DragonLance Forum

Forum dla fanów DragonLance, książek fantasy oraz RPG.


#21 2016-07-23 20:12:27

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Król Flint

Rozdział  21

Oko burzy

   Przez gruby baldachim konarów ciemnych sosen promienie światła przedzierały się tylko przypadkowo i to od czasu do czasu. Leśny grunt mimo to był dla Theiwarskiej armii miejscem stanowczo zbyt jasnym. Rozbili obóz nim słońce w pełni rozświetliło dzień. Na swoje szczęście znaleźli gęstwę leśną, w której jasnoskórzy, żyjący pod ziemią łachmaniarze mogli ochronić oczy przed bezpośrednimi promieniami słońca.
   Ziemia skrywała się pod cienką warstwą śniegu a grube, proste pnie drzew jakby łączyły nad głowami w solidne okrycie z igieł i pokrytych śniegiem gałęzi. Wilgoć i chłód obozu wydawały się niewielką ceną za jego największą zaletę; gruby baldachim dający błogosławiony ratunek przed światłem.
   Większość Theiwarskich weteranów próbowała teraz odpocząć. Oczyszczali ze śniegu kawałek gruntu i już mieli gotowe posłanie. Wilgotny chłód idący wprost z zimnego, nieruchomego powietrza  głęboko zapadał im w kości.
   Jeden krasnolud jednak nie miał zamiaru udawać się na spoczynek: Pitrick kroczył pomiędzy kilkunastoma sporymi pakunkami, łaził po własnych śladach, wydeptywał ścieżkę do gołej ziemi. Ręce trzymał za plecami a dojmujący ból stopy doprowadzał go do szału. Wręcz perwersyjnie odmawiał jednak stopie odpoczynku pomimo, że krasnoludy wyruszą w dalszy marsz zaraz po zapadnięciu zmroku.
- Gdzie się oni podziali? Gdzie jest Grikk i jego grupa? – wściekał się w stronę najbliższego łachmaniarza, lecz właściwie nawet nie oczekiwał odpowiedzi – Powinni już dawno złożyć raport!
   Garbus ostro popatrzył pomiędzy pnie.
- Zdezerterowali! Oto, co zrobili!
   Uśmiechnął się ironicznie na samą myśl o wyimaginowanej zdradzie.
- Posłałem ich, by odnaleźli Srebrne Miecze a miast tego te nędzne tchórze najpewniej zwiały na powrót do Thorbardinu! Zapłacą za to! Na wszystkie moce, będę jeszcze widział Grikka żywcem obdartego ze skóry, powoli obracanego na rożnie! Zobaczę, jak…
- Ekscelencjo – sierżant niepewnie przestępował z nogi na nogę.
- Eee? Co takiego?
- Grikk nadchodzi, sir. Wraca z poszukiwań.
- Co? – Pitrick zamrugał wyraźnie wytrącony z napadu złości – Bardzo dobrze. Dawać go tu natychmiast.
   Zwiadowca Grikk, siwiejący weteran z opaską na jednym oku bezbrodym policzku z blizną po ostrzu Hylara, przyczłapał do doradcy.
- Przeszukaliśmy dolinę wzdłuż brzegu całego jeziora, Ekscelencjo. Żadnych śladów Mieczy… a w każdym razie nic, co moglibyśmy dostrzec.
- Więc wracać i szukać dalej!
- Proszę o wybaczenie, sir -  Grikk się wyprostował i spojrzał doradcy prosto w twarz swym jedynym okiem – Teraz to niemożliwe. Tam jesteśmy po prostu ślepi – straciłem w jeziorze jednego zwiadowcę – po prostu nie dostrzegł urwiska pod nogami!
   Pitrick zauważył, że oko Grikka było zapuchnięte i podbiegłe krwią. Wiedział też, że słońce odbijające się od śniegu daje światłość wprost oślepiającą. Dręczyła go kompletna frustracja. Otrząsnął się z napięciem. Jeszcze trochę wysiłku i odzyskał całkowitą kontrolę nad własnymi emocjami.
- Ekscelencjo – powiedział Grikk – być może moglibyśmy tam wrócić i przeszukać wszystko dzisiaj wieczorem. Oznaczało by to tylko jeden dzień opóźnienia ataku na Hillhome.
   Myśli Pitricka natychmiast poleciała w stronę tego gniazda bezczelnych, podgórskich krasnoludów, którzy są może o milę dalej. Decyzja była szybka.
- Nie ma mowy! – krzyknął – Hillhome atakujemy dziś wieczorem! Nic nie ośmieli się wstrzymać naszej zemsty!
   Popatrzył między drzewami, w kierunku wioski wypełnionej tymi wstrętnymi wrogami, krasnoludami podgórskimi.
- Gdy jutro wstanie słońce to ma już oświetlać tylko dymiące pozostałości ruin Hillhome.

* * * * *
   Na koniec Flint i Perian przekroczyli niski grzbiet wzgórz i już Hillhome leżało u stóp. Z troską wypatrywali oznak dymu i ciężkich zniszczeń. Ku ich wielkiej uldze niczego takiego nie zobaczyli. Przeciwnie, zobaczyli poważne roboty ziemne, wały wzniesione wzdłuż południowej granicy miasta – dokładnie w poprzek Drogi co Flint odnotował z wielką satysfakcją.
- A więc to jest Hillhome.
   Perian westchnęła wyobrażając sobie postać młodego Flinta w takim otoczeniu. Pokrzepiająco ścisnęła mu dłoń spoczywającą w jej własnej.
- Wygląda na to, że spodziewają się całej armii.
   Flint pozwolił swemu ramieniu na otoczenia ramion Perian przynajmniej na moment. Duma błyszczała w oczach starego krasnoluda.
- Młody harrn wyciągnął ich z łóżek. Udało się Basaltowi. Dokonał tego.
- Podwójny krok, wy robale żrący bekająca bando Agharów! – ryknął Flint używając swego ulubionego określenia na własnych poddanych i wszyscy ruszyli w dół długiego grzbietu.
   Byli na dole zbocza gdy krasnoludy żlebowe wyczuły ważność chwili. Zaczęli maszerować w wojskowym szyku, który Flint przezwał „chaotyczna hałastra”. Sukces szyk ten osiągał, przynajmniej według Flinta, gdy większość krasnoludów żlebowych poruszała się raczej szybko w przybliżeniu w tym samym kierunku.
   W tej chwili było to dość łatwe do osiągnięcia bowiem Agharowie, chyba wszyscy, byli wprost zafascynowani niewielką społecznością ku której zmierzali. Włazili sobie na grzbiety i popychali jeden drugiego byle tylko dotrzeć do Hillhome jak najszybciej.
   Dla wszystkich Agharów było to pierwsze spotkanie ze społecznością krasnoludów podgórskich, a właściwie z jakąkolwiek społecznością żyjącą na powierzchni, jeśli już o to chodzi. Zbliżając się do Hillhome gapili się na lewo i prawo pełni podziwu dla otaczających ich cudów architektury.
- A cóż to jest w imię wszystkich bogów? – zabrzmiał głos Burmistrza Holden.
   Właśnie był świadkiem pędu krasnoludów żlebowych, gdy tak stał oparty o szuflę na skraju miasta.
- Ach, to ty, Fireforge – dodał poznając prowadzącego cały tłum Flinta.
   Pogardliwym wzrokiem obrzucił krzyczących z radości Agharów.
- A co to ślimaki tu robią, i to teraz właśnie, jakby nie było innych okazji?
   Flint capnął Burmistrza, którego właściwie nigdy za bardzo nie lubił, za klapy i przyciągnął do siebie.
- Nikt nie będzie nazywał moich oddziałów ślimakami, oprócz mnie ma się rozumieć! Okaż trochę szacunku Agharom, którzy są gotowi zaryzykować własne życie w obronie twego miasta!
- Wujku Flint! – krzyczał gdzieś z bliska Basalt.
   Młody krasnolud cisnął trzymaną łopatę i pośpieszył w stronę swego wuja. Flint uwalinił burmistrza, który wymamrotał coś w rodzaju przeprosin i pomknął do dalszego kopania.
- Tyś naprawdę sporo sprawił! – powiedział Flint – Jestem z ciebie dumny, chłopcze.
   Gestem wskazał na rozległe prace ziemne i gorączkowo pracujących przy nich krasnoludów. Wciąż jeszcze powiększali wał, i to w obie strony.
- Zebraliśmy też parę setek broni – powiedział Basalt a głos młodego chłopaka aż ociekał dumą – W każdy razie dość, żeby uzbroić pół miasta.
- Chcesz powiedzieć, że jakieś cztery setki krasnoludów podgórskich jest gotowe, żeby walczyć o to stare miasto? – pytał kompletnie zaskoczony Flint.
- Jasne!
   Basalt był doprawdy dumny ze współplemieńców a Flintowi zmiana jak zaszła w bratanku wyraźnie się spodobała.
- A nawet ci, co walczyć nie mogą są teraz mocno zajęci; szyją skóry. Robią warstwowe skórzane napierśniki dla jak największej liczby walczących.
- Wspaniale – odparł Flint – Tylko co zrobią, gdy już się walka zacznie?
- Mamy zapasy zgromadzone w kilku jaskiniach, w wyżej położonych wzgórzach. Na sam widok górskich krasnoludów wszyscy starsi i cała młódź wyjdzie z miasta w tamtym kierunku – wyjaśniał Basalt.
   W tym momencie dołączyli do nich Tybal, Ruberik i Bertina, razem zresztą z atrakcyjną młodą krasnoludką, którą Flint rozpoznał jako Hildy, córka piwowara. Pozdrowili go ciepło a Ruberik to nawet troszkę ugiął kręgosłupa.. tylko troszkę, tylko na chwilkę… by potwierdzić szacunek dla brata.
   Flint dla odmiany przedstawił wszystkim stojącą obok Perian. Bertina obrzuciła ją badawczym spojrzeniem, lecz chyba została w pełni usatysfakcjonowana bowiem powitała górską krasnoludkę naprawdę serdecznie.
- A co się dzieje z górskimi krasnoludami? Pytał Tybalt – Basalt mówił, że już tu nadchodzą. Jak daleko zaszli?
   Flint popatrzył na Basalta ze zdumieniem. Młody harrn podniósł dłoń i pokazał stalowy, pozwijany pierścień na palcu.
- Z tym na palcu to było łatwe – wyjaśnił – Teleportowałem się na drodze dopóki nie zobaczyłem ich jak maszerują do brzegów Jeziora Stonehammer. To było wczesną nocą, wczoraj. Już się bałem, że zaatakują dziś rano, zanim tu dotrzesz.
- Hej… dość tego!
   Na dźwięk poirytowanego głosu Flint obrócił się i ujrzał młodego krasnoluda goniącego parę Agharów, którzy właśnie podwędzili mu łopatę gdy odpoczywał z powodu zmęczenia kopaniem.
- Oddawać to, cherlaki albo pourywam wam uszy!
   Na drugim końcu tych połajanej znajdowały się krasnoludy żlebowe co, dziwnym trafem, w ogóle Flinta nie zdziwiło. Jeżeli jednak Agharowie mają kiedykolwiek współpracować z krasnoludami podgórskimi to kilka podstawowych zasad należy im wprowadzić, i to natychmiast.
- Limper! Wet-nose! Natychmiast stać! – ryknął Flint.
   Krasnoludy żlebowe rzeczywiście stanęły i popatrzyły w jego stronę po czym zaczęły stopami posyłać obraźliwe gesty w stronę ścigającego ich krasnoluda.
   Flint z jękiem obrócił się do towarzyszy.
- A tak, górskie krasnoludy. Straciliśmy ich z oczu przed świtem. Z tego co wiem to mogą wyjść zza załomu doliny nawet za dziesięć minut.
- Nie, nie sądzę – Perian miała inne zdanie – Jestem przekonana, że nie będą wyruszać w świetle dnia. Wciąż jeszcze mamy czas do zachodu słońca na przygotowania, lecz byłabym mocno zaskoczona gdybyśmy zaraz potem nie mieli ich na karku.
- No cóż, zawsze to coś, przynajmniej parę godzin – powiedział Flint.
   Był zadowolony. I to z dwóch powodów zadowolony. Po pierwsze z dalekowzroczności mieszkańców Hillhome a po drugie z faktu, że jego Agharowie poruszali się zdecydowanie szybciej w trudniejszym terenie od wyćwiczonego wojska Pitricka. Basalt ujął pod ramię zarówno Flinta jak i Perian.
- Dlaczego właściwe mamy gadać w kurzu drogi? I tak zjawimy się tu na pierwszy sygnał. Chodźmy do Moldoona… Turq Hearthstone tam teraz zarządza… to przegadamy szczegóły.
   Wszyscy się zgodzili. Flint połajał jeszcze Nomscula i nakazał by ten się porządnie zachowywał a poza tym żeby dopilnował, by pozostali Agharowie porządnie się zachowywali. Potem, wraz z całą resztą, poszedł przez całą wioskę i minął od północy browar w drodze do północnego brzegu miasta gdzie oberża Moldoona otwierała zapraszające podwoje. Przez chwilę nawet uwierzył, że stary druh wyjdzie z drzwi gospody i ciepło ich powita. Prawda stanęła mu w gardle jak łyk nie do przełknięcia. W duchu złożył ślubowanie by śmierć Moldoona pomścić dziesięciokrotnie.
   Było wczesne popołudnie a Flint i Perian wprost umierali z głodu. Turq przyniósł na tacy stertę świeżego, posmarowanego masłem chleba i gorącą polewkę. Oberżysta wraz zauważył, że nosy im się zmarszczyły z obrzydzenia.
- Chleb jest wspaniały, Turq, lecz czy masz może cokolwiek innego niż polewka?
   Na widok zdumienia na twarzy krasnoluda Flint tylko podniósł dłoń i potrząsnął głową pełen żalu.
- Nie pytaj. Jest to zbyt skomplikowane a i niewarte wyjaśnień. Kawałek mięsa byłby czymś najlepszym, jeśli możesz coś podać.
   Po kilku minutach Turq przyniósł dwa, potężne steki. Flint i Perian wżali się w nie jak tylko wygłodniałe krasnoludy potrafią. Większość rodziny Flinta popatrywała na nich i cierpliwie czekała aż skończą. Krasnoludzka para zajadała z rozkoszą. Cmokaniu i oblizywaniu palców nie było końca. Flint głośno przysięgał, że w całym swym życiu nie jadł jeszcze niczego smakowitszego od tego steku. Po dłuższej chwili Perian wreszcie odepchnęła krzesło.
- Jestem pełna – przyznała – A i tak lepiej, żeby jedno z nas sprawdziło Agharów.
   Wstała szybko i wyszła.
- Mmmph – zgodził się Flint i zagarnął kolejną porcję smakowitego mięsiwa.
   Dopiero po przełknięciu ostatniego kęsa zaczął Flint rozglądać się po pomieszczeniu w którym się znajdował. Coś się tu czuło innego, coś było inaczej w porównaniu do jego ostatnie tutaj wizyty.
- Wiem co się zmieniło! – krzyknął nagle i trzasnął dłonią w ladę baru – Nie ma łachmaniarzy!
   Flint wyraził wielkie zadowolenie. I od razu zdał sobie sprawę, jak bardzo brakuje mu Moldoona. Wcześniej odczuwane przygnębienie wróciło z podwójną siłą.
- Ci, których tu złapaliśmy wciąż siedzą w więzieniu – wyjaśniał Basalt – Być może po bitwie puścimy ich wolno.
- Taaa – zgodził się z nim, nagle spoważniały, Flint.
   Te kilka godzin czasu pokoju, jaki pozostawał jeszcze w Hillhome, można było policzyć popatrując na zmniejszającą się wysokość słońca nad horyzontem.
- Lepiej sprawdźmy co tam u Perian – powiedział.
   Pozostali zebrali się do wyjścia wraz z nim i wszyscy razem ruszyli w stronę ziemnego wału, który miał stanowić bastion obrony Hillhome. Już z daleka dobiegł ich głos Perian ostro krytykującej wykonawców wału. Flint odruchowo przyspieszył kroku.
- Nie! Wyżej! Wał ma być wyższy! – krzyczała Perian.
   Jej głos już raczej przypominał ochrypłe krakanie niż rozkazy.
- Popatrz, Królowa Furryend! My zrobić dobre nacięcie, tutaj!
   Wysmarowana błotem i ziemią Fester głośno protestowała dumnie wskazując głębokie przecięcie, które wydłubali w nasypie.
- Całkiem zaraz droga przez! Nie problem!
- Tak, problem! Wielki problem! Droga idzie… niech to szlag! Popatrz! Jeżeli droga przejdzie przez wał to i górskie krasnoludy przejdą. Rozumiesz?
- Pewnie! – puszyła się Fester – Nie problem!
- Nie chcemy żeby górskie krasnoludy przeszły. Chcemy ich tutaj zatrzymać. Zatrzymać wałem, który zagradza drogę!
   Perian czuła wyraźnie, że jej temperatura gwałtownie rośnie. Była poza tym przygnębiona, że żałosny stan przepracowanego głosu nie pozawala na bardziej efektywne wyrażenie niezadowolenia.
- Och - powiedziała załamana Fester.
   Przez chwilę patrzyła na górę ziemi, którą zdołali przenieść po czym obróciła się do Perian.
- Dlaczego?
   Królowa usiłowała wyposażyć  krasnoludy żlebowe w wiedzę na temat wojskowych fortyfikacji. Po kilku następnych minutach prób zdecydowała, że to jednak kompletna mrzonka. Dalszych trudów instruktora jej oszczędzono bowiem właśnie nadeszli Flint, Hildy i Basalt. Flint zachichotał z rozbawieniem i wziął ją za rękę. Podgórski krasnolud przyjrzał się uważnie wzrastającemu wciąż wałowi ziemi.
- Wygląda imponująco – komplementował.
   W rzeczy samej reduta stanowiła teraz wielki, zakrzywiony mur. W ogólnym zarysie mur ten przypominał podkowę gdzie zachodnie Hillhome chronione było przez bagno. Wyrastał pewnie na osiem stóp choć wziąwszy pod uwagę rzemieślnicze zdolności krasnoludów żlebowych trudno było mówić o jakiejkolwiek precyzji.
- Będziemy więc mieli cztery setki krasnoludów podgórskich i trzy setki krasnoludów żlebowych. Przynajmniej oddziały thana nie będą miały przewagi liczebnej.
   Flintowa pociecha wyglądała na wymuszoną. Zdyscyplinowane szeregi elitarnej gwardii Realgara, opancerzone, wyposażone w śmiercionośne kusze i doskonale wyszkolone do walki w zorganizowanym szyku stanowił znacznie lepsze siły niż horda uzbrojonych, lecz pozbawionych pancerzy, niewyszkolonych i ogólnie niezdyscyplinowanych mieszkańców Hillhome wraz z krasnoludami żlebowymi.
- Jaki jest plan?
   Zawołał Burmistrz Holden, który właśnie nadszedł z centrum miasta. Obrócili się wszyscy i ujrzeli burmistrza wspinającego się na wał w towarzystwie Turqa.
   Holden wyglądał na naprawdę zainteresowanego fortyfikacjami. Teraz, gdy już dowodu zdrady górskich krasnoludów były niepodważalne, co kwaśno zauważył Flint, burmistrz stał się zaprzysięgłym patriotą Hillhome. Tu Flint się jednak w duchu zganił… być może nie byłem wobec niego fair. Burmistrz jest przecież tylko odzwierciedleniem pewnej ogólnej zgody większości krasnoludów podgórskich zamieszkujących miasto. A krasnoludy z Hillhome po prostu polubiły wygodne życie  i się do niego przywiązały. Przecież każdy miałby opory przed pochopnym porzuceniem dobrobytu w obliczu tajemniczego, niewidocznego wroga. A jednak, musiał tu Flint sam przed sobą przyznać, kiedy fakt istnienia wroga stał się wręcz namacalnie widoczny to krasnoludy z Hillhome jak jeden mąż zebrały się do obrony swej społeczności. Czterystu harrns i frawls chwyciło za broń, od młodych lecz dorosłych do prawie dziadków, a wszyscy mocni i zdecydowani. A ci, którzy już nie mogli dźwignąć broni, też nie próżnowali.
- Wspaniale, wspaniale! – puszył się niepotrzebnie burmistrz przyglądając się łukowemu nasypowi.
- A więc, jaką mamy strategię?
   Flint, Perian, Basalt, Hildy i Turq popatrzyli na siebie nawzajem i pomyśleli nad głupotą tego pytania. Zupełnie jakby mieli podzielić drużyny do gry w szmaciankę. Tyle, że wypowiedź burmistrza przypomniała im mimowolnie o jednej sprawie; oficjalnie jeszcze nie wybrali dowodzącego siłami Hillhome.
- Proponuję, żeby to Flint Fireforge przedstawił nasz plan obrony – cicho zaproponował Turq.
- Ta-est – jak echo zabrzmieli Basalt i Hildy.
- Tak – zapiszczała Perian.
   Flint popatrzył po swych towarzyszach. Usiłował racjonalnie rozpatrzyć inne możliwości, lecz… Basalt i Hildy byli zdecydowanie za młodzi. Burmistrz Holden nie był, co się mówi harrn czynu. Perian natomiast, jako obca – jasno mówiąc, krasnolud górski – całkowicie odpadała, choć jej pochodzenie zupełnie Flinta nie obchodziło. Na pewno będzie lojalnie walczyć o dobro miasta, lecz nie stanie się jego czempionem, bohaterem. Tybal i Ruberik… jaego bracia… czuł, że oczekują od niego przejęcia przywództwa.
- Spotkamy ich tutaj – zaczął i wskazał na wał.
   Zaczął lekko skrępowany, lecz kiedy popatrzył na reakcje pozostałych, kiedy ujrzał jak słuchają bez zadawania pytań, jego zaufanie we własne siły mocno wzrosło. Tak też i wzrosła siła głosu.
- Poprowadzę Miotaczy Mazi dokładnie w środku – zdecydował – Powinni rozbić spoistość ich natarcia. Później zaś spróbujemy ich zatrzymać… gdzie?
   Rozejrzał się wokół, ocenił pole bitwy i wreszcie znalazł, czego szukał.
- Tam.
   Wskazał na prawą stronę podkowy wału, który krzywo dochodził prawie do samej rzeki.
- Basalt, obejmiesz komendę nad małą grupą krasnoludów podgórskich, niedużą, lecz wystarczającą by powstrzymać wroga gdyby chciał wspiąć się na wał. Perian cię wesprze z oddziałem Klinów.
   Podwładni słuchali z uwagą. Wraz z Perian wyjaśnili już wszystkim jak działają formacje Agharów a ci nawet zademonstrowali pełzające kliny i agharpultę. Było co prawda niebezpiecznie blisko do użycia wobec obserwujących krasnoludów podgórskich arsenału bomb maziowych, lecz na szczęście Perian interweniowała dosłownie w ostatniej chwili.
- A potem, o tam – kontynuował Flint i obrócił się w lewo.
   Skrzydło wału ziemnego ciągnęło się do pól po drugiej stronie Drogi. Jakieś może sto stóp za końcem tej bariery zaczynała się linia drzew. Nie było już czasu jednak by dociągnąć tam całą redutę.
- Tybalt i Hildy zabiorą tam resztę naszych krasnoludów i całą Agharpultę.
   Popatrzył na całą linię i poczuł się usatysfakcjonowany.
- A wtedy, gdy już linia wrogów zostanie przełamana bombami podczas gdy połowa z nich będzie zajęta tutaj to Tybalt i Hildy ruszą do natarcia ze swoją kompanią. Jeśli nam szczęście dopisze… a trzeba będzie go całe mnóstwo… rozbijemy połowę sił thana zanim jeszcze ich okrążymy i wpadniemy na resztę od tyłu. Te drzewa nie pozwolą im za bardzo rozwinąć szyku i nabrać pędu. Możemy mieć szansę na dobre, mocarne uderzenie, możemy tutaj dać im bobu.
- Jeszcze jedno, Ruberik – powiedział i odwrócił się do brata – Nadal jesteś tak dobry z tą swoją kuszą?
- Cały czas ćwiczę – przyznał farmer.
- Dobrze. Mam dla ciebie specjalne zadanie.
   Pokrótce wyjaśnił na czym polega pomysł  jaki wpadł mu dziś do głowy. Brat Flinta natychmiast ruszył do miasta w poszukiwaniu dwóch dużych, glinianych dzbanów niezbędnych do przeprowadzenia całej operacji.
- A teraz jeszcze jedno… będziemy potrzebowali sporej ilości ognisk w polu. Pozwoli to choćby dostrzec jak nadchodzą i jak są ugrupowani.
   Zamilkł na chwilę. Musiał coś jeszcze przemyśleć. W tym czasie Tybalt i Hildy już zebrali grupkę podgórskich krasnoludów. Ich celem było zebranie sporej ilości suchego drewna z kilku sporych magazynów w mieście i umieszeniu stert drewna na polu przed redutą. Kiedy tylko krasnoludy górskie zaczną się zbliżać te ognie zostaną rozpalone co krasnoludom podgórskim zapewni widok na nadchodzącego wroga.
   Flint po chwili namysłu znów odwrócił się do towarzyszy.
- Jak stoimy ze słomą? Dałoby się zorganizować pięćdziesiąt bel? Setka byłaby nawet lepsza.
   Tybalt tylko skinął głową.
- Dobrze. A lampy naftowe? A ile beczułek masz w magazynie? – spytał nagle burmistrza Holdena.
- Cóż, tylko że, no wiesz, to mój najwartościowszy majątek! Nie mogę…
   Uświadomił sobie szybko znaczenie spojrzeń pozostałych podgórskich krasnoludów, przestał gadać i się zapłonił.
- No więc, no, mam parę sztuk. Tylko, na cały Krynn, po co ci one?
   Flint wyjaśnił swoje plany. Natychmiast potem wyznaczył krasnoludów do zebrania niezbędnych składników i wykonania niezbędnych przygotowań. Powoli bo powoli, lecz wszystkie elementy obrony Hillhome zostały ustawione na swoich miejscach. Strategia obronna wyglądała na porządną, co Flint skonstatował z wyraźną satysfakcją.
   Pomimo tej całej gadaniny jednak Flint zauważył, że powoli staje się coraz ciemniej. Słońce skryło się za zachodnie wzgórza a zmierzch zaczął rzucać cień na miasto i całą dolinę. Powiedział sobie, że teraz to już całkiem szybko się tu zjawią.
- Jeżeli tutaj przełamią naszą linię to wszyscy cofamy się do miasta – dodał wyjaśniając plan awaryjny – Ostatni bastion to browar, jeśli oczywiście do tego dojdzie.
   Hildy już zdążyła zaproponować ten budynek… największą budowlę miasta… na taką ewentualność.
- Patrzcie! – krzyknęła nagle Perian i wszyscy obrócili się na południe.
   Zmrużyli oczy i patrzyli w dal. Ruch na Drodze był boleśnie oczywisty dla wszystkich pomimo zapadających powoli ciemności. Długa kolumna posuwała się wężowym szlakiem po błotnistej drodze.
   Pancerny legion krasnoludów górskich Pitricka.
- Musieli ruszyć od razu o zachodzie słońca – stwierdził Basalt – I idą szybko.
- Będą to za godzinę – osądził Flint – Może szybciej jeśli się pośpieszą. A to nie daje nam wiele czasu. Wszyscy na pozycje!
   Flint dosłownie tryskał poleceniami.
- Powiadomić wszystkich w mieście… każdy krasnolud zdolny do noszenia broni, natychmiast tutaj! Pozostali niech schronią się na wzgórzach, o ile jeszcze tego nie zrobili! Basalt, Hildy – bierzcie swoich i zapalcie te ogniska! Mają ostro płonąć gdy Theiwarowie wejdą na pola. A potem pędem do nas… pamiętajcie, bitwa rozegra się tutaj, nie tam!
   Basalt uśmiechnął się szeroko i już gnał ze swoją brygad ogniową. Pozostali popędzili na przypisane im pozycje do bitwy.
   Perian już miała odejść, gdy Flint capnął ją za ramiona.
- Nie ty – szepnął chrapliwie – Jeszcze nie.
   Flint przycisnął ją do szerokiej piersi, tak że jej twarz wypadła akurat poniżej brody. Poczuła słony zapach jego potu zmieszany z wonią mydła i był to doprawdy dobry zapach. Zapach Flinta. Otarła się o niego pieszczotliwie po raz pierwszy od pamiętnej chwili w Błotodziurze.
- Nie kuś  mnie, przewrotna dziewucho! – zamruczał i ciasno ją przytulił
   Nagle się cofnął i ujął jej twarz w swoje ręce.
- Naprawdę stałaś mi się bliska – zagrzmiał – Na brodę Reorxa! Uważaj na siebie!
   Perian lekko przechyliła głowę i na wąsatych wargach złożyła długi, przejmujący, smakujący słonymi łzami pocałunek.
- Będę ostrożna… ale tylko pod warunkiem, że i ty przyrzekniesz ostrożność.
   Ponuro potwierdził a ona tym razem pocałowała go w nos i niechętnie wyślizgnęła się z obejmujących ją ramion. Klepnęła go lekko i obdarzyła wesołym uśmiechem.
- Pamiętaj, co przyrzekłeś.
   Odeszła na swoje stanowisko.
   Flint patrzył jak odchodziła, lecz już po chwili pochłonęła go gorączkowa krzątanina jak przeleciała przez całe miast. Zapadł zmrok. Flint spojrzał na pole i ujrzał najpierw jedno ognisko, potem drugie a potem już kilkanaście płonących ogni.
   Oraz Theiwarskie oddziały maszerujące na Hillhome.
   Zapadała noc gdy Basalt, Hildy i pozostali z podgórskich krasnoludów rozpalających ogniska na polu dokonali swego dzieła. Płomienie szybko wystrzeliły w niebo pożerając wysuszone drewno i posyłając snopy iskier prosto w noc. Krasnoludy szybko schroniły w szykach towarzyszy a siły Pitricka zbliżały się do miasta. Jasnożółte płomienie zaczęły już odbijać się od czarnych pancerzy kolejnych szeregów niosących śmierć na stalowych ostrzach.
   Ciemność zapadła gdy górskie krasnoludy ruszyły falą do przodu, maszerując jak niepowstrzymany potok do starcia z krasnoludzkimi kuzynami na ziemnych umocnieniach.
   W następnej chwili legion Pitricka wydał gromki okrzyk niczym grom wyrwany z jednego gardła i waląc bronią o tarczę runął do szarży.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#22 2016-08-04 21:12:31

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Król Flint

Rozdział 22

Ogień w ich oczach
   
   Ogrom Theiwarskiego wrzasku spadł na obrońców wału jak fala dźwięku. Krasnoludy górskie wywrzaskiwały ochrypłymi głosami wezwanie do walki; walili mieczami  i toporami w tarcze; ziemia trzęsła się pod ciężkimi buciorami walącymi w morderczym, dzikim marszu.
   Dźwięk dobiegał falami z mroku, choć płonące ogniska pozwalały Flintowi i pozostałym zorientować się nieco w lokalizacji oddziałów łachmaniarzy. Flint ujrzał odbicia płomieni  od stali toporów i ciemnych, połyskujących tarcz. Nawet z tej odległości widać było refleksy światła w ohydnych oczach łachmaniarzy. Przywiodły one Flintowi na myśl, z dużą dozą niekonsekwencji, latające świetliki nad letnią łąką.
   Przez moment nawet miał wątpliwości, czy sama potęga tego dźwięku nie wystarczy by zmieść obrońców z wału, lecz gdy rozejrzał się szybko po otaczających go podgórskich krasnoludach wiedział, że będą stać twardo. Krasnoludy żlebowe nawet ten hałas wzmogły, część wywaliła po prostu języki na wroga a reszta miotała jakieś przedziwne obelgi.
   Flint nerwowo obejrzał się przez ramię w stronę Hillhome chronionego teraz półkolistą zaporą. Zaciemnione miasto leżące pod nocnym, pochmurnym niebem wyglądało na całkowicie wymarłe. Zwłaszcza przez kontrast z ogniskami płonącymi na polu. Miasto było w rzeczywistości opuszczone. Trzystu pięćdziesięciu mieszkańców zdolnych do walki stało teraz z Flintem, Perian i Agharami wzdłuż wału reduty. Pozostali, około stu sześćdziesięciu… bardzo starzy, bardzo młodzi oraz zniedołężniali… uciekli do jaskiń na wzgórzach gdzie teraz czekają w przerażeniu na wynik bitwy.
- Przygotować bomby z mazią! – zawołał król odracając się plecami do szarżujących Theiwarów. Skupieni w centrum Agharowie z niechęcią przerwali wyzwiska i złapali niewielkie, szklane i gliniane pojemniki zawierające tajną broń.
- Szykuj pochodnie – dodał Flint – Zapalić!
   Kilka tuzinów krasnoludów podgórskich dotknęło płonącymi szczapkami do nasączonych olejem pochodni, które wcześniej przygotowali.
- Niezła niespodzianka czeka te małe larwy, niech się tylko zbliżą – zwrócił się Flint do Ruberika, farmer akurat stał obok.
   Ruberik ponuro skinął głową i braci stali teraz w ciszy wpatrując się w ciemność. Szeregi wojsk thana zbliżały się coraz bardziej. Szarża, rozpoczęta w odległości kilkuset jardów, szybko skracała dystans. Teraz już, w świetle wciąż płonących ognisk, Flint był w stanie rozróżnić twarze poszczególnych łachmaniarzy. A widział twarze powykręcane żądzą walki, oczy morderczo zmrużone i już szukające ofiar. Większość przeciwników nadchodziła lekkim truchtem niosąc tarcze na lewym ramieniu  a w prawej ręce trzymając topór lub krótki miecz. Niektóre z ognisk już nie były widoczne bowiem zasłoniły je ciemne linie nadchodzących, za to bliższe z nich dokładnie oświetlały armię. Flintowi marzył się teraz szereg łuczników, z długimi łukami, albo prawdziwe katapulty, cokolwiek, co miotałoby pociski daleko. Bomby maziowe niestety mają zasięg zależący tylko od zdolności rzutu Agharów… co oznacza wszystko od jednej do pięćdziesięciu stóp… a przecież nie zaryzykuje Aghrapulty póki nie będzie gotowy do kontrataku.
- Stać tam, twardo stać! – krzyknął do pary podgórskich krasnoludów stojących opodal, która zaczęła z niepokojem spoglądać przez ramię za siebie.
   Słyszał jak Perian na prawej flance też krzyczy słowa dodające odwagi. Była tam teraz z Basalte, niewielką grupą podgórskich krasnoludów i miała wsparcie Pełzających Klinów.
   Flint jeszcze błyskawicznie rzucił okiem na lewo gdzie stał Tybalt z większością podgórskich krasnoludów. Oddział był skryty za wałem. Gdzieś w tej grupie, o czym Flint dobrze wiedział, stała Hildy, brat Bernhard i siostra Fidelia. Pomyślał jeszcze o Bertinie i Glinnis, którym zdołano wyperswadować, przy ich głośnym oburzeniu, by pomogły nadzorować ewakuację młodzieży na wzgórza, w bezpieczne miejsce.
   Tybalt od niechcenia machnął mu ręką. Flint zachichotał widząc spokojne i opanowane zachowanie konstabla. Zaskoczyło go własne uczucie ciepła w sercu na myśl, że oto w godzinie próby ma wokół siebie zgromadzoną rodzinkę. Niezła z nich paczka, pomyślał. Odczuł pewien rodzaj dumy.
- Jak szybko?
   Flint obrócił się do Ruberika, który właśnie zadał pytanie. Farmer stał tuż obok na samym szczycie wału.
- Szybko – odparł Flint.
   Popatrzył na potężną kuszę spoczywającą w dłoniach brata. Rękojeść broni, kawał dębiny poczerniałej od słońca i deszczu, była wygładzona latami użytkowania. Stalowe łuczysko nie błyszczało, lecz i tak napięte zostało z nieskrywaną siłą. Dawno temu była to broń ich ojca.
- Jesteś gotów?
   Ruberik w odpowiedzi tylko podniósł ciężką broń i spokojnie ją trzymał. Była wycelowana w cel leżący na polu… nie był to jednak żaden z szarżujących łachmaniarzy… był to spory gliniany dzban leżący na trasie Theiwarów.
- Widzisz wszystko wystarczająco dokładnie? – pytał Flint z zaniepokojeniem patrząc jednocześnie w ciemność przed nimi.
   Błyski żółtawego światła pełzały po ziemi, lecz szybko zamierały i kryły się w cieniu.
- W świetle słońca wydawało się to dobrym pomysłem.
- Nie musisz się martwić – mruknął Ruberik i zmrużył oczy koncentrując się na celu – Potrafiłem nauczyć się tego, co Ojciec uważał za najważniejsze… używać broni.
   Farmer przykucnął, znieruchomiał jak skała i czekał na komendę brata.
- Jeszcze parę sekund – napiętym tonem rzekł Flint.
   Widział cel, stał on nieruchomo na drodze biegnących łachmaniarzy. Byli coraz bliżej.
- Moment… czekaj… teraz!
   Kusza z trzaskiem uwolniła stalą okuty grot. Pocisk tylko mignął i zniknął w ciemności. Już w następnym mgnieniu oka ciemna, ostro zarysowana chmura – kłąb dymu tak czarny, że czysto widoczny na tle czerni nocy – wybuchła z rozbitego gliniaka.
- Dobry strzał! – krzyknął Flint i poklepał brata w ramię.
   Ruberik nie zwrócił na to uwagi. Zajęty był pracochłonnym naciąganiem i nabijaniem potężnej broni. Załadował kolejny pocisk, otarł brwi z napływającego potu i szybko obrócił potężną korbę.
   Flint bezwiednie dawał upust zadowoleniu głośnym powarkiwaniem podczas gdy dym z mazi rozpościerał się po polu. Widział jak linia łachmaniarzy się załamała i zachwiała gdy część z nich wpadła trujące wyziewy. Nie mógł w tej ciemności dostrzec ich reakcji, lecz poczuł mściwą satysfakcję na samą myśl o cierpieniach łachmaniarzy. Theiwarowie zaczęli okrążać rosnącą wciąż chmurę, lecz ich ruch naprzód został poważnie zakłócony.
- Przygotować pochodnie! – ryknął Flint gdy przeciwnik podszedł bliżej – I bomby mazi!
   Stojący obok Ooz i Pooter podnieśli niewielki pojemniki i żywo nimi potrząsnęli.
- Ostrożnie! – krzyknął Flint.
   Aż się wstrząsnął na samą myśl, że któryś z dzbanków otworzy się przedwcześnie. Bitwa skończyłaby się zanim by się na dobre zaczęła.
   Skrytych za wałem stało kilkanaście tuzinów krasnoludów podgórskich. Każdy trzymał zapaloną pochodnię choć wszyscy trzymali płomienie nisko, skrywali je przed nadbiegającymi łachmaniarzami. Z użyciem ich czekali na rozkaz Flinta.
   Na koniec i Ruberik podniósł przeładowaną broń i wycelował w drugi z wielkich dzbanów. Ten znajdował się znacznie bliżej od poprzedniego. Broń wystrzeliła z ostrym trzaskiem i po chwili pocisk rozbił na drzazgi gliniany dzban. Kolejna chmura trujących dymów mazi uniosła się w powietrze.
   Łachmaniarze byli oddaleni o mniej niż sto stóp. Flint i Ruberik mogli teraz dojrzeć zmarszczki na groteskowych gębach a nawet i linie ich kolczug.
Flint obrócił się w stronę Agharów zgromadzonych po jego obu bokach.
- Miotacze Mazi, rzuć! – krzyknął.
- Żreć maź! – wrzasnął Ooz i cisnął flaszkę w górę i do przodu.
   Spadła na ziemię między pierwszymi szeregami łachmaniarskich oddziałów i tam się roztrzaskała. Uwolniła troszkę mniejszą chmurę śmierdzącego, czarnego dymu.
   Gdy tylko Agharowie cisnęli wszystkie swe pociski wybuchnęli chórem entuzjastycznych wrzasków. Tak jak przedtem ćwiczyli, każdy odchylił do tyłu ramię i cisnął pojemnik najdalej jak umiał. Niektórzy od impetu rzutu aż się przewracali do przodu.
   Kilkanaście pojemników klapło dosłownie na przedniej ścianie wału po czy stoczyło się w rów dzielący napastników i obrońców. Większość butelek poleciało na parę tuzinów stóp a kilka poszybowało w powietrzu wybuchło między stopami pierwszego szeregu nadciągających Theiwarów.
   W jednej chwili chmura tłustego, czarnego dymu wyrosła z eksplodujących pojemników w twarze Theiwarów. Dym początkowo wystrzelił do góry samą siłą eksplozji a potem zawisł w powietrzu jak wilgotny, oleisty koc oparów. Część tego dymu doszła do piersi Flinta i krasnolud wciągnął go do płuc nim zdążył się cofnąć. Natychmiast też  zgiął się wpół. Poczuł się jak zakneblowany a jednocześnie dławił się duszącym oparem. Zgięty stoczył się po zboczu wału a Topór Tharkana ciężko tłukł go po biodrze. Leżał teraz bezsilny na samym dole i usiłował odzyskać oddech.
- Król nie lubi mazio bomba – powiedział smutno Ooz spoglądają w dół reduty.
   Część tego dymu zdryfowała wokół jego butów i powoli wzniosła się do twarzy. Krasnolud żlebowy po prostu wysmarkał nos i parę razy zamrugał oczami. Flint wyczołgał się z resztek trującej mgły i wdrapał się na wał. Potrząsnął parę razy głową, otrzeźwiał i miał teraz tylko nadzieję, że dla łachmaniarzy ten dym będzie równie paskudny jak dla niego.
   W rzeczy samej większość tego dymu spłynęła po zboczu reduty i powoli przesuwała się w stronę nadciągającej fali Theiwarów. Zachowywał się ten dym jak żywa istota. Trzymał się blisko ziemi, czepiał butów i ubrań, wykorzystywał najmniejszą nawet szczelinę do natychmiastowego ataku.
   Reakcja Flinta na lekki w sumie wpływ jednego, niewielkiego haustu oparów maziowej bomby okazała się właściwie delikatna i lekka wobec niesamowitego efektu działania gazu na Theiwarów. Łachmaniarze odczuli na sobie całą moc oleistego, trującego oparu. Opar był na tyle ciężki, że wznosił się co najwyżej do głów najwyższych krasnoludów. Rozpływał się powoli po całym polu bitwy.
   Pierwszy szereg nadbiegającej środkowej kolumny Theiwarów padł zupełnie jakby kto gołębie kamieniami strącał. Kolejny zachwiał się i zatrzymał gdy tylko gaz maziowy go dopadł i otulił; krasnoludy potykały się i padał na ziemię pozbawione czucia, kaszlące i wymiotujące.
   Im dalej gaz się rozprzestrzeniał tym jego gęstość malała a i intensywność oddziaływania była pomniejszona. Jednakże każdy Theiwar, pechowy na tyle by złapać w płuca choćby jeden jego haust zamieniał się natychmiast w osobnika dotkniętego ciężkim paroksyzmem kaszlu. Zgodnie z intencją Flinta trująca mgła wbiła się klinem w samo centrum formacji Theiwarów. Kiedy tylko król wdrapał się na wał reduty – teraz już wolny od ciężkiego gazu – mógł ujrzeć jak siły thana zostały podzielone na pół przez śmierdzącą chmurę.
   Spora ilość łachmaniarzy stanęła w  miejscu i zaczęła się rozglądać wokoło wzrokiem pełnym obawy. Kolejni wpadali na nich i też stawali. Flint widział jak w ciemności formacje Theiwarów, dotąd sprawne i równe, powoli zamieniały się w grupki zaskoczonych, skonfundowanych żołnierzy. Szarża Theiwarów wyraźnie się rozpływała.
- Flint… tam! – usłyszał krzyk Perian i ujrzał jak biegnie w jego stronę.
   Szybko pognał wzdłuż wału na jej spotkanie.
- Magowie Pitricka! – powiedziała wskazując na pół tuzina łachmaniarzy, którzy teraz przepychali się naprzód z tylnich szeregów wojsk thana.
- Za minutę czy dwie zostaniemy uderzeni magią!
   Flint dojrzał magów z łatwością gdyż właśnie oświetlały ich ogniska. Włosy mieli co prawda niema do bieli rozjaśnione, lecz w płomieniach ognisk pobłyskiwały teraz czerwienią. Wszyscy ubrani byli w długie, ciemne szaty wyglądające kompletnie nie na miejscu pośród pobłyskujących, czarnych pancerzy otaczającego ich wojska.
   Flint przewidywał obecność magów.
- Czas na sztuczne ognie – mruknął.
- Już się w tym połapałem – mruknął zadowolony Ruberik – Pochodnie gotowe. Co byś powiedział, gdybyśmy tak na nich zaczekali. Niech podejdą bliżej a damy niezły pokaz?
   Gestem wskazał na nasączone olejem bele siana na przedpiersiu wału. Flint miał cichą nadzieję, że plan jaki opracował jeszcze w ciszy popołudnia spisze się zgodnie z jego wyobrażeniem, zwłaszcza teraz, gdy dostrzegł chaos w szeregach wroga.
- To wspaniały pomysł! – zawołała Perian klepiąc brata Flinta po ramieniu.
   Ruberik się zarumienił.
- Miejmy nadzieję, że to zadziała – powiedział Flint.
- Oczywiście, że zadziała – odparła Perian wyjątkowo zawadiackim tonem.
   Po raz pierwszy do Flinta dotarło, jakim wojownikiem jest ta niezwykła frawl.
- Jak płomienie błysną im w oczy to zostaną oślepieni na długie godziny. Będzie to dla nich doświadczenie bardziej przerażające niż błysk ostrza tuż przed gębą!
   Przez chwilkę Flint patrzył na nią w kompletnej ciszy. Znów podziwiał loki kasztanowych włosów i gładką miękkość policzków. Na Reorxa! Jak bardzo chciałby, by już było po tej przeklętej bitwie! Wyczuła jego spojrzenie i obróciła się. Zaskoczyła Flinta nagłym rumieńcem. A wtedy usłyszeli komendy wydawane przez łachmaniarskich sierżantów i ujrzeli jak szeregi wroga znów się zwierają. Piechota ruszyła naprzód za plecami rzucających zaklęcia magów. Masa łachmaniarzy zbliżała się do rowu u podnóża ziemnego wału.
- Pochodniami! Teraz! – wrzasnął Flint.
   Całe tuziny podgórskich krasnoludów wbiegło  na wał rzucając jednocześnie płonące pochodnie prosto na zebrane na dole bale słomy starannie nasączonej olejem do lamp i rozmieszczone wzdłuż całego rowu.
   Każda  z nasączonych olejem bel wybuchła gwałtowną kolumną  płomieni z towarzyszeniem głośnego ryku powietrza. Eksplozja jaskrawego, żółtego światła rozdarła ciemność.
   Wszyscy magowie zawyli z bólu, zamknęli oczy i potykając się zaczęli się cofać. Padali na ziemię, wyli i wrzeszczeli a ich szerokie niczym u małych dzieci oczy dotknęła tymczasowa ślepota.
   Ci z nich, którzy byli najbliżej źródeł ognia, ucierpieli najbardziej. Wojownicy idący za ich plecami tylko zamrugali nichętnie i zostali zmuszeni do odwrócenia wzroku od bolesnego blasku. Raz jeszcze Flint usłyszał warknięcia i przekleństwa sierżantów. Łachmaniarze powoli ruszali w stronę środka linii krasnoludów podgórskich.
- Muszę wracać na stanowisko w środku! – zawołał.
   Perian już biegła na własną pozycję obok Basalta.
- Powodzenia!
   Ogromne kolumny ognia wyznaczyły granice półkolistej reduty. W samym środku czarny dym z mazi ciągle jeszcze zanieczyszczał przedpole i nie pozwalał łachmaniarzom na żaden postęp. Na lewo od Flinta z kolei górskie krasnoludy kotłowały się w nieładzie i pomieszaniu jednak na prawo, tam gdzie magowie wyznaczali drogę, Theiwarscy oficerowie batami gonili zdziczałe zastępy do ataku.
   Flint uznał, że trzeba wesprzeć prawą flankę. Perian i Basalt dysponowali niezbyt wielkimi siłami; ledwie setka podgórskich krasnoludów i o połowę mniej Agharów. Na szczęście jedyne, czego mieli dokonać to utrzymanie pozycji. Stromy brzeg rzeki poza ziemnym wałem nie dawał łachmaniarzom możliwości uzyskania terenu z tamtej strony. Tak więc wał ziemny zmusi Theiwarów do ataku pod górę a to da obrońcom znaczącą przewagę.
   Pierwszy szereg opancerzonych na czarno górskich krasnoludów dotarł do rowu na dole wału. Szeregi Theiwarów szybko przedostały się przez płytki rów. Wciąż jeszcze świecące bele siana były już w większości wypalone, lecz i tak musieli łachmaniarze okrążać gorące węgle. Wszyscy byli uzbrojeni w dwuręczne topory bojowe teraz jednak trzymali je jednorącz bowiem druga ręka była niezbędna we wspinaczce po stromym wale. Flint ujrzał jak Perian doskakuje do brzegu wału i zadaje cios w dół, prosto na żelazny hełm chroniący głowę Theiwara. Także i Basalt ciął ostro i posłał atakującego górskiego krasnoluda z powrotem na dno wykopu. Krasnoludy stały na szczycie wału zwartą linią i zgodnie cięły i zwalały z nóg podchodzących od dołu łachmaniarzy.
   Agharowie z oddziału Pełzających Klinów pojawili się też na szczycie reduty i waliły już tarczami po łbach wspinających się Theiwarów dodając swoją porcję do ogólnego chaosu. Wszędzie broń uderzała, krew płynęła. Serce Flinta aż się skurczyło gdy ujrzał kilku krasnoludów podgórskich padłych i już znieruchomiałych.
   Król Błotodziury wstrzymał oddech zastanawiając się czy też linia obrońców się utrzyma. Widział jak jeden z łachmaniarzy wspiął się na szczyt wału, lecz dopadł go Basalt i sprawę zakończył jednym cięciem w kark wroga. Perian poprowadziła do kontrataku grupę krasnoludów. Waliła i cięła Theiwarów zwalając ich w końcu z wału. Usłyszał jej chrapliwy, wojenny okrzyk i ujrzał jak kilku jeszcze podgórskich krasnoludów skoczyło do walki za jej przykładem. Atakowała jak wściekły duch, jak banshee zwiastująca śmierć, waliła wokół potężnymi ciosami topora i gnała do przodu nim dosięgnąć ją mógł cios zadany w odwecie. Serce Flinta zamarło gdy ujrzał jak łachmaniarz atakuje ją od tyłu; wiedziona jakimś przeczuciem zadała cios z obrotu i posłała martwego już Theiwara do rowu.
   W końcu, widząc jak podgórskie krasnoludy nie tylko utrzymują pozycję lecz nawet spychają górskich z powrotem w dół, mógł wreszcie Flint odetchnąć swobodniej. Theiwarowie zostali pobici a teraz zdezorganizowani i zmieszani tłoczyli się u podnóża reduty.
- Ten dym wciąż jeszcze broni im dostępu – mruknął Ruberik.
   Wskazał przy tym chmurę dymu dokładnie pośrodku pola bitwy. Flint spojrzał na brata z wyraźnym zaskoczeniem bowiem wyczuł w głosie nutę rozczarowania.
- Marzysz o szansie na ustrzelenie kilku z nich, co? – spytał.
   Ruberik odchrząknął i skinął potwierdzająco głową.
- Przypuszczam, że osobiście to wolałbym się upewnić, że paru z nich do domu nie wróci.
   Bracia zwrócili teraz uwagę na lewą flankę gdzie górskie krasnoludy wznowiły marsz naprzód. Podchodzili teraz do reduty szerokim łukiem, szli przez otwarte pole. Czarna chmura, wciąż jeszcze zalegająca w centrum ich szyków, nie pozwalała dostrzec zatrzymanych i odpartych towarzyszy na prawej flance.
- Miej to oko na wszystko! – warknął Flint do Ruberika.
- Czekaj no! O czym gadasz? Dlaczego to ja… - Ruberik wciąż jeszcze krzyczał, lecz Flint już ostro biegł przed siebie.
   Szczerze mówiąc to król czuł jednak pewną obawę pozostawiając brata jako dowodzącego kompletnie niekontrolowanymi Miotaczami Mazi. Szybkie spojrzenie na czarny dym trochę go uspokoiło. Uznał, że dym zalegający pewnie jeszcze przez jakiś czas zablokuje łachmaniarzom dostęp do centrum reduty.
   Flint pognał szczytem wału aż dotarł wreszcie do Tybalta stojącego w otoczeniu podgórskich krasnoludów na lewym skrzydle półkolistej reduty. Patrzyli wszyscy w dół gdzie szarżujący Theiwarowie nagle skręcili, zmienili kierunek i ruszyli wzdłuż wału miast zacząć wspinaczkę. Otwarty koniec obwałowania wyłaniający się w polu wyraźnie kusił i oferował łatwe obejście obrońców od tyłu.
   Wokół krasnoludów podgórskich tłoczyli się Agharowie pod wodzą Nomscula. Razem tworzyli formację Agharpulty. Podskakiwali teraz wszyscy chcąc koniecznie zobaczyć nieprzyjaciela ponad plecami odrobinę wyższych krasnoludów podgórskich.
- Agharpulta! Szykować się! – wrzasnął Flint gdy tylko znalazł się w zasięgu głosu.
- A do czego? – spytał zdumiony Nomscul odwracając się w stronę króla.
- Do strzału, ty głąbku!
- Ja Nomscul! – skłonił się Aghar – Ty król!
   Flint ugryzł się w język bo już chciał coś odpalić a już po chwili ze zdumieniem i podziwem patrzył jak szybko Nomscul i jego banda ruszyli do akcji; pamiętali nawet gdzie mają celować!
- Dobrze, dobrze! – zachęcał ich Flint.
   Gdy dotarł wreszcie do Tybalta był już prawie bez tchu.
- Szybko nas obchodzą – odezwał się konstabl a w głosie brzmiała tylko lekka nutka zaniepokojenia.
   Flint rozejrzał się po przedpolu i ujrzał jak górskie krasnoludy szybkim marszem obchodzą redutę na lewo posuwając się od prawej strony. Niedługo osiągną punkt, w którym będą mogli skręcić i zaatakować fortyfikację od tyłu obchodząc zakończenie wału.
- Nie możemy dłużej czeka! – warknął.
   Ujrzał, jak krasnoludy podgórskie szykują się do przeciw uderzenia.
- Agharpulta, bij! Bij dwa razy!
   Miał nadzieję, że ta komenda każe im bić dopóki tylko starczy Agharów. Po tym okrzyku odwrócił się w stronę wroga.
   Piramida Agharpulty zachwiała się nad szczytem wału gdy samotni żlebowcy służący za pociski pędem gnali po zboczu swoich pobratymców. Wyskakiwali z grzbietów bractwa i samą siłą własnego pędu rozbijali szeregi nadciągających Theiwarów. Uderzali jak kule przewracające kręgle, przewracali Theiwarów jeden na drugiego, całe tuziny nieprzyjaciół posyłali prosto w kurz i pył ziemi po której biegli.
- Krasnoludy podgórskie, do boju!
   Flint wzniósł nad głowę Topór Tharkana, krzyknął i nagle stanął jak wryty ze zdumienia. Z połyskującego topora wystrzeliło chłodne, białe światło i obmyło swym blaskiem pole bitwy. Przelało się jaskrawą falą po szeregach łachmaniarzy a każdemu z górskich harrns  zajrzało w oczy zmuszając do odwrócenia głowy przed bolesną jasnością. Flint przez chwilę jeszcze gapił się na topór zdumiony potęgą jego mocy. Wokół niego podgórskie krasnoludy wydały chrapliwy okrzyk.
- Po zwycięstwo! – zagrzmiał Tybalt.
   Potężny okrzyk prawie dorównywał mocą wrzaskom wroga. Krasnoludy podgórskie runęły w dół zbocza i uderzyły w bok sił krasnoludów górskich. Flint widział Hildy jak z twarzą przypominającą maskę determinacji gnała w dół wału. Wiedział, że brat Bernhard i siostra Fidelia też byli w tym wściekłym tłumie choć nie miał pojęcia gdzie dokładnie.
- Za Wielką Zdradę! – wył Turq Hearthstone.
   Potężny podgórski krasnolud minął pędem Flinta i ciosem ogromnego, żelaznego młota roztrzaskał czaszkę łachmaniarza.
   Atak spadł tak szybko, stanowił tak wielkie zaskoczenie, że nadchodzący Theiwarowie szybko poszli w rozsypkę. Walczyli zdesperowani po dwóch czy trzech. Grupkami starli się obronić przed atakującymi krasnoludami z Hillhome. Chaotyczna bijatyka wybuchła gwałtownie gdy tylko broń starła się z bronią a tarcza uderzyła o tarczę. Nad całym, pomieszanym już tłumem rozbrzmiał potężny tumult.
   Ponad głowami walczących przelatywały ciała odważnych, zwiniętych w kłębki krasnoludów żlebowych. Agharpulta, po paru dniach ćwiczeń, uderzała z zadziwiającą celnością. Spadający Agharowie rozbijali bez trudu ciasne szeregi Theiwarskich żołdaków.
   Flint, wciąż prowadzący wściekły atak na krasnoludzkich ziomków, otoczony był nadal tajemniczym kręgiem światła. Wznosił Topór Tharkana z brutalną siła i zadawał ciosy na prawo i lewo przebijając się przez Theiwarską armię. Ostrze wgniotło głęboką szczerbę w napierśniku górskiego krasnoluda i powaliło go jednym uderzeniem. Sparował nawałę ciosów napastników powalając jednocześnie następnych dwóch potężnymi uderzeniami, które rozpłatały im hełmy i strzaskały czaszki.
   Jakiś łachmaniarz wrzasnął i odskoczył. Musiał mocno zmrużyć oczy oślepiony światłem topora. Inni jednak skrzywili się tylko i ruszyli naprzód z gębami wykrzywionymi nienawiścią. Mieli jednak spory kłopot z szermierką przeciwko światłu i dość szybko Flint ich wybił, przynajmniej tych, którzy nie uciekli. Wielki zgiełk bitwy dzwonił mu w uszach. Ciągły dysonans metalu walącego o metal mieszał się z przenikliwymi krzykami i jękami rannych.  Widział oślepiający krąg otaczających szczeciniastych łachmaniarzy, których gęby jedna po drugiej powtarzały ten sam wyraz okrucieństwa, nienawiści i strachu.
   Przez moment widział nawet Fidelię odzianą w stary skórzany pancerz i dźgającą wokół widłami z tak śmiertelnie strasznym skutkiem, że widział nawet jak przyszpiliła jednego z łachmaniarzy do ziemi wbijając mu widły w brzuch.
   Czuł całą, towarzyszącą mu masę krasnoludów podgórskich, którzy z morderczą skutecznością rozbijali szeregi górskich pobratymców. Niepokój Flinta i jego zmieszanie narastało. A mimo to ruszył naprzód pociągając za sobą, niby tylko siłą własnej woli, grupę walczących obok krasnoludów podgórskich.
   Słyszał chrapliwy ryk Tybalta gdy konstabl rozdawał na prawo lewo ciężkie cięcia oburęcznego miecza. Nadbiegające zewsząd dźwięki bitwy niemal Flinta ogłuszyły. Lecz i tak wydał potężny okrzyk bojowy i skoczył w stronę kolejnego z Theiwarów. Zauważył, że ostrze topora lśni jeszcze bardziej niż zwykle a stalowy trzonek robi się coraz cieplejszy w uścisku jego palców. Krew ginących górskich krasnoludów przyciemniła ostrze.
   Dotarł do Garfa, jednego z pocisków Agharpulty, siedzącego na ciele nieprzytomnego górskiego krasnoluda i drapiącego się po głowie.
- Twarda koszula! – skarżył się Aghar.
   Pacnął przy tym w metalowy napierśnik powalonego wojownika by pokazać gdzie wylądował gdy wystrzelono go z Agharpulty.
- Twardy łeb! – stwierdził Flint.
   Poklepał odważnego krasnoluda żlebowego po ramieniu i wskazał na poległego Theiwara. I nagle oczy Garfa gwałtownie się rozszerzyły. Został zaskoczony.
- Nie! – wrzasnął Flint.
   Z przerażeniem ujrzał zakrwawiony czubek miecza wystający z piersi Aghara. Garf, uderzony mieczem w plecy, upadł a Flint zajrzał w szeroki, szalone oczy łachmaniarza wyglądające zza zamordowanej zdradziecko ofiary.
   Oczy te rozszerzyły się nawet bardziej gdy tylko ujrzały jak Flint skacze do przodu wznosząc wciąż jeszcze płonący światłem topór i topi go w głowie górskiego krasnoluda. Wróg padł wprost na ciało małej ofiary a Flint gwałtownie zamrugał by przegnać łzy gniewu i żalu.
   Nacierał już kolejny górski krasnolud i Flint ledwo zdążył odparować zadane uderzenie. Odskoczył od ciała Garfa zadając własny cios a potem cofając się gdyż cios topora łachmaniarza wytrącił go z równowagi.
   Usłyszał dobiegający gdzieś z boku krzyk Hildy, lecz nie mógł oderwać się od agresywnego przeciwnika. Niewielki toporek nagle przeleciał obok głowy Flinta i z trzaskiem wbił się w czaszkę łachmaniarza. U boku Flinta pojawił się nagle podgórski krasnolud. Flint obrócił się i skinieniem głowy podziękował bratu, Bernhardowi. Zwrócił się w drugą stronę by pomóc Hildy  ta jednak już dała sobie radę szybkim ciosem miecza.
   Mimo całego zamieszania Theiwarscy żołnierze naciskali ze wszystkich stron. Flint czuł już, że się mimowolnie cofa byle tylko nie zostać otoczonym. Bernhard i Hildy walczyli tuż obok desperacko powstrzymując ataki łachmaniarzy. Gdzieś z boku doszedł Flinta cios miecza i ciął go po przedramieniu. Krasnolud krzyknął z bólu. Doskoczyło jeszcze dwóch wrogów z gębami wykrzywionymi okrucieństwem.
   Nim Flint zdążył wznieść topór już jakaś postać stanęła między nim a wrogami. Ujrzał jak topór Bernharda ciężkim ciosem spada na kark górskiego krasnoluda, lecz jednocześnie więźnie w płytach pancerza pokonanego. Bernhard desperacko starał się wyrwać ostrze z pułapki, lecz drugi z łachmaniarzy okazał się szybszy.
   Flint z przerażeniem patrzył jak stalowe ostrze rozcina gardło brata. Krew – krwi więcej niż Flint mógłby sobie kiedykolwiek wyobrazić – spłynęła na pierś Bernharda. Podgórski krasnolud zwinął się, obdarzył Flinta spojrzeniem pełnym niezmierzonego zaskoczenia i padł na ziemię.
- Łajdaku! – krzyknęła Hildy.
   Doskoczyła do uśmiechniętego krzywo łachmaniarza. Górski krasnolud wzniósł ostrze odbijając jej atak, lecz nie mógł nic poradzić przeciw podwójnemu atakowi. Błysnął w powietrzu Topór Tharkana i Theiwarski łeb odleciał daleko z karku właściciela.
   Pomimo szoku Flint jednak wyczuł zmianę w pomieszanej bójce; elitarne siły górskich krasnoludów odzyskiwały równowagę.
- Wstecz! – rozkazał – Na wał!
   Rozkaz nie był konieczny bowiem obrońcy Hillhome byli już siłą spychani w stronę wału. Dążyli tam więc nie całkiem z własnej woli. Po chwili, gdy górskie krasnoludy z nową siłą ruszyły do ataku, takie wycofanie okazało się wszystkim, co Flint potrafił wymyślić by ich odwrót nie stał się bezładną ucieczką.
   Podgórskie krasnoludy desperacko wspinały się na wał swej reduty, lecz górscy kuzyni agresywnie deptali im po piętach.
- Zatrzymać ich na szczycie! – krzyczał Flint.
   Obrócił się i ciął jednego z górskich napastników. Raz jeszcze topór Flinta skruszył metalowy pancerz i zabił wroga tak naprawdę nawet nie przecinając bariery metalowej zbroi. Pokonany padł na plecy i stoczył się z wały zbijając z nóg kolejnych dwóch atakujących, którzy również polecieli do rowu. Flint zauważył, że jaśniejący wciąż Topór Tharkana staje niepokojąco gorący a krew zabitych nieprzyjaciół zaczyna skwierczeć na ostrzu.
   Tybalt wraz z zresztą podgórskich krasnoludów przerwał odwrót na szczycie wału. Wszyscy ciężko sapali i dyszeli wyczerpani walką jednak twardo stanęli na stanowiskach. Tymczasem Theiwarowie, nie mniej wyczerpani długą szarżą, nagle odstąpili od wału i zatrzymali się dla nabrania tchu i przegrupowania sił. Flint czuł, że większość krasnoludów podgórskich była już u kresu sił więc chwilka wytchnienia nastąpiła dosłownie w ostatniej chwili.
   Wtedy spojrzał przez ramię i ujrzał katastrofę.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#23 2016-08-09 19:18:49

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Król Flint

Na gorąco, bez żadnej korekty, lecę z rozdziałem 23. Już wkrótce rozdział 24 i ostatni!





Rozdział 23

Ostatni Bastion

- Do licha z wami, świńskie tchórze!
   Pitrick dosłownie eksplodował. Dosłownie darł się na dwójkę, stojących przed nim sierżantów.
   Początkowo wszysto rozwijało się doprawdy dobrze. Regimenty sformowały się z precyzją parady na placu apelowym. Wymarsz następował z wprost nieodpartym impetem. Wyglądało na to, że krasnoludy podgórskie zostaną zmiecione jednym ruchem!
   Pragnienie walki wzrosło mu w duszy wraz z wnioskami jaki wyciągnął poprzedniego dnia na wymuszonym postoju. Wciąż zżymał się, przeklinał i knuł plany, wciąż torturowany myślą, że Perian żyje i jest poza jego zasięgiem. Im dłużej jednak myślał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że będzie własnie tam, w Hillhome, i znowu wpadnie w jego garści.
   Przede wszystkim, czyż nie mieszkała w Błotodziurze z tym krasnoludem podgórskim, który, w opinii Pitricka, uosabiał głupi upór całego Hillhome? A czyż Flint Fireforge nie ruszyłby pędem do wzmocnienia obrony wioski? Wynikało z tego, że i Perian pewnikiem się tam znajdzie. Dodawało to tylko żaru do Pitrickowej nienawiści. Wzmacniało to też determinację maga by zmieść z powierzchni ziemi całe miasteczko wraz ze wszystkimi mieszkańcami.
   Tyle, że pierwsza fala ataku została odparta. No a teraz dwójka tych niby wojowników stała przed jego obliczem i dukała jakieś bzdurne usprawiedliwienia.
- Czy chcecie mi może powiedzieć, że zostaliście pobici przez krasnoludy podgórskie!
   Garbus ciągnął dalej połajankę obracając bezlitosne, przenikliwe spojrzenie na każdego z przestraszonych górskich krasnoludów. Dobrze; pomyślał sobie. Są wciąż nieźli gdy dojdzie do bitwy, lecz kiedy ja mówię to wciąż są przerażeni.
   Pitrick kroczył w te i wewte przed przerażonymi łachmaniarzami. Niezdarnie powłóczył wykręconą stopą a ból natychmiast kazał mu zapomnieć o bieżących kłopotach. Potrząsnął głową i oczyścił umysł.
   Przywódca Theiwarów trząsł się z gniewu. Ze złością spoglądał na własne, trzęsące się teraz dłonie. Nie byłby w stanie unieść teraz broni ani rzucić jakiegokolwiek zaklęcia. Każdy nerw ciała wrzeszczał, że powinien teraz zabić tych dwóch nieudaczników, powinien dać upust własnej furii na ich bezwartościowych istnieniach.
   Nie mógł jednak tego uczynić. Pitrick musiał zmierzyć się z faktem, że ta bitwa tak łato wygrana nie zostanie. Powoli opanował gniew i odzyskał kontrolę nad własnym głosem. Odwrócił się w stronę pary weteranów, którzy prowadzili pierwszy szturm na wał obronny.
   Ogniska porozpalane przez podgórskich krasnoludów w większości się już powypalały. Wokół armii Pitricka znów panowała ciemność, mrok ciężki i dobrze chroniący, czasem tylko przełamany czerwienią tlących się węgli. Większość łachmaniarzy stała w niewielkich grupach gromadząc się wokół swych sierżantów i wyczekując dalszych rozkazów. Niektórzy opatrywali towarzyszy dotkniętych bólami pochodzącymi z trującego gazu. Noc stanowiła dla wszystkich ochronny pled, zapewniała bezpieczeństwo i oddzielała ich od obrońców. Wcąż jednak tuż przed nimi, w rowie ciągnącym się u podnóża wału, dymiły i świeciły jaskrawym, kującym w oczy blaskiem nasączone olejem bele siana. Pitrick domyślił się, że ich nasączenia i uznał, że takie podpalenie stanowiło okrutny, lecz skuteczny trik. Jeszcze chwilę, niedługą chwilkę a podgórskie krasnoludy drogą zapłacą za swój spryt.
   Smród czarnego dymu przemknął tuż przed nozdrzami maga. Skrzywił się na samo wspomnienie chmury, która skutecznie blokowała centrum obrony krasnoludów podgórskich. Nie ma znaczenia! Złamie ich po lewej i po prawej stronie. Zniszczy ich!
   Takie myśli zwróciły owoli umysł w stronę dwójki okrytych pancerzami łachmaniarzy, którzy wciąż jeszcze stali tuż przed nim. Uważnie obserwowali twarz maga wykrzywioną teraz wyrazem wszechogarniającego szału. Jeden z nich z niejakim wahaniem otworzył gębę.
- Ekscelencjo! – wyjąkał siwiejący weteran wielu bitew – Oni walczą jak wściekłe demony dodatkowo opętane szałem! Mają dobrą broń i są zdyscyplinowani! A poza tym, przecież i ty sam czułeś te trujące gazy jakie rozpuszczają… no i są za wałem, poza naszym zasięgiem!
- No i te ognie! – włączył się jego towarzysz – Magowie zostali całkiem oślepieni… a cała reszta zwijała się z bólu!
- Głupcy! Nie zniosę dalszego spóźnienia! Atakować natychmiast! – wypalił wrzaskliwie Pitrick.
- Ale… - sierżant już otwierał gębę, żeby zaoponować lecz zamknął jak tylko spojrzał w oczy dowódcy.
- Bez opóźnień – powiedział Pitrick obniżając głos do złowieszczego syku.
   Nawet nie zdawał sobie sprawy z faktu, że prawa dłoń zacisnęła mu się na pięciogłowym amulecie zawieszonym na piersi. Między palcami zaczęło przeciskać się błękitne światło a oczy sierżantów rozszerzały się z przerażenia. Światło roiło się jak ciężki dym i rosło chmurą wokół jego postaci. Powoli sięgało postaci trzęsących się wojowników.
   Wzrok Pitricka przesłoniła czerwona plama nienawiści. Zacisnął zęby, oddech przeszedł w syczące sapanie i mag powoli zaczął odzyskiwać samokontrolę.
- Zaraz atakujemy, Ekscelencjo! – wyjąkał jeden z sierżantów.
   Odwrócili się i potykając się co i rusz gorączkowo uciekali od oszalałego przywódcy.
   Pitrick ostrym krokiem ruszył za nimi. Wciąż jeszcze drżał z chęci spalenia jednego z nich na popiół tylko jako lekcję na temat konsekwencji porażki. Ten pierwszy krok posłał jednak przenikliwą strzałę bólu wzdłuż całej nogi, bólu tak potężnego, że skrzywił się i na moment zapomniał o krnąbrnych podkomendnych.
   Na wszystkie moce mroku! Jak ta stopa boli! Zaskrzeczał z bólu i wściekłości. Dźwięk tego szału wystraszył wszystkie oddziały w zasięgu słuchu. Pitrick podjął kuśtykanie za dwójką sierżantów. Znajdzie magów, sam z nimi pogada. Poznają co oznacza szaleństwo odwrotu!
   Po kilku niewymownie długich i bolesnych minutach marszu odnalazł sześć odzianych w długie szaty postaci. Magowie rzucający zaklęcia. Kucali teraz w błotnistym gruncie i przyciskali zimne kompresy stopniałej już trawy do wypalonych oczu.
- Durnie! Idioci! Kretyni! – idąc między nimi i kopiąc każdego po kolei – Nie możecie teraz stanąć w miejscu! Wróg zadał cios, musimy zadać nasz… twardszy!
- Mistrzu! – zaskrzeczał jeden z nich wciąż jeszcze klęcząc i oczy trzymając zamknięte – Nasze oczy… prawie nic nie widzimy!
- Przeklnę wasze oczy jeśli natychmiast nie wstaniecie i zaczniecie ataku! – szydził garbus – Za mną! Powalimy ich ogniem i magią! Wstawać, wy ględzące bałwany… musimy prowadzić natarcie!
   Magowie wstawali powolnie i z oporami. Szli powoli za kulejącym Pitrickiem, który z wysiłkiem przepychał nogi przez błotnisty grunt idąc w stronę reduty podgórskich krasnoludów.
   Ból stopy narastał w miarę powolnego kuśtykania Pitricka. Stawał się czymś gorszym niż sam ból… stałą, drążącą świadomością przesłaniająco wszystkie inne doznania. Tyle, że garbus przywykł do bólu. Obrócił go w coś w rodzaju brutalnego przykładu dla swych podwładnych czym jest wartość krasnoludzkiej rasy. Maszrował coraz szybciej i twardziej jakby karał sam siebie a jednocześnie kpił ze słabości tych, którzy podążali obok niego.
   Wzrok Pitricka srodze cierpiał z powodu świateł jaskrawo płonących wokół całago pola btwy jednak zmusił się by spojrzeć poza te ognie, w stronę wroga na szczycie niskiego, nachylonego wału. Obaczył tam tylko długi szereg zbieraniny krasnoludów podgórskich. Aż się wewnątrz zatrząsł z oburzenia, że taka mizerna zgraja odparła atak wychwalanej nad miarę Gwardii Domowej.
   Drugi raz im się to nie uda.
   Podchodząc coraz bliżej mógł już Pitrick dojrzeć zmagania jakie miały miejsce na szczycie wału. Theiwarowie wdrapywali się tam w niewielkich grupkach, drapali się po stromiźnie by na górze spotkać ostrza broni nieustępliwych krasnoludów podgórskich gdy już udało im się tam dostać. Każdy atak kończył się albo śmiercią łachmaniarza na wale, albo upadkiem w dół, staczaniem się i w końcu lądowaniem w rowie u stóp wału.
- Teraz – krzyknął Pitrick ostrym, przenikliwym głosem, który przyciągną niepodzielną uwagę magów – Pokażę wam jak należy atakować! Bez miłosierdzia… Bez wahania!
   Chwycił żelazny amulet i rozejrzał po szczycie reduty starając się zidentyfikować dowódcę krasnoludów podgórskich. Bitwa wrzała na całego pomiędzy szarżującymi Theiwarami a nieustępliwymi mieszkańcami Hillhome więc wypatrzyć coś było bardzo trudno. Znowu ujrzał jak parę z elitarnych oddziałów zostało odpartych, po prostu zepchniętych z wału przez wytrwałego przeciwnika. Wszystkiego, co potrzebował to odnalezienie przywódcy. A wtedy rzuci jedno, potężne zaklęcie a wtedy cała zwartość, spoistość wrogiej formacji odejdzie w niebyt.
   Nagle zamarł. Wzrok utkwił w postaci długowłosego krasnoluda w pobliżu centrum sił nieprzyjaciela. Zamrugał oczami raz i drugi. Spojrzał jeszcze raz. Był już coraz pewniejszy swego. Widział frawl walczącą toporem z morderczą skutecznością. Kasztanowe loki swobodnie latały jej wokół twarzy.
   Perian Cyprium!
- Ona jest tutaj! – wrzasnął Pitrick nie przejmując się zaskoczonymi spojrzeniami pozostałych magów.
   W jednej chwili wzniósł rękę a palcem wskazującym wycelował dokładnie w jej postać. Mógł już poczuć smak jaki wywrze efekt zaklęcia kuli ognia na tą  frawl, która stała się obiektem jego pragnień a jednocześnie nienawiści. Coś jednak rękę maga powstrzymało. Magowie czekali na akcję Pitricka wpatrywali się w postać frawl. Pragnienie zdobycia jej jeszcze raz wstrząsnęło oblałym ciałem maga.
   Pitrick wreszcie zdecydował. Nie spopieli jej – jeszcze nie. Ognista kula byłaby za szybka, byłaby to zbyt  bezosobowa śmierć dla Perian. Znaczi lepiej byłoby gdyby zobaczyła kto ją dopadł a śmieć niech przychodzi powoli… potem. Jest nawet cień szansy, że wszysko to by się spodobało i przez chwilkę wyobraźnię maga wypełnił obraz Perian u jego kolan błagającą o łaskę. Część umysłu zaczęła nawet obmyślać odpowiedź jakiej by udzielił. Powli jednak, z dużym wysiłkiem, jego uwaga zwróciła się w stronę toczącej się bitwy.
- Trąb do odwrotu! - krzyknął do trębacza w stronę magów zawołał – Przygotujcie zaklęcia!
   Dźwięki brązowego rogu rozbrzmiały na całym polu bitwy a łachmaniarze na wale szybko rzucili się do ucieczki szukając względnego bezpieczeństwa w rowie u stóp ziemnej reduty.
   Oczy Pitricka znów błysnęły w stronę Perian. Późnie… powiedział do siebie. Będę ją miał później. Znajdę i, magią czy siłą, będę ją miał.
- Teraz! – wrzasnął – Zniszczyć ich!
   Dłonie zacisnęły się na medalionie. Błękitne światło wystrzeliło spomiędzy palcy. Oświetliło postać garbatego łachmaniarza obramowaną zimną poświatą. Rzucił zaklęcie.
   Śmiertelna magia eksplodowała.

* * * * *
   Basalt znajdował się na górze reduty, po prawej stronie pozycji obronnych. Stał twardo, mocarnie walił toporem i kosił górskie krasnoludy. Bitwa trwała nawet nie godzinę a mimo to czuł jakby całe jego życie zawsze składało z bólu mięśni wysilonych walką oraz dzwoniącą w uszach kakafonią bólu i śmierci.
   Na początku przerażenie panowało nad każdym jego ruchem. Każdy zadany cios był sprawą osobistego przetrwania. Zaufanie we własne siły rosło z każdym zwyciężonym łachmaniarzem. Wściekłość również. Teraz już uderzał z zimnym, śmiertelnym gniewem. Zabijał by pomścić ojca, Moldoona i wielu jeszcze nienazwanych krasnoludów o których wiedział, że właśnie giną wokoło.
   Perian walczyła dość blisko. Zadziwiała młodego krasnoluda podgórskiego zarówno sprawnością jak i nieustępliwością. Chrapliwie wrzeszczała na swych dawnych kamratów. Czarno opancerzeni krasnoludowi podgórscy, którzy rozpoznawali byłego dowódcę zwykle przez moment się wahali czy pochodzić bliżej niej. Ten moment zawahania był decydujący. Wywijając toporem z siłą zdolną kruszyć kości z łatwością odpierała wszystkie ataki.
   Basalt ujrzał górskiego krasnoluda, któremu udało się wedrzeć na szczyt obwałowania pomiędzy nim a Perian. Wojownik wzniósł zakrwawiony topór i ruszył w stronę frawl. Basalt obrócił się wokoło i zmiótł Theiwara z wału jednym, zażartym cięciem topora.
- Dobra robota! – powiedział Perian z dziwnym grymasem twarzy.
   Twarz frawl, choć zaczerwieniona z wyczerpania jednak aż jaśniała zadowoleniem z intensywności walki.
   Rozbrzmiał nagły głos rogów i górskie krasnoludy pędem zawróciły opuszczając wał.
- Znów ich odparliśmy! – wrzasnął Basalt z dużym poczuciem ulgi.
   Perian jednak dojrzała sześć postaci przepychających się właśnie przez szeregi wojsk thana. Po chwili wypatrzyła również mroczną, pokręconą postać swego największego wroga… to mógł być tylko Pitrick. Przez chwilę, nie zważając na grożące niebezpieczeństwo, gapiła się nań z nienawiścią. Po chwili ujrzała pierwsze promienie błękitnego światła i zawołała z panicznym strachem w głosie.
- Padnij! Na ziemię! – zawołała i sama rozpłaszczyła się na obwałowaniu.
- Co jest? – warknął Basalt.
   Pomimo to i on również rozpłaszczył się na ziemi.
   Kątem oka spojrzał w noc. Ujrzał tylko niewielką płonącą kulę, która wolno dryfowała w powietrzu. Tanecznym wręcz ruchem zdążała w stronę reduty i lądowała delikatnie na prawo odpozycji zajmowanej przez Basalta i Perian. Basalt nawet pomyślał, że taka mała kulka wygląda wręcz ładnie choć od razu też uznał, że takie stwierdzenie jest co najmniej nie na miejscu.
   Nic mogło go przygotować na horror, który wydarzył się po niewielkiej chwilce.
   Kuleczka ognia zdryfowała na szczyt obwałowania i opadła w grupę stłoczonych krasnoludów. Natychmiast też wybuchła w postaci ogromnego, kulistego piekła śmierci. Basalt poczuł jak gorąc z pobliskiej eksplozji osmala mu włosy i skórę. Usłyszał krzyki przerażenia i bólu. Przez chwilę, oślepiony jasnością wybuchu, nie widział dosłownie nic. Po chwili ogień przygasł. Jak otępiały, w ciągłym szoku, patrzył na zwęglone ciała podgórskich i żlebowych krasnoludów, którzy mieli nieszczęście znaleźć wewnątrz strefy śmierci kuli ognistej. Wiatr przyniósł smród spalonego mięsa. Basalt poczuł jak skręca mu się żołądek. Nie potrafił uwierzyć, że te poczerniałe, sztywne kształty były kiedykolwiek żywymi krasnoludami. Zwłoki wyglądały jak pomniki wycięte w drzewnym węglu. A potem ujrzał więcej, iskier, więcej świateł wysyłanych przez zakapturzone postacie i eksplodujących między krasnoludami. Podgórski krasnolud patrzył zszokowany jak trzeszczące pociski energii syczały w locie i eksplodowały nad ich głowami. Z przerażeniem patrzył jak para krasnoludów podgórskich – sąsiedzi od samego urodzenia -  zginęli w sekundę porażeni ciosem magii. Wzdłuż całej linii obrony narastał wrzask a Basalt wyczuł już panikę rosnącą i w jego sercu.
   Magowie rozpoczęli nowy ton. Z czystego nieba nad głowami runął grad i zaczął okładać niby lodowymi pięściami znajdujących się na obwałowaniu. Basalt tylko osłonił dłońmi głowę a twarz wcisnął w błoto i czekał by ten koszmar wreszcie się skończył. Spore, kuliste kawały lodu waliły jak młotem po całym ciele, tłukły po skórze, odrętwiały palce, wybijały straszny rytm bólu na czaszce. Zawył z bólu gdy kolejny cios trzasnął go w łokieć, potem znowu gdy kolejny brutalnie walnął w nerkę.  Wstrzymał oddech. Zacisnął zęby. Ze wszystkich sił starał się już tylko zachować przytomność wiedząc zresztą, że koleknej minuty takiej nawały nie wytrzyma.
   Nienaturalna burza ustała równie nagle jak się zaczęła. Na chwilę na polu walki zapadła dziwna cisza… może nie całkiem cisza, wielu Agharów i podgórskich krasnoludów jęczało z bólu wzdłuż całej, lodem obitej reduty. Basalt skrzywił się, lecz widząc jak inni starają się jakoś wstać, również powoli zaczął prostować się na nogach. Musimy jakoś powstrzymać, tylko to dźwięczało mu w głowie.
- Czekaj! – syknęła Perian i pchnęła go z powrotem na ziemię.
   Podgórski krasnolud usłyszał jak w oddali ostro dźwięczą cięciwy kusz. Stalowe groty zaczęły ostrzeliwać szczyt obwałowania gdzie wielu spośród poobijanych i wyczerpanych obrońców zdążyło wstać i ciężko walczyło o złapanie tchu. Niewielu, podobnie jak Perian i Basalt, padło na ziemię na czas. Większość stała wyprostowana, całkowicie wystawiona na śmiertelne pociski.

* * * * *
- Do browaru!
   Krzyczał Flint, krzyczał Tybalt a nawet krzyczała Hildy. Właściwie krzyczał każdy, kto znał cały plan. Kamienne ściany potężnego budynku zapewnią ochronę jako ostatni bastion choć wtedy, każdy miał to już na uwadze, całe miasto dostanie się w łapska zachłannego wroga.
  Flint zatrzymał się w centrum miasta i obserwował jk strumień krasnoludów podgórskich go mija. Niewielkie grupki krasnoludów żlebowych biegły wraz z większym pobratymcami. Po chwili Perian i Tybalt dołączyli do Flinta. Hildy i Basalt pognali dalej organizować obronę browaru.
- Do diaska! – przeklinał konstabl – Myślałem, że zdołamy ich powstrzymać!
- Próbowaliśmy – odparł Flint – A teraz to już tylko kamienne ściany browaru. Tam musimy im dać radę!
- Z Basaltem wszystko w porządku? – spytał Tybalt Perian.
   Jaśniejące kule ognia i syczące magiczne pociski były widziane i słyszane przez pozostałych obrońców wału.
- W porządku… organizuje teraz obronę browaru – odparła zapytana – Magia doprawdy dobrała nam się do skóry. Obawiam się, że ze czterdziestu a może i więcej obrońców.
   Obróciła się w stronę Flinta gdy Tybalt ruszył dołączyć do obrony browaru.
- Tyle samo, może nawet więcej, padło i po drugiej stronie – powiedział Flint starając się mówić spokojnie.
   Obraz zaskoczenia na twarzy Garfa i heroiczna szarża Barnharda wciąż jeszcze tkwiły mu przed oczami.
   Delikatny uśmiech Perian dowodził, że zrozumiała.
- I jeszcze ty! Z tym swoim toporem! Widziałam z daleka jak gnałeś wymachując nim i wycinając krwawy szlak.
- Czyżby? – spytał z ponurą gębą.
- Tak. Tyle, że całkiem sporo twoich też padło.
   Perian w ciszy obserwowała jak reszta ich sił ich mija. Ostatki już krasnoludów podgórskich przebiegły obok. Gdzieś w oddali słychać było maszerujących Theiwarów Pitricka. Cięgle jszcze byli dość daleko lecz zdecydowanym krokiem śpieszyli do bezbronnego miasta.
- Chodźmy pod osłonę – zasugerował Flint.
- Zaczekaj – odparła Perian – Chcę jeszcze sprawdzić co się dziej z Klinami… widziałam jak Fester prowadzi grupę do wioski.
- Nie ma na to czasu! – warczał Flint.
   Wiedział jednak, że nie umiałby zostawić Agharów w wiosce, całkowicie bezbronnych wobec ataku Theiwarów, jeżeli istnieje choć cień szansy by sprowadzić ich w bezpieczne miejsce.
- Będę za minutkę – zawołała Perian – Trzymaj dla mnie otwarte drzwi.
   Przełknął wszelkie dalsze obiekcje, byłyby tylko stratą czasu., Krzyknął tylko.
- Śpiesz się!
   Patrzył jeszcze jak pomknęła luką między dwoma budynkami w kierunku poprzednio wybranym przez Fester. Z niepokojem popatrzył w górę drogi.  Poczuł lekką ulgę bowiem nie było jeszcze widać najmniejszego znaku nadejścia wojsk górskich krasnoludów. Ruszył przed siebie biegiem. Po chwili minął zakręt drogi i już był w pobliżu browaru.
   Kamienne mury budynku wznosiły się wysoko, właściwie nie budynku, lecz całej ich enklawy. Stanowił teraz ostatni bastion obrońców Hillhome. Bastion mógł okazać się naprawdę mocny; do wnętrza podwórca prowadziła tylko jedna brama w murze, który miał około sześciu, czasem ośmiu, stóo grubości u podstawy. Cały browar składał się z trzech budynków; stodoły na ziarno, budynku kadzi browarnej i potężnego magazynu. Każdy z tych trzech budynków znajdował się wewnątrz kompleksu, blisko jednej z czterech ścian muru okalającego podwórzec.
   Przy samej bramie Flint znalazł Tybalta i Ruberika i jeszcze z tuzin innych, uzbrojonych podgórskich krasnoludów. Grupka czekała na ulicy, trzymała bramę wciąż otwartą gdyż wszyscy chcieli być całkowicie pewni, że każdy z obrońców znalazł się już wewnątrz.
- Okna budynku kadziwni są już zablokowane – meldował Tybalt.
- Jest nas setka wewnątrz. Mamy miecze, włócznie i widły. No i są jeszcz Kliny. Nie sądzę, żeby łachmaniarze się tamtędy przedarli.
- Wszyscy są już w środku? – pytał Flint.
- Większość – odparł Ruberik widząc jeszcze tuzin krasnoludów pod wodzą Turqua Hearthstone’a wypadających zza rogu i dołączających do stojącej grupy.
- Tam z tyłu nie widziałem już nikogo więcej – sapnął Turq – Myślę, że już wszyscy zdołali odbiec… przynajmniej ci, co jeszcze mogli chodzić – dodał ponuro.
- Zostanę przy bramie – powiedział Flint – Jeszcze minutę możemy trzymać ją otwartą. Przynajmniej będziemy widzieć jak nadchodzą.
   A w duchu dodał „Perian, szybciej!”
- Możecie iść do kadziowni? – spytał Tybalta i Ruberika – Sprawdzcie, jak Basalt i Hildy sobie radzą. Musimy być przygotowani również na atak od tyłu.
   Dwójka braci Fireforge skłoniła się przed Flintem. Każdy podał mu dłoń i przez chwilę stali złączeni w ciszy.
- Ty i Basalt daliście Hillhome szansę – powiedział cicho Ruberik w stronę Flinta – Jakkolwiek to się wreszcie skończy i tak wszyscy jesteśmy ci za to wdzięczni.
   Flint niezręcznie odchrząknął wyraźnie zakłopotany. Nagle mrugnął okiem.
- Co rozumiesz przez „jakkolwiek się skończy”?
   Bracia tylko uśmiechnęli się na ten wyraz nieco wymuszonej jowialności po czy odwrócili się i poszli do bramy. Flint popatrzył na wysoki , kamienny mur i pomyślał, że jego wioska być może i ma szansę. To prawda, zostaną oblężeni, odcięci od drogi ucieczki i od zaopatrzenia w żywność. Tyle, że górskie krasnoludy będą miały potężny kłopot z atakiem. Jeśli zdołają więc przetrzymać jakiś czas – nie miał najbledszego pojęcia jak długi miałby to być czas – być może przetrwają wroga żyjącego w mroku.
   Obrócił się i spojrzał w dal ulicy. Słyszał już dźwięk nadchodzącego wroga, lecz w ciemności nie mógł jeszcze nic dostrzec.
Gdzie jesteś, Perian?

* * * * *
   Perian wypadła za róg starego magazynu. Szybko rozejrzała w obie strony ulicy. Nie dostrzegła żadnego śladu Agharów, lecz nie wiedziała, czy to źle czy dobrze. Wtedy usłyszała dźwięki dobiegające z otwartych drzwi ciemnej teraz hurtowni włoszczyzny. Schyliła się i przebiegła przez ulicę. Zajrzała do środka.
- Cześć, Królowa Furryend! Zabrać żarcie do furt!
   Fester się ukłoniła a jednocześnie szybko zbierała zaopatrzenie,: bekon, warzywa, ogórki kiszone i inne zaopatrzenie.Usta Agharki miały obramowanie z białego cukry – najwidoczniej część zaopatrzenia będzie transportowana wewnętrznie – lecz jej fartuch aż pęczniał od żywności. Z zaciemnionych kątów wyłonili się kolejni Agharowie szperający dotąd na tyle sklepu. Wszyscy obładowani wieprzowiną, serem, chlebem, melonami i co tam który złapał.
- Dobrze, Fester… świetnie! Ale teraz musicie się śpieszyć, gnać! Jest was tu jeszcze więcej?
    Fester potwierdziła skinieniem głowy.
- Więcej głodni szukać jeść.
- Dobrze! A teraz gnać tak szybko jak tylko umiesz! – Perian warknęła tonem komendy nie znoszącej sprzeciwu.
   Przez chwilkę Fester wyglądała na zdumioną, lecz po chwili pognała pędem do drzwi. Pozostali Agharowie, prawie cały tuzin, pognali za „ciężkawą damą”.
   Perian wybiegła ze sklepu za ich plecami i uważnie rozejrzała się po okolicy. Usłyszała ciężki krok nóg w wojskowych butach do biegający gdzieś z zachodu. Łachmaniarze byli jednak jeszcze dość daleko. Z ulgą zobaczyła, że jej mniejsi towarzysze pobiegli w kierunku browaru.
   Czy byli jeszcze jacyś maruderzy? Rozejrzała się wokół. Nawykłe do ciemności oczy widziały w nocy bardzo wyraźnie; w pobliżu nie było już żadnego Aghara. Z Ulicy Głównej dobiegał już dźwięk maszerujących krasnoludów, lecz w bocznej alejce nie było jeszcze nikogo.
   Obróciła się zgrabnie i ruszyła w stronę browaru. Budenek, choć daleki, to jednak był widoczny. Wysokie, szaro monotonne ściany obiecywały niezłą ochronę. Brama była tuż za rogiem a tam już czekał Flint. Szybki, pochylony bieg i dostanie się pod osłonę tej fortecy jeszcze przed atakiem Theiwarów.
   W głębi ulicy ukazały się strumienie błękitnego światła i Perian widziała już, że Pitrick jest blisko.
- Chodź!
   Samotne słowo, dobiegające właściwie znikąd, rozbrzmiało echem pośrodku nocy. Usłyszała głos maga i ze wszech sił starała się zerwać do zbawczego biegu, lecz coś w mocy jego głosu… w mocy słowa… zatrzymało ją w miejscu.
   Perian odwróciła się by stawić mu czoło. Była gotowa wywrzeszczeć nienawiść i obrzydzenie. Miast tego zrobiła krok w jego kierunku. Ze zdumieniem spojrzała na własne stopy, które właśnie bez udziału jej woli wykonały kolejny krok w stronę odpychającego garbusa.
- Wiedziałem, że cię dopadnę! – zapiał z radości.
   Perian chciała wykrzyczeć wyzwanie, wznieść topór w obronie, lecz usta pozostawały zamknięte, nie mogła już ich kontrolować, a ramiona bezwładnie zwisały po obu bokach. Topór spadł na ziemię.
   Powietrze znów przeszył błękitny promień i wtedy dojrzała jego odbicie w oczach Pitricka. Garbus uśmiechał się lubieżnie i już się oblizywał a ona wykonała kolejny, kulawy krok w jego kierunku. Perian pomyślała o otoczonym ścianami forcie, o Flincie czekającym na nią przy bramie. Ta wiedza zatrzymała jej pochód gdy zdecydowanie wbiła stopy w ziemię ignorując wymuszającą ruch moc zaklęcia Pitricka.
   Łachmaniarz jednak ponownie wzniósł dłoń i krótkim gestem zmusił ją do kroku. Zrobiła go. Walczyła każdą uncją swej woli, lecz była bezsilna wobec uchwytu tej mocy. Perian patrzyła odrażającą postać, zarozumiałą postawę zdeformowanego ciała, groteskowy garb pochylający go na jedną nogę i powodującą dziwaczne nachylenie postaci. Wielkie oczy wbiły się w jej twarz, wręcz świeciły jak dwie straszne latarnie morski w nocy. Flint! Pragnęła teraz wykrzyczeć jego imię, chciała paść mu w ramiona, lecz teraz była już tylko przed nią krzywa gęba Pitricka rosnąca wraz z każdym, wymuszonym krokiem. Garbus wsparł na biodrach zaciśnięte pięści. Uśmiechał się ironicznie i z pewnością siebie widząc Perian zmagającą się z każdym krokiem. Za chwilę będzie już w zasięgu ręki; wyglądał na perwersyjnie zadowolonego z faktu, że to ona jest zmuszona przyjść do niego podczas gdy on nawet kroku nie zrobił.
   Uwaga frawl była jakby przykuta do tej znienawidzonej twarzy. Perian zdawało się, że ona i Pitrick stanowią jedyne dwa istnienia w całym świecie. Z jego amuletu wciąż sączyło się błękitne światło i było to teraz jedyne znane jej światło. Ślepo, bezradnie zrobiła kolejny krok. Potem kolejny.
   Jeszcze kilka kroków i będzie po jego stronie. Walczyła by przemówić, by wrzeszcześć, leczusta pozostawały zaknięte a ramiona jakby przymarzły do boków. I tylko stopy poruszały się powoli w rytm tragicznego przeznaczenia.
- No chodź tu, złośliwa dziewucho. Chodź tu i poczuj dotyk swego pana! Chodź na spotkanie ze śmiercią!
   Pitrick podniósł głowę i zaśmiał się prosto w czarną noc.
   Perian wykonała jeszcze jeden, ostatni krok i stanęła tuż przed nim. Fale rozpaczy torturowały jej duszę. Pitrick sięgnął przed siebie zaciśniętą, szponiastą łapą i podniósł palce do jej twarzy.
   Dotknął jej policzka.
   Ten dotyk spowodował błysk bólu gdy tylko palce dotarły do skóry. Pieszczota przypominała uderzenie ciężkiej gorączki, była znacznie gorsza od czystego ciosu stalowym ostrzem. Agonalne drgawki przeleciały jej po całym ciele a z oczy trysnęły gorące łzy.
   Aż wreszcie niewysłowiony ból przełamał uścisk magii. Z jękiem opadła na kolana dłońmi obejmując dotknięty przez maga policzek. Odwróciła się od Pitricka. Była wola.
- Budzisz obrzydzenie!
   Krzyknęła i skoczyła na równe nogi. Zdumiony Pitrick odstąpił o krok. W tym samym momencie z amuletu trysnęło błękitne światło, lecz rozmyło się natychmiast w noc. Mag już go nie kontrolował.
- Stój! – wrzasnął i chwycił topór.
   Tyle, że Perian też już była poza jego mocą. Pragnęła teraz tylko broni. Pamiętała, że topór upuściła już wcześniej. Wokół rozbrzmiewał odgło maszerujących Theiwarów więc wiedział, że już wkrótce nadejdą na pomoc swemu przywódcy.
   Jej palce rozpaczliwie sięgnęły do pasa i zamknęły się na rękojeści małego noża… jedyna jaj broń. Wziosła ją w górę i cięła zamaszyście. Poczuła ponurą satysfakcję gdy ostrze przecięło wznisone obronnym gestem przedramię Pitricka. Wrzasnął z bólu i okuśtykał wstecz wyrywając ostrze z jej dłoni.
   Perian rzuciła okiem wokoło i dojrzała nadbiegające, czarno opancerzone sylwetki górskich krasnoludów za plecami Pitricka. Jakiś zwierzęcy instynkt mówił jej by zostać i walczyć do śmierci, lecz górę wzięła bardziej racjonalna strona natury Perian, która szybko jej uświadomiła, że traci czas.
   Obróciła się i ruszyła pędem w stronę browaru słysząc wciąż pełen nienawiści wrzask maga. Nie widziała jak sięga po amulet, lecz błękitne światło rozbłysło nim zdążyła zniknąć za rogiem. Błyskawica przecięła mrok nocy.

* * * * *
- Szybciej!
   Flint wrzeszczał rozanielony widząc z ulgą jak Perian kulejąc idzie w jego kierunku.
   Odział Theiwarów nadchodził drogą za Perian lecz Flint dopadł jej i już razem przebiegli przez bramę. Reszta podgórskich krasnoludów zatrzasnęła ciężkie wrota i ułożyła blokujące ją belki.
- Dokonałaś tego! – szeroko się uśmiechnął i z wysiłkiem złapał powietrze – Tak się o ciebie bałem!
   Uśmiechnęła się słabo i ujęła go za rękę. Ze zdumieniem ujrzał, że dłoń ta była cała pokryta krwią. Oczy rozszerzyła mu zgroza nawidok ciężkich ran zadanych przez magię na jej plecach i lewym boku.
- Perian! – wrzasnął z niedowierzaniem.
   Jej uśmiech powoli gasł.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#24 2016-08-18 16:32:35

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Król Flint

Rozdział 24

Gdy walczą bogowie

- Ona… oni uciekają!
   Głos Pitricka eksplodował przenikliwym wrzaskiem nienawiści.
- Nieudolni durnie! Pozwalacie im zwiać!
   Garbus gapił się na uciekającą Perian i kuśtykając wszedł na główną ulicę miasteczka. Ręką trzymał się za zranione ramię. Nienawiść do Perian i wszystkiego co reprezentowała i o co walczyła wybuchła w nim nowym płomieniem powodując niekontrolowane drgawki. Nawet nie zauważył, że ślina leci mu z wściekłości z rozedrganej gęby. Jej ucieczka tylko ten stan pogłębiła. Widział poprzez dym jaki spowodowała ciśnięta przezeń błyskawica, że Perian została dotkliwie poraniona. Pomimo całej swej wiedzy i rozumu Pitrick umiał teraz myśleć tylko o całkowitej, bezmyślnej destrukcji.
- Ekscelencjo, błagam! – błagał jeden z ciężko zmęczonych walką sierżantów.
   Przywódca łachmaniarzy spojrzał na niego. Brud i dym rozsmarowały plamy na zwykle całkiem białej twarzy sierżanta. Szczeciniasta broda i potargane włosy nosiły ślady wielu ciosów doznanych w czasie ostatniej walki.
- Krasnoludy podgórskie zebrały się w tym wielkim budynku… nie uciekły! – wojownik mówił szybko wyraźnie wystraszony wściekłością dowódcy – Siedzą w pułapce, teraz mogą tylko czekać, aż zaciśniemy im pętle na szyi!
   Pitrick opuścił pięść. Cienki uśmieszek przeciął groteskową gębę.
- W pułapce? Wszyscy?
- Wszyscy, których mogliśmy zobaczyć. Budynek jest potężny, ma ciężką bramę. Myślę jednak, że potrafimy go rozwalić.
- Dobrze. Bardzo dobrze.
   Garbus nagle usiadł na ziemi pośrodku ulicy i zaczął myśleć. Twarz mu nagle pojaśniała, w umyśle rozbłysł nowy pomysł.
- Niech te podgórskie śmieci siedzą i patrzą jak palimy ich śmiedzącą wieś! – rozkazał Pitrick zrywając się na nogi – Wrzucać pochodnie do każdego budynku, podpalić każdą stodołę i każdy stóg siana w Hillhome!
   Oczyma wyobraźni widział już pożogę pożerającą otaczające go miasto i ten wyśniony obraz wyraźnie sprawiał mu przyjemność.
- Ekscelencjo, mam pewną sugestię – powiedział sierżant wykazując niezwykłą wprost odwagę.
   Pitrick najpierw popatrzył nań podejrzliwie a potem ruchem ręki kazał łachmaniarzowi gadać dalej.
- Wkrótce wejdzie słońce… nie więcej niż godzina do pierwszego światła a w następnej godzinie słońce zagna nas do ukrycia. Apeluję, żebyśmy zaatakowali krasnoludy podgórskie natychmiast, zniszczmy ich teraz póki jeszcze otacza nas ciemność. A potem, w wolnej chwili, zniszczymy to miasto. Jeżeli teraz zatrzymamy walkę a rozpoczniemy palenie miasta – kontynuował sierżant, który wiedział, że proponując plan przeciwny do planu wodza ryzykuje własnym życiem – to słońce wstanie przed rozstrzygnięciem bitwy a wtedy damy krasnoludom podgórskim jeszcze jeden dzień życia.
   Nawet nie przerywając sierżant naciskał dalej.
- Krasnoludy podgórskie już dowiodły swej zaradności i zdradzieckiego charakteru. Kto wie, co mogą zrobić w pełnym słońcu gdy my będziemy od razu w gorszym położeniu. Ekscelencjo, jesteśmy bliscy wielkiego zwycięstwa! Nalegam, byśmy skończyli walkę teraz, gdy zwycięstwo jest w zasięgu ręki!
   Pitrick stał się nagle chłodny, zdradziecko spokojny. A potem się odezwał.
- Bardzo dobrze. Najpierw zniszczymy wroga. A więc, gdzie jest budynek, który stanowi teraz ich schronienie?
   Sierżant łachmaniarzy zdołał ukryć westchnienie ulgi po czym opisał doradcy budynek browaru podczas gdy spokojnie szli Ulicą Główną, w samym centrum Hillhome. Pitrick zdawał sobie sprawę z faktu, ze jego magowie zużyli już większość swych najlepszych zaklęć w walce na obwałowaniu i w kolejnej bitwie użytek z nich będzie raczej mizerny. Będą teraz musieli spędzić wiele godzin  studiując księgi magicznych zaklęć nim będą mogli posłać nawałę magicznych pocisków czy burzę ognia, które okazały się decydujące na wale.
   Pitrick również zużył większą część swych zaklęć. Jedno czy dwa mogą jeszcze okazać się przydatne w walce z fortecą a kilka zaoszczędził na konfrontację z Perian i tym bezczelnym Flintem Fireforge. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy zaczął głaskać rękojeść topora u boku. Jeszcze go nie użył, lecz z okrutną niecierpliwością czekał na szansę wpakowania go w ciało podgórskiego krasnoluda. Może to właśnie Flint Fireforge posmakuje gorzkiej stali prawdziwego Theiwara.
   Zbliżyli się do browaru. Pitrick ocenił pozycję obronną jako doskonałą. Wrażliwym punktem pozycji była oczywiście brama, lecz pośle także siły do ataku na ściany. Użyje prowizorycznych drabin, tyk i czego tylko zdoła dopaść. Nie miał najmniejszych wątpliwości; szybko wedrą się do tej fortecy ostatniej szansy.
   Podkomendni już zebrali się wokół niego i czekali na rozkazy.
- Tutaj ich dopadniemy. Atak ze wszystkich stron. A co do bramy – tu Pitrick zwrócił się do sierżanta – trzeba przygotować taran.

* * * * *
   Łachmaniarze pędem pognali wzdłuż kamiennych murów browaru i wkrótce otoczyli go ze wszystkich stron. Zaczęli wspinać się na strome ściany, grzmocić w bramę i mocno atakować zabarykadowane okna na tylniej ścianie browaru. Wszędzie spotkali się z twardym oporem obrońców.
   Kilku Theiwarów poopierało długie tyki o szczyt ściany i powoli, cal po calu, wspinali się po nich w próbie siłowego pokonania przeszkody. Inni znaleźli w okolicznych stodołach i składach kilka drabin i teraz użyli ich do do wejścia na mur.
   Szczyt muru był jednak szeroki na kilkanaście stóp i stanowił świetne stanowisko dla obrońców. W paru też miejscach ubłocone góry ziemi od wewnętrznej strony całego kompleksu wzmacniały ściany. Ich nachylone zbocza ułatwiały też zarówno krasnoludom podgórskim jak i żlebowym szybką wspinaczkę na górę.
   Obrońcy wciąż walczyli w niezachwiany sposób. Agharowie z Pełzających Klinów, organizowani teraz przez Fester i Nomscula, wynaleźli nowy sposób używania tarcz. Mianowicie walili nimi w głowy wrogów gdy tylko dosięgały szczytu ściany. Krasnoludowie podgórscy, idąc za przykładem Fidelii Fireforge i Turqua Hearthstone’a, używali wideł i włóczni by odrzucać drabiny, po których drapali się łachmaniarze. Zwykłe tyki odwalali na bok a drabiny odrzucali wstecz wprost na ziemię.
   Na tyle kompleksu większa ilość Theiwarów rzuciła się bez opamiętania w stronę zabarykadowanych okien. Hakami rozrywali drewniane belki barykady na drobne kawałki i przeciskali się do wewnątrz przez wąskie szczeliny jaki zdołali wytworzyć. Tam jednak, w środku budynku kadziowni, Basalt i Hildy dowodzili dzielną obroną. Nie prędzej też każdy przeciskający się przez szczelinę łachmaniarz dostał się do środka jak w momencie, gdy co najmniej pół tuzina krasnoludów podgórskich zdążyło nadziać go na swe ostrza. W efekcie też ciała atakujących zebrały się w niezły stos stawiając kolejną przeszkodę dla Theiwarów.
   Najsłabszym punktem obrony była brama pomimo, że stała za nią bitna kompania podgórskich krasnoludów. Stał tam też Tybalt Fireforge. Stał i obserwował pękającą powoli bramę. Skrzydła przesuwały się coraz bardziej z każdym uderzeniem tarana a pęknięcia belek stawały się coraz bardziej widoczne zwłaszcza w przymglonym jeszcze świetle przedświtu, którego pierwsze promienie powoli docierały na podwórzec.
   Wtedy też, pękając i siejąc wokół drzazgami, brama zdecydowała się upaść.

* * * * *
   Flint ledwie zauważał ciężkie walenie w bramę. Trzymał w ramionach bezwładne ciało Perian. Była nieprzytomna, oddech miała płytki i bardzo słaby.
   Uprosił jeszcze by Fidelia i Ruberik pomogli wnieść ją do magazynu, gdzie starał się jak mógł by zapewnić jej wygodne leże z siana i starty koców.
   Ruberik został z nim. Przyniósł nawet wody w cynowym kubku, lecz Perian była zbyt nieprzytomna by móc pić. Stał obok czując się dość niezręcznie. Nie chciał wciskać się w widoczną boleść Flinta, lecz pomóc jak tylko było to możliwe.
   Na koniec Flint podniósł wzrok na brata po kolejnej, nieudanej próbie zatamowania upływu krwi. Gdzieś w sercu wiedział już, że nic więcej nie zdoła zrobić.
   Oczy braci, wypełnione bólem po brzegi, spotkały się wreszcie.
- Lepiej już tam idź – wycharczał Flint – Ja… za chwilę dołączę.
   Nie potrafił powiedzieć nic więcej. Opuścił głowę chcąc ukryć płynące łzy.
- Przykro mi, Flint – odparł mrukliwy farmer i poszurał w stronę drzwi.
   Flint zwrócił się do Perian. W jego oczach wyglądała równie pięknie co zawsze. Kilka miedzianych loków opadło jej na czoło, lecz skóra poniżej tych włosów była tak blada, tak przeraźliwie blada. NA nazbyt bladej szyi Perian Flint ujrzał naszyjnik z osikowych liści.
   Jej oczy nagle zamrugały i otworzyły się lekko a serce Flinta o mało nie wyskoczyło z piersi. Uśmiechnęła się słabo a jej dłoń, choć słabi i niepewnie, opadła na jego prawicę. Usta lekko się rozchyliły, lecz nie miała już dość sił by cokolwiek powiedzieć.
- Moja Perian… - wyłkał z bólem Flint.
   Dłoń Perian lekko się zacisnęła o mało nie łamiąc mu serca. I wtedy odeszła. Długo jeszcze Flint trzymał ją za rękę całkowicie nieświadomy toczącej się na zewnątrz bitwy. Smutek o mało nie rozdarł go na dwoje. Czuł, że nie chce jej opuścić, nie chce już nic robić.
   Kiedy jednak chaos bitewny urósł do gromkiej wrzawy ból Flinta zaczął się zmieniać. Powoli wypalał sobie drogę z serca do głębi duszy. A jednocześnie, tak się przemieszczając, zmieniał się. Zmieniał się w gorącą, płonącą wściekłość która w końcu kazała mu wrócić do walki i zabić tych, którzy zamordowali Perian.
   Brama do browaru rozpadła się w drzazgi i nawet wewnątrz budynku Flint poczuł zażartość walki. Sięgnął teraz po topór, który Perian zwróciła mu w Błotodziurze. Zaklął, gdyż rękojeść boleśnie sparzyła mu dłoń. Biały blask Topora Tharkana był teraz zabarwiony czerwienią a metal rozgrzał jak żelazna sztaba na kowadle kuźni.
   Nawet nie myśląc Flint rozejrzał się po magazynie i szybko dojrzał parę skórzanych rękawic. Założył je i dopiero wtedy chwycił błyszczącą broń. Ostrze topora połyskiwało jasno. Topór był gotów, by znów pić krew.
   Flint biegiem pognał do drzwi i je wywalił. Ujrzał scenę pełną chaosu bitwy toczącej się już na podwórcu. Łachmaniarze rozwalili bramę przy pomocy tarana i teraz wlewali się w zamkniętą przestrzeń gdzie już czekała zacięta linia podgórskich krasnoludów.
   Rozejrzał się wokoło wyostrzonym spojrzeniem. Szukał tylko jednej, znienawidzonej postaci. Na koniec dostrzegł garbusa kuśtykającego za przednimi szeregami górskich krasnoludów.
- Pitrick! – ryknął wyzywająco na cały podwórzec.
   Siła tego zawołania przebiła się przez zgiełk. Kilkunastu górskich krasnoludów, w tym i doradca thana, zwróciło się w jego stronę.
- Chodź i giń! – wyzywał Flint.
   Wzniósł topór. Jego nienaturalny blask został nieco przyćmiony przez coraz jaśniejszy świt, lecz i tak przyciągał wzrok łachmaniarzy jak hipnotyczna odznaka.
- Fireforge – sapnął Pitrick.
   Obserwował nadejście Flinta tylko przez chwilę. Po chwili ręka garbusa sięgnęła po pięciogłowy amulet a błękitne światło natychmiast zaczęło się sączyć pomiędzy palcami.
- Oby Reorx przeklął twą tchórzliwą skórę! – warknął Flint i ruszył biegiem w stronę maga.
   Wiedział, że nie zdoła go dopaść nim ten rzuci zaklęcie. Dziwne może, lecz nie odczuwał strachu przed własną śmiercią; odczuwał nieogarniony smutek, że tyle innych zgonów pozostanie bez rewanżu.
   Ironiczny uśmiech był wszystkim, czym Pitrick uznał za stosowne odpowiedzieć swej ofierze a po chwili już łachmaniarz warknął słowa magicznego rozkazu. Pocisk błyskawicy nagle zasyczał i wystrzelił z jego dłoni. Z głośnym hukiem wystrzelił w stronę Flinta niosąc magiczną śmierć. Podgórski krasnolud wył z wściekłości widząc kątem oka nadlatujące zagrożenie, lecz biegu nie zwolnił.
   A wtedy Topór Tharkana rozbłysnął  jasnym blaskiem. Biały błysk pokonał jasny wschód słońca i uderzył w oczy Pitricka, który natychmiast zawył z bólu. Topór świecił gdy pocisk błyskawicy uderzył Flinta, lecz wtedy nagle zaklęcie się rozpadło, w sposób niewytłumaczalny zgasło. Flint nie wiedział co takiego się stało, jak była przyczyna, lecz niejasno zdawał sobie sprawę, że może to być sprawka topora.
- A teraz będziesz walczył, śmieciu! – z wściekłą radością wrzasnął Flint.
    Z powodów nad którymi nie zamierzał się teraz zastanawiać miał całkowitą pewność, że topór ochroni go przed magią Pitricka!
   Inni jeszcze górscy krasnoludowi zastąpili mu drogę. Nagle jeden z nich został zmieciony przez Tybalta. A potem jeszcze Ruberik pojawił się u boku Flinta i zwalił z nóg kolejnego z ochroniarzy maga.
- Spotkaj mój topór, ty nędzny tchórzu! – wyzywał król żlebowych krasnoludów.
   Pomiędzy nim a Pitrickiem był już tylko jeden przeciwnik. Ten został dopadnięty przez Fidelię, która powaliła go jednym cięciem.
- Nigdy podgórski nie będzie lepszy od górskiego krasnoluda – wyzywającym tonem odparł Pitrick.
   Trząsł się zarówno ze strachu jak i radosnego oczekiwania. W końcu wzniósł swój topór. Wiedział już, że nie zdoła pokonać podgórskiego krasnoluda swymi zaklęciami. Flint w odpowiedzi podniósł wysoko Topór Tharkana a ten rozświetlił cały podwórzec.
   Obaj przywódcy zdecydowanie ruszyli ku sobie i zderzyli ostrza. Garbus okazał się nadspodziewanie silny i obaj odskoczyli wstecz pod wpływem siły tego podwójnego uderzenia. Dźwięk stali uderzającej wypełnił cały podwórzec. Podgórski krasnolud poczuł mściwą satysfakcję z ciosu.
   Flint natychmiast ruszył naprzód. Czuł przez rękawice gorąco rękojeści topora. Znów trzasnęli obaj toporami i obaj odskoczyli pod wpływem siły tego zderzenia. Flint wykrzywił twarz w grymasie koncentracji. Skupił się całkowicie na własnej sile, własnej sprawności i własnej nienawiści do odpychającego łachmaniarza przed nim. Znowu, i znowu, i jeszcze raz zadawał potężne ciosy, które mogłyby zatrząść ziemią. Jakimś cudem Pitrick zdołał je odbijać.
   Flint raczej wyczuł niż zobaczył, że walki wokół nich ustały. Zarówno łachmaniarze jak i podgórskie krasnoludy zatrzymały się i obserwowały pojedynek swych przywódców. Osłabła może setka indywidualnych walk, niemal zostały zapomniane gdzieś na skraju tej jednej, tej walki na śmierć i życie.
   Flint i Pitrick to do siebie doskakiwali to odskakiwali, topory dzwoniły. Stal uderzała o stal napędzana siłą mięśni i wściekłością. Doradca thana atakował z bestialską zajadłością. Nagle skoczył do przodu i rozpoczął całą serię ciosów silnych i szybkich jak błyskawice. Flint się cofał i desperacko odpierał uderzenia górskiego krasnoluda. Topór Tharkana blokował każdy cios, jego rękojeść stawała się coraz gorętsza i zaczynała parzyć palce pomimo noszonych ciężkich, skórzanych rękawic. Flint ignorował piekący ból. Mocniej zacisnął dłonie na rękojeści; dotrwa z nią do zwycięstwa lub śmierci.
   Nagle Pitrick zatoczył się wstecz. Szybki ruch zaskoczył Flinta, który tylko instynktownie przykucnął w gotowości i nieufnie obserwował wroga.
   I znów mag zacisnął w dłoni amulet zwieszający mu się z szyi. Syknął ostro, niczym gorący kamień wpadający do wody, a cała seria błękitnych iskier wystrzeliła z palców Theiwara. Ich stworzenie i otoczyły Flinta pierścieniem.
   Flint desperacko wzniósł Topór Tharkana i cofnął się o krok. Połyskujące ostrze uderzało błękitny płomień jakby było to żywe ciało, uderzane teraz ostrą, mściwą stalą. Raz, i raz jeszcze uderzał Flint. Siła uderzeń rosła za każdym ciosem aż w końcu został przerwany pierścień magii a iskry pocięto na kawałki. Zwolna kawałki płonącego pierścienia opadały na ziemię a mroczna magia amuletu zwijała się w bezsilne strumienie dymu.
   Krasnoludowie znów doskoczyli do siebie a walka stawała się próbą wyłącznie fizycznej siły i wytrzymałości. Flint zamrugał odganiając pot zalewający mu oczy. Własne zmęczenie ignorował. Widział tylko pełną nienawiści gębę wroga i czuł własną nienawiść jakby złączoną z postacią Pitricka w kokonie otaczającej wszystko zapamiętałej walki. Łachmaniarz ciął ponownie, i znowu, i jeszcze raz uderzył w ostrze Flinta aż nagle podgórski krasnolud dostrzegł swą szansę. Uchylił się gwałtownie wstecz przed ciosem Theiwara i odczekał aż cios przejdzie bezsilnie przed jego twarzą.
    Nagle skoczył do przodu i w siłę uderzenia wlał wszystko co jeszcze zostało w umęczonych mięśniach. Cała nienawiść i wszechogarniająca furia, i smutek nie do zniesienia zlały się razem w moc napędzającą topór. Pitrick starał się odchylić, odwrócić i sparować uderzenie, lecz w ostatniej chwili zrozumiał, że tym razem mu się nie uda. Aż wreszcie, na krótką chwilę, Flint zajrzał w szalone oczy. Zobaczył, jak ogarnia je jeszcze większe szaleństwo, lecz tym razem spowodowane tylko czystym strachem i zgrozą.
   Ten widok zachowa w pamięci do końca życia.
   Topór Tharkana przeciął srebrny łańcuch w powietrzu, potem dopadł szyi maga tuż poniżej hełmu lecz powyżej napierśnika. Ostrze wcięło się czysto. Oddzieliło wszystkie głowy z amuletu. A potem dopadło skóry i ciała.
   Ostrze zatrzymało się na sercu Pitricka i uwięzło między obojczykiem a napierśnikiem. Dowódca Theiwarów odskoczył i wyrwał topór z rąk Flinta. Krew Pitricka zbrukała lśniące ongiś ostrze Topora Tharkana. Skwierczała teraz i krzepła niby na gorącej patelni. Flint patrzył z niedowierzaniem jak ostrze topora zmienia barwę na wiśniowo czerwoną.
   Ciało Pitricka skręciło się i opadło na ziemię. Padł na kolana, jęknął i z niedowierzaniem patrzył na krew płynącą z ciała i rozlewającą się w koło niego. Na koniec padł twarzą w błoto a kałuża krwi zaczęła się szybko powiększać.
   Świat wokół oszalał.
   Pierwsze promienie słońca wyłoiły się spoza wschodniego łańcucha gór i zalały światłem miasto. Flint ledwo dyszał lecz sięgnął ręką by odzyskać broń. Topór Tharkana tkwił w piersi Pitricka obok pozostałości pięciogłowego amuletu. Połyskiwał głęboką czerwienią i był tak gorący, że Flint nie zdołał go nawet dotknąć. Nawet w rękawicy.
   Nagle topór stanął w płomieniach. Z ognia wydobywał się gęsty, biały dym. Chmura zasyczała, wężowym ruchem poszła do góry i błyskawicznie wzbiła się w niebo.
   Równocześnie i odcięte od amuletu głowy zaczęły wysyłać w powietrze mnóstwo czarnego dymu. Mroczny opar, podobnie jak i biały, wzbił się w górę, rósł jak żywe stworzenie, zwijał się i kręcił wznosząc się coraz wyżej. Obie chmury się spotkały i owinęły jedna wokół drugiej, lecz pozostały rozdzielone w tym szokującym kontraście światła i mroku. Promienie wschodzącego słońca odbijały się od jasnego obłoku jaskrawym blaskiem, lecz czarny obłok jakby to światło absorbował, wysysał z powietrza energię niczego w zamian nie dając.
   Flint potknął się i odstąpił o krok. Nagłe pojawienie się tych obłoków było szokiem. Widok podziałał na jego podświadomość wywołując strach, którego nazwać nawet nie umiał, lecz który zmroził mu duszę do głębi.
   Walczący jeszcze na podwórcu krasnoludowie patrzyli na to w zdumieniu i cofali się przerażeni. Gęste smugi dymu, biała i czarna, stawały się coraz większe i większe i w pewnym momencie zaczęły się łączyć odtwarzając kształty niby to człekopodobnych głów; pięknej, czarnowłosej ludzkiej kobiety o wargach czerwonych jak krew i oczach w kształcie migdałów oraz szarobrodego, groźnie wyglądającego krasnoludzkiego harrn o oczach miotających groźby. Dwie mgliste postacie unosiły się nad budynkiem browaru.
   Chmury to przysuwały się bliżej to się oddalały, zupełnie jakby toczyły walkę – choć była to walka cicha, zaciekła lecz ulotna. Wciąż jeszcze rosły by w końcu przesłonić całe niebo nad miastem. Gdzieś w dole, jako fundament mieszaniny bieli i czerni, amulet i topór trzeszczały gorącem czystego ognia a łuk nieskazitelnej energii aż trzeszczał między nimi. Temperatura odpychała Flinta coraz dalej, lecz i tak nie potrafił odwrócić wzroku od rozgrywającego się spektaklu.
   Nagle dał się słyszeć dudniący odgłos a już po chwili ziemia pod stopami krasnoludów zaczęła się trząść i drżeć. Powierzchnia ziemi pomarszczyła się niczym tafla wody a z muru browaru zaczęły wypadać pojedyncze kamienie, które powalały każdego krasnoluda w polu widzenia. Powaliły i Flinta. Wiele z drewnianych zabudowań rozpadło się na pojedyncze drzazgi niczym domki dla lalek.
   Smugi czarnego dymu pociągnęły przez całe miast. Rozpalały ogień gdzie tylko zdołały dotknąć jakiegoś suchego drewna, obojętnie czy to w ocalałym budynku czy to leżącego luzem. Po chwili płomienie wystrzeliły w górę a całe Hillhome stało się koszmarem głodnego, pożerającego wszystko i trzeszczącego ognia.
   Krasnoludy na podwórcu browaru zaczęły uciekać w popłochu i deptać się nawzajem w próbie dopadnięcia co prędzej do bramy. Theiwarowie jako pierwsi umknęli z miasta przemykając pośród ruin i wiejąc w stronę wzgórz. Nie pozostał w mieście choćby jeden żywy łachmaniarz, który musiałby stanąć twarzą w twarz z rozwścieczonymi krasnoludami podgórskimi.
   Ponownie ziemia zadrżała. Wstrząs poruszył wszystkim co pozostało z miasta. W powierzchni ziemi pojawiły się wyrwy, rozprzestrzeniające się gwiaździście od miejsca gdzie płonął wciąż jeszcz biały ogień amuletu i topora. Flint, znieruchomiały i lekko nieprzytomny, patrzył tylko jak dwie z takich szczelin otworzyły ię po jego obu bokach. Widział jak podgórscy i żlebowi krasnoludowie wpadają i znikają w szczelinach. Nawet nie mógł się poruszyć by im pomóc. Kamienie ze ścian browaru kruszyły się i rozpadały. Opadały w kupy gruzu.
   W powietrzu rozbrzmiały wrzaski paniki. Wybuchły wkoło szaleńcze gonitwy gdy zarówno podgórskie jak i żlebowe krasnoludy przebiegały ruiny w poszukiwaniu sposobów ucieczki z konwulsji wstrząsających otaczający ich świat.
   Na koniec i Flint otrząsnął się z odrętwienia.
   Nim jednak zdążył zebrać rodzinę i rozpocząć ucieczkę nagle wstrząsy ziemi ustały. Obie postacie uformowane z dymu, czarna i biała, wymieniły jeszcze jedno kamienne spojrzenie i rozwiały się w smużki w porannym powietrzu. Syczący ogień dwóch artefaktów powoli dogasał. Nie było śladu ciała Pitricka, nic nie zostało z jego amuletu.
   Uwaga Flinta skupiła się na tym, co zostało z Topora Tharkana. Teraz był to tylko cieniutki arkusz metalowej folii uformowany na kształt topora. Z oryginalnej broni pozostały widoczne tylko runy.
- Topór Tharkana – szepnął miękki głos za plecami Flinta.
   Odwrócił się zaskoczony i ujrzał pokrytą krwią i brudem twarz Hildy.
- Skąd znasz tą nazwę?
- Ojciec nauczył mnie Starego Pisma – wyjaśniła wskazując na runy.
   Flint niemo przytaknął i obserwował jak runy też zaczęły zanikać.
- Topór Tharkasa, tak tu pisze – powtórzyła Hildy – Wykuty przez Boga Reorxa dla uczczenia wielkiego pokoju między krasnoludami. Jego wspaniałość przetrwa – Hildy miękko popatrzyła na Flinta a sympatia do starego krasnoluda błyszczał w jej oczach – dopóki krasnolud nie użyje go by rozlać krew innego krasnoluda.
   Na dziedzińcu browaru, pełnym teraz tylko ciszy i śmierci jakie zawsze następują po wojnie, arkusz metalowej folii został chwycony wiatrem i odleciał w dal.






Epilog

   Nie dalej jak w tydzień stało się Hillhome miastem duchów. Co sama bitwa pozostawiła w stanie nienaruszonym zostało powalone przez trzęsienie ziemi. Nie było rodziny, która nie straciłaby kogoś w Bitwie o Hillhome. Większość z nich wolała rozpocząć nowe życie gdzieś pośród wzgórz, gdzie pamięć o tych wydarzeń łatwiej będzie się mogła rozwiać.
   Konserwatyści w rodzaju Fireforge’ów, których rodziny były w Hillhome od czasów poprzedzających Kataklizm a których domostwa przynajmniej częściowo ocalały, wolały zostać i odbudowywać miasto jak tylko najlepiej potrafią. Choć sam browar został całkowicie zniszczony to jednak Hildy pozostała z Basaltem i oboje przyrzekli sobie żyć razem do śmierci.
   Z oznakami wielkiego szacunku rodzina Fireforge pochowała swych poległych; brata Bernharda, dzielnego Aghara Garfa, oraz Perian.
   Po krótkiej modlitwie polecającej ich dusze Reorxowi Flint zaczął włóczyć się samotnie aż w towarzystwie smutnych myśli dotarł do niewielkiego wzniesienia z którego ujrzał Jezioro Stonehammer na zachodzie i ruiny Hillhome na wschodzie. Niebo wydawało się nazbyt błękitne, powietrze wczesnej zimy nazbyt rześkie i… nazbyt zwyczajne jak na dzień, w którym serce Flinta bliskie było rozpadu. Wspomnienia Perian były może nieliczne, lecz… takie piękne; pragnął już tylko by nie zanikły z biegiem lat. Nagle dosłyszał za plecami jakieś szuranie.
- Stara Królowa poszła – powiedział smutno Cainker.
   Podszedł do szarowłosego krasnoluda a łzy spływały spokojnie po pobrudzonej twarzy. Flint, pogrążywszy się w żałobie, całkowicie zapomniał o poddanych i teraz zdał sobie sprawę, że pewnie czekają tam na niego by pokierował ich poczynaniami, nadał życiu jakiś kierunek.
- Tak – powiedział Flint miękko.
   Z czułością popatrzył na żlebowego krasnoluda, lecz nagle przez umysł coś mu przeleciało.
- Stara królowa? – spytał.
- Pewnie. Fester nowa królowa. Zupełnie dobra! – entuzjastycznie pokiwał głową Cainker.
- Cześć, królewski gościu – powiedział Nomscul dołączając do towarzystwa – Dobra bitwa!
- Dzięki – mruknął Flint coraz bardziej zmieszany – Co to z Fester jako nową królową?
- No! Ona moja królowa! Ja nowy król, no wiesz.
- Nowy król?
  Flint był zbyt zaskoczony, by natychmiast, z całego serca, poprzeć taką ideę.
- Pewnie. Teraz gdy nie masz królowej to dobra myśl – Nomscul ciężko westchnął z widocznym współczuciem w twarzy – Jesteś fajny chłop, pewnie – przyznał – Ale chyba nie król. Naprawdę fajny chłop, pewnie!
   Flint zachichotał czując jak w gardle rośnie mu wielka gula. Chciał się głośno roześmiać, i chciał też zapłakać, więc po prostu zachwycony wpatrywał się teraz w nowego króla Błotodziury.
- Po prostu tak już jest – Nomscul wzruszył ramionami.

* * * * *
   Generał stał na wysoko umieszczonej platformie świątyni i z góry patrzył na wciąż dymiące miasto.  Sanction nie było już tak puste jak poprzednio. Zgromadziły się tu tysiące ogrów i ludzkich najemników. Legiony hobgoblinów rozbiły ogromne obozowisko na spopielałych zboczach wokół miasta.
   Po drugiej stronie doliny, poniżej kotłującej się Świątyni Luerkhisis, rodziła się reszta armii generała; smokowce, wykluwające się w skażonym mrokiem procesie z jaj potajemnie skradzionych smokom dobra.
   Smokowce wyraźnie zadowalały gusta generała. Zbierały się szybko w zdyscyplinowane kompanie strasznych wojowników, chętnych do wojny i wszelkiego rozlewu krwi.
   W rzeczy samej armia rosła z dnia na dzień a więc i sprawa wyposażenia jej w broń stawała się coraz bardziej paląca. Któregoś dnia dostawy do tajnej zatoczki po prostu ustały i już nigdy nie zostały wznowione. Wszelkie wysiłki by skontaktować się z groteskowym Theiwarem, Pitrickiem, zawiodły. A generał takiego zawodu nie znosił.
   Nie zawiedzie Mrocznej Królowe, pięciogłowej bogini – smoka, Takhisis.
   Przygotowania będą szły naprzód. Miał dość dobrej stali by wyposażyć sporą ilość oddziałów. Reszta znajdzie inne sposoby zaopatrzenia w ostrza, w tarcze i w pancerze. Generał wiedział, że jego armia będzie mocna.
   I będzie gotowa. Wkrótce.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#25 2016-08-18 16:40:07

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Król Flint

Szanowni!!!!
Oto do Waszych rąk trafia kolejna opowieść ze świata DL. Jest to "Król Flint" autorstwa Mary Kirchoff i Douglasa Nilesa, piąta część Preludiów. Powyższe tłumaczenie jest, co już parokrotnie zaznaczałem, surowe, nieskorygowane a w wielu miejscach wręcz dosłowne co oznacza, że szyk zdań a nawet całych akapitów będzie taki bardziej anglosaski niż polski. Pracę redakcyjną muszę dopiero wykonać a wtedy przedstawię tłumaczenie już wygładzone.
  Zanim jednak to się stanie chciałbym Was prosić o opinię nie na temat tłumaczenia, lecz samej opowieści. Przyznaję bowiem, że sam jestem głębokim miłośnikiem tekstów Mary Kirchoff oraz wszelkiego krasnoludztwa i kenderstwa więc mogę być nieobiektywny.
  Czekam.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#26 2016-08-23 21:00:53

 Arvina

Księżniczka Mithrilowej Hali

Zarejestrowany: 2012-11-08
Posty: 154

Re: Król Flint

Masz to na komputerze, żebyś mógł mi wysłać na maila? Bo nie chce mi się tego kopiować, a inaczej nie zrobię korekty...

Offline

 

#27 2016-08-24 09:20:32

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Król Flint

Się zrobi. Oczywiście, że mam na kompie. Adres mailowy bez zmian?


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#28 2016-08-24 10:49:44

 Chainekken

Rycerz Korony

Skąd: Lublin
Zarejestrowany: 2014-11-11
Posty: 77

Re: Król Flint

Dziękujemy za pracę jaką włożyłeś w to, byśmy mogli ruszyć w kolejną podróż po Krynnie! Ja sobie jeszcze powoli czytam, z chęcią podzielę się wrażeniami po skończeniu Masz już jakąś kolejną pozycję na oku czy przerwa?

Offline

 

#29 2016-08-24 11:14:42

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Król Flint

Jeżeli przerwa to niezbyt długa. Na oku zaś mam kilka pozycji. Po pierwsze: dokończyć "Fistatndantilus reborn", po drugie - zrobić CAŁOŚĆ Preludiów, na pierwszy ogień "Darkness & Light" lub "Riverwind the Plainsman". A poza tym to mam jeszcze tak ze 30 pozycji w kolejce. Życia może nie wystarczyć! I dobrze, przynajmniej mam co robić.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#30 2016-08-24 21:00:45

 Arvina

Księżniczka Mithrilowej Hali

Zarejestrowany: 2012-11-08
Posty: 154

Re: Król Flint

Ok, już dostałam. Dzięki wielkie! Przeczytam w wolnych chwilach
O czym jest mniej więcej Darkness and Light?

Offline

 

#31 2016-08-24 21:44:10

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Król Flint

Tak ogólnie: Kitira, braciszkowie i wyprawa Sturma i Kitiary na północ. Chodzi o te przysłowiowe 5 lat rozstania.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#32 2016-08-24 21:54:31

 Arvina

Księżniczka Mithrilowej Hali

Zarejestrowany: 2012-11-08
Posty: 154

Re: Król Flint

Hmmm to może być ciekawe. Ciekawsze niż historia Riverwinda. A masz może do tłumaczenia kolejną część po Bursztyn i popiół i Bursztyn i żelazo?

Offline

 

#33 2016-08-24 21:59:10

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Król Flint

Mam, tylko ciężkie to jak zaraza i mroczne wprost niebotycznie. Przetłumaczenie "Bursztyn i Krew" też mam w planach tylko nie wiem jeszcze kiedy. Podobnie jak "Dragons of Highlord Skies" (Smoki Lordów przestworzy, Smoki podniebnego władcy?) czyli historia Kitiary, Tanisa, Laurany i Lorda Sotha.
Chciałbym jednak najpierw skończyć Preludia skoro już się za nie zabrałem.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#34 2016-08-24 22:09:22

 Arvina

Księżniczka Mithrilowej Hali

Zarejestrowany: 2012-11-08
Posty: 154

Re: Król Flint

Dobrze, dobrze. Tyle fajnych książek masz, że chciałabym mieć je wszystkie na teraz

Offline

 

#35 2016-08-24 22:28:22

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Król Flint

Spoko, spora część jest tylko w wersji elektronicznej a co do reszty... poczekaj tak ze czterdzieści lat to pogadamy (ja będę miał wtedy tylko 104 więc z całą pewnością będę jeszcze szwendał się po świecie). Tak dla informacji - moi pradziadkowie zmarli mając po 103, dziadkowie ponad 90 a matka ma 94 i świetnie się czuje.

Ostatnio edytowany przez janjuz (2016-08-24 22:29:32)


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#36 2016-08-25 15:40:26

 Chainekken

Rycerz Korony

Skąd: Lublin
Zarejestrowany: 2014-11-11
Posty: 77

Re: Król Flint

Zaginione kroniki zaklepuję dla siebie! Myślałem też o bursztynie i popiele. Oczywiście Janku nie chcę ci wchodzić w drogę, ale myślę, że się jakoś dogadamy

Offline

 

#37 2016-08-25 16:36:46

 Chainekken

Rycerz Korony

Skąd: Lublin
Zarejestrowany: 2014-11-11
Posty: 77

Re: Król Flint

A może jakiś wspólny projekt? To by było super! Chociaż nie wiem na jakiej zasadzie - po rozdziale, czy po połowie książki czy jeszcze inaczej...

Offline

 

#38 2016-08-25 19:57:37

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Król Flint

Chainekken! Przecież Bursztyn i Popiół już dawno wydano po polsku! A co do zaginionych kronik - ustępuję pierwszeństwa z wiadomych powodów


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#39 2016-08-25 21:16:34

 Chainekken

Rycerz Korony

Skąd: Lublin
Zarejestrowany: 2014-11-11
Posty: 77

Re: Król Flint

Oj oj chodziło mi o 3 tom, Bursztyn i krew Bursztyn i popiół już dawno przeczytane

Ostatnio edytowany przez Chainekken (2016-08-25 21:17:35)

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.fifamanager09.pun.pl www.priyanka-chopra.pun.pl www.modnesimy.pun.pl www.p-s-r.pun.pl www.genealogia.pun.pl