównanej powierzchni doliny. Kiedy zaś przytwierdzono na powrót skrzydła do kadłuba uzyskał wygląd wręcz majestatyczny. Cień obelisku szybko jednak przesuwał się po dolinie wraz z gwałtownie zapadającym zmrokiem.
- Gotowi do testu skrzydeł? – zawołał Wingover przez rurę komunikacyjną.
   Skrzeczące, przytłumione „Tak” odezwało się w rurze.
- Odpalić silnik!
    Kitiara poczuła głęboką wibrację gdzieś pod stopami. Czubki skrzydeł uniosły się, rozciągnęły i ruszyły w dół, lecz bardzo niechętnie. Agonalny wstrząs przeszedł przez cały kadłub statku. Skrzydła opadły na dół i ciągle drżały.
- Nie, nie! Wyłączyć! – wrzeszczał Wingover.
   Drzwi jadalni otworzyły się z hukiem i ukazał się w nich kaszlący Flash. Wingover wytknął głowę ze sterówki i zawołał.
- Co się stało!?
- Ten głupi Birdcall zainstalował przełącznik do góry nogami! Gdy podłączyłem błyskawicę do silnika ta uderzyła wstecz po kablu i spaliła dzban magazynowy! Nie mamy mocy! – zawołał tonący we łzach Flash.
   Kitiara złapała gnoma za ramię i obróciła do siebie.
- Nie mam moc? – powiedziała – Co to znaczy?
- To znaczy, że nie możemy lecieć do domu!

janjuz - 2017-12-18 14:39:35

Rozdział 27

Najeźdźcy

  Z zastaniem nocy zaciążyło wszystkim przygnębienie. Birdcall został zdrowo wymyślany za spaskudzoną robotę, lecz kiedy już złość minęła gnomy znowu stały się, jak zwykle zresztą, grupką dobrych przyjaciół. Kitiara była wściekła, Sturm zrezygnowany. Smok usiłował podnieść ich na duchu.
- Trochę odwagi! – doradzał – Jeśli już dojdzie do najgorszego to polecę do Góry Nieważne i powiadomię władze gnomów o waszej sytuacji. Z całą pewnością przygotują ekspedycję ratunkową. To znaczy, jeżeli w ogóle zdołam się wydostać z tej wieży.
- Tak, jeżeli zdołasz – powiedział Sturm.
   Podszedł do gnomów by złożyć im wyrazy współczucia.
   Kitiara podkradła się do miejsca gdzie na belce siedział Cupelix.
- Możesz mnie słyszeć? – zapytała najcichszym szeptem.
   Telepatyczny głos smoka popieścił jej umysł.
- Oczywiście, że mogę.
- Kiedy się stąd wydostaniesz to chcę, żebyś zabrał mnie ze sobą.
- I zostawić za sobą przyjaciół?
- Sam powiedziałeś, że gnomy na Sancrist zostaną powiadomione. To może potrwać miesiące, lecz dotrą do kolegów uwięzionych na Lunitari.
   Zrujnowany silnik Mistrza Chmur spowodował pełne zrozumienia dla smoka uwięzionego na tym księżycu jak w pułapce. Poza tym obawiała się, że Cupelix, już uwolniony, nie będzie włóczył się po Lunitari przez cały czas gdy gnomy będą męczyć się nad naprawą latającego statku. Jej sny o partnerstwie ze smokiem się skończą.
- A co ze Sturmem?
- Ktoś musi zadbać o małych ludków – powiedziała – Nie sądź, że brak mi troski; po prostu czuję, że muszę się stąd wydostać.
- Fortuna do zdobycia, wojny do wygrania.
- Nie zapominając o pokazaniu ciebie.
- Tak, oczywiście. Wciąż jednak się zastanawiam, Kit. Gdybyś to ty mogła polecieć a ja nie, czy też byś mnie tu zostawiła?
   Wykrzywiła w odpowiedzi twarz.
- Jesteś stanowczo za wielki, żebym mogła cię wynieść – odparła.
   Kolacja była zdarzeniem bardzo przygaszonym. Wkrótce po niej wszyscy położyci się spać. Cupelix wycofał się do schronienia na szczycie wieży natomiast ludzie i gnomy rozproszyli się po obszernej teraz komnacie.
   Sturm był jakby wybudzony. Leżał na plecach i wpatrywał się w czarną czeluść wieży. Dobrze pasowała do jego nastroju. Czy taki miał być ostateczny los, uwięzienie na zawsze na czerwonym księżycu? Smok coś mówił o rzeczach nigdy tutaj nie umierających. Więc ma żyć wiecznie, w goryczy, samotności, już na zawsze pozbawiony rycerskiego dziedzictwa?
   Mroczna przestrzeń nad nim zamknęła się. Dziwne, nieumiejscowione uczucie raz jeszcze go opanowało:
   Usiadł i usłyszał jak świerszcze trzeszczą w krzakach. Korony drzew niemal odcięły widok nieba na Krynnie. Mógł teraz zobaczyć rzeźbioną linię wysokich murów zamku w oddali. Wiedział, że jest to Zamek Brightblade.
   Przepłynął przez ziemię okrytą całunem nocy prosto do głównej bramy zamku. Zaskoczony zauważył, że pochodnie wciąż się palą w bocznych uchwytach a dwie natarczywe postacie stały po bokach. Podszedł bliżej.
- Hej! Kto idzie? – zapytał strażnik po prawej ręce Sturma.
   Wystawił halabardę prosto w pierś rycerza.
   On mnie widzi! Sturm uniósł dłoń i odparł.
- Jestem Strum Broghtblade. Ten zamek należy do mojego ojca.
- Durniu, nikt nie idzie – powiedział drugi strażnik – Odłóż tą halabardę.
- A właśnie, że jest.
   Prawostronny strażnik sięgnął po pochodnię, wyjął ją z uchwytu i ruszył stronę – i poprzez – Sturma. W świetle sosnowego płomienia Sturm dostrzegł twarz strażnika. Nie była ludzka, krasnoludzka, elfia, kenderska czy gnomia. Sterczący ryj był zielony i łuskowaty a zębiaste kły wystawały z szerokiej gęby. Oczy miały, podobnie jak u Cupelixa, pionowe źrenice.
   Smokowcy! Sturm był wściekły, że te paskudne stwory zajmują jego rodowy zamek. Poszedł do bramy , przeszedł ją prosto i znalazł się na wewnętrznym dziedzińcu. Wszędzie były tu wozy i wózki, wszystko wyładowane mieczami, włóczniami, toporami i całymi wiązkami strzał. Smokowcy zamienili Zamek Brightblade w arsenał. Tylko dla kogo?
   W wielkiej komnacie rozpalono wielki, trzeszczący ogień. Obozowe stólki ustawiono przed paleniskiem a stół na kozłach pokryty był zwojami. Sturm podpłynął do stołu. Zwojami były mapy, zwłaszcza mapy Solamni i Abanasini. Stal zadzwoniła o kamień i Sturm aż podskoczył, zapomniał, że przecież nie mogą go widzieć. Wysoka, potężna postać wmaszerowała do komnaty. Mężczyzna był bez hełmu, twarza miał twardą i pozbawioną wyrazu. Długie, gładkie loki białych włosów  spadały mu aż na ramiona. Mężczyzna przeszedł między ogniskiem a stołem i usiadł na jednym ze stołków. Odłożył na bok trzymany hełm. Takiego hełmu Sturm jeszcze nigdy nie widział. Z przyłbicy sterczały kły a całość formą przypominała głowę morderczego owada.
- Chodź tu i usiadź – powiedział mężczyzna uznany przez Sturma za generała. Z ciemności wychynęła druga postać. Nie weszła… a może nie weszło… w krąg światła. Szczupła ręka w ciemno szarym rękawie sięgnęła i przyciągnęła do ciemnego zakątka komnaty jeden ze stołków.
- Zapominam, że nie dbasz o ogień – powiedział generał – Szkoda. Ogień to przydatna siła.
- Któregoś dnia światło i ogień będą przyczyną mojej porażki – wychrypiała postać w ciemnej szacie – Swoją śmierć widziałem w płomieniach. Jakoś nie kwapię się do jej spotkania już teraz.
- Nie wtedy, gdy tyle jeszcze do zrobienia – odparł generał i przyjrzał się mapie Solamni – Kiedy dowiesz się od swej Pani, że Czerwone Skrzydło tu przybędzie? Armia rdzewieje w tym mokry, starym zamczysku.
- Cierpliwości, Merinsaard. Mroczna Królowa dobrze zbadała gniew tej ziemi i nakaże ruch armii gdy znaki będą najbardziej korzystne.
   Generał parsknął.
- Gadasz o znakach i przepowiedniach jakby to one wszystko określały. Tu chodzi o szarżę lancy, uderzenie kawalerii, to decyduje o losach bitwy i całych imperiach, Sorotin.
   Kryjący się czarodziej zachichotał. Rozkład i zgnilizna tego chichotu zmroziły Sturma.
- Ludzie czynu zawsze wolą myśleć, że ich los jest w ich rękach. Tak jest wygodniej, no i czują się ważni.
   Merinsaard nie odpowiedział. Pochylił się w stronę paleniska, wydobył płonącą szczapę i gwałtownie wytknął ją w stronę ocienionego towarzysza. Sturm dostrzegł w przebłysku płomienia jego twarz i poczuł się mocno zaskoczony. Mogłaby być nawet przystojna gdyby nie ta śmiertelna bladość i zło emanujące z płonących , głęboko osadzonych oczu. Mag Sorotin warknął i odchylił się od płomienia. Merinsaard poruszył płonącym drzewcem jeszcze bliżej niego.
- Bacz na swój język – powiedział – I pamiętaj, że ja tutaj dowodzę. Jeśli mnie rozczarujesz, lub w nekromancji zawiedziesz sam cisnę cię w ogień.
   Czarodziej zatrząsł się ze strachu.
- Nie tak ostro, mój panie. Jest tu ktoś, kto nas obserwuje i nie jest nam przyjazny.
   Serce Sturma zamarło na moment.
- Co takiego? – powiedział generał.
   Sięgnął natychmiast pod stertę map i wyciągnął morderczo wyglądający, zakrzywiony sztylet. Lepka, zielonkawa trucizna była dobrze widoczna na krawędzi ostrza.
- gdzie ten intruz? Gdzie?
- Stoi pomiędzy nami, wielki generale.
   Wyraźnie mówił o Sturmie! Merinsaard ciął puste powietrze.
- Głupcze! Nikogo tu nie ma!
- Nie w stanie cielesnym, nie, mój panie. To duch co przybył z daleka, z bardzo daleka jeśli dobrze czytam jego aurę. Być może z tak daleka jak… Lunitari? To doprawdy daleko.
- Pozbądź się tego! Czymkolwiek zresztą jest – powiedział Merinsaard – Zabij szpiega! Nikt nie może poznać naszych planów!
- Spokojnie, mój panie. Nasz gość nie przybył tu na przeszpiegi. Wyczuwam, że kiedyś to był jego dom.
- Stary ramol! Od dwudziestu lat już ten zamek jest pusty, nikt tu nie żyje. Ostatni władca zamku został stąd wypędzony.
- To prawda, potężny Merinsaardzie – powiedział Sorotin – Czy mam tu ducha ściągnąć cieleśnie, czy odesłać skąd przybył?
   Przez chwilkę Sturm mocował się z własnymi uczuciami. Usiłował na samym sobie wymóc materializację aby móc wyzwać tego łotra do walki. Nie potrafił jednak wyczuć żadnej zmiany swego stanu.
- Czy może przemawiać do żywych na tym świecie? – spytał Merinsaard.
- Nie sądzę. Jest zbyt osłabiony ogromem przebytej przestrzeni. Magicznej wiedzy też w nim nie wyczuwam.
- Więc przegoń go z powrotem do nieszczęsnego cielska i tam go trzymaj! Nie mam czasu na niematerialnych wysłanników.
   Sturm dostrzegł rozbłysk w mroku. Usłyszał przyjemne dzwonki. To czarodziej zadzwonił w srebrny dzwonek jaki miał przy sobie.
- Usłysz mnie, duchu! Gdy po raz trzeci magicznym dzwonkiem zadzwonię odejdziesz z tego zamku, tej ziemi, tego świata i nigdy nie powrócisz.
   Dzwonek zabrzmiał po raz pierwszy.
- Argon!
   Po raz drugi.
- H’rar!
   Po raz trzeci.
- W imię Smoczej Królowej!
   Sturm odczuł szarpnięcie w każdym mięśniu jednocześnie. Czuł dosłownie, jak spada z wielkiej wysokości, lecz tylko obudził się we własnym ciele, w obelisku na Lunitari. Usiadł ciężko dysząc i potrząsając głową. Cała wizja minęła a on niczego się nie dowiedział o miejscu pobytu ojca. To już było wystarczająco denerwujące, lecz machinacje Merinsaarda i Sorotina – i to w Zamku Brightblade – napełniły go oburzeniem. Komuś trzeba przekazać wieść! Podnieść alarm!
   Wyciągnął Sightera z owijającej go derki.
- Obudź się! – powiedział – Spojrzmy na tą waszą soczewkę.
- Teraz? – spytał gnom ziewając rozdzierająco.
- Tak, Czemy by nie? Minęły już całe godziny.
   Mikonowie stali tuż obok, jakby w gotowości na rozkazy, więc Sturm i Sighter dosiedli ich i zjechali na sam do komnaty narodzin. Cała jaskinia była wypełniona skraplającymi się oparami mgły. Gigantycznej mrówce taka wilgotność wcale się Ne podobała. Zdarzyła się nawet raz czy dwa, że ostre stopy pośliznęły się szkolstej ścianie co sprawiało, że Sturm mocniej chwytał się linkowej uprzęży a Sighter przywierał do Sturma jeszcze mocniej.
   Soczewka wciąż jeszcze świciła rubinowo czerwoną poświatą, lecz prawie wcale nie grzała, ciepło już nie promieniowało.
   Sturm delikatnie popukał palcami w brzeg formy. Czwarte pacnięcie odłamało kawałek stwardniałego błota, teraz już całkowicie suchego i kruchego. Widać już było wewnętrznie nachylony brzeg soczewki. Sighter stanął na palcach i badał szkło.
- Nie – zamruczał.
   Wyjął szkło powiększające i dokładnie badał czerwonay twór.
- Na połamane przekładnie i oślizłe krążki! – krzyknął – Soczeka jest do niczego!
- Co?
- Szkło, szkło! Jest niemal nieprzezroczyste!
- To niemożliwe – powiedział Sturm.
   Sighter wręczył mu szkło powiększające. Sturm dokładnie przyjrzał się soczewce. Wszystko, co mógł dostrzec to miliony maleńkich białych bąbelków zamkniętych w stwardniałym szkle. To, no i oczywiście czerwonawa barwa, powodowało, że niemożność skupiania promieni słonecznych do temperatury ognistego łuku stawała się oczywista.
- Może, gdyby tak wypolerować… - z nadzieją zaczął Sturm.
- Nigdy! – zabełkotał Sighter – Większa byłaby szansa na skupianie promieni słonecznych gdybyś użył pnia cedru!
   Cisnął na posadzkę szkło powiększające i skakał po nim aż potrzaskało się na kawałki.
- Co się dzieje? – spytał jakiś głos.
   Stutts z resztą gnomów też zeszli, żeby zbadać wielką soczewkę. Sighter gorzko objaśniał, że cała ich praca poszła na marne. Załamane gnomy okrążyły formę wokoło i z niedowierzaniem patrzyły na soczewkę.
- Bezwartościowa – powiedział Fitter.
- Bezużyteczna – dodał Roperig.
- Strata czasu i wysiłku – zakończył Cutwood.
- I co teraz zrobimy? – pytał Rainspot.
- Postaramy się jakoś to smokowi wyjaśnić – powiedział załamany Sighter.
* * * * *
   Nikt się długo nie rozwodził na temat niepowodzenia z soczewką, nikt poza Cupelixem. Tak zazwyczaj serdeczny i miły, tak przestrzegający dobrych manier tym razem miał chyba napad złości iście smoczych rozmiarów.
-  Grzmiący durnie! Pozbawieni rozumu… nieudolni! Ogromni, telepatyczni GŁUPCY!
- Uspokój się, proszę – poważnie powiedziała Kitiara – Smok w twoim wieku, a zachowije się jak rozpuszczony bachor! Czy sądzisz, że mali ludzie są gwarancją sukcesu?
   Sturm obserwował skutki besztania bestii przez Kitiarę. Uszy Cupelixa, dotąd spoczywające płasko na głowie jak przyklejone, zaczęły się powoli podnosić a wyrzuty kwaśnych oparów przestały strzelać mu z nozdrzy.
- Takie miałem nadzieje! – przyznał smok.
- Cóż, wygląda na to, że wszyscy pozostaniemu tu na troszkę dłuższą chwilę – powiedziała Kit – Będziemy więc mieli mnóstwo czasu na wymyślenie sposobu w jaki można by cię wydobyć z tej marmurowej celi.
   Udobruchany smok przygotował im jeszcze zimną przekąskę i wycofał się do swej samotni aby pomedytować nad problemem. Sturm, Kitiara i gnomy wyszli na zewnątrz i przyglądali się Mistrzowi Chmur. Biedny, pozbawiony życia kadłub, nieruchomu i opuszczony, leżał smutno na czerwonej ziemi Lunitari. Sturm podparł brodę dłonią i ciężko zastanawiał się, by zrozumieć wyjaśnienia Wingovera nad techniką lotu Mistrza Chmur. Skrzydła były bezużyteczne bez błyskawicy, która uruchomiłaby silnik. Wszystko co im pozostało, to na wpół pusta torba powietrza eterealnego.
- A co z powietrzem eterealnym? – spytał.
- A o co ci chodzi? – pytaniem odpowiedział Wingover.
   Sturm poczuł się speszony, że o detalach technicznych ma dyskutować z gnomami , więc tylko odparł:
- Bellcrank zawsze mówił, że jeśli tylko torba powietrza eterealnego będzie pełna to całkiem wystarczy by unieść statek.
- Z całym szacunkiem dla naszego niedawno zmarłego kolegi muszę jednak powiedzieć, że moc unosząca torby jest znacznie za mała jak na wagę całego kadłuba statku – powiedział Stutts.
   I znowu zapadła cisza. Sturm dalej się zastanawiał. Oczy Kitiary zwęziły się w szparki bowiem i ona mocno się koncentrowała.
- A gdyby tak odchudzić statek? – powiedział Fitter.
- Co? – spytał Sturm.
- Co? Zawołali Stutts, Wingover, Sighter, Rainspot i Flash.
- Co! – krzyknąłCutwood, za nim Roperig i (po przetłumaczeniu) Birdcall. Kitiara przestała się wykrzywiać, co zresztą w ostatnich dniach rzadko jej się zdarzało.
- Odchudzić statek! – zawołała – No, teraz coś rozumiem!
   Podniosła małego Fittera i tak nim radośnie potrząsnęła, że mu wszystkie zęby zadzwoniły. No a potem pogoniła ich do roboty. Gnom pobiegł pod pokład i otworzył drzwi wiodące na rampę wejściową. Pozostałe gnomy runęły na pokład poganiane zapałem i desperacją. Zanim jeszcze Sturm i Kitiara zdążyli dojść do rampy wewnątrz staku już rozległy się głośne traski odgłosy łamania drewna.
- Mogą z rozpędu rozwalić wszystko – kwaśno stwierdził Sturm – Pokład, podłogi, deski i słupy.
   Gnomy zorganizowały się w łańcuch z najniższego pokładu aż do najwyższego relingu i zaczęły wywalać wszystko, na czym tylko zdołały położyć ręce. Splądrowały własne kabiny i wyniosły wszystkie prywatne rzeczy. Sturma zdumiała ich ilość jak i różnorodność: koce, książki, narzędzia, kubki, talerze, liny, linki, nici żaglowe, płótno na żagle, skrzynka atramentu, pióra, kostki mydła, dwie harmonijki, skrzypce, flet, szesnaście par butów (wszytkie za duże nawet na Sturma, a tym bardziej na jakiegokolwiek gnoma w historii) rękawice, pasy, a nawet wypchany kozioł trzymany w kabinie Cutwooda. Niektórych rzeczy nie dało się ręcznie wynieść na górny pokład.W pewnej chwili Kitiara znalazła Roperiga i Fittera leżących twarzą do pokładu u boku sporej beczki.
- Nie możemy jej unieść – wysapał Roperig.
- Ja się tym zajmę – odparła.
   Obróciła beczkę, by zobaczyć czy nie ma gdzieś otwartego szpuntu. We wnętrzu beczki zachlupotał jakiś płyn natomiast na jej denku był szablonem wymalowany napis, jedno słowo w języku gnomów.
- A tak nawiasem mówiąc, to co to jest? – spytała.
   Fitter spojrzał na napis z ukosa.
- Oleum witriolowe. Pewnie należał do Bellcranka – powiedział.
   Zauważyła, że na wspomnienie kolegi broda mu lekko zadrżała.
- Witriol, hę?
   Przypomniała sobie bałagan, jaki się zaczął gdy kwas dostał się do Bellcrankowego WspaniałegoBezustnegoSyfonu jeszcze na Krynnie.
- A dlaczego to się jeszcze nie przeżarło przez beczkę?
- Och, pewnie jest pokryta jakimś zabezpieczeniem od wewnątrz – odparł Roperig.
   Otarł dłonią tył karku i ta dłoń natychmiast tam przylgnęła na dobre.
- Och na suchą rdzę!
   Kitiara bębniła palcami po denku beczki.
- Hmmm, dobrze wiedzieć. A więc to coś rozpuszcza jedne rzeczy, lecz innych już nie?
- Tak – zniecierpliwiony Roperig usiłował uwolnić własną dłoń, która teraz sterczała wraz z ramieniem ponad barkiem.
- Na cholerną rdzę!
- A czy to oleum rozpuści marmur? – spytała.
- Możliwe. Zazwyczaj nie rusza substancji szklistych.
- A ołów?
- Tak, z pewnością. Fitter, przestań podskakiwać i mi pomóż.
   Pozostawiła dwójkę gnomów zmagających się z przyklejoną do karku dłonią Roperiga. Szukała innego gnoma, Stuttsa, a ten był na zewnątrz statku. Znalazła go, jak sortował całaą górę rzeczy jakie gnomu powyrzucały. Kitiara złapała go za kurtkę i odciągnęła od tej góry.
- Wiem już, jak uwolnić smoka!
- Co? – powiedział gnom – No jak?
- Witriol Bellcranka – machnęła lekko ręką w stronę statku – Na pokładzie jest tego cała beczka. Jeżeli powolimy, by ten kwas wyżarł zaprawę u dołu obelisku to i ściany się zawalą, no nie?
   Wyraz zrozumienia powoli rozjaśniał twarz Stuttsa. A ptem to zrozumienie uderzyło z całą mocą.
- Hydrodynamika! To zadziała!
   Gnomy usłyszały okrzyki Stuttsa i natychmiast przybiegły gnane ciekawością. Pomagając sobie extra waganckimi wymachiwaniami ramion i gęsto komplementując Kitiarę, Stutts wyjaśnił cały pomysł. Gnomy wybuchły radosnym podnieceniem. To takie proste! Takie eleganckie! Tak się nastawili na rozwiązanie mechaniczne a tutaj kobieta ludzi zaproponowała rozwiązanie chemiczne!
   Sturm usłyszał cały ten zgiełk i pośpieszył w dół rampy. Zgodził się, że plan jest z pewnością dobry, lecz wskazał na jeedną sprawę, jaką należy jeszcze rozpatrzyć.
- Co stanie się z Cupelixem, gdy ściany runą? – spytał – Nawet spiżowy smok nie oprze się naciskowi ton marmuru spadającego mu na głowę.
- Musi być na to jakiś sposób – powiedziała Kitiara.
- A może zapytajmy smoka? – zaproponował Sturm.
   I tak uczynili. Smok z początku był nadąsany i odmówił zejścia ze swej samotni. Kitiara łajała go za nieznośność, lecz odpowiedzi nadal nie było. Nagle głęboko w jej głowie rozległ się głos:
- Nie mam ochoty na kolejne rozczarowanie.
- Niczego nie przyrzekamy – zapowiedziała głośno – Mamy nowy plan i sądzimy, że zadziała, lecz jest z tym jeden poważny problem. Uwalniając cię możemy cię zabić.
- Wyjątkowe rozwiązanie. Już nigdy nie będę więźniem.
- Och, zamknij się. Jeżeli nie możesz tu zejść i pogadać z nami jak rozsądny smok to po prostu zwalimy obelisk prosto na ciebie – Kitiara machnęła ręką pozostałym – Idziemy.
- Nie użyjemy chyba witriolu, gdy on wciąż jeszcze pozostaje na górze, prada, pani? – powiedział Fitter.
- Dlaczego nie? Przecież chcecie sprawdzić, czy to zadziała, co? – odparła.
- Ale możemy zranić smoka – Cutwood w zamyśleniu gryzł ołówek – Tak się zastanawiam. Jaka może być wytrzymałość ciała i kośćca smoka?
   Sighter natychmiast wyciągnął pergamin.
- Możemy dokonać obliczeń!

janjuz - 2017-12-20 20:51:16

Rozdział 28

Przełom

   Mistrz Chmur, pozbawiony kilku setek funtów bezużytecznej wagi, kołysał się lekko ponad gruntem. Wingover nawet zabawiał się „podnoszeniem” wielkiego statku jedną ręką. Roperig doradził by jednak zakotwiczyć kadłub do ziemi więc w grunt wbito DrewnianeKotwy i tak latający statek został zabezpieczony.
- Poza zapasami żywności i wody nie pozostało nic zbędnego na pokładzie – zameldował Stutts – Większość konstrukcji wewnętrznej też została zdjęta.
- A co z silnikiem? – spytał Sturm – Waży pewnie tyle co cała reszta kadłuba razem wzięta.
- No pewnie – odparł Flash nie bez odcienia dumy.
- Więc trzeba go wywalić.
- Ależ nie nasz piękny silnik! Drugiej takiej maszyny nie ma na całym świecie!
   Nie znalazł na to żadnego argumentu więc skierował się do miejsca, gdzie Kitiara, Cutwood i Sighter rozważali problem użycia środków rozpuszczających ołowianą zaprawę obelisku.
-… będzie trzeba drabin, żeby sięgnąć do wyższych poziomów – stwierdziła Kitiara.
- Rusztowanie byłoby lepsze – odparł Sighter – A przecież mamy odpadowe drewno ze statku.
- Jak tam podamy witriol? – pytał Cutwood.
- Szklane pojemniki i zlewki – odparł Sighter – Takie coś przeżre się przez wszystko inne.
   Sturm odchrząknął. Kitiara popatrzyła z niecierpliwością.
- No mów, Sturm.
- Statek jest już właściwie tak lekki, że mógłby latać, lecz Birdcall i Flash nie zgadzają się na rozbiórkę silnika a ten jest już przecież bezużyteczny – oznajmił.
- No to co? Weź młot i rozwal go na kawałki – odparła – Tak się sprawy załatwia.
   Cutwood i Sighter popatrzyli po sobie z niejakim zaskoczeniem, lecz Sturm roztropnie wolał nie komentować. Miast tego spytał, czy już mieli jakąś odpowiedź od Cupelixa.
- Nawet nie pisnął. Strasznie się zrobił uparty.
   Sturm wszedł do środka. Wielka, otwarta komnata przypominała teraz pustynię. Statek, gnomy, cały ich dobytek, dosłownie wszystko zostało usunięte. I tylko trzy otwory Mikonów pozostały takie same.
- Cupelix? – powiedział – Cupelix, wiem, że mnie słyszysz. Zejdź na dół.
   Głos rycerza rozlegał się echem w pustej przestrzeni.
- Kitiara zamierza wdrożyć ten plan z witriolem. Zawali całą wieżę tuż obok twych uszu tylko po to, by udowodnić, że to potrafi.
   Poczuł słaby lecz dość zdecydowany dotyk smoczego, mentalnego głosu.
- Wierzę ci, Brightblade. Ty mówisz tylko prawdę.
- Prawdomówność mężczyzny jest jego obowiązkiem wobec Reguły – odparł Sturm.
¬- Dobiłem targu z naszą drogą Kit. Jeżeli zdoła przekonać do mnie gnomy tp będę jej towarzyszył przez dwa lata po powrocie na Krynn.
   Sturm zmarszczył czoło.
- Po co?
- Nie wiem. Było to jednak dla niej tak ważne, że zdecydowana była opuścić ciebie i twych przyjaciół byle tylko wracać na Krynn.
- To chyba żart! Kitiara nigdy by tego nie zrobiła!
- Jestem bardzo poważny, Brightblade. Kiedy uwierzyła, że statek został zrujnowany to zaczęła naciskać, żebym zabrał ją ze sobą jeśli się uwolnię.
-Dlaczego mi to mówisz?
- Jej ambicje mnie przerażają. Każdy z żyjących ma swoją aurę; słyszałeś może o tym? To jest prawda. Aura odkrywa tą iskrę życia, jak ożywia ciało. Twoja, na ten przykład, jest złoto żółta, silna, promienna, niezmienna. Aura Kitiary jest wściekle czerwona i poplamiona czernią. Ta czerń w niej narasta.
   Sturm machnął ręką lekceważąco.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. Kit jest impulsywna i ma mocny charakter, to wszystko. Mylisz się, mój cnotliwy przyjacielu. Chodź po prostu na dół i pomóż w uwolnieniu cię stąd. Tyle miałem do powiedzenia.
   Sturm wymaszerował na zewnątrz. Gnomy już zmontowały dolny poziom rusztowania. Sturm zauważył pojaśnienie nieba.
- Wschodzi słońce – powiedział – Lepiej wejdźmy do środka i przeczekajmy aż wieża się wyładuje.
   Gdzieś wysoko mocno zadudniło. Słońce wychyliło się zza gór okalających dolinę i pierwsze promienie padły na marmurową budowlę. Trzaski pierwszych błyskawic rozległy się gdzieś ze szczytów wieży. Dudnienie narastało. Cała dolina aż trzęsła się od mocy. Nastawał kolejny, krótki dzień na Lunitari.
- Nie musicie aż tak trząść wieżą! Zamierzam się jednak przyłączyć.
   Cała grupa wybuchła śmiechem pełnym ulgi.
- Mocno nam ufa, prawda? – parsknęła Kitiara.
   Poszli rzędem w stronę nieukończonego rusztowania.
   Stutts bardzo szczegółowo wyjaśnił Cupelixowi cały, witriolowy plan działania. Smok nie był zbyt optymistycznie nastawiony. Wolałby raczej usunąć cały szczyt wieży, lecz nie mieli tyle materiałów, żeby zbudować rusztowanie na wysokość pięciuset stó.
- Szkoda wielka, że nie możesz zejść do w dół do jaskini – zmartwił się Wingover – Byłbyś tam znacznie bezpieczniejszy.
- A kto powiedział, że nie mogę? – sprzeciwił się smok.
- Otwory w posadzce nie są wystarczająco duże być mógł przez nie przejść – argumentował gnom.
- No to je powiększmy. Czy to coś żrącego przeżarło by się przez marmur?
- Ach, nie mamy pewności – odparł Stutts – Żałuję, że nie poświęciłem więcej czasu na studiowanie alchemii, mógłbym ci wtedy odpowiedzieć.
- Więc może popróbujemy w praktyce? Rozlejmy trochę witriolu na posadzkę – zaproponował smok.
   Były porcelanowy dzbanuszek do mleczka z pokładu latającego statku został zmuszony do usług transportu witriolu. Przechylono ostrożnie beczkę i nakapano do dzbanka aż wreszcie był pełny.
- Tylko ostrożnie! – ostrzegł Stutts.
   Kitiara skinęła głową i zacisnęła wargi gdy kropla witriolu spadła z dzbanka na posadzkę, zaskwierczała i pozostawiła tylko czarny, dymiący znak.
   Dziewczyna poszła bardzo wolno w stronę obelisku a po jej obu bokach aż tańczyły wszystkie gnomy oferując ze szczerego serca zupełnie bezużyteczne rady. Sturm pośpieszył przodem żeby oczyścić drogę. Cupelix zszedł na dół aż na samą posadzkę, chciał być tak blisko eksperymentu jak tylko się da. Trzymając dzbanuszek na odległość wyciągniętego ramienia Kitiara rozlała strumyczek witriolu na obrzeże jednej z Mikonowych dziur. Żrący płyn zasyczał i zaczął wściekle skwierczeć aż po paru minutach bulgotanie ucichło.
- Fuj! – powiedziała Kitira – Ależ to coś śmierdzi.
   Wingover obstukał skażoną powierzchnię niewielkim, mineralogicznym młotkiem.
- Kamień z całą pewnością został naruszony – oznajmił – jednak nie za wiele. Potrzeba by tutaj galonów a galonów oleum witriolu żeby skruszyć tak gruby marmur.
- Nie mamy do dyspozycji nieskończonych dostaw – przypomniała mu Kit – Pięćdziesiąt galonów: to wszystko.
- A zatem pozostają dłuta i oskardy – rzekł Sturm – Ręczna robota. Wiedziałem, że skończy się to wszystko na dużej ilości potu i pęcherzy na dłoniach.
   Gnomy wyszły na zewnątrz pracować nad rozrastającym się rusztowaniem otaczającym trzy strony obelisku. Kitiara i Sturm wybrali najcięższe narzędzia gnomów przeznaczone do kopania i ruszyli do pracy. Ciężko to szło. Posadzka była twarda a narzędzia zbyt małe. Co było dla gnoma potężnym pełnowymiarowym kilofem w dłoniach ludzi okazywało się lekkim toporkiem. Wewnątrz więzy było gorąco a wokoło już latały wyłupane odłamki marmuru. Kitaira zdjęła wierzchnią opończę i kolczugę pracowała tylko w lekkij bluzce. Sturm odłożył pancerz i watowany kaftan. Cupelix robił co mógł byle im ulżyć w parcy. Wentylował wnętrze wymachami potężnych skrzydeł i zmiatał im z drogi pył i okruchy kamienia. Opowiadał zabawne i ciekawe historyjki jakie nagromadził mnóstwo czytając.
   Sturm odkrył, że smok jest miłośnikiem elfickiego poety i barda, Quivalena Sotha. Smok znał „Pieśń o Humie” na pamięć. A jeszcze bardziej interesujący okazał się cały cykl zapomnianych pieśni Quivalena o Humie i Srebrnej Smoczycy. Kitiara nigdy nie słyszała opowieści o miłości Humy do Srebrnej i była tą pieśnią zafascynowana.
- Prawdziwa tragedia – powiedział Cupelix posyłając im kolejną bryzę – Że też smok zdecydował się na takie zniżenie ze swej naturalnej, szlachetnej postaci do zwykłej formy śmiertelnika. No, no.
   Sturm wymienił niewielki toporek na równie mały młotek kowalski. Uderzył w posadzkę z mocą, jak odezwała się bólem w dłoni.
- Uważasz więc, że smoki są lepsze od ludzi? – spytał.
- Bez wątpienia. Smoki są większe, silniejsze, mają więcej zdolności i mocy, żyją dłużej i posiadają niezrównane cechy charakteru – odparł Cupelix – Cóż takiego ludzie mogą zrobić, czego nie zrobiłby smok?
- Mogą stąd wyjść – odparła Kitiara opierając się o kilof.
   Wywołujące przewiew skrzydła straciły na chwilkę rytm, lecz po chwili znów zaczęły powiewać.
- Fatalnie, że nie możesz, choćby na chwilkę, zmienić postaci na ludzką – rzekł Sturm – Całe to kopanie byłoby zbędne.
- Niestety, zdolność zmiany postaci nigdy nie była talentem przypisanym smokom spiżowym. Są na temat specjalistyczne teksty, spisane chyba przez elfiego czarodzieja Dromonothalasa są tu chyba najlepsze. Niestety, moja biblioteka posiada tylko wzmianki o tekstach, samych tekstów już nie.
   Kitiara odkopnęła szeroki klin wyłupanego kamienia. Spadł prosto w dziurę. Po kilku sekundach rozległ się stukot świadczący, że spadł na dno jaskini.
- Skąd masz te wszystkie księgi? – spytała.
- Wszystkie były tutaj od samego początku. Dostarczył je chyba twórca obelisku, tak sądzę, aby Strażnik Nowych Istnień posiadał jakąś wiedzę o świecie szerszym niż tylko Lunitari. Są tam całe tomy poświęcone historii, geografii, pismom, medycynie, alchemii…
- Oraz magii – wtrącił Sturm spuszczając młot na posadzkę.
- Połowa zwojów odnosi się do magii – przyznał Cupelix.
   Po dwóch godzinach harówki ludzie zdołali poszerzyć otwór o kilka cali w każdą stronę. Cupelix wyraził satysfakcję z postępu prac, lecz Kitiara była najwyraźniej zdegustowana.
- W takim tempie to zanim dziura będzie wystarczająco wielka byś przez nią przeszedł to my będziemy już za starzy, żeby te narzędzia podnieść – powiedziała do smoka.
- Tak myślę, że chyba wybraliśmy najgorszy sposób – zamyślił się Sturm.
   Barki i plecy aż jęczały z bólu a głowie dudniło od ciężkiej pracy i ogromnego wysiłku w bardzo rozrzedzonym powietrzu.
- Pamiętam, jak kamieniarze pracujący na zamku rozłupywali kamienie grubości tej posadzki jednym, czy dwoma uderzeniami. Dajcie mi trochę zimnej wody to nad tym pomyślę.
   Odebrał od Kitiary dzban wody i osunął się tuż przy ścianie.
   Kit wyszła na zewnątrz. Ku jej nieskrywanemu zdumieniu gnomy zdążyły rozklekotaną platformę rusztowania wznieść już na wysokość sześciu stóp i to wokół trzech stron obelisku. Deski, paliki, narzędzia ręczne a nawet belki zostały pospinane i związane razem gdzie tylko na to wolna przestrzeń pozwalała.
- jak idzie? – spytała jednocześnie się odwracając i omal nie wywracając Stuttsa.
- Mocujemy wszystko razem – odparł – A jak postęp prac z posadzką?
- Niewielki, niestety – pomacała się po lewym bicepsie – Zmarnują się te extra muskuly. Jeśli walnę choćby trochę mocniej to połamię narzędzia.
- Rozumiem – Sturm popatrzył krzywo na południowe słońce – Jeszcze dwie i pół godziny i nie będzie już światła. Popatrzmy na wasze postępy.
   Weszli do środka i zastali Sturma klęczącego na posadzce wpatrującego się w dzbanek wody. Przenosił spojrzenie od niego do potrzaskanej powierzchni marmuru, którą niedawno razem rąbali. A potem znów na dzbanek. Cupelix z powrotem wskoczył na skalną półkę.
- Co ty wyczyniasz? – spytała Sturma Kitiara.
- Już pamiętam, jak oni to robili – odparł Sturm – Kamieniarze na Zamku Brightblade wydobywali ogromne bloki granitu pracując tylko w czterech.
- Jak tego dokonali? – spytał Stutts.
- Nawiercali otwory wzdłuż bloku jaki zamierzali wydobyć i wtykali w nie grube kawałki drewna. Nasączali te kawałki wodą. Rozszerzające się drewno rozłupywało kamień.
   Stutts popatrzył na Sturma i zamrugał.
- To bardzo pomysłowe!
- Tylko czy zdołamy wywiercić otwory w marmurze? – spytała Kit.
- Mamy kilka stalowych wierteł – odparł gnom – Przy twojej sile i pewnym wysiłku … tak, bez trudu!
   Stutts pognał w stronę góry usypanych elementów wywalonych ze statku i szybko wrócił niosąc podporę i wiertło. Wyjaśnił pośpiesznie jak ważną sprawą jest ciągłe chłodzenie i smarownie wiertła podczas pracy. Sturm miał ciągle polewać okolice wiertła podczas gdy Kitiara miała wiercić. Spróbowali… otwór o głębokości dwudziestu cali wywiercili w mniej niż trzydzieści minut. Rozpaleni sukcesem wywiercili kolejne otwory, łączą pierwszy otwór Mikonów z drugim, który znajdował się jakieś dwanaście stóp dalej. Opierając się na linii tych otworów jako bazie wyznaczyli trójkąt sięgający w głąb jaskini. Zaczęli wiercić i byli już dość daleko drugiego boku trójkąta gdy zaszło słońce a reszta gnomów zgodnym rzędem weszła do środka. Flash oznajmił, że rusztowanie jest gotowe.
- To poszukajcie drugiego wiertła i do roboty – powiedziała Kitiara – Więcej wody, Sturm! Rękojeść staje się gorąca!
   Było już dobrze po północy gdy wreszcie skończyli. Wywiercono całe trzydzieści sześć otworów. Cupelix też się postarał i wszyscy zostali nakarmieni pożywną zupą i mnóstwem chleba. Zużyli do cna cztery wiertła a ręce Kitiary były całe w bąblach. Rainspot zaoferował jej jakąś kojącą maść, lecz zdecydowanie odmówiła.
- Dawajcie dalej, do dzieła – rzekła – Dawać kołki.
   Gnomy wyciosały drewniane kołki używając do tego pozostałości odpadowego drewna ze statku a Sturm powbijał je w otwory kowalskim młotem. Wszyscy jak jeden mąż opuścili powierzchnię trójkąta utworzonego przez wywiercone otwory. Kitiara napełniła bukłaki wodą i wręczyła je Sturmowi.
- Czyń honory domu – powiedziała – To twój pomysł.
   Uchwycił bukłak.
- Na cześć strażnika Zamku Brightblade – powiedział polewając jednocześnie kołki, napełniając bukłak z powrotem i dalej polewając. Nic się nie stało.
- Więc? – powiedziała Kitiara opierając dłoń o biodro.
- To wymaga trochę czasu – odparł Sturm – Przecież kołki muszą nasiąknąć. Lepiej zbierzmy więcej wody.
   Sturm jeszcze trzykrotnie polewał wszystkie kołki. Ich czubki były już wyraźnie spuchnięte, lecz poza tym nic więcej się nie działo.
- Cudownie – powiedziała sakastycznie Kitiara.
   Odwróciła się parskając ze źle skrywaną pogardą. Gnomy, jeden po drugim, poddawały się i zaczynały wychodzić. Sturm potrząsnął głową.
- To działało gdy brali się do tego kamieniarze mojego ojca – powiedział.
- Kamieniarstwo to trudne rzemiosło – powiedział Cupelix – Jego tajników nie tak łatwo użyć osobie bez przygotowania.
   Posadzka lekko trzasnęła.
   Obok otworu z takim trudem powiększonego przez Sturma i Kitiarę pojawiła się cienka jak włos rysa biegnąca od pierwszego kołka, poprzez marmur, do kołka po drugiej stronie dziury. Sturm oparł młot na ramieniu i pędem podbiegł do dziury. Miał już młotem walnąć w dzielący się kamień gdy usłyszał kolejny trzask i ujrzał, jak szczelina powoli rozbiega się zygzakiem od dalekiego wierzchołka trójkąta w stronę jego bazy. Podniósł młot do uderzenia.
- Nie, poczekaj – powiedział zafascynowany smok.
   Linia pomiędzy otworami Mikonów zaczęła się gwałtownie poszerzać, tak gwałtownie, że Sturm musia się pośpiesznie wycofać. Cała sekcja kamienia, większa od wszystkiego co dotąd ręcznie zdołali wykruszyć, została odłupana i zanurkowała do jaskini poniżej. To jakby otworzyło tamę powodzi; cały trójkąt zapadł się z głośnym hukiem w dół. Cały obelisk odpowiedział wstrząsem na upadek ton marmuru na posadzkę ponad sto stóp poniżej.
   Kitiara wpadła do środka a po piętach deptały jej wszystkie gnomy.
- Na miłosiernych bogów! Co to było? – zawołała.
   Sturm otrzepał dłonie z kurzu dramatycznym gestem wskazał na ogromną dziurę w posadzce.
- Droga do jaskiń dla Cupelixa jest gotowa – powiedział.
   Wszystkie gnomy były za tym by jeszcze tej nocy zwalić obelisk, lecz Sturm i Kitiara byli już zbyt zmęczeni i zdecydowanie odmówili. Cupelix ich poparł mówiąc, że na górze ma całą masę rzeczy jakie chciałby uchronić przed zniszczeniem zanim wieża zostanie zawalona. Odleciał też zaraz do swej samotni na wysokości i pozostawił śmiertelników by dobrze wypoczęli.
   Gnomy powoli się uciszały gdy już początkowy gwar odniesionego sukcesu zaczął opadać. Udali się całą grupą do Mistrza Chmur  i tam położyli do snu. Z głębi kadłuba szybko zaczęło dobiegać pochrapywanie przypominające nieco dźwiękową wojnę między ropuchami a świerszczami. Sturm wyciągnął się na derce w otoczeniu poustawianych skrzynek. Niebo, jak zwykle zresztą, było nieskazitelnie czyste więc zaczął liczyć gwiazdy, by szybciej usnąć.
   Kitiara spacerem wyszła zza skrzynek.
- Śpisz? – spytała.
- Co? Nie, jeszcze nie.
   Przysiadła naprzeciw opierając się o skrzynie.
- To może być nasza ostatnia noc na Lunitari.
- Dobrze brzmi, przynajmniej dal mnie.
- Wiesz, starałam się określić jak długo tu jesteśmy. Według tutejszego czasu wychodzi mi czterdzieści cztery dni i czterdzieści pięć nocy. Tylko ile to oznacza tam, w domu?
- Nie mam pojęcia – przyznał.
- Przypuśćmy, że wracamy na Krynn i okazuje się, że minęły całe lata?
   Prawie wybuchł śmiechem na takie fantazje, lecz jednak się powstrzymał. Nie miał jak dowieść, że ich pobyt na księżycu nie wiąże się z latami przemijającymi  w domu.
- Dużo jest starych opowieści o ludziach, którzy odeszli do królestw elfów i wrócili po, jak sądzili, kilku miesiącach podczas gdy ich dzieci dorosły a przyjaciele pomarli ze starości – powiedziała Kit.
   Początkowo Sturm sądził, że Kitiara tylko duma nad jakimiś prawdopodobieństwami, lecz w końcu stwierdził, że jest naprawdę przejęta.
- Czego się obawiasz, Kit? – spytał delikatnie.
- Spotkanie za pięć lat. Ważne, bym go nie przegapiła.
- Tanisa też?
- Tak.
- Masz zamiar wrócić do niego?
   Poruszyła się nieco niewygodnie.
- Nie, nie o to chodzi. Nie rozstawaliśmy się w najprzyjaźniejszy sposób, więc chciałabym sprawy ułagodzić zanim…
   Coś zaczęła, lecz nagle się zatrzymała.
- Zanim co? – naciskał Sturm.
- Zanim zacznę wędrówki z Cupelixem.
   A więc o to w tym wszystkim chodziło.
- Porzucasz myśl o odnalezieniu ojca i jego ludzi?
- Mój ojciec zawsze mówił, że nie jest własnością rodziny – powiedziała – Chciałabym może podjechać do ich drzwi i napluć w gęby, lecz partnerstwo ze smokiem będzie chyba bardziej ekscytujące – wzruszyła ramionami – Do Otchłani ze wszystkimi Uth Matar!
   Cisza się wydłużyła a oczy Sturma powoli zaczęły się zamykać. Już miał odpłynąć w sen gdy Kitiara znów się odezwała.
- Sturm, jeżeli ujrzysz Tanisa Półelfa zanim ja go zobaczę, to powiedz mu, że jest mi przykro, i że to on miał rację?
   Sturm zbyt mocno czuł się rycerzem i dżentelmenem by wypytywać o cóż może jej być przykro. Na swój honor, na honor Brightblade’a przyrzekł, że taką wiadomość zaniesie Tanisowi Półelfowi.

janjuz - 2018-01-06 16:00:12

Rozdział 29

Obelisk upada

   Smok zaczął wszystkich wywoływać budząc powoli z ciężkiego snu. Gnomy od razu podskoczyły, jak zawsze chętne do rozpoczęcia kolejnej roboty. Sturm przetarł oczy i rozejrzał się dokoła. Kitiary nigdzie nie widział.
   Przeciągnął się i sięgnął po bukłak z zimną wodą. Zdążył pociągnąć jeden, tęgi łyk gdy Kitiara się pojawiła. Odsunęła na bok ręczną piłę i powiedziała.
- Czego nasza bestia tak się wydziera? Nie jestem w stanie go zrozumić.
- Chce żebyśmy się już zabrali za rozwalanie tego przybytku – odparł Sturm.
- W porządku. Ja jestem gotowa.
   Zebrano wszystkie szklane i porcelanowe dzbanki, kubki i filiżanki by użyć ich jako pojemniki na witriol, który zostanie rozlany na zaprawę ołowianą. Gnomy poustawiały się w linię jak żołnierze (no, niemal) trzymając czarki i filiżanki przed sobą jakby trzymali miecze. Kitiara oddała im żartobliwy salut i powiedziała, żeby wyczekali na odpowiedni moment.
   Wewnątrz więzy niecierpliwie przestępował Cupelix z jednej potężnej łapy na drugą.
- Wszystkie książki i rękopisy już zabezpieczone – powiedział – Mikonowie przenieśli wszystko w bezpieczne miejsce w jaskini.
   Nie było powodu do dalszej zwłoki. Cupelix postawił trójpalczastą stopę na krawędzi dziury a ogon mocno przycisnął do piersi. Wiedział, że będzie ciasno.
- Skrzydła zwiń mocniej do ciała – powiedział Sturm – Bardziej. O to chodzi.
- Dobrze, że jestem raczej smukłym przedstawicielem swej rasy – powiedział Cupelix.
   Ciało smoka znikło już w dziurze i tylko głowa wciąż jeszcze była wewnątrz obelisku.
- Chyba będę tęsknił za tym miejscem – powiedział.
- Naprzód! – krzyknęła Kitiara.
   Głowa Cupelixa znikła. Opadł już chyba ze czterdzieści stóp nim zdołał rozłożyć skrzydła. Uderzył o posadzkę jaskini z siłą wystarczającą by zatrzęsły się fundamenty wieży, lecz dla smoka był to tylko lekki prztyczek. Telepatycznie przekazał śmiertelnikom, że czuje się świetnie i że mogą kontynuować.
- Cupelix jest bezpieczny w jaskini – powiedział Sturm do Stuttsa gdy tylko wyszli na zewnątrz.
   Stutts wpakowal dwa paluchy w usta i wydał przeciągły, przeraźliwy gwizd.
- Zacząć polewanie! – zawołał.
   Gnomy, porozstawiane wzdłuż trzech stron obelisku, zaczęły podawać witriol na ołów. Wstęgi trujących oparów zaczęły ciągnąć się wzdłuż murów dusząc wszystkie gnomy poza Roperigiem i Fitterem, którzy wynaleźli NosowyOrazUstnyFiltrŻrącychDymów (Model II). Uważny obserwator szybko by zauważył, że filtry zostały wykonane ze starych chust i szelek.
- Dobrze! Teraz zejść z górnego poziomu i lać na drugim! – zawołał Stutts.
   Co poręczniejsze zlewki z witriole  zostały już rozmieszczone na niższym poziomie rusztowania.
   Flash zszedł na dół po patykowatej kolekcji palików i desek. Obrócił się na drugim poziomie i w tej samej chwili kopnął zlewkę. Witriolowe oleum spłynęło po rusztowaniu pożerając po drodze drewno, wiążące je liny oraz z tym samym zapałem, ołówianą zaprawę.
- Uważaj! – krzyknął Sturm.
   Paliki pod Flaszem zwisly i zaczęły się rozlatywać. Gnom wahnął się do przodu, potem do tyłu na samych czubkach laców aż wreszcie spadł z deskowania.
   Kitaia obserwowała ten upadek i szybko zrobiła krok do przodu. Wyciągnęła ramiona i zręcznie chwyciła nurkującego gnoma.
- Wielkie dzięki – powiedział gnom.
- Oczywiście – odparła.
   Ściany obelsku spowijte były w witriolowe opary. Czarne strumyki spływały po niewzruszonym, czerwonym marmurze gdy tylko upłynniony ołów spadał w dół. Agresywny płyn zajadle wżerał się w szczeliny między głazami i już po pół godzinie od rozpoczęcia procedury gnomy zeszły na czwarty poziom rusztowania.
- Wygląda to tak, jakby ściana płakała – zauważył Sturm – Lecz chyba nie poniosła większych szkód.
- Efekt musi się skumulować – odparł Stutts – Bez wsparcia ołowiu każdy głaz opadnie w dół pod ciężarem wyżej położonych bloków. Nim zejdziemy di poziomu gruntu to już cała budowla będzie się odchylać od pionu o co najmniej trzy stopy. Czwarta ściana nie zdoła podtrzymać takiej nierównowagi i cały obelisk się rozpadnie.
   Ciemno czerwone niebo, ciemne jak wino czerwone, powoli zaczęło jaśnieć. Sturm się wzdrygnął.
- Wschód słońca – powiedział – Czy wyładowania płyną na cały proces?
- A jakże by nie! – odparła Kitiara – Zwalą nam to wszystko na głowy!
   Podbiegła do podnóża rusztowania i zawołała z całych sił.
- Ruszać się tam! Zaczyna się się wschód!
   Gnomy jak to gnomy, nadciągający świt wprawił ich w gwałtowne poruszenie więc bez wypadków się nie obyło. Porozlewany witriol spalał wszystko i chlapał na wszystkie strony. Gwiazdy na nieboskłonie przygasały a purpura nieba stopniowo różowiała. Zwyczajowy już strumień meteorów przelatywał od jednego horyzontu do drugiego a intensywna w swej głębokości cisza została nagle przełamana napięciem w powietrzu jakiego Sturm nie mógł wyczuć, lecz Kitiara czuła dobrze.
- Szybko! – krzyknęła.
   Gnomy spadały z rusztowania jak myszy z płonącego budynku. Drewniana platforma trzeszczałai i gięła się gdzie tylko witriol na nią kapnął a dolan trzecia część obelisku była już spowita gęstą, szarą parą.
- Biegiem! – krzyknął Sturm – Jak szybko i daleko dacie radę!
   Złapał Cutwooda, najwolniejszego z gnomów, i poderwał go do góry. Kitiara wpakowała pod pachy Roperiga i Flaha, ostatnich uciekających z rusztowania. A potem wszyscy pognali daleko, mijając z rozpędu miejsce gdzie pozostawili Mistrza Chmur po nienaruszonej stronie obelisku. Hałas potwornego tarcia wypełnił całą dolinę zagłuszając nawet trzask porannych wyładowań. Flash wykręcił głowę pod ramieniem Kitiary i popatrzył wstecz.
- Bloki się poddają! – zawołał.
    Gromkie odgłosy tarcia i darcia zamroziły ich w biegu. Każdy stanął, odwrócił się i gapił oniemiały.
   Groty błękitnych błyskawic strzelały wciąż z samego szczytu obelisku, lecz już nie w kierunku odległych klifów okalających dolinę tylko prosto w czerwoną glebę nie dalej jak sto stóp od podnóża wieży. Obelisk wyraźnie się przechylił a całe strumienie pokruszonego marmuru poleciały prosto na ziemię. Przez moment nawet wydawało się, że wtrzyma brak pokruszonych bloków, lecz ogromna waga wyższych kondygnacji stanowiła za duży nacisk by mógł go wytrzymać osłabiony fundament. Powlo, omalże z gracją, pięćset stopowy obelisk runął w dół. Kamienie potrzaskały na kawałki pod przeogromnym naciskiem. Górna część, z potwornym hukiem, rozpadła się jeszcze w locie na poszczególne głazy. Bloki długie na dwanaście stóp, wysokie na sześć i grube na trzy stopy upadały na ziemię drążąc głębokie kratery w miękkim gruncie. Obelisk położył się jak upadające drzewo. Kawałki ważące po kilkanaście ton uderzały o siebie nawzajem, pękały, kruszyły się by na koniec wreszcie lec spokojnie jakby im sił do dalszych skoków brakło. Piramidalne zwieńczenie wieży, pojedynczy blok, strzeliło błękitno biełymi iskrami. Błędne ogniki zamigotały w chmurach powstałego kurzu i zgasły. Tylko cisza świadczyła o upadku potężnej budowli.
   Prawdziwa cisza. Wszelki rumor zgasł.
- O bogowie – poważnie mruknął Stutts.
- Zadziałało – dodał Wingover.
- Doprawdy zadziałało – szepnął Rainspot.
   I nagle Kitiara wyrwała się z głośnym okrzykiem pełnego tryumfu.
- Juhuuuu! – wrzasnęła i wyskoczyła wysoko w górę – Dokonaliśmy tego! Daliśmy radę!
   Sturm spostrzegł, że oto uśmiecha się od ucha do ucha, lecz gdy wraz z całą, niewielką grupką zbliżał się do upadłego giganta i on zachowywał zupełną ciszę. Wiekie bloki kamienne sterczały wokoło zagrzebane w ziemi na jedną trzecią swej wielkości. Sturm patrzył i podziwiał. Kształt obelisku był nadal rozpoznawalny w tym potężnym rumowisku powstałym po zawalonej budowli. Sturm wspiął się na stertę głazów w pobliżu byłej podstawy wieży. Kurz, powstały w wyniku zawalenia wieży, rozlał się szeroko w powietrzu i zamglił niebo różowym obłokiem. Rycerza dopadła dziwaczna myśl: czy badacze gwiazd na Krynnie są w stanie dostrzec obłok kurzu? Rizciąga się już na całe mile a jest ciemniejszy od gleby księżycowej. Może astronomowie go widzą, teoretyzuję na jego temat, prowadzą uczone dysputy na temat jego powstania i znaczenia?
   U podstawy obelisku zebrali się już wszyscy. Kopuła bloków spadła na posadzkę i zakryła dziurę. Tylko osoba niezwykle mała miałaby szansę przecisnąć się przez pozostałe wciąż szczeliny. Kitiara zawołała Fittera.
- Gnaj tam i zawołaj smoka – powiedziała – Spradź, czy wszystko z nim w porządku. Nie słyszę jego odpowiedzi.
- Tak, pani – Fitter popędził w głąb kamiennego sklepienia.
   Gdy tylko zawołał głośno wszyscy usłyszeli telepatyczną odpowiedź.
- Sukces!
- Żyje – stwierdził Stutts.
- Będziemy musieli oczyścić wyjście z tych głazów – mruknął Sturm.
- Zmykaj, malutki Fitter, ja wychodzę!
   Fitter się wyczołgał a wszyscy śmiertelnicy daleko się cofnęli. Cała mas bloków poleciała na zewnątrz i pojawił się Cupelix. Potężną twarz przedzielał szeroki uśmiech. Wielkie zębiska zajaśniały w przytłumionym świetle gdy odchylał łeb i oddychał pełną piersią.
-Radujcie się ze mną, śmiertelni przyjaciele! Jestem wolny! –zawołał.
- Nie miałeś jakoś problemu z odrzuceniem tych głazów – powiedziała Kitiara.
- Najmniejszego, moja droga Kit. Kiedy tylko budynek runął to i ochronne zaklęcie zostało złamane – Cupelix zaciągał się się świeżym, chłodnym powietrzem wciągając iście smocze hausty – Ależ to słodkie, prawda, te pierwsze oddechy wolności.
   Nikt nie miał pojęcia co też teraz należało czynić.
- Przypuszczam – powiedział zadumany Stutts – że chyba powinniśmy zacząć przygotowania do naszego odlotu – tu oparł dłonie na mocno zaokrąglonym brzuchu – oczywiście, o ile tylko Mistrz Chmur będzie mógł lecieć wyłącznie dzięki powietrzu eterealnemu.
- Zaufaj mi _ powiedziała Kitiara.
   Sturm rzucił w jej kierunku pytające spojrzenie. Mrugnęła i uśmiechnęła się jak tylko dawna Kit umiała po czym odeszła w stronę wierzchołka zwalonej wieży.
   Cupelix tymczasem, nie ostrzegając nikogo i nie uprzedzając, rozwinął skrzydła na całą szerokość. Spędzając wieki w ciasnym zamknięciu nigdy nie mógł ich rozpostrzec i cieszyć się ich wspaniałością. Teraz pomrukiwał z radością i rozciągał skórzaste skrzydła. Jednym skokiem wystrzelił w powietrze i zamachał skrzydłami spokojnie, radośnie i elegancko. Z każdym ich uderzeniem qznosił się coraz to wyżek okrążając wciąż miejsce swych narodzin. Robił koziołki, pikował, szybował, machał pełnymi skrzydłami by nagle je zwinąć i spadać jak kamień. Wspiął się tak wysoko, że stał się już tylko złotawą kropką na nieboskłonie po czym dał nura tak szybkiego i dzikiego, że wydawało się nieuniknionym iż rozwali się o rumowisko wieży.
   Sturm z niejakim trudem odwrócił wzrok od rozradowanego smoka i spostrzegł, że wszyscy go już opuścili. Kitira była już prawie na szczycie ruin natomiast gnomy rozproszyły się po gruzowisku, mierzyły, dyskutowały i niezmiernie cieszyły się z odniesionego sukcesu.
   Gdzieś w gruzach Kitiara odnalazła cudowne gobeliny, które widziała w prywatnej samotni Cupelixa. Były podarte, lecz całe fragmenty pozostały rozpoznawalne. Cupelix nie zatroszczył się o ich uratowanie i Kit mogła się tylko dziwić dlaczego tak się stało. Znalazła fragment ze Zgromadzenia Bogów, fragment przedstawiający Mroczną Królową. Utkana twarz maiała szerokość wzrostu Kitiary, lecz jakoś zdołała zwinąć fragment i zawiązać go jak pas w talii. Czuła, że powinna go ocalić.
- Masz ochotę na przejażdżkę? – spytał Cupelix.
   Kitiara spojrzała w górę. Smok zawisł nad nią a poruszające się skrzydła wprawiały kurz z ruin w ruch. Pomyślała przez chwilkę i ostrożnie odparła.
- Tak. Tylko bez akrobacji.
- Oczywiście, że nie.
   Paszczę Cupelixa rozszerzył denerwujący grymas. Wylądował a Kitirara dosiadła jego szyi. Uchwyciła się spiżowych łusek o powiedziała.
- Gotowa.
   Wystrzelił prosto w górę a Kit poczuła jak dech jej w piersi zapiera. Powolnymi, wręcz leniwymi machnięciami skrzydeł Cupelix krążył nad ruinami i latającym statkiem. Kitiara znów odczuła radość jakiej doświadczyła podczas pierwszych minut pobytu na Mistrzu Chmur gdy cały Krynn rozpościerał się poniżej niej. Z wiatrem w krótko przyciętych włosach patrzyła na twarz Sturma wyrażającą ogromne zaskoczenie.
- Hej, Sturm Brightblade! Hej-jah! – pomachała mu jedną ręką – Sam powinieneś spróbować!
   Gnomy wzniosły radosny okrzyk a Cupelix rozpoczął powolną wspinaczkę w niebo. Sturm obserwował jak smok unosi Kitiarę coraz wyżej. Czuł dziwny niepokój. Nie obawiał się o Kit. Coś w obrazie człowieka dosiadającego smoka zmroziło go do samej głębi.
- Cóż, cieszę się, że tak się dobrze bawią – kwaśno stwierdził Sighter – Lecz czy my nie powinniśmy zacząć własnych przygotowań?
   Sturm pomachał Kitirze i zawołał by już wracała na dół. Po kilku pozornych atakach nurkujących na rumowisko, gnomy czy samego Sturma Cupelix wylądował a Kitiara zeskoczyła na ziemię.
- Dziękuję, smoku – powiedziała z zarumienioną twarzą.
   Poklepała Sturma po ramieniu powiedziała.
- No dobra, bierzmy się do dzieła. Nie ma powodu by tu stać cały dzień i gapić się na latający state.
   W chwili kreatywnego wandalizmu Flash i Birdcall zgodzili się, że należy zdemontować bezużyteczne teraz skrzydła i ogon. Statek nabrał surowego, poobcinanego wyglądu. Kitiara tymczasem się uśmiechała i nuciła pod nosem żołnierską piosenkę.
- Trzymaj krok, żołnierzu – pwoedziała do Sturma wpierając ramię w jego bark.
- Z czego się tak cieszysz? – spytał – Statek może być całkiem niezdolny do lotu.
- Uwierz mi, mamy polecieć to polecimy.
- Mogę nawet polubić zawroty głowy jeśli to tylko pomoże.
   Roześmiała się głośno słysząc ponury ton. Statek załadowano wodą i żywnością, jakie gnomy zdołały zebrać, oraz paroma niezbędnymi przedmiotami – zapasowe drzewce, narzędzia, gwoździe i temu podobne. Sturm wychylił się poza reling i spostrzegł, że kil siedzi mocno w ziemi. Gnomy zebrały się na rampie. Sturm z Kitiarą przystanęli z jedną nogą na rampie a drugą wciąż jeszcze na ziemi czerwonego księżyca.
- Czy ktokolwiek zdoła uwierzyć, że tu byliśmy? – spytał rycerz rozglądając się wokoło – Wygląda to na jakiś dziki sen.
- A cóż to za różnica? – odparła Kitiara – Wiemy sami, czego dokonaliśmy i gdzie byliśmy i nawet gdybyśmy nikomu o tym nie powiedzieli, to tak będziemy wiedzieć.
   Weszli po trapie i wciągnęli go za sobą. Zabezpieczono właz i Sturm udał się na główny pokład. Kitara zniknęła w czeluści ładowni. Cupelix podleciał, potężnie machnął skrzydłami i łagodnie osiadł obok Mistrza Chmur.
- Wspaniale, moi przyjaciele! Otom został odrodzony – nie, urodziłem się po raz pierwszy! Uwolniony z kamiennego sarkofagu w którym musiałem bytować jestem teraz nowym smokiem. Odtąd już nie jestem Cupelix, jestem Pteriol, Lotnik!
- Miło cię poznać, Pteriol – uprzejmie odezwał się Fitter.
- Lepiej już odlatujmy – przerwał im Sturm – Póki jeszcze jest światło.
- Tak, tak – odezwał się Stutts – Słuchajcie wszyscy: każdy staje przy linie cumowniczej. Kiedy tam sygnał zwonicie węzły i zaczniemy się wznosić.
- Tylko powiedz im, żeby potem wciągnęli liny. Więcej już ich nie mamy – doradził Roperig.
- I wciągnąć potem liny! – zawołał Stutts – Wszyscy gotwi?
   Gnomy okrzykami potwierdziły gotowość.
- Bardzo dobrze! Wszyscy razem – luzować liny!
   Właściwie udało się im wyluzować liny cumujące jednocześnie, tylko Rainspot na rufie zmagał się z jakimś mocnym węzłem i został nieco z tyłu. Statek się zakołysał a deski poszycia ostro zaskrzypiały.
- Jesteśmy za ciężcy! – krzyknął Wingover.
   Wyraźny dźwięk rozdzieranego drewna zagrzmiał im pod stopami. Prawa burta uniosła się osro do góry rzucając wszystkich na lewą stronę. Sturm grzmotnął tyłem głowy o deski nadbudówki. I wtedy, wydając rozdzierający uszy trzask, Mistrz Chmur wyprostował się i uniósł w powietrze.
- Hallo! – zawołał Pteriol – Coś zgubiliście!
   Sturm i gnomy stłoczyli się przy relingu. Wznosili się dość powoli, lecz z wysokości około pięćdziesięciu stóp dostrzegli szeroką sekcję deskowania z drewna oraz masę ciemnego metalu spoczywającego na ziemi.
- Silnik! – wrzasnął Flash.
   Birdcall wrzasnął ptasim głosem naśladując krzyk jastrzębia. Ruszyli biegiem do zejściówki. Ledwie jednak doszli do zejścia z pokładu już Flash wpadł w ramiona Kitiary. Wesoło pogwizdywała taneczną melodię z Solace.
- Szybko! – zawołał podekscytowany gnom – Straciliśmy silnik! Musimy wracać i go zabrać!
   Kitiara przestała pogwizdywać.
- Nie – powiedziała.
- Nie? Nie?
- Nic nie wiem o nawigacji w powietrzu, lecz wiem, że ten statek był za ciężki by móc się wznieść w powietrze. Spowodowałam więc, że nadmiarowa waga pozostała daleko za nami.
- Jak ro zrobiłaś? – dopytywał Stutts.
- Przepiłowałam poszycie statku dookoła silnika – odparła.
- To nie jest w porządku! Tak nie można! – wykrzykiwał zalany łzami Flash.
   Birdcall wydawał całkiem podobne dźwięki. Sturm poklepał ich obu po ramionach.
- To może nie jest w porządku, lecz i tak jest jedyną rzeczą jaką można było zrobić – powiedział delikatnie – Przecież będziecie mogli zbudować inny silnik gdy już znajdziecie się na powrót w Sancrist.
   Stutts i Wingover przecisnęli się obok Kitiary i zaczęli schodzić po drabinie do ładowni.
- Lepiej sprawdźmy tą dziurę – powiedział Stutts – Kadłub może być poważnie osłabiony.  Nie mówiąc już o przeciągach.
   Słowo „przeciąg” okazao się sporym niedopowiedzeniem. W kadłubie ziała potężna dziura o wymiarach dwunastu stóp na osiem. Była dokładnie w tym miejscu, gdzie przedtem znajdował się silnik.
- Bogowie! – mruknął Stutts patrząc z wysoka na odległą powierzchnię księżyca.
   Byli już na wysokości ponad stu stóp.
- Bardzo to interesujące.  Powinniśmy byli zbudować okno w dnie statku na samym początku konstrukcji.
- Zapamiętaj to na przyszłość – powiedział Sturm, który jednak trzymał się z dala od brzegów otworu – Jakoś to będzie trzeba jednak zatkać, choćby po to byśmy sami nie zwalili się na dół.
   Działania Kitiary niezupełnie go zaskoczyły. Było to coś typowego jeśli chodzi o nią: szybko, bezpośrednio i cokolwiek brutalnie. Tak, czy inaczej, wreszcie oderwali się od gruntu.
   Spiżowe łuski Pteriola pobłyskiwały złoto gdy przelatywał poniżej statku. Smok wznosił się spiralnym lotem machając leniwie skrzydłami. Mistrz Chmur powoli ulatywał na zachód oddalając się od obalonej wieży.
   Wingover postąpił do przodu aż wreszcie palce stóp miał już poza krawędzią drewnianych bali poszycia kadłuba. Odsunął gwałtownym ruchem badaże spowijające mu głowę. Niesamowite oczy gnoma skupiły się na czymś daleko w dole.
- Co to jest? – spytał wskazując coś na ziemi.
- Niczego nie widzę – odparł Stutts.
- Tam na dole ktoś idzie.
- Drzewo lud? – zasugerował Sturm – Słońce wciąż świeci.
- Za mały. No i chodzi zupełnie inaczej, podobnie do – Wingover przetarł oczy niewielką piąstką – Nie! To przecież niemożliwe!
- Co? Co?
- Wygląda zupełnie jak gnom… jak Bellcrank!
   Strum aż się szarpnął.
- Bellcrank nie żyje.
- Wiem! Wiem! Ale to wygląda jak on. Jego uszy też miały taki śmieszny kształt – tu Wingover pogłaskał własne uszy – Tyle, że on jest teraz cały czerwony!
   Na górnym pokładzie rozległy się głośne okrzyki. Sighter wypatrzył przez lunetę maszerującą postać. Sturm, Stutts i Wingover pognali na pokład. Astronom również zidentyfikował Bellcranka. Fitter zadrżał.
- Czy to jest duch? – spytał słabym głosem.
- Raczej nie – odparł Sighter – Właśnie się wywalił o kupkę gleby.
- A zatem jest żywy! Zawołał Cutood – Musimy po niego wrócić!
   Flash, Roperig i Birdcall natychmiast go wsparli. Stutts odchrząknął głośno by zwrócić na siebie ich uwagę.
- Nie możemy wrócić – powiedział smutno – Nie możemy kontrolować ani kierunku, ani wysokości lotu.
   Rainspot zaczął już pociągać nosem. Cutwood przecierał rękawem oczy.
- Czy nic już nie możemy zrobić? – dopytywał Sturm.
   Wtedy właśnie po lewej burcie pojawił się Pteriol. Był w ostrym przechyle na skrzydło i właśnie wykręcał beczkę nad torbą powietrzną. Każdy na Mistrzu Chmur czuł telepatyczne uniesienia zachwytu.
- Smok! Smok może go dostarczyć! – zawołał Rainspot.
- Może – potwierdziła Kitiara.
- On cię najbardziej lubi. Poproś go – powiedział Cutwood.
   Spiżowa sylwetka przeleciała lotem strzały po prawej burcie a podmuch powietrza spod skrzydeł spowodował niewielki dryf latającego statku.
- Hej, smoku! Cupelix! O bogowie, to znaczy Pteriol! – wołała Kitiara.
   Smok przeleciał za rufą i pognał pod statkiem.
- Nie słyszy mnie – Kitiara była doprawdy wkurzona – Wielki, durny brutal.
- jest jak pijany wolnością – powiedział Sturm – Nawet winić go nie można zwłaszcza po tych stuleciach spędzonych we wnętrzu obelisku.
- Ależ tracimy Bellcranka! – wołał Fitter widząc jak statek przepływa nad klifami okalającymi dolinę.
   Niewielka, czerwona figurka znikła z pola widzenia nawet dla ostrego wzroku Wingovera. Rozmyła się w szkarłatnym terenie. Gnomy bez słowa obserwowaly jak Mistrz Chmur oddala się od utraconego przyjaciela. Z cichego płaczu wyłamał się Cutwood, który zszedł na niższy pokład. Wrócił dość szybko przynosząc młot, piłę i parę szczypiec. Wyrzucił to wszystko za burtę.
- Dlaczego to robisz? – spytał Sturm.
   Cutwood odwrócił różową twarzyczkę do wysokiego mężczyzny.
- Bellcrank będzie potrzebował narzędzi – powiedział.
   Sighter, Stutts i Wingover odeszli od relingu. Flash i Birdcall pozostali troszkę dłużej, lecz i oni po chwili odeszli. Roperig odciągnął Fittera. Rainspot i Cutwood stali w miejscu pomimo, że dolina była już coraz dalej i dalej.
- Tak ciężko w to uwierzyć – powiedział Rainspot – Bellcrank był martwy. Pochowaliśmy go.
- Może w tym, co mówił smok, jest jakieś ziarno prawdy – zasugerowała Kitiara i na pytanie Cutwooda o czym mówi, dodała – Powiedział mi kiedyś, że na Lunitari nic jeszcze nie umarło.
- Czy chcesz powiedzieć, że tam na dole to nie był Bellcrank, lecz coś bardzo do niego podobne?
- Nie wiem, niejestem ani kapłanem, ani filozofem – odparła – Widzieliśmy już, nawet na Krynnie, jak martwi potrafią się poruszać. Przy całej tej magii pochłaniającej wręcz Lunitari to chyba nie będzie zanadto dziwne, że Bellcrank mógłby powrócić.
   Nikt nie potrafił na to odpowiedzieć. Kitiara poprawiła kołnierz opończy i poszła na dół. Rainspot i Cutwood pozostali samotni przy relingu.

* * * * *
   Przelatywali teraz nad wieloma miejscami, które już przeszli pieszo – pole kamini (teraz, w świetle dnia, pełne życia) oraz łańcuch wzgórz pozbawionych rud. Patrząc z wysoka to ta dżungla, choć tak krótko żyjąca, miała jednak uspokajający wpływ. Rośliny skręcały się i falowały jak grzywacze na morzu smaganym wiatrem. Po jakimś czasie i ten widok stał się lekko nudny więc Sturm zszedł niżej, by sprawdzić, co też dzieje się wokół dziury w jadłubie statku.
   Omal się własnym oddechem nie udławił, gdy zobaczył, vco też wyczyniają gnomy. Cutwood i Fitter, obydwaj rozpłaszczenie brzuchami, leżeli na cienkich deskach przełożonych w poprzek dziury. Od długiego, bardzo długiego upadku oddzielało och tylko skromne drewno o grubości nawet nie całego cala. Rainspot i Flash podawali im krótsze odcinki desek, by przybili je poprzecznie. W takim błazeńskim stylu, metodą próbi błędów, gnomy naprawiały dziurę.
   Gdzieś na rufie Kitiara popatrywała w dół na czerwony księżyc. Byli już w powietrzu ponad trzy godziny więc ziemia była na tyle daleko, że na jej powierzchni niczego już nie można było dostrzec. Był to już tylko obracający się kłąb czerwonego aksamitu, nie bardziej realny niż nieskończona czerń nieba. Cupelix (Kitiara drwiła z nowego imienia smoka) leciał za nimi i troszkę niżej. Ciągły wysiłek lotu wyraźnie go męczył, nie było już mowy o żadnych akrobacjach i tańcach w powietrzu. Była tylko mozolna, powolna i ciężka praca.
- Jak ty to robisz?
- Co jak robię! – spytała Kit.
¬- W jaki sposób lecicie tym statkiem tak bez żadnego wysiłku?
- Powietrze eterealne nas utrzymuje w górze – odparła – To wszystko, co wiem. Mam tu przywołać Stuttsa, żeby to lepiej wyjaśnił?
- Nie. Wyjaśnienia gnomów przyprawiają mnie o ból głowy.
   Roześmiała się serdecznie.
- Mnie też!
   Cieniutki welon oparu wpadł pomiędzy statek i lecącego smoka.
- Chmury – powiedziała Kitiara – Jesteśmy już całkiem wysoko.
- Klatka piersiowa mnie boli. Nie przywykłem do takiego wysiłku.
- Daleka droga na Krynn.
¬- Jak daleko?
- Przy tej prędkości to sporo dni. Może i tygodni. Czy myślałeś, że Krynn jest tuż za horyzontem?
- W twoim głosie niewiele słychać współczucia, moja droga.
- Nie jesteś już, i już nie będziesz, panem własnego świata. Uznaj to za lekcję dyscypliny.
- Twarda z ciebie kobieta.
- To życie jest twarde – powiedziała Kit.
   Odwróciła się od relingu. Powietrze zaczęło się robić wyraźnie chłodniejsze i rzadsze. Musiała przywdziać rękawice. W pomieszczeniu byłej jadalni (teraz już bez ław i stołu) Kitiara zgrabnie wślizgnęła się w wysokie buty. Naciągnęła ciepłe nogawice i ciasno owinęła się linką w biodrach. Na lince minęła stary węzeł. Straciła co najmniej dziesięć funtów wagi. Bez znaczenia, pomyślała, zamieniłam dziesięć funtów wagi na siłę dziesięciu mężczyzn.
   Zaciągnęła kokardę na lince. W zniecierpliwieniu szarpnęła trochę za mocno i na jednym końcu zawiązał się twardy węzeł. Popatrzyła zdumiona i zaskoczona – nie dlatego, że niechcący zawiązała węzeł, lecz że linka nie pękła jak pajęczyna pod takim naciągiem. Wokoło nie było nikogo, więc spróbowała. Złapała w obie dłonie plecioną linkę i szarpnęła. Linka nie pękła.

janjuz - 2018-01-07 17:24:57

Rozdział 30

Mały Czerwony Człowiek

   Powietrze na wielkich wysokościach jest czyste i ostre jak elficki miecz. Wobec braku ciągłego bicia skrzydeł, nie istniał żaden wskaźnik na pokładzie Mistrza Chmur wskazujący na jakiś ruch. Całkiem odwrotnie; wydawało się, że to słońce, gwiazdy i sam Lunitari jest w ruchu podczas gdy statek jest zakotwiczony na niebie. Efekt takiego trybu lotu okazał się dziwnie pozbawiony poczucia czasu. Tylko nakręcany zegar w sterówce dowodził, że jednak czas biegnie dalej, że wciąż płynie.
   Od startu minęło już ponad pięć godzin i Lunitari był już na tyle daleko, by znowu przypominać kulę. Nie było jeszcze widać Krynnu, nie było nawet śladu, i to bardzo niepokoiło podróżnych. Sighter zapewniał wszystkich, że ich glob ojczysty ukaże się natychmiast, gdy tylko Lunitari zmieni swą trasę na niebie.
- Mamy teraz największą szansę na osiągnięcie Krynnu niż kiedykolwiek – powiedział poważnie – Jako największe ciało niebieskie posiada on też największą zdolność przyciągania również nas, tak samo zresztą jak przyciąga więcej słonecznego światła niż Lunitari. Nadal jednak musimy zachować uwagę, by w odpowiednim momencie odpuścić trochę powietrza eterealnego gdy nadejdzie odpowiednia chwila. Tylko wtedy opadniemy swobodnie prosto do domu.
   Taki dziwaczny, pozbawiony ruchu lot denerwował Sturma tak więc udał się szybko pod pokład. W takim miejscu deski pokładu i poszycia kadłuba potrzaskiwały i skrzypiały. Sprawiało mu to ulgę. Zawsze uwielbiał żeglugę statkami.
   Łata na dziurze w kadłubie statku została ukończona, lecz nie był to bynajmniej popisowy przykład sztuki szkutniczej. Deski, łaty i kawałki drewna został zbite i zmocowane ponad ziejącą dziurą w miejscach jakie tylko gnomom udało się znaleźć. Same gnomy przechodziły po tej łacie bez żadnych obaw, lecz Sturm raczej nie dowierzał by mogła ona przenieść jego własny ciężar. Przecisnął się obok łaty i przeszedł w stronę dziobu statku, na morzu tam właśnie znajdowałby się forkasztel.
   Kadłub był już ogołocony, wszystkie części wewnętrzne; dźwignie i przekładnie i temu podobne, dawno już zostały wyrzucone. Czuł się teraz jak wewnątrz szkieletu jakiejś ogromnej bestii, wszędzie tylko kości i żadnych oznak mięśni.
   Sturm wszedł po przedniej drabinie do sterówki. Nie było już koła bowiem i ogon, którym koło sterowało został zdemontowany. Wszystkie, tak delikatnie z brązu wykonane elementy zostały wywalone na złom byle tylko zmniejszyć ciężar statku. Zostało tylko krzesło Stuttsa chociaż i ono zostało pozbawione aksamitnej poduszki.
   Była tam Kitiara, siedziała na pokładzie i wpatrywała się w nicość za oknem.
- Chora jesteś, Kit?
- Czy wyglądam na chorą?
- Nie.
   Sturm usiadł na pokładzie naprzeciw Kitiary. Ta patrzyła przed siebie i machinalnie bawiła się linką nogawic.
- Sturm, masz jeszcze wciąż te wizje?
- Nie, od jakiegoś czasu już nie.
- Ale pamiętasz je? – spytała.
- Oczywiście, że tak.
- Jak wyglądała pierwsza?
- Cóż, to było… kiedy zobaczyłem… - po twarzy Sturma przeleciało zaskoczenie – Coś o moim ojcu?
   Wysokie czoło rycerza stało się masą zmarszczek gdy próbował sobie przypomnieć, co właściwie widział.
- A co pamiętasz z ostatniej? – spytała Kitiara.
   Potrząsnął głową.
- Był w tym jakiś mag… tak myślę.
- Straciliśmy to – miękko powiedziała Kitiara – Naturalna magia Lunitari wpływała na każde z nas. Ty nie pamiętasz treści swych wizji. Ja tracę swą siłę. Popatrz.
   Wzięła sztylet i umieściła między kciukami obu rąk. Naciskając powoli Kitiara wygięła cienką stal pod niewielkim kątem.
- Dla mnie to wygląda na sporą siłę – powiedział Sturm.
- Jeszcze wczoraj wygięłabym to ostrze i złożyła na pół używając tylko palców jednej ręki.
   Odrzuciła na bok skrzywiony sztylet.
- Chyba lepiej nam będzie bez tych mocy – powiedział Sturm.
- Łatwo ci tak gadać! Ja lubię być silna… potężna!
- W każdym pokoleniu żyją i umierają potężni wojownicy. Ci, co odeszli są zapominani przez aktualnie żyjących. Ci, żyjący teraz, znikną w odmętach niepamięci przyszłych pokoleń. Zalety, nie okrucieństwo czy przebiegłość, czynią z wojownika prawdziwego bohatera, Kit.
   Kitiara gwałtownie wyprostowała przygarbione plecy i odaprła ostro.
- Mylisz się, Sturm. Tylko sukces jest pamiętany. Nie liczy się nic innego nad sukces.
   Już otworzył usta by jej odpowiedzieć, gdy nagle drzwi sterówki otwarły się na oścież a do wnętrza wtargnął podmuch lodowatego powietrza. Cutwood, opakowany aż do czubka różowej głowy we flanelowe szmaty i kołdry stał w drzwiach w dramatycznej pozie a kluskowatym palcem wskazywał coś za rufą.
- Smok! – zawołał – Cupelix słabnie!
   Cała załoga już zebrała się na rufie. Gdy Sturm i Kitiara do nich dołączyli to łączna masa ciał stała się na tyle duża, że rufa statku zaczęła opadać.
- Rozproszyć się! Nie możemy stać w jednym miejs-s-scu! – zawołał Stutts.
   Wingover potrząsnął głową.
- Ty się jąkasz – powiedział.
- Teraz to nieważne – wtrąciła Kitiara.
   Cupelix pozostawał daleko z tyłu i jakieś pięćdziesiąt stóp poniżej wznoszącego się Mistrza Chmur. Trzymał skrzydła w pozycji dogodnej do szybowania i poruszał nimi tylko raz na kilka sekund. Potężne tylnie łapy smok, zwykle ciasno przytrzymywane przy korpusie, teraz bezwładnie zwisały.
- Cupelix! Cupelix, słyszysz mnie> - wołała Kitiara prze zwinięte dłonie.
- Tak, moja droga.
- Możesz tego dokonać, bestio. Słyszysz? Możesz tego dokonać!
- Nie. Dość już… za słaby.
   Ogon smoka opadł co spowodowało widoczne drżenie całego ciała.
- Machaj skrzydłami, niech cię licho! Nie poddawaj się! Pamiętaj, jesteś spiżowym smokiem! – wołała – To twoja szansa, Cupelix! Szansa na Krynn!
- Nie mogę latać… nie tak zamierzałem, droga Kit.
- Czy jest coś, co moglibyśmy zrobić? – zawołał Sturm.
- Powiedzcie innym, że jestem. Powiedzcie, niech odwiedzą Lunitari.
- Powiemy! – krzyknął Rainspot.
- Przyniosą książki. Przyniosą filozofów. Przyniosą…
   Myśli smoka się urwały. Cupelix coraz słabiej machał skrzydłami. Kitiara złapała Wingovera za kołnierz.
- Dlaczego nie może lecieć? Dlaczego leci na dół? – wypytywała.
- Powietrze jest tu zbyt rzadkie. Jego skrzydła nie są wystarczająco wielkie, by utrzymać go na tej wysokości – powiedział wielkooki gnom.
   Sturm rozluźnił uchwyt Kitiary  i postawił Wingovera na nogi. Gnom łapczywie nabrał powietrza.
- Mistrz Chmur mógł pozostawać w powietrzu ponieważ miał dwie pary skrzydeł i torbę powietrza eterealnego do podtrzymania. Smok tego nie ma.
- Żegnajcie.
   Kitiara dopadła relingu. Purpurowy glob Lunitari nie był teraz większy od obiadowego talerza. Na tle jasnego księżyca przesuwała się ciemna sylwetka smoka. Stawała się coraz mniejsza, zanikała. Cupelix, na krótko nazwany Pteriolem, spadał. Wingover wyjaśniał kolegom powody smoczego upadku. Potężne muskuły smoka zaczęły znowu pracować potężnymi uderzeniami. Skrzydła się skurczyły i posłały smoka w zapierające dech nurkowanie. Ogromnym wysiłkiem i jęczącymi z bólu mięśniami odzyskał równowagę i spowolnił upadek. Szlakie jego wariackiego lotu ciągnęły się spiżowe łuski oderwane od ciała potężnym wysiłkiem mięśni.
- Cupelix! Nie zostawiaj mnie! Nasza umowa! – desperacko krzyczała Kitiara – Moja siła gaśnie, słyszysz? Potrzebuję cię… nasze plany…
   Sturm objął jej ramiona i spokojnie odciągnął ją od relingu choć wpiła się weń z całych sił.
¬- Żegnaj, droga Kit.
  Usłyszeli tylko tyle i ostatni dotyk telepatycznego głosu smoka odszedł. Sighter wspiął się na reling i przy pomocy lunety przejrzał całą powierzchnię księżyca. Nie ujrzał już niczego.
- Żegnaj, smoku – powiedział.
    Sighter zeskoczył z relingu i z trzaskiem zamknął lunetę. Mali ludzie rozeszli się w ciszy. Kitiara szlochała na piersi Sturma.
- Tak mi przykro – powiedział.
   Łzy dziewczyny poruszyły go bardziej niż tragiczny upadek Cupelixa. Kitiara gwałtownie się odepchnęła i wypaliła.
- Głupia bestia! On i ja mieliśmy umowę! Nasze plany, nasze wspaniałe plany! – zawstydzona nagle swym wybuchem otarła łzy z policzków i głośno pociągnęła nosem – Wszyscy mnie opuszczają. Na nikim już nie mogę polegać.
   Sturm poczuł jak cała sympatia dla Kit gwałtownie znika.
- Na nikim wcale? – spytał chłodno.
   Kiedy nie odpowiedział odwrócił się na pięcie i zostawił Kitiarę samą.
* * * * *
   Cupelix, pokonany przez wysokości jakie miał nadzieję podbić, szybował szeroką spiralą w dół, w stronę powierzchni księżyca, który długo już był, i pewnie zawsze będzie, jego domem. Mięśnie lotne paliły go żywym ogniem bólu i zmęczenia a potworne zimno górnych warstw powietrza zmroziło mu serce i duszę. Ślizgał się nad powierzchnią znajomego krajobrazu, teraz skrytego w mrokach nocy, aż wreszcie klify jego doliny przemknęły pod zwieszonymi ze zmęczenia łapami. Ciężkim uderzeniem rogaty łeb smoka zarył w czerwonawy grunt. Cupelix podniósł łeb, potrząsnął aż kurz zawirował około i… kichnął.
- Na zdrowie! – zawołał głos.
- Dzięki – słabym głosem odparł smok – Zaraz… kto to powiedział?
   Niewielka, niepozorna postać wychynęła zza góry dóbr pozostawionych przez gnomów. Przypominała właściwie gnoma poza tym, że była całkowicie bezwłosa i była koloru czerwonego – skóra, oczy, ubrania, wszystko.
- Ja to powiedziałem – stwierdziła nieduża, czerwona postać – To zwyczajne pozdrowienie skierowane zwykle w stronę kichającego.
- Oj, wiem – marudnie odparł smok , czuł się zbyt zmęczony na gnomie gierki słowne – Kim jesteś?
- Miałem nadzieję, że ty możesz to wiedzieć – odparł mały, czerwony człowieczek – Obudziłem się wczoraj i od tego czasu się tylko włóczę.
   Cupelix podniósł się na tylnich łapach i ostrożnie złożył skrzydła. Każde poruszenie w stawach wywoływało wyraźny ból, tak duży, że w końcu syknął głośniej niż sto węży.
- Czy to boli? – spytał czerwony człowiek.
- Okropnie!
- Widziałem gdzieś tu buteleczkę maści. Być może zdoła to pomóc – mała, czerwona rączka powędrowała do ciemno czerwonych ust – Chociaż nie jestem nawet pewien, co to jest za maść.
- Nieważne, Mały Czerwony Człowieku – powiedział Cupelix – Jeśli możesz to dawaj to.
- Czy to moje imię?
- Jeśli ci odpowiada, to tak.
- Wygląda na odpowiednie do sytuacji, prawda?
   Mały Czerwony Człowiek potruchtał, by odszukać SkutecznąMaśćDrFingera. Zatrzymał się nagle i zawołał.
- A jak ci na imię?
- Cupelix – odparł smok.
   Miał już tu pozostać, to prawda, ale przynajmniej będzie miał towarzystwo do rozmowy. Rozpatrując wszelkie za i przeciw, nie było to najgorsze wyjście z sytuacji.
- Mały Czerwony Człowieku – zawołał przez całą dolinę – Nie zjadłbyś może czegoś?

janjuz - 2018-01-09 17:15:11

Rozdział 31

Wysokozłoty
   
   Druga podróż Mistrza Chmur bardzo różniła się od pierwszej. Nieustanne obroty silnika i stały ruch wachlujących skrzydeł dawał wszystkim na pokładzie poczucie ruchu, jakiejś aktywności. Cichy dryf statku, teraz wspieranego tylko przez powietrze eterealne, w niczym ruchu nie przypominał. Przeszywający letarg dopadał każdego na pokładzie. Niewiele było do roboty jeśli chodzi o sterowanie statkiem a im mniej było pracy tym mniej o nią każdy dbał.
   Gnomy też potrafiły się kłócić. Jeszcze nie tak dawno przerzucały się ciętymi uwagami i lekkimi ciosami w całkowitym spokoju; dziesięć sekund później nikt o tym nie pamiętał i jeszcze mniej o to dbał. Teraz jednak, zgromadzone w pustym kadłubie Mistrza Chmur gnomy jakby utraciły swą zwykłą, szczodrą naturę. Roperig i Fitter kłócili się o prawidłowy sposób przechowywania resztek lin jakie im zostały. Cutwood głuchł coraz bardziej i bardziej gdy przyzwyczajał się do normalnego poziomu słyszalności. Flash wrzeszczał na niego cały czas natomiast Wingover wrzeszczał na Flasha, że ten wrzeszczy. Wingover grał nieustannie w policzki z Birdcallem co skutkowało czerwonymi plamami na ich twarzach. Natomiast Rainspot, biedny delikatny Rainspot, siedział na międzypokładziu i płakał.
   Stutts odszukał Sturma.
- S-s-sprawy idą naprawdę ź-ź-źle – powiedział – Moi k-k-koledzy zachowują jak banda k-k-krasnoludów glebowych. Nudzą się. N-n-nie mają żadnego, wielkiego zadania, jak p-p-przewrócenie obelisku.
- I co ja mogę z tym zrobić? – spytał Sturm.
- M-m-musimy im dać cel. Coś, c-co odwróci ich m-m-myśli od powolności podróży.
- Jakiego rodzaju cel?
- Może by tak S-s-sighter zajął wszystkich nazywaniem wszelkich gwiazd?
- Będą się tylko kłócić – odparł Sturm.
- Możemy w-w-wypiec partię muffinek.
- Nie ma mąki – przypomniał mu Sturm – Próbuj dalej.
- Cóż, m-m-mógłbyś poważnie zachorować.
- O, nie, twoi wspaniali koledzy chcieliby mnie rozciąć byle tylko sprawdzić co jest nie tak. Próbuj dalej.
   Gnom opuścił ramiona w geście porażki.
- To był m-m-mój ostatni pomysł.
   No, to wygląda poważnie… pomyślał Sturm… słyszał kto o gnomie, któremu brakło pomysłu?
- Wiesz – powiedział przygładzając wąsa – może jest sposób, żeby ten statek poruszał się trochę szybciej.
- B-b-bez silnika?
- Statki krążą po świecie bez żadnych silników – zauważył Sturm – Jak to robią?
- Zastanówmy s-s-się – Stutts zwinął razem palce obu dłoni i ciężko myślał – Wiosła, ż-ż-żagle, zwierzęta pociągowe na b-b-brzegu, magia – z niechęcią popatrzył na Sturma – napędzane siłą mięśni koło łopatkowe, holowanie przez wieloryby lub węże m-m-morskie – w oczach zapaliło mu się jasne światełko – Wybacz mi teraz. M-m-muszę porozmawiać z kolegami.
- Dobry człowiek – mruknął Sturm.
   Obserwował gnoma śpieszącego do reszty i prawie podskakującego z radości. Po krótkiej chwili głośny okrzyk radości dobiegł spod pokładu: Stutts wyjaśnił sprawę pozostałym gnomom. Walnięcia i piski oznajmiały wszem i wobec, że bezczynność gnomów się skończyła. Sturm się uśmiechnął.
   Poszedł poszukać Kitiry. Nie było jej w jadalni więc zszedł niżej. Gnomy zebrały się na pokładzie sypialnym w rufowej części. Popatrzył przez pozbawione drzwi przejście i ujrzał jak Flash i Wingover jak szaleni szkicują coś na deskach poszycia przy pomocy kawałka węgla.
-  Nie, nie – mówił Sighter – Musisz zwiększyć stopień wypukłości odpowiednio do kąta natarcia.
- Gadasz, jakbyś się gęsiego sera nażarł! Każdy głupi wie, że musisz zmniejszać wypukłość aż do powierzchni płaskiej – ktoś się kłócił waląc pięścią w deski poszycia.
- Tak, każdy głupi!
   Sturm się wycofał. Gnomy na powrót były szczęśliwe. Zszedł po krótkiej drabince do ładowni. Było tam przeraźliwie zimno, ponieważ prowizoryczna łata w poszyciu ledwie mogła powstrzymać przeciąg, lecz już nie dała rady zimnu. Właśnie tam Sturm zastał Kitiarę siedzącą spokojnie na jednej z wręg kadłuba i pociągającą łyk z butelki na wodę.
- Dobrze wyglądasz – powiedział.
- Bo jest mi dobrze. Masz ochotę? – spytała wyciągając butelkę w jego stronę.
   Podała Sturmowi butelkę. Podniósł ją do ust, lecz zanim pociągnął łyk poczuł zapach słodkiego wina. Opuścił butelkę.
- Skąd to dostałaś?
- Cupelix zrobił to dla mnie. Wino z Ergoth.
   Sturm pociągnął malutki łyczek. Było bardzo słodkie a kiedy pierwsze krople spłynęły mu do gardła poczuł, jak mocno piecze. Twarz musiała mu chyba poczerwienieć bowiem Kitiara zaczęła chichotać.
- Zaskakujące, co? Początkowo smakuje jak syrop, by po chwili kopnąć jak muł ukąszony przez bąka.
   Oddał jej butelkę.
- Zawsze sądziłem, że wolisz ale¬ – powiedział.
   Kitiara pociągnęła kilejny łyk.
- Ale jest doskonałe no dobre czasy, do świetnego żarcia i w dobrej kompanii. Słodkie wino z Ergoth jest na melancholię, samotność i pogrzeby.
   Sturm przyklęknął obok niej.
- Nie rozumiem twej melancholii – powiedział – Jesteśmy w drodze do domu, w końcu.
   Kitiara oparła się o łukowatą wręgę.
- Czasami zazdroszczę ci tej cierpliwości. Innym razem znowu powoduje ona, że zgrzytam zębami – zamknęła oczy – Nigdy nie  zastanawiasz się, jak będzie wyglądać cała reszta twojego życia? – spytała.
- Czasami, i tylko w sprawach bardzo podstawowych – odparł Sturm – Widzisz, częścią rycerskiej drogi życia jest akceptacja przeznaczenia, jakie bogowie nam przygotowali.
- Nigdy nie umiałabym tak myśleć. Ja chcę swój los budować. Dlatego tak bardzo bolą utracone możliwości. Miałam siłę, która teraz zanika; miałam smoka jako sprzymierzeńca i on też odszedł.
- A Tanis?
   Rzuciła mu jedno, zimne spojrzenie.
-  Tak, do licha z tą twoją uczciwością. Tanis też odszedł. I mój ojciec – zakręciła prawie już pustą butelką – Zmęczona jestem. Zaraz uczynię postanowienie a ty, Sturm, będziesz moim świadkiem. Poczynając od dziś będę się zastanawiać, planować, rozumować i kalkulować; wszystko, co będzie działało na moją korzyść będzie dobre a cokolwiek będzie chciało mnie powstrzymać będzie złe. Nie będę polegać na nikim oprócz siebie; nie będę się dzielić z nikim tylko z najbardziej lojalnymi towarzyszami broni. Będę królową własnego królestwa – klepnęła się uda – i nie będę się bała niczego poza porażką.
   Podniosła na Sturma raczej załzawione oczy.
- I co myślisz o moim postanowieniu?
- Myślę, że za dużo było tego wina – chciał się podnieść, lecz go powstrzymała.
- Samej tu zimno – zaczęła się skarżyć.
- To choć na wyższy pokład.
   Kitiara wyciągnęła ramiona i próbowała wstać. Nie zaszła zbyt daleko tylko padła z powrotem na wręgę.
- Lepiej nie będę próbować – mruknęła – Chodź tutaj.
   Sturm stał nad nią. Zdołała uczepić się jego rękawa. Nadal była dość silna więc bez trudu ściągnęła Sturma w dół do swego poziomu. Próbował protestować, lecz tylko popchnęła go na zakrzywione deski poszycia i usadowiła się blisko.
- Po prostu zostań tu na troszkę – powiedziała z zamkniętymi oczami – to się ugrzeję.
   Tak więc Sturm leżał teraz w najzimniejszej części statku z Kitiarą zagnieżdżoną pod lewym ramieniem. Obserwował twarz dziewczyny wyglądającą z obrębionego futrem kaptura. Opalenizna Kitiary zdążyła przyblednąć przez ostatnie tygodnie, lecz ciemne rzęsy i loki wydawały się nie na miejscu u tak surowego wojownika. Ciemne wargi lekko się rozchyliły a zapach jej oddechu przyniósł woń słodkiego wina.
* * * * *
   Gnomy dostarczyły plany wielkiego projektu zwiększenia szybkości dryfującego Mistrza Chmur. Zajęło im to parę godzin i zajęli prawie całą jadalnię. Birdcall wyrysował cały plan na drewnianych ścianach używając kredy i węgla. Sturm usiadł na podłodze i słuchał z uwagą. Kitiara oparła się o ścianę kilka stóp dalej i zaciskała usta; chyba czuła już efekty działania wina.
- Jak widzicie – zaczął Wingover – Nasz plan zakłada otaklowanie Mistrza Chmur żaglami po obu stronach torby powietrza eterealnego. To, oraz oczyszczenie kadłuba z nadmiarowej wagi na rufie, powinno podnieść naszą prędkość o… ile tego określiłeś, Sighter?
   Astronom sprawdził notatki jakie prowadził na połach koszuli.
- Sześćdziesiąt procent, lub około dwunastu węzłów.
- A z czego zrobicie żagle? – dopytywał Sturm.
- Ze wszystkich zapasowych ubrań. Ciebie i Panią Kitiarę też poprosimy o przyłączenie się do tego.
- Ahm, dobrze, jeśli są jeszcze jakieś pytania…
- A co z drzewcami i masztami dla takielunku? – pytał dalej Sturm.
   Cutwood machał rękami żeby wreszcie zwrócono na niego uwagę. Wingover wpatrywał się w podłogę.
- Myślałem już o tym problemie – powiedział poważnie gnom – Za pomocą dłut i hebli możemy odciąć długie, cienkie płaty od belek i relingów statku. Zebrane razem mogą posłużyć jako drzewce.
- Pozwólcie powiedzieć o takielunku – powiedział Roperig.
- Ale ja też to wiem – skarżył się Cutwood.
- Niech Roperig to powie! – zarządził Fitter.
   Cutwood klapnął na pokład.
- Mamy pewien zapas lin – powiedział Roperig – Trochę linek, szpagatu, sznurka, wstęg…
- Dawaj dalej – naciskał Wingover.
- Wszystko wiedzący głupek – mruczał Cutwood.
- Z tego wszystkiego można wykonać  każdej grubości linę, jakiej będziemy potrzebować.
   Roperig strzelił palcami i usiadł. Tylko Fitter bił brawo.
- Możemy się więc wziąć do roboty? – spytał Sturm wstawiając.
   Na podłodze jadalni Mistrza Chmur zorganizowano kółko krawieckie. Całkiem pokaźny stosik odzieży zwalono pośrodku a wszyscy siedli wokoło. Nie był to łatwy kawałek roboty. Sturm nie umiał szyć a Kitiara stanowczo odmówiła nawet podjęcia takiej próby. Ograniczyła wkład swej pracy do rozcinania szwów poświęcanej odzieży lekko pokrzywionym sztyletem. Z całej grupy gnomów tylko Roperig i Fitter, co nie było żadną niespodzianką, okazali się sprawnymi szwaczami. Tak sprawnymi, że z rozpędu wszyli noszoną właśnie odzież w żagiel i trzeba ją było na nowo wycinać.
   Po przerwie na posiłek i odpoczynek prace wznowiono. Parę godzin później (trudno było określić upływ czasu wobec nie kończącej się nocy) szmaciane, liche żagle zostały jednak uszyte. Cutwood i Flash w tym czasie wydłutowali drzewca z najdłuższych belek na statku. Nadszedł czas otaklowania Mistrza Chmur żaglami. Końce drzewc przymocowali do wiązań torby powietrznej i rozciągnęli między nimi żagle. Żagle były zwykłymi prostokątami i teraz zachodziły lekko na siebie na wysokości kilkunastu stóp. Kiedy tylko zostały postawione latający statek zaczął powoli odchylać się na nowy kierunek.
- Jak tym teraz sterować? – pytała Kitiara - Zwykłe statki mają ster. Mistrz Chmur nie ma.
- Musimy dać sobie radę ustawianiem żagli – odparł Sturm.
   Był uradowany widokiem wiatru wypełniającego zabawny, łaciaty żagiel. Przenieśli cały luźny bagaż na dziób i statek ruszył naprzód z nowym wigorem. Można było teraz poczuć wiatr na pokładzie a sam statek kołysał się w przód i w tył jak skaczący koń. Gwiazdy i księżyce poruszały się teraz ze zwiększoną prędkością.
   Przed dziobem pojawiły się chmury a statek szybko je dopędził. Strumienie ciepławej mgły przepłynęły przez statek topiąc szron, jaki osiadł na oknach, schodach i pokrył górny pokład czyniąc z niego zdradziecką pułapkę. Przez chmury płynęli tylko krótki czas. Gdy tylko wyłonili się ze ściany bieli powitał ich widok wspaniały.
   Przed nimi wisiał w przestrzeni przecudnej urody, jak srebrna zabawka w dłoni dziecka, błękitny glob Krynnu. Z tej odległości wydawał się niewielki i tak kruchy, istna szklana kulka. Kolejne chmury zaczęły się wokoło gromadzić, lecz ostrząc i odpadając żaglami załoga Mistrza Chmur szybko warstwę chmur przebiła. Niektóre z nich pobłyskiwały piorunami. Oczy Rainspota patrzyły na to z tęsknotą. Od miesięcy już nie miał do czynienia z prawdziwą pogodą. Odwrotnie niż Kitiara, Rainspot był przeszczęśliwy tracąc swój magiczny dar. Zdecydował, że jednak nikt nie powinien spacerować wyłącznie w szalejącej burzy.
   Kiedy tak ostrożnie sterowali przez labirynt chmur i burz przydarzyła się dziwna sprawa. Słabe echo grzmotu przetoczyło się niedaleko a poprzez zamierający dźwięk Sturm usłyszał coś innego, jakby odległe beczenie albo może zawodzenie trąbki.
- Słyszałeś to? – spytał Flasha stojącego obok jego łokcia.
- Nie – odparł gnom – A co to było?
   Dziwny dźwięk rozległ się ponownie, tym razem głośniej i bliżej.
- O! Znowu słychać! – zawołał Sturm.
- Śmieszne, brzmi to zupełnie jak…
   Zanim Flash zdążył dokończyć zdanie nad ich głowami, pomiędzy płótnami żagli, przemknęła zielono-złota kaczka krzyżówka.
- Kaczka! – dokończył Flash pośpiesznie.
   Był to sporych rozmiarów kaczor, który zresztą o mało co nie porwał na strzępy żagli wpadając w pobliżu drzewc. Kaczor i drzewce się trochę poplątały i ptak upadł u stóp Flasha.
- Hej! Złapaliśmy kaczkę! Ale ładnie! – krzyknął.
- Co on powiedział? – pytał Roperig.
- Powiedział: padnij – odparł Fitter i już się schylał z twarzą do pokładu.
- Nie no, na Reorxa, on złapał kaczkę! – zawołał Wingover.
   Flash odchylił żagiel i kaczor mógł wystawić głowę. Paciorkowate oczy wpatrywały się w załogę Mistrza Chmur z czystą wrogością.
- Ciekawe, skąd się wziął – zastanawiał się Raindpot.
- Z jaja, głąbie – odparł Cutwood.
- Trzymajcie go – powiedziała Kitiara – Kaczki są smaczne.
   W tym samym czasie gdy jej siła gasła po opuszczeniu magicznego wpływu Lunitari również i patykowate rośliny traciły magiczne smaki. Teraz już były tylko gumowate i bezsmakowe. Kitiara oblizała wargi na samą myśl kruchym, brązowym mięsie kaczki.
- Nie za dużo tego na jedenastu – powiedział Sturm – Gdyby tak było ich więcej.
- Kaczki ahoj! – zawołał Roperig.
   Za relingiem prawej burty, aż czarne na tle szarej chmury, przelatywało potężne stado kaczek.
- Odejdź na bok! – krzyknął Sturm – Rozbiją nas jak w nas trafią!
   Gnomy pognały do takielunku i zwaliły w dół żagle na prawej burcie. Statek powoli odchodził od stada wciąż chwiejąc się pod torbą powietrzną niby wahadło. Kilka kaczorów uderzyło w kadłub i się odbiło. Kilka przeleciało nad pokładem skrzecząc niemiłosiernie. Na całe szczęście żaden z nich nie wpadł ani na żagle, ani na torbę.
- To zwariowane – stwierdziła Kitiara – Co robią kaczki tak daleko od domu?
   Flash stał obok wciąż ściskając pod pachą kaczora.
- Może właśnie tutaj są kaczki gdy co roku gdzieś migrują – zastanawiał się głośno.
- Ciekawa teoria – stwierdził Sighter – Czy one tak sobie latają przez trzy miesiące, czy może mają jakieś docelowe miejsce?
   Kitiara związała łapy kaczora kawałkiem sznurka a tasiemką unieruchomiła mu skrzydła. Fitter uważnie obserwował każdy jej ruch. Trochę ją to denerwowało, więc mu rzuciła.
- Chciałbyś sam to zrobić?
- Nie, tylko nie chcę byś mu krzywdę zrobiła.
- Krzywdę! Ja zamierzam go zjeść.
- Och, nie! On jest taki piękny. Te zielone i złote pióra… 
- O tak, a jeszcze lepiej będzie wyglądał obracając się na rożnie – odparła.
   Kaczor, który do tej pory zachowywał się jakby został pozbawiony zmysłów, wybrał właśnie ten moment by zatrzepotać skrzydłem i głośno kwaknąć. W sekundę wszystkie kaczki znikły poza kaczorem trzymanym przez Kitiarę. Kaczor głośno krzyknął za odlatującymi towarzyszami. Fitter popatrzył na przytrzymywanego kaczora i, roniąc dwie wielkie łzy, wręczył go Kitiarze. Gdy ta zamknęła dłonie na złotym ptaku głośny szloch wyrwał się Fitterowi z piersi.
- O bogowie! – zawołała- Trzymaj go, Fitter. Masz i się naciesz.
- O tak! – Fitter pognał do nadbudówki – Nazwałem go już Wysokozłoty, bo lata tak wysoko i ma złote pióra.
   Drzwi zamknęły się za nim hukiem.
- A więc, zamiast kaczki na obiad mamy jeszcze jedną gębę do żywienia – stwierdziła Kitiara.
- Nie przejmuj się – rzekł Sturm – Kaczor jest jednym z nas, poleciał za wysoko i za daleko od domu.

janjuz - 2018-01-14 20:31:49

Rozdział 32

Zagubiona Karawela

   Trudno byłoby określić moment, w którym nastąpiła zmiana. Nastąpiła zwolna, bez żadnych dramatycznych wahań czy ostrzeżeń. Gdzieś w skołtunionych białych chmurach Mistrz Chmur przestał wznosić się w stronę Krynnu, lecz zaczął w jego kierunku spadać. Sturm zapytał Sightera o przyczynę takiej zmiany, lecz astronom zamamrotał coś o „gęstości materii w relacji powietrza” i szybko odszedł. Sighter najwyraźniej sam nie miał pojęcia o naturze tego zjawiska.
   Tak czy inaczej, błękitna twarz Krynnu przeszła znad ich głów i pojawiła się pod stopami. Im bardzie zbliżali się do ojczystego świata tym wiatr stawał się pełniejszy życia a i powiewał znacznie mocniej.
- Jeśli chodzi o mnie to nie damy rady wylądować za wcześnie – skomentowała sytuację Kitiara – Jeśli mam dłużej zajadać te różowe patyki i popijać wodą to z uszu wyrosną mi muchomory!
* * * * *
   Powietrze stawało się cieplejsze i bardziej wilgotne. Podczas gdy ciepło zostało mile powitane to gęstość i wilgotność powietrza stała się dla wszystkich ciężkim wyzwaniem ponieważ wszyscy już przywykli do rzadszego powietrza na Lunitari. Ciążenie ich jednak wprost dręczyło. Jak na tą chwile to zrobienie czegoś wymagającego wysiłku było prawie niewykonalne.
- Na wszystkich bogów – wysapał Sturm gdy skończył już pomagać Cutwoodowi i Flashowi przy trymowaniu żagli na prawej burcie – Nie byłem tak wykończony od czasu gdy wraz Flintem nie musieliśmy uciekać przed leśnymi krasnoludami, potem jak Tasslehoff „pożyczył” troszkę ich sreber stołowych.
   Dzień i noc następowały po sobie w bardziej równym rytmie więc Sturm spał teraz dłużej i bardziej dźwiękowo. Sighter zauważył, że Mistrz Chmur znajduje się w locie już dziewiętnaście dni oraz określił, że lądowanie powinno nastąpić gdzieś za dwa dni.
   Niebo przeszło z głębokiej czerni w piękny błękit a horyzont zapełnił się chmurami. W przerwach między nimi dostrzegali już lasy, pola, góry oraz morze. Wszystko gdzieś w dole bowiem wciąż jeszcze byli bardzo wysoko, lecz i tak mieli już na powrót poczucie istnienia stabilnego gruntu.
   Ranek dnia, który miał być ostatnim dniem lotu wstał parny i wilgotny. Żagle zwisały z drzewc a krople rosy zwilżały pokład. Kleista mgła uczepiła się latającego statku tak mocno, że na odległość większą niż dziesięć stóp od relingu nie było już nic widać.
- Haaalooo! – wołał Wingover – Haaalooo!
- Nic nie widać – stwierdziła Kitiara marszcząc brwi.
- Nawet nie umiem powiedzieć jak wysoko teraz jesteśmy – rzekł Sturm.
   Mistrz Chmur posuwał się naprzód jakby w kłębowisku mokrej wełny. Na pokładzie pojawił się Stutts niosąc zwój liny i kotwicę, zwykły drapak.
- Trzeba t-t-to wywalić za burtę – doradził – To m-m-może zahaczyć o czubek drzewa i pociągając zatrzyma nas w miejscu.
   Opuścił drapaka z dziobu i przywiązał na lince. Kiedy wrócił na śródokręcie Kitiara zaczęła go wypytywać kiedy powinni otworzyć torbę i wypuścić powietrze eterealne.
- D-d-dopiero jak będziemy p-p-pewni, że to już lądowanie.
   Gapiła się teraz na wywijającą hołubce w powietrzu torbę nad głową. Brudne płótna torby kurczyły się wyraźnie wraz z rosnącą temperaturą. Teraz już wisiała w siatce linowej i przewalała się w niej na boki jak jak jakieś zwierzę, które gorączkowo próbuje uciec. Kitiara pomacał krzywy sztylet; żadnych więcej głupot… pomyślała… jeśli wszystko będzie wyglądać w porządku to sama potnę tą torbę!
   Wingover tymczasem, wciąż jeszcze wpleciony w olinowanie, wskazał coś na prawo od dziobu.
- Ogień! – wrzasnął.
   Sighter otworzył teleskop i skierował go w stronę pomarańczowego blasku błyszczącego daleko ponad mgłą. Na sekundę szczęka mu opadła po czym opuścił lunetę i z trzaskiem ją zamknął.
- Ty durniu! – zawołał do Wingovera – Nigdy przedtem nie widziałeś jak słońce wschodzi?
- Co?
- Wschód słońca? – pytała Kitiara.
   Wschód słońca mógł oznaczać tylko jedno; oto znaleźli się już wystarczająco nisko nad ziemią, wschód oznaczał kulę ognia wznoszącą się nad horyzontem, zjawisko tak przez wszystkich pamiętane a nie żółty dysk gdzieś w przestrzeni między czerwonym księżycem a Krynnem.
   Słońce wznosiło się coraz wyżej, stawało się cieplej a mgła powoli zanikała. Tysiąc stóp pod nimi rozpościerał się ocean – gdziekolwiek zwrócili oczy widzieli tylko bezgraniczny przestwór szmaragdowych wód. Wraz z coraz cieplejszym powietrzem zaczął do nich docierać powitalny zapach słonych wód.
   Północny wiatr popychał ich teraz leniwie z prędkością około sześciu węzłów. W miarę ocieplenia się dnia wzrastała też wilgotność powietrza i wszelkie okrycia futrzane i przygotowane wyłącznie na zimną pogodę poszły w kąt. Gnomy rozebrały się do spodni i szelek. Na pokładzie rozbrzmiewał tupot dziewięciu par różowych stóp. Dla ochrony przed słońcem Fitter przygotował dla wszystkich chusty zrobione ze starych koszul i już po chwili gnomy przypominał wyglądem bandę piratów, tyle, że pomniejszonych o połowę.
   Kitiara z radością pozbyła się ciężkiej odzieży i pozostała wyłącznie w nogawicach do konnej jazdy i skórzanej kamizelce. Jedynie Sturm odmówił zrzucenia tuniki z długimi rękawami i ciężkich butów. Kitiara zauważyła już ciemne strużki potu na jego piersi i ramionach. Pomyślała, że godność może być uciążliwym ciężarem.
   Ustawiając żagle niejako pod kątem zdołali obniżyć lot statku bliżej do powierzchni oceanu. Drapak zanurzał się i skakał od grzbietu fali do grzbietu drugiej fali rzucając się wciąż od powtarzających się uderzeń. Sighter ciężko pracował przy pomocy astrolabium by określić pozycję. Bez kompasu i dokładnych map mógł jednak dokonać tylko dużego przybliżenia. Mmo to próbował. Było go wszędzie pełno, na całym pokładzie od rufowej sterówki do forkasztelu. Pot już mu się gromadził na krzaczastych brwiach i skapywał denerwująco z czubka nosa. Kitiara i Sturm przeczytali zgrubne obliczenia po czy Kit spytała.
- I co?
- Jesteśmy na Krynnie – odparł Sighter.
   Kitiar po cichu doliczyła do dwudziestu.
- Przypuszczam, że jesteśmy gdzieś na Morzu Sirrion, jakieś czterysta, może osiemset, a może i tysiąc dwiście mil od Sancrist.
- Cztery, osiem lub dwanaście setek mil? – dziwił się Sturm.
- Brak nam kompasu więc ciężko tu o jakąś precyzję – Sighter starł upartą kroplę potu zwisającą z nosa – Pewien jestem tylko, że jest to któraś wielokrotność czterystu mil.
   Kitiara z rozpaczą podniosła ramiona.
- Cudownie! Możemy teraz krążyć przez cztery dni po zatoce Thalan, lub zagładzić się na śmierć próbując dopłynąć do wyspy oddalonej o tysiąc mil.
- Nie sądzę, żebyśmy mieli głodować – rzekł Wingover.
- Och? A skąd ta pewność?
- Tam jest statek – cicho wskazał daleko w morze.
   Dostojna postać Sightera została dosłownie zdeptana gdy wszyscy w pośpiechu ruszyli do relingu. Z prawej burty ujrzeli dziobowy maszt oraz śnieżne żagle wystające nad linię horyzontu. Wydostano lunetę. Kitiara natychmiast wyrwała ją Sighterowi z dłoni.
- Co jest! – zawołał.
   Dziewczyna jednak już podnosiła lunetę do oka. Statek okazał się dwumasztową karawelą nieznanego pochodzenia. Nie było widać żadnej figury dziobowej ani też nazwy statku na forkasztelu. Na topach masztów nie było proporców ani bandery chociaż pokład był czysty a mosiądze świciły jasno.
- Możesz się zorientować skąd on jest? – pytał Sturm.
- Nie – odparła Kitiara – Nie widać nikogo z załogi.
- Spróbuj na takielunku. Idą z wiatrem więc ktoś musi być na bocianim gnieździe.
- Już patrzyłam. Nikogo tam nie widać.
   Mistrz Chmur wyraźnie zwolnił wchodząc w niższe warstwy powietrza. Zmienił kierunek więc Sturm i czwórka gnomów ruszyli poustawiać bezradnie klapiące, połatane żagle. Kitiara w tym czasie dalej studiowała obraz obcego statku, niezidentyfikowanego statku. Wiele było możliwych powodów do ukrywania nazwy, tylko niektóre z nich były legalne.
- Pirat? Przemytnik? – mruczała do siebie – Sturm! Sturm?
- Co jest?
- Możemy go dojść i dostać się na pokład?
   Podszedł do skraju nadbudówki i osłonił oczy patrząc na nią z góry.
- Dlaczego/
- Mogą mieć żywność i świeżą wodę.
   To był mocny argument. Sturm, podobnie jak i cała reszta, miał dość Lunitariańskich grzybków i całej reszty.
- Sądzę, że to możliwe – odparł – Nasz drapak jest ciągle na zewnątrz.  Trzeba tylko podejść ostrożnie, żeby nie połamać im relingu i nie podrzeć żagli.
   Obcy statek szedł naprzód pod postawionymi wszystkimi żaglami. Na pokładzie nie było nikogo, kiedy jednak Mistrz Chmur obleciał rufę statku Kitiara mogła dojrzeć, ze koło sterowe karaweli było uwiązane. Świetliki rufowej nadbudówki zostały zamknięte a wszystkie furty burtowe były zatrzaśnięte na głucho.
- W taki dzień jak dziś to na dolnym pokładzie musi być duszno – pomyślała.
- Teraz rozwinąć – zawołał Sturm.
   Birdcall i Roperig rozwinęli żagle i latający statek gwałtownie przyśpieszył. Rozchuśtany drapak chwycił łańcuchowe wanty grotmasztu a Mistrz Chmur stanął z mocnym szarpnięciem. Obrócili się pociągnięci liną i nagle zobaczyli, że oto cięższa karawela holuje ich rufą do przodu.
- Co teraz? – spytał Wingover i wychylił lekko za burtę.
- Ktoś tam musi zejść i nas odwiązać – zasugerował Sturm – Poszedłbym, lecz linka drapaka jest dla mnie za cienka.
- Na mnie nie patrz – zawołała Kitiara – Nawspinałam się po linach w tej podróży za całe życie.
   W końcu najlżejszy i najzwinniejszy poszedł, czyli Fitter. Zsunął się po linie do topu masztu. Stanął na rei i pomachał do przyjaciół.
- Znajdź cięższą linę i nas odwiąż! – ryknął Sturm.
   Fitter potwierdził i zszedł na pokład po takielunku. Zwój ciężkiej liny leżał niedaleko grotmasztu. Fitter zarzucił ciężar na ramię  i wspiął się na powrót do Mistrza Chmur.
- To jest praktykant – zawołał dumnie Roperig.
- Widziałeś na dole jakieś oznaki życia? – spytała Kitiara.
- Nie, pani – odparł Fitter pozbywając się jednocześnie liny – Wszystko jest bardzo porządnie poskładane, lecz nie widziałem żywej duszy.
   Sturm zszedł do nadbudówki i szybko wrócił, tym razem z mieczem. Pas miecza przerzucił przez ramię i już był jedną nogą za relingiem.
- Najlepiej zejdę tam i się rozejrzę.
- Idę zaraz za tobą – powiedział Kitiara.
- Ja też – zgłosi się na ochotnika Fitter.
   Pozostałe gnomy nie okazały się w niczym gorsze.
- Ktoś musi zostać na pokładzie – sprzeciwiał się Sturm – Ktoś może jeszcze iść, lecz z pewnością nie wszyscy.
   Sto stóp to dość długa droga gdy musisz schodzić po linie. Upał był tak potężny, że Sturmowi już w połowie drogi zakręciło się w głowie  i musiał się zatrzymać by otrzeć pot zalewający mu oczy. Zastanawiał się wtedy jakim sposobem mu się uda droga powrotna na górę? Poczuł ulgę gdy wreszcie pod stopami miał już solidne, dębowe omasztowanie. Kitiara tymczasem owinęła linę nagimi nogami i ruszyła na dół.
   Pokład wyglądał tak dokładnie jak opisał go Fitter: czysto i w najlepszym, okrętowym porządku. Sturm miał złe przeczucia. Żeglarze nie opuszczają dobrze utrzymanego statku bez poważnej przyczyny.
   Kitiara zeskoczyła na pokład. Sturm zawirował w miejscu i z sykiem stali o wydobył miecz.
- Spokojnie! – powiedziała Kit – Jestem po twojej stronie, pamiętasz?
- Wybacz. Ten statek wygląda jak nawiedzony. Przejdź prawą burtą do dziobu, ja pójdę lewą.
   Nie znaleźli niczego podejrzanego poza faktem kompletnego braku załogi. Zaraz za podstawą bukszprytu widać było luk zejściowy. Kitiara zaproponowała zejście pod pokład.
- Jeszcze nie – powiedział Sturm – Sprwadźmy najpierw rufę.
   Na pokład zjechali też Sighter i Stutts. Sighter trzymał ciesielską kątownicę a Stutts młotek. Była to jedyna „broń” jaką mogli znaleźć. Teraz bardziej niż kiedykolwiek przypominali malutkich piratów lądujących z nieba na nieszczęśliwym statku.
- Z-z-znaleźliście coś? – pytał Stutts.
- Nie. Niczego nie widać.
   Koło sterowe okrętu było ciasno uwiązane. Odchylało się o najwyżej cal lub dwa w lewo i prawo w zależności od wiatru i fali napierającej na płetwę steru. Sturm starał się określić jak długo już ster jest tak uwiązany gdy Kitiara nagle wzięła syczący wdech.
- Patrz tam – powiedziała.
   Do drzwi nadbudówki rufowej przybity był kruk. Wypchany, martwy kruk z ogonem i rozpostartymi skrzydłami.
- Kiedyś to już widziałam. Ktoś tu rzucił klątwę na statek i żeby chronić się przed magią zła ktoś inny przybił tego kruka – powiedziała Kitiara – Lepiej stąd chodźmy.
- Spokojnie – cicho odparł Sturm – Nie widać żadnego znaku, żeby tu jakakolwiek magia działała. Chodźmy do środka to może chociaż zidentyfikujemy co to za statek.
   Żaluzjowe drzwi zaskrzypiały na brązowych zawiasach. Rozszczepione światło rzucało dziwne cienie przez całe pomieszczenie.
- Stutts, możesz otworzyć okiennice?
   Gnom pośpieszył w kierunku szeregu cieni po swej prawej ręce. Zaszeleściło głośno gdy zmagał się zasuwką. Okiennice opadły zalewając kabinę światłem.
- No, to znaleźliśmy kapitana – ponuro stwierdziła Kitiara.
   Dowódca karaweli sidział wciąż przy stole. Gapił się niewidomo przez kościane oczodoły. Czaszkę miał czystą i suchą a szkieletowe palce leżały na blacie i wciąż jeszcze trzymały się razem. Kapitan nosił bogato zdobioną opończę z błękitnego brokatu obramowaną na brzegach złotymi frędzlami i haftem. Makabrę uzupełniał drobny fakt; ostatni posiłek wciąż jeszcze był na talerzu przed kapitanem. Stutts szturchnął cieniutkie kosteczki.
- Kurczak – oznajmił – P-p-pewnie kura.
   Sturm powąchał cynową czarkę leżącą obok prawej dłoni szkieletu. Nie wyczuł żadnych oznak trucizny dobiegających z pustego naczynia. Odłożył je i zwrócił uwagę na cienki, srebrny pierścień okalający jeden z kościstych palców. Delikatnie uniósł dłoń szkieletu. Pomimo delikatności ruchu rycera koścista dłoń jednak się rozpadła. Sturm podniósł pierścień do światła szukając jakiegoś znaku jubilera. Pierścień okazał się prostym, powlekanym srebrem kółkiem. Mógł być zrobiony wszędzie i przez byle kogo. Kitiara popatrzyła pod stół.
- Ho, ho! – powiedziała – A cóż tu mamy?
   Wstała dzierżąc w dłoniach kolejną czaszkę.
- To leżało między stopami Kapitana Kościstego – obróciła czaszkę – Ktoś odrąbał biedakowi głowę. Nawet widać jeszcze ślad topora, o tutaj.
   Smutny eksponat odłożyła na stół i ponownie się schyliła.
- Piękne buty – powiedziała – Srebrne sprzączki, jelenia skóra. Elegancik.
- Ciekawe, kim był – zastanawiał się Sturm.
- O-jej!
   Stutts przystanął przy światłach rufowych. Znalazł tam obitą skórą skrzynkę zamkniętą na prosty zamek. We wnętrzu znaleźli złote monety i porozrzucane klejnoty. Kitiara gwizdnęła głośno i wyjęła ze skrzynki wyjątkowej urody szmaragd.
- Zaczynam rozumieć – powiedziała – Musiał to być statek piratów.
- Jesteś tego pewna? – dopytywał Sighter.
- Nie zdołasz zdobyć takiego bogactwa sprzedając ryby czy towary!
   Rzuciła się otworzyć drugą skrzynkę. Cała była wypełniona małymi, drewnianymi pudełkami. Zdarła z jednego pudełka pokrywkę i nachyliła się by zobaczyć jakie to skarby ono skrywa. Skrzywiła się i potężnie kichnęła.
- L-litości! – zawołał Stutts – A cóż to?
- Przyprawa… pieprz! – wyrzęziła zamykając pudełko z trzaskiem.
   Sturm popatrzył jej przez ramię.
- Przyprawy są rzadsze od złota – powiedział – Ta skrzynka ma pewnie większą wartość niż cały statek.
- Wszystko jedno, kiedy tylko wciągniemy to na górę to ja sobie życzę swoją część w złocie i klejnotach – powiedziała Kitiara.
- Na górę? Myślałem, że jednak przejmujesz się ewentualną klątwą.
- Mając w kieszeni dość złota mogę stanąć twarzą w twarz z każdą klątwą na świecie.
   Słowa, jak zwykle u niej, szybko przeszły w czyn. Zaczęła napychać kieszenie klejnotami i złotem.
   Drzwi kabiny otworzyły się z hukiem i wszyscy aż podskoczyli. To tylko Rainspot.
- Pomyślałem, że lepiej zejdę żeby was ostrzec – powiedział – Szykuje się sztorm. Wygląda na potężny cyklon.
- Wystarczy czasu na małe ocalenie – powiedziała Kitiara.
   Nachyliła się nad skrzynką ze skarbem i próbowała ponieść ją do drzwi. Skrzynka zaskrzypiała i uniosła się nad pokład ledwie o cal.
- Nie stój tak, pomóż!
- Nie ma czasu na ratowanie skarbów – powiedział Sturm – Musimy wracać na Mistrza Chmur.
   Przystanęła szurając skrzynką po pokładzie. Wyprostowała się.
- Musimy? – spytała – Co musimy?
- Musimy wracać na pokład latającego statku.
- Naprawdę? A dlaczego nie możemy zostać na tym pokładzie?
- Nic o nim nie wiemy – protestował Sturm – Z tego co możemy przypuszczać, to pierwsza, większa fala może go potrzaskać.
- Mistrza Chmur też może.
   Stutts ciskał wzrokiem na kłócących się ludzi.
- P-P-Proszę! Ja j-j-jednak wracam! – i pognał do drzwi.
   Sighter wzruszył ramionami.
- Też chciałbym lepiej zbadać ten statek. Lecz moje miejsce jest z kolegami – ukłonił się i popchnął Rainspota  stronę drzwi.
   Sturm pozostał sam na sam z Kitiarą. Z niechęcią w głosie spytał.
- Idziesz czy zostajesz?
   Upartym gestem skrzyżowała ramiona.
- Zostaję.
- Zostajesz więc sama.
   Sturm wyszedł na pokład. Zimny wiatr nadchodził z południa posyłając karawelę na północ pod pełnymi żaglami. Purpurowo czarne chmury zniżyły się do poziomu morza i wiały tęgim wiatrem. Minie kilka minut a oba statki zostaną pochłonięte wichrem.
   Sighter i Stutts bez większych kłopotów wspinali się po linie. Nim Sturm dotarł do topu masztu karaweli onie już wchodzili przez reling na pokład latającego statku. Mistrz Chmur szarpał się na linie jak ryba zaczepiona na haczyku. Sturm z trwogą popatrzył na trzaskającą linę. Złapał ją. Deszcz, ciepły i lekki, poprzedzał sztorm. Sturm wstrząsnął głową. Gnomy zwinęły wszystkie żagle Mistrza Chmur, lecz torba powietrzna wystarczyła by wiatr szarpał statkiem. Sturm podciągnął raz, potem drugi, i dalej i dalej. Starał się nie myśleć o falach rzucających się osiemdziesiąt stóp pod nim.
   Pierwszy deszcz uderzył jak ściana wody. Nasączył Sturma aż do skóry w jedną sekundę. Podciągał się dalej, lecz wszystko wyglądało jakby w ogóle się nie zbliżał do latającego statku.
- Halooo! Sturm, halowo!
- Wingover! To ty! – krzyknął w odpowiedzi.
- Słyszysz Sturm? Lina jest mokra, rozciąga się pod tobą! Za duży naciąg! – wołał niewidoczny gnom.
- Zawracam!
   Sturm z trudnością widział szary kształt Mistrza Chmur.
- Postaramy się po was wrócić! – a potem już tylko słabe – Niech was pilnuje Reorx!
   Sturm z trudem ześlizgnął się po linie na wywijający maszt. Twarda dębina mocno walnęła go w żebra. Odebrało mu dech, puścił linę. Wylądował na żaglu i chwycił się go z całych sił. Zetlała tkanina pękła mu ręku i powoli rozdarła się aż do pokładu. Sturm wylądował na pokładzie mokry, oślepiony i pozbawiony tchu.
   Gnomy odcięły linę u swego końca. Mistrz Chmur odleciał wraz z nadciągającymi chmurami i szybko zniknął z oczu. Kitira dopadła Sturma.
- Możesz stać? Możesz iść? – krzyczała w wyjącym wietrze.
   Skinął półprzytomnie głową. Podciągnęła go do pionu i razem jakoś pokuśtykali do rufowej nadbudówki. Sturm padł na podłodze obok kapitańskiego stołu i starał się odzyskać oddech. Kitiara okrążyła kabinę i zamykając okiennice i mocno zaciskając zasuwki.
- Dobrze się czujesz? – spytała w ciemności.
- Taa…
- Gnomy odleciały?
- Oni… odcięli linę, żeby ocalić swój statek – wykaszlał z bólem.
    Kitiara skrzesała iskrę z kapitańskiego krzesiwa i zapaliła grubą świecę na stole. Falujący płomyk świecy posyłał na ściany kabiny dziwaczne cienie kapitańskiej czaszki. Sturm wyciągnął własną chustkę i nakrył nią czaszkę.
- Wygląda, jakby patrzył na człowieka, nie? – powiedziała Kitiara.
   Wyciągnęła ramię dla utrzymania równowagi. Pokład statku wznosił się opadał z regularnością nadbiegajacych fal.
- Trzeba uporządkować żagle – rzekła Sturm – Jeden potężniejszy podmuch i po nas.
- Nie zamierzam wyłazić na maszt w taki wicher – odparła.
  Sturm wyciągnął miecz.
- Nie będziesz musiała. Przetnę wszystkie liny dolnych żagli. Zlecą i to powinno załatwić sprawę.
   Ruszył do drzwi kabiny.
- Zaczekaj! – zawołała.
   W skrzyni kapitańskiej znalazła linę i ją wyciągnęła.
- Podnieś ramiona.
   Zrobił to a wtedy Kit opasała mu klatkę piersiową liną i mocno ją związała.
- Tylko nie próbuj pływania jak już wyjdziesz – powiedziała.
   Opuścił ramiona.
- Postaram się tego ustrzec.
   Sturm szarpnięciem otworzył drzwi kabiny i dostał potężny cios wichru prosto w twarz. Zataczając się dotarł do grotmasztu i pociął fały grotżagla. Porwana wichrem tkanina opadła jak żywe stworzenie i zatrzeszczała na głównym pokładzie. Schylił się niżej i podszedł do fokmasztu gdzie również pociął fały dolnych sztaksli. Z podniesionymi wyłącznie topslami i jednym kliwrem statek szedł stabilniej. Sturm przedarł się do kabiny na rufie.
- Idzie lepiej! – powiedziała Kitiara.
- I co teraz robimy? – spytał Sturm obciekając wodą z włosów i ubrania.
- Sprawdzimy wszystko pod pokładem – Odparła Kit.
- Zapomniałaś o klątwie?
   Zadowolenie dziewczyny gwałtownie wyparowało.
- Nie zapomniałam. Mając jednak próbkę tego, co jest na pokładzie nie za bardzo się boję.
   Poklepała kapitańską czaszkę, teraz przykrytą chustką Sturma. Czaszka spadła z kości karku i z głośnym stukiem uderzyła o stół. Leżała teraz z oczodołami do góry i patrzyła na śmiertelników, intruzów na tym statku.

janjuz - 2018-01-27 18:29:16

Rozdział 33

Pieczęć Czarodzieja

   Wąski luk zakrywał drabinę wiodącą do ciemnych ładowni karaweli.  Kitiara położyła się płasko na brzuchu i wstawiła świecę prosto w czarny otwór. Owiało ich ciepłe, zastałe powietrze, lecz żadne niebezpieczeństwo się nie wyłoniło. Zeszła na dół a Sturm szedł tuż za nią trzymając dłoń na rękojeści miecza. Zeszli do pomieszczenia co najmniej mało interesującego, do magazynu lin. Zawierał on tylko liny, żagle i łańcuchy. Kitiara zaglądała do wszystkich kątów w poszukiwaniu dalszych skarbów. Znajdowała tylko martwe szczury. Jak wszystko martwe na tym statku, tak i te szczury stanowiły tylko kupki małych kości.
- Czy to nie dziwne – szepnął Sturm – Wszystko, co znajdujemy składa się tylko z kości.
   Przeszli szybko przez lekkie, drewniane przepierzenie i znaleźli się w dużo większej przestrzeni, ładowni cargo. Świeca Kitiary wydobyła z ciemności coś znacznie bardziej złowieszczego niż tylko liny i żagle. Znaleźli chyba zbrojownię wypełnioną po brzegi mieczami, włóczniami, tarczami, spiżowymi napierśnikami, kolczugami, lancami, łukami i ołowianymi pociskami do proc – dość, by wyposażyć niewielką armię.
- Te tarcze wykuły krasnoludy – powiedział Sturm popychając jedną z nich stopą – Widzisz tu, mają znak Gildii Zbrojmistrzów Thorbardinu. Ten napierśnik ma znak Thanów Zhamanu.
   Podniósł napierśnik. Chłodne żelazo wypolerowano i wykończono do powierzchni lustrzanej. Mimo, że miał grubość jednej trzeciej cala był nadspodziewanie lekki.
- To jest broń najwyższej jakości. Po co piratom aż tyle broni? – powiedział.
- Może dopadli i zrabowali magazyn.
- Może, tylko, że powierzchnia na statku jest cenna. Dla siebie mogli zatrzymać co chcieli, lecz chyba nie tyle.
- Co tam jest? – syknęła Kitiara wskazując palce do przodu.
- Forkasztel. Tam śpi załoga.
   Przeszli przez próg i ujrzeli widok straszliwy. Cały forkasztel był wypełniony szkieletami ludzi.
   Czyste, białe kości spoczywały rząd za rzędem stłoczone po obu burtach statku. Niektóre leżały rozciągnięte, inne jakby skulone w agonii aż do okropnej śmierci. Nie wszystkie szkielety wydawały ludzkie. Niektóre, sądząc z kształtu i rozmiaru, należały do krasnoludów. Inne, sporo mniejsze, mogły być szkieletami kenderów lub gnomów. Wygląd wszystkich szkieletów łączyła jedna cecha: ich kostki były połączone łańcuchem, wszyscy byli tym łańcuchem związani.
- Nie podoba mi się to. Działo się tu jakieś straszne zło – syknął Sturm – Chodźmy stąd.
   Cofnął się.
- Co jest tam dalej za drzwiami? – dziwiła się Kitiara.
- Jarzmo bukszprytu. I jeszcze komora kotwiczna.
   W środku zbrojowni znajdował się spory, kwadratowy luk. Sturm twierdził, że prowadzi do ładowni. Zdjęcie pokrywy luku nie było łatwe. Ktoś zabezpieczył ją przybiciem do drewnianego pokładu, i to tuzinem potężnych, żelaznych ćwieków. Sturm zastanawiał się nad najlepszym sposobem wyjęcia ich gdy Kitiara złapała ze stosu broni bojowy topór i zaczęła nim odcinać łby ćwieków, jeden po drugim.
- Stój! – zawołał – Nie pomyślałaś, że pokrywa została tak zabita by zatrzymać coś na dole?
   Zatrzymała się w połowie zamachu.
- Nie – powiedziała i walnęła toporem w następny gwóźdź – Nie ma tam pewnie nic a ci biedacy pomarli na jakąś zaraz albo coś w tym rodzaju. Ty i ja to pierwsi żywi na tym pokładzie od miesięcy, więc co tu znajdziemy należy do nas prawem ratownictwa. Jeśli chcesz swój udział to lepiej pomóż.
   Odcięła łeb ostatniego gwoździa. Z niejakimi oporami Sturm wsunął palce pod klapę luku i już razem ją podnieśli. Mocne, dębowo miedziane wieko odpadło i wylądowało na stercie broni. Głośny brzęk rozległ się echem w całej karaweli.
   Kitiara wpakowała świecę prosto w luk. Chłodne powietrze napłynęło z dołu żwawym strumieniem więc osłoniła płomień dłonią. Słabe światło wpadło do otwartej przestrzeni ładowni. Była pusta.
   Szerokie schody wiodły stromo w dół. Kitiara opuściła już stopę na pierwszy z nich.
- Nie rób tego – ostrzegał Sturm.
- Co się z tobą dzieje? Parę czaszek i kości i nagle zaczynasz obawiać się własnego cienia. Gdzież się podziała twoja ciekawość? Co z rycerskimi wartościami?
- Żyją i mają się dobrze, dziękuję.
   Zeszła parę stopni niżej.
- To jak, idziesz?
   Sturm zatrzymał ją ruchem dłoni i szybko podszedł do stosu tarcz. Znalazł puklerz solidnie wykonany przez krasnoludy i zarzucił go na ramię. Po takim wzmocnieniu poszedł do ładowni śladami Kitiary.
- Czarno tutaj – powiedziała.
   Deski pod stopami pokrywał czarny, śliski pył.
- Sadza? – spytała.
- Hmm, tak – Sturm przyklęknął i stwierdził, że pokład został nadpalony – Szalał tu ogień.
   Otrzepał palce z brudu.
- Ten statek ma szczęście, że wciąż pływa. Pożar na morzu to chyba najgorsze co się może przytrafić drewnianym kadłubom.
- Jest coś pod podłogą – spytała Kit.
- Tylko zęza.
   Coś zwróciło ich uwagę w świetle świecy. Sturm podszedł bliżej.
- Daj tu światło – szepnął.
  Na pokładzie, parę stóp bardziej na prawo znajdowały się cztery długie rysy. Były na tyle głębokie, że przebiły się przez warstwę sadzy do jaśniejszej, nienadpalonej  powierzchni drewna. Rysy leżały obok siebie oddalone o jakieś trzy cale i miały ponad stopę długości.
- Jak sądzisz, co to jest? – spytał Sturm.
- Ślady szponów – odpowiedziała ponuro i wydobyła miecz.
   Poruszali się teraz w kierunku dziobu. Potężny, drewniany walec schodzący przez powałę dzielił pomieszczenie na dwie części. Ten walec to dolny koniec grotmasztu. Po każdej jego stronie znajdowały się drzwi. I oba te wejścia były solidnie zabite grubymi dechami. Barykada po prawej stronie masztu była nienaruszona; ta po lewej była rozwalona na kawałki… uderzenie nadeszło z drugiej strony.
- Cokolwiek to było, przyszło tędy – powiedziała Kitiara.
- Cokolwiek?
   Nie odpowiedziała. Ostrożnie przekroczyła poszarpaną przeszkodę i weszła do przedniej ładowni. Sturm nie mieścił się w otworze więc wyrwał jeszcze parę desek. Nadpalone deski pękały z głośnym trzaskiem.
   Przednia ładownia okazała się jeszcze zimniejsza od rufowej. Nie była okopcona sadzą z pożaru. Znaleźli tu kolejne kości, złamane miecze i pałasze, potrzaskane hełmy – pozostałości po ciężkie walce. Kitiara omal że się nie przewróciła o kolejne zwłoki, takie odziane w  brązową, nadgniłą już szatę. Poruszywszy niechcący szatę spowodowała błysk jakiejś ozdoby.
- To był kapłan – powiedział Sturm – Szata, amulety, takie coś to tylko święci mężowie noszą.
   Sięgnął do fałd szaty i wydobył naszyjnik zrobiony z powlekanej miedzi.
- Róża. Symbol Majere. Przynajmniej służył bogu dobra.
   Z szacunkiem odłożył naszyjnik na zakurzoną szatę.
   Kitiara podeszła do znajdującej się przed nimi ściany. O ścianę oparta była drabina prowadząca na górę do forkasztelu. Gdzieś w połowie wysokości miał wypiłowane przez kogoś szczeble. Potężna podstawa fokmasztu przeszkadzała w dostępie do ładowni a poza tym tutaj też były zabite dechami drzwi. Te akurat były nienaruszone.
- Sturm, chodź tutaj!
   Przestąpił nad szkieletem kapłana. Kitiara przystawiła świecę do zabitych drzwi. Na surowej przegrodzie drzwi i desek znajdowały się szkarłatne, przeplecione nici zbiegające się w jeden węzeł na środku. Wszystkie nici były przytrzymane kawałem wosku w którym odbito obraz pieczętującego pierścienia.
- Możesz to odczytać? – spytała.
   Sturm zerknął na pieczęć.
- Chroń nas, Majere… i jeszcze… Posłuszni bądźcie woli Novantumusa.
   Spojrzał na szczątki kapłana.
- To chyba ten Novantumus.
   Kitiara skierowała czubek miecza w stronę woskowej pieczęci.
- Co ty wyczyniasz? – pytał Sturm.
- Tam, po drugiej stronie, jest coś wartościowego – powiedziała – Chcę to zobaczyć.
- To może być coś, co zabiło ich wszystkich!
   Trzasnęła w drzwi.
- Hej! Są tam jakieś potwory?!
   Jedynym dźwiękiem był ciągły, choć tutaj przytłumiony, ryk sztormu na zewnątrz i skrzypienie poszycia statku.
- Widzisz, nic nie grozi.
   Sturm ją szorstko odciągnął od drzwi.
- Nie pozwolę ci ich rozwalić!
-Nie pozwolisz…!
   Jednym szarpnięciem wyrwała ramię z uścisku rycerza.
- Od kiedy to wydajesz mi rozkazy, Sturmie Brightblade!
- Nie pozwolę rozbić tej pieczęci! To może oznaczać naszą śmierć!
   Kitiara zamachnęła się mieczem na drzwi. Sturm uniósł tarczę i odbił cios. Kitaiara wściekle warknęła. Odstawiła świecę i przyjęła postawę do walki.
- Zejdź mi z drogi! – rozkazała.
- Co ty wyczyniasz! Chcesz walczyć tylko po to, żeby otworzyć te drzwi? Rozejrzyj się, Kit. Myślisz, że tych zbrojnych wytłukła zaraza?
- Więc pozabijali się nawzajem walcząc o skarb! Z drogi!
   Sturm chciał już odpowiedzieć, lecz Kitiara skoczyła do niego. Cofnął się nie mając zamiaru używania miecza. Uniósł tarczę i odbijał kolejne ciosy. Trwało tak, aż wreszcie Kitiara się rozszalała. Zadała cios z góry mierząc wprost w jego głowę. Ostrze uderzyło w uniesioną tarczę i skręciło w bok. Odbita klinga cięła wprost w drzwi rozbijając woskową pieczęć.
- Masz, co chciałaś – powiedział zdyszany.
   Kitiara, z mieczem w gotowości, rzuciła się całym ciałem do drzwi. Sturm ze zdumieniem obserwował jak całą iłą napiera na drewno.
- W końcu – warczała – Nareszcie.
   Najpierw była sekunda ciszy a potem potężny trzask. Miecz Kitiary został jej wydarty z rąk a ona sama poleciała wstecz i wylądowała z trzaskiem między kośćmi trupów. Sturm odrzucił tarczę i pomógł jej wstać. Ze środka dobiegł kolejny trzask i kolejna deska z drzwi zaczęła się wyginać.
- Co to jest! – wrzasnęła Kitiara.
- Nie wiem, lecz właśnie wyłazi! Uciekamy!
Pognali w takim pośpiechu, że zapomnieli świecy. Potykając się co chwila przebijali się przez wilgotną ciemność rufowej ładowni i tak dotarli do schodni wiodącej do zbrojowni. Kitiara ruszyła w stronę magazynu lin, lecz Sturm ją powstrzymał.
- Pomóż zamknąć luk! – zawołał.
   Dociągnęli ciężką pokrywę luku i cisnęli ją na miejsce. Potem pognali przez magazyn lin i drabiną do kabiny kapitana. Kitiara podciągnęła kilka ciężkich skrzyń i zatarasowała luk drabiny. O dach kabiny waliły ciężkie krople deszczu a przez nieszczelne, choć zamknięte żaluzje okien hulał wiatr. Stali teraz obok siebie w ciemności, ciężko dyszeli i nasłuchiwali.
   Pokład drżał im pod stopami. Słyszeli trzask pękającego drewna. To coś, cokolwiek to mogło być, właśnie wybijało sobie drogę wyjścia.
- Zgubiłam miecz – powiedział głęboko zawstydzona Kitiara.
   Ona, tak doświadczony wojownik, straciła jedyną broń gdy upadła między szkielety.
- Bez znaczenia teraz – odparł Sturm – Miecze nie ocaliły załogi tego statku.
- Dzięki – odezwała się kwaśno – Umiesz pocieszyć.
   Rozległ się dźwięk rozrzucanego metalu.
- Jest teraz w zbrojowni.
   Sturm zacisnął mokrą dłoń na rękojeści miecza. Hałasy poniżej stawały się coraz gorsze w miarę jak to coś wyładowywało swój gniew na rzeczach zebranych w zbrojowni. Sądząc z brzęków i uderzeń chyba każda sztuka broni w magazynie została potrzaskana, pogięta i rozbita. Nagle wszelkie hałasy ucichły.
   Sturm i Kitiara, jakby wiedzeni wspólnym impulsem, zbliżyli się do siebie. Ramionami stykali się w mroku.
- Słyszysz cokolwiek? – szepnął Sturm.
- Tylko ciebie. Ćśśś.
W napięciu usiłowali wychwycić choćby najlżejszy dźwięk. Nagle z hukiem otworzyły się drzwi kabiny. Do środka runął deszcz. Sturm mocował się z drzwiami usiłując zamknąć je i przezwyciężyć napór wichru. Poprzez zielonkawo szare światło przesiąkające przez cyklon zobaczył, że pokrywa głównego luku pokładowego, tuż przed grotmasztem, została odrzucona.
- Wydostało się na pokład! – przekiwał wichurę – Może być wszędzie!
- Trzeba zamknąć ten luk – krzyknęła – Inaczej statek zatonie, prawda?
   Skinął głową. Był wyczerpany. Przez moment pomyślał, jaką to kolejną głupotę wymyśliły i gnomy i gorąco zapragnął być z nimi by tu ujrzeć.
- Gotowy? – spytała Kit.
   Otworzyli zasuwę drzwi i ruszyli na omywany sztormem pokład. Zostali zmoczeni dokładnie nim nawet zrobili dwa kroki. Kołysanie statku na falach było znacznie bardziej odczuwalne gdy byli na pokładzie niż przedtem. Całe góry zielonkawej wody wyrastające i opadające aż po horyzont sięgały od poziomu pokładu aż po topy masztów. Sturm i Kitiara trzymali się mocno za ręce i dzięki temu jakoś dotarli do grotmasztu. Pokrywa luku nie została tak po prostu otworzona; rozdarcia były widoczne gołym okiem. Sturm dwukrotnie stracił równowagę gdy nakryły go spienione fale. Z dużym trudem, na kolanach, zdołali jednak umieścić pokrywę luku na właściwe miejsce.
  Skądś dobiegło nagle, przebijając się przez ryk rozszalałego morza, przeraźliwie piskliwe gdakanie. Sturm rozejrzał się na lewo i prawo szukając źródła dźwięku; Kitiara popatrzyła w dół i do góry. Wypatrzyła nad ich głowami coś uczepionego takielunku. Obrzydliwie wyglądający stwór, upiornie biały i zmizerowany. Gdyby nie nadnaturalne rozmiary to mogłoby to nawet przypominać człowieka, tylko że wygłodzonego i żółtawego. Stwór jednak liczył ponad siedem stóp. Głowę miał okrągłą i bezwłosą a ręce uzbrojone w srebrzyste szpony długości dwóch cali. Uszy długie i szpiczaste. Przewiercające wszystko oczy przypominały żarzące się węgle. Stwór uniósł głowę i zawył ukazując długie, żółte kły i szpiczasty, czarny język.
- Litościwi bogowie! Co to jest?
- Nie wiem. Uważaj!
   Stwór zeskoczył z takielunku wprost do zwisających z fokmasztu sztagów. Prześliznął się pod drzewcami i wywijał póki stopami nie oparł się o pokład. Zawył w ich stronę.
   Wycofywali się ostrożnie po mokrym pokładzie ignorując siekący deszcz i rozszalałe morze. Dopadli kabiny, zamknęli drzwi i je zaryglowali.
   Kitiara się odwróciła. Dziwne, białawe światło wypełniło tył kabiny. Tutaj też już nie byli sami.

janjuz - 2018-01-29 17:31:50

Rozdział 34

Opowieść Pyrthisa

   Zimne, białe światło skupiło się w postać człowieka o sześciu stopach wzrostu. Kitiara wystawiła natychmiast powyginany sztylet w kierunku zjawy, lecz Sturm zepchnął jej dłoń na dół.
- W imię Paladine i wszystkich bogów dobra, odejdź w pokoju, duchu – powiedział.
   Kabinę wypełniło długie, głębokie westchnienie.
- gdybym tylko mógł odejść – powiedział niski głos – Bom zmęczony ponad miarę i tylko spoczynku pragnę.
- Kim jesteś? – spytała Kitiara.
- Za życia byłem panem tego statku. Nazywam się Pyrthis.
- Nie wygląda na groźnego – mruknęła Kit w stronę Sturma – Ale może znajdźmy bezpieczniejsze miejsce. No, przed tym stworem na zewnątrz.
- Gharm nie wejdzie do tej kabiny – powiedział duch – Tak długo przynajmniej jak ja tu jestem.
   Z zewnątrz dobiegł piekielny wrzask stwora, który jakby potwierdzał słowa martwego kapitana.
- Czym jest ten Gharm? – pytał Sturm.
   Niewyraźna postać przysunęła się bliżej i stała się niejako bardziej zdefiniowana. Nie poruszała nogami a ramiona były umieszczone ściśle przy korpusie. Duch ślizgał się do przodu aż wreszcie Sturm i Kitiara mogli dostrzec głęboki, puste oczy i otwartą, zwieszoną szczękę, równie bladą jak twarz zwłok. Głos wydobywał się z ust lecz żadnego ruchu warg nie było widać.
- Kiedyś był moim przyjacielem a potem powliła nas obu klątwa. On stał się Gharmem a ja włóczącym się duchem. Załoga Werivala zmarła w męczarniach.
- Duchy poruszają się tylko z dwóch powodów: aby naprawić nie pomszczone zło, lub żeby ostrzec żyjących. Dla którego z tych powodów, Kapitanie, pozostajesz wciąż na płaszczyźnie żywych? – pytał Sturm.
   Nastąpiło kolejne żałobne westchnienie.
- Wiedzcie, przyjaciele, żem umowę zawarł z siłami zła i na tym wszystko straciłem.
   Duch zbliżał się dalej. Kitiara mogła już dostrzec śmiertelnie białe oczy i trupią bladość twarzy.
- Byłem kapitanem handlowca, kapitanem śmiałym i przedsiębiorczym, nigdy przewozu nie odmawiałem jeśli zapłata była dobra. Przemierzałem Morze Sirrion z ładunkami na północ i na wschód aż do Krwawego Morza i jego maelstromu. W tamtych czasach woziłem wszystko… od przypraw po niewolników.
   Sturm aż się żachnął.
- Handlowałeś nieszczęściem – stwierdził po prostu.
- Tak, handlowałem. Bogom swoim dziękuj żeś żyw i możesz jeszcze naprawić zło jakiego dokonałeś! Mojej duszy nic już nie uratuje.
   Na pokładzie nad ich głowami rozległy się ciężkie kroki. Kitiara słuchała zdenerwowana jak Gharm chodzi od burty do burty.
- Czym to jest? – naciskała.
- Ongiś był tp mój pierwszy oficer i przyjaciel, Drott, którego nauczałem wszelkich sztuczek jakie znałem w tej pracy. Nasze kufry pęczniały od złota a ja doznawałem satysfakcji i ukontentowania jak zwykle ludzie w mych latach doznają. Drott jednak był młody, prężny i zawsze chętny do znalezienia coraz to zyskowniejszego interesu. Pewnego przeklętego dnia natknął się na tych ohydnych wojowników pokrytych łuskami.
   Sturm zaczynał rozumieć.
- Masz na myśli smokowców? – spytał.
- Tak. Co poniektórzy tak ich zwą.
   Duch Pyrthisa nachylił się nad Sturmem. Choć był w sumie nieszkodliwy to sama jego obecność sprawiała, że rycerz zaczął się pocić.
- Smoko ludzie mieli bogatą propozycję: dostarczyć mieliśmy ładunek broni i pieniędzy z Nordmaar do Coastlundu a tam spotkać się z innymi smoko ludźmi co z północnych mórz nadpłyną. Drott zgodził się na ładunek i pieniądze i tak pogrążył nas wszystkich – duch wydał z siebie okropny, chrapliwy dźwięk – Takim zmęczony…
   Lewe ramię martwego człowieka nagle odpadło od barku i cho opadło na pokład. Kitiara aż się wzdrygnęła, bardziej chyba z zaskoczenia niż odrazy. Schyliła się by podnieść delikatnie pobłyskującą kończynę, lecz ręka tylko przez nią przeszła.
- Załadowaliśmy sześćdziesiąt skrzyń broni i podnieśliśmy kotwicę kierując się na Coastlund. Wiatr był sprzyjający i szybki rejs się nam zdarzył. Całą drogę Drott snuł plany i knowania. Wciągnął mnie do tych planów: skoro smoko ludzie są barbarzyńcami i najeźdźcami, to czemu by nie wyciągnąć z nich tyle złota ile się tylko da? Zapłacą podwójnie, a może potrójnie, za swe miecze a my nie mamy się czego obawiać. Komuż mieliby się skarżyć? Ich zamiary były wszak jeszcze bardziej bezprawne niż nasze.
- Na plan Drotta zgodziłem się więc. W rzeczy samej łuskowatymi zabójcami pogardzałem i wielce się ich obawiałem. Oszukać ich zdawało się właściwe i zyskowne zarazem.
   Duch przerwał. Zapadła długa cisza.
- Co się stało po dopłynięciu do Coastlund? – spytał w końcu Sturm.
   Duch ciężko i chrapliwie westchnął.
- Smokowy statek czekał na nas. Przywódca smoko ludzi wstąpił na nasz pokład aby ładunek swej broni odebrać. Wtedy to Drott zażądał dodatkowych pieniędzy. Przywódca ich musiał się tego spodziewać bowiem szybko zaoferował zapłatę dodatkowej połowy już oferowanych pieniędzy. Drott upierał się przy cenie podwójnej. Jaszczur czas jakiś się sprzeciwiał, lecz w końcu uległ. Na swój statek powrócił i przyniósł kolejną skrzynkę skarbów. Tym jednak razem przyszedł z nim człowiek, mroczny kapłan zakryty maską ukazującą smoczą twarz. Ten ci mnie mocno przeraził. Stał tylko z boku, patrzył i nic nie mówił. Drott śmiał się i żartami sypał na widok drugiej skrzynki pieniędzy na pokładzie. Pijany był sukcesem, kiedy jednak kazałem załodze rozpocząć przenoszenie ładunku na smoczy statek odciągnął mnie na bok i do ucha wysyczał kolejny, szalony podstęp.
- A może tak byśmy zatrzymali sobie część ładunku? – powiedział – Moglibyśmy troszkę więcej z tych niby ptaszydeł wycisnąć.
- No, to już było całkiem głupie – powiedziała Kitiara – Coś takiego, mając u burty statek pełen smokowców.
- Ich siła nas nie przerażała. Załogę mieliśmy liczną i sprawną do szabli i piki. Nie żegluje się nie przygotowanym po morzu pełnym piratów.
- Ten mroczny kapłan… to chyba ktoś, komu nie dalibyście rady – powiedział Sturm.
- W rzeczy samej, śmiertelniku.
   Prawe ramię ducha odpadło na pokład. Brzeg nierealnego ciała dotknął obutej stopy Sturma. Pośpiesznie się cofnął i zadrżał. Dotyk ducha był bardziej lodowaty niźli podmuch wichru na Lodowej Ścianie.
- Zatrzymaliśmy sobie pięć skrzyń uzbrojenia. Przywódca smoko ludzi zorientował się w tym i zaczął narzekać. Drott drwił z niego stojąc u relingu. Wołał, że jest to podatek od nielegalnej broni lud smoczy ma go zapłacić. Przywódca smoko ludzi zagroził atakiem na Werivala i wymordowaniem wszystkich. Załoga nasza obsadziła burtę nagimi mieczami i szyderczo proponowała, żeby spróbowali. Smoko ludzie, w liczbie nawet nie trzeciej naszej części, zaczęli się zbroić. Chciałem podnieść kotwicę i odpłynąć, lecz Drott rzekł, że powinniśmy zostać i przyjąć walkę. Gdy wybijemy cały łuskowy lud – powiedział – zabierzemy broń na powrót na nasz pokład i sprzedamy gdzieś jeszcze raz.
- Nie było żadnej bitwy. Mroczny kapłan stanął na rufie smoczego statku i szeroko rozpostarł ramiona. Zawołał – Oto idźcie zachłanne robaki i zabierzcie zhańbione złoto. Was wszystkich przeklinam na zawsze! Ogarnięci żądzą złota będą pożądać ciał swych towarzyszy, kpiący z poddanych Mrocznej Królowej poznają jej gniew! Przez wieczność słuchać będą jej drwiącego śmiechu! – ta powiedział.
- Straszliwa to była klątwa, lecz jej pełny ciężar nie dopadł nas jeszcze przez parę tygodni. Opuściliśmy brzegi Coastlund i ruszyliśmy w stronę Sancrist. Ziemi nie zobaczyliśmy nigdy. Załoga zaczęła słyszeć głosy – kobiecy śmiech – i powli wpadali w obłęd. Tych kilku co jeszcze nie oszaleli zakuło resztę w łańcuchy i zamknęło pod pokładem. Żywność i woda się kończyła, lecz mimo naszych starań Werival nie dopływał do żadnego brzegu.
- Zmienił się Drott. Zawsze był zarozumiały, dumny z szybkiego umysłu i dobrego wyglądu. Przestał teraz o siebie dbać, pozwolił rosnąć brodzie a i ubranie szybko rozpadło się na szmaty. Mięśnie na kościach mu zanikły a skóra nabrała białego, trupiego koloru. Z biegiem dni mój pierwszy oficer i przyjaciel ginął a straszna klątwa zmieniała mu nikczemne ciało. Drott powlókł się na dół gdzie gołymi rękami łapał szczury i żarł je jeszcze żywe. Wkrótce już szczury mu nie wystarczyły. Przeistoczył się w Gharma, wygłodniałego ghoula żywiącego się ciałami ludzi.
- Czemu go nie zabiłeś? – ostro spytała Kitiara.
   Dudnienie stóp ustało ciągle jednak słyszeli gdakanie gdy potwór wściekle podskakiwał przy relingu.
- Nie mogłem, choć bowiem jego nowa postać budziła tylko odrazę, to żal mi było utraconego przyjaciela. Załoga, ci biedni szaleńcy, nauczyli się trzymać go z daleka od siebie dając do pożarcia tych, co zmarli z szaleństwa lub głodu. Kiedy jednak zostało ich już tylko pięciu postanowili spróbować położyć kres Ghormowi. Nasz młody kapłan, Novatumus, utkał zaklęcie co na razie nas chroniło. Żeglarze się uzbroili i zagnali Gharma ogniem i bronią do końca przedniej ładowni. Novantumu planował uwięzić potwora w komorze kotwicznej. Przygotował już magiczną pieczęć by tam go zatrzymać. Gharm wściekle zaatakował ludzi i zabił ich jednego po drugim. Gdy życie wraz z krwią już go opuszczało zdołał jednak Novantumus zamknąć Gharma w ładowni. Jako jedyny przeżyłem wtedy, lecz zmarłem przy tym stole. Umarłem z głodu, pragnienia i rozpaczy.
   W trakcie opowieści duch zapadał się w sobie a zimny blask, jaki wydawał zmienił się w pojedynczy ognik. Sturm czuł ogromne współczucie dla kapitana.
- Jedno pytanie – powiedziała Kitiara podnosząc czaszkę spoczywającą u stóp kapitana – Kto to jest?
- To głowa Drotta. Jeden z żeglarzy odciął ją nim Gharm go zabił.
- Lecz to coś na zewnątrz ma głowę!
- Nowa głowa odrosła później.
- Czy Gharma można zabić? – spytał Sturm.
   Duch skurczył się już do cienkiego zwoju przezroczystej mgły.
- Nie stalą, żelazem czy spiżem – odparł słaby, daleki już głos – Tylko oczyszczający ogień może ten statek uprzątnąć.
   Z tymi słowy duch zniknął całkowicie.
- No cudownie – gorzko stwierdziła Kitiara – Oto potwór, którego nie zabijemy o ile nie spalimy statku, który chroni nas przed utonięciem!
- Musimy przeżyć do czasu, aż skończy się ten sztorm – powiedział Sturm – Gnomy będą nas szukać a wtedy będziemy mogli opuścić ten przeklęty statek…
   Odgłos darcia drewna na drzazgi przerwał mu w połowie zdania. Gharm przebił się kościstym, szponiastym ramieniem przez cienką, żaluzjową przegrodę drzwi kabiny.
- Coś mi mówi, że czas naszej nietykalności dobiegł końca! – krzyknęła Kitiara.
   Sturm odskoczył od stołu i jednym, gładkim ruchem dobył miecza. Ciął mocno w dół, prosto szarpiące drewno szpony. Gharm ryknął z bólu i wycofał kikut lewego ramienia.
- Litościwi bogowie! – krzyknęła Kitiara kopnąwszy odcięte ramię.
   Kończyna szybko rozadła się do kości a potem stała się już tylko prochem. Gharm przytknął złowrogie oko do wywalonej przez siebie dziury i spojrzał groźnie. Sturm ponownie wziósł miecz i potwór natychmiast się wycofał.
   Kitiara pognała na tył kabiny i zaczęła drzeć na szmaty kapitańską pościel na koi.
- Kit, co ty wyczyniasz? – wołał Sturm.
- Nie martw się, tylko jakoś powstrzymaj to coś jeszcze z minutkę dłużej!
   Posłyszał jak za plecami drewno trzaska a po chwili poczuł na karku ciepło ognia. Odwrócił się i ujrzał, że Kitiara sporządziła prowizoryczną pochodnię z poszarpanej pościeli i oderwanej nogi krzesła. Nasączyła to olejem z kapitańskiej lampy i krzesiwem podpaliła. Pochodnia wściekle syczała ogniem.
- Ha! Posmakuj tego, trupojadzie! – krzyknęła wytykając ogień przez otwór w drzwiach.
   Gharm zawył i zasyczał a po kłach skapywała mu ślina.
-  Dam ci coś do przeżucia!
   Kitiara kopniakie rozwaliła nadszarpnięte drzwi. Deszcz już prawie ustał lecz potężny wicher ciągle szalał na otwartym pokładzie. Kitiara wyskoczyła wymachując pochodnią w te i wewte jakby szermowała mieczem. Gharm cofał się, kucał na cieniutkich stopach, pluł i syczał.
- Kit, ostrożnie!
- To moja wina, że to bydlę jest wolnę. Mam zamiar go zabić!
   Tuszyła na ghoula ponownie i zmusiła go do ucieczki w takielunek. Wisiał teraz dwadzieścia stóp nad pokładem i chichotał w obscenicznej parodii człowieczeństwa. Kitaiara weszła dokładnie pod niego, wciąż wymachując pochodnią i utrzymując jasny, gorący płomień. Sturm posuwał się tuż za nią.
- Nie pozwól, żeby na ciebie skoczył – radził rycerz.
- Jeśli to zrobi, to pogna na górę jeszcze szybciej niż gdyby spadał.
   Czarne chmury powoli rozpraszały się w strugi brudnej bieli a jasne niebo tu i ówdzie zaczynało już przeświecać. Wiatr zamierał, lecz wciąż jeszcze nie wiać nie przestał. Znaleźli się w oku cyklonu, w spokojnym centrum  sztormu rozległego na wiele mil.
   Gharm przesunął się na prawo burtowy takielunek. Kitiara postępowała po pokładzie w tym samym kierunku. Była tak mocno skupiona na pilnowaniu potwora i trzymaniu go wciąż w polu widzenia, że nie zauważyła końcówki grotżagla odciętego przez Sturma. Ciążko klapiąca tkanina, dodatkowo nasączona deszczem, owinęła koniec wokół Kitiary i narożem uderzyła ją prosto między oczy. Upadła na pokład i straciła pochodnię. Gdy tylko żagiel ją uderzył Gharm skoczył.
- Nie! Wrzasnął Sturm.
   W mgnieniu oka znalazł się za plecami stwora tnąc bladą, trupią skórę. Szpony jednej łapy ghoula  tkwiły w głęboko w barku Kitiary, lecz atak Sturma zmusił potwora do cofnięcia. Rany jakie już odniósł zabiłyby każdego śmiertelnika, lecz Gharma nawet nie spowolniły. Jakaś oddzielna część umysły Sturma zauważyła, że ramię ghoula, uprzednio przez niego samego odcięte, zdążyło już odrosnąć.
   Kitiara wydostała się poza zasięg pojedynku Sturma z Ghormem. Bark ją palił jakby polała go Bellcrankowym witriolem. Dopadł miejsca gdzie leżała wciąż jeszcze tląca się pochodnia. W kieszeni spodni wciąż jeszcze miała cynowy pojemnik z olejem od kapitańskiej lampy. Wybrała moment gdy Sturm musiał wycofać się przed potworem by wtedy polas Gharma olejem i podpalić pochodnią.
   Oleju było niewiele, ot ledwie garstka, lecz rozpalił się gwałtownie a Gharm zawył w niewyobrażalnym bólu. Rzucił się na pokład i zaczął tarzać byle tylko zdusić płomienie. Nie udało się, więc skoczył i pobiegł przed siebie płonąc po czym dopadł pokrywy luku i ją odrzucił. Ciągnąc za sobą smugę obrzydliwego dymu zniknął pod pokładem.
   Sturm przyklęknął i otoczył Kitiarę ramieniem. Zęby głośno jej podzwaniały. Została zatruta szponami ghoula.
- Kit! Kit!
   Wywróciła oczami ukazując białka.
- Kit, słuchaj mnie! Nie poddawaj się! Zwalcz to! Zwalcz to!
   Drżącoą ręką sięgnęła do szyi. Pod cienką tkaniną bluzki wciąż znajdował się wisor z groto podobnego ametystu, który wiele tygodni temu dał jej Tirolan Ambrodel. Przed spotkaniem z gnomami był już klejnot pozbawiony barwy, lecz jego magia została odtworzona przezdni jakie spędzili na Lunitari. Klejnot był teraz po królewsku purpurowy. Palce Kitiary nie zdołały ująć ametystu. Były już zbyt zimne i zesztywniałe. Sturm delikatnie podniósł magiczny kryształ. Czy jest tam dość mocy by uratować życie Kit? Cz on sam, zaprzysięgły przeciwnik magii, ośmieli się użyć go dla uratowania jej życia?
   Jej oddech stanowiły tylko krótkie, chrapliwe szarpnięcia. Śmierć już zaciskała swą dłoń na Kitiarze. Czasu na namysł nie było. Sturm zacisnął dłoń na ametyście a drugą położył na zranionym ramieniu Kitiary.
- Wybacz mi, ojcze – szepnął – To dla jej życia.
   Kamień rozgrzał się w ułamku sekundy, lecz nie tyle by go oparzyć. Kitiara krótko krzyknęła i nagle zwiotczała w objęciach Sturma. Już myślał, że się spóźnił, że ona już zmarła. Otoworzył palce i popatrzył na ametyst. Klejnot znów był bezbarwny. Odsłonił zakrwawioną tkaninę z ramienia Kit i ujrzał, że bark został wyleczony.
   Tymczasem dym z luku wciąż gęstniał. Sturm podłożył ramię pod nogi Kitiary i chwijnie stanął na równych nogach. Przytłumione wrzaski dobiegające z otwartego luku dowodziły, że Gharm wciąż nie pokonał płomieni.
   Dym stał się tak dokuczliwy, że Sturm musiał wycofać się na pokład rufowy wciąż dźwigając Kitiarę. Wiatr zawiewał to z jednej burty, to z drugiej i nigdy nie oczyszczał statku z dymu. Kiedy pierwsze płomienie wydostały się z ładowni Sturm poczuł co to jest prawdziwy strach. Jak mają uciec z płonącego statku? Łodzie Werivala gdzieś zniknęły.
   W tym momencie od dziobu po prawej burcie uderzyła ściana deszczu. Kiedy się ustała ukazał się oczom rycerza brunatny kadłub Mistrza Chmur. Latający statek szedł tak nisko, że co większe fale uderzały od dołu w kadłub. Sturm już widział, jak gnomy zebrane na dziobie powiewają białymi chusteczkami. Z jego ust wyrwał się gromki okrzyk tryumfu.
- Kit, obudź się! – wołał – Kit, gnomy nadchodzą! Jesteśmy ocaleni!
   Ogień wystrzelił z dziobowego luku a wraz z nim pojawiła się postać Ghorma. Płonął od głowy po czubki palców u stóp. Pokraczny ghoul rzucał się na wszystkie strony, wrzeszczał i przeklinał. Nie mogąc już znieść płomieni wyskoczył na koniec za burtę, prosto w kotłujące się fale.
   Dziób statku już się palił, fokmaszt zaczynał dymić. Mistrz Chmur przeleciał do rufy. Sturm zostawił Kitiarę na pokładzie a sam chwicił kotwiczkę łodziową zwisającą z relingu. Gdy statek gnomów wolno przepływał po prawej burcie Sturm rzucił hak i mocno przyciągnął karawelę. Gnomy przytrzymały Burtę Werivala a Sturm podniósł nieprzytomną Kitiarę na ramię. Pognał do wytyku i skoczył. Gnomy pozwoliły mu wylądować a Mistrz Chmur zaczął opadać w stronę wody.
- Za dużo wagi! – krzyknął Wingover – Wurzucić balast!
   Ze śródokręcia Sighter, Cutwood i Birdcall zaczęli wyrzucać drzwi, szklane okna i w szystko co tylko było nie przymocowane. Statek powoli wzniósł się do nisko zwieszających się chmur.
- W-w-witamy na popkładzie! – serdecznie zawołał Stutts.
- Cieszę się, że tu jestem – z ulgą odparł Sturm i legł zmordowany na pokładzie.
- Co się stało tam na dole? – pytał Wingover.
- To długa historia.
- Czy z panią wszystko w porządku? Wygląda na nieprzytomną – powiedział Sighter.
   Uniósł jej ramię i pozwolił swobodnie opaść.
- Wydobrzeje – odparł Sturm.
   Mistrz Chmur przebił się do górnego pułapu chmur. Poniżej, jak okiem sięgnąć, wirująca masa cyklonu ukazywała całą swą moc i chwałę. Gnomy postawiły żagle i ustawiły się rufą do słońca.
- Zapalenie sygnału ogniowego było doprawdy bardzo sprytne z waszej strony – powiedział Wingover – Troszkę chyba jednak przesadziliście, co? Rozumiesz, mogliście spalić cały statek nim byśmy zdążyli do was przylecieć.
   Sturm poczuł zwariowaną chętkę na głośny, rubaszny śmiech. Miast tego jednak powiedział.
- Sprawy poszły nie całkiem tak, jak sądzisz.
   Przerwał i ziewnął potężnie.
- A znaleźliście cokolwiek użytecznego na tym statku? – pytał Sighter.
   Sturm zdążył już jednak zasnąć.

janjuz - 2018-01-30 20:25:44

Rozdział 35

Droga do Garnet

  Sturm poczuł woń ziemi: mokrej gleby, kwiatów i świeżo zaoranych pól. Słońce świeciło mu prosto w oczy. Wstał. Był teraz sam w sterówce. Okien i drzwi już nie było, podobnie większość zadaszenia. Wyszedł na pokład. Na dziobie stał Sighter badający grunt poniżej przy pomocy teleskopu.  Na rufie, w miejscu dawnego wytyku, siedziała Kitiara. Obok niej był Stutts, Fitter i Rainspot. Kitiara coś szybko omawiała wymachując przy tym dziko ramionami.
- … i wtedy wtrącił się Sturm i odciął potworowi ramię!
   Gnowy wydały gromkie Och! a Kitiara opisał im jak to ucięte ramię rozpadało się na ich oczach. Stutts dostrzegł pierwszy nadejście Sturma.
- Ach, Panie B-b-brightblade! Obudziłeś się! W-w-właśnie słuchamy o w-w-waszej niezwykłej przygodzie na pokładzie p-p-przeklętej karaweli.
   Sturm coś tam mruknął pod nosem i popatrzył na Kitiarę.
- Jak się czujesz? – spytał.
- Jak tylko można najlepiej. A ty?
- Wypoczęty – odparł – Jak długo spałem?
- D-d-dwie noce i jeden dzień – powiedział Stutts.
- Dwie noce!
- I jeden dzień – dodał Fitter.
- Ja wstałam jakąś godzinę temu – stwierdziła Kitiara – Spałam jak martwa, lecz teraz czuję się lepiej niż przez ostatnie dziesięć lat.
- Byłaś prawie martwa.
   Sturm opisał jak to Gharm ją zatruł i powiedział, ża elficki klejnot ocalił jej życie po raz wtóry. Kitiara natychmiast wydobyła ametyst spod bluzki. Nie tylko był znowu czysty i bezbarwny. Teraz było widać na jego powierzchni całe setki drobny rys.
- Nie pamiętam, żebym go użyła – stwierdziła zdumiona.
- Nie użyłaś. Ja to zrobiłem – powiedział Sturm.
   Zaskoczona Kitiara szeroko wytrzeszczyła oczy. Sturm tymczasem odwrócił się poszedł w kierunku jadalni. Była tam, teraz już prawie pusta, baryłka z wodą. Sturm zaczerpnął letniej wody i wypił.
   Na zewnątrz odezwał się Wingover.
- Myślałem, że ludzie jego zakonu nie używają magii, nigdy, pod żadnym warunkiem i niezależnie od okoliczności.
- Uważa się, że nie powinni – powiedziała Kitiara.
   Próbowała schować wisiorek na powrót pod bluzkę, lecz kiedy to robiła nagle rozpadł się w pył. Popatrzyła smutno na płatki na tunice; to już koniec daru Tirolana Ambrodela. Oczyściła tunikę, wstała i zwróciła się do gnomów.
- Wybaczcie chłopaki, mam do zamienienia słówko ze Sturmem.
   Znalazła go przy relingu na prawej burcie jak wpatrywał się w zielony ląd leżący poniżej.
- Północny Ergoth – powiedziała – Wingover dostrzegł stado rybołowów i steruje za nimi. Ptaki prowadzą w stronę lądu.
   Sturm popatrzył, lecz nic nie powiedział.
- Nie bardzo to naukowe, jak sądzę, lecz Wingover twierdzi, że wszystko jest naukowe jeśli prowadzi do prawidłowego wyniku.
- Jestem splamiony – cicho stwierdził Sturm.
- A to jakim cudem?
- Użyłem magii. Takie coś jest zabronione. Jak ja mam teraz zostać rycerzem?
- To niedorzeczne! Przecież na Lunitari, mając te swoje wizje, też używałeś magii – cisnęła.
- To one przychodziły do mnie; nie miałem wyboru. Na statku natomiast sam użyłem mocy klejnotu, żeby leczyć twoje rany.
- Powiedziałabym, że to raczej prawidłowe postępowanie! Czyżby było ci przykro, że nie pozwoliłeś mi umrzeć? – spytała sarkastycznie.
- Oczywiście, że nie!
- A mimo wszystko jesteś „splamiony”?
- Jestem.
- Zatem jesteś głupcem, Sturmie Brightblade, nieskrywanym głupcem! Czyżbyś uczciwie wierzył, że prastary zestaw reguł rycerskiego postępowania ważniejszy jest niż życie towarzysza broni? Niż moje życie?
   Nie odpowiedział.
- Coś jest mocno nie tak z twoim sposobem myślenia, Sturm.
   Sturm gwałtownie potrząsnął głową.
- Nie, Kit. Oddałbym życie, żeby ratować twoje. Tylko, że los okrutnie ze mnie zakpił każąc mi złamać zasady Reguły.
   Zacisnęła gniewnie zęby i sztywno powiedziała.
- Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że tak nisko cenisz sobie przyjaźń. Ty chcesz żebym uwierzyła w twój stary, zakurzony kodeks. Jesteś jak Tanis. On też chciał zmienić w coś, czym nie jestem. On nie mógł mnie kontrolować i też nie będziesz!
   Tupnęła w pokład ledwie skrywając furię. Sturm opuścił ręce i na nie popatrzył.
- Cnota to twardy pan, Kit. Reguła i Przysięga nigdy nie były pomyślane jako lekki bagaż do dźwigania. Rycerz dźwiga je niezgrabne głazy na plecach, lecz to ich ciężar czyni silnym i prawym.
   Podniósł wzrok i odczekał aż ich oczy się spotkały.
- Nigdy tego nie zrozumiesz ponieważ wszystko, czego od życia oczekujesz to przenieść własny ciężar na kogoś innego. Kochanka, sługę czy spiżowego smoka. Jak długo ktoś inny poniesie ciężar honoru za ciebie ty nie musisz odczuwać winy, czy nawet zmierzyć z konsekwencjami własnych czynów.
   Kolory uciekły jej z twarzy. Pobladła. Nikt jeszcze tak do niej mówił, nawet Tanis.
- A więc to koniec – stwierdziła zimno – W chwili gdy ten bąbel nad nami dotknie ziemi, między nami wszystko się skończy.
   Kitiara pozostawiła go wpatrzonego w dywan drzew pod nimi. Nie zamienili już ani słowa.
* * * * *
- Ostrożnie! Ostrożnie! Uwaga na gałęzie!
   Mistrz Chmur zmierzał w stronę polany. Gałęzie wiązów, jesionów i brzóz usiłowały go już pochwycić. Wingover stał na dachu nadbudówki i starał się jakoś kierować lądowaniem. Flash i Birdcall otworzyli szyjkę torby powietrznej zmniejszając trochę siły nośne. Latający statek otarł się o kilka nagich wzgórz zanim wiatr poniósł go niżej. Sturm stał na dziobie i odpychał niebezpieczne gałęzie kotwiczką łodziową z Werivala – jedyną pamiątką straszliwych godzin spędzonych na przeklętym statku. Nie mieli kotwicy, nawet drapaka do zakotwiczenia. Jedyną nadzieją było wyczucie momentu, chwili oraz kontrola nad torbą powietrzną. Flash i Birdcall wisieli wręcz na linie utrzymującej zamknięcie torby.
   Gałęzie drapały kadłub i waliły w otwarte okna nadbudówki. Ptaki zrywały się wrzeszcząc, gdy statek ruszał gniazda w wierzchołkach drzew.
- Polana przed nami! – krzyknął Sturm.
- Przygotować się! – zawołał Wingover.
   Dziób statku lekko zanurkował gdy tylko gałęzie ustąpiły mu drogi. Kil delikatnie dotknął trawiastej łąki, przejechał kilka jardów i stanął. Sturm zacisnął kotwiczkę w gruncie i obunóż wylądował na ziemi przeskakując reling.
- Dzięki ci, Paladine! – zawołał – Nareszcie stały ląd!
   Opuszczono trap zejściowy i siódemka gnomów dosłownie wylała się na trawę. Wingover brał potężne wdechy i klepał się po klatce piersiowej gdy usłyszał pytające pogwizdywanie Birdcalla.
- Możemy już otworzyć torbę powietrzną? – pytał Flash.
- Tak, tak. Już wylądowaliśmy!
   Dwójka gnomów pociągnęła za zygzakującą linkę zwalniającą. Wydech siarkowego powietrza poleciał z torby a wyczerpany statek osiadł ciężko i ostatecznie.
   Kitiara zeszła po trapie i cisnęła na ziemię co tam pozostało z jej rzeczy. Niezależnie od goryczy ich rozstania Sturm jednak nie umiał odwrócić od niej wzroku. Oczy same podążały za wojowniczką. Nie zwracała na nikogo najmniejszej nawet uwagi, lecz stanęła nieco z boku, zawiesiła naje dym biodrze butlę z wodą na drugim dla równowagi ciężką sakiewkę. Zarzuciła na ramię związany śpiwór. Sturm chciał powiedzieć coś pojednawczego, lecz twardy wyraz twarzy Kit powstrzymał niewczesne chęci.
- Cóż, Wingover, to była długa i przedziwna podróż – powiedziała Kitiara potrząsając dłonią małego człowieka – Nigdy tego nie zapomnę.
- Bez ciebie nie dalibyśmy rady, pani.
   Podeszła do stojących razem Cutwooda, Sightera, Birdcalla i Flasha.
- Ciągle dumajcie o nowych pomysłach – powiedziała przyjaźnie – Tym sposobem uratujecie świat od nudy.
   Odwróciła się do Roperiga i Fittera i pogłaskała najmniejszego z gnomów po podbródku.
- Bywajcie, chłopcy. Trzymajcie się razem… niezły z was zespół.
- Będziemy – odparli razem.
   Na koniec podeszła do Rainspota i Stuttsa.
- Jesteś prawdziwym szczęściarzem, Stutts – powiedziała ciepło – Niewielu ludziom udaje się zrealizować życiowe marzenia w sposób tak całkowity jak tobie. Lataj dalej, stary druhu. Mam nadzieję, że jeszcze będziesz miał wiele przygód.
- O-jej – odparł Stutts – Nie b-b-bardzo to możliwe. Będę miał masę r-r-raportów do napisania. Trzeba b-b-będzie dać wiele wykładów. Ale przynajmniej Gnomijski Urząd Patentowy b-b-będzie zadowolony, że z-z-zrobiliśmy to, co zrobiliśmy – tu skłonił się bardzo formalnie – Żegnaj, Pani. Byłaś więżą siły.
- Byłam, nieprawdaż?
- Dokąd teraz się udasz? – spytał Wingover.
- Gdziekolwiek mnie szlak zaprowadzi – odparła.
   Kitiara omalże się uśmiechnęła. Spojrzała krzywo w niebo. Było już blisko do południa. Słońce miło ogrzewało warz.
   Sturm stał z boku. Nie wtrącał się w jej pożegnanie. Czuł już ciężar własnych postanowień i wiedział, że to co powiedziała Kitiara było prawdziwe. Skończyli ze sobą. Mimo to wiedział, że będzie tęsknił za starą Kitiarą – bezczelną, uwielbiającą dobrą zabawę towarzyszką. Kitiara szybko przeszła ciepłą łąkę. Nie patrzyła wstecz. Słońce pobłyskiwało w czarnych lokach gdy wydeptywała ścieżkę w wysokiej trawie. Sturm zarzucił na ramię własny dobytek. Gdy znowu się wyprostował Kitiara już zniknęła między gęsto rosnącymi po drugiej stronie łąki wiązami i brzozami.
- Nie idziesz za nią? – powiedział Fitter.
- A dlaczego miałbym iść? – odparł pytaniem Sturm jednocześnie wiążąc ciasno śpiwór i wciskając go pod ramię – Potrafi zadbać o siebie. Właściwie to w tym jest właśnie najlepsza.
- Nie rozumiem – powiedział Fitter drapiąc się po nosie – Myślałem, że wy oboje zamierzacie się kiedyś pobrać.
   Na taką uwagę Sturm aż upuścił swoje naczynia kuchenne. Gliniana czarka palnęła go zdrowo w duży palec u stopy.
- Skądżeś ty wytrzasnął taki pomysł? – spatał zdumiony.
- Zawsze słyszeliśmy jak to ludzcy mężczyźnie i kobiety walczą ze sobą i krzyczą na siebie, lecz potem się pobierają i, no wiesz – tutaj Fitter wyraźnie się zaczerwienił – Mają dzieci.
   Sturm powoli podnosił porozrzucane naczynia.
- Potrzeba będzie męża bogatszego i potężniejszego niż ja kiedykolwiek będę, by starać się o jej rękę – zawiesił sobie torbę na szyi – Mężczyzna, który posiądzie Kitiarę Uth Matar niech lepiej ma cierpliwość Paladine i mądrość samego Majere a może ją zatrzyma.
   Gnomy zgrupowały się wokół niego podcza gdy zbierał ostatki swego wyposażenia.
- Dokąd teraz pójdziesz? – spytał Wingover.
- Solamnia, bez zmian. Są tam sprawy, jakie muszę zbadać. Wizje jakie miałem na czerwonym księżycu przybladły mocno w mej pamięci, lecz wiem, że trop mego ojca zaczyna się w domu naszych przodków, w Brightblade Castle. To mój cel.
   Mała rączka poklepała go po plecach.
- Życzymy ci tyle szczęścia ile tylko się da – powiedział Cutwood – Jak na człowieka, jesteś bardzo sprytny.
- W twoich ustach to wiele znaczy – odparł kąśliwie.
- Zaproponowalibyśmy ci l-l-lot do Solamni – wyjąkał Stutts – Tylko, że t-t-teraz to sami jesteśmy pieszo
   O tym nie pomyślał.
- Może chcielibyście, żebym was odeskortował do Sancrist?
   Uznał, że jest im winien przynajmniej to.
- Nie, nie, już dość cię opóźniliśmy – powiedział Sighter – dostaniemy się do Gwynedd. Tam już znajdziemy statek na Sancrist.
- Będzie mi cię brakowało – serdecznie powiedział Rainspot.
   Wyciągnął w stronę rycerza malutką rączkę. Z wielką powagą Sturm potrząsnął zarówno jego ręką jak i dłońmi wszystkich pozostałych gnomów po kolei. Potem zarzucił na ramię tobołek i ruszył.
   To zabawne, pomyślał, podróżować tak daleko a tak mało iść. Stopy miał teraz o wiele wrażliwsze niż przed podróżą na Lunitari. Marsz będzie dobrą pokutą. Będzie mógł przynajmniej po części pozbyć się plam magii i przemyśleć własne grzechy. Może nawet da sobie radę z trudnymi wyborami jakie musiał podjąć starają się żyć zgodnie z Regułą i Przysięgą.
- Żegnaj! Żegnaj! – wołały chórem gnomy.
   Sturm porzucił chwilowe bujanie w obłokach  i pomachał w ich stronę. Byli naprawdę dobrymi kompanami. Miał nadzieję, że nie wpakują się w kolejne kłopoty, lecz wiedział, że jak to gnomy, pewnie jednak to zrobią.
   Wszedł do wilgotnego lasu i musiał teraz przedzierać się przez jedną zieloną gęstwinę po drugiej. Radował go widok pnączy i krzaków z uczciwą zielenią, radowały go rośliny, które nie krwawią i nie krzyczą gdy na nie nastąpisz. Lunitari był tak nienaturalnym światem.
   Dwie mile w las i napotkał strumień, czysty strumień więc napełnił bukłak świeżą wodą. Woda był zimna i miała mineralny posmak. Mile widziana odmiana po całych tygodniach picia miękkiej, deszczowej wody. Przez cztery kolejne mile Sturm maszerował równolegle do brzegu strumienia. Wtedy napotkał kamienny mostek. Wspiął się na wysoki w tym miejscu brzeg i znalazł się na drodze prowadzącej na Północ i południe. Na narożu mostku znajdował się znak drogowy, kierunkowskaz. Na stronie południowej napisano – „Caergoth – 20 mil” a na południowej mógł odczytać „Garnet – 10 mil”.
   Sturm śmiał się tak mocno, że aż mu łzy popłynęły. Gnomy wylądowały w Solamni, i to nawet nie dwadzieścia mil od miejsca z którego wyruszyli! Śmiał się też z innych powodów. Oto znalazł się w domu, nie tylko jeśli chodzi o Krynn (co samo w sobie było dobre) lecz właśnie w Solamni. Czuł się lekko i swobodnie, nie było już gnomów o jakich musiał się martwić, nie było stałej obawy, że coś dziwnego czeka za rogiem… i był też wolny od osobliwej relacji z Kitiarą. Ich rozdzielenie było czymś w rodzaju wyrwania bolącego zęba; uczucie kompletnej ulgi, lecz podszytej poczuciem pewnej straty, pewnej pustki wewnątrz siebie.
   Strum skierował się w stronę Garnet. Drogi tej prowincji zbiegały się zawsze w miastach była to więc najlepsza droga by dostać się na północne równiny. Zmusił się teraz do dobrego tempa marszu. W trakcie wędrówki wchłaniał widoki, dźwięki i zapachy swej rodzinnej krainy. Krzaczaste pastwiska i falujące wzgórza. Chłopi nawołujący w dolinach, zaganiający bydło i kijami prowadzący je do zagród z polnego kamienia. Rodzina Brightblade była ongiś właścicielem wielkim stad bydła, te jednak szybko zostały utracone w zamieszkach, jakie przetoczyły się przez wielkie, rycerskie posiadłości w całym kraju. Któż to wie, może nawet te mizerne, źle odchowane zwierzęta, jakie Sturm widział szurające po wzgórzach, pochodzą w prostej linii od wspaniałych stad Brightblade’ów?
   Jednak to nie stada bydła, czy nawet utrata ziemi kłopotała Sturma, nie to było przyczyną upadku Rycerzy Solamni. Takie sprawy nie mają nic wspólnego z prawdziwą naturą rycerskich wartości. Najgorsza była zawarta w tym losie niesprawiedliwość. Prosty lud uznawał, że Kataklizm i związane z nim kłopoty wzięły się z aroganckiej dumy rycerzy. Tak jak by Rycerze Solamni byli w stanie zakręcić całym światem szarpiąc go za ucho a nawet rozedrzeć lądy i ziemie!
   Sturm stanął w miejscu. Ręce miał zaciśnięte w ciasne kułaki z taką mocą, że aż mu pobielały kostki dłoni. Rozluźnił się, odegnał gniew i powoli otworzył pięści. Zachować cierpliwość… oto nakaz rycerza. Rycerz musi wykazać się  samokontrolą, inaczej nie będzie w niczym lepszym od barbarzyńskiego szaleńca.
* * * * *
   Idąc tak drogą na jaką wstąpił przy kamiennym mostku do późnego popołudnia Sturm nie napotkał innych podróżnych. Uderzyło go to, było złowieszczym znakiem, zwłaszcza, że zbliżał się już do Garnet. Karawany pastuchów i handlarzy zawsze poruszały się od miasta do miasta, celowały z dojściem na lokalny dzień targowy. Pusta droga wskazywała, że coś, lub ktoś, zatrzymuje podróżnych w domach.
   Droga zaczęła biec pod górę i wić się między wzgórzami coraz wyższymi w miarę zbliżania się do Garnet. Tutaj już znalazł ślady ruchu na drodze: odcisk podków, ślady kół, tropy stóp bosych i obutych. Ślady mnożyły się aż w końcu ich liczba zaczęła wskazywać na niewielką armię maszerującą tędy nie tak dawno temu.
   Sturm dostrzegł w pewnej chwili wznoszący się za zakrętem słup dymu. Przeniósł rękojeść miecza nieco do przodu, by broń była w lepszym pogotowiu.
   Teraz już czuł dym. Powoli też ukazała mu się cała scena. Kilka ciężkich wozów wywróconych na drodze i już się dopalających. Z rozmiaru zniszczeń już dokonanych wywnioskował, że ogień podłożono całe godziny temu. Kruki i inne padlinożerne ptaki poruszyło jego nadejście. Pomiędzy dwoma zniszczonymi wozami Sturm napotkał ciała. Jedno, opasłe i dobrze odziane, należało najwidoczniej do dobrego handlarza. Miał w pierś wbite dwie strzały. Obok niego leżał młodszy mężczyzna z trzonkiem ułamanej maczugi we wciąż jeszcze zaciśniętej dłoni.
   Posłyszany jęk zmusił Sturma do biegu. Kilka jardów dalej, oparty o pień złamanej sosny, siedział duży i muskularny mężczyzna. Był wojownikiem. Ciało krwawiło z tuzina ran a wokół stóp wojownika rozrzucone były trupy sześciu goblinów.
- Wody – wychrypiał ranny.
   Sturm podparł dłonią głowę mężczyzny i podniósł własny bukłak do spieczonych ust wojownika.
- Co się tu stało? – spytał.
- Bandyci. Napad na wozy. Walczyliśmy… - mężczyzna zakasłał – Za wielu…
   Sturm zbadał rany wojownika. Nie musiał być uzdrowicielem, by wiedzieć, że jego los jest przesądzony. A ponieważ ranny był wojownikiem to powiedział mu to.
- Dzięki – usłyszał w odpowiedzi.
   Sturm spytał, czy może zrobić cokolwiek by było rannemu wygodniej.
- Nie, lecz Paadine niech ma cię w opiece za twą litość.
   Coś zaszurało za sosną. Sturm sięgnął po miecz a wtedy ujrzał brązowe nozdrza konia wyglądające przez krzaki. Umierający wojownik wezwał konia.
- Brumbar – powiedział Dobry koń.
   Koń przedarł się przez krzaki. Był ogromnym, czarnym jak węgiel, zwierzęciem. Opuścił teraz łeb, by nozdrzami dotknąć twarzy pana.
- Widzę, że jesteś wojownikiem – wychrypiał – Błagam cię, zabierz Brumbara jako swego wierzchowca gdy już umrę.
- Dobrze – delikatnie odparł Sturn – Czy jest w Garnet ktoś, komu powinienem donieść o tym, co cię spotkało?
   Mężczyzna powoli zamykał oczy.
- Nikt. I nie idź do Garnet jeśli cenisz sobie życie  - broda opadła mu na pierś.
- Ale dlaczego? – dopytywał Sturm – Dlaczego nie powinienem iść do miasta?
- Poluzuj napierśnik…
   Sturm odciął więzy i odłożył napierśnik na bok. Pod pancerzem mężczyzna nosił ocieplaną koszulę. Nad sercem, na koszuli, był wyhaftowany symbol, mała, czerwona róża. Sturm się zagapił. Umierający był rycerzem Zakonu najwyższej rangi, Zakonu Róży! Tylko Rycerze Solamnijscy szlachetnego pochodzenia mogli wstąpić w szeregi tak wysoko postawionego bractwa.
- Siły, jakie zniszczyły rycerzy, teraz kontrolują Garnet – wyszeptał mężczyzna a jego oddech powoli przechodził w chrapliwe hausty – Wiem, że jesteś jednym z nas. Tam nie będziesz bezpieczny… mordercy…
- Kim jesteś? Jakie twe imię? – gorączkowo dopytywał Sturm.
   Rycerz Róży zamilkł na zawsze. Sturm pochował wojownika, pochował honorowo. Skończył dobrze po zachodzie słońca. Zabrał potem Brumbara i przejrzał zawartość sakw zwieszających się z obu bokach konia. W jednej były suche racje żywności a w drugie, ku jego zaskoczeniu były całe setki monet, same miedziaki. Sturm zrozumiał. Martwy rycerz wiódł żywot incognito z powodu szerzącej się nienawiści do Zakonu. Zaczął więc życie jako strażnik do wynajęcia a zapłatę odbierał w miedzi. Nikt nie przypuszczałby, że Rycerz Róży może żyć tak skromnie i pokornie.
   Sturm opuścił drogę do Garnet. Wybrał inny szlak wiodący na wyżyny, szlak rzadko odwiedzany przez handlarzy cz (jak miał nadzieję) bandytów. Garnet minął w nocy. Z dala nawet widział światła lamp ulicznych. Siadając na Brumbara pilnie nasłuchiwał. Wokół górskich przejść wiał wiatr. Przyniósł też wycie wilka gdzieś w oddali.

janjuz - 2018-01-31 19:31:13

Rozdział 36

Solamnia

   Nowy wierzchowiec Sturma charakteryzował się równym, mocnym kłusem. Brumbar, w starym języku krasnoludów, oznaczało „Czarny Niedźwiedź”. Rzeczywiście, był czarny i po niedźwiedziemu beznamiętny. Sturmowi to nie przeszkadzało. Podróż, jaką przyszło mu teraz odbywać, znacznie lepiej pasowała do raczej do zwierzęcia spokojnego, niż pobudliwego, kruchego i szarżującego wojownika. Brumbar miał grzbiet tak szeroki, że Sturm już sobie wyobrażał, w której kładzie stopy na karku zwierzęcia i sam ucina sobie drzemkę. Udekorowany dodatkowo rzeczami Sturma i innymi pakunkami, Brumbar kłusował podzwaniając cały dzień.
   Las Lemish zmalał powoli do kilku pokręconych sosen, rosnących niechętnie na trawiastym podłożu. Na równinie było gorąco i bardzo, bardzo sucho. Sturm zaczął sobie wydzielać wodę gdy strumienie stały się mniej liczne a przerwy między nimi o wiele większe.
   Podróżując bezdrożami nie widział zbyt wielu ludzi. Najbardziej na południe wysunięty paluch Solamnijskich Równin, wciśnięty pomiędzy Góry Garnet a Las Lemish, był zbyt suchy dla hodowli bydła czy zwykłego rolnictwa. Nie było tam też rabusiów: tu nie było co kraść.
   Jadąc samotnie Sturm miał czas, żeby przemyśleć dokładnie kilka spraw. Opuścił wraz z Kitiarą Solace już ładnych parę tygodni temu; teraz należało zdać sobie sprawę z faktu, że tutaj niebezpieczeństwo czai się tuż, tuż za horyzontem. W wielu miastach portowych gadano o dziwacznych, jaszczuro podobnych najemnikach. Ładunki broni krążące po całym kraju. Spora liczba rabusiów obsiadająca drogi północnych krain. Działania mrocznej magii. Gobliny dowodzone przez ludzkich magów. Co łączy te wszystkie splątane nici? Co mają wspólnego?
   Wojna. Inwazja. Przeklęta magia.
    Sturm pogonił lekko Brumbara, który przeszedł do lekkiego cwału. Cała masa wrażeń i ukrytych wspomnień wypływała teraz na powierzchnię umysłu. Wizje, jakich doznawał na Lunitari, miały teraz szczegóły bardzo rozmyte, lecz ich cień, słaby bo słaby, jednak pozostał. Najsilniejsze było wrażenie, że jego ojciec gdzieś tam wciąż żyje. Było coś o starym zamku oraz jakaś śmierć, i to powiązana w dziwny sposób z Kitiarą.
   Och, Kit. Gdzie ty się teraz podziewasz?
   Lśniący upał dnia wybudował wieże czarnych chmur na niebie. Gdzieś z daleka połyskiwały błyskawice a łoskoty grzmotów przebiegały trawiaste połacie długo po tym jak błyski piorunów zdążyły zniknąć. Zapach deszczu przyciągał Brumbara w stronę burzy a Sturm pozwolił mu na przyśpieszenie kroku. Też był już spragniony.
   Gnali w stronę burzy i deszu a ta jakby wciąż im uciekała. Brumbar gnał chlapiąc przez szybko napełniające się rowy. Powietrze było wilgotne, duszne a mimo to ściana deszczu uciekała przed Sturmem. Błyskawice zaczęły walić w zagajnik sosnowy na wschodzie. Sturm aż ściągnął wodze na sam widok takiego niebezpieczeństwa, lecz Brumbar miał całkiem inny pomysł. Chrapiąc wysuszonym gardłem pogalopował prosto w stronę drzew.
   Lekkie, parujące krople wody zaczęły ich obu uderzać. Brumbar ciężko galopował pomiędzy rzadko rosnącymi drzewami. Deszcz się wzmagał. Gdzieś z przodu dostrzegł Sturm ciemny kształt przemykający między sosnami. Otarł wodę z oczu i spojrzał tam ponownie.
   Jeździec z rozwianą peleryną kluczył między drzewami. Jasny owal twarzy jeźdźca był co i rusz widoczny. Zupełnie jakby wciąż oglądał się przez ramię w stronę Sturma. Wyglądało, że wąs ma równie długi jak sam Sturm.
   Brumbar zwolnił przy płytkiej kałuży, lecz Sturm pogonił go dalej; ciekaw był drugiego jeźdźca i chciał go dogonić.
- Hej! – zawołał – Mogę z tobą pomówić?
   Z kotłującego się nieba strzelił piorun. Uderzył parę jardów dalej i wyrwał z ziemi krater trawy. Jeździec nie odpowiedział na wezwanie Sturma, lecz dalej wywijał między sosnami. Sturm trzasnął wodzami po szyi konia i Brumbar ruszył uderzeniowym galopem. Szybko zbliżali się do obcego.
   Ciemne włosy jeźdźca spływały płasko po głowie w narastającym deszczu. Rzeczywiście nosił długie wąsy, które były wręcz symbolem Rycerzy z Solamnii.
   Koń obcego był lekki i zwinny, lecz musiał już odbyć jakąś ciężką podróż. Brumbar zbliżał się szybko. Tylko drzewa wciąż ich przedzielające nie pozwalały Sturmowi złapać fruwającej peleryny obcego.
- Zaczekaj! – zawołał Sturm – Sta, chcę tylko z tobą pomówić!
   Koń obcego skręcił ostro w lewo i okrążył Sturma. Mężczyzna ściągnął wodze i stanął w odległości może trzydziestu jardów. Brumbar zatrząsł się i stanął. Wiatr się wzmagał i chłostał deszczem po twarzy więc Sturm obrócił koniem. Obcy czekał na niego.
- Nie zamierzałem cię ścigać – zawołał Sturm – lecz…
   Nie usłyszał uderzenia pioruna, który strzelił w ziemię między nim a obcym. Nic też nie poczuł. W jednej chwili gadał do obcego a w drugiej leżał na mokrej trawie z twarzą omywaną deszczem. Ręce i nogi miał słabe i ołowiane.
   Nad nim górowała ciemna postać. Przez sekundę nawet czuł strach. Przecież leżąc tak, pozbawiony sił, był łatwą zdobyczą dla każdego złodzieja czy mordercy.
   Obcy, siedzący wciąż na koniu, górował nad nim jak wieża. Na tle szarego nieba, z deszczem w oczach, Sturm mógł ujrzeć tylko ciemne włosy, wysokie czoło i opadające wąsy. Wielka peleryna ciasno opasywała szerokie, mocne ramiona mężczyzny.
   Obcy wciąż siedział w siodle, patrzył w dół na Sturma i nic nie mówił. Sturm zdołał wysapać.
- Kim jesteś?
   Mężczyzna rozpostarł pelerynę ukazując rękojeść dużego miecza. Sturm przyjrzał się kształtowi gałki i delikatnym zdobieniom. W jednej chwili zdał sobie sprawę, że zna ten miecz. Należał do ojca.
- Strzeż się Merinsaarda – powiedział mężczyzna głosem zupełnie Sturmowi nieznanym.
   Z ogromnym wysiłkiem zdołał się jednak dźwignąć na kolana.
- Kim jesteś?
   Wyciągnął mokrą rękę w stronę obcego. Powinien dotknąć nogi konia, lecz niczego tam nie było. Koń i jeździec zniknęli. Kompletnie i absolutnie zniknęli. Sturm stanął chwiejnie. Deszcz ustał. Słońce już zaczynało się przedzierać przez poszarpane chmury. Brumbar stał kilkanaście jardów dalej i pił z kałuży. Tuż obok była sosna, teraz rozbita na drzazgi uderzeniem pioruna. Sturm zakrył twarz dłońmi. Czy naprawdę widział, ca, jak sądził, widział? Kim był widmowy jeździec? Co to jest Merinsaard? Osoba, miejsce?
   Zmęczonym ruchem dosiadł Brumbara. Wielki koń poruszył się pod ciężarem Sturma a jego szeroki podkowy zachlupały w błocie. Sturm rozejrzał się uważnie dokoła. Nigdzie nie było innych śladów podków, tylko Brumbara.
* * * * *
   Mówiło się zawsze o Równinie, lecz krajobraz Solamni bynajmniej nie był całkiem płaski jak na przykład Równiny Pyłu. Były tu grzbiety wzgórz, żleby, wyschłe strumienie i niewielki laski rosnące jak wyspy pośród morza zielonych stepów. Łagodnym tempem Sturm zmierzał wciąż na północ. Pojadał w czasie jazdy dzikie gruszki prosto z drzew a czasem napełniał bukłaki wodą z pasterskich studni.
   Spostrzegł nagle, że porusza się przez stado bydła doglądane i pilnowane przez twardo wyglądających chłopów uzbrojonych w maczugi i łuki. Dokładnie go obserwowali gdy ich mijał. W okolicy bywali rabusie, więc w oczach pastuchów mógł być zwiadowcą jakiejś większej bandy zbrojnych. Poza tym… Sturm nosił wąsy i rogaty hełm Rycerzy Solamnijskich… dwa znaki niezbyt popularne pośród ludzi, którzy obalili Zakony. Sturm się tym nie przejmował. Jechał dumnie przed siebie z mieczem lekko wystawionym, żeby okazać, że jest gotów na każde kłopoty. Jeszcze poprzedniego wieczora zabrał się do roboty i wypolerował hełm, buty i miecz do pełnego połysku.
   Zdecydował się ominąć Solanthus. Po wszystkich przewrotach miasto proklamowało się wolnym miastem i nie podporządkowywało się nikomu poza własnymi Mistrzami Gildii. Sturm słyszał o wielu rycerzach, przyjaciołach i towarzyszach ojca, których uwięziono i ścięto w Solanthus. Ponieważ więc zamierzał ogłosić swe pretensje do spadku w otwartej krainie to nie widział wiele sensu w wejściu do miasta i pakowania głowy pod topór.
   Za Solanthus tereny się stopniowo obniżały, schodziły łagodnie aż do Rzeki Vingaard. To była zasobna okolica. Grudy wyrywane żelaznymi podkowami Brumbara były czarne i żyzne. Stada były tym większe im bliżej byli rzeki. Cały dzień spędził przeprowadzając konia przez szeregi brązowych, ciężkich krów i cielaków. Upał i kurz były tak dokuczliwe, że zmienił hełm na płócienną bandanę i wyglądał teraz konny pastuch.
   Stada zbierały się przy Brodzie Kerdu. Była to sztuczna płycizna usypana przez Rycerzy Solamnijskich całe wieki temu (prosty lud już zapomniał, komu to zawdzięcza). Tysiące niewielkich kamieni zostało tu ciśniętych do Rzeki Vingaard, by wypłycić wygodny bród. Ponieważ rzeka powoli wymywała co mniejsze kamienie precz to każde kolejne pokolenie mieszkańców obu brzegów było zobowiązane do odnawiania brodu zwiezionymi przez siebie kamieniami. Zbieranie tych kamieni i wyrzucanie ich do rzeki przerodziło się w coś w rodzaju zimowego festiwalu.
   Po krótkim czasie stało się już zbyt tłoczno, by móc jechać konno więc zsiadł z Brumbara i dalej prowadził go trzymając za wodze. Tutaj, w pobliżu rzeki, dzienny upał gwałtownie się rozpraszał po zachodzie słońca. Sturm powoli schodził do brzegu rzeki, gdzie paliły się już setki ognisk obozowych. Pastuchowie rozbijali się tu na noc.
   Pól tuzina spalonych słońcem twarzy obróciło się w jego stronę gdy podszedł do najbliższego z obozowisk. Podniósł dłoń i powiedział.
- Ręce mam otwarte – co było tradycyjnym powitaniem pasterzy.
- Siadaj – powiedział przywódca pasterzy.
   Można go było rozpoznać bowiem nosił rzeźbiony róg pasterski na rzemieniu na szyi. Sturm uwiązał brumbara do krzaka i przyłączył się do ludzi.
- Sturm – powiedział siadając.
- Onthar – odparł przywódca a wskazując na kolejnych, dodał – Rorin, Frijje, Ostimar i Belingen.
   Sturm skinął głową każdemu z nich.
- Przyłączysz się do kociołka? – spytał Onthar.
   Nad ogniskiem zwieszał się czarny, żelazny kociołek. Każdy przy ognisku musiał się do niego dołożyć, żeby móc wziąć udział we wspólnym posiłku. Pasterska polewka – określenie znane na całym Krynnie jako „coś po trochu wszystkiego”. Sturm podniósł klapę sakwy ze swymi zapasami  i popatrzył na resztę zawartości: calowej grubości połeć solonej wieprzowiny, dwie marchwie i pojemnik z żytnią mąką. Przykucnął przy kociołku i zaczął odcinać nożem kawałki mięsa.
- Dobry był sezon? – spytał uprzejmie.
- Suchy – odparł Onthar – Zbyt suchy. Pasza na niższych równinach całkiem wypalona.
- Ale przynajmniej nie było chorób – zauważył Frijje, którego słomianego koloru włosy zwieszały się w dwóch, długich warkoczykach – Nie straciliśmy ani jednej sztuki bydła przez pokręcone nogi czy błękitną zarazę.
   Rorin tymczasem, odsuwając z oczu rude włosy dodał poważnie>
- Mnóstwo rabusiów – ostrzył właśnie groźnie wyglądającą siekierę na szarym, zwilżonym kamieniu – Ludzie i gobliny razem, w tej samej bandzie.
- Też to widziałem – rzekł Sturm – Bardziej na południu, niedaleko Caergoth o Garnet.
   Onthar popatrzył na niego i podniósł w górę jedną, cienką brew.
- Pochodzisz stąd, co?
- Sturm skończył z wieprzowiną i zaczął ciąć marchew.
- Urodziłem się w Solamni ale wychowałem w Solace.
- Słyszałem, że hodują tam sporo świń – powiedział Ostimar.
   Głos miał głęboki dudniący, kompletnie nie pasujący do niskiej i szczupłej postaci.
- Tak, całkiem sporo.
- Dokąd zmierzasz, Sturm? – spytał Onthar.
- Na północ.
- Szukasz roboty?
   Przestał ciąć warzywa. Właściwie, dlaczego nie?
- Jeśli bym jakąś znalazł – odparł.
- Prowadziłeś kiedyś bydło?
- Nie. Ale jeżdżę konno.
   Ostimar i Belingen parskęli powątpiewająco, lecz Onthar powiedział.
- Straciliśmy człowieka dwa tygodnie temu. Goblińscy rabusie. Brakuje jednego w linii pasterskiej. Wszystko, czego bym oczekiwał, to że utrzymasz zwierzęta w ruchu. Jutro przekroczymy Vingaard. Idziemy do twierdzy.
- Twiedzy? Przecież jest opuszczona od lat – powiedział Sturm.
- Tam jest kupiec.
- Brzmi dobrze. Jak zapłata?
- Cztery miedziaki dziennie, płacimy przy rozstaniu.
   Wiedział, że powinien się targować, taki zwyczaj.
- Za mniej niż osiem to chyba jednak się nie zgodzę.
- Osiem! – krzyknął Frijje – Jeździec na pokaz!
- Może dałbym pięć – powiedział Onthar.
   Sturm potrząsnął pojemnikiem, żeby rozbić mąkę.
- Sześć?
   Onthar się wyszczerzył udowadniając tym samym brak kilkunastu zębów.
- A więc sześć. Nie syp za dużo mąki… robimy polewkę, nie pieczemy chleba.
   Sturm zamieszał w kociołku garstkę mąki. Rorin dał mu miedzianą czarkę i łyżkę. Rozlano polewkę na wszystkich a mężczyźni jedli szybko i w milczeniu. Po polewce puszczono w krąg skórzany bukłak. Sturm pociągnął łyk. O mało się nie zakrztusił; bukłak zawierał mocny, dobrze przefermentowany cydr. Przełknął i podał dalej.
- Kto skupuje bydło w twierdzy? – spytał gdy wszyscy już zjedli i wypili.
- Nie wiem – przyznał Onthar – Od tygodni przychodzą ludzie co byli w Twierdzy Vingaard i gadają o złocie. Mówią, że jest tam kupiec, co płaci dziesięć dobrych monet za porządne zwierzę. Tak więc i my zmierzamy do twierdzy.
   Ogień przygasał. Frijje wyciągnął własnoręcznie wyciętą fujarkę i zaczął zaciągać samotne, śpiewne piosenki. Pasterze rozwijali pojedyncze posłania i po kolei szli spać. Sturm rozsiodłał Brumbara i dobrze wytarł. Zaprowadził konia do rzeki, do wodopoju, i wrócił do tego samego krzaka. Ze śpiwora i siodła zrobił w Mierę wygodne posłanie.
   Niebo było czyste. Srebrny księżyc stał nisko na południu podczas gdy Lunitari wspinał do swego zenitu. Sturm gapił się na odległy, czerwony glon.
   Naprawdę wędrował po purpurowej ziemi? Naprawdę walczył z drzewo ludźmi, widział (i dosiadał) gigantyczne mrówki, uwalniał gadatliwego smoka z obelisku wykonanego z czerwonego marmuru? Tutaj, na Krynnie, pośród prostych, bezpośrednich pasterzy takie wspomnienia wyglądały na szalony sen, chore imaginacje, które szybko zostały rozpędzone przez bardzo praktyczne problemy życiowe Sturma.
   Młody rycerz spał. Śnił, że galopuje przez Solace, ścigając mężczyznę w pelerynie, mężczyznę z ojcowskim mieczem. Nie potrafił go dognać. Drzewa vallen były skąpane w purpurowym blasku. Wszędzie dokoła Sturm czuł zimne powietrze, rozbrzmiewające echem kobiecego śmiechu.

janjuz - 2018-02-11 16:07:33

Rozdział 37

Bród Kerdu

   Sturm został szorstko zbudzony sporo przed świtem. Wzdłuż całego południowego brzegu rzeki trwała gorączkowa krzątanina. Pasterze pakowali swój mizerny dobytek na konie i przygotowywali do wymarszu na kolejny dzień. Sturm nie miał czasu na nic więcej jak szybkie pochłonięcie czarki zimnej wody. Frijje wpakował mu w dłoń kawał urwanego mięsiwa i kazał natychmiast wsiadać na koń. Belingen przygalopował i rzucił w jego stronę lekką, drewnianą tyczkę zakończoną główką z brązu w kształcie osikowego liścia. Tak wyglądał zwykły kij pasterski. Kiedy krowy będą szły niechętnie lub będą miały ochotę na wędrówki w złym kierunku ten kij miał pomóc w utrzymaniu ich na właściwym szlaku.
- Pożałujesz, jeśli którą pokaleczysz po bokach – rzekła Belingen – Onthar szczyci się, że jego stado dochodzi do celu bez skaleczeń.
   Zarzucił dość arogancko głową i pognał konia na czoło pochodu stada. Stado, liczące dobrze ponad dziewięćset głów, poczuło już gorączkę ruchu przemieszczało się na boki w stronę flankujących jeźdźców. Dwa inne stada miały pierwszeństwo przed stadem Onthara, więc pasterze musieli się trochę wysilić, by utrzymać swe stado na czas przejścia przez pozostałych dwóch. Przejście Kerdu miało ćwierć mili szerokości i ciągnęło się pół mili do drugiego brzegu. Brzegi brodu urywały się dość ostro i Ostimar ostrzegł Sturma, by ten nie schodził z kamieni.
- Widziałem już jak ludzie i konie spadali z brzegu brodu by nigdy się już nie pojawić – ostrzegał – Nie znaleziono niczego poza tyczką i bandaną spływające z prądem.
- Będę na to uważał – odparł Sturm.
   Stado uformowało się w standardowy owal. Sturm swą tyczkę trzymał pod lewą pachą. Drąg był długi na osiem stóp, więc ziemi mógł dotknąć z łatwością nawet siedząc na grzbiecie potężnego Brumbara. Właściwie to ze swoim wzrostem, a zwłaszcza siedząc na wielkim rumaku z Garnet, Sturm był zdecydowanie najwyższym z jeźdźcem z całej grupy. Mógł spoglądać daleko ponad zwartą masą krów, których zakurzone grzbiety i długie rogi wciąż się poruszały, mimo że stado nie wykonywało żadnego ruchu do przodu.
   Na odległym brzegu rzeki zagrzmiał róg sygnałowy. Poprzednie stado opuściło bród. Onthar uniósł się w strzemionach i machnął swą tyką do przodu i do tyłu (z jej czubka zwieszał się czarny proporczyk). Jeźdźcy zagwizdali  i zaczęli krzyczeć chcąc poruszyć zwierzęta do marszu. Ściana befsztyków nacisnęła w stronę Sturma, lecz zawołał i pomachał tyką przed pyskami krów.  Zwierzęta ruszyły za prowadzącymi.
   Ścieżka wiodąca do rzeki zmieniła się już w grzęzawisko. Tysiące krów i koni ją ubiło jak masło a pod wznoszącym się słońcem błoto zaczęło potężnie śmierdzieć. Onthar oraz paru pasterzy na przedzie w towarzystwie byków prowadzących weszli do Rzeki Vingaard. Za nimi poszły cielęta i krowy a na końcu jeźdźcy z tylnej grupy. Smród i oraz tnące muchy nad rzeką stawały się straszne.
   Brumbar wstawił ciężkie kopyta w strumień widy. Żelazne podkowy, świetne zwłaszcza na brukowanych drogach, Nie dawały jednak zbyt pewnego stąpnięcia na okrągłych , mokrych kamieniach. Nie zważając na niepewne stąpanie, Beumbar szedł przed siebie jakby nigdy nic. Odszedł może dwadzieścia jardów od brzegu rzeki, gdy Sturm poczuł jak jego wierzchowiec ześlizguje się ze skalistego brodu.
   Woda natychmiast zakryła Sturma wraz z głową. Natychmiast uwolnił nogi ze strzemion i wypchnął się na powierzchnię. Wystrzelił głową w powietrze i wciągnął tęgi oddech. Brumbar był już dalej i spokojnie płynął na drugi brzeg. Frijje ściągnął wodze i zawołał.
- wszystko w porządku, Sturm?
- Tak, tylko ten głupi koń ześliznął się z brodu!
   Przepłynął kilka rzutów ramionami w stronę pasterza. Frijje wyciągnął w jego stronę tylec swej tyczki a Sturm ją chwycił i, cały przemoczony, wdrapał się na stromy brzeg brodu. Wyprostował się. Tutaj, na kamieniach brodu, woda sięgała ledwie do kolan.
- Możesz mnie dowieźć na brzeg, Frijje? – spytał.
- Nie mogę opuścić stada – odparł zapytany – będziesz nas musiał po prostu dogonić.
   Frijje odjechał a długie warkoczyki obijały mu plecy. Sturm przedzierał się przez błotnistą wodę na południowy brzeg. Brumbar już tam był i suszył się w porannym słońcu.
- Chodź tu, ty durny brutalu – powiedział z uśmiechem Sturm.
   Brumbar mógł nawet być durnym brutalem, lecz teraz stał cicho po wodnej przygodzie i spokojnie czekał na jeźdźca. Sturm wśliznął się na siodło  i skręcił koniem w miejscu. Stado Onthara było już niemal na drugim brzegu. Sturm stracił tyczkę a i jego duma doznała też niezgorszego uszczerbku, lecz praca wciąż jeszcze nie była skończona.
- Hejaaa! – krzyknął trzaskając wodzami o kark Brumbara.
   Koń wystrzelił przed siebie waląc wielkimi kopytami w brzeg i gnając w stronę brodu. Pognali przez środek brodu a Brumbar galopując wzbijał imponujące fontanny wody. Dotarli do północnego brzegu gdy ostatni z pasterzy, Rorin, właśnie opuszczał wody rzeki.
-  Miła kąpiółka? – spytał Rorin szczerząc zęby.
- Nie taka zła – odparł zmieszany Sturm – Możesz pożyczyć tykę? Muszę gnać na swoje miejsce.
   Rorin wyciągnął zapasową tykę z pojemnika na szyi konia i cisnął ją Sturmowi. Rycerz gładko ją złapał.
   Krowy zbiły się ciasno na piaszczystej równinie na północnym brzegu Vingaard. Tutaj nareszcie szerokie podkowy Brumbara udowodniły swą wartość. Podczas gdy koniki pasterzy, nie podkute w ogóle, tonęły w sypkim piasku Sturm z Brumbarem zmierzali spokojnie w stronę tylnej grupy stada, która zaczynała niebezpieczne poruszenie. Stado i jego pasterze przypominali ogromny gobelin wspinający się brzegiem rzeki na suchsze, pokryte trawą równiny północnej Solamnii. Kiedy już się trochę oddalili od przejścia przez rzekę Onthar poprowadził stado do szerokiego żlebu i tam je zatrzymał.
- Trzymaj się swego miejsca – powiedział podjeżdżając do Sturma.
   Onthar popatrzył na rzekę wypatrując maruderów.
- Słyszałem, że wpadłeś do wody – dodał.
– Żelazne podkowy i mokre kamienie to kiepska para – odparł Sturm.
- Noo. Straciłeś tykę, jaką ci dałem?
- Tak, Ontharze – Odparł Sturm – Rorin pożyczył mi drugą.
- Utrata tyki kosztuje dwa miedziaki. Odejmę to przy rozliczeniu.
   Onthar zawinął koniem i odjechał pogadać z Rorinem.
   Im dłużej Sturm o tym myślał, tym bardziej złościł się na Onthara. Kara za utratę tyki wydawała się strasznie wysoka. Nauki Reguły kazały jednak Sturmowi popatrzeć na to z punktu widzenia Onthara. Po pierwsze; mogli nie wiedzieć, że Brumbar jest podkuty. Poza tym przecież Ostimar doradzał mu trzymanie się z dala od krawędzi brodu. Othar przecież musiał za taką tykę zapłacić. Biorąc pod uwagę ciągły brak pieniędzy, tak charakterystyczny w życiu pasterzy, karanie za utratę tyki dwoma miedziakami już nie wydawało się tak wygórowanym żądaniem. Wręcz przeciwnie; było niezbędne.
   Sturm wyciągnął chustę i zawinął ją na głowie. Ubranie szybko wyschnie na słońcu a droga dzisiaj czeka ich bardzo długa. Wyprostował się w siodle i poczuł zupełnie tak, jakby brał udział w jakiejś wojnie – podniecony, lecz spokojny. Taki zawsze był najlepszy żołnierz jakiego znał, Soren, sierżant straży na zamku ojca Sturma. Odważniejszego, bardziej oddanego mężczyzny nigdy chyba nie było.
   Onthar objechał stado a kiedy uznał, że wszystko jest w zadowalającym porządku dał sygnał do rozpoczęcia dalszego marszu. Porykujące głośno cielaki i krowy ruszyły wolno a Onthar wiódł je na północ i troszkę na wschód; prosto w stronę Twierdzy Vingaard. Jeszcze jakieś sześćdziesiąt mil.
    * * * * *
   To był długi, ciężki dzień. Pasterze w całości spędzili go w siodłach. Sturm zawsze uważał się za dobrego jeźdźca nawet na długich dystansach, porównując się jednak do ludzi Otnhara okazał się jednak kimś o delikatnych nóżkach. Tyle, że to nie nóżki wymagały teraz troski.
   Pasterze zmieniali pozycje wokół stada, przesuwali się wokoło w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Posiłek południowy, jakikolwiek on tam był, można było spożyć znajdując się na przedzie. Nie było tam krów do pilnowania, lecz tylko widok krainy rozciągającej się przed nimi. Posiłek w siodle składał się z kawałka suszonego mięsa,, sera i surowej cebuli. Wszystko to popite gorzkim cydrem.
   Słońce było jeszcze całkiem wysoko, gdy Onthar zarządził postój. Sturm szacował, że od przekroczenia rzeki pokonali pewnie ze dwadzieścia pięć mil. Frijje, Belingen i Rorin wprowadzili stado do płytkiego wąwozu pośrodku trawiastej równiny. Sądząc po wyglądzie zdeptanej trawy i przemieszanej ziemi poprzedni stada też użyły wąwozu w drodze na północ. Ostimar i Onthar zabrali Sturma na objazd wąwozu i pokazali mu jak urządzić ogrodzenie powstrzymujące zwierzęta od rozłażenia się po okolicy.
- Ogrodzenie? – zdumiewa się Sturm.
   Nie widział by ktokolwiek wiózł coś w podobie elementów płotu.
   Onthar wydobył z płóciennej torby dwustopowej długości kawał kija zakończonego widlastym rozdwojeniem po czym wbił go w ziemię. Do końca przywiązał linkę i rozciągnął ją na jakieś osiem, dziesięć stóp. Ostimar miał już wbity drugi kij więc lina została tam zamocowana. Trwało to raz po raz aż wreszcie całe stado zostało otoczone pojedynczą, cienką linką.
- I taka śmieszna przeszkoda ma je powstrzymać? – spytał Sturm.
- Krowy i byczki nie są za bardzo sprytne – wyjaśniał Ostimar – Myślą chyba, że nie dadzą rady przejść przez linę, więc nawet nie próbują. Oczywiście, gdyby zaczęła się jakś prawdziwa panika to i kamienny mur by ich nie powstrzymał.
- A co mogłoby je tak wystraszyć?
- Wilki – odparł Ostimar – Albo ludzie.
   Pasterze rozbili obozowisko na podwyższonym gruncie by móc obserwować cały wąwóz. Rorin i Frijje naścinali pęki traw i zrzucili w dół jako paszę lecz wodę stado będzie mogło dostać dopiero po dojściu do Źródeł Brantha, czyli następnego dnia.
   Onthar przygotował ognisko z wysuszonych wiatrem traw. Ogień przyciągnął pozostałych pasterzy. Wspólny kociołek został zawieszony nad ogniem. Każdy z mężczyzn podchodził i coś do niego wrzucał – wodę, ser, mąkę, kawałki mięsiwa, warzywa i owoce. Kiedy już kociołek był pełny to Frijje przyklęknął przy ogniu i zaczął zawartość kotła mieszać.
- To nie był zły dzień – stwierdził Rorin.
- Gorący – uznał Ostimar – Powinno padać.
- Co poniektórzy z nas to wolą popływać niż wziąć się do roboty – skrzeknął Belingen.
   Sturm zobaczył wyzwanie w jego oczach.
- Co poniektórzy z nas powinni to robić częściej – odparował – Mogliby mniej śmierdzieć.
   Frijje zaprzestał mieszania. Pasterze ostro popatrzyli na Sturma.
- Tylko miejski głupek potrafi podkutym koniem wjechać na kamienny bród – zimno stwierdził Belingen.
- Czyste prawda – odparł Sturm – Ile razy ci się to przytrafiło nim pomyślałeś, żeby zdjąć podkowy?
   Ujrzał jak zaciskają się pięści oponenta. Sturm doskonale zdawał sobie sprawę, że jeżeli ma zamiar zachować szacunek tych prostych, surowych ludzi to musi wymieniać obelgi z belingenem – bez wahania i zastanowienia. Jakiekolwiek okazanie słabości, prawdziwej czy wyobrażonej, i pozwolą belingenowi traktować Sturma jak tylko źle zechce.
   W następnej chwili to jednal Onthar zerwał się na równe nogi i wrzasnął.
- Wstawać! Wstawać, durnie! Rabusie! Rabusie przy stadzie!
   Łomot mnóstwa kopyt i okrzyki dowodziły, że Onthar ma rację.
- Biorę miecz! – zawołał Sturm i pognał do Brumbara.
   Pasterze dopadli swych koników i powyciągali z ziemi wbite tam tyki. Sturm ciężko dosiadł Brumbara. Wyciągnął miecz i ruszył za towarzyszami. W świetle świtu widział, że napastnicy przeważają liczebnie nad ludźmi Othara – pewnie było ich z tuzin. Rabusie nosili fantastyczne maski, pomalowane oczy, rogi i oślepiająco jaskrawe falbany sprawiały dzikie wrażenie. Byli uzbrojeni w szable i krótkie  łuki. Parę byków już leżało na ziemi powalonych strzałami sterczącymi im teraz z boków. Onthar zaszarżował na kilku wrzeszących rabusiów. Trafił tyką jednego z nich w pierś, lecz cienki kij po prostu się złamał. Mimo wszystko złodziej bydła zleciał z konia mając parę cali drewna wbite w klatkę piersiową. Onthar wrzasnął do Rorina a ten rzucił drugą broń w dłonie wodza.
   Sturm zajechał bandę rabusiów od drugiej strony. Brumbar przebijał się przez bandę jadącą na lżejszych konikach i dwa z nich już przewrócił. Sturm ciął jednego złodzieja, uzbrojonego w łuk i noszącego paskudną maskę. Inny zaraz zajął jego miejsce tnąc wokół ledwo jako tako wykutą szablą. Sturm odparł cienkie, krzywe ostrze i sztychem pchnął złodzieja w gardło. Ciało napastnika padło do przodu, lecz uwięzło w strzemionach i spłoszony koń pogalopował z trupem zwieszającym mu się z siodła.
   Konni złodzieje wydawali się najgorsi póki Sturm nie zorientował się, że są jeszcze wokoło wrogowie piesi. Zamaskowane postacie skradły wiązki trawy i zarzuciły nimi ubite zwierzęta. Podczas gdy bitwa wrzała wokoło oni szybko oskórowali i pocięli padłe byki. Zostawili skóry i resztę truchła, lecz porywali całe boki wołowiny. Frijje odciął drogę dwójce takich złodziei uderzając tyką jak włócznią i przewracając wrogów. Brutalna, paskudna walka.
   Sturm poczuł z tyłu mocne uderzenie. Obrócił Brumbarem i wyczuł krótką strzałę sterczącą mu z pleców. Rabuś, który ją wystrzelił był tylko o kilka jardów. Zdumiona twarza w skórzanej masce wyrażała kompletne zaskoczenie. Sturm nie spadł po trafieniu strzałą. Rabuś nie mógł wiedzieć, że rycerz pod pasterską koszulą wciąż ma kolczugę. Sturm runął na łucznika. Ten odwrócił się do ucieczki, lecz długie nogi Brumbara szybko dogoniły krótkonogiego kuca. Jakiś odruch litości spowodował, że Sturm skręcił ostrze i miast krawędzią  oderzył rabusia w głowę płazem miecza. Ten opuścił ręce i spadł z kuca.
   Pozostali rabusie gorączkowo uciekali. Ludzie Onthara ścigali ich, lecz szybko zawrócili pilnować reszty stada. Sturm zsiadł z konia i załadował na jego grzbiet nieprzytomnego rabusia. Podjechał do Othara.
- Brudne, gówno żrące świnie – przeklina Onthar plując dokoła – Dostali cztery zwierzaki. Rabusie będą mieli dzisiaj ucztę!
- Nie wszyscy – rzekł Sturm – Przynajmniej czterech padło. Jednego złapałem.
   Pasterze natychmiast się stłoczyli wokół niego. Frijje złapał złodzieja za charakterystyczny dla nich koński ogon i uniósł mu głowę. Jednym, zdecydowanym ruchem zdarł maskę z twarzy.
- Tfu! To dziewczyna! – warknął.
   To była prawda. Dziewczyna miała piętnaście, może szesnaście lat. Jasne włosy miała przetłuszczone i skołtunione. Twarz była wysmarowana farbą pokrywającą maskę.
- Tfu! – powiedział Rorin – Ona śmierdzi!
   Sturm nie zwrócił na to uwagi, sami pasterze też nie pachnieli pięknie.
- Podciąć jej gardło i zostawić to na stepie, niech ją reszta znajdzie – doradzał Belingen – Nauczą się nie okradać stada Onthra.
- Nie – rzekł Sturm i stanął pomiędzy nieprzytomną dziewczyną a pasterzami.
- Jest złodziejem! – protestował Ostimar.
- Jest bezbronna i nieprzytomna – upierał się Sturm.
- Ma rację – rzekł Onthar po chwili zastanowienia –Tak czy inaczej, więcej jest dla nas warta żywa niż martwa.
- Jak to, Onthar? – pytał Rorin.
- Zakładnik. Może to utrzyma resztę bandy z daleka od nas. Może.
- Za dużo kłopotu – mamrotał Belingen – Mówię, po prostu ubić i mamy z nią spokój.
- Nie do ciebie należy ostatnie zdanie – łajał Onthar – Sturm ją pochwycił, jest więc jego. Może z nią zrobić co zechce.
Sturm lekko się zaczerwienił na głośne śmiechy Rorina i Frijje, lecz odpowiedział spokojnie.
- Pójdę za twoją radą, Ontharze. Zatrzymamy ją jako zakładnika.
   Przywódca pasterzy skinął głową.
- Ona jest teraz na twojej głowie. Jesteś odpowiedzialny za wszystko co zrobi. A za to co zje odejmiemy z twojej zapłaty.
   Spodziewał się tego.
- Zgoda – odparł Sturm.
   Dziewczyna jęknęła. Rorin chwycił za frędzlasty, skórzany strój i ściągnął ją z Brumbara. Złapał ją za kark. Dziewczyna potrząsnęła głową i otworzyła oczy.
- Ma’troya! – wrzasnęła na widok tych, co ją pochwycili.
   Próbowała uciec, lecz Rorin z łatwością podniósł ją do góry tak, że nie sięgała stopami ziemi. Ręka dziewczyny pomknęła do pasa i dobyła krótkiego, dwustronnego noża. Sturm capnął mocną dłonią jej dłoń i wyłuskał mały nożyk.
- Ma’troya! – powtórzyła bezradnie dziewczyna.
- Co ona mówi? – pytał Sturm.
- To wschodni dialekt – powiedział Onthar – Ale założę się, że mówi i w naszym języku. Prawda, dziewczyno?
   Ciemno niebieskie oczy dziewczyny błysnęły zrozumieniem.
- Tak, widzę, że rozumiesz.
   Sturm spokojnie postawił ją na nogi.
- Jak ci na imię? – spytał cicho.
- Tervy – wymawiała to jakby z takim przydźwiękem „ch”, Tchair-vee.
- Dobrze, Tervy, pozostaniesz ze stadem znacznie dłużej niż się spodziewałaś.
- Zabijesz mnie teraz!
- Nie przypuszczam – sucho odparł Sturm.
- Oni chcą zabić – sapnęła dziewczyna strzelając wzrokiem od jednego do drugiego pasterza.
- Uspokój się – twardo rzekł Sturm – Nikt cię nie skrzywdzi, jeśli tylko będziesz zachowywać się tak, jak ci każą.
   Onthar wyciągnął strzałę z pleców Sturma i wręczył ją młodemu rycerzowi.
- Na pamiątkę – powiedział.
   Tervy zagadkowo popatrzyła na strzałe a potem na Sturma.
- Strzeliłam cię, ty nie krew, nie umiera. Jak to?
   Podniósł w odpowiedzi tunikę ukazując kolczugę sięgającą do bioder. Tervy nigdy wcześniej nie widziała pancerza. Pełna obawy dotknęła brudną dłonią metalowej siatki.
- Żelazna skóra – powiedziała z podziwem w głosie.
- Tak, żelazna skóra. Powstrzymuje strzały i większość mieczy. A teraz, ponieważ to ja cię schwytałem więc zostaniesz ze mną. Jeśli będziesz się poprawnie zachowywać będę cię żywił i dbał by nic ci się nie stało. Jeśli będziesz nikczemna zwiążę ci nogi i każę maszerować z krowami.
- Zrobię co każesz, Żelanoskóry.
   Za jednym zamachem Sturm uzyskał jeńca, zakładnika, sługę i… przydomek. Od tej chwili wszyscy pasterze nazywali go Żelaznoskórym.

janjuz - 2018-02-12 14:11:25

Rozdział 38

Tervy i Żelaznoskóry

    Zanim pasterze wrósli z pościgu za rabusiami obiad już całkiem zdążył zgęstnieć i wystygnąć. Za późno już było by szukać materiału na ogień więc Onthar kazał Frijje zebrać trochę krowiego nawozu.
- Ouu! – jęknął Frijje – To ci brudna robota. Wiem! Każ dziewczynie to zrobić.
   Onthar odwrócił się do Sturma.
- Wątpię, by zdołała się bardziej upaprać – przyznał Sturm – Dopilnuję jej.
   Tervy nie okazała najmniejszej oznaki niezadowolenia gdy Sturm wyjaśniał jej co ma zrobić. Spokojnie weszła w stado odsuwając po kolei krowy na bok. Napełniła chustę kilkoma, już nieźle podsuszonymi, krowimi plackami i wróciła na zewnątrz.
- Dość?
- Dość. Zanieś do Frijje.
   Poruszono węgle i ogień ponownie rozbłysł. Polewka szybko się dogotowała. Tervy, nerwowo oblizując wargi, wpatrywała się oczekująco w kociołek. Sturm poprosił o jeszcze jedną czarkę.
- Nie ma więcej – ponuro odezwał się Ostimar – Nie dla takiej kanali z rabusiów.
   Sturm zjadł tylko trzecią część swej porcji a resztę dał Tervy. Jadła z wilczym apetytem, pakowała sobie wielkie kawały do ust za pomocą brudnych paluchów. Nawet Rorin, najmniejszy czyścioch wśród pasterzy, patrzył z odrazą.
   Kiedy nadeszła pora na nocny spoczynek Sturm zadał pytanie.
- Czy ktoś nie powinien stać na straży, na przypadek powrotu rabusiów?
- Nie wrócą – zapewnił go Onthar.
- Może jakaś inna banda.
- Nie w nocy – mruknął Rorin kryjąc się pod derką.
- Dlaczego nie?
- Rabusie nie poruszają się w nocy – wyjaśniał Ostimar – W ciemności dopadły by ich wilki.
   Nakrył się końską derką po samą brodę i zasunął chustę na oczy.
   Wilki? Pasterze jakoś nie wyglądali na przejętych możliwością wilczej napaści. Sturm powiedział o tym Frijje, ostatniemu z jeszcze nie śpiących.
- Onthar ma jakiś czar na wilki – powiedział – Od trzech lat nie stracił przez wilki ani jednego zwierzaka. Bry’noc.
   Po chwili już niewielki krąg wokół ogniska wypełniły dźwięki pochrapywania i cichych westchnień. Sturm obserwował Tervy, siedzącą teraz z kolanami pod brodą i wpatrującą się w ogień.
- Czy mam cię związać? – spytał – Czy też potrafisz zachować rozsądek?
- Nie uciec – odparła tervy – Tam są tyinsk. Wilki.
   Uśmiechnął się do niej.
- Ile ty masz lat, Tervy?
- Co?
- Ile lat już przeżyłaś?
   Popatrzyła przez ramię, brwi zmarszczyła, lecz kompletnie rozumiała pytania.
- Jak dawno się temu się urodziłaś? – pytał Sturm.
- Dziecko nie wie, kiedy się rodzi.
   Może byli zbyt prymitywni by liczyć lata. A może nie było to istotne; pewnie niewielu dożywało wieku średniego.
- Masz rodzinę? Matka? Bracia i siostry?
- Wuj tylko. On zginął, tam. Ty ciąć tu i tu – powiedziała wskazując palcami cięcie przez gardło.
   Poczuł lekkie zawstydzenie.
- Przykro mi – powiedział przepraszająco – Nie wiedziałem.
   Obojętnie wzruszyła ramionami.
   Kopnięciem rozwinął śpiwór prawie stopę obok ogniska. Sturm ułożył się wygodnie.
- Nie obawiaj się, Tervy, zadbam o ciebie. Jestem za ciebie odpowiedzialny.
   Zastanawiał się tylko, na jak długo?
- Żelaznoskóry ma Tervy. Tervy nie ucieka.
   Sturm ułożył głowę na ramieniu niczym na poduszce i zapadł w sen. Po kilku godzinach zbudziło go ostre wycie wilka. Chciał usiąść lecz jakaś masa przyciskała go do ziemi. To była Tervy. Wdrapała się na Sturma w nocy i tak zasnęła obejmując go ramionami.
   Sturm odsunął dziewczynę na stronę. Jeszcze spała, lecz już walczyła mówiąc:
- Jeśli czar zawiedzie, wilki przyjdą, najpierw mnie a potem ciebie. Ochrona.
   Usmiechnął się i cicho nakazał jej posłuszeństwo.
- Potrafię się ochronić – zapewniał.
   Tervy zwinęła się na rąbku derki i zapadła w głęboki sen.
* * * * *
   Połowę przedpołudnia dziewczynka spędziła truchtając obok Sturma i Brumbara. Co i rusz Sturm proponował, żeby siadła za jego plecami, lecz ona upierała się przy pieszej wędrówce. Kiedy jednak słońce północnych równin zaczęło doprawdy przypiekać Tervy się poddała i wskoczyła na zad Brumbara siadając za plecami Sturma.
- To największy koń na świecie! – zawołała.
   Roześmiał się.
- Nie, raczej nie.
   Jej uwagę nie było trudno pojąć, bowiem Brumbar był o połowę wyższy od stepowych kuców i dwukrotnie od nich cięższy. Gdzieś koło południa stado poczuło wiatr od Źródeł Brantha. Źródło zostało zbudowane przez Brantha z Kallimar, kolejnego z Rycerzy Solamnijskich, jakieś sto pięćdziesiąt lat temu. Staw miał ponad dwieście jardów średnicy i był doskonale okrągły. Brzegi zostały umocnione blokami granitu z pobliskich Gór Vingaard.
   Spragnione bydło przyśpieszyło kroku. Pasterze musieli się teraz skupić na czele poruszającej się masy cielsk i nie dopuścić do zerwania się zwierząt w groźne stampede. Sturm początkowo dziwił się takiemu przyspieszeniu kroku przez bydło, lecz Tervy powąchała powietrze i upewniła go, że i ona już czuje wodę.
    Już po godzinie ich oczom ukazał się srebrzysto błękitny owal Źródła Brantha. Inne stado, znacznie większe od stada Onthara, ustąpiło miejsca. Konie, wozy, wózki i ich mieszkańcy zebrali się nad brzegiem stawu.
   Podniecenie Sturma wyraźnie wzrosło w nadziei na szybki kontakt z innymi ludźmi. Pasterze byli przyzwoici (może poza Belingenem), lecz raczej małomówni i dość nudni w rozmowie. Sturmowi, o dziwo, zaczynało brakować rozpraszającej gadki gnomów.
   Podróżni odsunęli się od brzegu stawu gdy tylko usłyszeli gorączkowe muczenie stada Onthara. Krowy złamały dotychczasowy szyk i otoczyły staw zanurzając od razu łuszczące się, różowe nosy w zielonkawej wodzie. Sturm zebrał w garść wodze Brumbara. Tymczasem Tervy przerzuciła nogę nad grzbietem konia i zeskoczyła. Pobiegła w stronę stawu.
- Hej! Co ty wyczyniasz? – wołał Sturm.
   Na jego oczach dziewczyna zrzuciła całą kolekcję noszonych skór i wskoczyła na grzbiet pijącej krowy. Stanęła i przeszła po zadach jeszcze dwóch zwierzaków po czy wskoczyła prosto do stawu. Sturm pogonił Brumbara do kamiennego obrzeża.
   Dziewczyna płynęła krótkimi, szybkimi uderzeniami do samego środka stawu i tam zniknęła. Sturm obserwował zielonkawą powierzchnię. Żadnych bąbelków. Żadnego poruszenia wody poza tym, wywołanym przez pijące zwierzęta. Nagle Tervy wystrzeliła na powierzchnię nie dalej jak dziesięć stóp od Sturma strasząc przy tym pijące krowy.
- Daj rękę – powiedziała a Sturm pochylił się by dziewczynę z wody wyciągnąć – Ja teraz nie śmierdzę, co?
- Nie za bardzo – przyznał.
   Podał jej ubrania starając się nie okazywać najmniejszego zakłopotania.
- Skoczyłaś do wody bo gadaliśmy, że śmierdzisz?
- Nie obchodzi co oni gadają – powiedziała Tervy wzruszając ramionami i wskazując na Onthara i jego ludzi – Ja nie chcę Żelaznoskóry zły ja śmierdzę.
   Ujęła go takim stwierdzeniem. Obrócił Brumbara i odjechał od zatłoczonego brzegu. Uwiązał konia wraz kucami Onthara i zobaczył, że pasterze przysiedli na ziemi i pojadają co tam kto zdołał znaleźć we własnej sakwie. Tervy też była głodna. Z torby Belingena wyłuskała pojedynczy płat suchego mięsa. Przyłapał ją na tym i złapał za uszy. Natychmiast wbiła mu kciuk w oko. Belingen zawył z wściekłości i sięgnął po nóż do skórowania.
- Odłóż to – powiedział Sturm.
   Belingen nagle ujrzał przed oczami trzydzieści cztery cale polerowanej stali.
- Ta rabusiowa dziwka omal nie wydłubała mi oka! – warknął.
- Palnąłeś ją całkiem zdrowo. Powinno cię usatysfakcjonować… ale może teraz zacząłeś walczyć z dziewczynkami?
   Sturm zdecydował się zabrać dziewczynę do wozów karawany i zobaczyć, czy nie da się tam kupić jej coś do jedzenia. Z końskiego ogona wciąż jeszcze spływała woda na plecy Tervy, lecz już ochoczo dreptała obok Sturma.
- Żelaznoskóry naprawdę kupi jedzenie za pieniądz? – pytała zdumiona.
- Oczywiście. Ja nie kradnę – odparł Sturm.
- Masz dużo pieniądz?
- Nie za wiele – odparł – Nie jestem bogaty.
- To wiem. Bogaty zawsze kradnie – powiedziała Tervy.
   Sturm musiał się uśmiechnąć słysząc tak brutalną mądrość z ust dziecka. Nagle zorientował się, że ostatnio coś często się uśmiecha.
   Znalazł w karawanie podróżującą grupę ludzi z Abanasinii. Poza wynajętym woźnicą był tam najemnik, kobita wróżbitka oraz starszy już garbarz ze swym uczniem. Sturm wymieniał z nimi wieści z Solace przez jakąś chwilkę, po czym wrócił  niosąc nawleczone na linkę kawałki suszonego jabłka, trochę pogniecionych rodzynek i całego, wędzonego kurczaka. Za tak wykwintne jedzenie musiał sięgnąć głębiej do sakiewki i zapłacić dwadzieścia miedziaków z zapasu otrzymanego od Rycerza Róży. Było to znacznie więcej niż zapłata, jaką otrzyma jako pasterz.
   Tervy podskakiwała wokół rycerza. Najwidoczniej aż ją paliło, żeby tylko dobrać się do jedzenia. Jabłka nie wzbudziły jej zainteresowania natomiast pożerała wręcz kurczaka, oczyściła nawet najdrobniejsze kostki. Sturm odwiązał zawiniątko w którym trzymał rodzynki.
- Co to? – spytała usmarowana tłuszczem kurczaka Tervy.
- Rodzynki – odparł – Suszone grona. Spróbuj parę.
   Chwyciła pełną garść i wepchnęła zawartość w usta.
- Uhmmm, słodkie.
   Pierwszą garść skończyła rozrzucając wokół sopro rodzynek po czym sięgnęła po kolejną. Sturm pacnął ją w dłoń.
- Ty zjesz wszystko? – spytała z szeroko otwartymi oczami.
- Nie – odparł – Możesz je zjeść jeśli będziesz jadła w cywilizowany sposób. Popatrz.
   Wziął cztery rodzynki i położył je na otwartej lewej dłoni, prawą brał po jednej z nich i wkładał do ust. Z ustami otwartymi ze zdumienia Tervy precyzyjnie odtwarzała jego ruchy. Kiedy jednak doszło do włożenia rodzynek do ust ruszyła z całą garścią. Wszystko naraz.
- Za wolno! – zawołała i połknęła wszystkie.
   Sturm złapał ją za rękę.
- Ludzie przestaną traktować cię jak dzikusa jeśli tylko przestaniesz się zachowywać jak dzikus – powiedział – A teraz zrób to dokładnie jak ci pokazałem.
   Tym razem wszystko poszło dobrze.
- Ty jesz tak zawsze? – spytała.
- Tak.
Ach – nagle zrozumiała – Ty duży człowiek. Nikt nie kradnie jedzenie. Ja mały człowiek – jeść szybko to nikt nie zdąży ukraść moje jedzenie.
- Tutaj nikt ci jedzenia nie ukradnie. Rób to spokojnie i ciesz się smakiem.
   Kiedy już skończyli jeść wrócili razem do obozu pasterzy. Tervy wpatrywała się w Sturma z mieszaniną podziwu i rozbawienia w oczach.
   Onthar ogłosił, że do Twierdzy Vingaard mają tylko dwa dni marszu. Kiedy bydło zostanie sprzedane każdy otrzyma zapłatę i będzie mógł się podpisać, o ile zechce, na kolejny spęd.
   Sturm był jedynym, który tego odmówił.
- Mam na północy inne sprawy do załatwienia – oznajmił.
   Frijje ciekawie zapytał co takiego go goni.
- Szukam mego ojca.
- Och, a jak się zwał? – spytał Onthar.
- Angriff Broghtblade.
   Żadnemu z pasterzy nic to nie powiedziało. Tylko Belingen, za plecami Sturma, wyraźnie zesztywniał. Otworzył już usta, by coś powiedzieć, lecz zamknął je bez jednego słowa.
- Cóż, mam nadzieję, że go znajdziesz – powiedział Onthar – Dobry jesteś i przy bydle i do tego miecza. Pozostali to chyba nie odróżniają miecza od zaostrzonego kija.
- Dzięki, Ontharze – odparł Sturm – Towarzystwo w podróży zawsze skraca drogę.
   Frijje przez jakiś czas pograł na fujarce. Tervy, siedząca blisko boku Sturma z ramionami oplecionymi o kolana, była wyraźnie zaszokowana śmiesznymi dźwiękami jakie pasterz wydobywał z kawałka drewna. Widząc jej zainteresowanie Frijje podał jej fujarkę. Tervy dmuchnęła w jeden Konic, lecz zdołała tylko wydobyć słaby, zupełnie nie muzyczny pisk. Rzuciła fujarkę w stronę Frijje.
- Magia – powiedziała spokojnie.
- Nie, dziewczyno. To tylko zręczność i wprawa.
   Otarł ustnik fujarki z piasku i wydobył z niej serię szybkich treli.
- Ruszasz palcami jak szaman – stwierdziła.
- Możesz wierzyć w co chcesz.
   Frijje położył się na plecach i zagrał powolną, smutną balladę. Sturm opuścił głowę, lecz Tervy wpatrywała się we Frijje tak długo, jak grał.
   W ciągu następnych dni gadatliwość Tervy dramatycznie wzrosła. Powiedziała Sturmowi, że pośród jej ludu nikt nie przemawia póki nie uzyska pozwolenia od starszego plemienia. Wszyscy więc nabrali zwyczaju porozumiewania się krótkimi, ostrymi zwrotami. Wspólnej mowy nauczyła się, bo miała być zwiadowcą. Banda rabusiów Tervy obserwowała stado Onthara przez czas dłuższy niż osiem godzin nim zdecydowali się zaatakować.
- Nie wiedzieliśmy, że masz miecz – powiedziała – Gdybyśmy wtedy wiedzieli, uzylibyśmy innego planu.
- Jakiego?
   Skrzywiła twarz.
- Najpierw skoczylibyśmy na ciebie.
   Takie rozmowy trwały podczas gdy Sturm wciąż pracował wokół Stada a Tervy jechała za jego plecami. Żywotne dziewczyna nie wykazywała oznak żadnego zmęczenia całodzienną jazdą. Wieczorem natomiast, gdy przyrządzano wspólny posiłek, zarobiła porcję posiłku Sturma – wyczyściła i naoliwiła jego buty, miecz i pas miecza.
- No, to masz nawet giermka – stwierdził Belingen widząc jak Tervy poleruje buty Sturma kawałkiem owczej skóry.
- Uhm, a za rok czy dwa będzie fajnym towarzystwem na zimne noce – krzywiąc się złośliwie rzekł Ostimar.
- A po co czekać tak długo? – dodał Rorin.
   Pasterze chrapliwie się roześmiali.
- O co im chodzi? – spytała Tervy.
- Nieważne – odparł Sturm.
   Niezależnie od swej dzikości, Tervy była kompletnie niewinna a Sturm nie widział powodu, by to zmieniać.

janjuz - 2018-02-13 17:38:32

Rozdział 39

Handlarz w Twierdzy Vingaard

   Prostokątne fortyfikacje Twierdzy Vingaard górowały nad nisko położoną równiną w sposób znacznie wyraźniejszy, niż na to wskazywać by mogła raczej skromna wysokość murów. Onthar prowadził stado wzdłuż zatopionego żlebu a twierdza wznosiła się nad nimi jak szczyt górski. Choć nadal mieli do niej kilka mil. Sturm znajdował się blisko przedniej pozycji więc otwarty widok prastarej fortecy rycerstwa napełnił go podnieceniem i zarazem pewną tęsknotą. Od Vingaard już tylko dzień jazdy konnej i będzie Zamek Brightblade.
- Dlaczego ludzie budują takie miejsca? – spytała zza pleców Tervy.
- Twierdza jest schronieniem. Można tam żyć bronić się przed napaścią – odparł Sturm.
- Żyją inni żelaznoskórzy?
- Tak, wraz z rodzinakmi.
- Żelaznoskórzy mają rodziny?
- Cóż, oczywiście, a jak myślisz skąd się biorą mali żelazn… rycerze? - spytał rozbawiony.
   Mgła spowijała przestrzeń nad starą twierdzą, twierdzą, która teraz stanowiła niewiele więcej jak zbiorowisko ruin. Po Kataklizmie maruderzy spalili twierdzę. Ściany wciąż jeszcze stały, lecz wieża była już tylko pustą skorupą.
   Kiedy podeszli bliżej, okazało się, że mgła nad zamkiem nie była mgłą. Był to kurz i dym powstałe od wielu nóg i obozowych ognisk. Całkiem spory oddział wojska obozował wokół zewnętrznych murów. Nie było żadnych chorągwi. Sturm nie umiał określić czyje to wojska, lecz ich obecność wyraźnie tłumaczyła potrzebę sporej liczby krów. Taka armia potrzebuje dużych zapasów żywności.
   Jeźdźcy pokazywali się już po obu stronach. Uważnie obserwowali zbliżające się stado. Sturm w odpowiedzi też im się dokładnie przyglądał. Pancerze mieli gładkie, żadnych znaków pochodzenia czy wieku. Kawalerzyści nosili przyłbice klatkowe i długie lance. Proporcje budowy ciała mieli ludzkie, lecz trzymali się w takiej odległości, że mowy nie było o jakiejkolwiek pewności.
- Więcej żelaznoskórych – sapnęła wyraźnie zaintrygowana Tervy.
- Nie każdy, kto nosi zbroję, jest rycerzem – poprawił ją Sturm – Bądź z nimi bardzo ostrożna. Mogą być źli.
   Poczuł jak cienkie ramiona dziecka mocnie oplotły go w pasie. Cokolwiek by nie powiedzieć o brakach w edukacji, Tervy znała zło.
   Twierdza stawała się większa w miarę upływu dnia i czasu marszu a i jeźdźcy coraz gęściej gromadzili się po bokach stada. Sturm przejechał obok Onthara dokonując kolejnego objazdu.
- Co myślisz o tych ludziach? – spytał.
- Kawaleria – odparł Onthar żując długie źdźbło trawy – Dobrze ich widzieć. W ich pobliżu nie kręci się żaden rabuś.
   Onthar zatrzymał ludzi w połowie dnia, tylko na kilka słów zresztą.
- Ja z nimi gadam, ja dogaduję ceny. Każdy, kto wtrąci słowo nie pytany w takich interesach traci głowę. Nie wiem, czy to są najemnicy, czy może nowa armia paru wodzów, lecz nie chcę żadnych kłopotów. Tak więc trzymać gęby zamknięte a łapska puste.
   Pół mili przed twierdzą mała kolumna jeźdźców przygalopowała do stada. Sturm był wtedy na prawym skrzydle stada i widział nadjeżdżających. Onthar spotkał się z nimi a stado skupiło się natychmiast na gryzieniu trawy.
   Sturm nie mógł słyszeć niczego z takiej odległości, lecz Tervy coś tam zaczęła mamrotać
- Co mówisz? – spytał.
- Chwytam słowa – odparła.
- Co robisz?
- Chwytam ich słowa. Kiedy tylko patrzysz na poruszające się usta możesz złapać słowa. Nawet, gdy jesteś za daleko by coś usłyszeć.
- Kpisz sobie ze mnie! – Sturm ostro się do niej odwrócił.
- Przebij mi serce jeśli kłamię, Żelaznoskóry. Ten mężczyzna, Onthar, powiedział, że dopędził tu zwierzęta bo usłyszał, że wielki pan kupuje bydło za dobrą monetę. A mężczyzna w żelaznej czapce odparł, że tak, mogą kupić całe świeże mięso jakie można dostać.
- Naprawdę możesz powiedzieć o czym gadają?
- Mogę, jeśli dasz mi patrzeć.
   Sturm trochę obrócił Brumbarem byle dziewczyna miała lepszy widok na negocjacje.
- Onthar mówi, że będzie gadał tylko  z wielkim panem, nikim innym. Żelazna Czapka mówi „Ja mówię w imieniu wielkiego pana w małych sprawach” „posłuchaj, mówi Onthar, moje stado to nie jest mała sprawa. Albo wielki pan mówi ze mną albo pognam stado do Palnthas, gdzie dobrze płacą za krowy”. Żelazna Czapka zły ale mówi „Pójdę i powiem wielkiemu panu; czekaj tu a ja wrócę z wieściami”.
   Uśmiechnęła się do Sturma.
- I jak było?
    Oficer kawalerii rzeczywiście obrócił koniem i pogalopował do twierdzy.
- Gdzieś ty się takiej sztuczki nauczyła? – spytał Sturm.
- Stary mężczyzna w naszej grupie to praktykował. Był najlepszym zwiadowcą na stepie. Mógł złapać słowa z odległości strzału z łuku. Nauczył mnie zanim umarł.
- A on gdzie się tego nauczył?
- Powiedział, że od kendera.
   Czekali w piekącym słońcu na powrót kawalerzysty. Po pewnym czasie przygalopował. Wspaniały koń kawalerzysty w podskokach dopadł miejsca gdzie Onthar garbił się na niewielkim kucu. Tervy skupiła się na nich i dalej zaczęła chwytać słowa.
- Mówi, żeby zagonić stado do dziedzica… dziedzińca?
- Dziedziniec – powiedział Sturm – To takie miejsce, plac w twierdzy.
- Tak, a wielki pan rozmówi się z tobą osobiście. Onthar się zgodził.
   Trzeba było sporo pogwizdywania u popychania tykami, lecz w końcu pasterze znowu poruszyli bydło do marszu. Dziewięćset cielsk wlewało się przez bramę twierdzy. Kiedy już ostani cielak został klepnięty i popchnięty w bramę, żołnierze zamknęli zagrody.
   Wokół zewnętrznego muru stłoczone były namioty. Onthar i jego ludzie uwiązali konie do linki i poszli za żołnierzem wzdłuż linii namiotów.
- To już wszyscy twoi ludzie? – pytał żołnierz o twarzy zakrytej przyłbicą – Sądziłem, że takie spore stado wymaga więcej ludzi do obsługi.
- Nie, jeżeli ludzie są dobrzy – odparł Onthar.
   Sturm liczył namioty. Czterch ludzi na namiot, sześćdziesiąt namiotów – z tymi liczbami nie czuł się zbyt komfortowo. Podeszli do bardzo dużego namiotu, ozdobionego ciemno niebieskim brokatem i złotymi frędzlami. Starżnicy strzelili obcasami i skrzyżowali halabardy przed wejściem. Żołnierz w przyłbicy coś do nich pogadał, przedstawiając Onthara i jego ludzi. Gwardziści wrócili do zwykłej postawy. Zdobny w pióra oficer wskazał ręką i pasterze weszli już sami.
   Wnętrze namiotu było bardzo okazałe. Na ziemi leżały dywany natomiast gobeliny, zwieszające się z długich tyk, dawały wrażenie pobytu w stałej budowli. Podczas gdy pozostali gapili się na bogactwo otoczenia, Sturm zapatzył się na wzór dywanów i zasłon. Na każdej z nich powtarzał się motyw czerwonego smoka, trzymającego plik włóczni w jednej łapie a koronę w drugiej.
- Żelaznoskóry – odezwała się troszkę za głośno Tervy.
- Nie teraz.
   Zasłona z czerwonych, połyskujących koralików zamykała korytarz. Z udawanym brakiem zainteresowania Onthar odsunął zasłonę na bok. Sturm pomyślał, że czerwone koraliki przypominają mu rubiny. Dwie halabardy zagrodziły Ontharowi dalszą drogę.  Popatrzył na strażnikó obojętnie, jakby coś takiego widział już wiele razy i doprawdy już go to nudzi,. Za strażnikami, przy dużym, trójnożnym stole nakrytym złotą tkaniną, siedział wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna. Nosił łuskową zbroję emaliowaną na czerwień i błękit. Na oparciu krzesła wisiał przeraźliwy hełm.
   Mężczyzna podniósł wzrok. Miał zupełnie białe włosy choć w żadnym razie nie był stary. Zwisały mu teraz na ciężkich brwiach i okrywały ramiona. Skórę miał bladą.
- Wejdź. Jesteś Onthar Pasterz, czy tak?
- Jestem, panie. Jak ma się do ciebie zwracać?
- Jestem Merinsaard, Lord na Bayarn.
   Sturm zacisnął pięści po bokach. Merinsaard! Imię wypowiedziane przez burzową zjawę Sturma! Sturm skupił się na twardej twarzy i białych włosach. Z tego mężczyzny emonowało niebezpieczeństwo. Sturm starał się pochwycić wzrok Onthara, lecz bez skutku.
   Dla Onthara i jego ludzi krzeseł nie było. Zwykły lud nie siada w obecności wielkiego pana.
- Zadowolony jestem – stwierdził Merinsaard – że zdecydowałeś się tutaj przyprowadzić całkiem zacne stado. Minęło już parę tygodni od czasu, gdy spożyliśmy ostatnie świeże mięso. Jak wiele przyprowadziłeś?
- Dziewięć setek. Maniej więcej. Sześć setem młodych wołów, setka krów i ze setka rocznych cielaków. Co byków się przyplątało możemy zabrać na powrót – powiedział Onthar.
   Skrzyżował ręce w talii i nie wyglądał na ani trochę podnieconego.
   Wielki lord podniósł księgę rachunkową i coś w niej ostrym piórem zapisał.
- I jak jest twoja cena, panie Onthar?
- Tuzin miedziaków za cielaka, piętnaście za wołu i srebrna sztuka za krowę – powiedział prosto.
- Cena wysoka, lecz zważywszy jakość zwierząt na dziedzińcu, całkiem uczciwa.
   Onthar pozwolił sobie na uśmiech. Merinsaard strzelił palcami i kolejnych dwóch żołnierzy weszło do pomieszczenia niosąc drewnianą, sporą skrzynkę, którą postawili na ziemi.
- Twoja zapłata – powiedział wieli lord.
   Onthar wyciągnął twarde dłonie. To była fortuna! Cały ród będzie celebrował przez wiele dni gdy wróci z takim bogactwem. Podniósł wieko skrzynki i i opuścił je na zawiasach.
   Skrzynka była pusta.
- Co? – powiedział Onthar.
   Sturm już wyszarpnął miecz.
- Brać ich! - warknął Merinsaard.
   Żołnierze wpadli do pomieszczenia z dwóch stron.
- Zdrada! Zdrada! – pasterze się rozproszyli.
   Sturm zagarnął Tervy za siebie.
- Stój za mną! – rozkazał.
   Żołnierz zaatakował go sztychem halabardy, lecz rycerz sparował ciężką, stalową głownie. Pasterze, uzbrojeni tylko w cienkie tyki, zostali szybko pokonani przez żołnierzy.
- Żelaznoskóry! – krzyknęła Tervy – Z tyłu!
   Sturm zawirował w miejscu. Akurat na czas by odbić zdradzieckie cięcie kolejnej halabardy. Pchnął sztychem, trafił przeciwnika w napierśnik. Przebił. Mężczyzna upadł ciężko krwawiąc. Tervy prztoczyła się przez jego ciało i wyciągnęła mały toporek zza pasa rannego.
- Hai! Tirima! – wrzasnęła.
- Tervy, nie!
   Za późno. Sturm zobaczył jeszcze jak przebija się przez kotłujących się mężczyzn i skacze prosto na złoty stół Merinsaarda. Na Paladine, Ależ on odważna! Wielki lord właśnie stał za stołem igdy dziewczyna skoczyła w jego kierunku. Wdział hełm i wzniósł ramiona nad głowę.
   Wrzasnął na Tervy, żeby się wynosiła, lecz ona ani o tym myślała. Miast tego, wystrzeliła ramieniem i cisnęła toporek w wielkiego lorda.
   Licha broń tylko uderzyła w opancerzoną pierś i się odbiła. Głos Merinsaarda napełnił namiot gromem inkantacji. Powietrze jakby zaczęło się zestalać wokół kończyn Sturma a miecz stał się zbyt ciężki by go podnieść. Jednym błyskiem jaskrawego światła Sturm został kompletnie oślepiony. Opadł na kolana. Miecz został mu wydarty z dłoni a wrodzy żołnierze docisnęli go, unieruchomionego, do bogatego dywanu.
* * * * *
   Ktoś zajęczał. Sturm otworzył oczy tylko po to by się przekonać, że nadal nic nie widzi. Nie miał na oczach żadnej opaski; efekt zaklęcia oślepijającego światła ciągle jeszcze trwał.
- Och, jestem ślepy – ktoś narzekał.
- Zamknąć się – powiedział Sturm – Cicho, wszyscy. Kto tu jest?
- Onthar, jestem – powiedział przywódca pasterzy.
- I frijje.
- Ja też jestem.
   Sturm zapytał co to znaczy „ja”.
- Ostimar – odparł wstydliwy głos.
   Byli tu wszyscy, poza Tervy. Wszyscy siedzieli w kręgu na ziemi mając ręce przywiązane z tyłu do twardych, drewnianych kołków.
- Walnęła lorda toporkiem – powiedział Frijje.
- Zrobiła to? – pytał Rorin.
- Trafiła w obojczyk. Nawet go nie zadrapała.
- Cisza – powiedział Sturm – Zaklęcie światła zaczyna się kończyć. Widzę już swoje nogi.
   Po kilku minutach widzieli się już wszyscy. Onthar zaczął ich przepraszać za tępotę, która wszystkich doprowadziła do takiego stanu.
- To nie jest twoja wina – rzekł Sturm – Merinsaard pewnie ograbił inne stada dopiero po rozpuszczeniu tych plotek o bogatym kupcu w twierdzy.
- Po co mu tyle bydła? – zdumiewał się Frijje – Przecież ma nie wiecej jak parę setek ludzi.
- Nie jest raczej zwykłym bydłokradem – myślał na głos Sturm – Sądzę, że przygotowuje zapasy żywności dla znacznie większej armii.
- Jakiej armii? – pytał Onthar.
- Cóż, sądzę…
   W tej chwili klapa wejściowa się uchyliła i wszedł Merinsaard. Wciąż nosił przerażający, smoko podobny hełm. Dało to oczekiwany efekt.
- Błagam, nie zabijaj nas! – pisnął Belingen – Jesteśmy biedakami! Nie stać nas na okup!
- Cisza! – zakryta twarz prześlizgnęła się po pomieszczeniu przyglądając się po kolei każdemu z mężczyzn.
- Którego z was dziewczyna nazywa Żelaznoskórym?
   Nikt się nie odezwał. Merinsaard wydobył sztylet, którego ostrze położył sobie płasko na dłoni. Zakręcił nim a ostrze wskazało Belingena. Czubkiem ostrza naparł na pierś pasterza.
- Prosty sposób, żeby sprawdzić, który z was nosi kolczugę – powiedział – po prostu każdego po kolei pchnę tym sztyletem.
   Nacisnął na sztylet. Belingen zatchnął się własnym oddechem.
- Nie! Nie rób tego! Powiem!
- Zamknij gębę, durniu! – wrzasnął Onthar.
    Merinsaard podszedł do przywódcy pasterzy i trzasnął go w głowę rękojeścią sztyletu. Onthar padł nieprzytomny.
- Następny, który odezwie się nie pytany, umrze – powiedział Merinsaard. Więc jak, przyjacielu?
   Belingen zdobył się na słaby uśmiech.
- To ten, ten z wąsami. Tak, on!
   Sturm gapił się  w podłogę.  Wysokie buty Merinsaarda weszły w jego pole widzenia. Lord zawołał po strażników. Halabardziści odcięli Sturma od słupka.
- Tego też – powiedział Merinsaard wskazując na Belingena.
   Starżnicy prowadzili Sturma i belingena przez dziedziniec.
- Gdzie jest Tervy? – spytał w końcu Sturm.
- Jest bezpieczna – odparł wielki lord – Nie zrobiłem jej krzywdy.
- Możesz ją zabić, to tylko dziwka rabusiów – wtrącił belingen.
   Sturm rzucił mu wściekłe spojrzenie. Natomiast Merinsaard odpowiedział nawet nie patrząc na pasterza.
- Posiada spore umiejętności i odwagę, a to jest więcej niż można powiedzieć o tobie.
   Weszli od drugiej strony do tego samego pomieszczenia, w którym walczyli jakiś czas temu. Tervy siedziała na chodniku przy stole. Zobaczyła Sturma i skoczyła na równe nogi. Cichy brzęk uświadomił wszystkim, że została przykuta do nogi stołowej.
- Żelaznoskóry! Wiedziałam, że po mnie przyjdziesz! – powiedziała.
- Sprawy nie są aż tak proste – wtrącił Merinsaard.
   Strażnicy wprowadzili Sturma i Belingena i zmusili do uklęknięcia przed nakrytym złoto stołem wielkiego lorda. Żołnierze stanęli z tyłu i halabardy obniżyli do pozycji poziomej. Merinsaard usiadł na krześle.
- Jest pewien kłopot – powiedział zdejmując smoczą maskę – W grupie prostych pasterzy znajduję młodego, pełnego zapału, miecznika i wojownika, który nosi kolczugę i dosiada bojowego konia z Garnet. I teraz pytam, dlaczego taki człowiek zajmuje się krowami?
- Takie życie – ponuro odparł Sturm.
- ja wiem, kim on jest – zawołał Belingen.
   Merinsaard pochylił się do przodu i podparł łokciem.
- Tak?
- Nazywa się Sturm Brightblade. Jest rycerzem.
   Wielki lord nawet nie mrugnął.
- A skąd to wiesz?
- Słyszałem, jak mówił, że tak się nazywa. I pamiętam jeszcze to nazwisko z młodości. Pomagałem rabować zamek jego ojca.
   Sturm skoczył na nogi.
- Co robiłeś?
   Strażnik zręcznie stuknął go pod kolana i Sturm opadł na dywan.
- Rozumiem. A możesz mi jeszcze coś powiedzieć?
- Tak. Szuka ojca. Tylko, że ojciec nie żyje. Byłem z bandą, która osaczyła ich w wewnętrznej twierdzy. Podpaliliśmy to a ci wszyscy rycerze rzucali się z blanków. Woleli się nie spalić – twarz Struma pobladła a Belingen się skrzywił – Przestraszyli się niewielkiego ogieńka.
- Dziękuję ci, ehhh, jak ci na imię?
- Balingen, panie. Twój oddany sługa.
- Tak.
   Merinsaard skinął głową a żołnierz stojący za plecami Belingena wzniósł halabardę. W dół poszło ostrze siekiery i precz poleciała zaskoczona głowa belingena. Potoczyła się do stóp Tervy, która ją odkopnęła plując.
- Chu’jest!
   Sturm nie potrzebował tłumaczenia. Na widok odciętej głowy skrzywił się tylko z żalu i obrzydzenia. Belingen mógł być bezwartościowym durniem, lecz mógł też mieć więcej informacji o ojcu.
- Wynieście te szczątki – rozkazał Merinsaard.
   Dwójka żołnierzy wyciągnęła zwłoki za pięty.
- Człowiek, którego tak łatwo nakłonić do zdrady kamratów, dla niko nie będzie użyteczny – stwierdził Merinsaard i wstał.
- A więc jesteś Sturm Brightblade z Domu Brightblade’ów?
- Jestem – dumnie odparł Sturm.
   Na znak Merinsaarda przyniesiono stołek, by Sturm miał na czym usiąść. Żołnierze odeszli pozostawiając Dturma i Tervy z wielkim lordem.
- Byłbym bardzo zadowolony, gdyby ktoś taki jak ty zdecydował się dołączyć do naszej kompanii – powiedział Merinsaard – Młody, wyćwiczony wojownik byłby bardzo użyteczny. Zbyt wielu łajdaków jakich zatrudniam nie jest nic lepszych od tego durnia, którego właśnie skróciłem o głowę.
   Opuścił ramiona na płaski brzuch i spojrzał Sturmowi w oczy.
- W bardzo krótkim czasie miałbyś już własną komendę nad zebranym najemnym wojskiem; kawalerią i piechotą. Co mi odpowiesz?
   Krew jeszcze na ziemi nie zastygła więc Sturm mocno zważał na to, co mówi.
- Nigdy nie pracowałem z najemnikami – rzekł z wahaniem a potem wskazał na Tervy i spytał – Uwolnisz dziewczynę?
- Tylko niech się zachowuje.
   Merinsaard położył klucz na stole. Sturm go wziął i otworzył kłódkę zamykającą łańcuch na wąskiej kostce Tervy.
- Zanim się zdecyduję, czy mogę zadąc kilka pytań?
   Merinsaard kiwnął głową zachęcająco.
- A w tej armii, to przed kim będę odpowiadał?
- Przede mną i tylko przede mną.
- A od kogo ty przyjmujesz rozkazy?
- Ja jestem najwyższym wodzem – zagrzmiał Merinsaard.
   Sturm popatrzył na Tervy. Łańcuch leżał u jej stóp. Gładziła ręką niezdarnie wykonaną kłódkę.
- Nie wierzę ci – powiedział spokojnie.
   Merinsaard zerwał się z krzesła.
- Wątpisz!?
- Najwyżsi wodzowie nie przesiadują w samotnych, zrujnowanych twierdzach, konfiskując bydło jak czatujący korsarz – powiedział Sturm.
   Gniew zaczerwienił twarz wielkiego lorda. Sturm już zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie posunął się za daleko. Czy następnym zdaniem Merinsaarda nie będzie wyrok śmierci dla nich dwojga? Nie, wściekła czerwień powoli opuściła jego twarz. Merinsaard oparł się o blat stołu.
- Jak na tak młodego mężczyznę to jesteś naprawdę mądry – powiedział w końcu – Przydzielono mi zadanie zbierania żywności i uzbrojenia dla armii, która wkrótce najedzie północny Ansalon. Przyjąłem to zadanie z całkowitym poświęceniem. A mój wódz…. ona… zatrzymał się, uważając by zdradzić najważniejszych faktów… ona pozostawia zajmowanie się nudnymi szczegółami w moich rękach.
- Rozumiem – rzekł Sturm (i co dalej?) – Ach. Jakie miałyby być warunki mojej służby?
- Warunki? Nie mogę zaoferować ci kontraktu, jeśli o to ci chodzi. Wiedz jednak, Panie Brightblade, że cała potęga mocy i chwały leży u twych stóp. Będziesz podbijał i dowodził. Między ludźmi będziesz królem.
   Merinsaard usiadł. Sturm spojrzał na Tervy, która odwróciła twarz od lorda. Ich oczy spotkały się tylko na chwilkę. Tervy lekko skinęła głową.
   Merinsaard wciąż czekał na odpowiedź więc Sturm odpowiedział.
- Oto moja odpowiedź…
   Wielki lord nachylił się nad stołem.
- Teraz!
   Tervy wstała i z całych sił pociągnęła za łańcuch. Jedna z nóg się załamała i odpadła a ciężki blat spadł na nogi Merinsaarda. Sturm skoczył na zwalony stół i docisnął Merinsaarda blokując mu ręce. Tym razem nie będzie oślepiającej inkantacji. Tervy chwyciła lśniący hełm z podłogi i popędziła za plecy powalonego, lecz już walczącego mężczyzny. Walnęła Merinsaarda w głowę a wielki mężczyzna zawył pod zaciśkającym ramieniem Sturma. Tervy walnęła po raz wtóry, i jeszcze raz, i…
- Dość – powiedział Sturm – Stracił przytomność.
- Nie powinniśmy go zabić? – spytała.
- Na bogów, ależ z ciebie krwiożercze dziecko! Nie, nie zamierzamy go zabić. Nie jesteśmy mordercami.
   Widok nieprzytomnego Merinsaarda wywołał w umyśle Sturma niebezpieczny pomysł.
- Pomóż mi zdjąć z nego zbroję.
- Och, chcesz go oskórować! – powiedziała Tervy.
   Sturm tylko wywrócił oczami i szybko zaczął odwiązywać rzemienie pancerza wielkiego lorda.

* * * * *
   Wielki lord Merinsaard odrzucił klapę wejściową. Strażicy na korytarzu zamarli sztywni w pozycji na baczność. Wojownicza maska Smoczego Władcy obróciła się w ich stronę.
- Unieruchomiłem Brightblade’a – powiedział – Pozostanie tam aż do mego powrotu. Nikomu nie wolno wejść tam przede mną, zrozumiano? Czara paraliżujący zostanie złamany jeśli ktoś to zrobi. Czy to jasne?
- Tak, panie – krzyknęli jednocześnie strażnicy.
- Bardzo dobrze – Merinsaard popatrzył na Tervy – Idziesz ze mną, dziewczyno.
   Tervy podeszła bliżej, wyglądała żałośnie. Nogi miała spętane łańcuchem zamkniętym na zardzewiałe, żelazne kłódki.
- Gdy dowiedziesz lojalności zdejmę je – wyniośle stwierdził Merinsaard.
- Och, dzięki , wielki panie! – odparła Tervy.
   Zamaskowany mężczyzna pomaszerował przed siebie a Tervy dosłownie deptała mu po piętach. W korytarzu, poza zasięgiem słuchu straży, Sturm stwierdził po cichu.
- Byłaś świetna.
- Och, dzieki ci, wielki panie!
- Mogłabyś już przestać.
   Idąc labiryntem jedwabnych ścian Sturm odnalazł wejście do pomieszczenia, w którym trzymano Onthara i całą resztę. Wpadł tam.  Ostimar podniósł chwiejnie głowę, lecz gdy zobaczył smoczą maskę wyraz twarzy zmienił mu się ze strachu na nienawiść.
- I co teraz? – spytał Onthar.
- Zamierzam was uwolnić – odparł Sturm.
   Podał sztylet MerinsaardaTervy, która natychmiast zajęła się przecinaniem więzów zaskoczonych pasterzy.
- A gdzie Sturm i Belingen? – spytał Frijje.
- Belingen zdradził własny honor i zapłacił za to głową – Sturm zdjął duszący go hełm – A Sturm jest razem z wami.
   I to było wszystko, co mógł zrobić by powstrzymać pasterzy przed okrzykami radości. Nawet zwykle małomówny Onthar skrzywił gębę i klepnął Sturma w ramię.
- Nie ma czasu na świętowanie – pośpiesznie rzekł Sturm – Musicie szybko dostać się do koni i zmykać.
- Nie zamierzasz jechać wraz z nami? – spytał Rorin.
- Nie mogę. Mój cel leży dalej na północ. Poza ty, wasza jedyna szansa polega na tym, że Merinsaard będzie wolał dopaść mnie niż ganiać was wszystkich.
   Zrozumienie, co to oznacza nie zajęło im wiele czasu. Onthar ścisnął dłoń Sturma.
- Zmierzymy się choćby z hordami Takhisis, jeśli tylko powiesz, Żelaznoskóry.
- Być może będziecie mieli okazję – ponuro odparł Sturm – Treaz idźcie. Ostrzeżcie wszystkich o Merinsaardzie. Upewnijcie się, że nikt tu nie dostarczy ani jednej krowy, owcy czy czegokolwiek innego.
- Rozpuszczę wieści po równinie – przyrzekł Onthar – Nikt nie dostarczy Merinsaardowi nawet jednej kuropatwy.
   Pasterze pozbierali resztki swoich rzeczy i ruszyli do wyjścia.
- Jest jeszcze jedna sprawa – dodał Sturm.
- jak? – spytał Onthar.
- Chcę, żebyście zabrali Tervy ze sobą.
- Nie! – krzyknęła dziewczyna – Zostaję z tobą.
- Nie możesz. Będę musiał jechać szybko i lekko. Będzie zbyt niebezpiecznie gdybyś miała ze mną zostać – poważnie stwierdził Sturm.
- W pokoju Merinsaarda nie było zbyt niebezpiecznie, gdy wywróciłam na niego stół i waliłam po głowie.
   Sturm położył dłoń na ramieniu dziewczyny.
- Masz w sobie więcej odwagi niż dziesięciu mężczyzn, Tervy, lecz teraz czychać będzie na mnie coś więcej niż tylko miecze i strzały. W tej ziemi panoszy się zła magia a jej pełna groza może na mnie spaść w najbliższym czasie.
   Usta jej zadrżały.
- Nie dbam o to.
- Ja dbam. Jesteś wspaniałą dziewczyną, Tervy. Zasługujesz na długie i szczęśliwe życie – obrócił w stronę Frijje – Dopilnujesz jej, Frijje?
   Pasterz, wciąż jeszcze ogłuszony wieścią, że to dziewczyna zgromiła potężnego Merinsaarda, odparł.
- Myślę, że szybko to ona dopilnuje mnie!
   Uzgodniono wszystko, choć nie obyło się bez kilku łez. Sturm zawahał się przez moment, po czym pocałował usmarowane czoło dziewczyny i odesłał ją do pasterzy. Uczucie straty jakie uderzyło było niczym świeżo zadana rana. Wiedział jednak, że w najbliższych dniach jego szanse na przeżycie nie będą zbyt okazałe.
   Strażnicy napięli się gdy na dziedziniec wyszedł Onthar z pasterzami. Stur, z ponownie założoną maską, rozkazał ich przepuścić.
- Ci ludzie mają tu powrócić z kolejnymi dostawami – zahuczał.
   Podano kuce pasterzy a ci szybko ich dosiedli. Frijje wciągnął za siebie Tervy.
- Następne stado dostarczycie w to samo miejsce – powiedział głośno Sturm.
- Tak jest, wielki panie – odparł Onthar – Tysiąc łbów, przysięgam.
   Onthar obrócił kuca na południe i kopnął w zakurzone boki. Pogalopował a pozostali wyciągnęli się linią za nim. Frijje i Tervy jechali ostatni. Dziewczyna patrzyła za siebie dopóki nie straciła Sturma z oczu. Wciąż trzymała prawą dłoń zaciśniętą w pięść i przyklejoną do piersi: pragnienie pomachania na pożegnanie było wielkie.
   Sturm złożył ramiona z tyłu i pomaszerował centralnym przejściem, zupełnie jak generał na inspekcji. Zajrzał do paru pomieszczeń aż w końcu trafił na to, czego szukał. Garderoba Merinsaarda.
   Szybko zrzucił zbroję. Merinsaard był potężniejszy w klatce piersiowej i pasie, lecz poza tym mieli podobne sylwetki. Wdział szybko wełnianą tunikę, chustę i rękawice. Na stepie jest co prawda ciepło, lecz na większych wysokościach czeka nocny chłód. Sturm zachował smoczą maskę a na ramiona narzucił długą opończę. Kaptur ukrył ciemne włosy. Nie było czasu na poszukiwanie odebranego mu miecza więc „pożyczył” sobie jeden z mieczy Merinsaarda. Smutno pomyślał, że Tas byłby z niego dumny. Broń o prostej rękojeści była pokryta wypolerowanym na lustro srebrem i doskonale pasowała do czarnej pochwy. Sturm zapiął pod opończą pas miecza. Stojąc w wejściu do wielkiego namiotu, zawołał.
- Mój koń!
   Żołnierz pognał do linki uwięzi i wrócił ze wspaniałym, białym rumakiem.
- Weterynarz doniósł, że lekarstwo pomogło na kopyto Mai-tat – rzucił żołnierz bez tchu – Mężczyna błaga o darowanie mu życie.
   Dlaczego nie?
- Zwracam mu jego życie – odparł Sturm z nadzieją, że brzmi wystarczająco arogancko. Wstawił stopę w strzemię i wskoczył na grzbiet Mai-tat. Nerwowy rumak zatoczył półokrąg zmuszając żołnierza do cofnięcia. Sturm już otworzył usta by wyjaśnić powód wyjazdu, gdy zdał sobie sprawę, że Merinsaard nigdy by tego nie zrobił.
- Wrócę przed świtem – powiedział.
- Czy pozostawić zwykłe wart? – spytał żołnierz, który przyprowadził konia.
- Tak – Sturm ściągnął wodze by opanować nerwowego wierzchowca – Ne popełnić błędów, wasza w tym głowa!
   Ruszył lekko i pogalopował na północ, w stronę Zamku Brightblade. Żałował, że brakło mu czasu i możliwości na rozproszenie stada znajdującego się na dziedzińcu. Na taką dywersję nie miał szans. Wiedział dobrze, że w chwili gdy Merinsaard się zbudzi i uwolni z więzów zacznie się polowanie na Sturma Brightblade.

janjuz - 2018-02-14 19:52:19

Rozdział 40

Tajemnica Zamku Brightblade

   Mai-tat była tyleż szybka co piękna więc po niedługim czasie ciemna sylwetka Twierdzy Vingaard zniknęła za południowym horyzontem. Gwiazdy ułatwiały nawigację i Sturm parł w kierunku północno zachodnim. Dopływ Rzeki Vingaard znajdował się dalej na północy natomiast Wzgórza Verkhas na zachodzie. W takiej kieszeni żyznych ziem pomiędzy nimi znajdował się Zamek Brightblade. Kopyta białego rumaka bębniły samotną pieśń na stepie. Kilka razy Sturm już zatrzymywał się w biegu i nasłuchiwał dźwięków ewentualnego pościgu. Nie licząc ciągłej melodii świerszczy w wysokiej trawie step był cichy.
   Parę godzin przed świtem Sturm spowolnił bieg Mai-tat ponieważ zbliżali się do zacienionych ruin. Stara chata i drogowy znak, niestety zniszczone. Palik znaku wciąż jeszcze posiadał dolną połowę rzeźbionej tabliczki z nazwą. Było jeszcze widać płatki róży a pod nimi znak słońca i nagi miecz. Jasne Ostrze – Bright Blade. Sturm dotarł do południowej granicy rodowych posiadłości.
   Zacisnął zęby i ruszył koniem do przodu. Pamiętał pola poza mijanym właśnie znakiem jako bogatą ziemię uprawą i ciężkie od owoców sady. Teraz wszystko porosło chwastami i zdziczało. Porządne szeregi jabłoni i grusz stanowiły teraz tylko gęstwinę zarośli. Ich korzenie i pnącza już dawno zajęły drogę. Sturm jechał dalej z zaciśniętymi ustami. Co i rusz musiał się schylać by uniknąć chłostania przez niskie gałęzie.
   Ogród, jak pamiętał, był przedzielony strumieniem. Ten zresztą dalej tu płynął. Poprowadził Mai-tat płytką strugą. Strumień przepływał o milę lub mniej od podstawy murów Zamku Brightblade. Mai-tat lekko truchtała w chłodnej wodzie.
   Na wschodzie już jaśniało bursztynem gdy szare mury zamku ukazały się nad wierzchołkami drzew. Zarys blanków wywołał u Sturma wielką kulę wzruszenia w gardle. Nie wszystko wyglądało jednak tak jak zapamiętał; pnącza porosły mury grubym dywanem, bloki kamienia zostały zrzucone a wieża nago strzelała w niebo, jej dach spalono dawno temu.
- Naprzód – mruknął Sturm w stronę konia dając mu lekkiej ostrogi.
   Mai-tat truchtem pognała w strumieniu wzbijając przy tym fontanny wody. Wspięli się na zachodni brzeg i zagłębili w żywopłot. W zachodnim murze zamku znajdowała się główna brama. Sturm poprowadził konia po porośniętej trawą, brukowanej powierzchni w stronę wejścia. Ściany, osłonięte jeszcze cieniem przed wschodzącym słońcem, wydawały się całkiem czarne.
   Wąska fosa stanowiła teraz tylko błotnisty rów. Bez tamy odwracającej bieg strumienia nigdy tu nie będzie wody. Kiedy doszli do mostu Sturm przyhamował krok Mai-tat. Okrutne słowa Belingena o rycerzach skaczących do fosy rozbrzmiały echem w umyśle Sturma. Rów był teraz tylko i wyłącznie ciemnym, bagnistym zagłębieniem.
   Bramy nie było. Pozostały tylko, poczerniałe ze starości, zawiasy. Były przymocowane do kamiennego muru stopowej długości gwoździami. Na dziedzińcu było mnóstwo nawianego listowia i sporo spalonego drewna. Sturm popatrzył w górę na wznoszący się obok bastion. Puste okna gapiły się bez wyrazu. Na parapetach wciąż było widać jęzory sadzy gdzie ogień widać szalał. Chciał już zakrzyknąć, wrzasnąć.
- Ojcze, ojcze, wróciłem do domu!
   Tyle, że nikt by go nie usłyszał. Nikt, tylko duchy.
   Dziedziniec musiał być niedawno używany jako zagroda dla zwierząt. Stur spostrzegł ślady stłoczonego bydła i zdał sobie sprawę, że obóz Merinsaarda w Twierdzy Vingaard nie był jedynym miejscem w którym najeźdźcy gromadzili zapasy. Gniew wzburzył krew Sturma; szlachetna posiadłość, Zamek Broghtblade, użyta do tak niskiego celu. Okrążył naroże bastionu i wszedł na północny dziedziniec. Znajdowała się tu ukryta furtka, którą matka i on sam uciekli, kiedy ostatni raz widzieli ojca. Znów miał przed oczami widok ostatniego uścisku ojca i matki, pamiętał padający wtedy śnieg. Pani Ilys Brightblade nigdy nie przecierpiała tego rozstania, ten dramat ją zniszczył. Już do końca życia była zimna, surowa i gorzka.
   I wtedy zobaczył zwłoki.
   Zeskoczył z konia i poprowadził Mai-tat za wodze podchodząc bliżej pieszo. Ciało leżało twarzą do ziemi w stercie liści. Odwrócił je. Mężczyzna. Zabity nie tak dawno; dzień, może dwa dni temu. Trup wciąż jeszcze ściskał płócienną torbę w zaciśniętej pięści. Sturm siłą otworzył palce i stwierdził, że torba zawierała rzeczy całkiem wartościowe – srebrne monety, surowe klejnoty i parę kamieni półszlachetnych. Ktokolwiek dokonał tego morderstwa, nie zabił dla rabunku. W rzeczy samej widok sztyletu i kompletu wytrychów u pasa dowodził, że ofiara sama była złodziejem.
   Sturm poszedł dalej. Odkrył pozostałości obozowego ogniska i resztki posłania, wszystko skopane i rozrzucone. Pod niebieską, końską derką znajdowały się kolejne zwłoki. Ten też zginął od miecza. Miedziana patelnia, gliniane naczynia, skórzane bukłaki – troszkę więcej srebrnych monet i zwój całkiem niezłego jedwabiu. Czyżby złodzieje powaśnili się o podział łupów? Jeżeli ta, to dlaczego zwycięzca nie zabrał wszystkiego?
   Niedaleko rozwarły się spore drzwi. To do kuchni, mruknął Sturm. Użył złamanego palika od namiotu by uwiązać Mai-tat.
   Promienie słońca padały już na strzaskany bastion, lecz większość ścian wciąż kryła się w ciemności. Sturm cofnął się do porozrzucanego obozowiska  i przygotował z jakiegoś drewna i paru szmat prowizoryczną pochodnię. Pracując posłyszał jakiś ruch w drzwiach. Obrócił się gwałtownie mając już miecz w gotowości. Niczego tam nie było.
   Martwy człowiek zmienił postrzeganie zamku przez Sturma. Spodziewał się wcześniej żałobnej podróży do swego starego domu oraz poszukiwania śladów, możliwości zrozumienia losów ojca. Teraz jednak kamienie murów wydawały się bardziej złowieszcze. Nie było już miejsca, gdzie zło nie wtykałoby paluchów, nawet w dawnym zamku Solamnijskiego Rycerza.
   Kuchnia była do cna wyczyszczona, splądrowana dawno temu. Nie oszczędzono nawet cegieł paleniska i jego rusztu. Na wszystkich belkach wisiały pajęczyny. Przeszedł do wielkiej komnaty. Do miejsca gdzie ojciec często jadał w towarzystwie wielkich panów; Gunthara Uth Wistana, Dormana Hammerhanda, czy Drustana Sparfelda z Garnet. Wielki, dębowy stół gdzieś zniknął. Kominek, wraz z rzeźbionymi symbolami Zakonu Róży, został celowo oszpecony.
   I znowu ten hałas! Sturm był już pewien, że to dźwięk kroków.
- Kim jesteś? Wyjdź i się ukaż!
   Zamachał pochodnią w stronę wysokiej powały. Kamienne, łukowe sklepienie było w całości pokryte gromadą nietoperzy. Zniesmaczony Sturm poszedł w kierunku schodów. Jeden ciąg stopni prowadził do prywatnych pokoi a drugi wiódł w dół, prosto do piwnic. Sturm postawił stopę na najniższym ze stopni wiodących do góry.
- Witaj… - szepnął głos.
   Sturm zamarł. Włosy pod kapturem stanęły mu dęba.
- Kto tu jest? – zawołał.
- Tędy…
   Głos dobiegał z dołu. Trzymając miecz w prawej ręce a pochodnię w lewej Sturm zszedł po schodach. Zimno było na dole. Pochodnia zamigotała w przeciągu wznoszącym się po schodach. Korytarz skręcał w obie strony postępując śladem fundamentów prastarej cytadeli na jakiej zbudowano Zamek Brightblade.
- Gdzie teraz? – arogancko spytał Sturm.
- Tędy… - szeptał głos.
   Wydawał się dziwnie znajomy gdy tak wzdychał w komnacie, brzmiał zupełnie jak ostatnie tchnienie umierającego. Sturm poszedł za głosem w lewo.
   Przeszedł pięćdziesiąt jardów i potknął się o trzecie zwłoki. Trzecie mężczyzna. Ten jednak był inny; nie był rabusiem. Był znacznie starszy, brodę miał nieporządną a twarz zniszczoną wiatrem i słońcem. Martwy siedział przyciśnięty do ściany ze sztyletem wbitym między żebra. Dziwnie to wyglądało, bowiem prawe ramię spoczywało na głowie , lecz palec sztywno wskazywał w dół. Sturm przyjrzał się twarzy. Była znajoma – rozpoznał, rozpoznał Brena, starego pomocnika ojca. Jeśli zaś on znajduje się tutaj, to gdzie może być ojciec?
- Na co tak wskazujesz, stary przyjacielu? – szybko spytał martwego.
   Rozchylił poły peleryny Brena, by sprawdzić, czy nie znajdzie niczego, co określałoby los ojca. Gdy to zrobił prawe ramię martwego opadło na dół a palec tym razem wskazał prosto do góry.  Sturm podniósł pochodnię. Nie było tam niczego poza żelaznym kinkietem – do tego złamanym. Sturm przyjrzał się lepiej i zobaczył znak wydrapany w kamieniu. Trzpień się obrócił gdy dotknął znaku. Sturm wziął w garść dolną część kinkietu i popchnął. Kamień się obrócił ukazując ścieżkę wydrapaną w ścianie, wąską rysę.
   Posadzka się zatrzęsła a straszliwie skrzypienie wypełniło cały tunel. Cały segment podłogi podniósł się przed Sturmamem ukazując pod sobą mroczną pustkę. Przez całe życie spędzone na zamku nie miał bladego pojęcia o istnieniu tajnej komnaty.
- Idź na dół… na dół… chrypiał głos.
   Po raz pierwszy Sturm poczuł, że głosowi towarzyszy jakaś obecność. Obrócił się ostro i ujrzał zjawę za swymi plecami. Ledwie widoczna, mglista postać odziana w coś co wyglądało jak czerwone futra. Sturm podszedł bliżej z pochodnią. Twarzy nie mógł dostrzec, lecz pochwycił widok długich, opadających wąsów.  Tego mężczyznę widział podczas burzy!
- Wyjdź do przodu! – krzyknął i wyprostował ramię dzierżące pochodnię prosto do twarzy zjawy.
   To była jego własna twarz. Sturm opuścił pochodnię.
- Wielki Paladine! – wybełkotał i cofnął się o krok.
   Stopy ześlizgnęły się o jeden stopień do sekretnej komnaty.
- Co to wszystko znaczy?
- Idź na dół – powtórzył widmowy Sturm.
   Usta się nie ruszały, lecz głos był wyraźny – Idź…
- Dlaczego tu jesteś? – pytał Sturm podnosząc drżącą ręką pochodnię – Skąd się tu wziąłeś/
- Z bardzo daleka…
   Oczy Sturma wyszły na wierzch.
   Widmo ciągle go poganiało przy schodzeniu do tajnej komnaty.
- Idę, już idę – zapewniał Sturm Idę.
   Słysząc to, czerwona postać zniknęła.
   Sturm odwrócił się w stronę schodów, lecz poza kręgiem słabego światła pochodni nie widział niczego. Wziął głęboki wdech i ruszył na dół.
   Było tu, na dole, strasznie zimno więc cieszył się, że ma na sobie grubą tunikę Merinsaarda. Na samym dole schodów, osiem stopni poniżej poziomu korytarza, natknął się na jeszcze dwa trupy. Nie miały żadnych znaków, lecz ich twarze szybko wyjawiły tajemnicę śmierci. Tajne drzwi zatrzasnęły się za nimi a przez następnych parę godzin rabusie się udusili. Odwrócił się od martwych złodziei. W trakcie tego ruchu światło pochodni odbiło się od czegoś metalicznego. Wszedł w aksamitną ciemność. Blask pochodni ujawnił kompletny zestaw zbroi.
   Sturm aż stracił dech z wrażenia a jednocześnie usiłował przełknąć wielką kulę, która stanęła mu w gardle. Drżącą dłonią sięgnął przed siebie, żeby zetrzeć kurz z wytrawianej stali. Była tu. Była jego. Sturm odnalazł zestaw zbroi swego ojca. Płyta napierśna, plecowa, nagolenniki, ochraniacze ud, hełm, było wszystko. Najwspanialsza wojenna zbroja z wytrawionym motywem róży. Hełm miał dwa rogi na czele, przy nim stare nakrycie głowy, wciąż noszące ślady ciosu Rapaldo, wyglądało jak tania imitacja.
   Zbroja wisiała w drewnianej ramie. Wodząc dłońmi po hołubionym z troską zestawie poczuł pod palcami miękkie, zimne włókna kolczugi pod napierśnikiem. Z bioder zbroi zwieszał się na pojedynczej szkarłatnej taśmie pożółkły pergamin. Silną dłonią zapisane były przez Angriffa Brightblade’a następujące słowa: Dla Mojego Syna.
   Sturm poczuł w tym momencie taką euforyczną radość, że z trudem mógł złapać oddech. Śmiertelna powłoka człowieka może osłabnąć umrzeć, lecz cnoty czyniące go przywódcą pośród ludzi, Rycerzem Solamnii, zostały zakute w niezniszczalnym metalu. Pozostało już tylko poznać los ojca.
   Zrzucił stroje Merinsaarda. Zakurzona, czy nie, jednak założy zbroję ojca, swoją zbroję. Pasowała na niego niemal doskonale. W ramionach tylko było jeszcze trochę luzu, lecz Sturm uznał, że kiedyś i do tego dorośnie. Skończył wiązanie rzemieni butów i podniósł z wieszaka napierśnik. Pod spodem, na jednej tylko klamrze, wisiał miecz.
   Rękojeść wygięta w pełen gracji łuk. Stal tak czysta i błyszcząca, jakby właśnie wyszła z kuźni. Długi uchwyt był owinięty szorstkim drutem, zabezpieczając uchwyt gdyby broń pokryła krew. Migdałowo ukształtowana gałka wykonana była z twardego spiżu i również ozdobiona wygrawerowanym symbolem róży.
   Sturm już nie potrafił się powstrzymać. Poczuł jak łzy spływają mu po policzkach, lecz nie zrobił żadnego ruchu by je zetrzeć. Nie płakał tak od czasu gdy zostawiał ojca Dalek, za plecami. Od dwunastu lat.
   Miecz dał się łatwo zdjąć z klamry. Wyważenie było doskonałe. Rękojeść zaś jakby była zrobiona dla Sturma. Wyciągnął srebrem zdobny miecz Merinsaarda i odrzucił go aż stal zadzwoniła na zimną, kamienną posadzkę. Sturm wsunął ojcowski miecz do czarnej pochwy i pośpiesznie założył napierśnik, jednocześnie zarzucając przez głowę płytę plecową. Wciąż jeszcz dopinał zbroję pod pachami gdy usłyszał dziwne brzęczenie.
   Miecz Merinsaarda świecił jasno. Brzęczenie właśnie z tego miecza dobiegało. Sturm przystanął nad świecącym mieczem i gapił się z otwartymi ustami. Miecz uniósł się w powietrze przewracając jednocześnie, i to bez widocznych trudności, ciężki drewniany krzyżak. Następnie zdryfował w powietrzu w stronę schodów a Sturm, pochwyciwszy najpierw ojcowski hełm, poszedł za nim. Srebrny miecz płynął w górę, wydostawał się z komnaty. Unosząca się klinga nieomylnie przebyła wielką komnatę, przeszła do zniszczonej kuchni i wyszła drzwiami. Stała tam Mai-tat, nieruchoma, przypominająca alabastrowy pomnik. Nerwowy rumak nigdy nie był tak spokojny. Miecz wydostał się na zewnątrz czubkiem ostrza naprzód. Klinga powoli okrążyła konia prawie, że dotykając jego karku. Blask klingi otoczył teraz całe zwierzę. Rumak zaczął wić się, drżeć i maleć w tej białej aurze. Sturm ruszył naprzód gotów już ciąć cierpiące zwierzę, lecz ognisty gorąc promieniujący z miecz z łatwością go zatrzymał. Blask nasilił się do poziomu potwornego piekła. Nastąpił błysk oślepiającego światła i gromki grzmot gromu. Sturm został odrzucony pod ścianę z siłą, jaka zaparła mu dech w płucach.
   Na dziedzińcu rozległ się głęboki, gardłowy śmiech. Włosy podniosły się Sturmowi na karku. Zakaszlał i przetarł oczy. Gdzie przed chwilą stała Mai-tat, stał teraz Merinsaard, wściekły i w pełnej zbroi.
- A więc, Brightblade! To jest ten skarb po którego odnalezienie tak daleko jechałeś? I warto za to umierać? – ryknął.
   Sturm odstąpił o krok. W głowie mu się kręciło od niespodziewanego pojawienia się Merinsaarda. Odzyskał z wysiłkiem głos i odparł.
- Relikty szlachetnej przeszłości zawsze warto mieć. Poza tym, nie spodziewam się umrzeć już dzisiaj.
   Sturm wzniósł miecz Brightblade’ów. Merinsaard wywinął kilka młyńców swą klingą, lecz nie podchodził by rozpocząć walkę. Wzniósł srebrny miecz w górę i zacząl niemal deklamować.
- Czy zdajesz sobie sprawę, co tak beztrosko niosłeś z mojego obozu, zuchwały głupcze? Ten miecz to klucz do wszystkich płaszczyzn negacji. To strażnik granicy, Tresholder, ścieżka mocy! Pozwoliłem ci uciec, robaku. Pięć sekund nie minęło jak zostawiłeś mnie związanego i zakneblowanego a byłem już wolny i planowałem jak tu najlepiej za tobą pogonić. Czyż nie było dogodne zmienić postać i pozwolić, byś sam mnie tu przywiódł?
   Nienaturalnie gorący wicher uderzył Sturma w twarz.
- Szkoda tylko, że nie pozostałeś koniem – powiedział śmiało – W tamtej postaci byłeś przynajmniej użytecznym stworzeniem!
   Z czubka Tresholdera wystrzeliła kula srebrnego ognia. Poleciała spiralą w stronę bastionu i tam wybuchła rozwalając resztki dachówek. Sturm chylił się i wbiegł do kuchni podczas gdy na miejsce gdzie przed chwilą stał spadał deszcz skalnych odłamków. Merinsaard wybuchł śmiechem.
- Uciekaj, mały człowieczku! Teraz już wiesz z kim zadarłeś, co!
   Jednym ciosem Merinsaard przebił się przez ścianę. Srebrna klinga chlastała na prawo i lewo pozostawiając łuki białego ognia za sobą. Sturm przebiegł do wielkiej komnaty tuż przed skwierczącym jęzorem ognia, który zaznaczył stopione ślady na posadzce. Merinsaard bawił się nim. Mógłby przecież zwalić na głowę Sturma cały zamek gdyby tylko zechciał.
   Sturm chciał stanąć do walki, lecz w miejscu i na warunkach jakie sam wybierze. Mniej będzie gruzu o jaki można się potknąć na otwartych blankach więc powiódł szalonego wojownika na drugie piętro a potem w dół wąskim korytarzem gdzie ongiś była jego własna sypialnia. Stuerm dobiegł już do końca korytarza gdy Merinsaard doń wchodził. Wojownik-czarodziej posłał syczącą białą kulę ognia przez puste przejście wybijając dwustopową dziurę w grubej na parę stóp ścianie. Sturm pognał przed siebie, minął trzecie czwarte piętro, i dotarł na dach.
- No chodźże, młody Brightblade! Nie możesz się wieczniechować! – szydził Merinsaard.
   Fetor gniewu i zła zapanował nad całym zamkiem. Sturm dotarł do sekcji muru gdzie drewniane obrzeża zostały popalone. Zachwiał się na nadpalonej belce myśląc, że o wiele cięższy Merinsaard nie będzie mógł przejść a potem przykucnął za gruzem ze zwalonej wieży i planował atak.
   Merinsaard podszedł do spalonej połaci, skrzyżował ramiona na piersi i wymamrotał zaklęcie w jakimś starym ,gardłowym dialekcie. Przy ogrodzeniu pojawiły się chmury a Merinsaard po prostu na nie wszedł . Przeszedł opar złośliwie chichocząc. Sturm popchnął część zgruchotanej ściany w nadziei spowolnienia czarodzieja. Ershlder tylko zamigotał roztrzaskując spadające głazy na drobny żwir.
- I dokąd teraz się udasz? – śmiał się Merinsaard – Kończy ci się zamek, Brightblade. Jakimże rozczarowaniem musiałeś być dla swego ojca. On był prawdziwym wojownikiem, dziesięciokrotnie cię przewyższał. Moi ludzie ścigali go całe miesiące po tym jak zrabowali jego zamek. Przeżył ich wszystkich, nawet Tropicieli z Leerach.
- Czym on był dla ciebie? – krzyczał Sturm – Dlaczego miałbyś chcieć jego śmierci?
- Był Rycerzem i wojennym lordem. Moja pani nie mogła pozwolić by żył, jeśli nasze plany podboju miały się udać.
   Piorun ze srebrnego miecza zgolił czubek potrzaskanej wieży.
- I co za ironia. Umrzesz nosząc jego zbroję. Cóż za wspaniała chwila dla Mrocznej Królowej!
   Ma rację, pomyślał Sturm. Kończy mi się zamek i nie jestem tak dobry jak mój ojciec. Zakrzywiona ściana wieży zamknęła się za plecami Sturma. Spojrzał w górę. Nie było już dokąd iść – tylko w dół.
   Małe kropelki ognia rozpaliły się wokół stóp Sturma. Odskoczył na bok, niebezpiecznie blisko krawędzi.
- Skacz, chłopcze. Czemuż by nie popsuć mi zemsty, co? Będzie to łatwiejsze od śmierci jaką dla ciebie zaplanowałem – gadał Merinsaard z odległości już nie większej niż pięć jardów.
   Sturm spojrzał w dół. Byłby to długi, długi upadek.
- No, zrób krok. Skocz. Dla ciebie wszystko się szybko skończy – syczał czarodziej.
   Nadziei nie było. To już koniec. Sturm już nigdy nie ujrzy przyjaciół Anie nie rozwiąże tajemnicy ojca. Dla niego istniał już tylko wybór śmierci. Jeden krok, i nicość. Czyż nie każdy człowiek marzy o łatwej śmierci gdy nadchodzi koniec? Ale ty nie jesteś każdy! Wrzeszczał jego umysł. Jesteś synem i wnukiem Solamnijskich Rycerzy! Taka świadomość nagle stopiła lód strachu, jaki już ogarnął jego serce.
   Wyprostował ramiona i spojrzał prosto w twarz Merinsaarda.
- Nie postąpię według twej chorej woli – odparł twardo – Jeśli uważasz się za wojownika i władcę, to stań z mieczem do walki a zobaczymy, kto się lepiej spisze w honorowej walce.
   Merinsaard uśmiechnął się ukazując białe zęby. Oślepiający blask Tresholdera zanikł i Sturm przyjął pozycję do pojedynku. Czarodziej wysunął miecz czubkiem w stronę Sturma i baz najmniejszego ostrzeżenia wystrzelił z miecza kule ognia. Uderzyła Sturma w pierś i cisnęła go na ścianę.
- Jak widzisz – powiedział Merinsaard – Nie jestem człowiekiem honoru.
   Wzniósł Tresholdera do ostatniego, śmiertelnego ciosu. Oczy mu pobielały i stały się ogromne. Sturm usiłował wznieść miecz ojcowski w powietrze. Nagle Merinsaard się zakrztusił, chwijnie podszedł do blanków. Sturm z zaskoczeniem ujrzał strzałę sterczącą z jego pleców. Ujrzał też w pewnej odległości stojącą na tle porannego nieba, sylwetkę łucznika.
   Sturm wstał. Merinsaard chwycił się blanków stalowymi rękawicami, lecz stal nie znalazła oparcia i wojownik – czarodziej przeleciał przez krenelaż prosto na dziedziniec poniżej. Rozległ się straszny krzyk, ciężkie uderzenie a potem nastała cisza.
   Sturm pognał po schodach. Tajemniczego łucznika nigdzie nie było widać. Merinsaard był martwy, niewidzące już nic oczy utkwione miał w omszałe kamienie. Tresholder leżał tuż za zasięgiem jego palców. Na oczach Sturma miecz rozbłysł i zniknął z głośnym trzaskiem. Tam, gdzie leżał kamienie były stopione.
   Sturm zachwiał się i musiał się oprzeć o ścianę bastiony by nie upaść. Kiedy tak głowił się, by znaleźć jakiś sens ostatnich wypadków, kolejna czarna strzała uderzyła w ziemię u jego stóp. Szare pióra gęsi opierzające strzałę aż zadrżały od uderzenia.
   Sturm rozejrzał się wokoło i ujrzał nieznanego łucznika na szczycie zewnętrznego muru. Łucznik podniósł dłoń w niemym salucie i zniknął w czeluściach pustej wieży. Sturm schylił się by zbadać strzałę. Do drzewca, tuż za grotem przywiązano kawałek papieru. Strum odczepił go i przeczytał.

Drogi S
Wiedziałam, że przyjdziesz tu i że cię tu znajdę jak przegrywasz walkę z czarodziejem. Moi nowi przyjaciele nigdy nie wybierają walki fair, lecz zdecydowałam się wyrównać rachunki pamiętając o przeszłej przyjaźni. Następnym razem możesz nie nieć tyle szczęścia!
K
PS: Byłeś durniem pozwalając by skierował na ciebie czubek magicznego miecza.

- Kitiara! – krzyknął Sturm w niebo – Kitiara, gdzie jesteś?
   Wiedział już jednak, że odeszła. Że dla niego jest już stracona na zawsze.

janjuz - 2018-02-15 10:58:10

Rozdział 41

Palanthas

   Zajęło to, co prawda, sporo czasu, lecz wreszcie dotarła odpowiedź na wiadomość przekazaną przez Sturma z Palanthas do Sancrist. Stutts, wynalazca praktycznego (no, w większej części praktycznego) latającego statku przesłał Sturmowi odpowiedź zajmującą szesnaście wielkich arkuszy papieru (zapisanego obustronnie. Wygląda na to, że on sam, Wingover, Sighter i wszyscy pozostali dotarli na koniec do Góry Nieważne, używając przy tym kadłuba Mistrza Chmur jako konwencjonalnego żaglowca. Ogromny raport jaki gnomy złożyły Wysokiej Komisji Technologii Gnomów liczył ponoć trzydzieści tłustych tomów.
- Cała ironia polega zaś na tym, że – pisał Stutts do Sturma – przez cały ten czas spędzony na Lunitari nie zdołaliśmy zgromadzić ani jednej próbki gleby, powietrza, skały czy żywej rośliny. Natomiast obfite kolekcje prywatne zostały porzucone gdy staraliśmy się zmniejszyć wagę statku przed startem. Widząc tylko nasze notatki Wysoka Rada wydała werdykt „nie udowodniono” jeśli chodzi o naszą ekspedycję. Sighter był naprawdę wściekły, lecz mnie to za bardzo nie obeszło. Podczas gdy piszę ten list, kadłub Mistrza Chmur Model II nabiera kształtów na zboczach Góry Nieważne.Będzie miał cztery zestawy skrzydeł, dwie torby powietrza eterealnego i będzie mógł udźwignąć…
   Sturm z uśmiechem przekartkował list. Pozostałe strony stanowiło wyliczenie, pełny katalog rzeczy zabieranych przez gnomy w następną podróż. Dopiero ostatnia linijka stanowiła przedmiot zainteresowania Sturma.
- Jeżeli ty i Pani Kitiara chcielibyście nam znowu towarzyszyć to proszę przybyć do Sancrist na dziesięć dni przed zimowym przesileniem. Wtedy bowiem startujemy w kierunku Lunitari. Cutwood chciał lecieć do Solinari, lecz został przegłosowany. Dużo jeszcze musimy się nauczyć o czerwonym księżycu. Poz tym… wciąż jeszcze tli się nadzieja, że można odnaleźć ślady Bellcranka…
   List był podpisany na kilkunastu liniach, tyle zajęło zwyczajne, gnomijskie imię Stuttsa.
   Sturm odłożył na bok plik kartek papieru.
- Bezpiecznej podróży – powiedział głośno.
   Kelnerka w gospodzie, w której się zatrzymał będąc w Palanthas usłyszała go i natychmiast podeszła.
- Czy czegoś ci potrzeba? – spytała.
   Miała na imię Zerla i była całkiem ładna, miała kędzierzawe blond loki i ciepły uśmiech. Przypominała Sturmowi Tikę, tyle, że miała o dziesięć lat więcej.
- Nie, dziękuję – odparł.
- Długo byłeś w Palanthas? – spytała.
- Parę tygodni.
- Myślisz może o pozostaniu?
- W rzeczywistości to zbieram się już do wyjazdu.
   Zerla się zmarszczyła, całkiem zresztą atrakcyjnie.
- Mam nadzieję, że nie z mojego powodu!
- Nic takiego. Mam po prostu sprawy na południu – odparł Sturm.
- Dziewczyna?
   Pomyślał o Tervy, lecz i tak najważniejszym celem było wrócić na ślad ojca. Oznaczało to podróż do Wieży Wielkiego Klerysta. Do Palanthas przyjechał po walce z Merinsaardem głównie dla odpoczynku i uspokojenia umysłu. I ponownego skupienia się na celu. Podczas pobytu usłyszał plotki, że część rycerzy zbiera się u Wielkiego Klerysta na konklawe. Miał niezachwianą pewność, że trop ojca będzie wiódł w tym kierunku.
   Zerla coś do niego mówiła i Sturm zbudził się szybko z tego snu na jawie.
- Ci dobrze wyglądający są już zazwyczaj zajęci – mówiła wycierając stół pod szklanką z jego cydrem – Jesteś może żonaty?
- Co? Nie, nie jestem.
   Twarz dziewczyny pojaśniała.
- Skąd jesteś?
- Z Solamni – odparł.
- Tak myślałam! Zauważyłam hełm i wąsy. Jesteś rycerzem, prawda?
   Przyznał, że jest.
- Mój dziadek opowiadał historie o czasach gdy rycerze opiekowali się krajem i pilnowali by sprawiedliwość panowała. Chciałabym żyć w tamtych czasach. Chciałabym zobaczyć rycerzy na wspaniałych rumakach, zbroje pięknie wypolerowane. Chciałbym zobaczyć, jak czynią ludowi dobro – Zelda się zaczerwieniła – Przepraszam. Gadam za dużo.
- Nic nie szkodzi – odparł Sturm – Bardzo cieszy mnie, co mówisz. Sądziłem, że większość ludzi już zapomniała o Zakonie, albo go nienawidzi.
   Dokończył cydr i położył na blacie dwie, srebrne korony z Solace.
- Reszta dla ciebie – powiedział.
- Dzięki! – Zelda szybko sprzątnęła ze stołu czarkę i monety.
   Sturm wyszedł na popołudniowe słońce. W dniach, które spędził włócząc się po mieście dotarły tu za pośrednictwem portu jeszcze inne wieści. Narastały plotki o diwnych maruderach w dalekich regionach. Gdy już Sturm dotrze do Wysokiego Klerysta będzie miał rycerzom sporo do powiedzenia.
   Tutaj, w Palanthas, zagrożenie wydawało się bardzo odległe. Dzieci bawiły się na ulicach, wozy i wózki przewoziły towary z doków do pobliskich sklepów i na targi. Mieszkańcy byli dobrze odżywieni i porządnie odziani. Tak, niebezpieczeństwo wojny było bardzo odległe dla przeciętnego mieszkańca Palanthas. Z wysoko położonej ulicy widział, że zatokę pokrywają białe, wydęte żagle. Czy były tu jakieś gnomy? – zastanawiał się. Czy za przylądkiem stał na kotwicy błyszczący statek elfów? Sturm nie mógł zabawić tu tak długo by się wszystkiego dowiedzieć.  Zbyt wiele czasu już zmarnował na inne sprawy. Czas już nadszedł, by wziąć na barki ciężar rycerskiej odpowiedzialności. Brzemię obowiązku jest równie ciężkie jak nowa zbroja Sturma. Zbroja ojca. A miecz Brightblade wciąż u jego boku. Sturm oparł dłoń na gałce miecza a oczom pozwolił się prześlizgnąć po polerowanej płycie pancerza. Wziął głęboki wdech i ruszył ulicą.
   A wieć na południe do Wysokiego Klerysta. Prawie rok już minął od czasu pożegnania z Tanisem, Flintem i resztą przyjaciół w Solace.
   I Tervy.
   A więc na południe. Abanasinia i Solace. W odpowiednim czasie starzy przyjaciele znów zbiorą się w Gospodzie Ostatni Dom. Będą chcieli usłyszeć o wszystkim co się przydarzyło jemu samemu i Kitiarze. Jak im to powiedzieć? Jak wyjaśnić Tanisowi? A dopiero jej braciom? Czy zrozumieją cokolwiek lepiej to, czego Sturm zrozumieć nie umiał? Mnóstwo pytań dręczyło Sturma gdy tak maszerował słonecznymi ulicami Palanthas. Jakaś chmura przesłoniła słońce. Sturm spojrzał w niebo. Ciemniejsze nadejdą chmury. Mógłby to teraz wykrzykiwać z dachów domów, lecz nikt w Palanthas nawet nie zwrócił by nań uwagi. Życie jest piękne, więc obawiać się wojny? Czyż góry nie są wysokie? Czyż zatoka nie jest patrolowane przez galery z Palanthas? Galery uzbrojone po zęby i gotowe do walki? Palanthas jest bezpieczne, absolutnie bezpieczne.
   Tyle, że góry i okręty wojenne nie są przeszkodą dla zła. Ziarna podstępnej leżą w każdym sercu, w każdym akcie chciwości i nienawiści. Ziemie i morza to tylko szerokie gościńce po jakich idee krążą równie szybko jak pasaty. A teraz nawet i nieba zostały otwarte. Gnomy już tego dowiodły.
   Chmura popłynęła dalej. Sturm osłonił oczy przed blaskiem słońca i nasłuchiwał. Czekał na dźwięk bijących skrzydeł.

www.modnesimy.pun.pl www.priyanka-chopra.pun.pl www.p-s-r.pun.pl www.fifamanager09.pun.pl www.krwawekruki.pun.pl