DragonLance Forum

Forum dla fanów DragonLance, książek fantasy oraz RPG.


#21 2017-11-22 12:12:53

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 21

Drewno opałowe

   Podczas gdy Kitiara zastanawiała się nad słowami Cupelixa przy relingu statku pojawił się szeroko ziewający Wingover.
- Dź’bry! Kiedy śśśnaia…Anie? – spytał rozdzierając usta przy potężnym ziewaniu.
- Jadłeś nie dalej jak pięć godzin temu – zbeształa go Kitiara.
   Opuściła już koszulę i kolczugę na ramię. W zejściówce kadłuba pojawili się Roperig i Fitter. Dłoń Roperiga wciąż jeszcze była stanowczo przyklejona do pleców praktykanta. stanowczo przyklejona do pleców praktykanta.
- Cześć, smoku! – zawołał serdecznie.
- Cześć! – dodał Fitter.
- Dobrze spaliście, mali przyjaciele? – spytał Cupelix.
- Nawet doskonale, dzięki serdeczne. Ja… eee. My sobie pomyśleliśmy, że moglibyśmy troszkę wyjść na zewnątrz i odetchnąć świeżym  powietrzem – rzekł Roperig.
- Nie oddalajcie się – ostrzegła Kitiara – Za każdym razem, jak jeden z was, gnomy, robi cokolwiek na własną rękę to skutkuję to niekończącymi się kłopotami dla wszystkich.
   Roeprig przyrzekł, że nie będzie się oddalał a Fitter w tej sytuacji mógł się już tylko zgodzić. Poszli spacerem w kierunku otworu wyjściowego z obelisku. Koszmarnie mylili krok. Przez pustą przestrzeń wnętrza przeleciały niewielkie wiry wiatru; Kitiara zorientowała się szybko, że tak wygląda chichot Cupelixa. Nie wytrzymała: najpierw drobny chichot a potem już wybuchła pełnym śmiechem.
* * * * *
   Sturm roztarł ramiona i potrząsnął głową. Usłyszał głośny śmiech. W głowie mu pojaśniało choć pamięć wciąż była jakby pogrążona we mgle. Wstał, wyprostował się i odwrócił w stronę tego śmiechu po czym został przewrócony przez Roperiga i Fittera. Kitiara ściągnęła gnomy ze Sturma i przytrzymała je na odległość ramienia.
- Co się dzieje z waszą dwójką? Nie widzieliście że Sturm tam stoi?
- Ale-ale-ale – jąkał Fitter.
   Potrząsnęła nimi.
- Och, dość już tego!
- To był przypadek, Kit – powiedział Sturm powtórnie stając na nogi.
   Biedny Fitter gorączkowo przebierał nogami w powietrzu, zupełnie jakby jego krótkie nogi były w szaleńczym sprincie. Kitiara postawiła gnomy z powrotem na posadzce.
- Drzewo ludy! – wrzasnął Roperig – Na zewnątrz!
- Co! Ilu?
- Sam zobacz!
   Pognali do drzwi. Gdy tylko Sturm ukazał się w otwartych wrotach natychmiast szkarłatna włócznia uderzyła w posadzkę przed jego stopami i roztrzaskała się na tysiące ostrych jak brzytwa odłamków. Kitiara złapała go za pas miecza i ostro pociągnęła do wnętrza.
- Lepiej zostań z tyłu – zasugerowała.
- Sam potrafię o siebie zadbać.
   Sturm przycisnął się do ściany i ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Dół doliny wokół obelisku był dosłownie zapchany drzewo ludami… tysiące, może nawet dziesiątki tysięcy drzewo ludów. A wszyscy huczeli unisono:
- Ou-Stoom laud, Ou-Stoom laud.
- Co oni gadają? – dziwiła się Kitiara za plecami Sturma.
- Skąd mam wiedzieć? Lepiej pozbieraj wszystkie gnomy – odparł – Pogadam tymczasem z Cupelixem.
   Kitiara zabrała do pomocy Roperiga, Fittera i Wingovera.
- Cupelix?!  - zawołał Sturm głośno bowiem smok zniknął gdzieś w czeluściach wieży – Cupelix! Zejdź na dół! Na zewnątrz jest spory problem!
- Problem? Zaryzykuję stwierdzenie, że tylko kłopot.
   Rozległ się szum spiżowych skrzydeł i smok pojawił się na jednej z niższych poprzecznych belek przechodzących od jedenj do drugiej strony obelisku. Metaliczne szpony Cupelixa zamknęły się z trzaskiem na marmurowej półce. Złożył skrzydła i zaczął je wygładzać.
- Nie wyglądasz na zbyt zaniepokojonego rozwojem spraw? – Sturm oparł pięści na biodrach.
- A powinienem? – spytał smok.
- Biorąc pod uwagę, że wieża jest w stanie oblężenia: tak, chyba powinieneś.
- Lunitarianie nie są zbyt inteligentni. Nigdy by tu nie przyszli gdybyś nie zabił tego przygłupiego śmiertelnika, którego uczynili swym bogiem.
- Rapaldo był szalony. Zabił jednego z gnomów i gdybym się nie przeciwstawił, zabiłby by kolejnych – powiedział Sturm.
- Powinno ci właściwie pochlebiać, że przeszli taki kawał drogi byle tylko cię zabić. Ta powtarzana w kółko fraza… wiesz co to oznacza… „Sturm musi umrzeć”.
   Dłoń Sturma zacisnęła się na rękojeści miecza.
- Jestem gotowy do walki – powiedział ponuro.
- Twój rodzaj jest zawsze gotowy do walki. Uspokój się, mój rycerski przyjacielu; drzewo ludy nie zaatakują.
- Jesteś tego zupełnie pewny?
   Cupelix ziewnął ukazując rząd zębów pozieleniałych od patyny.
- Jestem Opiekunem Nowych Istnień. Tylko ciężka trauma mogła zmusić Lunitarian do przejścia tak dalekiej drogi. Jednakowoż nie są oni na tyle śmiali by ze mną zadzierać.
- Ależ mogą nas tu zablokować! – upierał się Sturm.
- już niedługo zajdzie słońce a ccały ten drzewny lud zapuści korzenie. Mikonowie się obudzą
i ich usuną.
- Mikonowie wychodzą tylko w nocy?
- Nie, lecz w ciągu dnia światło słoneczne czyni ich właściwie ślepcami.
   Cupelix postawił uszy w pion gdy Kitiara wróciła poganiając przed sobą całe stadko gnomów. Smok zapewniał wszystkich, że ze strony Lunitarian nie grozi im żadne niebezpieczeństwo.
- Może jednak przygotujemy jakąś barykadę, tak na wszelki wypadek – powiedział Stutts.
- Lepiej chyba spożytkujemy czas, jak mniemam, naprawiając Mistrza Chmur – rzekł Sighter – Używając kawałków metalu przyniesionego z twierdzy Rapaldo powinniśmy być w stanie dokonać najważniejszych napraw w parę godzin.
   Birdcall ostro zagwizdał. Stutts potwierdzająco skinął mu głową i powiedział.
- Nie dysponujemy ogniem do obrabiania metalu.
- W tym akurat mogę pomóc – miękko odezwał się Cupelix – A ile drewna będziecie potrzebować?
- Okazujesz się bardzo chętny do pomocy – zdziwił się Sturm – Powiedz, dlaczego?
   Oczy bestii zwęziły się w pionowe szparki.
- Wątpisz w moje motywy? – spytał.
   Położył długie uszy wstecz, na kark, i wyglądał na rozzłoszczonego.
- Szczerze? Tak.
   Smok się rozluźnił.
- Ho, ho! Bardzo dobrze! Mrugnąłem pierwszy, Panie Brightblade! Jest taka przysługa o którą was wszystkich poproszę, lecz najpierw skupmy się na naprawie waszego genialnego statku.
   Światło w obelisku zaczęło przygasać do szarawego, zakurzonego różu. Pohukiwanie drzewo ludów, przytłumione grubymi ścianami wieży, zamarło wraz z zachodzącym słońcem. Wewnątrz obelisku zrobiło się doprawdy ciemno, co spowodowało narzekania Kitiary wobec Cupelixa. Gnomy tymczasem hałaśliwie przeszukiwału Mistrza Chmur gromadząc niezbędne narzędzia.
- Och, dobrze – sapnął smok – Zapomniałem, że oczy śmiertelników nie mogą się przebić nawet przez prostą zasłonę ciemności.
   Rozłożył skrzydła na całą szerokość dotykając ich czubkami powierzchni przeciwległych ścian i wygiął szyję łabędzim ruchem.
- Ah-biray solem! Stworzenia ciemności!
Donieście jasną, żywą iskrę
Rozświetlcie wieżę jasno jak w dzień.
Przybywajcie, Mikonowie! Solem ah-biray!
   Szklane pobrzękiwanie jakie wszyscy przypisywali gigantycznym mrówkom zaczęło dobiegać z otworów w posadzce obelisku. Stało się całkiem głośne gdy setki tych wspaniałych stworzeń zaczęło się wydobywać na powierzchnię tuż obok ludzkich stóp.
   Coś stuknęło nogę Sturma. Stał właśnie tuż obok sporej dziury w posadzce i jeden z Mikonów właśnie wystawił głowę i dotknął Sturma czułkiem. Rycerz cofnął się a z otworu wyszła gigantyczna mrówka za którą podążała już następna, i następna. Cała posadzka nagle zapełniła się Mikonami. Wszystkie pobrzękiwały i delikatnie wymachiwały czułkami.
- Na miejsca proszę, moi mili – rozkazał Cupelix.
   Mrówki najbliższe ściany natychmiast wspięły się na najniższą z półek i zwiesiły śliwko kształtne odwłoki. Kiedy już całe wnętrze wieży pobrzękiwało zwisającymi odwłokami mrówek wszyscy Mikonowie zaczęli ocierać brzuchy o gładką powierzchnię marmuru. Robiąc to powodowali, że lekko przezroczyste odwłoki zaczęły trochę świecić. Najpierw była to blada czerwień, potem stała się cieplejsza i jaśniejsza.
   Sturm i Kitiara mogli się tylko gapić. Nieważne jak bardzo już znużyły ich dziwa czerwonego księżyca, zawsze jeszcze znalazło się coś, co ich mogło zdumieć.
- Lepiej? – spytał Cupelix wyraźnie z siebie zadowolony.
- Nie najgorzej – odparła cofająca się nieco Kitiara.
   Sturm podszedł do drzwi. Lunitarianie stanowili prawdziwy las, cichy i wysoki, oświetlony gwiazdami. Las ten jednak rósł w doskonałych kręgach wokół obelisku chroniącego aktualnie zabójców ich Żelaznego Króla. Cupelix wycofał się do wysoko położonego schronienia. Ledwie to zrobił Sturm zdecydował się wrócić do Mistrza Chmur gdzie gnomy urabiały już sobie ręce po łokcie usiłując naprawić silnik.
   Kiedy tylko zszedł do maszynowni doznał szoku widząc, że Flash, Bircall i Stutts rozebrali silnik na drobne części i szukali teraz jakiejś usterki. Pokła zasłany był trybami, przekładniami i miedzianymi prętami, które Wingover nazywał „armaturą”. Dokoła walały się całe setki przykładów technologii gnomów. Sturm obawiał się wejść. Mógł przecież nadepnąć i zniszczyć jakiś niezbędny element.
- Uhm, jak idzie? – zaryzykował pytanie.
- Och, bez obaw, bez obaw – odparł beztrosko Stutts – Wszystko w dobrym porządku.
   Złapał jakiś miedziany zwój i zawołał w stronę Flasha.
- Trzymaj się z daleka od Niezbędnego Zwoju Induktora! Nie wolno go namagnesować!
   Lunitari na koniec i Flasha naznaczył swym „darem”: gnom stał się intensywnie magnetyczny. Kawałki żelaza i stali dosłownie się doń przyklejały. Flash potulnie odszedł od Niezbędnego Zwoju Induktora.
- Usiłujemy się przekonać, które części zostały uszkodzone uderzeniem błyskawicy – kontynuował Stutts – tak, byśmy też mogli je ponaprawiać.
- Tylko tak dalej – powiedział Sturm starając się jednocześnie powstrzymać uśmiech.
   Zdawał sobie sprawę, że gnomy znajdą coś w rodzaju odpowiedzi… w końcu. Kitiarę znalazł w sterówce. Siedziała na krześle Stuttsa. Jedną nogę przewiesiła przez oparcie krzesła i popijała z glinianego kufla.
- Smocze ale? – spytał Sturm.
- Ummm. Chcesz trochę? Nie, oczywiście, że nie chcesz – pociągnęła kolekny łyl – A to oznacza więcej dla mnie. – powiedział – Za dzień lub dwa będziemy mieć ale w domu.
- Jak dla mnie, im wcześniej tym lepiej – odparła.
- Och? Masz jakieś plany?
   Kitiara postawiła kufel na kolanie.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Czuję się trochę bezużyteczny. Gnomy pracują, Mikonowie pracują a my nic nie robimy.
   Odchyliła głowę do tyły aż ta oparła się o oparcie krzesła.
- Myślałam sobie, że bardzo chciałabym mieć własną armię i już nigdy nie zostawać czyimś najemnikiem. Własna armia lojalna tylko wobec mnie.
- I co byś robiła z własną armią?
- Zbudowałabym sobie królestwo. Albo bym podbiła jakieś już istniejące, lecz całkiem słabe, albo wycięłabym nowe z jakiegoś większego państwa.
   Kitiara popatrzyła w oczy Sturmowi.
- Co o tym myślisz?
   Wyczuł w tym wszystkim jakąś przynętę. Odparł wymijająco.
- Myślisz, że potrafiłabyś poprowadzić całą armię?
   Zacisnęła pięść.
- Ja sama jestem już prawię armią. Mając dzisiejszą siłę i dawne doświadczenia, tak, mogę poprowadzić armię. Nie chciałbyś stanowiska w mojej straży? Jesteś naprawdę dobry w mieczu. A jeśli tylko zdołam jakoś przewalczyć te głupie opinie na temat honoru to będziesz jeszcze lepszy.
- Nie, dziękuję Kit – odparł poważnie – Mam obowiązki wobec własnego dziedzictwa. Wiem też, że pewnego dnia za mojego życia jeszcze Rycerze Solamnijscy otrząsną się z własnej hańby. Powinienem tam być gdy tego dokonają.
   Obrócił się stronę szerokiego okna.
- I czekają mnie jeszcze inne zobowiązania. Wciąż jeszcze muszę odszukać ojca. On jeszcze żyje, widziałem. Zostawił mi legat, gdzieś w naszym zamku. Mam zamiar go odzyskać.
   Głos mu zamarł.
- To twoje ostatnie słowo? – spytała.
   Sturm skinął głową.
- Nie potrafię cię zrozumieć. Czy ty kiedykolwiek myślisz o sobie?
- Oczywiście, że tak. W rzeczywistości, przynajmniej czasem, to nawet za bardzo.
   Kitiara zwiesiła kufel dyndający na jednym palcu.
- Daj przykład. Od czasu jak cię poznałam nie dałeś po sobie tego poznać. Nigdy.
   Sturm już otwierał usta w odpowiedzi, lecz zanim zdołał tego dokonać cień opadł na rufę Mistrza Chmur. Kitiara podskoczyła. Był to cień smoka.
- Czy moglibyście wyjść na zewnątrz na momencik? – usłyszeli myśli w głowach.
   Kitiara i Sturm zeszli po trapie na posadzkę obelisku.
- O co chodzi? – spytała Kitiara.
- Rozkazałem Mikonom budowę obwałowania, które uniemożliwi drzewo ludom wejście do obelisku – odparł Cupelix.
   Pogładził się przednim szponem, wyraźnie był zadowolony z własnej pomysłowości.
- O ile pamiętam to mówiłeś, że nie ośmielą się wejść – ostro skomentował Sturm.
   Cupelix przestał się gładzić.
- W normalnych czasach to absolutna prawda. Tyle, że teraz mój przyjacielu, właśnie ty tak ich podekscytowałeś, że mogą spróbować przewalczyć strach przede mną. Ich obecność tutaj właściwie tego dowodzi. Nie potrzeba wielkich zdolności dedukcyjnych by dojść do wniosku, że wkrótce mogą zdecydować się na złożenie wizyty w miejscu, w którym jeszcze nigdy nie byli.
- Nie wolno do tego dopuścić – powiedziała Kitiara wojowniczo opuszczając ramiona.
- Rzeczywiście, nie. Pomyślałem więc, że moglibyście chcieć obejrzeć moje linie obronne, zwłaszcza, że mają chronić wasze życie.
   Strum pogonił gnomy od dotychczasowego zajęcia polegającego głównie w tej chwili na odrywaniu kawałków drewna z Mistrza Chmur, żeby rozpalić ogień w małej kuźni. Wszyscy hurmem ruszyli  do drzwi by ujrzeć do jakiej roboty zagonił Cupelix Mikonów.
   Gigantyczne mrówki ustawiły się w jedną linię, równolegle do linii drzwi obelisku. Na jakiś niewidzialny i niesłyszalny sygnał wszyscy Mikonowie obniżyli trójkątne łby do poziomu gruntu. Spychali przed sobą czerwoną ziemię w jeden wał. Taką operację powtarzały bez końca. W ten sposób wykopały linię okopu wokół obelisku. Wydobytą ziemię usypały w wysoki wał.
- Zadowalająco? Spytał smok siedzący na swej grzędzie.
   Kitiara tylko wzruszyła ramionami i wycofała się do statku. Gnomy wracały dwójkami i trójkami; oglądanie potężnych Mikonów kopiących ziemię szybko je znudziło. Pozostał tylko Sturm. Patrzył uważnie aż wreszcie wszelkie luki w obwałowaniu zostały wypełnione. Luźna ziemia zsypywała się z jego szczytu na drugą stronę zasypując najbliższe drzewo ludy. Po chwili już nawet ich poszarpanych koron nie było widać. Wszystko pokryła purpurowa ziemia.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#22 2017-11-25 22:15:08

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 22

Opiekun Nowych Istnień

   Przygotowywanie precyzyjnej kuźni ukazało całej grupie kolejną z mocy Cupelixa. Ze znalezionych odłamków skalnych postawili prymitywny piec. Kitiara, rozebrana do koszuli i z podwiniętymi nogawicami, stała obok i ociekała potem po ułożeniu ostatniego z kamieni na swoje miejsce.
- No więc – powiedziała – Kto ma krzemień?
   Stutts wyciągnął rękę w stronę Wingovera. Wingover zagapił się na otwartą dłoń.
- No, dawaj, dawaj, dajże wreszcie ten krzemień – naciskał Stutts.
- Ja nie mam krzemienia – odparł mu kolega.
- Dawałem ci go, jak wyruszaliście na tamtą wyprawę.
- Nie, nic takiego. A może dawałeś go komuś innemu.
   Szybkie przeszukanie wszystkich gnomów nie wykazało posiadania ani jednego krzemienia.
- To przecież niemożliwe! Kto rozpalał te wszystkie ogniska gdy byliśmy zupełnie sami? – krzyknęła Kitiara.
   Fitter lękliwie podniósł Rękę.
- Bellcrank – powiedział.
   Stutts palnął się dłonią w głowę.
- To on miał krzemień!
- też tak myślę – powiedział Wingover i zapatrzył się w swoje zakurzone, znoszone buty.
- Nie martwcie się mali przyjaciele – odezwał się głos gdzieś z góry .
   Cupelix ześlizgnął się na swą grzędę w kompletnej ciszy.
- Ogień to jest coś, w czym my, smoki, jesteśmy najlepsze.
   Kitiara wraz z gnomami schroniła się o najdleglejszym zakątku obelisku, lecz wpierw gnomy odciągnęły również na bok Mistrza Chmur, tak na wszelki wypadek. Cupelix wzniósł długą, łuskowatą szyję i ostro nabrał powietrza, tak ostro, że aż mu nozdrza zagrały. Gnomy rozpłaszczyły się na ścianie. Smok potarł mocno przednim szponem po spiżowym policzku i posłał przed siebie kaskadę iskier. I wtedy Cupelix zrobił wydech, mocny wydech przez cały strumień iskier. Jego oddech zapalił się z głuchym odgłosem „łuufff!” i poleciał na podpałkę. Z pieca wydobył się wpierw gęsty dym, potem coraz jaśniejszy aż wreszcie buchnął biały płomień ognia. Wielka, wypukła pierś smoka omal się nie zapadła od mocy wydechu i Cupelix przerwał dalsze podpalanie. Dym spokojnie dryfował w powietrzu unosząc się w stronę wyżyn wieży.
- Chodźmy – powiedział Stutts.
   Z głośnym okrzykiem radości gromada gnomów ruszyła po narzędzia. Ułożyli wszystkie kawałki metalu wyzwolone z rąk hordy Rapaldo – miedziane gwoździe do drzewa, żelazne zawiasy, spizowe łańcuchy i cynowe wiadra. Wszystko to ma iść pod młot i zostać przekute w części silnika. Wnętrze obelisku rozbrzmiało dzwonieniem młotów walących o metal i skuwaniem metali w jedno dzieło. Światło ognia wyczyniało dzikie tańce i rzucało fantastyczne cienie na marmurowe ściany. Cienie przybierały monstrualne rozmiary choć były tylko cieniami gnomów uwijających się wokół ognia.
   Kitiara prześlignęła się obok zajętych małych ludzi i wyszła na zewnątrz. Chłodne powietrze obmyło jej twarz jak strumień świeżej wody. Powyżej muru usypanego przez Mikonów wyżej wzrostu człowieka mogła dostrzec gwiazdy. Słabe pasemka mgły przecinały nieboskłon podświetlane odległym blaskiem. Powolnym krokiem obeszła masywną podstawę obelisku i napotkała Sturma, który podobnie do niej podziwiał biało błękitny splendor Krynnu.
- Dość ładnie – powiedziała stając za jego plecami.
- Tak, w rzeczy samej – odparł wymijająco.
- Ciągle się zastanawiam, czy jeszcze kiedykolwiek tam wrócimy.
- Wrócimy. Czuję, tutaj – Sturm palnął się w pierś – Poza tym potwierdzają to moje wizje. One chyba pokazują przyszłość.
   Kitiara zdołała przywdziać na twarz lekko kpiący uśmiech.
- Kiedy to tak poznawałeś przyszłość to nie widziałeś mnie tam gdzieś w pobliżu? Chciałabym wiedzieć, czy też dam radę wrócić.
   Sturm starał się przywołać z pamięci obraz Kit. Jedyne, co w zamian uzyskał był nagły ból w piersi.
- Mocno się obawiam, Kit. Czy dobrze robimy wchodząc w relacje ze smokiem? Bogowie i bohaterowie dawnych czasów byli mądrzy, wiedzieli, że ludzie nie mogą koegzystować ze smokami. To dale tego te bestie zostały zabite bądź wygnane.
   Nie myśląc już o chłodzie Kit postawiła stopę na stromym zboczu czerwonego wału.
- Zaskakujesz mnie – powiedziała – Ty, wykształcony i tolerancyjny wobec wszelkich stworzeń nagle stajesz się rzecznikiem nienawiści do wszystkich smoków. Nawet do tych co, podobnie do Cupelixa, są powiazani z dobrem.
- Nie wspieram nienawiści. Ja mu po prostu nie ufam. On czegoś od nas chce.
- Dlaczego miałby pomagać nam tak za nic?
   Sturm pociągnął końcówki wąsów w zamysleniu.
- Ty tego po prostu nie dostrzegasz, Kit. Każdy kto posiada moc, czy to smok, goblin, gnom czy człowiek, robi wszystko byle się jej nie pozbywać pomagając za darmo komukolwiek. To jest zło zawarte w samej mocy. Każda istota, czy każda rzecz, posiadająca moc jest skażona.
- Mylisz się! – zawołała z werwą – Mylisz! Okrutny człowiek jest okrutny i nie zmienia tego żaden stan życia; wiele smoków władających magią było powiązanych z dobrem. To serce i dusza są siedliskiem dobra lub zła. Posiadać moc to po prostu żyć. Utracić ją to tylko egzystować, a może nawet jeszcze mniej.
   W cichym zdumieniu wysłuchiwał jej tyrady. Gdzie się podziała ta Kit, którą kiedyś znał? Pełna pasji i poczucia humoru kobieta, która potrafiła się śmiać w najbardziej niebezpiecznych chwilach? Gdzież ta Kit, która potrafiła pozować na królową nawet wtedy, gdy w sakiewce miała ledwie kilka miedziaków?
- Gdzie ona jest? – powiedział głośno.
   Kitiara spytała o kogo mu chodzi.
- Gdzie jest ta Kit, którą znałem w Solace? Dobry towarzysz. Przyjaciel.
   Ból i gniew przeleciał w jej oczach.
- Jest tu z tobą.
   Potrafił wyczuć gniew, który z niej aż emanował jak gorąco z paleniska. Obróciła się po chwili zniknęła za narożem obelisku.
* * * * *
   Gnomy wykuły potężny przełącznik dźwigniowy z żelaza i miedzi a pozostałe odpady metali przekształcili w spore łączniki, którymi będzie można połączyć pocięte kable Mistrza Chmur i zamknąć je wielkimi żelaznymi hakami. Robota trwała prawie całą noc a kiedy wreszcie została ukończona zażyczył sobie krótkiego deszczyku by ugasić ogień i rozproszyć dym który spowijał już wszystko wokoło. Cupelix obserwował to wszystko ze swej grzędy. Nie zadawał pytań. Właściwie to nawet się nie poruszył przez dziewięć i pół godziny. Po robocie wymęczone gnomy wspięły się po trapie na statek by wreszcie odpocząć. Cupelix pozostał i podziwiał ich robotę.
   Sturm też podziwiał robotę kowali. Ledwie co przekąsił dzisiaj, troszkę suchych badyli i zimnej fasoli. Cupelix kusił go magicznie wytworzoną szynką i kubkiem słodkiej śmietany, lecz Sturm beznamiętnie ignorował oferowane jadło.
- Uparty jesteś – mówił smok, gdy Sturm wciąż pozostawał przy swoim mizernym posiłku.
- Zasad nie odkłada na bok tak sobie, gdy tylko stawają się niezbyt wygodne – odparł.
- Zasady nie napełnią pustego żołądka.
- Ani magia nie uleczy pustego serca.
- Wspaniale! – zawołał Cupelix – Poprzerzucajmy się przysłowiami by jeden drugiemu wciąż zaprzeczał; wartościowa rozrywka.
- Może kiedy indziej. Nie jestem w nastroju do rozrywek – z westchnieniem odparł Sturm.
- Ojojoj, widzę w tym wszystkim piękną twarzyczkę Pani Kitiary – powiedział smok a w głosie zabrzmiały mu psotne nutki – Nie usuchasz z tęsknoty za nią, mój chłopcze? A może mam za tobą dobre słowo jej powiedzieć?
- Nie! – trzasnął Sturm – Czasami jesteś doprawdy irytujący.
- Jako, że nie miałem nikogo do rozmów przez prawie trzy milenia muszę przyznać, że moja etykieta ogromnie niedorozwinięta. Daje to jednak pewne możliwości nauki. Byłbym tak uprzejmy i ogładzony jak prawdziwy rycerz. Będziesz mnie uczył?
   Sturm zdusił ziewnięcie.
- To nie sposób zachowania czy też elegancja nauczana przy ognisku czynią z kogoś rycerza. To długa nauka i trening, to życie zgodne z Przysięgą i Regułą. Takich spraw nie nauczy przygodna gadka. Poza tym, nie bardzo wierzę, że chcesz się tego uczyć; po prostu odwracasz uwagę.
- Jesteś strasznie nieufny – rzekł Cupelix – Nie, nie zaprzeczaj! Słychać to w twym umysle jeszcze zanim coś powiesz. Jak mogę ci udowodnić dobrą wolę, Panie Niedowiarku?
- Odpowiedz mi na pytanie: dlaczego ty, dorosły spiżowy smok, zostałeś permanentnie uwięziony  w wieży na tym dziwnym, wypełnionym magią, czerwonym księżycu?
- Jestem Opiekunem Nowych Istnień – odparł Cupelix.
- Co to oznacza?
   Smok zaczął wyginać wężową szyję na wszystkie strony jakby chciał wyśledzić ewentualnych, acz nieistniejących , podsłuchiwaczy.
- Pilnuję tu powiernictwa swej rasy – ponieważ gęba Sturma dalej wyrażała kompletny brak zrozumienia, smok krzyknął – Jaj! Mój drogi, nieświadomy śmiertelniku! Jaja smoków spoczywają w jaskiniach pod tym obeliskiem. To moje zadanie: strzec ich i chronić je przed takimi bezdusznymi brutalami jak ty! – szeroka paszcza wykrzywiła się w kpiącym uśmiechu – Bez obrazy, oczywiście.
- Oczywiście, bez obrazy.
   Sturm popatrzył na posadzkę, jasno czerwoną i pożyłkowaną ciemnymi jak wino prążkami. Usiłował sobie wyobrazić gniazdo smoczych jaj poniżej, lecz zabrakło mu wyobraźni.
- Jak one się tam znalazły? Mam na myśli te jaja – powiedział.
- Pewności, takiej całkowitej, to nie mam. Widzisz, urodziłem się tutaj i wzrastałem od smoczęcia od dojrzałości, cały czas wewnątrz tych ścian. Ze wszystkich jaj to moje zostało wybrane. Wyklułem się i żyłem tu jako strażnik, Jako Opiekun Nowych Istnień.
   Sturm przeżywał potężny szok, umysł mu dosłownie drętwiał. Aż przysiadł na posadzce.
- A któż zdeponował te jaja i zbudował wieżę? – spytał.
- Mam pewną teorię – odparł Cupelix, niechcący naśladując frazę gnomów – Trzy tysiące lat temu, gdy smoki zostały przegnane z Krynnu, te złe wygnał Paladine do Wielkiej Nicości, na przeciwną płaszczyznę istnienia, i tam mają oczekiwać w nieskończoność lub do dnia przeznaczenia. Smoki powiązane z siłami dobra też musiały opuścić ziemie ludzi. Paladine zawarł pakt z Gileanem, bogiem równowagi sympatyzującym z nami w tej ciężkiej sytuacji. Ustalili, że pewna ilość jaj dobrych smoków zostanie tu zebrana i zdeponowana by stanowić czuwający posterunek na wypadek powrotu sił zła. I to on przywołał wieżę do istnienia i wywołał moje wyklucie.
- Ile rodzajów smoczych jaj leży w podziemiach?
- Są tam zgromadzone jaja klanów spiżowych, brązowych i miedzianych w ogólnej liczbie czterystu dziewięćdziesięciu sześciu. I to właśnie zebrany duch nienarodzonych smoków powoduję nasycenie Lunitari magią.
- Czterysta… Sturm aż się podniósł na udach, jakby mógł wyczuć ruch tak wielu istot pod grubą, marmurową płytą.
   Aż tyle!
- Kiedy się wyklują – zapytał.
- Jutro lub nigdy – Sturm chciał trochę pełniejszej odpowiedzi więc Cupelix mówił dalej – Woal nieaktywności położony przez Gileana leży na całym gnieździe. Potrzeba boga, lub potężnego zaklęcia, by woal ten unieść i pozwolić się wykluwać z jaj. Teraz już wiesz o mnie wszystko – dodał – Wierzysz mi?
- Prawie. Czy mógłbym zobaczyć jaja?
   Cupelix poskrobał się szponem po błyszczącej piersi a Sturm aż się wzdrygnął na skrzypiący odgłos.
- No, nie jestem pewien…
- Nie ufasz mi? – spytał Sturm.
- Dobry strzał, śmiertelniku! Zobaczysz je więc a będzie to widok, jakiego nie ujrzał jeszcze nikt ze śmiertelnych. Hmmm.
   Smok uniósł lekko trój palczastą stopę i poruszył ptasimi szponami.
- Będę musiał ostrzec Mikonów. Żyją w tych jaskiniach i pilnują czystości jaj i co dzień je odwracają by się żółtko nie osadziło. Z całą pewnością zostałbyś zabiy gdybyś tam wszedł bez mojego pozwolenia.
   Cupelix przysiadł i zamachał skrzydłami.
- Poinformuję Mikonów, lecz musisz się pilnować i nie dotknąć żadnego z jaj. Opiekuńcze instynkty mrówek są tak głęboko w nich osadzone, że nawet moja interwencja nie uchroniłaby cię przed rozerwaniem na kawałki gdybyś dotknął jaj.
- Dobrze to zapamiętam – powiedział Sturm i po chwili spytał – Czy mogę zaprosić pozostałych?
- Dlaczego nie? Jestem pewien, że mały ludek będzie zafascynowany.
- Dzięki, smoku.
   Sturm sknął uprzejmie głową i udał się w stronę cichego statku. Gdy już człowiek zniknął we wnętrzu Cupelix rozłożył skrzydła i telepatycznie polecił mrówkom oświetlający wnętrze wygaszenie świateł. Światła ich ciał zanikły i Mikonowie jeden po drugim zaczęli schodzić na dół i znikać w otworach w posadzce. Kitiara tymczasem wróciła do pociemniałego obelisku.
- Gdzież się wszyscy podziali – zawołała.
- Są w latającej machinie – odparł niewidoczny w cieniu Cupelix.
   Spojrała w górę, w stronę skąd głos dobiegał.
- Właściwie to powinieneś ostrzegać, że gdzieś tam jesteś – skarciła smoka – Zostało może cokolwiek do jedzenia?
   Oświetlony świecami, zastawiony stół, pojawił się przed nią dosłownie z nikąd. Delikatne kotlety cielęce, chleb i słodkie, stopione masło już oczekiwały. Na stole ponadto był szklany puchar napełniony bogatym czerwonym winem. Kitiara odsunęła wyłożone aksamitnymi poduszkami krzesło z wysokim oparciem i usiadła.
- A to z jakiej okazji? – spytała.
- Bez okazji – odparł z wysoka smok – Po prostu gest przyjaźni.
Jesteśmy przyjaciółmi? – powiedziała Kitara nadziewając na widelec kawałek cielęciny.
- Och, tak. I mam nadzieję, że staniemy się nawet lepszymi przyjaciółmi niż jesteśmy.
- Mogło być gorzej – powiedziała Kitiara popijając wino.
   Nie było to wino gronowe. Raczej jakiś rodzaj jagód, lekko cierpkich i wyraźnie oczyszczających język.
- Dobre – powiedział nie będąc właściwie pewna jak należy oceniać wina.
- Cieszę się, że ci odpowiada. Przyjemność sprawia mi czynienie ci drobnych darów, Kitiaro. Mogę cię tak nazywać – Kitiara? Ty doceniasz moje małe dary. Nie tak jak twój kompan, Brightblade. Jest tak sztywny i poprawny, że zdumiewa mnie fakt iż nie pochlasta się na kawałki przy goleniu.
   Kitiara zaśmiała się wyobrażając sobie trafny obraz smoka.
- Masz czarujący śmiech – powiedział Cupelix.
- Ostrożnie – powiedziała – gdybyn była mnie uważna pewnie uznałabym, że mnie uwodzisz.
- Po prostu jestem zachwycony twoim towarzystwem.
   Rozległ się szum skrzydeł i smok przeleciał z jednej strony obelisku na drugą. Świece na stole Kitiary zadrżały od ruchu powietrza.
- Pan Brightblade w towarzystwie gnomów zejdą niedługo do jaskiń pod wieżą – powiedział Cupelix i objaśnił jej istnienie tajnego składu jaj smoków – Kiedy tam będą na dole chciałbym zaprosić cię do swojego prywatnego schronienia.
   Ciało spiżowego smoka spłynęło z ciemności i z nieskończoną gracją wylądowało tuż przed stołem Kitiary.
- Z jakiego powodu – spytała spokojnie, lecz jednak nie całkiem zdołała zdusić kulę w gardle.
   W pobliżu, w górze – w odległości nie większej niż sześć stóp – pojawiły się oczy Cupelixa, zielone kule trzystopowej średnicy. Pionowe, czarne źrenice wyglądały jak szczeliny najgłębszych otchłani. Oczy się lekko przymknęły i smok przyglądał się kobiecie.
- Chciałbym usłyszeć o twym życiu i filozofii, a ty będziesz mogła wścibić nos i w moje tajemnice – powiedział – Tylko nie mów nic innym, byliby zazdrośni.
- Ani słowem nie wspomnę – odparła.
   Mrugnęła do smoka a ten wysunął język, błysnął nim i dotknął jej dłoni. Ciepłe mrowienie przeleciało jej po całym ramieniu.
- A więc, do spotkania.
   Cupelix rozłożył skrzydła aż ich końcówki dotknęły przeciwległych ścian wieży. Odbił się potężnymi nogami, wyskoczył w górę i zniknął w ciemności nad ich głowami. Rytm serca Kitiary powoli wracał do normalności. Mrowienie w ramieniu powoli też zanikało. Kitiara sięgnęła po puchar wina. Zaskoczyło ją drżenie własnej ręki przez które strąciła puchar ze stołu. Spadł na marmurową posadzkę i się roztrzaskał.
- Cholera! – zaklęła i zacisnęła pięści.

Ostatnio edytowany przez janjuz (2017-11-25 22:16:25)


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#23 2017-12-05 18:18:26

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 23

Głębie jaskiń

   Na zaproszenie Cupelixa gnomy zareagowały z charakterystycznym dla nich entuzjazmem. Nowe części metalowe i tak musiały ostygnąć jeszcze troszkę nim będzie je można zamontować na miejsce tak więc proponowane zejście do jaskiń doprawdy im odpowiadało. Cały statek przewrócili do góry nogami w poszukiwaniu odpowiedniego na taką wyprawę ekwipunku: oczywiście najważniejsze to papier i pióra, lina i taśma miernicza, przyrządy miernicze do badania rozkładu jaskiń. Cutwood zabrał wagę aby zważyć niektóre próbki smoczych jaj.
- O nie! – zaprotestował Sturm – Nikt nie może dotknąć smoczych jaj, nawet ich najmniejszego kawałeczka!
- Ale dlaczego? – spytał Rainspot teraz już cały czas noszący przeciwdeszczowe odzienie.
- Mikonowie otrzymali rozkaz zabicia każdego, kto ośmieli się ich dotknąć – wyjaśnił Sturm – Nawet sam Cupelix nie może tego rozkazu odwołać.
   Cutwood niechętnie odłożył wagę. Na dwie godziny przed świtem wszyscy, Sturm i gnomy, zebrali się przy jednej sporej dziurze w posadzce obelisku. Cupelix siedział gdzieś wyżej i ich obserwował natomiast Kitiara spacerowała w pobliżu drzwi i przypatrywała się komicznej zbiórce gnomów. Niektórzy z nich, przede wszystkim zaś Fitter, obciążyli się tak przyrządami, że ledwie mogli ustać. Jedynym specjalnym wyposażeniem Sturma był spory zwój liny przewieszony przez ramię i obciążający pierś rycerza.
- Mam nadzieję, że nie zamierzacie – powiedział łagodnie smok – Ten sposób może się okazać bardzo trudny.
- A jak inaczej mamy się tam na dół dostać? – spytał Stutts.
- Pozwalając by Mikonowie sami was zanieśli.
   Oczy Sturma zwęziły się do cienkich szparek.
- Jak mają tego dokonać?
- To bardzo proste – odparł Cupelix.
   Zamknął paszczę i obniżył łeb co czynił właściwie zawsze gdy telepatycznie porozumiewał się z mrówkami. Twarde, opancerzone głowy wychynęły z otworów. Zanim zaś Sturm zdążył choćby zaprotestować już szóstaka z nich dołączyła do wyprawy badawczej.
- Dwie mrówki wystarczą do przeniesienia jednego gnoma, natomiast sześć będzie stanowiło wierzchowca Pana Brightblade.
   Sturm obrócił się w stronę Kitiary.
- Jesteś pewna, że zdania nie zmienisz i nie pójdziesz z nami?
   Potrząsnęła głową.
- Dosyć już się nawiedzałam na tym księżycu, dziękuję.
   Gnomy zaczynały się już wspinać na swe wierzchowce, mierzyły, dotykały i poklepywały krystaliczne stwory od żuwaczki do odwłoka. Gładkie jak szkło mrówki nie posiadały żadnych oparć dla stóp czy uchwytów dla dłoni ani do dosiadu, ani do jazdy. Po krótkiej dyskusji (krótkiej bo przerwanej zniecierpliwionym westchnieniem Sturma) gnomy powiązały odcinki lin w możliwe do użytku uprzęże. Mikonowie stali w tym czasie nieruchomo jak głazy i nie okazywały poruszenia z powodu jakiegoś upokorzenia czy poniżenia. Nawet ich zawsze czujne anteny pozostały nieruchome.
   Flash opadł na czworaki a Stutts wspiął się po jego plecach i dosiadł Mikona. Był stanowczo za mały by dosięgnąć łukowatego korpusu mrówki. Sighter starał się podsadzić Stuttsa. Obie ręce i jeden bark wpakował pod jego tyłek i podparł z całych sił. Stutts uniósł się po krzywym pancerzu z kryształu. Do góry, do góry i… dalej. Głową naprzód przeleciał nad korpusem mrówki i spadł po jej drugiej stronie. Na całe szczęście spadł na coś miękkiego. To znaczy na Birdcalla.
   Sturm z posiadanego sznura zrobił coś na kształt strzemion i dosiadł grzbietu stwora.
- Zupełnie jakbym siedział na pomniku – powiedział wiercąc się i sadowiąc wygodnie – Zimno i twardo.
   Gnomy zaczęły go naśladować robiąc podobne strzemiona i w końcu, z kilkoma tylko dodatkowymi siniakami, zdołały dosiąść swych mrówek. Siedzieli parami: Stutts i Flash, Birdcall i Sighter, Roperig i (naturalnie) Fitter oraz samotny Wingover.
- Jak mamy tym czymś kierować? – mruczał Cutwood.
   Prowizoryczna uprząż opasywała szyję gigantycznej mrówki, lecz chyba nie było sposobu żeby kontrolować stwora, który nie musi oddychać.
- Nie potrzebujecie tego robić – odezwał się smok – Powiedziałem im żeby zanieśli was do jaskiń, tam czekały a potem przyniosły tutaj z powrotem. Nie odejdą o krok od moich instrukcji więc nie próbujcie ich wykiwać. Trzymajcie się i przyjemnej jazdy.
- Gotowi, koledzy? – spytał Stutts wymachując ramieniem.
- Gotowi!
- Jesteśmy gotowi!
- Naprzód! – zabrzmiały głośne odpowiedzi.
   Sturm owinął sobie linkę wokół zaciśniętej dłoni i skinął głową. Mikonowie wyruszyli i wszyscy inni wraz z nimi.  Gigantyczna mrówka pod Sturmem była stabilna jak skała poruszając się na sześciu nogach. Niejakim problemem było ciągłe kiwanie się na boki, trochę dziwne dla kogoś nawykłego do ruchu góra – dół czworonożnego wierzchowca. Stopy Sturma znajdowały się ledwie parę cali nad posadzką, lecz Mikonowie twardo nieśli go do najbliższej dziury. Spodziewał się, że mrówki wejdą w otwór i będą schodzić podobnie do ludzi idących po spiralnych schodach. Nic z tego. Stwory weszły w dziurę głową naprzód i zaczęły się do przodu pochylać przechylając samego Sturma coraz to bardziej i bardziej do przodu. Pochylił się aż wreszcie piersią przycisnął się kopulastego ciała mrówki a ramionami i nogami opasał tułów. Mikonowie spokojnie schodzili po pionowej ścianie dziury aż wreszcie weszli, do góry nogami, do obszernej jaskini ze zdumionym Sturmem wiszącym z ich grzbietu i trzymającym się z całych sił. Wierzchowce gnomów szły dokładnie w ten sam sposób. Okrzyki zachwytu i przerażenia wywołane tym marszem odbijały się od mlecznych, błękitnych ścian. Z powały jaskini zwieszały się długie na trzydzieści, czterdzieści stóp kamienne stalaktyty. U podstawy miały co najmniej dziesięć stóp średnicy. Jasno błękitne formy świeciły przyćmionym światłem. Ściany i powała (w którą teraz gapił się Sturm) były jednako inkrustowane twardym, błękitno białym kryształem. Wyglądał na gładki jak lód, lecz haczykowate odnóża mrówek przytwierdzały się doń z łatwością i nigdy nie ześlizgnęły.
   Wierzchowiec Sturma podążał dobrze wydeptaną ścieżką pomiędzy zimnymi iglicami. Mikonowie przeszli jeszcze trzydzieści jardów po sklepieniu jaskini po czym nagle skręcili i zeszli prosto po pionowej ścianie. Sto stóp niżej mrówka się wyprostowała i poszła po posadzce jaskini zasłanej czymś, co przypominało skrawki starego pergaminu czy czerwonej skóry. Mrówki posuwały się naprzód kopiąc te odpadki aż wreszcie dotarły  precyzyjnie prostą linią do miejsca dokładnie pod otworami w posadzce obelisku. Te otwory znajdowały się teraz dokładnie nad ich głowami. Wokoło rozpościerała się przestrzeń dużej jaskini oświetlona słabą luminescencją. Przypominało to światło słabnącego Solinary tylko, że świeciło ze wszystkich kierunków naraz i nie rzucało cienia.

* * * * *

   Kiedy tylko Sturm z gnomami oddalił się w stronę jaskini Kitiara zaczęła nerwowo spacerować pod rufą Mistrza Chmur. Okrzyki gnomów – w połowie radosne a czasem przerażone – stopniowo zanikały w miarę jak mrówki zanosiły ich wszystkich coraz głębiej do podziemnej jaskini. Cupelix pojawił się na posadzce obok latającego statku.
- A więc, moja droga, jesteś gotowa? – spytał smok.
   Kitiara lekko przygryzła wargi i potarła dłońmi o rękawy.
- Pewnie – odparła – Jak się tam mam dostać?
- Dla mnie najprościej będzie cię tam zanieść.
   Przyjrzała mu się z pewną dozą niepewności. Przednie łapy Cupelixa były, przynajmniej w porównaniu do potęgi tylnych odnóży, raczej niewielkie. Tylne złamałyby kark byka. Zauważył jej wahanie.
- Jeśli wespniesz mi się na plecy i dosiądziesz szyi to bardzo strożnie polecę do samej góry wieży.
   Powiedział to i położył brodę na posadzce. Kitiara przerzuciła nogę przez długą, muskularną szyję bestii. Łuski smoka były tak twarde i zimne jak się tego spodziewała. Stanowiły co prawda żywe ciało smoka, lecz w dotyku sprawiały wrażenie spiżu. Cupelix uniósł głowę i Kitiara poczuła grę potężnych mięśni poruszających się pod wypolerowanymi łuskami. Pochyliła się do przodu i mocno chwyciła brzegi najbliższych łusek, poprawiła jeszcze chwyt gdy Cupelix rozłożył skrzydła i wystrzelił prosto do góry.
  Do wysokości może jednej trzeciej całego obelisku jego ściany były prostokątne. Kiedy jedna z platform, wyjątkowo wielka i ciężka, przemknęła obok nich okalając całą wieżę to ściany jakby się ku sobie nachyliły. Troszkę utrudniło to lot smokowi. Złożył skrzydła i potężnymi, tylnymi łapami złapał się półki. Przesuwał się po półce na bok trzymając się mocno szponiastymi łapami. Półka nosiła już wiele śladów takiego sposobu wspinaczki. Kitiara spojrzała na dół nad ramieniem smoka. Mistrz Chmur wyglądał jak dziecinna zabawka natomiast otwory w posadzce, które przed chwilą z łatwością pochłonęły Sturma i wszystkie gnomy nie były niczym więcej jak kleksami purpurowego atramentu. Na czerwonej stronicy.
   Cupelix dotarł do poziomej belki idącej od półki północnej do strony wschodniej wieży. Przeszedł na nią i posuwał się dalej bokiem aż dotarł do samego środka.
- Trzymaj się teraz! – powiedział i skoczył.
   Nie było tu miejsca na normalny lot więc skrzydła smoka pozostały złożone. Cupelix skoczył trzydzieści jardów do góry, gdzie obelisk był już prawdziwie zwężony.
   Kitiara otworzyła oczy. Posadzka obelisku, czterysta stóp niżej, była już tylko różowawą, kwadratową plamką. Gdzieś powyżej obelisk kończył się nagle na płaskim, kamiennym sklepieniu. Zacisnęła uchwyt na szyi smoka. Przez wielkie jak słoń cielsko przeleciał dreszcz.
- Łaskoczesz mnie – powiedział w bardzo nie smoczy sposób.
   Zakrzywiony jak haczyk szpon ze skrzydła nagle się do niej zbliżył i… podrapał po smoczej szyi w miejscu swędzenia.
- Będziesz jeszcze skakał? – spytała Kitiara starając się nie pokazać dręczących ją obaw.
- Och nie, stąd to już tylko wspinaczka.
   Przy pomocy muskularnych łap i szponów smok wspiął się te kilka pozostających jeszcze jardów z zadziwiającą zręcznością. Zatrzymał się gdy rogaty łeb stuknął o płaskie sklepienie oddzielające wnętrze obelisku od najwyższej kondygnacji. Kitiara spodziewała się, że użyje jakiś magicznych słów do otwarcia drogi, lecz Cupelix tylko przytknął łeb do kamiennej płyty i popchnął. Kark mu się schylił pod naciskiem kamienia a Kitiara aż utkwiła pomiędzy dwoma, mocno napiętymi mięśniami skrzydeł. Już miała zaprotestować, gdy wielka płyta kamienia poddała się niechętnie ogromnemu naciskowi smoka. Cupelix odsunął ją do góry aż wreszcie zatrzymała się na krawędzi otworu. Smok obniżył szyję i Kitiara zsiadła na posadzkę wewnętrznego sanktuarium smoka. Stopa poślizgnęła się jej po marmurze i przez sekundę zdawać się mogło, że to odległa posadzka podstawy obelisku ma zamiar ruszyć w jej kierunku. Kitiara szybko odeszła od otworu i dopiero wtedy pozwoliła sobie na ciche westchnienie ulgi.
- Arryas shirak! – powiedział smok.
   Ośmiostopowej średnicy kula, umiejscowiona na samej górze pomieszczenia, rozbłysła jasnym światłem. Szczegóły i szczególiki Cupelixowej jamy doskoczyły do oczu Kitiary: stosy książek i zwojów, świeczniki, kadzielnice, koksowniki i jakieś magicznej natury aparaty pokryte całe pozłotą; cztery gobeliny zakrywały ściany, gobeliny tak stare, że ich najniższe naroża całe były pokryte kurzem. Jeden z wiszących gobelinów, wysoki na piętnaście stóp i pewnie szeroki też na piętnaście, ukazywał Humę Lansjera jadącego wierzchem na ogniem ziejącym smoku nadziewającego na lancę jakiegoś mieszkańca domeny Królowej Ciemności. Pancerz bohatera zdobiony był złotem i srebrem.
   Drugi z gobelinów stanowił mapę Krynnu. Ukazywał nie tylko znany Kitiarze kontynent Ansalonu, lecz ponadto jeszcze masywy ziemi na północy i zachodzie.
   Na trzecim gobelinie przedstawiono konklawe bogów. Byli tam wszyscy; bogowie dobra, równowagi i zła, lecz tylko obraz Mrocznej Pani prawdziwe pochłonął wzrok i całą uwagę Kitiary. Takhisis stała w oddaleniu od reszty, od zebranych razem bogów dobra i neutralności, była iście królewska i pogardliwa. Tkacz uczynił ją nie tylko piękną, lecz również straszną; wyposażył ją w łuskowate nogi i zadziorowaty ogon. Gdy Kitiara tak przechodziła przed ogromną postacią to i wyraz twarzy Królowej zmieniał się, był okrutny, potem pełen pogardy, goryczy i w końcu czarujący. Kitiara mogłaby tak stać przed gobelinem przez wieczność i się nań gapić gdyby Cupelix nie przesunął marmurowej płyty na miejsce i z hukiem nie odbudował podłogi. Kilka ton marmuru opadło i przerwało trans Kitiary głośnym uderzeniem.
   Ostatni gobelin był chyba najbardziej enigmatyczny. Przedstawiał wagę na podobieństwo konstelacji gwiezdnej Hiddukel, tyle, że waga nie była przełamana. Na prawej szali wagi spoczywało jaj. Na lewej była sylwetka człowieka. Cupelix, drapiąc szponami po kamieniu, podszedł bliżej.
- Rozumiesz ten obraz? – spytał.
- Nie jestem pewna – odparła Kitiara – jakiegoż rodzaju jajo ma tu być przedstawione?
- A jak myślisz?
- Cóż, jeśli to smocze jajo to przypuszczam, że obraz przedstawia świat w równowadze między ludźmi i smokami… tak długo, jak smoki są tylko jajami.
- Bardzo dobrze – odparł Cupelix – Jest chyba najbardziej oczywista interpretacja. Jest sporo innych.
- Kto wykonał te gobeliny?
- Nie wiem. Pewnie bogowie. Były tutaj zanim się pojawiłem.
   Smok podszedł do największego stosu książek i oparł się oń siadając na posadzce i zwijając ogon przed sobą. Kitiara rozejrzała się w poszukiwaniu wygodnego miejsca dla siebie. Usiadła w końcu na czarnym, żelaznym kotle ozdobionym srebrnymi runami.
- No więc jestem – powiedziała – Dlaczego chciałeś rozmawiać właśnie ze mną?
- Ponieważ różnisz się mocno od pozostałych. Ten mężczyzna, Sturm, na przykład. Uwielbiam z nim dyskutować tyle, że po pięciu minutach rozmowy wiesz już wszystko o jego umyśle. Jest bardzo szczery i pełen determinacji, prawda?
   Wzruszyła ramionami.
- To dobry człowiek jeśli tylko nie stosuje do innych swoich własnych, ciasnych pojęć wartości. Czasami ciężko go lubić.
- A kochać? – chytrze spytał smok.
- Bardzo trudno! Och, nie wygląda źle, dobrze zbudowany i w ogóle, tyle, że potrzeba całkiem innej ode mnie kobiety, że złapać serce Sturma Brightblade.
   Cupelix pochylił głowę na bok.
- To znaczy jakiej?
- Niewinnej. Naiwnej. Takiej, co spełni jego rycerskie pojęcie czystości.
- Acha! – powiedział smok – Kobieta nie skażona żądzą.
   Kitiara krzywo się uśmiechnęła.
- Cóż, nie do końca.
- Ha! – smok aż zadygotał ze śmiechu, palnął w sześciostopowy stos książek aż kurz się uniósł spomiędzy pożółkłych stronic – To właśnie w tobie mi się podoba, moja droga; Jesteś tak szczera, lecz całkiem nieprzewidywalna. Nie zdołałem odczytać twego umysłu.
- Ale próbowałeś?
- O, tak. Jest ważne, by poznać myśli niebezpiecznych śmiertelników.
   Kitiara się roześmiała.
- Jestem niebezpieczna?
- Bardzo. Tak, jak ci już mówiłem, Pan Brightblade stanowi dla mnie otwartą księgę, myśli gnomów latają dokoła jak szalone motyle, lecz ty… ty, droga Kitiaro, wymagasz znacznie więcej uwagi.
- Chyba nadszedł czas, smoku, byś teraz ty odpowiedział szczerze na kilka pytań – powiedziała opierając dłonie na kolanach – Czego od nas oczekujesz? Ode mnie?
- Już ci mówiłem – rzekł Cupelix kręcąc szyją w obie strony – Chcę opuścić tą wieżę i udać się na Krynn. Mam absolutnie dosyć tego uwięzienia, z nikim nawet do rozmowy i do jedzenia mając tylko to, co Mikonowie dla mnie wydobędą.
- Ależ żywisz nas doskonale – sprzeciwiła się Kitiara.
- Nie rozumiesz podstawowego prawa magii. Niewielką ilość materii można zmienić na coś innego tylko wielkim nakładem energii – tak to się dzieje. To, co wy uważacie za wielki posiłek nie stanowiłoby dla mnie nawet małej przekąski.
- Jesteś ogromny i silny – powiedziała – Czemu się szponami nie przedarłeś?
- I zwalić te wszystkie kamienie sobie na głowę? – Cupelix pogładzil się po policzku – To by mi raczej dobrze nie posłużyło. Poza tym – źrenice zwęziły mu się w pionowe szparki – Działa tu jakiś geas, jakaś nałożona przysięga, jakieś zaklęcie, magiczny zakaz niszczenia budynku. Wiele razy próbowałem, używając nawet magii, przekonać Mikonów do zniszczenia wieży – nic z tego. Działa tu jakaś wyższa moc, która wymaga użycia trzeciej siły do pokonania jej. Twoi mali, genialni przyjaciele, stanowią taką trzecią siłę, moja droga. Ich nieduże a tak obrotne umysły są w stanie wymyśleć setki sposobików na każdy jeden wymyślony przez ciebie czy mnie.
- No, i żaden z nich nie będzie praktyczny.
- Doprawdy? Znów mnie zaskakujesz, moja droga śmiertelniczko. A czyż te same gnomy, w pierwszym rzędzie, nie dostarczyły cię tu, na Lunitari?
   Sprzeciwiła się twierdząc, że to był tylko wypadek.
- Wypadki to są nieoczekiwane możliwości – powiedział smok – I mogą być wspierane.
   Kiedy Cupelix to powiedział Kitiara popatrzyła ponad ramieniem na gobelin Mrocznej Królowej. Wyniośle się na nią patrzyła.
- A co – zaczęła nie odwracając wzroku od hipnotyzującego gobelinu – co zrobisz, gdy zdołamy jakoś cię stąd wydostać?
- Polecę na Krynn, oczywiście, i tam zamieszkam. Bardzo chciałbym poznać świat śmiertelników z tym całym jaskrawym i energicznym życiem.
   Prychnęła drwiąco.
- A dlaczego tak reagujesz? – spytał Cupelix.
- Uważasz, że życie na Krynnie jest dziwne! A co powiesz o stworzeniach wśród których tutaj żyjesz? – powiedziała.
- jak dla mnie to są zupełnie zwyczajne. Wiesz, stanowią wszystko, co poznałem i już mnie dokładnie nudzą. Próbowałaś kiedyś dyskutować o filozofii z drzewo ludem? Równie dobrze możesz gadać z kamieniem. Czy wiesz na przykład, że roślinność na Lunitari jest tak słaba i przemijająca, że nawet nie posiada własnej magii? Tylko magiczna moc zawarta w moich, wciąż zamkniętych w skorupach jaj, towarzyszach powoduje, że jakieś życie tu istnieje.
   Cupelix potężnie westchnął.
- Chcę zobaczyć oceany, lasy i góry. Chcę rozmawiać z mądrymi przedstawicielami wszystkich ras śmiertelników a w ten sposób powiększyć zasoby swej wiedzy poza granice wyznaczane przez prastare księgi.
   Teraz zrozumiała.
- Ty pragniesz mocy – owidziała Kitiara.
   Cupelix zacisnął szpony w pięść.
- Jeżeli wiedza oznacza moc, to odpowiedź brzmi – tak, chcę. Do bólu jednak pragnę uwolnienia z tego doskonałego więzienia. Kiedy więc zwiadowcy moich Mikonów natrafili na latający statek gnomów to po raz pierwszy zaświtała mi nadzieja na udaną ucieczkę.
   Przez dłuższą chwilę Kitiara milczała. Dobierając słowa z niezwykłą dla niej ostrożnością, spytała.
- Nie obawiasz się kary gdyby ucieczka się udała?
   Zaskoczony smok aż cofnął łeb.
- Kary? Od kogo?
- Od tych, co zbudowali ten obelisk. Jeżeli jest jakieś więzienie, to najprawdopodobniej jest gdzieś jego strażnik.
- Bogowie śpią. Gilean Szary Wędrowiec, Sirrion, Reorx; wszyscy odłożyli wodze przeznaczenia. Ścieżka jest czysta, czas na działanie nadszedł. Sam fakt waszej podróży na Lunitari tego dowodzi. Za dni Humy tak rzecz nie byłaby nawet tolerowana – powiedział Cupelix.
- Bogowie śpią – mruczała Kitiara – Ścieżka czysta, czas działać!
   Takie myśli poruszyły wszystko w głębi jej ducha. To musi być prawda; smoki to wiedzą.
- Powiedz, o czym myślisz – spytał Cupelix – Zaczynam się niepokoić, gdy tak długo jesteś cicho.
   Przez głowę przeleciała jej śmiała myśl.
- Czy rozważałeś, co będziesz robił jak już znajdziesz się na Krynnie? – spytała – Twoje księgi są bardzo stare. Będziesz chyba potrzebował przewodnika.
- Masz kogoś konkretnego na myśli, moja droga?
- Niewielu zna Ansalon tak, jak ja – odparła – Moje wędrówki potrafiły zaprowadzić mnie doprawdy daleko. Razem moglibyśmy obejść cały świat i zebrać co tam w ręce by nam wpadło – spojrzała w oczy smoka – Jako partnerzy.
   Cupelix świsnął i gwizdnął niczym gotujący się czajnik. Przednimi łapami klepnął się po bokach. W parodiowaniu ludzkich gestów był całkiem niezły.
- Och, wspaniała kobiet! Zraniłaś mnie wesołością! Jestem martwy! – zawołał.
   Kitiara wzruszyła ramionami.
- Z czego tak się śmiejesz?
- Mówisz o partnerstwie ze smokiem tak zwyczajnie jak ja mówię o swych sługach, Mikonach. Czyżbyś wyobrażała sobie, że ty i ja jesteśmy sobie równi? Śmiały żart, doprawdy!
   Cupelix tak mocno kiwał się z rozbawienia, że wreszcie trzepnął łbem o ścianę za plecami. Otrzeźwiło go to, lecz Kitiara już była obrażona. Skoczyła na równe nogi.
- Chcę stąd odejść! – krzyknęła – Nie widzę sensu w siedzeniu tutaj i byciu wyśmiewaną!
- Siadaj – łagodnie powiedział Cupelix.
   Ponieważ dalej utrzymywała wyzywającą postawę smok przesunął ogon za jej plecy, dał klapsa, i już siedziała na marmurowej posadzce.
- Wyjaśnijmy sobie jedną sprawę, droga dziewczyno; na drabinie życia siedzę znacznie wyżej od ciebie. I ciągle zachowuję dobre maniery wobec swych gości, prawda?
   Kitiara potarła zraniony zadek i nic nie powiedziała.
- Zachowujesz się bezczelnie stojąc twarzą w twarz z jednym z najpotężniejszych stworzeń jakie kiedykolwiek istniało. Co czyni cię aż tak dumną?
- Jestem tym, co sama osiągnęłam – odpowiedziała zwięźle – W świecie, gdzie większość to tylko durne prostaki, ja uczyniłam sama siebie wojownikiem. Biorę to co mogę a daję to co chcę. Nie potrzebuję ciebie, smoku. Nie potrzebuję nikogo!
- Nawet Tanisa? – twarz Kitiary aż pociemniała z oburzenia – Spokojnie. Nawet twój śmiertelny druh, Sturm, może dosłyszeć jak twoje serce wykrzykuje jego imię. Kim jest ten człowiek i dlaczego aż tak go kochasz?
- Jest pół-elfem, nie człowiekiem, jeśli już musisz wiedzieć – Kitiara wzięła głębszy wdech – I wcale go nie kocham!
- Naprawdę? Czyżby moje wyczucie takich spraw było aż tak mylne? Chciałbym teraz wysłuchać opowieści o Tanisie – powiedział Cupelix zwijając usta w imitacji ludzkiego uśmiechu – Proszę?
- Chcesz o tym usłyszeć tylko po to, by mnie wyśmiewać.
- Och, nie, nie. Relacje międzyludzkie mnie fascynują. Chcę tylko je zrozumieć.
   Kitiara oparła się o odwrócony kocioł. Popatrzyła przed siebie usiłując przywołać obrazy z przeszłości.
- Sama chciałabym zrozumieć Tanisa – powiedziała – Bycie kobietą w samym środku męskiej gry – wojny – ciska cię pomiędzy wszystkie rodzaje mężczyzn. Większość z nich to zwykła zgniła kupa brutali i podrzynaczy gardeł. Za młodych dni musiałam walczyć w setkach pojedynków z mężczyznami, którzy chcieli mną pomiatać, czasem wykorzystać, aż wreszcie stałam się równie twarda i zimna jak ostrze, które noszę – pogłaskała rękojeść przypasanego miecza – Wtedy pojawił się Tanis. Wracałam właśnie do Solace. Była jesień a mnie nie było tam już od paru lat. Sezon wojaczki zwykle kończy się jesienią więc dostałam pieniądze od mojego ostatniego dowódcy. Jechałam na południe z kieszeniami pełnymi srebra. W lesie napadła mnie grupka goblinów. Strzała powaliła mojego wierzchowca i znalazłam się na ziemi. Gobliny wylazły z krzaków. Miały topory i maczugi i wyraźnie miali zamiar mnie wykończyć. Leżałam spokojnie i czekałam a nich. Kiedy się zbliżyli skoczyłam na równe nogi i wpadłam na nich nim zdążyli choćby okiem mrugnąć. Dwóch zabiłam niemal od razu i ruszyłam, żeby zatańczyć z drugą parą. Gobliny to raczej kipscy złodzieje a w bezpośredniej walce są wręcz marni. Jeden z nich się potknął i jakoś zdołał się nadziać na własną broń. Drugiego już naznaczyłam tak, że zaczął krwawić jak zarzynany prosiak. Już go miałam wykończyć gdy z gęstwy krzaków wyszedł ten piękny mężczyzna. Początkowo się trochę przestraszyłam, pomyślałam ,że jest z goblinami. Zanim zdążyłam się poruszyć zdążył wpakować szarą strzałę w ostatniego z przeciwników. Wtedy zdałam sobie sprawę, że on sądzi iż mnie ratuje.
   Przerwała na moment a na usta wypłynął jej cień uśmiechu.
- To zabawne, lecz na początku byłam na niego wściekła. Ten goblin był mój, rozumiesz, to ja miałam go zabić a Tanis mi go bezprawnie zabrał. Poszłam za nim, lecz postawił mi się na tyle długo by cały ten gniew mi minął. Jak myśmy się potem śmiali! Czułam się przy nim, przy Tanisie, wspaniale. Przez długi czas nikt nie był w stanie doprowadzić mnie do takiego samopoczucia. Niedługo potem zostaliśmy kochankami, lecz było w tym coś więcej. Żyliśmy, rozumiesz? Żyliśmy.
- Dlaczego ta miłość nie przetrwała? – cicho spytał Cupelix.
- Chciał, żebym już na zawsze została w Solace. Nie mogłam tego zrobić. Chciałam nawet przekonać go, żeby wyruszył wraz ze mną w drogę, lecz nie będzie nigdy walczył za pieniądze. Jak mówiłam jest pół-elfem; jakiś łotr, najemnik zgwałcił jego matkę i go począł. W jego sercu już zawsze dla takich żołnierzy było tylko lodowatem miejsce – Kitiara zacisnęła pięść – gdyby Tanis walczył u mego boku to nigdy bym od niego nie odeszła. Nigdy, do ostatniej kropli krwi w żyłach.
   Kitiara klepnęła się po kolanach.
- Z Tanisem to była prawdziwa zabawa. Był w tym znacznie lepszy towarzyszem od Sturma, który zawsze jest strasznie poważny. Tyle, że w końcu nadszedł czas kiedy musiałam wybrać albo jego sposób życia, albo swój. Wybrałam. No, i jestem tutaj.
- Cieszę się – powiedział Cupelix – Pomożesz w moim uwolnieniu?
- A więc wracamy do tematu? Ile jest to dla ciebie warte?
   Cupelix zadarł wysoko uszy powodując, że żyłkowana siatka za łbem stanęła pionowo.
- A nie obawiasz się o własne bezpieczeństwo? – zapytał grzmiącym głosem.
- Nie blefuj, smoku. Gdybyś zamierzał użyć gróźb to wystraszyłbyś Stuttsa, Birdcalla i Flasha zanim tu dotarli. Nie możesz nas zmusić do pomocy. Nie jesteś po prostu tego rodzaju smokiem, nie zrobisz tego.
   Zastraszająca postawa smoka uległa załamaniu, teatralna groza głosu też gdzieś zanikła.
- Prawda, prawda – powiedział spokojnie – Jesteś jak brzytwa, Kit. Tniesz głęboko i bez wysiłku.
   Kitiara zamachała ręką w żartobliwym salucie.
- Nie jestem kompletnym nowicjuszem w grze strachu i blefu – powiedziała wstając.
   Cieniutka wstążka nowego światła padła na jej ramię z ciętego okna w ścianie obelisku.
- Rozważ dobrze, smoku, co mówiłam o partnerstwie. Przecież to nie musi być na całe życie, pewnie tylko rok czy dwa. Zrób to dla mnie a ja przemówię za tobą.
   Słoneczne światło rozjaśniło komnatę. Magiczna kula w środku sklepienia ściemniała i całkiem zgasła. Teraz, w naturalnym świetle, Kitiara mogła już dostrzec, że księgi i zwoje smoka były mocno podniszczone. Bardziej niż sądziła. Gobeliny też już nadbutwiały. Widząc taki rozpad wokoło trudne położenie smoka było łatwiej zrozumiałe. Któregoś dnai w przyszłości Cupelix nie będzie miał czego czytać, czy co studiować. Będzie miał tylko kupkę zapleśniałej pulpy.
- Ile stuleci zycia jeszcze cię czeka? – spytała.
   Oczy smoka się zwęziły.
- Bardzo wiele.
- Cóż, ktoś, kiedyś może jeszcze tu dotrze i pomoże ci w ucieczce. Lecz tylko pomyśl o czekającej samotności. Wkrótce już nie będzie książek, nie będzie zwojów, nie będzie gobelinów. I nie będzie towarzystwa.
- Partnerstwo… jeden rok? – powiedział Cupelix.
- Dwa lata – twardo stwierdziła Kitiara – króciutka chwilka w życiu smoka.
- Prawda, prawda.
   Cupelix dał słowo. Będzie podróżował wraz z Kitiarą przez dwa lata jak tylko dotrą na Krynn. Przeciągnęła z szerokim uśmiechem. Kitiara czuła się wspaniale. Wyjdzie z tej wariackiej podróży na czerwony księżyc z czymś więcej niż tylko zwiększona moc mięśni. Smok, żywy smok jako jej towarzysz przez dwa całe lata!
- To będzie wspaniała przygoda – powiedziała do smoka.
   Cupelix trzasnął szczękami.
- Niewątpliwie.
   Kitiara podeszła do okna zaczerpnąć świeżego, chłodnego powietrza. Ze szczytu obelisku trzasnęła w błyskawica. Magiczne esencja wieży wyładowała się w niebo czerwonego księżyca. Gdy tylko rozbłyski przeszły Kitiara rozejrzała się po dolinie poniżej.
- Lunitarianie są w ruchu! – krzyknęła.
- Oczywiście; jest dzień, ich czas na ruch – odparł Cupelix.
- Ależ oni formują szyk! Chyba jednak zamierzają atakować!
* * * * *
   Mikonowie stali całkoeocoe nieruchomo więc Sturm ogłosił, ze najlepiej będzie dalej iść pieszo. Gnowmy zdążyły się już poodwiązywać i ześliznąć z grzbietów swoich wierzchowców. Sturm opadł na dół i poklepał Mikona po łbie; przyzwyczajenie jakie pozostało mu od pierwszego w życiu konia. Gigantyczna mrówka kiwnęła ostro kanciastym łbem i klapneła żuwaczkami. Czyżby odpowiedź pozytywna? – zastanawiał się Sturm. Ciężko było stwierdzić.
   Rozsypane wokoło śmieci sięgały Sturmowi po kolana natomiast gnomom do połowy piersi. Sturm ujrzał Sightera uważnie badającego szkłem powiększającym kawałek czerwonej skóry.
- Hm, nie wygląda to na materiał pochodzenia warzywnego – rzekł Sighter.
   Cutwood próbował coś ołówkiem napisać ba brązowym kawałku materiału przypominającego pergamin, lecz ołówkowe pismo się nie przyjmowało – materiał był zbyt miękki i delikatny. Kawałek tego materiału Sturm z kolei próbował rozedrzeć na dwoje, lecz nie dał rady.
- Byłby to znakomity materiał na cholewki do butów – powiedział – Ciekawe co to takiego?
- Powiedziałbym, że jest to jakiś rodzaj skór zwierzęcych – powiedział Sighter chowając szkło do futerału.
- Nie ma tutaj, na Lunitari, żadnch zwierząt, wyjąwszy smoka, oczywiście – sprzeciwił się Sturm – Nawet Mikonowi to bardziej minerały niż zwierzęta.
- Jest niewykluczone – wolno odezwał się Wingover – że w tych jaskiniach żyją jednak jakieś innego rodzaju zwierzęta. Zwierzęta, których jeszcze nie widzieliśmy.
   Rainspot cicho wciągnął powietrze.
- Zwierzęta gnomo żerne?
- Eee tam – odparł Sighter – Mikonowie nie pozwoliliby żyć nieczemu niebezpiecznemu w takiej bliskości smoczych jaj. Przestań się zamartwiać.
   Flash trochę się oddalił od reszty i teraz badał dotykiem białą skorupę pokrywającą ściany. Wyciągnął zza pasa wypełnionego przeróżnymi narzędziami młot i dłuto i palnął zimną stalą w niewielkie narzędzie.
   BONG! Niewielki młotek uderzył w dłuto a cała jaskinia rozległa się zwielokrotnionym echem dźwięku. Wibrację nim wywołane były tak potężne, że gnomy potraciły równowagę i wpadły w gruby pokład śmieci. Sturm ustał bowiem chwycił się kwadratowego stalagmitu i tak stał aż wreszcie wibracje ustały.
- Nie rób tego więcej – powiedział płaczliwie Cutwood.
   Mając tak udoskonalony słuch przy takim głośnym dźwięku jego nos po prostu zaczął krwawić. Wszyscy Mikonowie zaczęli kląskać żuwaczkami i potrząsać głowami.
- Fascynujące! – powiedział Stutts – Doskonała komora rezonacyjna! Ach, to ma sens!
- Co takiego? – spytał Roperig.
- Te porozrzucane odpady. To tylko wykładzina. Ma to na celu wytłumić stąpanie mrówek po posadzce.
   Przepychali się przez te zwały odpadów aż do końca prostokątnej komnaty. Poziom sklepienia wyraźnie się obniżał a posadzka podnosiła aż w końcu powstał z tego ciasny, okrągły otwór wyjściowy. Brzeg otworu był ponacinany twardymi, kwarcowymi włóczniami za sprawką maszerujących tędy Mikonów. Cokolwiek bardziej miękkiego od gigantycznej mrówki zostałoby pocięte tutaj na kawałki gdyby tylko próbowało przedrzeć się przez powstałe zadziory. Gnomy się zatrzymały i zaczęły przerzucać propozycjami sposobów rozwiązania problemu wejścia. Sturm podparł się pięściami o biodra i ciężko westchnął. Obrócił się i nazbierał naręcze pergamino podobnych odpadów, po czym położył je na zadziorach otworu. Położył dłoń na takiej pergaminowej poduszce i nacisnął. Twarde dzioby przebiły się przez trzy, może cztery warstwy, lecz te na górze pozostały całe.
- Pozwól mi – mruknął Sturm.
   Podniósł Stuttsa i posadził go na powstałej okładzinie. Stutts ześliznął się prosto przez otwór do komnaty po drugiej stronie. Kolejne gnomy poszły jego śladem jeden po drugim. Gnomy zanurkowały głowami do przodu w zwykły dla nich, czyli wesoły i pozbawiony wszelkich obaw sposób. Musiał ich dogonić. Sturm pośpieszył przez wąski otwór wprost do kolejnej komnaty.Żyłki kryształu koloru czerwonego wina ściekały szczelinami skał. Kiedy miękki kryształ natykał się na cieplejsze i wilgotniejsze powietrze jaskini natychmiast zaczynał świecić purpurą i przybierał jakąś stałą formę. Wokoło znajdowały się całe tuziny jakby niedokończonych form Mikonów; tu same głowy, gdzie indziej kompletne korpusy pozbawione nóg a inne już tak w pełni ukształtowane, że nawet poryszały antenami.
- A więc tak wygląda wylęgarnia mrówek – powiedział Wingover.
- Słowo wylęgarnia nie jest chyba najwłaściwsze – wtrącił Roperig.
- Żywy skalny kryształ – sapnął bez tchu Stutts – Co też mogło wpłynąć nań tak, by przyjmował kształt mrówek?
- Sądzę, żo to wpływ smoka – powiedział Sighter kończąc obchód wokół raczkujących Mikonów – Pamiętacie… mówił, że próbował przekształcić drzewo ludy w swoje sługi, lecz bez powodzenia. Musiał odkryć ten żywy kryształ i zdecydował się go użyć by otrzymać doskonale posłusznych i ciężko pracujących niewolników.
   Ciasną grupą podeszli do środka wysokiej, wąskiej jaskini. I tak jak wcześniej tak i tutaj niebieskawe stalaktyty zwieszające się ze sklepienia rozsiewały wokoło słabe światło. Flash podszedł do jednego, prawie już kompletnego, Mikona i próbował zmierzyć średnicę jego łba. Mrówka ruszyła się jak błyskawica i zamknęła potężne szczęki na ramieniu gnoma. Flash wrzasnął.
- Cofnij się! – krzyknął Sturm wyciągając miecz.
   Usiłował podważyć szczęki, lecz chyt stwora był zbyt silny. Zacisk piło zębnych szczęk mógł z łatwością przedrzeć się zarówno przez mięśnie jak i przez kość. Sturm zauważył, że ramię Flasha nie krwawi. Gnom się skręcał i wywijał, walił w łeb mrówki twardy jak skała przy pomocy składanej byle jak miarki.
- Złapała cię za ramię? – pytał Sturm.
- Uh! Agh! Tak! A ty myślisz może, że to moja stopa?
   Sturm wyciągnął rękę i wyczuł ramię Flasha. Szczęki Mikona chybiły. Złapały jedynie rękaw gnoma.
- Zdejmij kurtkę – łagodnie rzekł Sturm.
- Uh! Argh! Nie mogę!
- Pomogę ci.
   Sturm sięgnął na pierś gnoma i odciął skomplikowaną serię guzików i sznurówek kurtki. Wyciągnął lewe ramię Flasha a potem i prawe. Pusta kurtka zwisała ze szczęk Mikona. Uformowana w połowie mrówka nie ruszyła się z miejsca.
- Moja kurtka! – zawył Flas.
- Nieważne! Lepiej podzięku j swym bogom, że twoje ramię nie dostało się pomiędzy te szczypce – odparł Sturm.
- Dzięki, Reorxie – powiedział gnom.
   Z tęsknotą popatrzył na utraconą kurtkę. Wielka łza splunęła mu po liczku.
- Sam tą kurtkę zaprojektowałem. WspanialeDopasowanaWiatrochronnaKurtka Model III.
- Możesz zaprojektować nową – pocieszająco powiedział Wingover – A nawet trochę lepszą. Z odejmowanymi rękawami, na wypadek gdybyś znowu znalazł się w podobnym okolicznościach.
- Tak, tak! Co za wspaniała uwaga, odejmowane rękawy!
   Flash od razu zaczął szkicować odpowiedni projekt na własnej, białej koszuli. Jaskinia zakręcała kilka razy za wylęgarnią mrówek. Pojawiały się przeróżne jej odnogi. Właściwie nie było żadnego sposobu, by stwierdzić gdzie podróżnicy mają się udać. Cutwood zasugerował, żeby się rozdzielić i wypróbować wszystkie tunele, lecz Stutts ostro zaprotestował a Sturm się z nim zgodził.
- Pojęcia nie mamy jak wielkie są te jaskinie jeżeli więc wszyscy się porozłazicie to jest spora szansa, że zagubimy się tu wszyscy już na zawsze. Poza tym nie wiemy, jak zareagują Mikonowie gdy zaczniemy się rozdzielać – powiedział Sturm.
- Wyglądają na bardzo dosłownie rozumujących – powiedział Sighter – Rozdzielone pary to według nich może być coś zupełnie innego niż jedna grupa dziesięciu osób.
   Widok kurtki Flasha zamkniętej w potężnym, nieprzełamywanym uścisku szczęk Mikona stanowił potężny bodziec w podjęciu prawidłowej decyzji. Nikt już nie mówił by się rozdzielić.
   Wybrali najszerszą i najprostszą ścieżkę. Posadzka stopniowo się obniżała gdy oddalali się od komory narodzin Mikonow, w końcu jednak nachyliła się tak mocno, ze gnomy zrezygnowały ze schodzenia a miast tego usiadły i zaczęły zjeżdżać. Sturm wolałby może jednak schodzić, lecz posadzka posadzka była śliska od rosy więc po krótkim wahaniu poszedł w ślady gnomów.
   Zjechał spokojnie do kolejnej komnaty. Było tu o wiele cieplej i bardziej wilgotno; powietrze wręcz parowało. Woda spływała po ścianach i kapała z góry. Kiedy wstał zdołał dostrzec sylwetki gnomów przebijające się przez białe tumany mgły.
- Stutts! Sighter! Gdzieś cie wszyscy podziali? – zawolał.
- Tutaj!
   Sturm niepewnie wszedł w mgłę. Jaskinia była nieźle oświetlona z góry (zasługa dużej liczby świecących stalaktytów) natomiast z posadzki promieniowało wyraźnie odczuwalne ciepło.
- Uważaj na magmę – powiedział Cutwood ukazując się tuż przed nim z oparu mgły.
   Gnom wskazał na wznoszący się lej zeszklonej skały, który trochę przeszkadzał im w drodze. Z szerokiego otworu lejka wydobywała się płomienna aureola. Sturm nachylił się nad lejem i odkrył, że naturalna czasza jest wypełniona jasno pomarańczowym płynem. Pośrodku czaszy wodniście coś bąbelkowało.
- Stopiona skała – wyjaśniał Cutwood – To dlatego tak gorąco w tej jaskini.
   Sturma opanowała niemal nie przezwyciężana chętka by dotknąć tej bąblującej materii, lecz jednak podmuch gorąca na twarzy uświadomił mu szybko jak gorąca w rzeczywistości jest ta magma. Z oparów wirującej mgły ukazał się tymczasem kolejny gnom, Wingover.
- Tędy! – zawołal.
   Skierowali się zgodnie z jego wskazówką. Przeszli przez ogród pełen kipiących kotłów z których wydostawały się bąble stopionej i wrzącej lawy. Powietrze wokół nich cuchnęło siarką i właściwie nie nadawało się do oddychania. Sturm zaczął kaszleć i szybko przycisnął do ust chustkę. Gdzieś bliżej ściany jaskini te opary lekko się rozwiewały. Gnomy zebrały się w pobliżu niewielkiej dziury w ścianie. Sturm uniósł głowę i dostrzegł, że dziura jest ciemna.
- Czy to to? – spytał głośno.
- Musi być – odparł Sighter – Innej drogi nigdzie nie widać.
- Cyba, że właściwiy był któryś z tunela jakie minęliśmy – zasugerował Roperig.
   Czarny okrąg nie był zbyt zapraszający.
- Jak do tej pory to ścieżkę wyznaczono dokładnie do tego miejsca – powiedział Stutts – Jako najstarszy z kolegów to ja powinienem pójść tam pierwszy…
- Nie, nie ty – zaoponował Sturm – Ja jestem uzbrojony. Pójdę pierwszy i upewnię się, że jest to bezpieczne.
- Och, wspaniały pomysł! – oznajmił Roperig.
- Dobrze, skoro się upierasz… - odparł Stutts.
- Będziesz potrzebował światła – rzekł Flash.
   Odpiął jedną z przepastnych kieszeni znajdujących się na przedzie nogawic.
- Daj mi chwilkę a pożyczę ci mojego projektu SkładającąSięSamoZapalającąKieszonkową-
-Lampę, Wzór XVI.
   Flash odpakował płaskie, conowe pudełko i postawił je na posadzce. Z drewnianego pudełka wydostał jakieś kleiste coś, co przypominało smar do osi. Wpakował łyżkę tego czegoś do lampy. Z inej kieszeni wyciągnął wąską, kryształową fiolkę. Dokładnie zakorkowaną. Zerwał woskowe szczeliwo i odkorkował. Ostry, ulotny aromat rozszedł się po całej jaskini. Flash przykucnął i ostrożnie wyciągnął ramię w stronę lampy. Przyknął oko gdy pojedyncza kropla płynu spadła z fiolki.
   Kropelka spadła na masę smaru i nagle wszystko buchło! Jasny błysk rozświetlił całe otoczenie a smar zaczął się wesoło palić. Sturm sięgnął po lampę, która zachwiała się nagle i rozesłała wokoło kawałki płonącego smaru oraz kupki iskier.
- Jesteś pewny, że to jest bezpieczne? – spytał.
- Cóż, po paru minutach pewnie cyna się stopi 0 odparł Flash – Ale do tego czasu wszystko będzie w porządku.
- Cudownie.
   Podniósł niewielką acz lekko wybuchową lampę za cieniutki metalowy pierścień i ruszył z nią przez otwór w ścianie. Gnomy zebrały wokoło wznosząc do góry różowe twarze okolone białymi brodami. Przypominał wiązankę stokrotek obracających się za słońcem. Sturm ruszył po krzywej rampie i po chwili wszedł do komnaty gdzie panowała pełna szacunku cisza. Nawet wciąż pryskająca lampa zdecydowała się zmniejszyć płomień i uspokoić. Zszedł z rampy prosto na posadzkę z ledwo oczyszczonego kamienia i napawał się widokiem jakiego żaden śmiertelnik nie doświadczył od tysiącleci.
   Smocze jaja. Rząd za rzędem wyrzeźbionych nisz, półka nad pólką. Rozciągało się to daleoko poza zasięg chwiejnego światełka kieszonkowej lampki Wzór XVI. Brzegi każdej niszy połyskiwały wilgocią uformowaną gdy parne powietrze z dołu spotyka chłodniejsze powietrze znajdujące się w tej komnacie. Do Sturma dotarły głosy gnomów.
- Co tam widzisz?
- To jest to – odparł osłaniając usta dłonią – Wielka komnata jaj!
   Gnomy runęły rampą i wlały się do jaskini mijając ruchem błyskawicy Sturma. Musiały lepiej widzieć! Ich ochy i achy mieszały się z bardziej ognistymi wykrzyknikami ze świętej trójcy zawołań: na Reorxa, na przekładnie, o hydrodynamiko!
- Jak sądzisz, ile tu może być tych jaj? – zapytał bez tchu Fitter.
   Sturm rzucił spojrzenie na Sightera.
- W polu widzenia jest osiem półek – powiedział gnom – I sześćdziesiąt dwa na każdej, to…
- Całkowita suma… - dziko dodał Curwood.
- 496 – powiedział Sturm pamiętając liczbę wymienioną przez Cupelixa.
- Prawidłowo – dodał Stutts kończąc obliczenia.
   Pomaszerowali naprzód pod przewodnictwem Sturma. Wingover wlókł się raczej z tyłu bowiem światło lampy praktycznie go oślepiało. Był w stanie widzieć poprzez aksamitną ciemność tak więc szedł z tyłu i miał oko na otwór wejściowy.
- Ouć! – mruknął Sturm podnosząc lampę drugą ręką bowiem pierścień stał się już bardzo gorący.
- Tędy! Skręcamy tutaj! – zawołał nagle Roperig.
   Sturm skręcił w lewo.
- O co chodzi? – spytał.
- Coś się tam poruszało. Nie widziałem zbyt wyraźnie.
   Coś kruczo czarnego przedreptało z niszy za jajami i skoczyło prosto w powietrze w stronę niesionego przez Sturma światła. Niezdarnie się cofnął i upuścił lampę. Coś niewielkiego i jakby futrzastego otarło mu się ostopy i uciekło. Gnomy zaczęły coś wykrzywkiwać i wszystkie zaczęły skakać.
- Cisza! Cisza, powiedziałem! – huknął Sturm.
   Odnalazł upuszczoną lampę. Paliwo w niej było już na ukończeniu. Pozostała tylko niewielka korona błękitnego płomienia krążąca nad resztką smaru. Sturm ochronił dłonią wątlutki płomień a wtedy ten troszkę urósł. Podniósł lampę i popatzył na gnomy.
   Nie były w nawet najmniejszym stopnu przestraszone. Wingover podbiegł do przodu ze swego miejsca w szyku i nadepnął stopą na to coś, co wyskoczyło z niszy jaja. Skręcało się to pod paluchem stopy usiłując uciec. Na pierwszy rzut oka przypominało tłustego, włochatego pająka, lecz gdy Sturm przybliżył lampę wszyscy mogli już rzecz rozpoznać.
- Ależ to rękawiczka! – zdumiał się Stutts.
- Jedna z rękawic Kit – powiedział Sturm rozpoznając szew na wierzchu rękawicy – To jedna z tej pary co ją zostawiła na Mistrzu Chmur gdy ruszyliśmy na ekspedycję w poszukiwaniu rudy.
- Ale skąd się tu wzięła? – pytał Rainspot.
   Bircall wyćwierkał własne pytanie.
- On pyta: dlaczego to jest żywe? – dodał Stutts.
   Rainspot chwycił rękawicę ujmując ją za „palce” i powiedział Wingoverowi by ten podniósł stopę. Przepowadacz pogody podniósł rzecz do oczu i mruknął.
- Silna mała rzecz!
   Sighter już patrzył przez szkło powiększające.
- Ta rękawica jest wykonana z krowiej skóry futra królika, lecz szwy jakoś zniknęły.
   Nacisnął miękką skórę palcami.
- To coś ma własne bicie tętno.
- Niedorzeczne! – powiedział Flash – Rękawice nie ożywają.
- Na Lunitari – wtrącił Stutts – Czemu nie?
   Sturm pamiętał wzmiankę Cupelixa na temat skumulowanej siły życia smoczych jaj będącej odpowiedzialną za intensywność aury magicznej na Lunitari. Powiedział to gnomom.
- Ach – powiedział Sighter z mądrym wyrazem twarzy – Poziom mocy magicznej musi być w tych jaskiniach niezwykle wysoki. Ośmielę się przypuszczać, że każdy produkt pochodzenia zwierzęcego czy roślinnego pozostający tu wystarczająco długo będzie w stanie rozwinąć własny sposób życia.
   Roperig popatrzył w dół na własne, wykonane ze świńskiej skóry, buty.
- Chcesz powiedzieć, że moje buty mogą nagle ożyć i uciec gdzieś unosząc mnie ze sobą?
- Nie będziemy tu raczej aż tak długo by coś takiego mogło się stać – uspokajał Stutts.
   Rainspot odłożył rękawicę na posadzkę i przyszpilił ją stopą. Cutwood zasugerował, że można by dokonać sekcji i zbadać jej organy wewnętrzne.
- Puście ją. Jest niegroźna – powiedział Sturm – Nie mamy czasu na takie głupstwa.
   Rainspot uniósł stopę i rękawiczka szybko dotruchtała. Skryła się w kolejnej niszy smoczego jaja.
- Zatanawiam się – mruknął Flash – Co jedzą żywe rękawiczki?
- Palcowe pożywienie – odpalił Fitter.
   Roperig lekko pacnął go w głowę i jego ręka natychmiast się tam przykleiła.
- Skończyliście? – niecierpliwie odezwał się Sturm – Tej jaskini jest jeszcze całkiem sporo a nie sądzę, żeby lampa długo wytrzymała.
   W rzeczy samej kiey tylko skończył to mówić srebrzyste krople stopionej cyny zaczęły skapywać z lampy.
   Pognali tunelem dalej. Nagle dotarł do nich dźwięk ruchu więc się zatrzymali. Tylne odnóża i kroplo kształtny odwłok pracującego Mikona wyłonił się z ciemności. Mikon wyczuł niesione przez nich światło i dotruchtał obok intruzów. Anteny mrówki niemalże się wyprostowały gdy tak badała ludzi i gnomy. Sturm poczuł przez moment płomień strachu. Jeżeli Mikon zaatakuje to jego samotny miecz nie da rady.
   Mikon pokiwał czułkami ponownie i obrócił się wstecz. Sturm i gnomy wydali kolektywne westchnienie ulgi. Prześliznęli się o cale od gigantycznej mrówki. Była zajęta ociosywaniem szklistej „rosy” spod półki na której leżały smocze jaja. Fragment takiego kryształku wylądował u stóp Rainspota, który szybko go podniósł i wrzucił do jedwabnej torby.
- Do późniejszej analizy – powiedział.
   Nic nie wskazywało na to, że jaskinie mają zamiar się gdzieś skończyć. Po spenetrowaniu kolejnych stu jardów Sturm dał hasło do zarzymania. Miejsce, gdzie się zatrzymali było pełne Mikonów a gigantyczne mrówki przechodziły obok podróżników zwracania na nich uwagi. Cupelix nakazał im ignorowanie obecności intruzów a mrówki były posłuszne; na swój własny, precyzyjny i niezachwaiany sposób.
- Lepiej zacznijmy wracać nim zostaniemy tu rozdeptani –powiedział Sturm unikając nawałnicy nóg Mikonów.
   Rainspot uniknął kolejnych gdy mrówki podeszły do czyszczenia kolejnych smoczych jaj. Odrzucały wióry i namaszczały twarde jaja po czym wystawiały na powietrze dolne, dotąd ukryte, ich powierzchnie. Niektóre skorupy miały już szorstkie warstwy złuszczeń więc mrówki skrupulatnie usuwały martwe części. To własnie te odpadki tworzyły pergemino podobną wykładzinę jaką napotkali w pierwszej komnacie. Rainspot podniósł jeden plik takich  płatków odrzuconych ze spodniej części jaja. Najbliższy z Mikonów ostro się odwrócił i chwycił skórzaste fragmenty żuwaczkami.
- Nie! – wrzasnął z uporem Rainspot – To moje, już to przecież wyrzuciłeś!
   Gnom zaparł się piętami i pociągnął. Skrawki nie puściły, mrówka też. Raispot stawał się powoli coraz bardziej zły. Otaczająca go chmura pociemniała a w jej wnętrzu zaczęły błyskać niewielki błyskawice.
- Rainspot, puść. Weźmiemy próbki z zewnętrznej jaskini – namawiał Wingover.
   Nieustępliwy opór Mikona powodował narastające w spokojnym dotąd gnomi szaleństwo, i to coraz większe. Czterostopowej szerokości cyklon uderzył w mrówkę a niewielkie grzmoty odezwały się echem w jaskini.
   Sturm wszedł w niewielką burzę Rainspota. Ku jego zdumieniu woda w niej była gorąca.
- Rainspot! – zawołał łapiąc nieiwiekiego człowieczka za ramię – Chodźmy!
   Grot błyskawicy, jak na warunki sił natury raczej niewielkiej bo liczącej wszytkiego pięć stóp, uderzył Mikona w sam środek łba. Uderzenie odrzuciło Sturma i Rainspota przynajmniej sześć stóp wstecz. Gnom wylądował na Sturmie, potrząsnął głową, i spostrzegł trzymany w ręku kawałek skórzastej skorupy jaja.
- Mam to! – zawołał tryumfalnie.
   Sturm leżał płasko na plecach i nie promieniał szczęściem.
- Nie mógłbyś?
   Rainspot się zarumienił i stoczył z brzucha mężczyzny.
- Popatrzcie tylko – powiedział zdumiony Cutwood.
   Gnomy pierścieniem otoczyły mrówkę uderzoną piorunem.
   Błyskawica rozłupała głowę stwora na pół z precyzją znaną tylko przecinającym diamenty jubilerom. Bezgłowe ciało Mikona padło na posadzkę i leżało nieruchomo. Natychmiast pojawiła się dwójka innych Mikonów i zaczęła sprzątać. Pozozrywali zwłoki mrówki na kawałki i poodnosili je wszystkie gdzieś dalej.
- Przynajmniej wiemy, że to można zabić – powiedział Roperig.
- I nasz Rainspot tego dokonał! – powiedział Fitter.
   Delikatny przepowiadacz pogody wydawał się śmiertelnie zasmucony.
- Nigdy w życiu nie straciłem opanowania do tego stopnia – powiedział – Tak mi przykro. To jest niwybaczalne. Biedny sługa tylko wykonywał swe obowiązki a ja go zabiłem.
- Bardzo poważnie go zabiłeś – powiedział Sturm będąc pod wielkim wrażeniem całego zajścia – Przypomnij mi, bym cię nigdy nie rozzłościł.
- Mam nadzieję, że Cupelix się nie rozzłości – Rainspot wbył ciężko wystraszony.
- Przecież nie zrobiłeś tego specjalnie – pocieszał go Roperig.
- Wątpię, by pojedyncza mrówka tak wiele dla niego znaczyła – odparł Sturm – A teraz już wracajmy.
   Lampa skończyła się nim jeszcze dotarli do rampy prowadzącej do parnej jaskini. Przewodnictwo przejął Wingover i każdy trzymał teraz rękę osoby przed nim i za nim. Poruszali się jak żywy łańcuch. Ominęli raczkujące mrówki w jaskini narodzin – choć Flash bardzo łakomie popatrywał na swą kurtkę wciąż wiszącą jeszcze ze szczęk Mikona – i za niedługo znaleźli się w komnacie pokrytej śmieciami i odpadkami. Szóstka Mikonów była dokładnie tam, gdzie je zostawili, nie poruszyły się nawet o cal. Sturm i gnomy zaczęli je dosiadać i bez słowa czy gestu gigantyczne mrówki ruszyły w drogę.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#24 2017-12-09 19:34:49

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 24

Spodnie małego Fittera

   Smok na szyi którego siedziała jak przyklejona Kitiara, rozłożył skrzydła i jak kamień ruszył w dół ze swej kryjówki. Na tej wysokości skrzydła miały tylko ułatwiać lądowanie i opóźniać lot. Kitiara zdążyła odrzucić opończę i dopaść otworu wejściowego ukształtowanego jak zwykłe rozcięcie gdy Mikonowie wnieśli Sturma i całą gromadę gnomów.
- Czas najwyższy! – zawołała – Wszyscy do broni, wszyscy… Lunitarianie ustawiają się do ataku!
   Kaskada szklanych oszczepów wpadła łukiem przez otwór wejściowy i roztrzaskała się na marmurowej posadzce. Gnomy, chociaż wyraźnie zaciekawione, cofnęły się przed deszczem szklanych odłamków. Lunitarianie dziko huczeli.
- Chodzi im o ciebie –powiedział Cupelix – Chcą twojej krwi.
- Przecież z pewnością nie mogą tu wejść? – powiedział pytająco Rainspot.
- Drzewo ludy nie posiadają rozsądku – odparł smok.
- A więc nadchodzą –ponuro stwierdził Sturm.
   Zrzucił wierzchnie okrycie i zacisnął pancerz i hełm. Kitiara niestrudzenie przechodziła przez drzwi w te i z powrotem przyciągając uwagę drzewo ludów.
- Dziabniemy je choć troszkę? – spytała Sturma.
- Trzeba ich koniecznie zniechęcić – przyznał i zwrócił się w stronę smoka – Mógłbyś pożyczyć paru Mikonów? Wyrównałoby to trochę nasze szanse.
- Nie na wiele się przydadzą – odparł Cupelix.
   W powietrzu gwizdnął szklany topór i uderzył w łuskowaty korpus. Odbił się nieszkodliwie i rozleciał na posadzce. Cupelix spokojnie popatrzył na rozbitą broń.
- Mikonowie są niemal całkowicie ślepi w blasku dnia – powiedział – Jeśli spuszczę ich ze smyczy to mogą równie dobrze jak drzewo ludy was pociąć na kawałeczki.
- Dość gadania – warknęła Kitiara i umieściła tarczę na przedramieniu – Zamierzam trochę stalą pomachać!
   Sturm zacisnął mocniej pas swego miecza.
- Kit, zaczekaj na mnie!
   Nie miał tarczy, lecz jego kolczuga była znacznie cięższa. Dobył miecza i ruszył w stronę drzwi.
   Drzewo ludy wspinały się na wał ziemny usypany  przez Mikonów a teraz używały jego wysokości do uzyskania rozpędu pozwalającego rzucać dalej włóczniami. Kitiara wyżej uniosła tarczę a oszczep za oszczepem się o nią rozbijał.
- No, chodźcie tu, korą okryte paskudy! – wołała – Rzucajcie! Kitiara Uth Matar nadchodzi po was!
   Ruszyła pod górę zbocza. Z powodu zarówno stromości zbocza jak i sypkości gleby nie było jej łatwo. Bardziej rozważny Sturm obiegł obelisk do miejsca gdzie wał nie był tak stromy. Wpadł na szyt właściwie w tym samej chwili co i Kitiara, tyle że dzieliło ich teraz około czterdziestu jardów i ponad dwudziestu drzewo ludów.
   Sturm musiał szermować przeciw Lunitarianom na górze i uchylać się przed włóczniami ciskanymi z dołu. Lunitarianie huczeli najgłośniej jak tylko mogli. Nie trzeba było wielkiej wyobraźni by ujrzeć gniew na zniekształconych, prostych twarzach.
   Kitiara wpakowała się w trójkę drzewo ludów wyraźnie zresztą nad nią górujących. Niewiele więcej mmogła zrobić poza zadawaniem głębokich ciosów tnących swym mieczem. Jednego złapała za konarzyste ramię, pociągnęła je do dołu i odrąbała jednym cięciem. Odcięta kończyna upadła na ziemię i zaczęła się czołgać w poszukiwaniu dotychczasowego właściciela. Wplątała się w nogi Kitiary która natychmiast się potknęła i upadła na plecy w samej zawierusze ciosów szklanych włóczni. Drzewo ludy dosłownie zalały kobietę tak więc Sturm mógł tylko myśleć, że jest poważnie ranna. Ryknął na wrogów i zaczął z furią ciąć ich plecy. Nie mogąc pchnąć i trafić w serce skoncentrował się raczej na nogach. Szklane ostrze musnęło twarz. Zostawiło gorejącą kreskę, która już zaczęła krwawić. Zignorował to. Lunitarianie przewracali się i spadali z ziemnego nasypu. Lecieli prosto na dół, przewracając towarzyszy jak uderzone kręgle.
   W prawej nodze Sturm poczuł potworny, rozdzierający ból. Spojrzał za siebie i ujrzał szklaną włócznie wbitą w tył uda. Po jej ostrzu już spływała purpurowa krew. Machnął mieczem i rozbił włócznię pozostawiając jej grot w nodze. Kitiary nie mógł nigdzie dostrzec. Zszedł na dół. Był osłabiony bólem i upływem krwi. Ześliznął się po zboczu nasypu jak najbliżej obelisku. Huczące drzewo ludy ruszyły za nim wykrzykując własną wersję jego imienia.
   No, to koniec – pomyślał – tak się to wszystko kończy. Spodziewana nawałnica ostrzy jednak nie spadła na nieopancerzoną twarz i szyję. Dźwięki bitwy rozgorzały gdzieś powyżej. Ze zdumieniem jednak odnotował, że w tych dźwiękach słychać wysokie piski radości i tryumfu. Gnomy? Przecież nie mogą się nawet wychylić! Zostaną zaszlachtowani!
   Huczenie rozszalałych Lunitarian przygasło. Sturm z wielkim wysiłkiem podniósł głowę by sprawdzić co się właściwie dzieje. Na szczycie nasypu stał drzewo lud wywijający szklanym mieczem jakby starał się odeprzeć jakiegoś niewidzialnego wroga. Jakiś ciemny przedmiot gwizdnął w powietrzu i uderzył drzewo luda w twarz z głośnym ŁUP! Lunitarianin zniknął po drugiej stronie nasypu goniony okrzykami i śmiechem gnomów.
   Ktoś obrócił Sturma dokoła. Z oczu posypał mu się czerwony kurz. Kitiara.
- Wygląda, że dopadłeś jednego – powiedziała przyjacielsko.
   Miała podrapaną twarz i zacięcia na dłoniach, lecz poza tym nie odniosła ran.
- Nic ci nie jest? – spytał słabo.
   Kitiara potrząsnęła głową i przytknęła mu do ust szyjkę własnej butelki z wodą. Krople deszczówki okazały się największym przysmakiem w jego życiu,
- Hej, Panie Sturm! Pani Kitiaro! Zwyciężyliśmy! – oznajmił Stutts.
   Wpakował kciuki za szelki i wypiął pierś do przodu.
- ImprowizowanyCepNogawkowy Wzór I okazał się sukcesem!
- Co?
- Nieważne – wtrąciła Kitiara – Musimy cię zabrać do środka.
   Podniosła go z taką samą łatwością z jaką on podniósłby dziecko i zaniosła do wnętrza obelisku.
   Gnomy poklepywały się wzajemnie po plecach i gadały tak głośno i szybko jak tylko gnomy potrafią. Sturm ujrzał przedziwną konstrukcję stojącą po jednej stronie przejścia: pionowy zbiór dźwigni i przekładni z którego zwisały trzy pary gnomiego rozmiaru portek napełnionych czymś ciężkim, pewnie ziemią. Cupelix, wszystko intensywnie obserwując, siedział na najniższej belce. Gdy tylko ujrzał, że Sturm jest ranny, natychmiast zaoferował pomoc w leczeniu.
- Żadnej magii – z uporem odezwał się Sturm.
   Cała noga bolała go już przeraźliwie, cała była już drętwa. Była też zimna, absolutnie lodowata. Szeroka, spiżowa głowa smoka zniżyła się szybko do twarzy rycerza.
- Żadnej magii, nawet gdy chodzi o twoje życie? – spytał głos wypolerowanego jaszczura.
- Żadnej magii – z uporem powtórzył Sturm.
   Rainspot obrócił twarz Sturma i podał mu gorzko smakujący korzeń prosto do usta.
- Przeżuj, proszę – powiedział.
   Ufając, że jest pod opieką bardzo nie magicznych gnomów Sturm zrobił, o co go poproszono. Po chwili odrętwienie ogarnęło całe jego ciało.
   Nie zasnął. Całkiem wyraźnie słyszał konsultacje gnomów nad jego raną, raczej słyszał niż poczuł ja wyjmowano ostrze szklanej włóczni z mięśni, słyszał jak smok doradzał w jaki sposób najlepiej zamknąć otwartą ranę. A potem leżał na brzuchu, odrętwienie minęło. W nodze pulsowało mu niemiłosiernie. Podniósł się opierając na przedramionach.
- Jeżeli zapytasz „gdzie ja jestem” to cię palnę – serdecznie odezwała się Kitiara.
- Co się stało? – spytał.
- Byłeś ranny – odparł Sighter, który właśnie przyklęknął obok głowy Sturma.
- To akurat dobrze pamiętam. Kto odparł drzewo ludy?
- Chciałabym móc powiedzieć, że to ja – powiedziała Kitiara.
- My tego dokonaliśmy – oznajmił Stutts wychodząc zza pleców Sightera.
   Cupelix coś tam zagrzmiał, czego Sturm nie zdołał zrozumieć a co spowodowało, że Stutts lekko przybladł i dodał.
- Z pomocą smoka, oczywiście.
- Przystosowaliśmy projekt gnomiej katapulty – powiedział Wingover.
   Ukląkł obok Stuttsa i spoglądał ponad ramieniem Sightera.
- Użyliśmy portek Cutwooda, wypełniliśmy je ziemią jako próbkę do katapultowania. Birdcall zasugerował, żeby od razu rzucić nimi w Lunitarian ale to by starczyło tylko na jeden strzał…
- … więc ja i Roperig daliśmy jeszcze nasze – dodał Fitter, który właśnie nadszedł a długie kalesony na jego nogach wyraźnie potwierdzały słowa – wypełniliśmy je ziemią i i przywiązaliśmy do ramion miotających…
-… i użyliśmy systemu przekładni do obicia wroga na wale – zakończył za swego praktykanta Roperig.
- Bardzo pomysłowo – przyznał Sturm – Tylko dlaczego rozwścieczony lud drzewny tak uciekał gdy uderzyły go tylko pary jakiś tam portek? Dlaczego was wszyscy nie napadli?
- A to już moja sprawa – skromnie odezwał się Cupelix – Utkałem zaklęcie iluzji nad gnomami i ich machiną. Lunitarianie widzieli tylko wielkiego, ziejącego ogniem, czerwonego smoka, który właśnie ich atakuje. Jego straszliwe szpony chwytały po kolei drzewo ludy i ciskały poza ten wał. Efekt fizyczny w połączeniu z iluzją okazał się bardzo efektywny. Drzewo ludy uciekły.
- A cóż zabroni im dojść do siebie po jakimś czasie i tu wrócić? – spytała Kit.
- Po zachodzie słońca wyślę Mikonów by pogonili ich do wioski, raz a dobrze.
   Gnomy, skończywszy opowieść, zaczęły się rozchodzić. Sturm przywołał Stuttsa z powrotem.
- Tak? – spytał najstarszy z gnomów.
- Sprawdzałeś jak idą naprawy Mistrza Chmur?
- Jeszcze nie.
- Przyjacielu, pogoń troszkę kolegów. Musimy opuścić ten świat i to szybko – powiedział Sturm.
   Stutts pogładził krótką, jedwabistą bródkę.
- Po co ten pośpiech? Przecież nowe elementy naszego silnika muszą jeszcze zostać przetestowane.
   Sturm zniżył głos.
- Smok może wierzyć, że drzewo ludy już tu nie wrócą, lecz ja nie mam zamiaru podejmować takiego ryzyka. Poza tym Cupelix będzie…
   Zamknął usta bowiem zobaczył nadchodzącą Kitiarę.
- Pogadamy później – zakończył.
   Stutts skinął głową i poczłapał w stronę Mistrza Chmur z paluchami zahaczonymi o kieszenie kamizelki. Kitiara nie zwróciła uwagi na jego przesadną nonszalancję. Przysiadła obok Sturma.
- Bardzo boli?
- Tylko podczas tańca – odparł z nietypowym dla niego poczuciem humoru.
   Parsknęła.
- Przeżyjesz – powiedziała i poklepała zabandażowaną powierzchnię – Pewnie nawet siniaka nie będzie. Co cię podkusiło, żeby szarżować na drzewo ludy? Nie miałeś tarczy i żadnego opancerzenia na nogi.
- Widziałem, że leżysz – odparł – Więc pognałem na pomoc.
   Kitiara przez chwilę była cicho.
- Dziękuję.
   Sturm ostrożnie odwrócił ciało na zdrową stronę i wreszcie usiadł prosto.
- O, tak lepiej! Dostawałem już bólu głowy od takiego leżenia! Wiesz, co w tym wszystkim jest absolutnie niewybaczalne? To, że ty i ja, dwójka dobrze wyszkolonych wojowników, prawie mistrzów w sztuce walki, musiała ulec bandzie wściekłych drzew i została uratowana przez paczkę stukniętych gnomów używających jako pocisków portek wypchanych ziemią!
   Kitiara zaczęła się śmiać. Wszelkie napięcia i podejrzenia jakie jeszcze istniały nagle zniknęły w wybuchu jej śmiechu. Łzy leciały potokiem z oczu dziewczyny, nie mogła się powstrzymać.
- Portki małego Fittera – powiedział Sturm czując już jak głęboko w gardle narasta mu wielka gula śmiechu – Portki małego Fittera przebrane za szpony czerwonego smoka!
   Kitiara bezsilnie skinęła głową, twarz wykrzywiał jej grymas wręcz histerycznego rozbawienia. Ogromny, grzmiący wybuch śmiechu wydarł się z gardła Sturma. Wywołane nim wstrząsy wznowiły ból w ciasno opatrzonej nodze, lecz i tak nie umiał się powstrzymać. Spróbował się odezwać, lecz jedynym skutkiem było to, że zdołał wysapać.
- NogawkowyCep!
   Po czy wybuchł nową kaskadą śmiechu. Kitiara oparła się oń i ciężko usiłowała złapać oddech w krótkich przerwach między radosnymi konwulsjami. Jej głowa spoczęła w końcu na ramieniu Sturma a ręce owinęły wokół szyi towarzysza.
   Gdzieś wyżej Cupelix przysiadł w ocienionym narożu wieży a wstęga bursztynowego światła słońca padła na rozwinięte końcówki skrzydeł. Oświetlony z tyłu spiżowy smok pobłyskiwał niczym złotem.
* * * * *
   Niezależnie od poprzednich protestów kiedy tylko Kitiara przyniosła miskę polewki z dziczyzny Sturm zjadł wszystko bez mrugnięcia okiem. A nawet coś jeszcze ponadto: gdy zaoferowała przygotowanie dla niego podparcia pod plecy z noszonego przez nią futra i jej derki zgodził się bez wahania. Takie traktowanie przedtem by odrzucił i cierpiałby dalej ze zwykłym stoicyzmem.
   Gnomy, chyba jak zawsze, jadły wszystko z apetytem i entuzjazmem siedząc pod delikatnym oświetleniem czwórki Mikonów jakie pozostały na miejscu gdy reszta ruszyła przegnać precz Lunitarian. Mrówki zwisały głowami w dół wisząc na przednich nogach i wyglądając jak groteskowe, papierowe lampiony. Jedynymi przerażającymi aspektami potulnej raczej figury były złowieszcze żądła.
- Nowe części nie wykazują żadnych wad ani zmęczenia materiału – powiedział Flash pracując ciężko chochlą w garnku – Jeżeli tylko uzyskamy porządne ładowanie za pomocą błyskawicy to nie widzę powodu, żebyśmy nie mogli odlecieć do domu choćby zaraza.
   Chciał odłożyć metalową chochlę z powrotem do miski, lecz niestety przywarła mu magnetycznie do dłoni. Dopiero Cutwood go od niej uwolnił przyklejając do siebie.
- Wiecie co – powiedział Sifgter bezwiednie mieszając swój pudding – Obierając prawidłowy kąt lotu moglibyśmy całkiem łatwo polecieć stąd na jakiś inny księżyc.
   Taka opcja została powitana grzmiącą ciszą.
- Solinari czy mroczny księżyc. Co o tym myślicie?
   Birdcall odpowiedział za wszystkich. Włożył dwa palce w usta i wydał wielce obraźliwy gwizd.
- Nie ma się o co obrażać – mruknął Sighter.
- Najważniejsze w tej chwili to wrócić do Góry Nieważne i powiadomić wszystkich o naszym sukcesie – oznajmił Stutts – Nawigacja powietrzna stała się faktem a naród gnomów nie powinien opóźniać badań nad możliwościami jakie ona oferuje.
   Sturm, wygodnie wyciągnięty na posadzce obok stołu obiadowego, pytał.
- Jakie możliwości przewidujesz?
- Podróże i przygotowanie map będą o wiele łatwiejsze z powietrza. To będzie dobrodziejstwo dla nawigacji. Cały ciężki transport, jaki teraz wykonują statki, może być znacznie efektywniej wykonany w locie. Już widzę w wyobraźni wielkie, powietrzne galeony o sześciu czy ośmiu parach skrzydeł, kursujące po podniebnych szlakach handlowych i dostarczających wszelkie dobra do najdalszych zakątków Krynnu…
   Stutts aż zapatrzył się w majestat swej koncepcji.
- A poza tym jest jeszcze wojna – złowieszczo dodał Sighter.
- Jak wojna – spytała Kitiara.
- Jakakolwiek. Na Krynnie gdzieś zawsze jest wojna, prawda? Możesz dojrzeć kawalerię wypadającą z chmur, nurkującą w dół i niszczącą pola, farmy, miasta, świątynie i zamki? To będzie łatwe. Tak, tak, łatwo będzie cisnąć w dół ogień i kamienie na głowy przeciwników. W warsztatach Góry Nieważne są rzeczy jeszcze dziwniejsze. Broń, która nie potrzebując magii może zniszczyć cały świat.
   Posępna wizja zmroziła wszelkie rozmowy. I wtedy, gdzieś z góry, odezwał Się Cupelix.
- Brzmi to tak, jakbyście wy, gnomy, planowały stworzenie nowej rasy swoich własnych smoków – mechanicznych smoków całkowicie posłusznych dłoniom ich władców. Wszystko to, o czym mówił Pan Sighter zdarzyło się już jakieś tysiąc czy więcej lat temy, gdy smoki służyły w wielkich wojnach.
- To może nie powinniśmy dzieić się sekretem nawigacji powietrznej – z wahaniem mruknął Fitter.
- Wiedza musi być upowszechniana – oznajmił Stutts – W czystej wiedzy nie ma zła. To dopiero sprawa jej użycia determinuje czy wyniknie z niej coś złego czy dobrego.
- Wiedza to moc – powiedział smok popatrując na Kitiarę.
   Schowała nos w czarce a gdy ją opróżniła odstawiła ją na stół z głośnym stuknięciem.
- Zapominamy wszyscy o bardzo ważnej sprawie – powiedziała ocierając usta wierchem dłoni – Jesteśmy tutaj co nieco winni, mamy dług. Nie powinniśmy odlatywać bez odpłaty.
- Dług? – spytał Cutwood – Wobec kogo?
- Naszego gospodarza – odparła Kitiara – Wspaniałego smoka, Cupelixa.
   Gnomy wybuchły głosnym, uprzejmym aplauzem.
- Dzięki, dzięki, jesteście bardzo uprzejmi – powiedział smok.
- Dawno już wpadlibyśmy w łapska Lunitarian gdyby nie interwencje Cupelixa – kontynuowała Kitiara – Teraz jesteśmy bezpieczni, latający statek jest naprawiony a my mamy dług do spłacenia. Co mamy z tym zrobić?
- Nie chciałbyś może trochę świeżej wody? – spytał Rainspot.
- Bardzo miłe, lecz całkowicie niepotrzebne – odparł smok – Mikonowie przynoszą mi wodę prosto z głębokich jaskiń.
- A może masz jakieś maszyny do naprawienia? – troskliwie spytał Flash.
- Kompletnie żadnej.
   Pozostałe gnomy przerzucały się różnymi propozycjami, które smok uprzejmie odrzucał jako niepotrzebne lub go całkiem nie dotyczące.
- A co w takim razie możemy zrobić? – zapytał zdesperowany Wingover.
   Cupelix wygłosił skróconą wersję opisu własnej sytuacji wewnątrz tego obelisku oraz opisał jak bardzo pragnie się z tego wszystkiego uwolnić. Gnomy popatrzyły po sobie i zamrugały oczami.
- I to wszystko? – spytał Roperig.
- Nic ponad to? – dodał (w tłumaczeniu) Birdcall.
- Tylko ta jedna, prosta sprawa – odparł smok.
   Sturm ostrożnie podparł się do pozycji siedzącej bowiem zraniona noga szybko przypomniała bólem o swoim stanie.
- Czy rozważyłeś, smoku, że to jakaś wyższa siła zamierzyła, że masz przeżyć życie między tymi ścianami? Czy uwalniając cię nie popełnimy czynu bluźnierczego?
- Bogowie wznieśli te ściany i umieścili tutaj to mnóstwo smoczych jaj, lecz przez te tysiące lat gdy byłem mieszkańcem obelisku żaden bóg, półbóg czy duch nie objawił żadnego boskiego planu wobec mnie – Cupelix, mówić to, przestępował z nogi na nogę – Sądzicie pewnie, że mój pobyt tutaj, podobny zresztą do pobytu kurczaka w kurniku, to dobra sprawa. Czy nie możecie popatrzeć na to tak, jak ja to widzę? Przecież na dobrą sprawę to jestem tu uwięziony. Czy jest złym czynem uwolnienie niewinnego więźnia?
- Co stanie się z tymi wszystkimi jajami smoków gdy ty stąd odejdziesz? – spytał Roperig.
- Mikonowie będą wiecznie o nie dbać i ich strzec. Bez świadomego bodźca żadne jajo nie zacznie się wylęgać. Jeśli tylko o to chodzi, to jestem tu całkiem zbyteczny.
- Jestem za tym, żeby mu pomóc – powiedziała Kitiara z przekonaniem.
   Pochyliła się nad stołem i popatrzyła gnomom w oczy.
- Kto z was może uczciwie powiedziać, że smok nie zasługuje na pomoc?
   Wszyscy byli cicho aż wreszcie przemówił Sturm.
- Zgodzę się gdy smok odpowie na jedno pytanie: Co uczyni gdy już będzie wolny?
- Będę się upajać wolnością, to chyba jasne. Zacznę natychmiast podróżować, ltać gdziekolwiek wiatry nieba mnie zaniosą.
   Sturm złożył ręce.
- Na Krynn? – spytał ostro.
- Dlaczego nie? Czy jest piękniejszy świat pomiędzy tutaj a gwiazdami?
- Smoki przegnano z Krynnu dawno temu ponieważ ich moc została wykorzystana do spiskowania i kontrolowania życia śmiertelnych. Nie możesz wracać na Krynn – powiedział Sturm.
- Cupelix nie jest złym smokiem – kłóciła się Kitiara – Czy sądzisz, że mógłby żyć tak długo na księżycu neutralnej magii i nie zostać jego wpływem złagodzony?
- Co by było gdyby… - powoli odparł Sturm – Cupelix nie jest zagrożeniem dla Krynnu. Nadal jest smokiem. Moi przodkowie walczyli i umierali by oczyścić świat ze smoków. Jakże mógłbym ich obrażać pomagając smokowi – nawet tak niewinnemu jak ten – w powrocie do świata?
   Kitiara wstała tak gwałtownie, że aż się jej krzesło przewróciło.
- Cierpiący bogowie! Ty myślisz, że kim jesteś, Sturmie Brightblade? Moi przodkowie też walczyli w Smoczych Wojnach. To były inne czasy i inne okoliczności.
   Odwróciła się w stronę gnomów.
- Do was się zwracam. Czy mamy odpłacić za opiekę smoka zwykłą obojętnością? Czy będziemy napychać sobie brzuchy jego jedzeniem, naprawiać statek z jego pomocą a potem odlatywać nawet próby pomocy w jego uwolnieniu?
   Teraz ich miała. Wszystkie dziewięć małych twarzyczek, wszystkie pobladłe z powodu krótkich dni Lunitari, były z uwagą wpatrzone w nią jedną. Kitiara wzniosła rękę i wskazała na cichego Cupelixa, który zdołał teraz wyglądać na osamotnionego i opuszczonego na marmurowej półce.
- Postawcie siebie w jego miejsce – powiedziała dostojnie.
- Który z nas? – spytał Cutwood.
- Bez znaczenia… każdy z was. Pomyślcie, jak byście się czuli spędzając całe swe życie wewnątrz tej wieży i nie mogąc nawet wyjść na zewnątrz. I rozważcie, że życie smoka to nie pięćdziesiąt, czy nawet dwieście, lat, lecz dwadzieścia razy po dwieście! Jak byście się czuli, uwięzieni w samotnej wieży, z nikim do pogadania i bez żadnych narzędzi?
   Roperig i Fitter sapnęli.
- Żadnych narzędzi?
- Tak. Nawet bez drewna czy metalu do obróbki. Żadnych przekładni, zaworów czy dźwigni.
- Przestraszne! – powiedział Flash.
   Birdcall wsparł jego opinię smutnym, cichnący gwizdaniem.
- A teraz my… wy… macie szansę, żeby tak straszny stan naprawić. Macie dość pomysłowości by zaprojektować jakiś sposób pozwalający Cupelixowi na uwolnienie. Zrobicie to? – spytała.
   Wingover skoczył na równe nogi.
- Zrobimy! Zrobimy!
   Rainspot i Fitter otwarcie szlochali nad niesprawiedliwością wyrządzoną smokowi podczas gdy Stutts i Sighter już bombardowali się nawzajem pierwszymi szkicami na sposób otwarcia obelisku. Wingover wlazł na swoje krzesło a potem i na stół i wskazał dramatycznym gestem na bezskrzydły kadłub Mistrza Chmur.
- Na statek! – zawołał – Musimy przygotować plan!
- Tak, tak, tam są narzędzia – dodał Cutwood.
- I pergamin, i ołówki!
- I materiały, i tygle!
- Liny i bloki!
- Rodzynki!
   Gnomy odbiegły hurmem od stołu przypominając niewielki strumień hałaśliwego idealizmu zmieszanego z rozklekotaną pomysłowością. Kiedy ostatni z nich zniknął na rampie Kitiara, teraz już uśmiechnięta, odwróciła się do Sturma.
- Bardzo sprytnie – powiedział w końcu – Dobrze sobie poradziłaś.
- Z czym? - spytała prostodusznie.
- Oboje dobrze wiemy jak impulsywne są gnomy. Między twoją namiętną mową o wolności a wielkim projektem inżynieryjnym Obelisk nie miał żadnych szans.
- Mam nadzieję, że masz rację – powiedział Cupelix.
   Niesamowite było to, jak łatwo było zapomnieć o obecności smoka siedzącego cicho powyżej linii zasięgu światła. Sturm się wzdrygnął.
- Nie bądź taki podejrzliwy – zbeształ go smok – Sądzisz może, że gdyby moje intencje były co najmniej mroczne to uciekałbym się do bankietów i perswazji? Moi Mikonowie zatrzymaliby statek w nieskończoność aż wreszcie zgodzilibyście się pomóc, lub może zostawiłbym was drzewo ludom.
- Nikt z nas nigdy nie twierdził, że reprezentujesz zło – upierał się Sturm – Jesteś wyrafinowany i bardzo zdeterminowany by osiągnąć cel. Gdybyś mógł wydostać się z tego więzienia poświęcając Kit, mnie czy gnomy to nie sądzę byś długo wahał nad poświęceniem nas.
   Cupelix rozłożył skrzydła i naprężył nogi do skoku w powietrze.
- Uspokój się, Panie Brightblade. Nie ma potrzeby nikogo poświęcać. Wszyscy jeszcze zobaczymy Krynn, przyrzekam.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#25 2017-12-11 15:46:27

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 25

Gnomoplany

   Gnomy podzieliły się na dwie grupy. Pierwsza z nich, składająca się z Stuttsa, Flasha, Wingovera, Sightera i Birdcalla, miała przestudiować problem przełamania ścian obelisku. Pozostałe cztery gnomy zajęły się problemem bezpiecznego usunięcia wszystkiego co zostało w wieży włączając w to samego Cupelixa, Mistrza Chmur, Sturma i Kitiary. Mikonowie powrócili nim minęła połowa nocy i na rozkaz smoka zrównali z gruntem wał ziemny, który parę dni temu usypali. Ponieważ zaś tych gigantów było przy pracy ponad pięćdziesiąt to ziemia wokół obelisku wkrótce była wygładzona i wyglądała jak uprzednio. Kitiara natomiast wraz z Grupą Przełamania (jak sami się nazwali) wyszła na zewnątrz by zbadać mur.
- Na poziomie gruntu marmurowe ściany mają grubość nie mniej niż jedenaście stóp – raportował Stutts czytając swoje notatki – Mając najlepsze nawet stalowe dłuta i oskardy grupie kopaczy przebicie się przez tą ścianę zajmie wiele dni.
- A na domiar wszystkiego – dodał Sighter – z moich analiz wynika, że kamień jest niezwykle twardy. W rzeczy samej o wiele twardszy od zwykłego marmuru. Jest zeszklony.
- Zeszklony? Hmmm.
   Kitiara popatrzyła na wysoką wieżę obelisku. Gdzieś na jej szczycie pobłyskiwała czerwona aura. Przypomniała gnomom potężne wyładowania jakie widzieli gdy słońce zaczynało wschodzić.
- Cała taka energia musiała chyba utwardzić kamień – powiedziała.
   Stutts wyciągnął dłoń i dotknął zimnego kamienia. Pomiędzy szerokimi kamieniami widać było warstwę słyszącej, czarnej i jeszcze zimniejszej od marmuru zaprawy.
- Metal – mruknął – Metal jako zaprawa.
- Doprawdy? – zdumiał się Flash – jaki to rodzaj metalu?
   Stutts podrapał paznokciem po szerokiej na sześć cali warstwie. Barwa nie schodziła.
- Wygląda na miękki – powiedział – Być może to ołów.
   Sighter i Birdcall również sprawdzili zaprawę. Birdcall wygwizdał potwierdzenie, te metal to rzeczywiście ołów.
- Całkiem solidny – powiedział Wingover poklepując mur.
- Mam pewien pomysł – oznajmiła Kitiara.
   Gnomy popatrzyły na nią zupełnie tak, jakby nagle stwierdziła, że wyrasta jej druga głowa.
- No co, mam. A oto on: wiele razy widziałam, jak mury zamkowe padały podczas oblężenia przez obcą armię, a bywały i tak grube jak ten, choć może i nie tak twarde jak ta ściana. Oblegający po prostu kopali pod nimi tunel, podkopywali fundamenty i w ten sposób mur padał.
   Na twarzach Grupy Przełamania wykwitł wyraz konsternacji.
- Cóż, to piekielnie proste – oznajmił Stutts.
- Dlaczego my o tym nie pomyśleliśmy? – spytał Flash.
- Wszystko co trzeba zrobić to wykopać cały ten piach! - zawołał Wingover.
  Opadli na kolana aż się kurz purpurowy podniósł. Kitiara pokręciła głową i wróciła do wnętrza statku. Sturm był już na nogach oparty o kule jakie zmajstrował mu Cutwood. Musiał trzymać się z dala od przygotowań lecz zapytał jaką decyzję podjęły gnomy.
- Teraz tylko kopiemy – odparła Kitiara.
   Przywłaszczyła sobie z zapasu narzędzi potężny pręt do rozbijania i wróciła do wariackich kopaczy. Sturm pokuśtykał w jej ślady.
   W tak krótkim czasie gnomy zdążyły już wyryć krater głębokości ich własnego wzrostu. W dalszym ciągu jednak struktura fundamentów obelisku nie różniła niczym od budowli ponad ich głowami – po prostu więcej masywnych bloków marmuru połączonych ołowiem. Kitiara wygoniła wszystkich z wykopu i potężnie zamachnęła się trzymanym łomem.
- Czekaj – krzyknął Wingover – to jest twardy…
   Cofnęła łom głębokim łukiem i uderzyła fundament muru z cała swą, nowo pozyskaną, siłą. Rozległ się trzask podobny do łamania suchej gałązki i drobny odprysk marmuru poleciał w powietrze. Upadł u stóp Sturma jak upuszczony płatek kamiennej róży.
- Popatrz na łom! – krzyknął Flash.
   Kitiara uniosła gruby na cal żelazny pręt. Płaskie, penetrujące zakończenie przypominało kształtem grzybek a cały łom był zgięty pod bardzo zgrabnym łukiem. Kitiara oparła łom o kolano i starała się go wyprostować, lecz zdołała go tylko wygiąć w drugą stronę. Zniesmaczona cisnęła narzędzie precz.
- Właśnie chciałem ci to powiedzieć – rzekł Wingover gdy tylko Kitiara wyszła z dołu – Cały fundament wieży spoczywa na sklepieniu jaskini. To twardy kamień.
- Są w nim przecież dziury – powiedział Sighter – Dziury Mikonów. Przecież sami przechodziliśmy. No, wtedy gdy poszliśmy zonaczyć smocze jaja.
- Górnictwo na nic się tu nie zda – smutno stwierdził Stutts – Przez fundament nie damy rady się przebić, podobnie jak przez ściany powyżej.
   Kitiara wylazłszy z dziury zaczęła się otrzepywać z różowego kurzu i czyścić nogawice. Oddech zaczął jej się skraplać w mgiełkę w nocnym powietrzu.
- Wasza kolej, gnomy.
   Twarze małych ludzi popatrywały na siebie nawzajem przez parę minut a potoczysta dyskusja nie pozwalała ludziom nic zrozumieć. Na zakończenie Stutts podniósł twarz i powiedział.   
- Musimy skonsultować się z kolegami.
- Macie jakiś plan? – spytał Sturm.
- Podstawy planu, lecz wciąż potrzebujemy mądrości towarzyszy wewnątrz statku.
   Gnomy odeszły zwartą gromadką.
   Sturm popychał stopą łom.
- Tak wielką siłę chyba trudno jest kontrolować, prawda? – a gdy Kitiara nie zamierzała odpowiadać kontynuował – Robisz się cały czas silniejsza, Kit? Czy to dlatego poruszasz się tak, jakby cały świat był zrobiony ze szkła?
   Podniosła jedną ręką łom i przytrzymała. Nacisnęła kciukiem prawej ręki a łom powoli się zaczął prostować – tylko pod naciskiem kciuka! Odrzuciła łom i spytała.
- To właśnie chciałeś zobaczyć?
* * * * *
   Cupelix i ludzie usiedli z uwagą po jednej stronie obelisku, tzn. Kitiara i Sturm siedli na skrzynkach podczas gdy smok usiadł na najniższej półce nad nimi. Gnomy przysiadły na belce z twarzami zwróconymi w stronę ludzi. Cutwood rozstawił przed nimi sztalugę przykrytą luźną tkaniną. Stutts stał przy sztaludze a w dłoni trzymał długi, zaostrzony wskaźnik.
- Pani, Panie, Bestio – zaczął.
   Porywiste westchnienie smoka zawiało brodę Stuttsa aż za jego ramię.
- Pani, Panie, Smoku – zaczął jeszcze raz – Nie mi będzie wolno przedstawić ObeliskowyŚwiderUcieczki Model I.
   Jednym ruchem zerwał tkaninę i oczom wszystkich ukazał się kawał pergaminu przypięty do sztalugi. Fantastycznie wyglądające urządzenie narysowano brązowym atramentem. Na podstawie zbudowanej z potężnych belek znajdował się spiralny świder, potężnie powiększona wersja narzędzia używanego przez stolarzy do wiercenia otworów w drewnie. Zgodnie z rysunkiem na pergaminie samo wiertło miało średnicę piętnastu stóp, co według Stuttsa stanowiło wymiar optymalny aby Cupelix mógł przejść.
- Bardzo pomysłowo – powiedział smok popatrując na dziwny rysunek z widocznym sceptycyzmem – A jak to działa?
- Poprzez korbę mimośrodową, o tutaj – wskaźnik puknął w odpowiednie miejsce rysunku – Wszyscy jedenastu jak tu jesteśmy będzie korbą kręcić. Zgodnie z naszymi dokładnymi obliczeniami świder przejdzie przez ścianę po sześćdziesięciu siedmiu godzinach pracy.
- To prawie trzy dni! – krzyknęła Kitiara.
- Na Lunitari tylko dwa dni i noc – powiedział Sighter.
- To mało istotne – wtrącił Sturm – Skąd weźmiecie stal by wykonać wiertło? Skąd weźmiecie drewno do budowy tej ramy?
- Ach – powiedział Cutwood – Poza samymi ostrzami wiertła i najbardziej obciążonymi miejscami takie jak łożyska na przykład, wszystkie części ObeliskowegoŚwidraUcieczki będą wykonane z drewna.
- Jakiego drewna!
- No jak to, z kadłuba i masztów Mistrza Chmur.
- O rany! – zawołała Kitiara.
   Ciężko opuściła głowę i podparła ją dłońmi. Sturm tylko westchnął.
- Jeżeli rozbierzecie latający statek, to czym wrócimy do domu? – zapytał przywołując jednocześnie całą cierpliwość na jaką jeszcze mógł się zdobyć.
   Zaskoczone gnomy popatrzyły jeden na drugiego. Bardzo przyciszonym głosem Fitter bąknął coś o powtórnym złożeniu statku gdy już smok będzie na zewnątrz.
- Nie! – zawołała Kitiara – Nigdy nie zdołacie pozbierać do kupy tych desek tak, żeby był to znowu latający statek. Musicie się, chłopcy, lepiej postarać!
- Nie ma obawy! – przyłączył się dyskusji Stutts.
   Zerwał skomplikowany rysunek ObeliskowegoŚwidraUcieczki ze sztalugi. Pod spodem znajdował się inny, równie wyrafinowany i pełen detali, projekt.
- To jest, co z dumą mogę oznajmić, ObeliskowyPoszerzaczWejścia – oznajmił Stutts – Uznając, że istniejący otwór wejściowy reprezentuje strukturę naturalną przygotowaliśmy alternatywne wyjście z sytuacji. Te bolce śrubowe – wskaźnik znowu poleciał w stronę rysunku – zostaną wkręcone w otworze wejściowym. Przez dokręcanie ich przy pomocy tych kluczy w tym, tym i tym miejscu doprowadzimy do rozpadu obramowania, co skutkować będzie znacznym poszerzeniem wyjścia.
   Sturmowi i Kitiarze wystarczyła niecała minuta aby zdemolować projekt PoszerzaczaWejścia, głównie zresztą z tego samego co uprzednio powodu: brak materiałów wysokiej jakości. Po prostu nie było skąd wziąć dobrego drewna ani metalu poza tym, jaki został przywieziony przez Mistrza Chmur i jego załogę.
- Wygląda, że to wszystko jest beznadziejne – smutno westchnął smok.
- Nigdy! – zakrzyknął Wingover.
   Zdarł bandaże z twarzy tak, by każdy mógł zobaczyć jego oczy. Stały się całkowicie czarne. Daremnie Wingover zakrył je dłońmi.
- Widzicie, co się ze mną stało – powiedział – Nie mogę już od siebie odciąć żadnego obrazu. Muszę nawet spać twarzą w ziemi gdzie tylko liczę kolejne warstwy aż do serca tego księżyca.
   Wskazał palcem na stojącego obok Cutwooda.
- Mój dobry kolega słyszy jak każde ziarno pisku przesypując się trze o kolejne. Ręce Roperiga są już właściwie całkiem sklejone, nieprawdaż Roperigu? Ubrania Rainspota zaczynają gnić od ciągłej wilgoci. Wszyscy pozostali też mają problemy, lecz nie odejdziemy stąd dopóki nie rozwiążemy problemu.
   Sturm z uwagą wysłuchał wynurzeń Winovera.
- Skoro już mówimy o wszystkich naszych „darach” to pozwólcie, ze i ja coś pokażę – powiedział.
   Podarł bandaż na nodze. Dwie noce i jeden dzień temu była tam paskudna, ziejąca rana. Teraz była tylko gładka, nienaruszona skóra.
- Ta sama magia, która powoduje, że drzewa zaczynają chodzić a nawet walczyć uleczyła moją ranę. Nie prosiłem o nic takiego, lecz to jednak przekonało mnie o jednym. To nie jest miejsce dla śmiertelnych. Pomogę ci smoku z całych sił choćby z tego jednego powodu. Im dłużej pozostajemy na Lunitari tym dłużej magia na nas wpływa. Skoro zaś moi towarzysze zdecydowali się ci pomóc, to mój opór może tylko przeszkodzić ich postępom.
- Witaj w zmaganiach – odparł Cupelix.
- Wingover – powiedziała Kitiara – Skoro możesz patrzyć poprzez grunt na którym stoimy, to powiedz czy widzisz tam jakieś złoża żelaza lub miedzi? Czegokolwiek, czego moglibyśmy Użyć?
- Niestety, pani, nic. Cały ten księżyc składa się z piasku, potem leży granit, a potem więcej piasku.
- Piasek – mruknął Sighter.
   Zeskoczył z ławki i poczłapał do odległej ściany i z powrotem. Pociągnął grubym palcem po widocznej warstwie ołowiu łączącej marmurowe bloki poukładane jeden na drugim.
- Piasek! – krzyknął – Piasek, piasek, pasek!
- Uważajcie! – powiedział Rainspot – Chyba mu się przekładnia poluzowała.
   Sighter wziął głęboki wdech i pomaszerował w stronę Stuttsa w wyraźnie dystyngony sposób.
- Piasek – powiedział – Jest jedynym materiałem jakiego ten świat dostarcza w obfitości, prawda?
- No, tak – odparł Stutts.
   Sighter gwałtownie otworzył lunetę i położył ją na dłoni swego kolegi.
- Z czego zrobione są soczewki?
- Szkło – odparł natychmiast Roperig.
   Sighter zawirował i wskazał palcem wszystko-klejącego gnoma.
- A z czego robią Lunitarianie swoją broń?
- Szkło – razem odpowiedzili i Kitiara, i Sturm.
- Tak! A z czego jest zrobione szkło? – zawołał Sighter.
   Nikt nie chciał wypowiedzieć słowa. W końcu zdecydował się Fitter.
- Ze szkła, ale…
- Piasek, szkło, soczewka! Nie widzicie? Możemy zrobić gigantyczną soczewkę i z jej pomocą skupić promienie słoneczne w płonący punkt. W ognisku promienie będą znacznie gorętsze niż to wymagane do stopienia ołowiu, więc…
- Cała ściana runie na dół – powiedział Cupelix – Myślisz, że możecie tego dokonać?
- Nic nigdy nie jest pewne – powiedział Sighter z bardzo nie gnomijską ostrożnością – Będziemy potrzebowali ciągłego zaopatrzenia w gorąco, żeby móc stopić piasek
- A co ze źródłem ciepła, jakie znaleźliśmy w jaskini? – powiedział Sturm – Będzie to wystarczająco gorące?
- Hmm, płynna magma to znacznie więcej niż potrzeba do stopienia piasku – odparł Flash.
- Mikonowie mogą dostarczyć każdej ilości piasku jak będzie potrzebna – rzekł Cupelix – Mam ich paganiać?
- Może jednak najpierw wypchniemy Mistrza Chmur na zewnątrz – powiedział Stutts – Będziemy potrzebowali do roboty całą powierzchnię posadzki.
   Cupelix przywołał dwie mrówki a gnomy zaprzęgły je do dzioba latającego statku. Mikonowie przeciągnęli trzeszczący kadłub przez wejście i dalej na gładką powierzchnię. Gnomy wyniosły zdemontowane skrzydła i ułożyły je w cieniu kadłuba. Cupelix rozpoczął długą, telepatyczną komunikację ze swymi podwładnymi i już po krótkim czasie Mikonowie zaczęli zbierać się w dolinie. Ze wszystkich stron otoczyli obelisk jak armia milczących, stukających stworzeń wsłuchanych w głos, który tylko one mogły usłyszeć. Bez żadnej, słyszalnej komendy trzy grupy gigantycznych mrówek obróciły się tyłem do wieży i zaczęły zagarniać łbami ziemię. Bruzdy szaro czerwonego piasku zaczęły odwracać się w gwiaździste niebo a pozostali Mikonowie zaczęli spychać piasek w wygodne sterty.
   Sighter wyrysował pośpiesznie projekt zapalającej soczewki, dwadzieścia dwie stopy średnicy i siedem stóp grubości w centrun.
- Myślisz, że to zadziała? – spytała Kitiara.
- Jeśli uda się soczewkę zrobić w jednym kawałku to jej polerowanie nie potrwa długo. A poza tym… tutaj jest naprawdę dużo piasku – odparł gnom.
   Zwinął pergaminowy projekt i wetknął go pod pachę. Na zewnątrz trudzili się Mikonowie. Ziemia drżała pod naporem siły nieustępliwych łbów.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#26 2017-12-13 13:40:59

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 26

Soczewka

   Piasek trzeba było oczyścić celem wyeliminowania wszelkich ciał obcych. Gnomy postanowiły więc go umyć. Biedny Rainspot został wciągnięty na najniższą z półek Cupelixa i poinstruowany, że ma sobie życzyć deszczu przez co najmniej kilka godzin. Posadzka obelisku szybko pokryła się brudem na który składał się zarówno mokry piach jak i wilgotny muł warzywny. Smok powrócił ze swego schronienia i przyniósł nowinę, że chmury zaczęły się zbierać nawet tam, u góry. Niewielki deszczyk zaczął padać na Rainspota z wysokości czterystu pięćdziesięciu stóp. Cieniutkie strumyki błyskawic pobłyskiwały w płytkiej wodzie niczym płotki nad powierzchnią błyszczącego marmuru. Cupelix był daleki od najmniejszych oznak złego humoru, wręcz przeciwnie, wydawał się tym bałaganem rozanielony. Czytał o czymś tak tajemniczym jak „pogoda”, lecz nigdy tego nie doświadczył.
- Tak się wewnątrz normalnie nie dzieje – kwaśno stwierdził Sturm.
   Był kompletnie przemoczony ponieważ jego powleczone olejem okrycie gnomy zastosowały jako wiadro na czysty piasek
   Mikonowie zostali zaopatrzeni w parę wielkich bukłaków usytuowanych jak torby przy końskich siodłach, w poprzek okrągłych odwłoków. Szybko dreptali na dół jaskini z ciężkim ładunkiem na grzbietach a tam już Sighter, Birdcall i Flash przygotowywali kadź, w której miał zostać stopiony piasek. Kadź ta przypominała kształtem soczewkę i była zrobiona po rostu ze zwykłego błota. Rozpylony pył roślinny, pokrywający właściwie cały księżyc, zmieszany z suchym piachem dawał w sumie doskonałą glinkę. Gnomy w jaskini przygotowały szeroką wannę z błota, wzmocnioną kilkoma łatami „pożyczonymi” z Mistrza Chmur. Około poranka kadź była już gotowa. Używając Mikonów jak poborowych w wojsku gnomy podniosły kadź ponad wulkaniczne rozcięcie. Teraz tylko mogli usiąść i czekać aż glina stwardnieje.
   Głowa Flasha nagle wychynęła z jednej z dziur w posadzce główne komnaty.
- Jesteśmy gotowi na piasek! – zawołał.
   Roperig podszedł bliżej dziury i zapytał.
- A co cię trzyma?
- Nic – odparł pokryty błotem gnom – Mówiłem, jesteśmy gotowi.
- On miał na myśli, co cię podtrzymuje w tej dziurze? – powiedział Sturm.
- Och! Stoję na Mikonie.
   Gigantyczna mrówka wisiała pionowo na ścianie, głową w dół, a na jej odwłoku stał Flash. Cała grupa, poza Kitiarą i Rainspotem, udała się na dół do wielkiej jaskini. Cała kolejka Mikonów osiodłanych torbami piasku stała w jednym rzędzie, jak oddział kawalerii na paradzie. Za każdym razem gdy Birdcall wytykał głowę poza zębate przejście w skale i gwizdał, jedna z mrówek ruszała i postępowała za gnomem.
   W głębi jaskini, poza komnatą narodzinową Mikonów, gnomy pracowały przy szklanej kadzi. Sturm obserwował jak opróżniały kosz za koszem, torba za torbą prosto do czary ze ze spieczonej gliny. Jak równo rozsypywały piasek po całym dnie i jeszcze dosypywały przeróżnych proszków dostarczonych z latającego statku. Upał w komnacie był przerażający. Na rozkaz Cupelixa Mikonowie otworzyli jeszcze jedno z ujść magmy więc więcej stopionego kamienia rozlało się na posadzkę. Gigantyczne stworzenia były chyba zupełnie odporne na te temperatury. Kadź była umieszczona, dość zresztą ryzykownie, na kilku podporach z kamieni tuż nad magmą. Mali ludzie nonszalancko chodzili tuż obok ognistej jamy. Chyba nawet nie zauważali ryzyka nagłej i bardzo gorącej śmierci gdyby się tylko pośliznęli. Już nie po raz pierwszy Sturm odczuł rodzaj podziwu a nawet pewnej admiracji wobec gnomów. Byli może głupawi czasami, czasem wystawiali się sami na ciężkie próby, lecz gdzieś tam w środku stawali się wręcz nieugięci.
   Piasek stawał się coraz gorętszy, zaczął intensywnie parować. Cały proces był zbyt nagły i zbyt i zbyt wyrafinowany by dało się wszystko dostrzec, lecz twarde drobiny zaczęły nagle mięknąć i tworzyć gładką masę, najpierw pomarańczową a potem prawie oślepiająco białą gdy temperatura wzrosła do najwyższego poziomu. Blask stawał się nie do zniesienia i Sturm wraz z gnomami cofnął się do chłodniejszej części pieczary.
- W jaki sposób przeniesiecie stopione szkło do formy soczewki! – spytał.
- Nie zrobimy tego – odparł Stutts wycierając pot z krzaczastych brwi – Surową soczewkę odlejemy tutaj, na dole.
   Ledwie to powiedział a Mikonowie dostarczyli do jaskini świeże błoto. Birdcall, który chyba znalazł własną metodę porozumiewania się z mrówkami, pokierował je do naturalnego zagłębienia w posadce gdzie zrzucili swój ładunek. Birdcall i Sighter złapali natychmiast za kielnie i zaczęli rozprowadzać purpurowe błoto łagodnymi, okrężnymi ruchami formując wielką czarę.
   Kiedy tylko błoto stwardniało, choć jeszcze nie było całkiem suche, Stutts naradził się z Sighterem. Każdy tylko czekał na odpowiednie słowo – gnomy, Sturm, Mikonowie a nawet Kitiara i Cupelix gdzieś wyżej w obelisku. Stutts popstrykał palcami i zaczął coś gadać zbyt szybko zresztą by Sturm zrozumiał. Sighter skinął głową. Czwórka Mikonów zajęła miejsca wokół kadzi ze szkłem. Birdcall dosiadł jednego z nich po czym świergotaniem i wymachiwaniem zaczął kierować wysiłkami mrówek. Mikonowie zamknęli szczypcowate szczęki na zgrubienia, jakie gnomy pozostawiły na błotnych ściankach i z łatwością podniosły kadź ponad magmowy piec. Podparci na dwudziestu czterech łącznie nogach wymanewrowali kadź po posadzce w stronę formy.
- Gotowi? – zawołał Stutts do Birdcalla na co świergoczący gnom odpowiedział Wysokiem gwizdem – Możecie wylewać!
   Dwie mrówki wysoko uniosły kadź. Białe z gorąca i stopione szkło wysunęło się poza brzeg kadzi i ciężko spłynęło do podstawionej formy. Zakłębiły się strumienie pary gdy woda z wciąż jeszcze wilgotnego błota szukała drogi ucieczki.
- Wyżej! – zawołał Stutts – Tamten brzeg wyżej!
   Część kadzi, ta bardziej uniesiona, zaczynała pękać. Masa stopionego szkła naciskała na nadwątloną ściankę. Na brzegu kadzi pojawiły się rysy.
- Zabierz ich stamtąd! – nakazał Stuttsowi Sturm.
   Gnomy, napędzane wewnętrznym przymusem zobaczenia wszystkiego, zebrały się tłmnie przy brzegu formy. Jeżeli kadź pęknie zostaną przykryci stopionym szkłem. Stutts odepchnął kolegów na trochę bardziej bezpieczny dystans.
   Kadź była już ustawiona pionowo a ostatnie kęsy szkła wpadały do formy. Stopionego szkła było zresztą więcej niż forma mogła pomieścić więc trochę się po brzegach wylewało. Gdy tylko Mikonowie ustawili kadź poziomo nadpęknięta krawędź rozpadła się do reszty.
- Uff! – powiedział Stutts ocierając wciąż czoło – W ostatniej chwili!
   Forma tymczasem, mocno wsparta na skale, trzymała się dobrze. Brzegi soczewki nabierały już czerwonego koloru w miarę stygnięcia od przeraźliwej bieli. W samym środku pojawiły się bąble gdzie para przeciskała się z błotnej wykładziny. Sighter zmarszczył brwi na ten widok.
- To nie było planowane – powiedział – Takie bąble mogą zniekształcić szkło.
- Nie musi być najwyższej jakości – odparł Stutts.
- Ile czasu minie aż ostygnie? – spytał Sturm.
- Tak całkowicie to pewnie dwadzieścia godzin, może więcej – odparł Sighter – Stwardnieje znacznie wcześniej, lecz formy nie można rozbić nim nie upewnimy się, że środek soczeki jest zimny.
- Może Rainspot rozpyliłby trochę wody – zasugerował Cutwood.
- Nie! Rozpadłaby się na milion kawałków!
   Mogli teraz tylko czekać. Sturm i wszystkie gnomy poza Sighterem opuścili jaskinię. Zostało jeszcze trochę dziennego światła na powierzchni a gnomy koniecznie chciały przywrócić Mistrza Chmur do zdolności latania.
   Latający statek dumnie spoczywał na wyrównanej powierzchni doliny. Kiedy zaś przytwierdzono na powrót skrzydła do kadłuba uzyskał wygląd wręcz majestatyczny. Cień obelisku szybko jednak przesuwał się po dolinie wraz z gwałtownie zapadającym zmrokiem.
- Gotowi do testu skrzydeł? – zawołał Wingover przez rurę komunikacyjną.
   Skrzeczące, przytłumione „Tak” odezwało się w rurze.
- Odpalić silnik!
    Kitiara poczuła głęboką wibrację gdzieś pod stopami. Czubki skrzydeł uniosły się, rozciągnęły i ruszyły w dół, lecz bardzo niechętnie. Agonalny wstrząs przeszedł przez cały kadłub statku. Skrzydła opadły na dół i ciągle drżały.
- Nie, nie! Wyłączyć! – wrzeszczał Wingover.
   Drzwi jadalni otworzyły się z hukiem i ukazał się w nich kaszlący Flash. Wingover wytknął głowę ze sterówki i zawołał.
- Co się stało!?
- Ten głupi Birdcall zainstalował przełącznik do góry nogami! Gdy podłączyłem błyskawicę do silnika ta uderzyła wstecz po kablu i spaliła dzban magazynowy! Nie mamy mocy! – zawołał tonący we łzach Flash.
   Kitiara złapała gnoma za ramię i obróciła do siebie.
- Nie mam moc? – powiedziała – Co to znaczy?
- To znaczy, że nie możemy lecieć do domu!


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#27 2017-12-18 14:39:35

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 27

Najeźdźcy

  Z zastaniem nocy zaciążyło wszystkim przygnębienie. Birdcall został zdrowo wymyślany za spaskudzoną robotę, lecz kiedy już złość minęła gnomy znowu stały się, jak zwykle zresztą, grupką dobrych przyjaciół. Kitiara była wściekła, Sturm zrezygnowany. Smok usiłował podnieść ich na duchu.
- Trochę odwagi! – doradzał – Jeśli już dojdzie do najgorszego to polecę do Góry Nieważne i powiadomię władze gnomów o waszej sytuacji. Z całą pewnością przygotują ekspedycję ratunkową. To znaczy, jeżeli w ogóle zdołam się wydostać z tej wieży.
- Tak, jeżeli zdołasz – powiedział Sturm.
   Podszedł do gnomów by złożyć im wyrazy współczucia.
   Kitiara podkradła się do miejsca gdzie na belce siedział Cupelix.
- Możesz mnie słyszeć? – zapytała najcichszym szeptem.
   Telepatyczny głos smoka popieścił jej umysł.
- Oczywiście, że mogę.
- Kiedy się stąd wydostaniesz to chcę, żebyś zabrał mnie ze sobą.
- I zostawić za sobą przyjaciół?
- Sam powiedziałeś, że gnomy na Sancrist zostaną powiadomione. To może potrwać miesiące, lecz dotrą do kolegów uwięzionych na Lunitari.
   Zrujnowany silnik Mistrza Chmur spowodował pełne zrozumienia dla smoka uwięzionego na tym księżycu jak w pułapce. Poza tym obawiała się, że Cupelix, już uwolniony, nie będzie włóczył się po Lunitari przez cały czas gdy gnomy będą męczyć się nad naprawą latającego statku. Jej sny o partnerstwie ze smokiem się skończą.
- A co ze Sturmem?
- Ktoś musi zadbać o małych ludków – powiedziała – Nie sądź, że brak mi troski; po prostu czuję, że muszę się stąd wydostać.
- Fortuna do zdobycia, wojny do wygrania.
- Nie zapominając o pokazaniu ciebie.
- Tak, oczywiście. Wciąż jednak się zastanawiam, Kit. Gdybyś to ty mogła polecieć a ja nie, czy też byś mnie tu zostawiła?
   Wykrzywiła w odpowiedzi twarz.
- Jesteś stanowczo za wielki, żebym mogła cię wynieść – odparła.
   Kolacja była zdarzeniem bardzo przygaszonym. Wkrótce po niej wszyscy położyci się spać. Cupelix wycofał się do schronienia na szczycie wieży natomiast ludzie i gnomy rozproszyli się po obszernej teraz komnacie.
   Sturm był jakby wybudzony. Leżał na plecach i wpatrywał się w czarną czeluść wieży. Dobrze pasowała do jego nastroju. Czy taki miał być ostateczny los, uwięzienie na zawsze na czerwonym księżycu? Smok coś mówił o rzeczach nigdy tutaj nie umierających. Więc ma żyć wiecznie, w goryczy, samotności, już na zawsze pozbawiony rycerskiego dziedzictwa?
   Mroczna przestrzeń nad nim zamknęła się. Dziwne, nieumiejscowione uczucie raz jeszcze go opanowało:
   Usiadł i usłyszał jak świerszcze trzeszczą w krzakach. Korony drzew niemal odcięły widok nieba na Krynnie. Mógł teraz zobaczyć rzeźbioną linię wysokich murów zamku w oddali. Wiedział, że jest to Zamek Brightblade.
   Przepłynął przez ziemię okrytą całunem nocy prosto do głównej bramy zamku. Zaskoczony zauważył, że pochodnie wciąż się palą w bocznych uchwytach a dwie natarczywe postacie stały po bokach. Podszedł bliżej.
- Hej! Kto idzie? – zapytał strażnik po prawej ręce Sturma.
   Wystawił halabardę prosto w pierś rycerza.
   On mnie widzi! Sturm uniósł dłoń i odparł.
- Jestem Strum Broghtblade. Ten zamek należy do mojego ojca.
- Durniu, nikt nie idzie – powiedział drugi strażnik – Odłóż tą halabardę.
- A właśnie, że jest.
   Prawostronny strażnik sięgnął po pochodnię, wyjął ją z uchwytu i ruszył stronę – i poprzez – Sturma. W świetle sosnowego płomienia Sturm dostrzegł twarz strażnika. Nie była ludzka, krasnoludzka, elfia, kenderska czy gnomia. Sterczący ryj był zielony i łuskowaty a zębiaste kły wystawały z szerokiej gęby. Oczy miały, podobnie jak u Cupelixa, pionowe źrenice.
   Smokowcy! Sturm był wściekły, że te paskudne stwory zajmują jego rodowy zamek. Poszedł do bramy , przeszedł ją prosto i znalazł się na wewnętrznym dziedzińcu. Wszędzie były tu wozy i wózki, wszystko wyładowane mieczami, włóczniami, toporami i całymi wiązkami strzał. Smokowcy zamienili Zamek Brightblade w arsenał. Tylko dla kogo?
   W wielkiej komnacie rozpalono wielki, trzeszczący ogień. Obozowe stólki ustawiono przed paleniskiem a stół na kozłach pokryty był zwojami. Sturm podpłynął do stołu. Zwojami były mapy, zwłaszcza mapy Solamni i Abanasini. Stal zadzwoniła o kamień i Sturm aż podskoczył, zapomniał, że przecież nie mogą go widzieć. Wysoka, potężna postać wmaszerowała do komnaty. Mężczyzna był bez hełmu, twarza miał twardą i pozbawioną wyrazu. Długie, gładkie loki białych włosów  spadały mu aż na ramiona. Mężczyzna przeszedł między ogniskiem a stołem i usiadł na jednym ze stołków. Odłożył na bok trzymany hełm. Takiego hełmu Sturm jeszcze nigdy nie widział. Z przyłbicy sterczały kły a całość formą przypominała głowę morderczego owada.
- Chodź tu i usiadź – powiedział mężczyzna uznany przez Sturma za generała. Z ciemności wychynęła druga postać. Nie weszła… a może nie weszło… w krąg światła. Szczupła ręka w ciemno szarym rękawie sięgnęła i przyciągnęła do ciemnego zakątka komnaty jeden ze stołków.
- Zapominam, że nie dbasz o ogień – powiedział generał – Szkoda. Ogień to przydatna siła.
- Któregoś dnia światło i ogień będą przyczyną mojej porażki – wychrypiała postać w ciemnej szacie – Swoją śmierć widziałem w płomieniach. Jakoś nie kwapię się do jej spotkania już teraz.
- Nie wtedy, gdy tyle jeszcze do zrobienia – odparł generał i przyjrzał się mapie Solamni – Kiedy dowiesz się od swej Pani, że Czerwone Skrzydło tu przybędzie? Armia rdzewieje w tym mokry, starym zamczysku.
- Cierpliwości, Merinsaard. Mroczna Królowa dobrze zbadała gniew tej ziemi i nakaże ruch armii gdy znaki będą najbardziej korzystne.
   Generał parsknął.
- Gadasz o znakach i przepowiedniach jakby to one wszystko określały. Tu chodzi o szarżę lancy, uderzenie kawalerii, to decyduje o losach bitwy i całych imperiach, Sorotin.
   Kryjący się czarodziej zachichotał. Rozkład i zgnilizna tego chichotu zmroziły Sturma.
- Ludzie czynu zawsze wolą myśleć, że ich los jest w ich rękach. Tak jest wygodniej, no i czują się ważni.
   Merinsaard nie odpowiedział. Pochylił się w stronę paleniska, wydobył płonącą szczapę i gwałtownie wytknął ją w stronę ocienionego towarzysza. Sturm dostrzegł w przebłysku płomienia jego twarz i poczuł się mocno zaskoczony. Mogłaby być nawet przystojna gdyby nie ta śmiertelna bladość i zło emanujące z płonących , głęboko osadzonych oczu. Mag Sorotin warknął i odchylił się od płomienia. Merinsaard poruszył płonącym drzewcem jeszcze bliżej niego.
- Bacz na swój język – powiedział – I pamiętaj, że ja tutaj dowodzę. Jeśli mnie rozczarujesz, lub w nekromancji zawiedziesz sam cisnę cię w ogień.
   Czarodziej zatrząsł się ze strachu.
- Nie tak ostro, mój panie. Jest tu ktoś, kto nas obserwuje i nie jest nam przyjazny.
   Serce Sturma zamarło na moment.
- Co takiego? – powiedział generał.
   Sięgnął natychmiast pod stertę map i wyciągnął morderczo wyglądający, zakrzywiony sztylet. Lepka, zielonkawa trucizna była dobrze widoczna na krawędzi ostrza.
- gdzie ten intruz? Gdzie?
- Stoi pomiędzy nami, wielki generale.
   Wyraźnie mówił o Sturmie! Merinsaard ciął puste powietrze.
- Głupcze! Nikogo tu nie ma!
- Nie w stanie cielesnym, nie, mój panie. To duch co przybył z daleka, z bardzo daleka jeśli dobrze czytam jego aurę. Być może z tak daleka jak… Lunitari? To doprawdy daleko.
- Pozbądź się tego! Czymkolwiek zresztą jest – powiedział Merinsaard – Zabij szpiega! Nikt nie może poznać naszych planów!
- Spokojnie, mój panie. Nasz gość nie przybył tu na przeszpiegi. Wyczuwam, że kiedyś to był jego dom.
- Stary ramol! Od dwudziestu lat już ten zamek jest pusty, nikt tu nie żyje. Ostatni władca zamku został stąd wypędzony.
- To prawda, potężny Merinsaardzie – powiedział Sorotin – Czy mam tu ducha ściągnąć cieleśnie, czy odesłać skąd przybył?
   Przez chwilkę Sturm mocował się z własnymi uczuciami. Usiłował na samym sobie wymóc materializację aby móc wyzwać tego łotra do walki. Nie potrafił jednak wyczuć żadnej zmiany swego stanu.
- Czy może przemawiać do żywych na tym świecie? – spytał Merinsaard.
- Nie sądzę. Jest zbyt osłabiony ogromem przebytej przestrzeni. Magicznej wiedzy też w nim nie wyczuwam.
- Więc przegoń go z powrotem do nieszczęsnego cielska i tam go trzymaj! Nie mam czasu na niematerialnych wysłanników.
   Sturm dostrzegł rozbłysk w mroku. Usłyszał przyjemne dzwonki. To czarodziej zadzwonił w srebrny dzwonek jaki miał przy sobie.
- Usłysz mnie, duchu! Gdy po raz trzeci magicznym dzwonkiem zadzwonię odejdziesz z tego zamku, tej ziemi, tego świata i nigdy nie powrócisz.
   Dzwonek zabrzmiał po raz pierwszy.
- Argon!
   Po raz drugi.
- H’rar!
   Po raz trzeci.
- W imię Smoczej Królowej!
   Sturm odczuł szarpnięcie w każdym mięśniu jednocześnie. Czuł dosłownie, jak spada z wielkiej wysokości, lecz tylko obudził się we własnym ciele, w obelisku na Lunitari. Usiadł ciężko dysząc i potrząsając głową. Cała wizja minęła a on niczego się nie dowiedział o miejscu pobytu ojca. To już było wystarczająco denerwujące, lecz machinacje Merinsaarda i Sorotina – i to w Zamku Brightblade – napełniły go oburzeniem. Komuś trzeba przekazać wieść! Podnieść alarm!
   Wyciągnął Sightera z owijającej go derki.
- Obudź się! – powiedział – Spojrzmy na tą waszą soczewkę.
- Teraz? – spytał gnom ziewając rozdzierająco.
- Tak, Czemy by nie? Minęły już całe godziny.
   Mikonowie stali tuż obok, jakby w gotowości na rozkazy, więc Sturm i Sighter dosiedli ich i zjechali na sam do komnaty narodzin. Cała jaskinia była wypełniona skraplającymi się oparami mgły. Gigantycznej mrówce taka wilgotność wcale się Ne podobała. Zdarzyła się nawet raz czy dwa, że ostre stopy pośliznęły się szkolstej ścianie co sprawiało, że Sturm mocniej chwytał się linkowej uprzęży a Sighter przywierał do Sturma jeszcze mocniej.
   Soczewka wciąż jeszcze świciła rubinowo czerwoną poświatą, lecz prawie wcale nie grzała, ciepło już nie promieniowało.
   Sturm delikatnie popukał palcami w brzeg formy. Czwarte pacnięcie odłamało kawałek stwardniałego błota, teraz już całkowicie suchego i kruchego. Widać już było wewnętrznie nachylony brzeg soczewki. Sighter stanął na palcach i badał szkło.
- Nie – zamruczał.
   Wyjął szkło powiększające i dokładnie badał czerwonay twór.
- Na połamane przekładnie i oślizłe krążki! – krzyknął – Soczeka jest do niczego!
- Co?
- Szkło, szkło! Jest niemal nieprzezroczyste!
- To niemożliwe – powiedział Sturm.
   Sighter wręczył mu szkło powiększające. Sturm dokładnie przyjrzał się soczewce. Wszystko, co mógł dostrzec to miliony maleńkich białych bąbelków zamkniętych w stwardniałym szkle. To, no i oczywiście czerwonawa barwa, powodowało, że niemożność skupiania promieni słonecznych do temperatury ognistego łuku stawała się oczywista.
- Może, gdyby tak wypolerować… - z nadzieją zaczął Sturm.
- Nigdy! – zabełkotał Sighter – Większa byłaby szansa na skupianie promieni słonecznych gdybyś użył pnia cedru!
   Cisnął na posadzkę szkło powiększające i skakał po nim aż potrzaskało się na kawałki.
- Co się dzieje? – spytał jakiś głos.
   Stutts z resztą gnomów też zeszli, żeby zbadać wielką soczewkę. Sighter gorzko objaśniał, że cała ich praca poszła na marne. Załamane gnomy okrążyły formę wokoło i z niedowierzaniem patrzyły na soczewkę.
- Bezwartościowa – powiedział Fitter.
- Bezużyteczna – dodał Roperig.
- Strata czasu i wysiłku – zakończył Cutwood.
- I co teraz zrobimy? – pytał Rainspot.
- Postaramy się jakoś to smokowi wyjaśnić – powiedział załamany Sighter.
* * * * *
   Nikt się długo nie rozwodził na temat niepowodzenia z soczewką, nikt poza Cupelixem. Tak zazwyczaj serdeczny i miły, tak przestrzegający dobrych manier tym razem miał chyba napad złości iście smoczych rozmiarów.
-  Grzmiący durnie! Pozbawieni rozumu… nieudolni! Ogromni, telepatyczni GŁUPCY!
- Uspokój się, proszę – poważnie powiedziała Kitiara – Smok w twoim wieku, a zachowije się jak rozpuszczony bachor! Czy sądzisz, że mali ludzie są gwarancją sukcesu?
   Sturm obserwował skutki besztania bestii przez Kitiarę. Uszy Cupelixa, dotąd spoczywające płasko na głowie jak przyklejone, zaczęły się powoli podnosić a wyrzuty kwaśnych oparów przestały strzelać mu z nozdrzy.
- Takie miałem nadzieje! – przyznał smok.
- Cóż, wygląda na to, że wszyscy pozostaniemu tu na troszkę dłuższą chwilę – powiedziała Kit – Będziemy więc mieli mnóstwo czasu na wymyślenie sposobu w jaki można by cię wydobyć z tej marmurowej celi.
   Udobruchany smok przygotował im jeszcze zimną przekąskę i wycofał się do swej samotni aby pomedytować nad problemem. Sturm, Kitiara i gnomy wyszli na zewnątrz i przyglądali się Mistrzowi Chmur. Biedny, pozbawiony życia kadłub, nieruchomu i opuszczony, leżał smutno na czerwonej ziemi Lunitari. Sturm podparł brodę dłonią i ciężko zastanawiał się, by zrozumieć wyjaśnienia Wingovera nad techniką lotu Mistrza Chmur. Skrzydła były bezużyteczne bez błyskawicy, która uruchomiłaby silnik. Wszystko co im pozostało, to na wpół pusta torba powietrza eterealnego.
- A co z powietrzem eterealnym? – spytał.
- A o co ci chodzi? – pytaniem odpowiedział Wingover.
   Sturm poczuł się speszony, że o detalach technicznych ma dyskutować z gnomami , więc tylko odparł:
- Bellcrank zawsze mówił, że jeśli tylko torba powietrza eterealnego będzie pełna to całkiem wystarczy by unieść statek.
- Z całym szacunkiem dla naszego niedawno zmarłego kolegi muszę jednak powiedzieć, że moc unosząca torby jest znacznie za mała jak na wagę całego kadłuba statku – powiedział Stutts.
   I znowu zapadła cisza. Sturm dalej się zastanawiał. Oczy Kitiary zwęziły się w szparki bowiem i ona mocno się koncentrowała.
- A gdyby tak odchudzić statek? – powiedział Fitter.
- Co? – spytał Sturm.
- Co? Zawołali Stutts, Wingover, Sighter, Rainspot i Flash.
- Co! – krzyknąłCutwood, za nim Roperig i (po przetłumaczeniu) Birdcall. Kitiara przestała się wykrzywiać, co zresztą w ostatnich dniach rzadko jej się zdarzało.
- Odchudzić statek! – zawołała – No, teraz coś rozumiem!
   Podniosła małego Fittera i tak nim radośnie potrząsnęła, że mu wszystkie zęby zadzwoniły. No a potem pogoniła ich do roboty. Gnom pobiegł pod pokład i otworzył drzwi wiodące na rampę wejściową. Pozostałe gnomy runęły na pokład poganiane zapałem i desperacją. Zanim jeszcze Sturm i Kitiara zdążyli dojść do rampy wewnątrz staku już rozległy się głośne traski odgłosy łamania drewna.
- Mogą z rozpędu rozwalić wszystko – kwaśno stwierdził Sturm – Pokład, podłogi, deski i słupy.
   Gnomy zorganizowały się w łańcuch z najniższego pokładu aż do najwyższego relingu i zaczęły wywalać wszystko, na czym tylko zdołały położyć ręce. Splądrowały własne kabiny i wyniosły wszystkie prywatne rzeczy. Sturma zdumiała ich ilość jak i różnorodność: koce, książki, narzędzia, kubki, talerze, liny, linki, nici żaglowe, płótno na żagle, skrzynka atramentu, pióra, kostki mydła, dwie harmonijki, skrzypce, flet, szesnaście par butów (wszytkie za duże nawet na Sturma, a tym bardziej na jakiegokolwiek gnoma w historii) rękawice, pasy, a nawet wypchany kozioł trzymany w kabinie Cutwooda. Niektórych rzeczy nie dało się ręcznie wynieść na górny pokład.W pewnej chwili Kitiara znalazła Roperiga i Fittera leżących twarzą do pokładu u boku sporej beczki.
- Nie możemy jej unieść – wysapał Roperig.
- Ja się tym zajmę – odparła.
   Obróciła beczkę, by zobaczyć czy nie ma gdzieś otwartego szpuntu. We wnętrzu beczki zachlupotał jakiś płyn natomiast na jej denku był szablonem wymalowany napis, jedno słowo w języku gnomów.
- A tak nawiasem mówiąc, to co to jest? – spytała.
   Fitter spojrzał na napis z ukosa.
- Oleum witriolowe. Pewnie należał do Bellcranka – powiedział.
   Zauważyła, że na wspomnienie kolegi broda mu lekko zadrżała.
- Witriol, hę?
   Przypomniała sobie bałagan, jaki się zaczął gdy kwas dostał się do Bellcrankowego WspaniałegoBezustnegoSyfonu jeszcze na Krynnie.
- A dlaczego to się jeszcze nie przeżarło przez beczkę?
- Och, pewnie jest pokryta jakimś zabezpieczeniem od wewnątrz – odparł Roperig.
   Otarł dłonią tył karku i ta dłoń natychmiast tam przylgnęła na dobre.
- Och na suchą rdzę!
   Kitiara bębniła palcami po denku beczki.
- Hmmm, dobrze wiedzieć. A więc to coś rozpuszcza jedne rzeczy, lecz innych już nie?
- Tak – zniecierpliwiony Roperig usiłował uwolnić własną dłoń, która teraz sterczała wraz z ramieniem ponad barkiem.
- Na cholerną rdzę!
- A czy to oleum rozpuści marmur? – spytała.
- Możliwe. Zazwyczaj nie rusza substancji szklistych.
- A ołów?
- Tak, z pewnością. Fitter, przestań podskakiwać i mi pomóż.
   Pozostawiła dwójkę gnomów zmagających się z przyklejoną do karku dłonią Roperiga. Szukała innego gnoma, Stuttsa, a ten był na zewnątrz statku. Znalazła go, jak sortował całaą górę rzeczy jakie gnomu powyrzucały. Kitiara złapała go za kurtkę i odciągnęła od tej góry.
- Wiem już, jak uwolnić smoka!
- Co? – powiedział gnom – No jak?
- Witriol Bellcranka – machnęła lekko ręką w stronę statku – Na pokładzie jest tego cała beczka. Jeżeli powolimy, by ten kwas wyżarł zaprawę u dołu obelisku to i ściany się zawalą, no nie?
   Wyraz zrozumienia powoli rozjaśniał twarz Stuttsa. A ptem to zrozumienie uderzyło z całą mocą.
- Hydrodynamika! To zadziała!
   Gnomy usłyszały okrzyki Stuttsa i natychmiast przybiegły gnane ciekawością. Pomagając sobie extra waganckimi wymachiwaniami ramion i gęsto komplementując Kitiarę, Stutts wyjaśnił cały pomysł. Gnomy wybuchły radosnym podnieceniem. To takie proste! Takie eleganckie! Tak się nastawili na rozwiązanie mechaniczne a tutaj kobieta ludzi zaproponowała rozwiązanie chemiczne!
   Sturm usłyszał cały ten zgiełk i pośpieszył w dół rampy. Zgodził się, że plan jest z pewnością dobry, lecz wskazał na jeedną sprawę, jaką należy jeszcze rozpatrzyć.
- Co stanie się z Cupelixem, gdy ściany runą? – spytał – Nawet spiżowy smok nie oprze się naciskowi ton marmuru spadającego mu na głowę.
- Musi być na to jakiś sposób – powiedziała Kitiara.
- A może zapytajmy smoka? – zaproponował Sturm.
   I tak uczynili. Smok z początku był nadąsany i odmówił zejścia ze swej samotni. Kitiara łajała go za nieznośność, lecz odpowiedzi nadal nie było. Nagle głęboko w jej głowie rozległ się głos:
- Nie mam ochoty na kolejne rozczarowanie.
- Niczego nie przyrzekamy – zapowiedziała głośno – Mamy nowy plan i sądzimy, że zadziała, lecz jest z tym jeden poważny problem. Uwalniając cię możemy cię zabić.
- Wyjątkowe rozwiązanie. Już nigdy nie będę więźniem.
- Och, zamknij się. Jeżeli nie możesz tu zejść i pogadać z nami jak rozsądny smok to po prostu zwalimy obelisk prosto na ciebie – Kitiara machnęła ręką pozostałym – Idziemy.
- Nie użyjemy chyba witriolu, gdy on wciąż jeszcze pozostaje na górze, prada, pani? – powiedział Fitter.
- Dlaczego nie? Przecież chcecie sprawdzić, czy to zadziała, co? – odparła.
- Ale możemy zranić smoka – Cutwood w zamyśleniu gryzł ołówek – Tak się zastanawiam. Jaka może być wytrzymałość ciała i kośćca smoka?
   Sighter natychmiast wyciągnął pergamin.
- Możemy dokonać obliczeń!


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#28 2017-12-20 20:51:16

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 28

Przełom

   Mistrz Chmur, pozbawiony kilku setek funtów bezużytecznej wagi, kołysał się lekko ponad gruntem. Wingover nawet zabawiał się „podnoszeniem” wielkiego statku jedną ręką. Roperig doradził by jednak zakotwiczyć kadłub do ziemi więc w grunt wbito DrewnianeKotwy i tak latający statek został zabezpieczony.
- Poza zapasami żywności i wody nie pozostało nic zbędnego na pokładzie – zameldował Stutts – Większość konstrukcji wewnętrznej też została zdjęta.
- A co z silnikiem? – spytał Sturm – Waży pewnie tyle co cała reszta kadłuba razem wzięta.
- No pewnie – odparł Flash nie bez odcienia dumy.
- Więc trzeba go wywalić.
- Ależ nie nasz piękny silnik! Drugiej takiej maszyny nie ma na całym świecie!
   Nie znalazł na to żadnego argumentu więc skierował się do miejsca, gdzie Kitiara, Cutwood i Sighter rozważali problem użycia środków rozpuszczających ołowianą zaprawę obelisku.
-… będzie trzeba drabin, żeby sięgnąć do wyższych poziomów – stwierdziła Kitiara.
- Rusztowanie byłoby lepsze – odparł Sighter – A przecież mamy odpadowe drewno ze statku.
- Jak tam podamy witriol? – pytał Cutwood.
- Szklane pojemniki i zlewki – odparł Sighter – Takie coś przeżre się przez wszystko inne.
   Sturm odchrząknął. Kitiara popatrzyła z niecierpliwością.
- No mów, Sturm.
- Statek jest już właściwie tak lekki, że mógłby latać, lecz Birdcall i Flash nie zgadzają się na rozbiórkę silnika a ten jest już przecież bezużyteczny – oznajmił.
- No to co? Weź młot i rozwal go na kawałki – odparła – Tak się sprawy załatwia.
   Cutwood i Sighter popatrzyli po sobie z niejakim zaskoczeniem, lecz Sturm roztropnie wolał nie komentować. Miast tego spytał, czy już mieli jakąś odpowiedź od Cupelixa.
- Nawet nie pisnął. Strasznie się zrobił uparty.
   Sturm wszedł do środka. Wielka, otwarta komnata przypominała teraz pustynię. Statek, gnomy, cały ich dobytek, dosłownie wszystko zostało usunięte. I tylko trzy otwory Mikonów pozostały takie same.
- Cupelix? – powiedział – Cupelix, wiem, że mnie słyszysz. Zejdź na dół.
   Głos rycerza rozlegał się echem w pustej przestrzeni.
- Kitiara zamierza wdrożyć ten plan z witriolem. Zawali całą wieżę tuż obok twych uszu tylko po to, by udowodnić, że to potrafi.
   Poczuł słaby lecz dość zdecydowany dotyk smoczego, mentalnego głosu.
- Wierzę ci, Brightblade. Ty mówisz tylko prawdę.
- Prawdomówność mężczyzny jest jego obowiązkiem wobec Reguły – odparł Sturm.
¬- Dobiłem targu z naszą drogą Kit. Jeżeli zdoła przekonać do mnie gnomy tp będę jej towarzyszył przez dwa lata po powrocie na Krynn.
   Sturm zmarszczył czoło.
- Po co?
- Nie wiem. Było to jednak dla niej tak ważne, że zdecydowana była opuścić ciebie i twych przyjaciół byle tylko wracać na Krynn.
- To chyba żart! Kitiara nigdy by tego nie zrobiła!
- Jestem bardzo poważny, Brightblade. Kiedy uwierzyła, że statek został zrujnowany to zaczęła naciskać, żebym zabrał ją ze sobą jeśli się uwolnię.
-Dlaczego mi to mówisz?
- Jej ambicje mnie przerażają. Każdy z żyjących ma swoją aurę; słyszałeś może o tym? To jest prawda. Aura odkrywa tą iskrę życia, jak ożywia ciało. Twoja, na ten przykład, jest złoto żółta, silna, promienna, niezmienna. Aura Kitiary jest wściekle czerwona i poplamiona czernią. Ta czerń w niej narasta.
   Sturm machnął ręką lekceważąco.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. Kit jest impulsywna i ma mocny charakter, to wszystko. Mylisz się, mój cnotliwy przyjacielu. Chodź po prostu na dół i pomóż w uwolnieniu cię stąd. Tyle miałem do powiedzenia.
   Sturm wymaszerował na zewnątrz. Gnomy już zmontowały dolny poziom rusztowania. Sturm zauważył pojaśnienie nieba.
- Wschodzi słońce – powiedział – Lepiej wejdźmy do środka i przeczekajmy aż wieża się wyładuje.
   Gdzieś wysoko mocno zadudniło. Słońce wychyliło się zza gór okalających dolinę i pierwsze promienie padły na marmurową budowlę. Trzaski pierwszych błyskawic rozległy się gdzieś ze szczytów wieży. Dudnienie narastało. Cała dolina aż trzęsła się od mocy. Nastawał kolejny, krótki dzień na Lunitari.
- Nie musicie aż tak trząść wieżą! Zamierzam się jednak przyłączyć.
   Cała grupa wybuchła śmiechem pełnym ulgi.
- Mocno nam ufa, prawda? – parsknęła Kitiara.
   Poszli rzędem w stronę nieukończonego rusztowania.
   Stutts bardzo szczegółowo wyjaśnił Cupelixowi cały, witriolowy plan działania. Smok nie był zbyt optymistycznie nastawiony. Wolałby raczej usunąć cały szczyt wieży, lecz nie mieli tyle materiałów, żeby zbudować rusztowanie na wysokość pięciuset stó.
- Szkoda wielka, że nie możesz zejść do w dół do jaskini – zmartwił się Wingover – Byłbyś tam znacznie bezpieczniejszy.
- A kto powiedział, że nie mogę? – sprzeciwił się smok.
- Otwory w posadzce nie są wystarczająco duże być mógł przez nie przejść – argumentował gnom.
- No to je powiększmy. Czy to coś żrącego przeżarło by się przez marmur?
- Ach, nie mamy pewności – odparł Stutts – Żałuję, że nie poświęciłem więcej czasu na studiowanie alchemii, mógłbym ci wtedy odpowiedzieć.
- Więc może popróbujemy w praktyce? Rozlejmy trochę witriolu na posadzkę – zaproponował smok.
   Były porcelanowy dzbanuszek do mleczka z pokładu latającego statku został zmuszony do usług transportu witriolu. Przechylono ostrożnie beczkę i nakapano do dzbanka aż wreszcie był pełny.
- Tylko ostrożnie! – ostrzegł Stutts.
   Kitiara skinęła głową i zacisnęła wargi gdy kropla witriolu spadła z dzbanka na posadzkę, zaskwierczała i pozostawiła tylko czarny, dymiący znak.
   Dziewczyna poszła bardzo wolno w stronę obelisku a po jej obu bokach aż tańczyły wszystkie gnomy oferując ze szczerego serca zupełnie bezużyteczne rady. Sturm pośpieszył przodem żeby oczyścić drogę. Cupelix zszedł na dół aż na samą posadzkę, chciał być tak blisko eksperymentu jak tylko się da. Trzymając dzbanuszek na odległość wyciągniętego ramienia Kitiara rozlała strumyczek witriolu na obrzeże jednej z Mikonowych dziur. Żrący płyn zasyczał i zaczął wściekle skwierczeć aż po paru minutach bulgotanie ucichło.
- Fuj! – powiedziała Kitira – Ależ to coś śmierdzi.
   Wingover obstukał skażoną powierzchnię niewielkim, mineralogicznym młotkiem.
- Kamień z całą pewnością został naruszony – oznajmił – jednak nie za wiele. Potrzeba by tutaj galonów a galonów oleum witriolu żeby skruszyć tak gruby marmur.
- Nie mamy do dyspozycji nieskończonych dostaw – przypomniała mu Kit – Pięćdziesiąt galonów: to wszystko.
- A zatem pozostają dłuta i oskardy – rzekł Sturm – Ręczna robota. Wiedziałem, że skończy się to wszystko na dużej ilości potu i pęcherzy na dłoniach.
   Gnomy wyszły na zewnątrz pracować nad rozrastającym się rusztowaniem otaczającym trzy strony obelisku. Kitiara i Sturm wybrali najcięższe narzędzia gnomów przeznaczone do kopania i ruszyli do pracy. Ciężko to szło. Posadzka była twarda a narzędzia zbyt małe. Co było dla gnoma potężnym pełnowymiarowym kilofem w dłoniach ludzi okazywało się lekkim toporkiem. Wewnątrz więzy było gorąco a wokoło już latały wyłupane odłamki marmuru. Kitaira zdjęła wierzchnią opończę i kolczugę pracowała tylko w lekkij bluzce. Sturm odłożył pancerz i watowany kaftan. Cupelix robił co mógł byle im ulżyć w parcy. Wentylował wnętrze wymachami potężnych skrzydeł i zmiatał im z drogi pył i okruchy kamienia. Opowiadał zabawne i ciekawe historyjki jakie nagromadził mnóstwo czytając.
   Sturm odkrył, że smok jest miłośnikiem elfickiego poety i barda, Quivalena Sotha. Smok znał „Pieśń o Humie” na pamięć. A jeszcze bardziej interesujący okazał się cały cykl zapomnianych pieśni Quivalena o Humie i Srebrnej Smoczycy. Kitiara nigdy nie słyszała opowieści o miłości Humy do Srebrnej i była tą pieśnią zafascynowana.
- Prawdziwa tragedia – powiedział Cupelix posyłając im kolejną bryzę – Że też smok zdecydował się na takie zniżenie ze swej naturalnej, szlachetnej postaci do zwykłej formy śmiertelnika. No, no.
   Sturm wymienił niewielki toporek na równie mały młotek kowalski. Uderzył w posadzkę z mocą, jak odezwała się bólem w dłoni.
- Uważasz więc, że smoki są lepsze od ludzi? – spytał.
- Bez wątpienia. Smoki są większe, silniejsze, mają więcej zdolności i mocy, żyją dłużej i posiadają niezrównane cechy charakteru – odparł Cupelix – Cóż takiego ludzie mogą zrobić, czego nie zrobiłby smok?
- Mogą stąd wyjść – odparła Kitiara opierając się o kilof.
   Wywołujące przewiew skrzydła straciły na chwilkę rytm, lecz po chwili znów zaczęły powiewać.
- Fatalnie, że nie możesz, choćby na chwilkę, zmienić postaci na ludzką – rzekł Sturm – Całe to kopanie byłoby zbędne.
- Niestety, zdolność zmiany postaci nigdy nie była talentem przypisanym smokom spiżowym. Są na temat specjalistyczne teksty, spisane chyba przez elfiego czarodzieja Dromonothalasa są tu chyba najlepsze. Niestety, moja biblioteka posiada tylko wzmianki o tekstach, samych tekstów już nie.
   Kitiara odkopnęła szeroki klin wyłupanego kamienia. Spadł prosto w dziurę. Po kilku sekundach rozległ się stukot świadczący, że spadł na dno jaskini.
- Skąd masz te wszystkie księgi? – spytała.
- Wszystkie były tutaj od samego początku. Dostarczył je chyba twórca obelisku, tak sądzę, aby Strażnik Nowych Istnień posiadał jakąś wiedzę o świecie szerszym niż tylko Lunitari. Są tam całe tomy poświęcone historii, geografii, pismom, medycynie, alchemii…
- Oraz magii – wtrącił Sturm spuszczając młot na posadzkę.
- Połowa zwojów odnosi się do magii – przyznał Cupelix.
   Po dwóch godzinach harówki ludzie zdołali poszerzyć otwór o kilka cali w każdą stronę. Cupelix wyraził satysfakcję z postępu prac, lecz Kitiara była najwyraźniej zdegustowana.
- W takim tempie to zanim dziura będzie wystarczająco wielka byś przez nią przeszedł to my będziemy już za starzy, żeby te narzędzia podnieść – powiedziała do smoka.
- Tak myślę, że chyba wybraliśmy najgorszy sposób – zamyślił się Sturm.
   Barki i plecy aż jęczały z bólu a głowie dudniło od ciężkiej pracy i ogromnego wysiłku w bardzo rozrzedzonym powietrzu.
- Pamiętam, jak kamieniarze pracujący na zamku rozłupywali kamienie grubości tej posadzki jednym, czy dwoma uderzeniami. Dajcie mi trochę zimnej wody to nad tym pomyślę.
   Odebrał od Kitiary dzban wody i osunął się tuż przy ścianie.
   Kit wyszła na zewnątrz. Ku jej nieskrywanemu zdumieniu gnomy zdążyły rozklekotaną platformę rusztowania wznieść już na wysokość sześciu stóp i to wokół trzech stron obelisku. Deski, paliki, narzędzia ręczne a nawet belki zostały pospinane i związane razem gdzie tylko na to wolna przestrzeń pozwalała.
- jak idzie? – spytała jednocześnie się odwracając i omal nie wywracając Stuttsa.
- Mocujemy wszystko razem – odparł – A jak postęp prac z posadzką?
- Niewielki, niestety – pomacała się po lewym bicepsie – Zmarnują się te extra muskuly. Jeśli walnę choćby trochę mocniej to połamię narzędzia.
- Rozumiem – Sturm popatrzył krzywo na południowe słońce – Jeszcze dwie i pół godziny i nie będzie już światła. Popatrzmy na wasze postępy.
   Weszli do środka i zastali Sturma klęczącego na posadzce wpatrującego się w dzbanek wody. Przenosił spojrzenie od niego do potrzaskanej powierzchni marmuru, którą niedawno razem rąbali. A potem znów na dzbanek. Cupelix z powrotem wskoczył na skalną półkę.
- Co ty wyczyniasz? – spytała Sturma Kitiara.
- Już pamiętam, jak oni to robili – odparł Sturm – Kamieniarze na Zamku Brightblade wydobywali ogromne bloki granitu pracując tylko w czterech.
- Jak tego dokonali? – spytał Stutts.
- Nawiercali otwory wzdłuż bloku jaki zamierzali wydobyć i wtykali w nie grube kawałki drewna. Nasączali te kawałki wodą. Rozszerzające się drewno rozłupywało kamień.
   Stutts popatrzył na Sturma i zamrugał.
- To bardzo pomysłowe!
- Tylko czy zdołamy wywiercić otwory w marmurze? – spytała Kit.
- Mamy kilka stalowych wierteł – odparł gnom – Przy twojej sile i pewnym wysiłku … tak, bez trudu!
   Stutts pognał w stronę góry usypanych elementów wywalonych ze statku i szybko wrócił niosąc podporę i wiertło. Wyjaśnił pośpiesznie jak ważną sprawą jest ciągłe chłodzenie i smarownie wiertła podczas pracy. Sturm miał ciągle polewać okolice wiertła podczas gdy Kitiara miała wiercić. Spróbowali… otwór o głębokości dwudziestu cali wywiercili w mniej niż trzydzieści minut. Rozpaleni sukcesem wywiercili kolejne otwory, łączą pierwszy otwór Mikonów z drugim, który znajdował się jakieś dwanaście stóp dalej. Opierając się na linii tych otworów jako bazie wyznaczyli trójkąt sięgający w głąb jaskini. Zaczęli wiercić i byli już dość daleko drugiego boku trójkąta gdy zaszło słońce a reszta gnomów zgodnym rzędem weszła do środka. Flash oznajmił, że rusztowanie jest gotowe.
- To poszukajcie drugiego wiertła i do roboty – powiedziała Kitiara – Więcej wody, Sturm! Rękojeść staje się gorąca!
   Było już dobrze po północy gdy wreszcie skończyli. Wywiercono całe trzydzieści sześć otworów. Cupelix też się postarał i wszyscy zostali nakarmieni pożywną zupą i mnóstwem chleba. Zużyli do cna cztery wiertła a ręce Kitiary były całe w bąblach. Rainspot zaoferował jej jakąś kojącą maść, lecz zdecydowanie odmówiła.
- Dawajcie dalej, do dzieła – rzekła – Dawać kołki.
   Gnomy wyciosały drewniane kołki używając do tego pozostałości odpadowego drewna ze statku a Sturm powbijał je w otwory kowalskim młotem. Wszyscy jak jeden mąż opuścili powierzchnię trójkąta utworzonego przez wywiercone otwory. Kitiara napełniła bukłaki wodą i wręczyła je Sturmowi.
- Czyń honory domu – powiedziała – To twój pomysł.
   Uchwycił bukłak.
- Na cześć strażnika Zamku Brightblade – powiedział polewając jednocześnie kołki, napełniając bukłak z powrotem i dalej polewając. Nic się nie stało.
- Więc? – powiedziała Kitiara opierając dłoń o biodro.
- To wymaga trochę czasu – odparł Sturm – Przecież kołki muszą nasiąknąć. Lepiej zbierzmy więcej wody.
   Sturm jeszcze trzykrotnie polewał wszystkie kołki. Ich czubki były już wyraźnie spuchnięte, lecz poza tym nic więcej się nie działo.
- Cudownie – powiedziała sakastycznie Kitiara.
   Odwróciła się parskając ze źle skrywaną pogardą. Gnomy, jeden po drugim, poddawały się i zaczynały wychodzić. Sturm potrząsnął głową.
- To działało gdy brali się do tego kamieniarze mojego ojca – powiedział.
- Kamieniarstwo to trudne rzemiosło – powiedział Cupelix – Jego tajników nie tak łatwo użyć osobie bez przygotowania.
   Posadzka lekko trzasnęła.
   Obok otworu z takim trudem powiększonego przez Sturma i Kitiarę pojawiła się cienka jak włos rysa biegnąca od pierwszego kołka, poprzez marmur, do kołka po drugiej stronie dziury. Sturm oparł młot na ramieniu i pędem podbiegł do dziury. Miał już młotem walnąć w dzielący się kamień gdy usłyszał kolejny trzask i ujrzał, jak szczelina powoli rozbiega się zygzakiem od dalekiego wierzchołka trójkąta w stronę jego bazy. Podniósł młot do uderzenia.
- Nie, poczekaj – powiedział zafascynowany smok.
   Linia pomiędzy otworami Mikonów zaczęła się gwałtownie poszerzać, tak gwałtownie, że Sturm musia się pośpiesznie wycofać. Cała sekcja kamienia, większa od wszystkiego co dotąd ręcznie zdołali wykruszyć, została odłupana i zanurkowała do jaskini poniżej. To jakby otworzyło tamę powodzi; cały trójkąt zapadł się z głośnym hukiem w dół. Cały obelisk odpowiedział wstrząsem na upadek ton marmuru na posadzkę ponad sto stóp poniżej.
   Kitiara wpadła do środka a po piętach deptały jej wszystkie gnomy.
- Na miłosiernych bogów! Co to było? – zawołała.
   Sturm otrzepał dłonie z kurzu dramatycznym gestem wskazał na ogromną dziurę w posadzce.
- Droga do jaskiń dla Cupelixa jest gotowa – powiedział.
   Wszystkie gnomy były za tym by jeszcze tej nocy zwalić obelisk, lecz Sturm i Kitiara byli już zbyt zmęczeni i zdecydowanie odmówili. Cupelix ich poparł mówiąc, że na górze ma całą masę rzeczy jakie chciałby uchronić przed zniszczeniem zanim wieża zostanie zawalona. Odleciał też zaraz do swej samotni na wysokości i pozostawił śmiertelników by dobrze wypoczęli.
   Gnomy powoli się uciszały gdy już początkowy gwar odniesionego sukcesu zaczął opadać. Udali się całą grupą do Mistrza Chmur  i tam położyli do snu. Z głębi kadłuba szybko zaczęło dobiegać pochrapywanie przypominające nieco dźwiękową wojnę między ropuchami a świerszczami. Sturm wyciągnął się na derce w otoczeniu poustawianych skrzynek. Niebo, jak zwykle zresztą, było nieskazitelnie czyste więc zaczął liczyć gwiazdy, by szybciej usnąć.
   Kitiara spacerem wyszła zza skrzynek.
- Śpisz? – spytała.
- Co? Nie, jeszcze nie.
   Przysiadła naprzeciw opierając się o skrzynie.
- To może być nasza ostatnia noc na Lunitari.
- Dobrze brzmi, przynajmniej dal mnie.
- Wiesz, starałam się określić jak długo tu jesteśmy. Według tutejszego czasu wychodzi mi czterdzieści cztery dni i czterdzieści pięć nocy. Tylko ile to oznacza tam, w domu?
- Nie mam pojęcia – przyznał.
- Przypuśćmy, że wracamy na Krynn i okazuje się, że minęły całe lata?
   Prawie wybuchł śmiechem na takie fantazje, lecz jednak się powstrzymał. Nie miał jak dowieść, że ich pobyt na księżycu nie wiąże się z latami przemijającymi  w domu.
- Dużo jest starych opowieści o ludziach, którzy odeszli do królestw elfów i wrócili po, jak sądzili, kilku miesiącach podczas gdy ich dzieci dorosły a przyjaciele pomarli ze starości – powiedziała Kit.
   Początkowo Sturm sądził, że Kitiara tylko duma nad jakimiś prawdopodobieństwami, lecz w końcu stwierdził, że jest naprawdę przejęta.
- Czego się obawiasz, Kit? – spytał delikatnie.
- Spotkanie za pięć lat. Ważne, bym go nie przegapiła.
- Tanisa też?
- Tak.
- Masz zamiar wrócić do niego?
   Poruszyła się nieco niewygodnie.
- Nie, nie o to chodzi. Nie rozstawaliśmy się w najprzyjaźniejszy sposób, więc chciałabym sprawy ułagodzić zanim…
   Coś zaczęła, lecz nagle się zatrzymała.
- Zanim co? – naciskał Sturm.
- Zanim zacznę wędrówki z Cupelixem.
   A więc o to w tym wszystkim chodziło.
- Porzucasz myśl o odnalezieniu ojca i jego ludzi?
- Mój ojciec zawsze mówił, że nie jest własnością rodziny – powiedziała – Chciałabym może podjechać do ich drzwi i napluć w gęby, lecz partnerstwo ze smokiem będzie chyba bardziej ekscytujące – wzruszyła ramionami – Do Otchłani ze wszystkimi Uth Matar!
   Cisza się wydłużyła a oczy Sturma powoli zaczęły się zamykać. Już miał odpłynąć w sen gdy Kitiara znów się odezwała.
- Sturm, jeżeli ujrzysz Tanisa Półelfa zanim ja go zobaczę, to powiedz mu, że jest mi przykro, i że to on miał rację?
   Sturm zbyt mocno czuł się rycerzem i dżentelmenem by wypytywać o cóż może jej być przykro. Na swój honor, na honor Brightblade’a przyrzekł, że taką wiadomość zaniesie Tanisowi Półelfowi.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#29 2018-01-06 16:00:12

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 29

Obelisk upada

   Smok zaczął wszystkich wywoływać budząc powoli z ciężkiego snu. Gnomy od razu podskoczyły, jak zawsze chętne do rozpoczęcia kolejnej roboty. Sturm przetarł oczy i rozejrzał się dokoła. Kitiary nigdzie nie widział.
   Przeciągnął się i sięgnął po bukłak z zimną wodą. Zdążył pociągnąć jeden, tęgi łyk gdy Kitiara się pojawiła. Odsunęła na bok ręczną piłę i powiedziała.
- Czego nasza bestia tak się wydziera? Nie jestem w stanie go zrozumić.
- Chce żebyśmy się już zabrali za rozwalanie tego przybytku – odparł Sturm.
- W porządku. Ja jestem gotowa.
   Zebrano wszystkie szklane i porcelanowe dzbanki, kubki i filiżanki by użyć ich jako pojemniki na witriol, który zostanie rozlany na zaprawę ołowianą. Gnomy poustawiały się w linię jak żołnierze (no, niemal) trzymając czarki i filiżanki przed sobą jakby trzymali miecze. Kitiara oddała im żartobliwy salut i powiedziała, żeby wyczekali na odpowiedni moment.
   Wewnątrz więzy niecierpliwie przestępował Cupelix z jednej potężnej łapy na drugą.
- Wszystkie książki i rękopisy już zabezpieczone – powiedział – Mikonowie przenieśli wszystko w bezpieczne miejsce w jaskini.
   Nie było powodu do dalszej zwłoki. Cupelix postawił trójpalczastą stopę na krawędzi dziury a ogon mocno przycisnął do piersi. Wiedział, że będzie ciasno.
- Skrzydła zwiń mocniej do ciała – powiedział Sturm – Bardziej. O to chodzi.
- Dobrze, że jestem raczej smukłym przedstawicielem swej rasy – powiedział Cupelix.
   Ciało smoka znikło już w dziurze i tylko głowa wciąż jeszcze była wewnątrz obelisku.
- Chyba będę tęsknił za tym miejscem – powiedział.
- Naprzód! – krzyknęła Kitiara.
   Głowa Cupelixa znikła. Opadł już chyba ze czterdzieści stóp nim zdołał rozłożyć skrzydła. Uderzył o posadzkę jaskini z siłą wystarczającą by zatrzęsły się fundamenty wieży, lecz dla smoka był to tylko lekki prztyczek. Telepatycznie przekazał śmiertelnikom, że czuje się świetnie i że mogą kontynuować.
- Cupelix jest bezpieczny w jaskini – powiedział Sturm do Stuttsa gdy tylko wyszli na zewnątrz.
   Stutts wpakowal dwa paluchy w usta i wydał przeciągły, przeraźliwy gwizd.
- Zacząć polewanie! – zawołał.
   Gnomy, porozstawiane wzdłuż trzech stron obelisku, zaczęły podawać witriol na ołów. Wstęgi trujących oparów zaczęły ciągnąć się wzdłuż murów dusząc wszystkie gnomy poza Roperigiem i Fitterem, którzy wynaleźli NosowyOrazUstnyFiltrŻrącychDymów (Model II). Uważny obserwator szybko by zauważył, że filtry zostały wykonane ze starych chust i szelek.
- Dobrze! Teraz zejść z górnego poziomu i lać na drugim! – zawołał Stutts.
   Co poręczniejsze zlewki z witriole  zostały już rozmieszczone na niższym poziomie rusztowania.
   Flash zszedł na dół po patykowatej kolekcji palików i desek. Obrócił się na drugim poziomie i w tej samej chwili kopnął zlewkę. Witriolowe oleum spłynęło po rusztowaniu pożerając po drodze drewno, wiążące je liny oraz z tym samym zapałem, ołówianą zaprawę.
- Uważaj! – krzyknął Sturm.
   Paliki pod Flaszem zwisly i zaczęły się rozlatywać. Gnom wahnął się do przodu, potem do tyłu na samych czubkach laców aż wreszcie spadł z deskowania.
   Kitaia obserwowała ten upadek i szybko zrobiła krok do przodu. Wyciągnęła ramiona i zręcznie chwyciła nurkującego gnoma.
- Wielkie dzięki – powiedział gnom.
- Oczywiście – odparła.
   Ściany obelsku spowijte były w witriolowe opary. Czarne strumyki spływały po niewzruszonym, czerwonym marmurze gdy tylko upłynniony ołów spadał w dół. Agresywny płyn zajadle wżerał się w szczeliny między głazami i już po pół godzinie od rozpoczęcia procedury gnomy zeszły na czwarty poziom rusztowania.
- Wygląda to tak, jakby ściana płakała – zauważył Sturm – Lecz chyba nie poniosła większych szkód.
- Efekt musi się skumulować – odparł Stutts – Bez wsparcia ołowiu każdy głaz opadnie w dół pod ciężarem wyżej położonych bloków. Nim zejdziemy di poziomu gruntu to już cała budowla będzie się odchylać od pionu o co najmniej trzy stopy. Czwarta ściana nie zdoła podtrzymać takiej nierównowagi i cały obelisk się rozpadnie.
   Ciemno czerwone niebo, ciemne jak wino czerwone, powoli zaczęło jaśnieć. Sturm się wzdrygnął.
- Wschód słońca – powiedział – Czy wyładowania płyną na cały proces?
- A jakże by nie! – odparła Kitiara – Zwalą nam to wszystko na głowy!
   Podbiegła do podnóża rusztowania i zawołała z całych sił.
- Ruszać się tam! Zaczyna się się wschód!
   Gnomy jak to gnomy, nadciągający świt wprawił ich w gwałtowne poruszenie więc bez wypadków się nie obyło. Porozlewany witriol spalał wszystko i chlapał na wszystkie strony. Gwiazdy na nieboskłonie przygasały a purpura nieba stopniowo różowiała. Zwyczajowy już strumień meteorów przelatywał od jednego horyzontu do drugiego a intensywna w swej głębokości cisza została nagle przełamana napięciem w powietrzu jakiego Sturm nie mógł wyczuć, lecz Kitiara czuła dobrze.
- Szybko! – krzyknęła.
   Gnomy spadały z rusztowania jak myszy z płonącego budynku. Drewniana platforma trzeszczałai i gięła się gdzie tylko witriol na nią kapnął a dolan trzecia część obelisku była już spowita gęstą, szarą parą.
- Biegiem! – krzyknął Sturm – Jak szybko i daleko dacie radę!
   Złapał Cutwooda, najwolniejszego z gnomów, i poderwał go do góry. Kitiara wpakowała pod pachy Roperiga i Flaha, ostatnich uciekających z rusztowania. A potem wszyscy pognali daleko, mijając z rozpędu miejsce gdzie pozostawili Mistrza Chmur po nienaruszonej stronie obelisku. Hałas potwornego tarcia wypełnił całą dolinę zagłuszając nawet trzask porannych wyładowań. Flash wykręcił głowę pod ramieniem Kitiary i popatrzył wstecz.
- Bloki się poddają! – zawołał.
    Gromkie odgłosy tarcia i darcia zamroziły ich w biegu. Każdy stanął, odwrócił się i gapił oniemiały.
   Groty błękitnych błyskawic strzelały wciąż z samego szczytu obelisku, lecz już nie w kierunku odległych klifów okalających dolinę tylko prosto w czerwoną glebę nie dalej jak sto stóp od podnóża wieży. Obelisk wyraźnie się przechylił a całe strumienie pokruszonego marmuru poleciały prosto na ziemię. Przez moment nawet wydawało się, że wtrzyma brak pokruszonych bloków, lecz ogromna waga wyższych kondygnacji stanowiła za duży nacisk by mógł go wytrzymać osłabiony fundament. Powlo, omalże z gracją, pięćset stopowy obelisk runął w dół. Kamienie potrzaskały na kawałki pod przeogromnym naciskiem. Górna część, z potwornym hukiem, rozpadła się jeszcze w locie na poszczególne głazy. Bloki długie na dwanaście stóp, wysokie na sześć i grube na trzy stopy upadały na ziemię drążąc głębokie kratery w miękkim gruncie. Obelisk położył się jak upadające drzewo. Kawałki ważące po kilkanaście ton uderzały o siebie nawzajem, pękały, kruszyły się by na koniec wreszcie lec spokojnie jakby im sił do dalszych skoków brakło. Piramidalne zwieńczenie wieży, pojedynczy blok, strzeliło błękitno biełymi iskrami. Błędne ogniki zamigotały w chmurach powstałego kurzu i zgasły. Tylko cisza świadczyła o upadku potężnej budowli.
   Prawdziwa cisza. Wszelki rumor zgasł.
- O bogowie – poważnie mruknął Stutts.
- Zadziałało – dodał Wingover.
- Doprawdy zadziałało – szepnął Rainspot.
   I nagle Kitiara wyrwała się z głośnym okrzykiem pełnego tryumfu.
- Juhuuuu! – wrzasnęła i wyskoczyła wysoko w górę – Dokonaliśmy tego! Daliśmy radę!
   Sturm spostrzegł, że oto uśmiecha się od ucha do ucha, lecz gdy wraz z całą, niewielką grupką zbliżał się do upadłego giganta i on zachowywał zupełną ciszę. Wiekie bloki kamienne sterczały wokoło zagrzebane w ziemi na jedną trzecią swej wielkości. Sturm patrzył i podziwiał. Kształt obelisku był nadal rozpoznawalny w tym potężnym rumowisku powstałym po zawalonej budowli. Sturm wspiął się na stertę głazów w pobliżu byłej podstawy wieży. Kurz, powstały w wyniku zawalenia wieży, rozlał się szeroko w powietrzu i zamglił niebo różowym obłokiem. Rycerza dopadła dziwaczna myśl: czy badacze gwiazd na Krynnie są w stanie dostrzec obłok kurzu? Rizciąga się już na całe mile a jest ciemniejszy od gleby księżycowej. Może astronomowie go widzą, teoretyzuję na jego temat, prowadzą uczone dysputy na temat jego powstania i znaczenia?
   U podstawy obelisku zebrali się już wszyscy. Kopuła bloków spadła na posadzkę i zakryła dziurę. Tylko osoba niezwykle mała miałaby szansę przecisnąć się przez pozostałe wciąż szczeliny. Kitiara zawołała Fittera.
- Gnaj tam i zawołaj smoka – powiedziała – Spradź, czy wszystko z nim w porządku. Nie słyszę jego odpowiedzi.
- Tak, pani – Fitter popędził w głąb kamiennego sklepienia.
   Gdy tylko zawołał głośno wszyscy usłyszeli telepatyczną odpowiedź.
- Sukces!
- Żyje – stwierdził Stutts.
- Będziemy musieli oczyścić wyjście z tych głazów – mruknął Sturm.
- Zmykaj, malutki Fitter, ja wychodzę!
   Fitter się wyczołgał a wszyscy śmiertelnicy daleko się cofnęli. Cała mas bloków poleciała na zewnątrz i pojawił się Cupelix. Potężną twarz przedzielał szeroki uśmiech. Wielkie zębiska zajaśniały w przytłumionym świetle gdy odchylał łeb i oddychał pełną piersią.
-Radujcie się ze mną, śmiertelni przyjaciele! Jestem wolny! –zawołał.
- Nie miałeś jakoś problemu z odrzuceniem tych głazów – powiedziała Kitiara.
- Najmniejszego, moja droga Kit. Kiedy tylko budynek runął to i ochronne zaklęcie zostało złamane – Cupelix zaciągał się się świeżym, chłodnym powietrzem wciągając iście smocze hausty – Ależ to słodkie, prawda, te pierwsze oddechy wolności.
   Nikt nie miał pojęcia co też teraz należało czynić.
- Przypuszczam – powiedział zadumany Stutts – że chyba powinniśmy zacząć przygotowania do naszego odlotu – tu oparł dłonie na mocno zaokrąglonym brzuchu – oczywiście, o ile tylko Mistrz Chmur będzie mógł lecieć wyłącznie dzięki powietrzu eterealnemu.
- Zaufaj mi _ powiedziała Kitiara.
   Sturm rzucił w jej kierunku pytające spojrzenie. Mrugnęła i uśmiechnęła się jak tylko dawna Kit umiała po czym odeszła w stronę wierzchołka zwalonej wieży.
   Cupelix tymczasem, nie ostrzegając nikogo i nie uprzedzając, rozwinął skrzydła na całą szerokość. Spędzając wieki w ciasnym zamknięciu nigdy nie mógł ich rozpostrzec i cieszyć się ich wspaniałością. Teraz pomrukiwał z radością i rozciągał skórzaste skrzydła. Jednym skokiem wystrzelił w powietrze i zamachał skrzydłami spokojnie, radośnie i elegancko. Z każdym ich uderzeniem qznosił się coraz to wyżek okrążając wciąż miejsce swych narodzin. Robił koziołki, pikował, szybował, machał pełnymi skrzydłami by nagle je zwinąć i spadać jak kamień. Wspiął się tak wysoko, że stał się już tylko złotawą kropką na nieboskłonie po czym dał nura tak szybkiego i dzikiego, że wydawało się nieuniknionym iż rozwali się o rumowisko wieży.
   Sturm z niejakim trudem odwrócił wzrok od rozradowanego smoka i spostrzegł, że wszyscy go już opuścili. Kitira była już prawie na szczycie ruin natomiast gnomy rozproszyły się po gruzowisku, mierzyły, dyskutowały i niezmiernie cieszyły się z odniesionego sukcesu.
   Gdzieś w gruzach Kitiara odnalazła cudowne gobeliny, które widziała w prywatnej samotni Cupelixa. Były podarte, lecz całe fragmenty pozostały rozpoznawalne. Cupelix nie zatroszczył się o ich uratowanie i Kit mogła się tylko dziwić dlaczego tak się stało. Znalazła fragment ze Zgromadzenia Bogów, fragment przedstawiający Mroczną Królową. Utkana twarz maiała szerokość wzrostu Kitiary, lecz jakoś zdołała zwinąć fragment i zawiązać go jak pas w talii. Czuła, że powinna go ocalić.
- Masz ochotę na przejażdżkę? – spytał Cupelix.
   Kitiara spojrzała w górę. Smok zawisł nad nią a poruszające się skrzydła wprawiały kurz z ruin w ruch. Pomyślała przez chwilkę i ostrożnie odparła.
- Tak. Tylko bez akrobacji.
- Oczywiście, że nie.
   Paszczę Cupelixa rozszerzył denerwujący grymas. Wylądował a Kitirara dosiadła jego szyi. Uchwyciła się spiżowych łusek o powiedziała.
- Gotowa.
   Wystrzelił prosto w górę a Kit poczuła jak dech jej w piersi zapiera. Powolnymi, wręcz leniwymi machnięciami skrzydeł Cupelix krążył nad ruinami i latającym statkiem. Kitiara znów odczuła radość jakiej doświadczyła podczas pierwszych minut pobytu na Mistrzu Chmur gdy cały Krynn rozpościerał się poniżej niej. Z wiatrem w krótko przyciętych włosach patrzyła na twarz Sturma wyrażającą ogromne zaskoczenie.
- Hej, Sturm Brightblade! Hej-jah! – pomachała mu jedną ręką – Sam powinieneś spróbować!
   Gnomy wzniosły radosny okrzyk a Cupelix rozpoczął powolną wspinaczkę w niebo. Sturm obserwował jak smok unosi Kitiarę coraz wyżej. Czuł dziwny niepokój. Nie obawiał się o Kit. Coś w obrazie człowieka dosiadającego smoka zmroziło go do samej głębi.
- Cóż, cieszę się, że tak się dobrze bawią – kwaśno stwierdził Sighter – Lecz czy my nie powinniśmy zacząć własnych przygotowań?
   Sturm pomachał Kitirze i zawołał by już wracała na dół. Po kilku pozornych atakach nurkujących na rumowisko, gnomy czy samego Sturma Cupelix wylądował a Kitiara zeskoczyła na ziemię.
- Dziękuję, smoku – powiedziała z zarumienioną twarzą.
   Poklepała Sturma po ramieniu powiedziała.
- No dobra, bierzmy się do dzieła. Nie ma powodu by tu stać cały dzień i gapić się na latający state.
   W chwili kreatywnego wandalizmu Flash i Birdcall zgodzili się, że należy zdemontować bezużyteczne teraz skrzydła i ogon. Statek nabrał surowego, poobcinanego wyglądu. Kitiara tymczasem się uśmiechała i nuciła pod nosem żołnierską piosenkę.
- Trzymaj krok, żołnierzu – pwoedziała do Sturma wpierając ramię w jego bark.
- Z czego się tak cieszysz? – spytał – Statek może być całkiem niezdolny do lotu.
- Uwierz mi, mamy polecieć to polecimy.
- Mogę nawet polubić zawroty głowy jeśli to tylko pomoże.
   Roześmiała się głośno słysząc ponury ton. Statek załadowano wodą i żywnością, jakie gnomy zdołały zebrać, oraz paroma niezbędnymi przedmiotami – zapasowe drzewce, narzędzia, gwoździe i temu podobne. Sturm wychylił się poza reling i spostrzegł, że kil siedzi mocno w ziemi. Gnomy zebrały się na rampie. Sturm z Kitiarą przystanęli z jedną nogą na rampie a drugą wciąż jeszcze na ziemi czerwonego księżyca.
- Czy ktokolwiek zdoła uwierzyć, że tu byliśmy? – spytał rycerz rozglądając się wokoło – Wygląda to na jakiś dziki sen.
- A cóż to za różnica? – odparła Kitiara – Wiemy sami, czego dokonaliśmy i gdzie byliśmy i nawet gdybyśmy nikomu o tym nie powiedzieli, to tak będziemy wiedzieć.
   Weszli po trapie i wciągnęli go za sobą. Zabezpieczono właz i Sturm udał się na główny pokład. Kitara zniknęła w czeluści ładowni. Cupelix podleciał, potężnie machnął skrzydłami i łagodnie osiadł obok Mistrza Chmur.
- Wspaniale, moi przyjaciele! Otom został odrodzony – nie, urodziłem się po raz pierwszy! Uwolniony z kamiennego sarkofagu w którym musiałem bytować jestem teraz nowym smokiem. Odtąd już nie jestem Cupelix, jestem Pteriol, Lotnik!
- Miło cię poznać, Pteriol – uprzejmie odezwał się Fitter.
- Lepiej już odlatujmy – przerwał im Sturm – Póki jeszcze jest światło.
- Tak, tak – odezwał się Stutts – Słuchajcie wszyscy: każdy staje przy linie cumowniczej. Kiedy tam sygnał zwonicie węzły i zaczniemy się wznosić.
- Tylko powiedz im, żeby potem wciągnęli liny. Więcej już ich nie mamy – doradził Roperig.
- I wciągnąć potem liny! – zawołał Stutts – Wszyscy gotwi?
   Gnomy okrzykami potwierdziły gotowość.
- Bardzo dobrze! Wszyscy razem – luzować liny!
   Właściwie udało się im wyluzować liny cumujące jednocześnie, tylko Rainspot na rufie zmagał się z jakimś mocnym węzłem i został nieco z tyłu. Statek się zakołysał a deski poszycia ostro zaskrzypiały.
- Jesteśmy za ciężcy! – krzyknął Wingover.
   Wyraźny dźwięk rozdzieranego drewna zagrzmiał im pod stopami. Prawa burta uniosła się osro do góry rzucając wszystkich na lewą stronę. Sturm grzmotnął tyłem głowy o deski nadbudówki. I wtedy, wydając rozdzierający uszy trzask, Mistrz Chmur wyprostował się i uniósł w powietrze.
- Hallo! – zawołał Pteriol – Coś zgubiliście!
   Sturm i gnomy stłoczyli się przy relingu. Wznosili się dość powoli, lecz z wysokości około pięćdziesięciu stóp dostrzegli szeroką sekcję deskowania z drewna oraz masę ciemnego metalu spoczywającego na ziemi.
- Silnik! – wrzasnął Flash.
   Birdcall wrzasnął ptasim głosem naśladując krzyk jastrzębia. Ruszyli biegiem do zejściówki. Ledwie jednak doszli do zejścia z pokładu już Flash wpadł w ramiona Kitiary. Wesoło pogwizdywała taneczną melodię z Solace.
- Szybko! – zawołał podekscytowany gnom – Straciliśmy silnik! Musimy wracać i go zabrać!
   Kitiara przestała pogwizdywać.
- Nie – powiedziała.
- Nie? Nie?
- Nic nie wiem o nawigacji w powietrzu, lecz wiem, że ten statek był za ciężki by móc się wznieść w powietrze. Spowodowałam więc, że nadmiarowa waga pozostała daleko za nami.
- Jak ro zrobiłaś? – dopytywał Stutts.
- Przepiłowałam poszycie statku dookoła silnika – odparła.
- To nie jest w porządku! Tak nie można! – wykrzykiwał zalany łzami Flash.
   Birdcall wydawał całkiem podobne dźwięki. Sturm poklepał ich obu po ramionach.
- To może nie jest w porządku, lecz i tak jest jedyną rzeczą jaką można było zrobić – powiedział delikatnie – Przecież będziecie mogli zbudować inny silnik gdy już znajdziecie się na powrót w Sancrist.
   Stutts i Wingover przecisnęli się obok Kitiary i zaczęli schodzić po drabinie do ładowni.
- Lepiej sprawdźmy tą dziurę – powiedział Stutts – Kadłub może być poważnie osłabiony.  Nie mówiąc już o przeciągach.
   Słowo „przeciąg” okazao się sporym niedopowiedzeniem. W kadłubie ziała potężna dziura o wymiarach dwunastu stóp na osiem. Była dokładnie w tym miejscu, gdzie przedtem znajdował się silnik.
- Bogowie! – mruknął Stutts patrząc z wysoka na odległą powierzchnię księżyca.
   Byli już na wysokości ponad stu stóp.
- Bardzo to interesujące.  Powinniśmy byli zbudować okno w dnie statku na samym początku konstrukcji.
- Zapamiętaj to na przyszłość – powiedział Sturm, który jednak trzymał się z dala od brzegów otworu – Jakoś to będzie trzeba jednak zatkać, choćby po to byśmy sami nie zwalili się na dół.
   Działania Kitiary niezupełnie go zaskoczyły. Było to coś typowego jeśli chodzi o nią: szybko, bezpośrednio i cokolwiek brutalnie. Tak, czy inaczej, wreszcie oderwali się od gruntu.
   Spiżowe łuski Pteriola pobłyskiwały złoto gdy przelatywał poniżej statku. Smok wznosił się spiralnym lotem machając leniwie skrzydłami. Mistrz Chmur powoli ulatywał na zachód oddalając się od obalonej wieży.
   Wingover postąpił do przodu aż wreszcie palce stóp miał już poza krawędzią drewnianych bali poszycia kadłuba. Odsunął gwałtownym ruchem badaże spowijające mu głowę. Niesamowite oczy gnoma skupiły się na czymś daleko w dole.
- Co to jest? – spytał wskazując coś na ziemi.
- Niczego nie widzę – odparł Stutts.
- Tam na dole ktoś idzie.
- Drzewo lud? – zasugerował Sturm – Słońce wciąż świeci.
- Za mały. No i chodzi zupełnie inaczej, podobnie do – Wingover przetarł oczy niewielką piąstką – Nie! To przecież niemożliwe!
- Co? Co?
- Wygląda zupełnie jak gnom… jak Bellcrank!
   Strum aż się szarpnął.
- Bellcrank nie żyje.
- Wiem! Wiem! Ale to wygląda jak on. Jego uszy też miały taki śmieszny kształt – tu Wingover pogłaskał własne uszy – Tyle, że on jest teraz cały czerwony!
   Na górnym pokładzie rozległy się głośne okrzyki. Sighter wypatrzył przez lunetę maszerującą postać. Sturm, Stutts i Wingover pognali na pokład. Astronom również zidentyfikował Bellcranka. Fitter zadrżał.
- Czy to jest duch? – spytał słabym głosem.
- Raczej nie – odparł Sighter – Właśnie się wywalił o kupkę gleby.
- A zatem jest żywy! Zawołał Cutood – Musimy po niego wrócić!
   Flash, Roperig i Birdcall natychmiast go wsparli. Stutts odchrząknął głośno by zwrócić na siebie ich uwagę.
- Nie możemy wrócić – powiedział smutno – Nie możemy kontrolować ani kierunku, ani wysokości lotu.
   Rainspot zaczął już pociągać nosem. Cutwood przecierał rękawem oczy.
- Czy nic już nie możemy zrobić? – dopytywał Sturm.
   Wtedy właśnie po lewej burcie pojawił się Pteriol. Był w ostrym przechyle na skrzydło i właśnie wykręcał beczkę nad torbą powietrzną. Każdy na Mistrzu Chmur czuł telepatyczne uniesienia zachwytu.
- Smok! Smok może go dostarczyć! – zawołał Rainspot.
- Może – potwierdziła Kitiara.
- On cię najbardziej lubi. Poproś go – powiedział Cutwood.
   Spiżowa sylwetka przeleciała lotem strzały po prawej burcie a podmuch powietrza spod skrzydeł spowodował niewielki dryf latającego statku.
- Hej, smoku! Cupelix! O bogowie, to znaczy Pteriol! – wołała Kitiara.
   Smok przeleciał za rufą i pognał pod statkiem.
- Nie słyszy mnie – Kitiara była doprawdy wkurzona – Wielki, durny brutal.
- jest jak pijany wolnością – powiedział Sturm – Nawet winić go nie można zwłaszcza po tych stuleciach spędzonych we wnętrzu obelisku.
- Ależ tracimy Bellcranka! – wołał Fitter widząc jak statek przepływa nad klifami okalającymi dolinę.
   Niewielka, czerwona figurka znikła z pola widzenia nawet dla ostrego wzroku Wingovera. Rozmyła się w szkarłatnym terenie. Gnomy bez słowa obserwowaly jak Mistrz Chmur oddala się od utraconego przyjaciela. Z cichego płaczu wyłamał się Cutwood, który zszedł na niższy pokład. Wrócił dość szybko przynosząc młot, piłę i parę szczypiec. Wyrzucił to wszystko za burtę.
- Dlaczego to robisz? – spytał Sturm.
   Cutwood odwrócił różową twarzyczkę do wysokiego mężczyzny.
- Bellcrank będzie potrzebował narzędzi – powiedział.
   Sighter, Stutts i Wingover odeszli od relingu. Flash i Birdcall pozostali troszkę dłużej, lecz i oni po chwili odeszli. Roperig odciągnął Fittera. Rainspot i Cutwood stali w miejscu pomimo, że dolina była już coraz dalej i dalej.
- Tak ciężko w to uwierzyć – powiedział Rainspot – Bellcrank był martwy. Pochowaliśmy go.
- Może w tym, co mówił smok, jest jakieś ziarno prawdy – zasugerowała Kitiara i na pytanie Cutwooda o czym mówi, dodała – Powiedział mi kiedyś, że na Lunitari nic jeszcze nie umarło.
- Czy chcesz powiedzieć, że tam na dole to nie był Bellcrank, lecz coś bardzo do niego podobne?
- Nie wiem, niejestem ani kapłanem, ani filozofem – odparła – Widzieliśmy już, nawet na Krynnie, jak martwi potrafią się poruszać. Przy całej tej magii pochłaniającej wręcz Lunitari to chyba nie będzie zanadto dziwne, że Bellcrank mógłby powrócić.
   Nikt nie potrafił na to odpowiedzieć. Kitiara poprawiła kołnierz opończy i poszła na dół. Rainspot i Cutwood pozostali samotni przy relingu.

* * * * *
   Przelatywali teraz nad wieloma miejscami, które już przeszli pieszo – pole kamini (teraz, w świetle dnia, pełne życia) oraz łańcuch wzgórz pozbawionych rud. Patrząc z wysoka to ta dżungla, choć tak krótko żyjąca, miała jednak uspokajający wpływ. Rośliny skręcały się i falowały jak grzywacze na morzu smaganym wiatrem. Po jakimś czasie i ten widok stał się lekko nudny więc Sturm zszedł niżej, by sprawdzić, co też dzieje się wokół dziury w jadłubie statku.
   Omal się własnym oddechem nie udławił, gdy zobaczył, vco też wyczyniają gnomy. Cutwood i Fitter, obydwaj rozpłaszczenie brzuchami, leżeli na cienkich deskach przełożonych w poprzek dziury. Od długiego, bardzo długiego upadku oddzielało och tylko skromne drewno o grubości nawet nie całego cala. Rainspot i Flash podawali im krótsze odcinki desek, by przybili je poprzecznie. W takim błazeńskim stylu, metodą próbi błędów, gnomy naprawiały dziurę.
   Gdzieś na rufie Kitiara popatrywała w dół na czerwony księżyc. Byli już w powietrzu ponad trzy godziny więc ziemia była na tyle daleko, że na jej powierzchni niczego już nie można było dostrzec. Był to już tylko obracający się kłąb czerwonego aksamitu, nie bardziej realny niż nieskończona czerń nieba. Cupelix (Kitiara drwiła z nowego imienia smoka) leciał za nimi i troszkę niżej. Ciągły wysiłek lotu wyraźnie go męczył, nie było już mowy o żadnych akrobacjach i tańcach w powietrzu. Była tylko mozolna, powolna i ciężka praca.
- Jak ty to robisz?
- Co jak robię! – spytała Kit.
¬- W jaki sposób lecicie tym statkiem tak bez żadnego wysiłku?
- Powietrze eterealne nas utrzymuje w górze – odparła – To wszystko, co wiem. Mam tu przywołać Stuttsa, żeby to lepiej wyjaśnił?
- Nie. Wyjaśnienia gnomów przyprawiają mnie o ból głowy.
   Roześmiała się serdecznie.
- Mnie też!
   Cieniutki welon oparu wpadł pomiędzy statek i lecącego smoka.
- Chmury – powiedziała Kitiara – Jesteśmy już całkiem wysoko.
- Klatka piersiowa mnie boli. Nie przywykłem do takiego wysiłku.
- Daleka droga na Krynn.
¬- Jak daleko?
- Przy tej prędkości to sporo dni. Może i tygodni. Czy myślałeś, że Krynn jest tuż za horyzontem?
- W twoim głosie niewiele słychać współczucia, moja droga.
- Nie jesteś już, i już nie będziesz, panem własnego świata. Uznaj to za lekcję dyscypliny.
- Twarda z ciebie kobieta.
- To życie jest twarde – powiedziała Kit.
   Odwróciła się od relingu. Powietrze zaczęło się robić wyraźnie chłodniejsze i rzadsze. Musiała przywdziać rękawice. W pomieszczeniu byłej jadalni (teraz już bez ław i stołu) Kitiara zgrabnie wślizgnęła się w wysokie buty. Naciągnęła ciepłe nogawice i ciasno owinęła się linką w biodrach. Na lince minęła stary węzeł. Straciła co najmniej dziesięć funtów wagi. Bez znaczenia, pomyślała, zamieniłam dziesięć funtów wagi na siłę dziesięciu mężczyzn.
   Zaciągnęła kokardę na lince. W zniecierpliwieniu szarpnęła trochę za mocno i na jednym końcu zawiązał się twardy węzeł. Popatrzyła zdumiona i zaskoczona – nie dlatego, że niechcący zawiązała węzeł, lecz że linka nie pękła jak pajęczyna pod takim naciągiem. Wokoło nie było nikogo, więc spróbowała. Złapała w obie dłonie plecioną linkę i szarpnęła. Linka nie pękła.

Ostatnio edytowany przez janjuz (2018-01-06 16:03:33)


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#30 2018-01-07 17:24:57

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 30

Mały Czerwony Człowiek

   Powietrze na wielkich wysokościach jest czyste i ostre jak elficki miecz. Wobec braku ciągłego bicia skrzydeł, nie istniał żaden wskaźnik na pokładzie Mistrza Chmur wskazujący na jakiś ruch. Całkiem odwrotnie; wydawało się, że to słońce, gwiazdy i sam Lunitari jest w ruchu podczas gdy statek jest zakotwiczony na niebie. Efekt takiego trybu lotu okazał się dziwnie pozbawiony poczucia czasu. Tylko nakręcany zegar w sterówce dowodził, że jednak czas biegnie dalej, że wciąż płynie.
   Od startu minęło już ponad pięć godzin i Lunitari był już na tyle daleko, by znowu przypominać kulę. Nie było jeszcze widać Krynnu, nie było nawet śladu, i to bardzo niepokoiło podróżnych. Sighter zapewniał wszystkich, że ich glob ojczysty ukaże się natychmiast, gdy tylko Lunitari zmieni swą trasę na niebie.
- Mamy teraz największą szansę na osiągnięcie Krynnu niż kiedykolwiek – powiedział poważnie – Jako największe ciało niebieskie posiada on też największą zdolność przyciągania również nas, tak samo zresztą jak przyciąga więcej słonecznego światła niż Lunitari. Nadal jednak musimy zachować uwagę, by w odpowiednim momencie odpuścić trochę powietrza eterealnego gdy nadejdzie odpowiednia chwila. Tylko wtedy opadniemy swobodnie prosto do domu.
   Taki dziwaczny, pozbawiony ruchu lot denerwował Sturma tak więc udał się szybko pod pokład. W takim miejscu deski pokładu i poszycia kadłuba potrzaskiwały i skrzypiały. Sprawiało mu to ulgę. Zawsze uwielbiał żeglugę statkami.
   Łata na dziurze w kadłubie statku została ukończona, lecz nie był to bynajmniej popisowy przykład sztuki szkutniczej. Deski, łaty i kawałki drewna został zbite i zmocowane ponad ziejącą dziurą w miejscach jakie tylko gnomom udało się znaleźć. Same gnomy przechodziły po tej łacie bez żadnych obaw, lecz Sturm raczej nie dowierzał by mogła ona przenieść jego własny ciężar. Przecisnął się obok łaty i przeszedł w stronę dziobu statku, na morzu tam właśnie znajdowałby się forkasztel.
   Kadłub był już ogołocony, wszystkie części wewnętrzne; dźwignie i przekładnie i temu podobne, dawno już zostały wyrzucone. Czuł się teraz jak wewnątrz szkieletu jakiejś ogromnej bestii, wszędzie tylko kości i żadnych oznak mięśni.
   Sturm wszedł po przedniej drabinie do sterówki. Nie było już koła bowiem i ogon, którym koło sterowało został zdemontowany. Wszystkie, tak delikatnie z brązu wykonane elementy zostały wywalone na złom byle tylko zmniejszyć ciężar statku. Zostało tylko krzesło Stuttsa chociaż i ono zostało pozbawione aksamitnej poduszki.
   Była tam Kitiara, siedziała na pokładzie i wpatrywała się w nicość za oknem.
- Chora jesteś, Kit?
- Czy wyglądam na chorą?
- Nie.
   Sturm usiadł na pokładzie naprzeciw Kitiary. Ta patrzyła przed siebie i machinalnie bawiła się linką nogawic.
- Sturm, masz jeszcze wciąż te wizje?
- Nie, od jakiegoś czasu już nie.
- Ale pamiętasz je? – spytała.
- Oczywiście, że tak.
- Jak wyglądała pierwsza?
- Cóż, to było… kiedy zobaczyłem… - po twarzy Sturma przeleciało zaskoczenie – Coś o moim ojcu?
   Wysokie czoło rycerza stało się masą zmarszczek gdy próbował sobie przypomnieć, co właściwie widział.
- A co pamiętasz z ostatniej? – spytała Kitiara.
   Potrząsnął głową.
- Był w tym jakiś mag… tak myślę.
- Straciliśmy to – miękko powiedziała Kitiara – Naturalna magia Lunitari wpływała na każde z nas. Ty nie pamiętasz treści swych wizji. Ja tracę swą siłę. Popatrz.
   Wzięła sztylet i umieściła między kciukami obu rąk. Naciskając powoli Kitiara wygięła cienką stal pod niewielkim kątem.
- Dla mnie to wygląda na sporą siłę – powiedział Sturm.
- Jeszcze wczoraj wygięłabym to ostrze i złożyła na pół używając tylko palców jednej ręki.
   Odrzuciła na bok skrzywiony sztylet.
- Chyba lepiej nam będzie bez tych mocy – powiedział Sturm.
- Łatwo ci tak gadać! Ja lubię być silna… potężna!
- W każdym pokoleniu żyją i umierają potężni wojownicy. Ci, co odeszli są zapominani przez aktualnie żyjących. Ci, żyjący teraz, znikną w odmętach niepamięci przyszłych pokoleń. Zalety, nie okrucieństwo czy przebiegłość, czynią z wojownika prawdziwego bohatera, Kit.
   Kitiara gwałtownie wyprostowała przygarbione plecy i odaprła ostro.
- Mylisz się, Sturm. Tylko sukces jest pamiętany. Nie liczy się nic innego nad sukces.
   Już otworzył usta by jej odpowiedzieć, gdy nagle drzwi sterówki otwarły się na oścież a do wnętrza wtargnął podmuch lodowatego powietrza. Cutwood, opakowany aż do czubka różowej głowy we flanelowe szmaty i kołdry stał w drzwiach w dramatycznej pozie a kluskowatym palcem wskazywał coś za rufą.
- Smok! – zawołał – Cupelix słabnie!
   Cała załoga już zebrała się na rufie. Gdy Sturm i Kitiara do nich dołączyli to łączna masa ciał stała się na tyle duża, że rufa statku zaczęła opadać.
- Rozproszyć się! Nie możemy stać w jednym miejs-s-scu! – zawołał Stutts.
   Wingover potrząsnął głową.
- Ty się jąkasz – powiedział.
- Teraz to nieważne – wtrąciła Kitiara.
   Cupelix pozostawał daleko z tyłu i jakieś pięćdziesiąt stóp poniżej wznoszącego się Mistrza Chmur. Trzymał skrzydła w pozycji dogodnej do szybowania i poruszał nimi tylko raz na kilka sekund. Potężne tylnie łapy smok, zwykle ciasno przytrzymywane przy korpusie, teraz bezwładnie zwisały.
- Cupelix! Cupelix, słyszysz mnie> - wołała Kitiara prze zwinięte dłonie.
- Tak, moja droga.
- Możesz tego dokonać, bestio. Słyszysz? Możesz tego dokonać!
- Nie. Dość już… za słaby.
   Ogon smoka opadł co spowodowało widoczne drżenie całego ciała.
- Machaj skrzydłami, niech cię licho! Nie poddawaj się! Pamiętaj, jesteś spiżowym smokiem! – wołała – To twoja szansa, Cupelix! Szansa na Krynn!
- Nie mogę latać… nie tak zamierzałem, droga Kit.
- Czy jest coś, co moglibyśmy zrobić? – zawołał Sturm.
- Powiedzcie innym, że jestem. Powiedzcie, niech odwiedzą Lunitari.
- Powiemy! – krzyknął Rainspot.
- Przyniosą książki. Przyniosą filozofów. Przyniosą…
   Myśli smoka się urwały. Cupelix coraz słabiej machał skrzydłami. Kitiara złapała Wingovera za kołnierz.
- Dlaczego nie może lecieć? Dlaczego leci na dół? – wypytywała.
- Powietrze jest tu zbyt rzadkie. Jego skrzydła nie są wystarczająco wielkie, by utrzymać go na tej wysokości – powiedział wielkooki gnom.
   Sturm rozluźnił uchwyt Kitiary  i postawił Wingovera na nogi. Gnom łapczywie nabrał powietrza.
- Mistrz Chmur mógł pozostawać w powietrzu ponieważ miał dwie pary skrzydeł i torbę powietrza eterealnego do podtrzymania. Smok tego nie ma.
- Żegnajcie.
   Kitiara dopadła relingu. Purpurowy glob Lunitari nie był teraz większy od obiadowego talerza. Na tle jasnego księżyca przesuwała się ciemna sylwetka smoka. Stawała się coraz mniejsza, zanikała. Cupelix, na krótko nazwany Pteriolem, spadał. Wingover wyjaśniał kolegom powody smoczego upadku. Potężne muskuły smoka zaczęły znowu pracować potężnymi uderzeniami. Skrzydła się skurczyły i posłały smoka w zapierające dech nurkowanie. Ogromnym wysiłkiem i jęczącymi z bólu mięśniami odzyskał równowagę i spowolnił upadek. Szlakie jego wariackiego lotu ciągnęły się spiżowe łuski oderwane od ciała potężnym wysiłkiem mięśni.
- Cupelix! Nie zostawiaj mnie! Nasza umowa! – desperacko krzyczała Kitiara – Moja siła gaśnie, słyszysz? Potrzebuję cię… nasze plany…
   Sturm objął jej ramiona i spokojnie odciągnął ją od relingu choć wpiła się weń z całych sił.
¬- Żegnaj, droga Kit.
  Usłyszeli tylko tyle i ostatni dotyk telepatycznego głosu smoka odszedł. Sighter wspiął się na reling i przy pomocy lunety przejrzał całą powierzchnię księżyca. Nie ujrzał już niczego.
- Żegnaj, smoku – powiedział.
    Sighter zeskoczył z relingu i z trzaskiem zamknął lunetę. Mali ludzie rozeszli się w ciszy. Kitiara szlochała na piersi Sturma.
- Tak mi przykro – powiedział.
   Łzy dziewczyny poruszyły go bardziej niż tragiczny upadek Cupelixa. Kitiara gwałtownie się odepchnęła i wypaliła.
- Głupia bestia! On i ja mieliśmy umowę! Nasze plany, nasze wspaniałe plany! – zawstydzona nagle swym wybuchem otarła łzy z policzków i głośno pociągnęła nosem – Wszyscy mnie opuszczają. Na nikim już nie mogę polegać.
   Sturm poczuł jak cała sympatia dla Kit gwałtownie znika.
- Na nikim wcale? – spytał chłodno.
   Kiedy nie odpowiedział odwrócił się na pięcie i zostawił Kitiarę samą.
* * * * *
   Cupelix, pokonany przez wysokości jakie miał nadzieję podbić, szybował szeroką spiralą w dół, w stronę powierzchni księżyca, który długo już był, i pewnie zawsze będzie, jego domem. Mięśnie lotne paliły go żywym ogniem bólu i zmęczenia a potworne zimno górnych warstw powietrza zmroziło mu serce i duszę. Ślizgał się nad powierzchnią znajomego krajobrazu, teraz skrytego w mrokach nocy, aż wreszcie klify jego doliny przemknęły pod zwieszonymi ze zmęczenia łapami. Ciężkim uderzeniem rogaty łeb smoka zarył w czerwonawy grunt. Cupelix podniósł łeb, potrząsnął aż kurz zawirował około i… kichnął.
- Na zdrowie! – zawołał głos.
- Dzięki – słabym głosem odparł smok – Zaraz… kto to powiedział?
   Niewielka, niepozorna postać wychynęła zza góry dóbr pozostawionych przez gnomów. Przypominała właściwie gnoma poza tym, że była całkowicie bezwłosa i była koloru czerwonego – skóra, oczy, ubrania, wszystko.
- Ja to powiedziałem – stwierdziła nieduża, czerwona postać – To zwyczajne pozdrowienie skierowane zwykle w stronę kichającego.
- Oj, wiem – marudnie odparł smok , czuł się zbyt zmęczony na gnomie gierki słowne – Kim jesteś?
- Miałem nadzieję, że ty możesz to wiedzieć – odparł mały, czerwony człowieczek – Obudziłem się wczoraj i od tego czasu się tylko włóczę.
   Cupelix podniósł się na tylnich łapach i ostrożnie złożył skrzydła. Każde poruszenie w stawach wywoływało wyraźny ból, tak duży, że w końcu syknął głośniej niż sto węży.
- Czy to boli? – spytał czerwony człowiek.
- Okropnie!
- Widziałem gdzieś tu buteleczkę maści. Być może zdoła to pomóc – mała, czerwona rączka powędrowała do ciemno czerwonych ust – Chociaż nie jestem nawet pewien, co to jest za maść.
- Nieważne, Mały Czerwony Człowieku – powiedział Cupelix – Jeśli możesz to dawaj to.
- Czy to moje imię?
- Jeśli ci odpowiada, to tak.
- Wygląda na odpowiednie do sytuacji, prawda?
   Mały Czerwony Człowiek potruchtał, by odszukać SkutecznąMaśćDrFingera. Zatrzymał się nagle i zawołał.
- A jak ci na imię?
- Cupelix – odparł smok.
   Miał już tu pozostać, to prawda, ale przynajmniej będzie miał towarzystwo do rozmowy. Rozpatrując wszelkie za i przeciw, nie było to najgorsze wyjście z sytuacji.
- Mały Czerwony Człowieku – zawołał przez całą dolinę – Nie zjadłbyś może czegoś?

Ostatnio edytowany przez janjuz (2018-01-07 17:26:44)


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#31 2018-01-09 17:15:11

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 31

Wysokozłoty
   
   Druga podróż Mistrza Chmur bardzo różniła się od pierwszej. Nieustanne obroty silnika i stały ruch wachlujących skrzydeł dawał wszystkim na pokładzie poczucie ruchu, jakiejś aktywności. Cichy dryf statku, teraz wspieranego tylko przez powietrze eterealne, w niczym ruchu nie przypominał. Przeszywający letarg dopadał każdego na pokładzie. Niewiele było do roboty jeśli chodzi o sterowanie statkiem a im mniej było pracy tym mniej o nią każdy dbał.
   Gnomy też potrafiły się kłócić. Jeszcze nie tak dawno przerzucały się ciętymi uwagami i lekkimi ciosami w całkowitym spokoju; dziesięć sekund później nikt o tym nie pamiętał i jeszcze mniej o to dbał. Teraz jednak, zgromadzone w pustym kadłubie Mistrza Chmur gnomy jakby utraciły swą zwykłą, szczodrą naturę. Roperig i Fitter kłócili się o prawidłowy sposób przechowywania resztek lin jakie im zostały. Cutwood głuchł coraz bardziej i bardziej gdy przyzwyczajał się do normalnego poziomu słyszalności. Flash wrzeszczał na niego cały czas natomiast Wingover wrzeszczał na Flasha, że ten wrzeszczy. Wingover grał nieustannie w policzki z Birdcallem co skutkowało czerwonymi plamami na ich twarzach. Natomiast Rainspot, biedny delikatny Rainspot, siedział na międzypokładziu i płakał.
   Stutts odszukał Sturma.
- S-s-sprawy idą naprawdę ź-ź-źle – powiedział – Moi k-k-koledzy zachowują jak banda k-k-krasnoludów glebowych. Nudzą się. N-n-nie mają żadnego, wielkiego zadania, jak p-p-przewrócenie obelisku.
- I co ja mogę z tym zrobić? – spytał Sturm.
- M-m-musimy im dać cel. Coś, c-co odwróci ich m-m-myśli od powolności podróży.
- Jakiego rodzaju cel?
- Może by tak S-s-sighter zajął wszystkich nazywaniem wszelkich gwiazd?
- Będą się tylko kłócić – odparł Sturm.
- Możemy w-w-wypiec partię muffinek.
- Nie ma mąki – przypomniał mu Sturm – Próbuj dalej.
- Cóż, m-m-mógłbyś poważnie zachorować.
- O, nie, twoi wspaniali koledzy chcieliby mnie rozciąć byle tylko sprawdzić co jest nie tak. Próbuj dalej.
   Gnom opuścił ramiona w geście porażki.
- To był m-m-mój ostatni pomysł.
   No, to wygląda poważnie… pomyślał Sturm… słyszał kto o gnomie, któremu brakło pomysłu?
- Wiesz – powiedział przygładzając wąsa – może jest sposób, żeby ten statek poruszał się trochę szybciej.
- B-b-bez silnika?
- Statki krążą po świecie bez żadnych silników – zauważył Sturm – Jak to robią?
- Zastanówmy s-s-się – Stutts zwinął razem palce obu dłoni i ciężko myślał – Wiosła, ż-ż-żagle, zwierzęta pociągowe na b-b-brzegu, magia – z niechęcią popatrzył na Sturma – napędzane siłą mięśni koło łopatkowe, holowanie przez wieloryby lub węże m-m-morskie – w oczach zapaliło mu się jasne światełko – Wybacz mi teraz. M-m-muszę porozmawiać z kolegami.
- Dobry człowiek – mruknął Sturm.
   Obserwował gnoma śpieszącego do reszty i prawie podskakującego z radości. Po krótkiej chwili głośny okrzyk radości dobiegł spod pokładu: Stutts wyjaśnił sprawę pozostałym gnomom. Walnięcia i piski oznajmiały wszem i wobec, że bezczynność gnomów się skończyła. Sturm się uśmiechnął.
   Poszedł poszukać Kitiry. Nie było jej w jadalni więc zszedł niżej. Gnomy zebrały się na pokładzie sypialnym w rufowej części. Popatrzył przez pozbawione drzwi przejście i ujrzał jak Flash i Wingover jak szaleni szkicują coś na deskach poszycia przy pomocy kawałka węgla.
-  Nie, nie – mówił Sighter – Musisz zwiększyć stopień wypukłości odpowiednio do kąta natarcia.
- Gadasz, jakbyś się gęsiego sera nażarł! Każdy głupi wie, że musisz zmniejszać wypukłość aż do powierzchni płaskiej – ktoś się kłócił waląc pięścią w deski poszycia.
- Tak, każdy głupi!
   Sturm się wycofał. Gnomy na powrót były szczęśliwe. Zszedł po krótkiej drabince do ładowni. Było tam przeraźliwie zimno, ponieważ prowizoryczna łata w poszyciu ledwie mogła powstrzymać przeciąg, lecz już nie dała rady zimnu. Właśnie tam Sturm zastał Kitiarę siedzącą spokojnie na jednej z wręg kadłuba i pociągającą łyk z butelki na wodę.
- Dobrze wyglądasz – powiedział.
- Bo jest mi dobrze. Masz ochotę? – spytała wyciągając butelkę w jego stronę.
   Podała Sturmowi butelkę. Podniósł ją do ust, lecz zanim pociągnął łyk poczuł zapach słodkiego wina. Opuścił butelkę.
- Skąd to dostałaś?
- Cupelix zrobił to dla mnie. Wino z Ergoth.
   Sturm pociągnął malutki łyczek. Było bardzo słodkie a kiedy pierwsze krople spłynęły mu do gardła poczuł, jak mocno piecze. Twarz musiała mu chyba poczerwienieć bowiem Kitiara zaczęła chichotać.
- Zaskakujące, co? Początkowo smakuje jak syrop, by po chwili kopnąć jak muł ukąszony przez bąka.
   Oddał jej butelkę.
- Zawsze sądziłem, że wolisz ale¬ – powiedział.
   Kitiara pociągnęła kilejny łyk.
- Ale jest doskonałe no dobre czasy, do świetnego żarcia i w dobrej kompanii. Słodkie wino z Ergoth jest na melancholię, samotność i pogrzeby.
   Sturm przyklęknął obok niej.
- Nie rozumiem twej melancholii – powiedział – Jesteśmy w drodze do domu, w końcu.
   Kitiara oparła się o łukowatą wręgę.
- Czasami zazdroszczę ci tej cierpliwości. Innym razem znowu powoduje ona, że zgrzytam zębami – zamknęła oczy – Nigdy nie  zastanawiasz się, jak będzie wyglądać cała reszta twojego życia? – spytała.
- Czasami, i tylko w sprawach bardzo podstawowych – odparł Sturm – Widzisz, częścią rycerskiej drogi życia jest akceptacja przeznaczenia, jakie bogowie nam przygotowali.
- Nigdy nie umiałabym tak myśleć. Ja chcę swój los budować. Dlatego tak bardzo bolą utracone możliwości. Miałam siłę, która teraz zanika; miałam smoka jako sprzymierzeńca i on też odszedł.
- A Tanis?
   Rzuciła mu jedno, zimne spojrzenie.
-  Tak, do licha z tą twoją uczciwością. Tanis też odszedł. I mój ojciec – zakręciła prawie już pustą butelką – Zmęczona jestem. Zaraz uczynię postanowienie a ty, Sturm, będziesz moim świadkiem. Poczynając od dziś będę się zastanawiać, planować, rozumować i kalkulować; wszystko, co będzie działało na moją korzyść będzie dobre a cokolwiek będzie chciało mnie powstrzymać będzie złe. Nie będę polegać na nikim oprócz siebie; nie będę się dzielić z nikim tylko z najbardziej lojalnymi towarzyszami broni. Będę królową własnego królestwa – klepnęła się uda – i nie będę się bała niczego poza porażką.
   Podniosła na Sturma raczej załzawione oczy.
- I co myślisz o moim postanowieniu?
- Myślę, że za dużo było tego wina – chciał się podnieść, lecz go powstrzymała.
- Samej tu zimno – zaczęła się skarżyć.
- To choć na wyższy pokład.
   Kitiara wyciągnęła ramiona i próbowała wstać. Nie zaszła zbyt daleko tylko padła z powrotem na wręgę.
- Lepiej nie będę próbować – mruknęła – Chodź tutaj.
   Sturm stał nad nią. Zdołała uczepić się jego rękawa. Nadal była dość silna więc bez trudu ściągnęła Sturma w dół do swego poziomu. Próbował protestować, lecz tylko popchnęła go na zakrzywione deski poszycia i usadowiła się blisko.
- Po prostu zostań tu na troszkę – powiedziała z zamkniętymi oczami – to się ugrzeję.
   Tak więc Sturm leżał teraz w najzimniejszej części statku z Kitiarą zagnieżdżoną pod lewym ramieniem. Obserwował twarz dziewczyny wyglądającą z obrębionego futrem kaptura. Opalenizna Kitiary zdążyła przyblednąć przez ostatnie tygodnie, lecz ciemne rzęsy i loki wydawały się nie na miejscu u tak surowego wojownika. Ciemne wargi lekko się rozchyliły a zapach jej oddechu przyniósł woń słodkiego wina.
* * * * *
   Gnomy dostarczyły plany wielkiego projektu zwiększenia szybkości dryfującego Mistrza Chmur. Zajęło im to parę godzin i zajęli prawie całą jadalnię. Birdcall wyrysował cały plan na drewnianych ścianach używając kredy i węgla. Sturm usiadł na podłodze i słuchał z uwagą. Kitiara oparła się o ścianę kilka stóp dalej i zaciskała usta; chyba czuła już efekty działania wina.
- Jak widzicie – zaczął Wingover – Nasz plan zakłada otaklowanie Mistrza Chmur żaglami po obu stronach torby powietrza eterealnego. To, oraz oczyszczenie kadłuba z nadmiarowej wagi na rufie, powinno podnieść naszą prędkość o… ile tego określiłeś, Sighter?
   Astronom sprawdził notatki jakie prowadził na połach koszuli.
- Sześćdziesiąt procent, lub około dwunastu węzłów.
- A z czego zrobicie żagle? – dopytywał Sturm.
- Ze wszystkich zapasowych ubrań. Ciebie i Panią Kitiarę też poprosimy o przyłączenie się do tego.
- Ahm, dobrze, jeśli są jeszcze jakieś pytania…
- A co z drzewcami i masztami dla takielunku? – pytał dalej Sturm.
   Cutwood machał rękami żeby wreszcie zwrócono na niego uwagę. Wingover wpatrywał się w podłogę.
- Myślałem już o tym problemie – powiedział poważnie gnom – Za pomocą dłut i hebli możemy odciąć długie, cienkie płaty od belek i relingów statku. Zebrane razem mogą posłużyć jako drzewce.
- Pozwólcie powiedzieć o takielunku – powiedział Roperig.
- Ale ja też to wiem – skarżył się Cutwood.
- Niech Roperig to powie! – zarządził Fitter.
   Cutwood klapnął na pokład.
- Mamy pewien zapas lin – powiedział Roperig – Trochę linek, szpagatu, sznurka, wstęg…
- Dawaj dalej – naciskał Wingover.
- Wszystko wiedzący głupek – mruczał Cutwood.
- Z tego wszystkiego można wykonać  każdej grubości linę, jakiej będziemy potrzebować.
   Roperig strzelił palcami i usiadł. Tylko Fitter bił brawo.
- Możemy się więc wziąć do roboty? – spytał Sturm wstawiając.
   Na podłodze jadalni Mistrza Chmur zorganizowano kółko krawieckie. Całkiem pokaźny stosik odzieży zwalono pośrodku a wszyscy siedli wokoło. Nie był to łatwy kawałek roboty. Sturm nie umiał szyć a Kitiara stanowczo odmówiła nawet podjęcia takiej próby. Ograniczyła wkład swej pracy do rozcinania szwów poświęcanej odzieży lekko pokrzywionym sztyletem. Z całej grupy gnomów tylko Roperig i Fitter, co nie było żadną niespodzianką, okazali się sprawnymi szwaczami. Tak sprawnymi, że z rozpędu wszyli noszoną właśnie odzież w żagiel i trzeba ją było na nowo wycinać.
   Po przerwie na posiłek i odpoczynek prace wznowiono. Parę godzin później (trudno było określić upływ czasu wobec nie kończącej się nocy) szmaciane, liche żagle zostały jednak uszyte. Cutwood i Flash w tym czasie wydłutowali drzewca z najdłuższych belek na statku. Nadszedł czas otaklowania Mistrza Chmur żaglami. Końce drzewc przymocowali do wiązań torby powietrznej i rozciągnęli między nimi żagle. Żagle były zwykłymi prostokątami i teraz zachodziły lekko na siebie na wysokości kilkunastu stóp. Kiedy tylko zostały postawione latający statek zaczął powoli odchylać się na nowy kierunek.
- Jak tym teraz sterować? – pytała Kitiara - Zwykłe statki mają ster. Mistrz Chmur nie ma.
- Musimy dać sobie radę ustawianiem żagli – odparł Sturm.
   Był uradowany widokiem wiatru wypełniającego zabawny, łaciaty żagiel. Przenieśli cały luźny bagaż na dziób i statek ruszył naprzód z nowym wigorem. Można było teraz poczuć wiatr na pokładzie a sam statek kołysał się w przód i w tył jak skaczący koń. Gwiazdy i księżyce poruszały się teraz ze zwiększoną prędkością.
   Przed dziobem pojawiły się chmury a statek szybko je dopędził. Strumienie ciepławej mgły przepłynęły przez statek topiąc szron, jaki osiadł na oknach, schodach i pokrył górny pokład czyniąc z niego zdradziecką pułapkę. Przez chmury płynęli tylko krótki czas. Gdy tylko wyłonili się ze ściany bieli powitał ich widok wspaniały.
   Przed nimi wisiał w przestrzeni przecudnej urody, jak srebrna zabawka w dłoni dziecka, błękitny glob Krynnu. Z tej odległości wydawał się niewielki i tak kruchy, istna szklana kulka. Kolejne chmury zaczęły się wokoło gromadzić, lecz ostrząc i odpadając żaglami załoga Mistrza Chmur szybko warstwę chmur przebiła. Niektóre z nich pobłyskiwały piorunami. Oczy Rainspota patrzyły na to z tęsknotą. Od miesięcy już nie miał do czynienia z prawdziwą pogodą. Odwrotnie niż Kitiara, Rainspot był przeszczęśliwy tracąc swój magiczny dar. Zdecydował, że jednak nikt nie powinien spacerować wyłącznie w szalejącej burzy.
   Kiedy tak ostrożnie sterowali przez labirynt chmur i burz przydarzyła się dziwna sprawa. Słabe echo grzmotu przetoczyło się niedaleko a poprzez zamierający dźwięk Sturm usłyszał coś innego, jakby odległe beczenie albo może zawodzenie trąbki.
- Słyszałeś to? – spytał Flasha stojącego obok jego łokcia.
- Nie – odparł gnom – A co to było?
   Dziwny dźwięk rozległ się ponownie, tym razem głośniej i bliżej.
- O! Znowu słychać! – zawołał Sturm.
- Śmieszne, brzmi to zupełnie jak…
   Zanim Flash zdążył dokończyć zdanie nad ich głowami, pomiędzy płótnami żagli, przemknęła zielono-złota kaczka krzyżówka.
- Kaczka! – dokończył Flash pośpiesznie.
   Był to sporych rozmiarów kaczor, który zresztą o mało co nie porwał na strzępy żagli wpadając w pobliżu drzewc. Kaczor i drzewce się trochę poplątały i ptak upadł u stóp Flasha.
- Hej! Złapaliśmy kaczkę! Ale ładnie! – krzyknął.
- Co on powiedział? – pytał Roperig.
- Powiedział: padnij – odparł Fitter i już się schylał z twarzą do pokładu.
- Nie no, na Reorxa, on złapał kaczkę! – zawołał Wingover.
   Flash odchylił żagiel i kaczor mógł wystawić głowę. Paciorkowate oczy wpatrywały się w załogę Mistrza Chmur z czystą wrogością.
- Ciekawe, skąd się wziął – zastanawiał się Raindpot.
- Z jaja, głąbie – odparł Cutwood.
- Trzymajcie go – powiedziała Kitiara – Kaczki są smaczne.
   W tym samym czasie gdy jej siła gasła po opuszczeniu magicznego wpływu Lunitari również i patykowate rośliny traciły magiczne smaki. Teraz już były tylko gumowate i bezsmakowe. Kitiara oblizała wargi na samą myśl kruchym, brązowym mięsie kaczki.
- Nie za dużo tego na jedenastu – powiedział Sturm – Gdyby tak było ich więcej.
- Kaczki ahoj! – zawołał Roperig.
   Za relingiem prawej burty, aż czarne na tle szarej chmury, przelatywało potężne stado kaczek.
- Odejdź na bok! – krzyknął Sturm – Rozbiją nas jak w nas trafią!
   Gnomy pognały do takielunku i zwaliły w dół żagle na prawej burcie. Statek powoli odchodził od stada wciąż chwiejąc się pod torbą powietrzną niby wahadło. Kilka kaczorów uderzyło w kadłub i się odbiło. Kilka przeleciało nad pokładem skrzecząc niemiłosiernie. Na całe szczęście żaden z nich nie wpadł ani na żagle, ani na torbę.
- To zwariowane – stwierdziła Kitiara – Co robią kaczki tak daleko od domu?
   Flash stał obok wciąż ściskając pod pachą kaczora.
- Może właśnie tutaj są kaczki gdy co roku gdzieś migrują – zastanawiał się głośno.
- Ciekawa teoria – stwierdził Sighter – Czy one tak sobie latają przez trzy miesiące, czy może mają jakieś docelowe miejsce?
   Kitiara związała łapy kaczora kawałkiem sznurka a tasiemką unieruchomiła mu skrzydła. Fitter uważnie obserwował każdy jej ruch. Trochę ją to denerwowało, więc mu rzuciła.
- Chciałbyś sam to zrobić?
- Nie, tylko nie chcę byś mu krzywdę zrobiła.
- Krzywdę! Ja zamierzam go zjeść.
- Och, nie! On jest taki piękny. Te zielone i złote pióra… 
- O tak, a jeszcze lepiej będzie wyglądał obracając się na rożnie – odparła.
   Kaczor, który do tej pory zachowywał się jakby został pozbawiony zmysłów, wybrał właśnie ten moment by zatrzepotać skrzydłem i głośno kwaknąć. W sekundę wszystkie kaczki znikły poza kaczorem trzymanym przez Kitiarę. Kaczor głośno krzyknął za odlatującymi towarzyszami. Fitter popatrzył na przytrzymywanego kaczora i, roniąc dwie wielkie łzy, wręczył go Kitiarze. Gdy ta zamknęła dłonie na złotym ptaku głośny szloch wyrwał się Fitterowi z piersi.
- O bogowie! – zawołała- Trzymaj go, Fitter. Masz i się naciesz.
- O tak! – Fitter pognał do nadbudówki – Nazwałem go już Wysokozłoty, bo lata tak wysoko i ma złote pióra.
   Drzwi zamknęły się za nim hukiem.
- A więc, zamiast kaczki na obiad mamy jeszcze jedną gębę do żywienia – stwierdziła Kitiara.
- Nie przejmuj się – rzekł Sturm – Kaczor jest jednym z nas, poleciał za wysoko i za daleko od domu.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#32 2018-01-14 20:31:49

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 32

Zagubiona Karawela

   Trudno byłoby określić moment, w którym nastąpiła zmiana. Nastąpiła zwolna, bez żadnych dramatycznych wahań czy ostrzeżeń. Gdzieś w skołtunionych białych chmurach Mistrz Chmur przestał wznosić się w stronę Krynnu, lecz zaczął w jego kierunku spadać. Sturm zapytał Sightera o przyczynę takiej zmiany, lecz astronom zamamrotał coś o „gęstości materii w relacji powietrza” i szybko odszedł. Sighter najwyraźniej sam nie miał pojęcia o naturze tego zjawiska.
   Tak czy inaczej, błękitna twarz Krynnu przeszła znad ich głów i pojawiła się pod stopami. Im bardzie zbliżali się do ojczystego świata tym wiatr stawał się pełniejszy życia a i powiewał znacznie mocniej.
- Jeśli chodzi o mnie to nie damy rady wylądować za wcześnie – skomentowała sytuację Kitiara – Jeśli mam dłużej zajadać te różowe patyki i popijać wodą to z uszu wyrosną mi muchomory!
* * * * *
   Powietrze stawało się cieplejsze i bardziej wilgotne. Podczas gdy ciepło zostało mile powitane to gęstość i wilgotność powietrza stała się dla wszystkich ciężkim wyzwaniem ponieważ wszyscy już przywykli do rzadszego powietrza na Lunitari. Ciążenie ich jednak wprost dręczyło. Jak na tą chwile to zrobienie czegoś wymagającego wysiłku było prawie niewykonalne.
- Na wszystkich bogów – wysapał Sturm gdy skończył już pomagać Cutwoodowi i Flashowi przy trymowaniu żagli na prawej burcie – Nie byłem tak wykończony od czasu gdy wraz Flintem nie musieliśmy uciekać przed leśnymi krasnoludami, potem jak Tasslehoff „pożyczył” troszkę ich sreber stołowych.
   Dzień i noc następowały po sobie w bardziej równym rytmie więc Sturm spał teraz dłużej i bardziej dźwiękowo. Sighter zauważył, że Mistrz Chmur znajduje się w locie już dziewiętnaście dni oraz określił, że lądowanie powinno nastąpić gdzieś za dwa dni.
   Niebo przeszło z głębokiej czerni w piękny błękit a horyzont zapełnił się chmurami. W przerwach między nimi dostrzegali już lasy, pola, góry oraz morze. Wszystko gdzieś w dole bowiem wciąż jeszcze byli bardzo wysoko, lecz i tak mieli już na powrót poczucie istnienia stabilnego gruntu.
   Ranek dnia, który miał być ostatnim dniem lotu wstał parny i wilgotny. Żagle zwisały z drzewc a krople rosy zwilżały pokład. Kleista mgła uczepiła się latającego statku tak mocno, że na odległość większą niż dziesięć stóp od relingu nie było już nic widać.
- Haaalooo! – wołał Wingover – Haaalooo!
- Nic nie widać – stwierdziła Kitiara marszcząc brwi.
- Nawet nie umiem powiedzieć jak wysoko teraz jesteśmy – rzekł Sturm.
   Mistrz Chmur posuwał się naprzód jakby w kłębowisku mokrej wełny. Na pokładzie pojawił się Stutts niosąc zwój liny i kotwicę, zwykły drapak.
- Trzeba t-t-to wywalić za burtę – doradził – To m-m-może zahaczyć o czubek drzewa i pociągając zatrzyma nas w miejscu.
   Opuścił drapaka z dziobu i przywiązał na lince. Kiedy wrócił na śródokręcie Kitiara zaczęła go wypytywać kiedy powinni otworzyć torbę i wypuścić powietrze eterealne.
- D-d-dopiero jak będziemy p-p-pewni, że to już lądowanie.
   Gapiła się teraz na wywijającą hołubce w powietrzu torbę nad głową. Brudne płótna torby kurczyły się wyraźnie wraz z rosnącą temperaturą. Teraz już wisiała w siatce linowej i przewalała się w niej na boki jak jak jakieś zwierzę, które gorączkowo próbuje uciec. Kitiara pomacał krzywy sztylet; żadnych więcej głupot… pomyślała… jeśli wszystko będzie wyglądać w porządku to sama potnę tą torbę!
   Wingover tymczasem, wciąż jeszcze wpleciony w olinowanie, wskazał coś na prawo od dziobu.
- Ogień! – wrzasnął.
   Sighter otworzył teleskop i skierował go w stronę pomarańczowego blasku błyszczącego daleko ponad mgłą. Na sekundę szczęka mu opadła po czym opuścił lunetę i z trzaskiem ją zamknął.
- Ty durniu! – zawołał do Wingovera – Nigdy przedtem nie widziałeś jak słońce wschodzi?
- Co?
- Wschód słońca? – pytała Kitiara.
   Wschód słońca mógł oznaczać tylko jedno; oto znaleźli się już wystarczająco nisko nad ziemią, wschód oznaczał kulę ognia wznoszącą się nad horyzontem, zjawisko tak przez wszystkich pamiętane a nie żółty dysk gdzieś w przestrzeni między czerwonym księżycem a Krynnem.
   Słońce wznosiło się coraz wyżej, stawało się cieplej a mgła powoli zanikała. Tysiąc stóp pod nimi rozpościerał się ocean – gdziekolwiek zwrócili oczy widzieli tylko bezgraniczny przestwór szmaragdowych wód. Wraz z coraz cieplejszym powietrzem zaczął do nich docierać powitalny zapach słonych wód.
   Północny wiatr popychał ich teraz leniwie z prędkością około sześciu węzłów. W miarę ocieplenia się dnia wzrastała też wilgotność powietrza i wszelkie okrycia futrzane i przygotowane wyłącznie na zimną pogodę poszły w kąt. Gnomy rozebrały się do spodni i szelek. Na pokładzie rozbrzmiewał tupot dziewięciu par różowych stóp. Dla ochrony przed słońcem Fitter przygotował dla wszystkich chusty zrobione ze starych koszul i już po chwili gnomy przypominał wyglądem bandę piratów, tyle, że pomniejszonych o połowę.
   Kitiara z radością pozbyła się ciężkiej odzieży i pozostała wyłącznie w nogawicach do konnej jazdy i skórzanej kamizelce. Jedynie Sturm odmówił zrzucenia tuniki z długimi rękawami i ciężkich butów. Kitiara zauważyła już ciemne strużki potu na jego piersi i ramionach. Pomyślała, że godność może być uciążliwym ciężarem.
   Ustawiając żagle niejako pod kątem zdołali obniżyć lot statku bliżej do powierzchni oceanu. Drapak zanurzał się i skakał od grzbietu fali do grzbietu drugiej fali rzucając się wciąż od powtarzających się uderzeń. Sighter ciężko pracował przy pomocy astrolabium by określić pozycję. Bez kompasu i dokładnych map mógł jednak dokonać tylko dużego przybliżenia. Mmo to próbował. Było go wszędzie pełno, na całym pokładzie od rufowej sterówki do forkasztelu. Pot już mu się gromadził na krzaczastych brwiach i skapywał denerwująco z czubka nosa. Kitiara i Sturm przeczytali zgrubne obliczenia po czy Kit spytała.
- I co?
- Jesteśmy na Krynnie – odparł Sighter.
   Kitiar po cichu doliczyła do dwudziestu.
- Przypuszczam, że jesteśmy gdzieś na Morzu Sirrion, jakieś czterysta, może osiemset, a może i tysiąc dwiście mil od Sancrist.
- Cztery, osiem lub dwanaście setek mil? – dziwił się Sturm.
- Brak nam kompasu więc ciężko tu o jakąś precyzję – Sighter starł upartą kroplę potu zwisającą z nosa – Pewien jestem tylko, że jest to któraś wielokrotność czterystu mil.
   Kitiara z rozpaczą podniosła ramiona.
- Cudownie! Możemy teraz krążyć przez cztery dni po zatoce Thalan, lub zagładzić się na śmierć próbując dopłynąć do wyspy oddalonej o tysiąc mil.
- Nie sądzę, żebyśmy mieli głodować – rzekł Wingover.
- Och? A skąd ta pewność?
- Tam jest statek – cicho wskazał daleko w morze.
   Dostojna postać Sightera została dosłownie zdeptana gdy wszyscy w pośpiechu ruszyli do relingu. Z prawej burty ujrzeli dziobowy maszt oraz śnieżne żagle wystające nad linię horyzontu. Wydostano lunetę. Kitiara natychmiast wyrwała ją Sighterowi z dłoni.
- Co jest! – zawołał.
   Dziewczyna jednak już podnosiła lunetę do oka. Statek okazał się dwumasztową karawelą nieznanego pochodzenia. Nie było widać żadnej figury dziobowej ani też nazwy statku na forkasztelu. Na topach masztów nie było proporców ani bandery chociaż pokład był czysty a mosiądze świciły jasno.
- Możesz się zorientować skąd on jest? – pytał Sturm.
- Nie – odparła Kitiara – Nie widać nikogo z załogi.
- Spróbuj na takielunku. Idą z wiatrem więc ktoś musi być na bocianim gnieździe.
- Już patrzyłam. Nikogo tam nie widać.
   Mistrz Chmur wyraźnie zwolnił wchodząc w niższe warstwy powietrza. Zmienił kierunek więc Sturm i czwórka gnomów ruszyli poustawiać bezradnie klapiące, połatane żagle. Kitiara w tym czasie dalej studiowała obraz obcego statku, niezidentyfikowanego statku. Wiele było możliwych powodów do ukrywania nazwy, tylko niektóre z nich były legalne.
- Pirat? Przemytnik? – mruczała do siebie – Sturm! Sturm?
- Co jest?
- Możemy go dojść i dostać się na pokład?
   Podszedł do skraju nadbudówki i osłonił oczy patrząc na nią z góry.
- Dlaczego/
- Mogą mieć żywność i świeżą wodę.
   To był mocny argument. Sturm, podobnie jak i cała reszta, miał dość Lunitariańskich grzybków i całej reszty.
- Sądzę, że to możliwe – odparł – Nasz drapak jest ciągle na zewnątrz.  Trzeba tylko podejść ostrożnie, żeby nie połamać im relingu i nie podrzeć żagli.
   Obcy statek szedł naprzód pod postawionymi wszystkimi żaglami. Na pokładzie nie było nikogo, kiedy jednak Mistrz Chmur obleciał rufę statku Kitiara mogła dojrzeć, ze koło sterowe karaweli było uwiązane. Świetliki rufowej nadbudówki zostały zamknięte a wszystkie furty burtowe były zatrzaśnięte na głucho.
- W taki dzień jak dziś to na dolnym pokładzie musi być duszno – pomyślała.
- Teraz rozwinąć – zawołał Sturm.
   Birdcall i Roperig rozwinęli żagle i latający statek gwałtownie przyśpieszył. Rozchuśtany drapak chwycił łańcuchowe wanty grotmasztu a Mistrz Chmur stanął z mocnym szarpnięciem. Obrócili się pociągnięci liną i nagle zobaczyli, że oto cięższa karawela holuje ich rufą do przodu.
- Co teraz? – spytał Wingover i wychylił lekko za burtę.
- Ktoś tam musi zejść i nas odwiązać – zasugerował Sturm – Poszedłbym, lecz linka drapaka jest dla mnie za cienka.
- Na mnie nie patrz – zawołała Kitiara – Nawspinałam się po linach w tej podróży za całe życie.
   W końcu najlżejszy i najzwinniejszy poszedł, czyli Fitter. Zsunął się po linie do topu masztu. Stanął na rei i pomachał do przyjaciół.
- Znajdź cięższą linę i nas odwiąż! – ryknął Sturm.
   Fitter potwierdził i zszedł na pokład po takielunku. Zwój ciężkiej liny leżał niedaleko grotmasztu. Fitter zarzucił ciężar na ramię  i wspiął się na powrót do Mistrza Chmur.
- To jest praktykant – zawołał dumnie Roperig.
- Widziałeś na dole jakieś oznaki życia? – spytała Kitiara.
- Nie, pani – odparł Fitter pozbywając się jednocześnie liny – Wszystko jest bardzo porządnie poskładane, lecz nie widziałem żywej duszy.
   Sturm zszedł do nadbudówki i szybko wrócił, tym razem z mieczem. Pas miecza przerzucił przez ramię i już był jedną nogą za relingiem.
- Najlepiej zejdę tam i się rozejrzę.
- Idę zaraz za tobą – powiedział Kitiara.
- Ja też – zgłosi się na ochotnika Fitter.
   Pozostałe gnomy nie okazały się w niczym gorsze.
- Ktoś musi zostać na pokładzie – sprzeciwiał się Sturm – Ktoś może jeszcze iść, lecz z pewnością nie wszyscy.
   Sto stóp to dość długa droga gdy musisz schodzić po linie. Upał był tak potężny, że Sturmowi już w połowie drogi zakręciło się w głowie  i musiał się zatrzymać by otrzeć pot zalewający mu oczy. Zastanawiał się wtedy jakim sposobem mu się uda droga powrotna na górę? Poczuł ulgę gdy wreszcie pod stopami miał już solidne, dębowe omasztowanie. Kitiara tymczasem owinęła linę nagimi nogami i ruszyła na dół.
   Pokład wyglądał tak dokładnie jak opisał go Fitter: czysto i w najlepszym, okrętowym porządku. Sturm miał złe przeczucia. Żeglarze nie opuszczają dobrze utrzymanego statku bez poważnej przyczyny.
   Kitiara zeskoczyła na pokład. Sturm zawirował w miejscu i z sykiem stali o wydobył miecz.
- Spokojnie! – powiedziała Kit – Jestem po twojej stronie, pamiętasz?
- Wybacz. Ten statek wygląda jak nawiedzony. Przejdź prawą burtą do dziobu, ja pójdę lewą.
   Nie znaleźli niczego podejrzanego poza faktem kompletnego braku załogi. Zaraz za podstawą bukszprytu widać było luk zejściowy. Kitiara zaproponowała zejście pod pokład.
- Jeszcze nie – powiedział Sturm – Sprwadźmy najpierw rufę.
   Na pokład zjechali też Sighter i Stutts. Sighter trzymał ciesielską kątownicę a Stutts młotek. Była to jedyna „broń” jaką mogli znaleźć. Teraz bardziej niż kiedykolwiek przypominali malutkich piratów lądujących z nieba na nieszczęśliwym statku.
- Z-z-znaleźliście coś? – pytał Stutts.
- Nie. Niczego nie widać.
   Koło sterowe okrętu było ciasno uwiązane. Odchylało się o najwyżej cal lub dwa w lewo i prawo w zależności od wiatru i fali napierającej na płetwę steru. Sturm starał się określić jak długo już ster jest tak uwiązany gdy Kitiara nagle wzięła syczący wdech.
- Patrz tam – powiedziała.
   Do drzwi nadbudówki rufowej przybity był kruk. Wypchany, martwy kruk z ogonem i rozpostartymi skrzydłami.
- Kiedyś to już widziałam. Ktoś tu rzucił klątwę na statek i żeby chronić się przed magią zła ktoś inny przybił tego kruka – powiedziała Kitiara – Lepiej stąd chodźmy.
- Spokojnie – cicho odparł Sturm – Nie widać żadnego znaku, żeby tu jakakolwiek magia działała. Chodźmy do środka to może chociaż zidentyfikujemy co to za statek.
   Żaluzjowe drzwi zaskrzypiały na brązowych zawiasach. Rozszczepione światło rzucało dziwne cienie przez całe pomieszczenie.
- Stutts, możesz otworzyć okiennice?
   Gnom pośpieszył w kierunku szeregu cieni po swej prawej ręce. Zaszeleściło głośno gdy zmagał się zasuwką. Okiennice opadły zalewając kabinę światłem.
- No, to znaleźliśmy kapitana – ponuro stwierdziła Kitiara.
   Dowódca karaweli sidział wciąż przy stole. Gapił się niewidomo przez kościane oczodoły. Czaszkę miał czystą i suchą a szkieletowe palce leżały na blacie i wciąż jeszcze trzymały się razem. Kapitan nosił bogato zdobioną opończę z błękitnego brokatu obramowaną na brzegach złotymi frędzlami i haftem. Makabrę uzupełniał drobny fakt; ostatni posiłek wciąż jeszcze był na talerzu przed kapitanem. Stutts szturchnął cieniutkie kosteczki.
- Kurczak – oznajmił – P-p-pewnie kura.
   Sturm powąchał cynową czarkę leżącą obok prawej dłoni szkieletu. Nie wyczuł żadnych oznak trucizny dobiegających z pustego naczynia. Odłożył je i zwrócił uwagę na cienki, srebrny pierścień okalający jeden z kościstych palców. Delikatnie uniósł dłoń szkieletu. Pomimo delikatności ruchu rycera koścista dłoń jednak się rozpadła. Sturm podniósł pierścień do światła szukając jakiegoś znaku jubilera. Pierścień okazał się prostym, powlekanym srebrem kółkiem. Mógł być zrobiony wszędzie i przez byle kogo. Kitiara popatrzyła pod stół.
- Ho, ho! – powiedziała – A cóż tu mamy?
   Wstała dzierżąc w dłoniach kolejną czaszkę.
- To leżało między stopami Kapitana Kościstego – obróciła czaszkę – Ktoś odrąbał biedakowi głowę. Nawet widać jeszcze ślad topora, o tutaj.
   Smutny eksponat odłożyła na stół i ponownie się schyliła.
- Piękne buty – powiedziała – Srebrne sprzączki, jelenia skóra. Elegancik.
- Ciekawe, kim był – zastanawiał się Sturm.
- O-jej!
   Stutts przystanął przy światłach rufowych. Znalazł tam obitą skórą skrzynkę zamkniętą na prosty zamek. We wnętrzu znaleźli złote monety i porozrzucane klejnoty. Kitiara gwizdnęła głośno i wyjęła ze skrzynki wyjątkowej urody szmaragd.
- Zaczynam rozumieć – powiedziała – Musiał to być statek piratów.
- Jesteś tego pewna? – dopytywał Sighter.
- Nie zdołasz zdobyć takiego bogactwa sprzedając ryby czy towary!
   Rzuciła się otworzyć drugą skrzynkę. Cała była wypełniona małymi, drewnianymi pudełkami. Zdarła z jednego pudełka pokrywkę i nachyliła się by zobaczyć jakie to skarby ono skrywa. Skrzywiła się i potężnie kichnęła.
- L-litości! – zawołał Stutts – A cóż to?
- Przyprawa… pieprz! – wyrzęziła zamykając pudełko z trzaskiem.
   Sturm popatrzył jej przez ramię.
- Przyprawy są rzadsze od złota – powiedział – Ta skrzynka ma pewnie większą wartość niż cały statek.
- Wszystko jedno, kiedy tylko wciągniemy to na górę to ja sobie życzę swoją część w złocie i klejnotach – powiedziała Kitiara.
- Na górę? Myślałem, że jednak przejmujesz się ewentualną klątwą.
- Mając w kieszeni dość złota mogę stanąć twarzą w twarz z każdą klątwą na świecie.
   Słowa, jak zwykle u niej, szybko przeszły w czyn. Zaczęła napychać kieszenie klejnotami i złotem.
   Drzwi kabiny otworzyły się z hukiem i wszyscy aż podskoczyli. To tylko Rainspot.
- Pomyślałem, że lepiej zejdę żeby was ostrzec – powiedział – Szykuje się sztorm. Wygląda na potężny cyklon.
- Wystarczy czasu na małe ocalenie – powiedziała Kitiara.
   Nachyliła się nad skrzynką ze skarbem i próbowała ponieść ją do drzwi. Skrzynka zaskrzypiała i uniosła się nad pokład ledwie o cal.
- Nie stój tak, pomóż!
- Nie ma czasu na ratowanie skarbów – powiedział Sturm – Musimy wracać na Mistrza Chmur.
   Przystanęła szurając skrzynką po pokładzie. Wyprostowała się.
- Musimy? – spytała – Co musimy?
- Musimy wracać na pokład latającego statku.
- Naprawdę? A dlaczego nie możemy zostać na tym pokładzie?
- Nic o nim nie wiemy – protestował Sturm – Z tego co możemy przypuszczać, to pierwsza, większa fala może go potrzaskać.
- Mistrza Chmur też może.
   Stutts ciskał wzrokiem na kłócących się ludzi.
- P-P-Proszę! Ja j-j-jednak wracam! – i pognał do drzwi.
   Sighter wzruszył ramionami.
- Też chciałbym lepiej zbadać ten statek. Lecz moje miejsce jest z kolegami – ukłonił się i popchnął Rainspota  stronę drzwi.
   Sturm pozostał sam na sam z Kitiarą. Z niechęcią w głosie spytał.
- Idziesz czy zostajesz?
   Upartym gestem skrzyżowała ramiona.
- Zostaję.
- Zostajesz więc sama.
   Sturm wyszedł na pokład. Zimny wiatr nadchodził z południa posyłając karawelę na północ pod pełnymi żaglami. Purpurowo czarne chmury zniżyły się do poziomu morza i wiały tęgim wiatrem. Minie kilka minut a oba statki zostaną pochłonięte wichrem.
   Sighter i Stutts bez większych kłopotów wspinali się po linie. Nim Sturm dotarł do topu masztu karaweli onie już wchodzili przez reling na pokład latającego statku. Mistrz Chmur szarpał się na linie jak ryba zaczepiona na haczyku. Sturm z trwogą popatrzył na trzaskającą linę. Złapał ją. Deszcz, ciepły i lekki, poprzedzał sztorm. Sturm wstrząsnął głową. Gnomy zwinęły wszystkie żagle Mistrza Chmur, lecz torba powietrzna wystarczyła by wiatr szarpał statkiem. Sturm podciągnął raz, potem drugi, i dalej i dalej. Starał się nie myśleć o falach rzucających się osiemdziesiąt stóp pod nim.
   Pierwszy deszcz uderzył jak ściana wody. Nasączył Sturma aż do skóry w jedną sekundę. Podciągał się dalej, lecz wszystko wyglądało jakby w ogóle się nie zbliżał do latającego statku.
- Halooo! Sturm, halowo!
- Wingover! To ty! – krzyknął w odpowiedzi.
- Słyszysz Sturm? Lina jest mokra, rozciąga się pod tobą! Za duży naciąg! – wołał niewidoczny gnom.
- Zawracam!
   Sturm z trudnością widział szary kształt Mistrza Chmur.
- Postaramy się po was wrócić! – a potem już tylko słabe – Niech was pilnuje Reorx!
   Sturm z trudem ześlizgnął się po linie na wywijający maszt. Twarda dębina mocno walnęła go w żebra. Odebrało mu dech, puścił linę. Wylądował na żaglu i chwycił się go z całych sił. Zetlała tkanina pękła mu ręku i powoli rozdarła się aż do pokładu. Sturm wylądował na pokładzie mokry, oślepiony i pozbawiony tchu.
   Gnomy odcięły linę u swego końca. Mistrz Chmur odleciał wraz z nadciągającymi chmurami i szybko zniknął z oczu. Kitira dopadła Sturma.
- Możesz stać? Możesz iść? – krzyczała w wyjącym wietrze.
   Skinął półprzytomnie głową. Podciągnęła go do pionu i razem jakoś pokuśtykali do rufowej nadbudówki. Sturm padł na podłodze obok kapitańskiego stołu i starał się odzyskać oddech. Kitiara okrążyła kabinę i zamykając okiennice i mocno zaciskając zasuwki.
- Dobrze się czujesz? – spytała w ciemności.
- Taa…
- Gnomy odleciały?
- Oni… odcięli linę, żeby ocalić swój statek – wykaszlał z bólem.
    Kitiara skrzesała iskrę z kapitańskiego krzesiwa i zapaliła grubą świecę na stole. Falujący płomyk świecy posyłał na ściany kabiny dziwaczne cienie kapitańskiej czaszki. Sturm wyciągnął własną chustkę i nakrył nią czaszkę.
- Wygląda, jakby patrzył na człowieka, nie? – powiedziała Kitiara.
   Wyciągnęła ramię dla utrzymania równowagi. Pokład statku wznosił się opadał z regularnością nadbiegajacych fal.
- Trzeba uporządkować żagle – rzekła Sturm – Jeden potężniejszy podmuch i po nas.
- Nie zamierzam wyłazić na maszt w taki wicher – odparła.
  Sturm wyciągnął miecz.
- Nie będziesz musiała. Przetnę wszystkie liny dolnych żagli. Zlecą i to powinno załatwić sprawę.
   Ruszył do drzwi kabiny.
- Zaczekaj! – zawołała.
   W skrzyni kapitańskiej znalazła linę i ją wyciągnęła.
- Podnieś ramiona.
   Zrobił to a wtedy Kit opasała mu klatkę piersiową liną i mocno ją związała.
- Tylko nie próbuj pływania jak już wyjdziesz – powiedziała.
   Opuścił ramiona.
- Postaram się tego ustrzec.
   Sturm szarpnięciem otworzył drzwi kabiny i dostał potężny cios wichru prosto w twarz. Zataczając się dotarł do grotmasztu i pociął fały grotżagla. Porwana wichrem tkanina opadła jak żywe stworzenie i zatrzeszczała na głównym pokładzie. Schylił się niżej i podszedł do fokmasztu gdzie również pociął fały dolnych sztaksli. Z podniesionymi wyłącznie topslami i jednym kliwrem statek szedł stabilniej. Sturm przedarł się do kabiny na rufie.
- Idzie lepiej! – powiedziała Kitiara.
- I co teraz robimy? – spytał Sturm obciekając wodą z włosów i ubrania.
- Sprawdzimy wszystko pod pokładem – Odparła Kit.
- Zapomniałaś o klątwie?
   Zadowolenie dziewczyny gwałtownie wyparowało.
- Nie zapomniałam. Mając jednak próbkę tego, co jest na pokładzie nie za bardzo się boję.
   Poklepała kapitańską czaszkę, teraz przykrytą chustką Sturma. Czaszka spadła z kości karku i z głośnym stukiem uderzyła o stół. Leżała teraz z oczodołami do góry i patrzyła na śmiertelników, intruzów na tym statku.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#33 2018-01-27 18:29:16

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 33

Pieczęć Czarodzieja

   Wąski luk zakrywał drabinę wiodącą do ciemnych ładowni karaweli.  Kitiara położyła się płasko na brzuchu i wstawiła świecę prosto w czarny otwór. Owiało ich ciepłe, zastałe powietrze, lecz żadne niebezpieczeństwo się nie wyłoniło. Zeszła na dół a Sturm szedł tuż za nią trzymając dłoń na rękojeści miecza. Zeszli do pomieszczenia co najmniej mało interesującego, do magazynu lin. Zawierał on tylko liny, żagle i łańcuchy. Kitiara zaglądała do wszystkich kątów w poszukiwaniu dalszych skarbów. Znajdowała tylko martwe szczury. Jak wszystko martwe na tym statku, tak i te szczury stanowiły tylko kupki małych kości.
- Czy to nie dziwne – szepnął Sturm – Wszystko, co znajdujemy składa się tylko z kości.
   Przeszli szybko przez lekkie, drewniane przepierzenie i znaleźli się w dużo większej przestrzeni, ładowni cargo. Świeca Kitiary wydobyła z ciemności coś znacznie bardziej złowieszczego niż tylko liny i żagle. Znaleźli chyba zbrojownię wypełnioną po brzegi mieczami, włóczniami, tarczami, spiżowymi napierśnikami, kolczugami, lancami, łukami i ołowianymi pociskami do proc – dość, by wyposażyć niewielką armię.
- Te tarcze wykuły krasnoludy – powiedział Sturm popychając jedną z nich stopą – Widzisz tu, mają znak Gildii Zbrojmistrzów Thorbardinu. Ten napierśnik ma znak Thanów Zhamanu.
   Podniósł napierśnik. Chłodne żelazo wypolerowano i wykończono do powierzchni lustrzanej. Mimo, że miał grubość jednej trzeciej cala był nadspodziewanie lekki.
- To jest broń najwyższej jakości. Po co piratom aż tyle broni? – powiedział.
- Może dopadli i zrabowali magazyn.
- Może, tylko, że powierzchnia na statku jest cenna. Dla siebie mogli zatrzymać co chcieli, lecz chyba nie tyle.
- Co tam jest? – syknęła Kitiara wskazując palce do przodu.
- Forkasztel. Tam śpi załoga.
   Przeszli przez próg i ujrzeli widok straszliwy. Cały forkasztel był wypełniony szkieletami ludzi.
   Czyste, białe kości spoczywały rząd za rzędem stłoczone po obu burtach statku. Niektóre leżały rozciągnięte, inne jakby skulone w agonii aż do okropnej śmierci. Nie wszystkie szkielety wydawały ludzkie. Niektóre, sądząc z kształtu i rozmiaru, należały do krasnoludów. Inne, sporo mniejsze, mogły być szkieletami kenderów lub gnomów. Wygląd wszystkich szkieletów łączyła jedna cecha: ich kostki były połączone łańcuchem, wszyscy byli tym łańcuchem związani.
- Nie podoba mi się to. Działo się tu jakieś straszne zło – syknął Sturm – Chodźmy stąd.
   Cofnął się.
- Co jest tam dalej za drzwiami? – dziwiła się Kitiara.
- Jarzmo bukszprytu. I jeszcze komora kotwiczna.
   W środku zbrojowni znajdował się spory, kwadratowy luk. Sturm twierdził, że prowadzi do ładowni. Zdjęcie pokrywy luku nie było łatwe. Ktoś zabezpieczył ją przybiciem do drewnianego pokładu, i to tuzinem potężnych, żelaznych ćwieków. Sturm zastanawiał się nad najlepszym sposobem wyjęcia ich gdy Kitiara złapała ze stosu broni bojowy topór i zaczęła nim odcinać łby ćwieków, jeden po drugim.
- Stój! – zawołał – Nie pomyślałaś, że pokrywa została tak zabita by zatrzymać coś na dole?
   Zatrzymała się w połowie zamachu.
- Nie – powiedziała i walnęła toporem w następny gwóźdź – Nie ma tam pewnie nic a ci biedacy pomarli na jakąś zaraz albo coś w tym rodzaju. Ty i ja to pierwsi żywi na tym pokładzie od miesięcy, więc co tu znajdziemy należy do nas prawem ratownictwa. Jeśli chcesz swój udział to lepiej pomóż.
   Odcięła łeb ostatniego gwoździa. Z niejakimi oporami Sturm wsunął palce pod klapę luku i już razem ją podnieśli. Mocne, dębowo miedziane wieko odpadło i wylądowało na stercie broni. Głośny brzęk rozległ się echem w całej karaweli.
   Kitiara wpakowała świecę prosto w luk. Chłodne powietrze napłynęło z dołu żwawym strumieniem więc osłoniła płomień dłonią. Słabe światło wpadło do otwartej przestrzeni ładowni. Była pusta.
   Szerokie schody wiodły stromo w dół. Kitiara opuściła już stopę na pierwszy z nich.
- Nie rób tego – ostrzegał Sturm.
- Co się z tobą dzieje? Parę czaszek i kości i nagle zaczynasz obawiać się własnego cienia. Gdzież się podziała twoja ciekawość? Co z rycerskimi wartościami?
- Żyją i mają się dobrze, dziękuję.
   Zeszła parę stopni niżej.
- To jak, idziesz?
   Sturm zatrzymał ją ruchem dłoni i szybko podszedł do stosu tarcz. Znalazł puklerz solidnie wykonany przez krasnoludy i zarzucił go na ramię. Po takim wzmocnieniu poszedł do ładowni śladami Kitiary.
- Czarno tutaj – powiedziała.
   Deski pod stopami pokrywał czarny, śliski pył.
- Sadza? – spytała.
- Hmm, tak – Sturm przyklęknął i stwierdził, że pokład został nadpalony – Szalał tu ogień.
   Otrzepał palce z brudu.
- Ten statek ma szczęście, że wciąż pływa. Pożar na morzu to chyba najgorsze co się może przytrafić drewnianym kadłubom.
- Jest coś pod podłogą – spytała Kit.
- Tylko zęza.
   Coś zwróciło ich uwagę w świetle świecy. Sturm podszedł bliżej.
- Daj tu światło – szepnął.
  Na pokładzie, parę stóp bardziej na prawo znajdowały się cztery długie rysy. Były na tyle głębokie, że przebiły się przez warstwę sadzy do jaśniejszej, nienadpalonej  powierzchni drewna. Rysy leżały obok siebie oddalone o jakieś trzy cale i miały ponad stopę długości.
- Jak sądzisz, co to jest? – spytał Sturm.
- Ślady szponów – odpowiedziała ponuro i wydobyła miecz.
   Poruszali się teraz w kierunku dziobu. Potężny, drewniany walec schodzący przez powałę dzielił pomieszczenie na dwie części. Ten walec to dolny koniec grotmasztu. Po każdej jego stronie znajdowały się drzwi. I oba te wejścia były solidnie zabite grubymi dechami. Barykada po prawej stronie masztu była nienaruszona; ta po lewej była rozwalona na kawałki… uderzenie nadeszło z drugiej strony.
- Cokolwiek to było, przyszło tędy – powiedziała Kitiara.
- Cokolwiek?
   Nie odpowiedziała. Ostrożnie przekroczyła poszarpaną przeszkodę i weszła do przedniej ładowni. Sturm nie mieścił się w otworze więc wyrwał jeszcze parę desek. Nadpalone deski pękały z głośnym trzaskiem.
   Przednia ładownia okazała się jeszcze zimniejsza od rufowej. Nie była okopcona sadzą z pożaru. Znaleźli tu kolejne kości, złamane miecze i pałasze, potrzaskane hełmy – pozostałości po ciężkie walce. Kitiara omal że się nie przewróciła o kolejne zwłoki, takie odziane w  brązową, nadgniłą już szatę. Poruszywszy niechcący szatę spowodowała błysk jakiejś ozdoby.
- To był kapłan – powiedział Sturm – Szata, amulety, takie coś to tylko święci mężowie noszą.
   Sięgnął do fałd szaty i wydobył naszyjnik zrobiony z powlekanej miedzi.
- Róża. Symbol Majere. Przynajmniej służył bogu dobra.
   Z szacunkiem odłożył naszyjnik na zakurzoną szatę.
   Kitiara podeszła do znajdującej się przed nimi ściany. O ścianę oparta była drabina prowadząca na górę do forkasztelu. Gdzieś w połowie wysokości miał wypiłowane przez kogoś szczeble. Potężna podstawa fokmasztu przeszkadzała w dostępie do ładowni a poza tym tutaj też były zabite dechami drzwi. Te akurat były nienaruszone.
- Sturm, chodź tutaj!
   Przestąpił nad szkieletem kapłana. Kitiara przystawiła świecę do zabitych drzwi. Na surowej przegrodzie drzwi i desek znajdowały się szkarłatne, przeplecione nici zbiegające się w jeden węzeł na środku. Wszystkie nici były przytrzymane kawałem wosku w którym odbito obraz pieczętującego pierścienia.
- Możesz to odczytać? – spytała.
   Sturm zerknął na pieczęć.
- Chroń nas, Majere… i jeszcze… Posłuszni bądźcie woli Novantumusa.
   Spojrzał na szczątki kapłana.
- To chyba ten Novantumus.
   Kitiara skierowała czubek miecza w stronę woskowej pieczęci.
- Co ty wyczyniasz? – pytał Sturm.
- Tam, po drugiej stronie, jest coś wartościowego – powiedziała – Chcę to zobaczyć.
- To może być coś, co zabiło ich wszystkich!
   Trzasnęła w drzwi.
- Hej! Są tam jakieś potwory?!
   Jedynym dźwiękiem był ciągły, choć tutaj przytłumiony, ryk sztormu na zewnątrz i skrzypienie poszycia statku.
- Widzisz, nic nie grozi.
   Sturm ją szorstko odciągnął od drzwi.
- Nie pozwolę ci ich rozwalić!
-Nie pozwolisz…!
   Jednym szarpnięciem wyrwała ramię z uścisku rycerza.
- Od kiedy to wydajesz mi rozkazy, Sturmie Brightblade!
- Nie pozwolę rozbić tej pieczęci! To może oznaczać naszą śmierć!
   Kitiara zamachnęła się mieczem na drzwi. Sturm uniósł tarczę i odbił cios. Kitaiara wściekle warknęła. Odstawiła świecę i przyjęła postawę do walki.
- Zejdź mi z drogi! – rozkazała.
- Co ty wyczyniasz! Chcesz walczyć tylko po to, żeby otworzyć te drzwi? Rozejrzyj się, Kit. Myślisz, że tych zbrojnych wytłukła zaraza?
- Więc pozabijali się nawzajem walcząc o skarb! Z drogi!
   Sturm chciał już odpowiedzieć, lecz Kitiara skoczyła do niego. Cofnął się nie mając zamiaru używania miecza. Uniósł tarczę i odbijał kolejne ciosy. Trwało tak, aż wreszcie Kitiara się rozszalała. Zadała cios z góry mierząc wprost w jego głowę. Ostrze uderzyło w uniesioną tarczę i skręciło w bok. Odbita klinga cięła wprost w drzwi rozbijając woskową pieczęć.
- Masz, co chciałaś – powiedział zdyszany.
   Kitiara, z mieczem w gotowości, rzuciła się całym ciałem do drzwi. Sturm ze zdumieniem obserwował jak całą iłą napiera na drewno.
- W końcu – warczała – Nareszcie.
   Najpierw była sekunda ciszy a potem potężny trzask. Miecz Kitiary został jej wydarty z rąk a ona sama poleciała wstecz i wylądowała z trzaskiem między kośćmi trupów. Sturm odrzucił tarczę i pomógł jej wstać. Ze środka dobiegł kolejny trzask i kolejna deska z drzwi zaczęła się wyginać.
- Co to jest! – wrzasnęła Kitiara.
- Nie wiem, lecz właśnie wyłazi! Uciekamy!
Pognali w takim pośpiechu, że zapomnieli świecy. Potykając się co chwila przebijali się przez wilgotną ciemność rufowej ładowni i tak dotarli do schodni wiodącej do zbrojowni. Kitiara ruszyła w stronę magazynu lin, lecz Sturm ją powstrzymał.
- Pomóż zamknąć luk! – zawołał.
   Dociągnęli ciężką pokrywę luku i cisnęli ją na miejsce. Potem pognali przez magazyn lin i drabiną do kabiny kapitana. Kitiara podciągnęła kilka ciężkich skrzyń i zatarasowała luk drabiny. O dach kabiny waliły ciężkie krople deszczu a przez nieszczelne, choć zamknięte żaluzje okien hulał wiatr. Stali teraz obok siebie w ciemności, ciężko dyszeli i nasłuchiwali.
   Pokład drżał im pod stopami. Słyszeli trzask pękającego drewna. To coś, cokolwiek to mogło być, właśnie wybijało sobie drogę wyjścia.
- Zgubiłam miecz – powiedział głęboko zawstydzona Kitiara.
   Ona, tak doświadczony wojownik, straciła jedyną broń gdy upadła między szkielety.
- Bez znaczenia teraz – odparł Sturm – Miecze nie ocaliły załogi tego statku.
- Dzięki – odezwała się kwaśno – Umiesz pocieszyć.
   Rozległ się dźwięk rozrzucanego metalu.
- Jest teraz w zbrojowni.
   Sturm zacisnął mokrą dłoń na rękojeści miecza. Hałasy poniżej stawały się coraz gorsze w miarę jak to coś wyładowywało swój gniew na rzeczach zebranych w zbrojowni. Sądząc z brzęków i uderzeń chyba każda sztuka broni w magazynie została potrzaskana, pogięta i rozbita. Nagle wszelkie hałasy ucichły.
   Sturm i Kitiara, jakby wiedzeni wspólnym impulsem, zbliżyli się do siebie. Ramionami stykali się w mroku.
- Słyszysz cokolwiek? – szepnął Sturm.
- Tylko ciebie. Ćśśś.
W napięciu usiłowali wychwycić choćby najlżejszy dźwięk. Nagle z hukiem otworzyły się drzwi kabiny. Do środka runął deszcz. Sturm mocował się z drzwiami usiłując zamknąć je i przezwyciężyć napór wichru. Poprzez zielonkawo szare światło przesiąkające przez cyklon zobaczył, że pokrywa głównego luku pokładowego, tuż przed grotmasztem, została odrzucona.
- Wydostało się na pokład! – przekiwał wichurę – Może być wszędzie!
- Trzeba zamknąć ten luk – krzyknęła – Inaczej statek zatonie, prawda?
   Skinął głową. Był wyczerpany. Przez moment pomyślał, jaką to kolejną głupotę wymyśliły i gnomy i gorąco zapragnął być z nimi by tu ujrzeć.
- Gotowy? – spytała Kit.
   Otworzyli zasuwę drzwi i ruszyli na omywany sztormem pokład. Zostali zmoczeni dokładnie nim nawet zrobili dwa kroki. Kołysanie statku na falach było znacznie bardziej odczuwalne gdy byli na pokładzie niż przedtem. Całe góry zielonkawej wody wyrastające i opadające aż po horyzont sięgały od poziomu pokładu aż po topy masztów. Sturm i Kitiara trzymali się mocno za ręce i dzięki temu jakoś dotarli do grotmasztu. Pokrywa luku nie została tak po prostu otworzona; rozdarcia były widoczne gołym okiem. Sturm dwukrotnie stracił równowagę gdy nakryły go spienione fale. Z dużym trudem, na kolanach, zdołali jednak umieścić pokrywę luku na właściwe miejsce.
  Skądś dobiegło nagle, przebijając się przez ryk rozszalałego morza, przeraźliwie piskliwe gdakanie. Sturm rozejrzał się na lewo i prawo szukając źródła dźwięku; Kitiara popatrzyła w dół i do góry. Wypatrzyła nad ich głowami coś uczepionego takielunku. Obrzydliwie wyglądający stwór, upiornie biały i zmizerowany. Gdyby nie nadnaturalne rozmiary to mogłoby to nawet przypominać człowieka, tylko że wygłodzonego i żółtawego. Stwór jednak liczył ponad siedem stóp. Głowę miał okrągłą i bezwłosą a ręce uzbrojone w srebrzyste szpony długości dwóch cali. Uszy długie i szpiczaste. Przewiercające wszystko oczy przypominały żarzące się węgle. Stwór uniósł głowę i zawył ukazując długie, żółte kły i szpiczasty, czarny język.
- Litościwi bogowie! Co to jest?
- Nie wiem. Uważaj!
   Stwór zeskoczył z takielunku wprost do zwisających z fokmasztu sztagów. Prześliznął się pod drzewcami i wywijał póki stopami nie oparł się o pokład. Zawył w ich stronę.
   Wycofywali się ostrożnie po mokrym pokładzie ignorując siekący deszcz i rozszalałe morze. Dopadli kabiny, zamknęli drzwi i je zaryglowali.
   Kitiara się odwróciła. Dziwne, białawe światło wypełniło tył kabiny. Tutaj też już nie byli sami.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#34 2018-01-29 17:31:50

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 34

Opowieść Pyrthisa

   Zimne, białe światło skupiło się w postać człowieka o sześciu stopach wzrostu. Kitiara wystawiła natychmiast powyginany sztylet w kierunku zjawy, lecz Sturm zepchnął jej dłoń na dół.
- W imię Paladine i wszystkich bogów dobra, odejdź w pokoju, duchu – powiedział.
   Kabinę wypełniło długie, głębokie westchnienie.
- gdybym tylko mógł odejść – powiedział niski głos – Bom zmęczony ponad miarę i tylko spoczynku pragnę.
- Kim jesteś? – spytała Kitiara.
- Za życia byłem panem tego statku. Nazywam się Pyrthis.
- Nie wygląda na groźnego – mruknęła Kit w stronę Sturma – Ale może znajdźmy bezpieczniejsze miejsce. No, przed tym stworem na zewnątrz.
- Gharm nie wejdzie do tej kabiny – powiedział duch – Tak długo przynajmniej jak ja tu jestem.
   Z zewnątrz dobiegł piekielny wrzask stwora, który jakby potwierdzał słowa martwego kapitana.
- Czym jest ten Gharm? – pytał Sturm.
   Niewyraźna postać przysunęła się bliżej i stała się niejako bardziej zdefiniowana. Nie poruszała nogami a ramiona były umieszczone ściśle przy korpusie. Duch ślizgał się do przodu aż wreszcie Sturm i Kitiara mogli dostrzec głęboki, puste oczy i otwartą, zwieszoną szczękę, równie bladą jak twarz zwłok. Głos wydobywał się z ust lecz żadnego ruchu warg nie było widać.
- Kiedyś był moim przyjacielem a potem powliła nas obu klątwa. On stał się Gharmem a ja włóczącym się duchem. Załoga Werivala zmarła w męczarniach.
- Duchy poruszają się tylko z dwóch powodów: aby naprawić nie pomszczone zło, lub żeby ostrzec żyjących. Dla którego z tych powodów, Kapitanie, pozostajesz wciąż na płaszczyźnie żywych? – pytał Sturm.
   Nastąpiło kolejne żałobne westchnienie.
- Wiedzcie, przyjaciele, żem umowę zawarł z siłami zła i na tym wszystko straciłem.
   Duch zbliżał się dalej. Kitiara mogła już dostrzec śmiertelnie białe oczy i trupią bladość twarzy.
- Byłem kapitanem handlowca, kapitanem śmiałym i przedsiębiorczym, nigdy przewozu nie odmawiałem jeśli zapłata była dobra. Przemierzałem Morze Sirrion z ładunkami na północ i na wschód aż do Krwawego Morza i jego maelstromu. W tamtych czasach woziłem wszystko… od przypraw po niewolników.
   Sturm aż się żachnął.
- Handlowałeś nieszczęściem – stwierdził po prostu.
- Tak, handlowałem. Bogom swoim dziękuj żeś żyw i możesz jeszcze naprawić zło jakiego dokonałeś! Mojej duszy nic już nie uratuje.
   Na pokładzie nad ich głowami rozległy się ciężkie kroki. Kitiara słuchała zdenerwowana jak Gharm chodzi od burty do burty.
- Czym to jest? – naciskała.
- Ongiś był tp mój pierwszy oficer i przyjaciel, Drott, którego nauczałem wszelkich sztuczek jakie znałem w tej pracy. Nasze kufry pęczniały od złota a ja doznawałem satysfakcji i ukontentowania jak zwykle ludzie w mych latach doznają. Drott jednak był młody, prężny i zawsze chętny do znalezienia coraz to zyskowniejszego interesu. Pewnego przeklętego dnia natknął się na tych ohydnych wojowników pokrytych łuskami.
   Sturm zaczynał rozumieć.
- Masz na myśli smokowców? – spytał.
- Tak. Co poniektórzy tak ich zwą.
   Duch Pyrthisa nachylił się nad Sturmem. Choć był w sumie nieszkodliwy to sama jego obecność sprawiała, że rycerz zaczął się pocić.
- Smoko ludzie mieli bogatą propozycję: dostarczyć mieliśmy ładunek broni i pieniędzy z Nordmaar do Coastlundu a tam spotkać się z innymi smoko ludźmi co z północnych mórz nadpłyną. Drott zgodził się na ładunek i pieniądze i tak pogrążył nas wszystkich – duch wydał z siebie okropny, chrapliwy dźwięk – Takim zmęczony…
   Lewe ramię martwego człowieka nagle odpadło od barku i cho opadło na pokład. Kitiara aż się wzdrygnęła, bardziej chyba z zaskoczenia niż odrazy. Schyliła się by podnieść delikatnie pobłyskującą kończynę, lecz ręka tylko przez nią przeszła.
- Załadowaliśmy sześćdziesiąt skrzyń broni i podnieśliśmy kotwicę kierując się na Coastlund. Wiatr był sprzyjający i szybki rejs się nam zdarzył. Całą drogę Drott snuł plany i knowania. Wciągnął mnie do tych planów: skoro smoko ludzie są barbarzyńcami i najeźdźcami, to czemu by nie wyciągnąć z nich tyle złota ile się tylko da? Zapłacą podwójnie, a może potrójnie, za swe miecze a my nie mamy się czego obawiać. Komuż mieliby się skarżyć? Ich zamiary były wszak jeszcze bardziej bezprawne niż nasze.
- Na plan Drotta zgodziłem się więc. W rzeczy samej łuskowatymi zabójcami pogardzałem i wielce się ich obawiałem. Oszukać ich zdawało się właściwe i zyskowne zarazem.
   Duch przerwał. Zapadła długa cisza.
- Co się stało po dopłynięciu do Coastlund? – spytał w końcu Sturm.
   Duch ciężko i chrapliwie westchnął.
- Smokowy statek czekał na nas. Przywódca smoko ludzi wstąpił na nasz pokład aby ładunek swej broni odebrać. Wtedy to Drott zażądał dodatkowych pieniędzy. Przywódca ich musiał się tego spodziewać bowiem szybko zaoferował zapłatę dodatkowej połowy już oferowanych pieniędzy. Drott upierał się przy cenie podwójnej. Jaszczur czas jakiś się sprzeciwiał, lecz w końcu uległ. Na swój statek powrócił i przyniósł kolejną skrzynkę skarbów. Tym jednak razem przyszedł z nim człowiek, mroczny kapłan zakryty maską ukazującą smoczą twarz. Ten ci mnie mocno przeraził. Stał tylko z boku, patrzył i nic nie mówił. Drott śmiał się i żartami sypał na widok drugiej skrzynki pieniędzy na pokładzie. Pijany był sukcesem, kiedy jednak kazałem załodze rozpocząć przenoszenie ładunku na smoczy statek odciągnął mnie na bok i do ucha wysyczał kolejny, szalony podstęp.
- A może tak byśmy zatrzymali sobie część ładunku? – powiedział – Moglibyśmy troszkę więcej z tych niby ptaszydeł wycisnąć.
- No, to już było całkiem głupie – powiedziała Kitiara – Coś takiego, mając u burty statek pełen smokowców.
- Ich siła nas nie przerażała. Załogę mieliśmy liczną i sprawną do szabli i piki. Nie żegluje się nie przygotowanym po morzu pełnym piratów.
- Ten mroczny kapłan… to chyba ktoś, komu nie dalibyście rady – powiedział Sturm.
- W rzeczy samej, śmiertelniku.
   Prawe ramię ducha odpadło na pokład. Brzeg nierealnego ciała dotknął obutej stopy Sturma. Pośpiesznie się cofnął i zadrżał. Dotyk ducha był bardziej lodowaty niźli podmuch wichru na Lodowej Ścianie.
- Zatrzymaliśmy sobie pięć skrzyń uzbrojenia. Przywódca smoko ludzi zorientował się w tym i zaczął narzekać. Drott drwił z niego stojąc u relingu. Wołał, że jest to podatek od nielegalnej broni lud smoczy ma go zapłacić. Przywódca smoko ludzi zagroził atakiem na Werivala i wymordowaniem wszystkich. Załoga nasza obsadziła burtę nagimi mieczami i szyderczo proponowała, żeby spróbowali. Smoko ludzie, w liczbie nawet nie trzeciej naszej części, zaczęli się zbroić. Chciałem podnieść kotwicę i odpłynąć, lecz Drott rzekł, że powinniśmy zostać i przyjąć walkę. Gdy wybijemy cały łuskowy lud – powiedział – zabierzemy broń na powrót na nasz pokład i sprzedamy gdzieś jeszcze raz.
- Nie było żadnej bitwy. Mroczny kapłan stanął na rufie smoczego statku i szeroko rozpostarł ramiona. Zawołał – Oto idźcie zachłanne robaki i zabierzcie zhańbione złoto. Was wszystkich przeklinam na zawsze! Ogarnięci żądzą złota będą pożądać ciał swych towarzyszy, kpiący z poddanych Mrocznej Królowej poznają jej gniew! Przez wieczność słuchać będą jej drwiącego śmiechu! – ta powiedział.
- Straszliwa to była klątwa, lecz jej pełny ciężar nie dopadł nas jeszcze przez parę tygodni. Opuściliśmy brzegi Coastlund i ruszyliśmy w stronę Sancrist. Ziemi nie zobaczyliśmy nigdy. Załoga zaczęła słyszeć głosy – kobiecy śmiech – i powli wpadali w obłęd. Tych kilku co jeszcze nie oszaleli zakuło resztę w łańcuchy i zamknęło pod pokładem. Żywność i woda się kończyła, lecz mimo naszych starań Werival nie dopływał do żadnego brzegu.
- Zmienił się Drott. Zawsze był zarozumiały, dumny z szybkiego umysłu i dobrego wyglądu. Przestał teraz o siebie dbać, pozwolił rosnąć brodzie a i ubranie szybko rozpadło się na szmaty. Mięśnie na kościach mu zanikły a skóra nabrała białego, trupiego koloru. Z biegiem dni mój pierwszy oficer i przyjaciel ginął a straszna klątwa zmieniała mu nikczemne ciało. Drott powlókł się na dół gdzie gołymi rękami łapał szczury i żarł je jeszcze żywe. Wkrótce już szczury mu nie wystarczyły. Przeistoczył się w Gharma, wygłodniałego ghoula żywiącego się ciałami ludzi.
- Czemu go nie zabiłeś? – ostro spytała Kitiara.
   Dudnienie stóp ustało ciągle jednak słyszeli gdakanie gdy potwór wściekle podskakiwał przy relingu.
- Nie mogłem, choć bowiem jego nowa postać budziła tylko odrazę, to żal mi było utraconego przyjaciela. Załoga, ci biedni szaleńcy, nauczyli się trzymać go z daleka od siebie dając do pożarcia tych, co zmarli z szaleństwa lub głodu. Kiedy jednak zostało ich już tylko pięciu postanowili spróbować położyć kres Ghormowi. Nasz młody kapłan, Novatumus, utkał zaklęcie co na razie nas chroniło. Żeglarze się uzbroili i zagnali Gharma ogniem i bronią do końca przedniej ładowni. Novantumu planował uwięzić potwora w komorze kotwicznej. Przygotował już magiczną pieczęć by tam go zatrzymać. Gharm wściekle zaatakował ludzi i zabił ich jednego po drugim. Gdy życie wraz z krwią już go opuszczało zdołał jednak Novantumus zamknąć Gharma w ładowni. Jako jedyny przeżyłem wtedy, lecz zmarłem przy tym stole. Umarłem z głodu, pragnienia i rozpaczy.
   W trakcie opowieści duch zapadał się w sobie a zimny blask, jaki wydawał zmienił się w pojedynczy ognik. Sturm czuł ogromne współczucie dla kapitana.
- Jedno pytanie – powiedziała Kitiara podnosząc czaszkę spoczywającą u stóp kapitana – Kto to jest?
- To głowa Drotta. Jeden z żeglarzy odciął ją nim Gharm go zabił.
- Lecz to coś na zewnątrz ma głowę!
- Nowa głowa odrosła później.
- Czy Gharma można zabić? – spytał Sturm.
   Duch skurczył się już do cienkiego zwoju przezroczystej mgły.
- Nie stalą, żelazem czy spiżem – odparł słaby, daleki już głos – Tylko oczyszczający ogień może ten statek uprzątnąć.
   Z tymi słowy duch zniknął całkowicie.
- No cudownie – gorzko stwierdziła Kitiara – Oto potwór, którego nie zabijemy o ile nie spalimy statku, który chroni nas przed utonięciem!
- Musimy przeżyć do czasu, aż skończy się ten sztorm – powiedział Sturm – Gnomy będą nas szukać a wtedy będziemy mogli opuścić ten przeklęty statek…
   Odgłos darcia drewna na drzazgi przerwał mu w połowie zdania. Gharm przebił się kościstym, szponiastym ramieniem przez cienką, żaluzjową przegrodę drzwi kabiny.
- Coś mi mówi, że czas naszej nietykalności dobiegł końca! – krzyknęła Kitiara.
   Sturm odskoczył od stołu i jednym, gładkim ruchem dobył miecza. Ciął mocno w dół, prosto szarpiące drewno szpony. Gharm ryknął z bólu i wycofał kikut lewego ramienia.
- Litościwi bogowie! – krzyknęła Kitiara kopnąwszy odcięte ramię.
   Kończyna szybko rozadła się do kości a potem stała się już tylko prochem. Gharm przytknął złowrogie oko do wywalonej przez siebie dziury i spojrzał groźnie. Sturm ponownie wziósł miecz i potwór natychmiast się wycofał.
   Kitiara pognała na tył kabiny i zaczęła drzeć na szmaty kapitańską pościel na koi.
- Kit, co ty wyczyniasz? – wołał Sturm.
- Nie martw się, tylko jakoś powstrzymaj to coś jeszcze z minutkę dłużej!
   Posłyszał jak za plecami drewno trzaska a po chwili poczuł na karku ciepło ognia. Odwrócił się i ujrzał, że Kitiara sporządziła prowizoryczną pochodnię z poszarpanej pościeli i oderwanej nogi krzesła. Nasączyła to olejem z kapitańskiej lampy i krzesiwem podpaliła. Pochodnia wściekle syczała ogniem.
- Ha! Posmakuj tego, trupojadzie! – krzyknęła wytykając ogień przez otwór w drzwiach.
   Gharm zawył i zasyczał a po kłach skapywała mu ślina.
-  Dam ci coś do przeżucia!
   Kitiara kopniakie rozwaliła nadszarpnięte drzwi. Deszcz już prawie ustał lecz potężny wicher ciągle szalał na otwartym pokładzie. Kitiara wyskoczyła wymachując pochodnią w te i wewte jakby szermowała mieczem. Gharm cofał się, kucał na cieniutkich stopach, pluł i syczał.
- Kit, ostrożnie!
- To moja wina, że to bydlę jest wolnę. Mam zamiar go zabić!
   Tuszyła na ghoula ponownie i zmusiła go do ucieczki w takielunek. Wisiał teraz dwadzieścia stóp nad pokładem i chichotał w obscenicznej parodii człowieczeństwa. Kitaiara weszła dokładnie pod niego, wciąż wymachując pochodnią i utrzymując jasny, gorący płomień. Sturm posuwał się tuż za nią.
- Nie pozwól, żeby na ciebie skoczył – radził rycerz.
- Jeśli to zrobi, to pogna na górę jeszcze szybciej niż gdyby spadał.
   Czarne chmury powoli rozpraszały się w strugi brudnej bieli a jasne niebo tu i ówdzie zaczynało już przeświecać. Wiatr zamierał, lecz wciąż jeszcze nie wiać nie przestał. Znaleźli się w oku cyklonu, w spokojnym centrum  sztormu rozległego na wiele mil.
   Gharm przesunął się na prawo burtowy takielunek. Kitiara postępowała po pokładzie w tym samym kierunku. Była tak mocno skupiona na pilnowaniu potwora i trzymaniu go wciąż w polu widzenia, że nie zauważyła końcówki grotżagla odciętego przez Sturma. Ciążko klapiąca tkanina, dodatkowo nasączona deszczem, owinęła koniec wokół Kitiary i narożem uderzyła ją prosto między oczy. Upadła na pokład i straciła pochodnię. Gdy tylko żagiel ją uderzył Gharm skoczył.
- Nie! Wrzasnął Sturm.
   W mgnieniu oka znalazł się za plecami stwora tnąc bladą, trupią skórę. Szpony jednej łapy ghoula  tkwiły w głęboko w barku Kitiary, lecz atak Sturma zmusił potwora do cofnięcia. Rany jakie już odniósł zabiłyby każdego śmiertelnika, lecz Gharma nawet nie spowolniły. Jakaś oddzielna część umysły Sturma zauważyła, że ramię ghoula, uprzednio przez niego samego odcięte, zdążyło już odrosnąć.
   Kitiara wydostała się poza zasięg pojedynku Sturma z Ghormem. Bark ją palił jakby polała go Bellcrankowym witriolem. Dopadł miejsca gdzie leżała wciąż jeszcze tląca się pochodnia. W kieszeni spodni wciąż jeszcze miała cynowy pojemnik z olejem od kapitańskiej lampy. Wybrała moment gdy Sturm musiał wycofać się przed potworem by wtedy polas Gharma olejem i podpalić pochodnią.
   Oleju było niewiele, ot ledwie garstka, lecz rozpalił się gwałtownie a Gharm zawył w niewyobrażalnym bólu. Rzucił się na pokład i zaczął tarzać byle tylko zdusić płomienie. Nie udało się, więc skoczył i pobiegł przed siebie płonąc po czym dopadł pokrywy luku i ją odrzucił. Ciągnąc za sobą smugę obrzydliwego dymu zniknął pod pokładem.
   Sturm przyklęknął i otoczył Kitiarę ramieniem. Zęby głośno jej podzwaniały. Została zatruta szponami ghoula.
- Kit! Kit!
   Wywróciła oczami ukazując białka.
- Kit, słuchaj mnie! Nie poddawaj się! Zwalcz to! Zwalcz to!
   Drżącoą ręką sięgnęła do szyi. Pod cienką tkaniną bluzki wciąż znajdował się wisor z groto podobnego ametystu, który wiele tygodni temu dał jej Tirolan Ambrodel. Przed spotkaniem z gnomami był już klejnot pozbawiony barwy, lecz jego magia została odtworzona przezdni jakie spędzili na Lunitari. Klejnot był teraz po królewsku purpurowy. Palce Kitiary nie zdołały ująć ametystu. Były już zbyt zimne i zesztywniałe. Sturm delikatnie podniósł magiczny kryształ. Czy jest tam dość mocy by uratować życie Kit? Cz on sam, zaprzysięgły przeciwnik magii, ośmieli się użyć go dla uratowania jej życia?
   Jej oddech stanowiły tylko krótkie, chrapliwe szarpnięcia. Śmierć już zaciskała swą dłoń na Kitiarze. Czasu na namysł nie było. Sturm zacisnął dłoń na ametyście a drugą położył na zranionym ramieniu Kitiary.
- Wybacz mi, ojcze – szepnął – To dla jej życia.
   Kamień rozgrzał się w ułamku sekundy, lecz nie tyle by go oparzyć. Kitiara krótko krzyknęła i nagle zwiotczała w objęciach Sturma. Już myślał, że się spóźnił, że ona już zmarła. Otoworzył palce i popatrzył na ametyst. Klejnot znów był bezbarwny. Odsłonił zakrwawioną tkaninę z ramienia Kit i ujrzał, że bark został wyleczony.
   Tymczasem dym z luku wciąż gęstniał. Sturm podłożył ramię pod nogi Kitiary i chwijnie stanął na równych nogach. Przytłumione wrzaski dobiegające z otwartego luku dowodziły, że Gharm wciąż nie pokonał płomieni.
   Dym stał się tak dokuczliwy, że Sturm musiał wycofać się na pokład rufowy wciąż dźwigając Kitiarę. Wiatr zawiewał to z jednej burty, to z drugiej i nigdy nie oczyszczał statku z dymu. Kiedy pierwsze płomienie wydostały się z ładowni Sturm poczuł co to jest prawdziwy strach. Jak mają uciec z płonącego statku? Łodzie Werivala gdzieś zniknęły.
   W tym momencie od dziobu po prawej burcie uderzyła ściana deszczu. Kiedy się ustała ukazał się oczom rycerza brunatny kadłub Mistrza Chmur. Latający statek szedł tak nisko, że co większe fale uderzały od dołu w kadłub. Sturm już widział, jak gnomy zebrane na dziobie powiewają białymi chusteczkami. Z jego ust wyrwał się gromki okrzyk tryumfu.
- Kit, obudź się! – wołał – Kit, gnomy nadchodzą! Jesteśmy ocaleni!
   Ogień wystrzelił z dziobowego luku a wraz z nim pojawiła się postać Ghorma. Płonął od głowy po czubki palców u stóp. Pokraczny ghoul rzucał się na wszystkie strony, wrzeszczał i przeklinał. Nie mogąc już znieść płomieni wyskoczył na koniec za burtę, prosto w kotłujące się fale.
   Dziób statku już się palił, fokmaszt zaczynał dymić. Mistrz Chmur przeleciał do rufy. Sturm zostawił Kitiarę na pokładzie a sam chwicił kotwiczkę łodziową zwisającą z relingu. Gdy statek gnomów wolno przepływał po prawej burcie Sturm rzucił hak i mocno przyciągnął karawelę. Gnomy przytrzymały Burtę Werivala a Sturm podniósł nieprzytomną Kitiarę na ramię. Pognał do wytyku i skoczył. Gnomy pozwoliły mu wylądować a Mistrz Chmur zaczął opadać w stronę wody.
- Za dużo wagi! – krzyknął Wingover – Wurzucić balast!
   Ze śródokręcia Sighter, Cutwood i Birdcall zaczęli wyrzucać drzwi, szklane okna i w szystko co tylko było nie przymocowane. Statek powoli wzniósł się do nisko zwieszających się chmur.
- W-w-witamy na popkładzie! – serdecznie zawołał Stutts.
- Cieszę się, że tu jestem – z ulgą odparł Sturm i legł zmordowany na pokładzie.
- Co się stało tam na dole? – pytał Wingover.
- To długa historia.
- Czy z panią wszystko w porządku? Wygląda na nieprzytomną – powiedział Sighter.
   Uniósł jej ramię i pozwolił swobodnie opaść.
- Wydobrzeje – odparł Sturm.
   Mistrz Chmur przebił się do górnego pułapu chmur. Poniżej, jak okiem sięgnąć, wirująca masa cyklonu ukazywała całą swą moc i chwałę. Gnomy postawiły żagle i ustawiły się rufą do słońca.
- Zapalenie sygnału ogniowego było doprawdy bardzo sprytne z waszej strony – powiedział Wingover – Troszkę chyba jednak przesadziliście, co? Rozumiesz, mogliście spalić cały statek nim byśmy zdążyli do was przylecieć.
   Sturm poczuł zwariowaną chętkę na głośny, rubaszny śmiech. Miast tego jednak powiedział.
- Sprawy poszły nie całkiem tak, jak sądzisz.
   Przerwał i ziewnął potężnie.
- A znaleźliście cokolwiek użytecznego na tym statku? – pytał Sighter.
   Sturm zdążył już jednak zasnąć.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#35 2018-01-30 20:25:44

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 35

Droga do Garnet

  Sturm poczuł woń ziemi: mokrej gleby, kwiatów i świeżo zaoranych pól. Słońce świeciło mu prosto w oczy. Wstał. Był teraz sam w sterówce. Okien i drzwi już nie było, podobnie większość zadaszenia. Wyszedł na pokład. Na dziobie stał Sighter badający grunt poniżej przy pomocy teleskopu.  Na rufie, w miejscu dawnego wytyku, siedziała Kitiara. Obok niej był Stutts, Fitter i Rainspot. Kitiara coś szybko omawiała wymachując przy tym dziko ramionami.
- … i wtedy wtrącił się Sturm i odciął potworowi ramię!
   Gnowy wydały gromkie Och! a Kitiara opisał im jak to ucięte ramię rozpadało się na ich oczach. Stutts dostrzegł pierwszy nadejście Sturma.
- Ach, Panie B-b-brightblade! Obudziłeś się! W-w-właśnie słuchamy o w-w-waszej niezwykłej przygodzie na pokładzie p-p-przeklętej karaweli.
   Sturm coś tam mruknął pod nosem i popatrzył na Kitiarę.
- Jak się czujesz? – spytał.
- Jak tylko można najlepiej. A ty?
- Wypoczęty – odparł – Jak długo spałem?
- D-d-dwie noce i jeden dzień – powiedział Stutts.
- Dwie noce!
- I jeden dzień – dodał Fitter.
- Ja wstałam jakąś godzinę temu – stwierdziła Kitiara – Spałam jak martwa, lecz teraz czuję się lepiej niż przez ostatnie dziesięć lat.
- Byłaś prawie martwa.
   Sturm opisał jak to Gharm ją zatruł i powiedział, ża elficki klejnot ocalił jej życie po raz wtóry. Kitiara natychmiast wydobyła ametyst spod bluzki. Nie tylko był znowu czysty i bezbarwny. Teraz było widać na jego powierzchni całe setki drobny rys.
- Nie pamiętam, żebym go użyła – stwierdziła zdumiona.
- Nie użyłaś. Ja to zrobiłem – powiedział Sturm.
   Zaskoczona Kitiara szeroko wytrzeszczyła oczy. Sturm tymczasem odwrócił się poszedł w kierunku jadalni. Była tam, teraz już prawie pusta, baryłka z wodą. Sturm zaczerpnął letniej wody i wypił.
   Na zewnątrz odezwał się Wingover.
- Myślałem, że ludzie jego zakonu nie używają magii, nigdy, pod żadnym warunkiem i niezależnie od okoliczności.
- Uważa się, że nie powinni – powiedziała Kitiara.
   Próbowała schować wisiorek na powrót pod bluzkę, lecz kiedy to robiła nagle rozpadł się w pył. Popatrzyła smutno na płatki na tunice; to już koniec daru Tirolana Ambrodela. Oczyściła tunikę, wstała i zwróciła się do gnomów.
- Wybaczcie chłopaki, mam do zamienienia słówko ze Sturmem.
   Znalazła go przy relingu na prawej burcie jak wpatrywał się w zielony ląd leżący poniżej.
- Północny Ergoth – powiedziała – Wingover dostrzegł stado rybołowów i steruje za nimi. Ptaki prowadzą w stronę lądu.
   Sturm popatrzył, lecz nic nie powiedział.
- Nie bardzo to naukowe, jak sądzę, lecz Wingover twierdzi, że wszystko jest naukowe jeśli prowadzi do prawidłowego wyniku.
- Jestem splamiony – cicho stwierdził Sturm.
- A to jakim cudem?
- Użyłem magii. Takie coś jest zabronione. Jak ja mam teraz zostać rycerzem?
- To niedorzeczne! Przecież na Lunitari, mając te swoje wizje, też używałeś magii – cisnęła.
- To one przychodziły do mnie; nie miałem wyboru. Na statku natomiast sam użyłem mocy klejnotu, żeby leczyć twoje rany.
- Powiedziałabym, że to raczej prawidłowe postępowanie! Czyżby było ci przykro, że nie pozwoliłeś mi umrzeć? – spytała sarkastycznie.
- Oczywiście, że nie!
- A mimo wszystko jesteś „splamiony”?
- Jestem.
- Zatem jesteś głupcem, Sturmie Brightblade, nieskrywanym głupcem! Czyżbyś uczciwie wierzył, że prastary zestaw reguł rycerskiego postępowania ważniejszy jest niż życie towarzysza broni? Niż moje życie?
   Nie odpowiedział.
- Coś jest mocno nie tak z twoim sposobem myślenia, Sturm.
   Sturm gwałtownie potrząsnął głową.
- Nie, Kit. Oddałbym życie, żeby ratować twoje. Tylko, że los okrutnie ze mnie zakpił każąc mi złamać zasady Reguły.
   Zacisnęła gniewnie zęby i sztywno powiedziała.
- Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że tak nisko cenisz sobie przyjaźń. Ty chcesz żebym uwierzyła w twój stary, zakurzony kodeks. Jesteś jak Tanis. On też chciał zmienić w coś, czym nie jestem. On nie mógł mnie kontrolować i też nie będziesz!
   Tupnęła w pokład ledwie skrywając furię. Sturm opuścił ręce i na nie popatrzył.
- Cnota to twardy pan, Kit. Reguła i Przysięga nigdy nie były pomyślane jako lekki bagaż do dźwigania. Rycerz dźwiga je niezgrabne głazy na plecach, lecz to ich ciężar czyni silnym i prawym.
   Podniósł wzrok i odczekał aż ich oczy się spotkały.
- Nigdy tego nie zrozumiesz ponieważ wszystko, czego od życia oczekujesz to przenieść własny ciężar na kogoś innego. Kochanka, sługę czy spiżowego smoka. Jak długo ktoś inny poniesie ciężar honoru za ciebie ty nie musisz odczuwać winy, czy nawet zmierzyć z konsekwencjami własnych czynów.
   Kolory uciekły jej z twarzy. Pobladła. Nikt jeszcze tak do niej mówił, nawet Tanis.
- A więc to koniec – stwierdziła zimno – W chwili gdy ten bąbel nad nami dotknie ziemi, między nami wszystko się skończy.
   Kitiara pozostawiła go wpatrzonego w dywan drzew pod nimi. Nie zamienili już ani słowa.
* * * * *
- Ostrożnie! Ostrożnie! Uwaga na gałęzie!
   Mistrz Chmur zmierzał w stronę polany. Gałęzie wiązów, jesionów i brzóz usiłowały go już pochwycić. Wingover stał na dachu nadbudówki i starał się jakoś kierować lądowaniem. Flash i Birdcall otworzyli szyjkę torby powietrznej zmniejszając trochę siły nośne. Latający statek otarł się o kilka nagich wzgórz zanim wiatr poniósł go niżej. Sturm stał na dziobie i odpychał niebezpieczne gałęzie kotwiczką łodziową z Werivala – jedyną pamiątką straszliwych godzin spędzonych na przeklętym statku. Nie mieli kotwicy, nawet drapaka do zakotwiczenia. Jedyną nadzieją było wyczucie momentu, chwili oraz kontrola nad torbą powietrzną. Flash i Birdcall wisieli wręcz na linie utrzymującej zamknięcie torby.
   Gałęzie drapały kadłub i waliły w otwarte okna nadbudówki. Ptaki zrywały się wrzeszcząc, gdy statek ruszał gniazda w wierzchołkach drzew.
- Polana przed nami! – krzyknął Sturm.
- Przygotować się! – zawołał Wingover.
   Dziób statku lekko zanurkował gdy tylko gałęzie ustąpiły mu drogi. Kil delikatnie dotknął trawiastej łąki, przejechał kilka jardów i stanął. Sturm zacisnął kotwiczkę w gruncie i obunóż wylądował na ziemi przeskakując reling.
- Dzięki ci, Paladine! – zawołał – Nareszcie stały ląd!
   Opuszczono trap zejściowy i siódemka gnomów dosłownie wylała się na trawę. Wingover brał potężne wdechy i klepał się po klatce piersiowej gdy usłyszał pytające pogwizdywanie Birdcalla.
- Możemy już otworzyć torbę powietrzną? – pytał Flash.
- Tak, tak. Już wylądowaliśmy!
   Dwójka gnomów pociągnęła za zygzakującą linkę zwalniającą. Wydech siarkowego powietrza poleciał z torby a wyczerpany statek osiadł ciężko i ostatecznie.
   Kitiara zeszła po trapie i cisnęła na ziemię co tam pozostało z jej rzeczy. Niezależnie od goryczy ich rozstania Sturm jednak nie umiał odwrócić od niej wzroku. Oczy same podążały za wojowniczką. Nie zwracała na nikogo najmniejszej nawet uwagi, lecz stanęła nieco z boku, zawiesiła naje dym biodrze butlę z wodą na drugim dla równowagi ciężką sakiewkę. Zarzuciła na ramię związany śpiwór. Sturm chciał powiedzieć coś pojednawczego, lecz twardy wyraz twarzy Kit powstrzymał niewczesne chęci.
- Cóż, Wingover, to była długa i przedziwna podróż – powiedziała Kitiara potrząsając dłonią małego człowieka – Nigdy tego nie zapomnę.
- Bez ciebie nie dalibyśmy rady, pani.
   Podeszła do stojących razem Cutwooda, Sightera, Birdcalla i Flasha.
- Ciągle dumajcie o nowych pomysłach – powiedziała przyjaźnie – Tym sposobem uratujecie świat od nudy.
   Odwróciła się do Roperiga i Fittera i pogłaskała najmniejszego z gnomów po podbródku.
- Bywajcie, chłopcy. Trzymajcie się razem… niezły z was zespół.
- Będziemy – odparli razem.
   Na koniec podeszła do Rainspota i Stuttsa.
- Jesteś prawdziwym szczęściarzem, Stutts – powiedziała ciepło – Niewielu ludziom udaje się zrealizować życiowe marzenia w sposób tak całkowity jak tobie. Lataj dalej, stary druhu. Mam nadzieję, że jeszcze będziesz miał wiele przygód.
- O-jej – odparł Stutts – Nie b-b-bardzo to możliwe. Będę miał masę r-r-raportów do napisania. Trzeba b-b-będzie dać wiele wykładów. Ale przynajmniej Gnomijski Urząd Patentowy b-b-będzie zadowolony, że z-z-zrobiliśmy to, co zrobiliśmy – tu skłonił się bardzo formalnie – Żegnaj, Pani. Byłaś więżą siły.
- Byłam, nieprawdaż?
- Dokąd teraz się udasz? – spytał Wingover.
- Gdziekolwiek mnie szlak zaprowadzi – odparła.
   Kitiara omalże się uśmiechnęła. Spojrzała krzywo w niebo. Było już blisko do południa. Słońce miło ogrzewało warz.
   Sturm stał z boku. Nie wtrącał się w jej pożegnanie. Czuł już ciężar własnych postanowień i wiedział, że to co powiedziała Kitiara było prawdziwe. Skończyli ze sobą. Mimo to wiedział, że będzie tęsknił za starą Kitiarą – bezczelną, uwielbiającą dobrą zabawę towarzyszką. Kitiara szybko przeszła ciepłą łąkę. Nie patrzyła wstecz. Słońce pobłyskiwało w czarnych lokach gdy wydeptywała ścieżkę w wysokiej trawie. Sturm zarzucił na ramię własny dobytek. Gdy znowu się wyprostował Kitiara już zniknęła między gęsto rosnącymi po drugiej stronie łąki wiązami i brzozami.
- Nie idziesz za nią? – powiedział Fitter.
- A dlaczego miałbym iść? – odparł pytaniem Sturm jednocześnie wiążąc ciasno śpiwór i wciskając go pod ramię – Potrafi zadbać o siebie. Właściwie to w tym jest właśnie najlepsza.
- Nie rozumiem – powiedział Fitter drapiąc się po nosie – Myślałem, że wy oboje zamierzacie się kiedyś pobrać.
   Na taką uwagę Sturm aż upuścił swoje naczynia kuchenne. Gliniana czarka palnęła go zdrowo w duży palec u stopy.
- Skądżeś ty wytrzasnął taki pomysł? – spatał zdumiony.
- Zawsze słyszeliśmy jak to ludzcy mężczyźnie i kobiety walczą ze sobą i krzyczą na siebie, lecz potem się pobierają i, no wiesz – tutaj Fitter wyraźnie się zaczerwienił – Mają dzieci.
   Sturm powoli podnosił porozrzucane naczynia.
- Potrzeba będzie męża bogatszego i potężniejszego niż ja kiedykolwiek będę, by starać się o jej rękę – zawiesił sobie torbę na szyi – Mężczyzna, który posiądzie Kitiarę Uth Matar niech lepiej ma cierpliwość Paladine i mądrość samego Majere a może ją zatrzyma.
   Gnomy zgrupowały się wokół niego podcza gdy zbierał ostatki swego wyposażenia.
- Dokąd teraz pójdziesz? – spytał Wingover.
- Solamnia, bez zmian. Są tam sprawy, jakie muszę zbadać. Wizje jakie miałem na czerwonym księżycu przybladły mocno w mej pamięci, lecz wiem, że trop mego ojca zaczyna się w domu naszych przodków, w Brightblade Castle. To mój cel.
   Mała rączka poklepała go po plecach.
- Życzymy ci tyle szczęścia ile tylko się da – powiedział Cutwood – Jak na człowieka, jesteś bardzo sprytny.
- W twoich ustach to wiele znaczy – odparł kąśliwie.
- Zaproponowalibyśmy ci l-l-lot do Solamni – wyjąkał Stutts – Tylko, że t-t-teraz to sami jesteśmy pieszo
   O tym nie pomyślał.
- Może chcielibyście, żebym was odeskortował do Sancrist?
   Uznał, że jest im winien przynajmniej to.
- Nie, nie, już dość cię opóźniliśmy – powiedział Sighter – dostaniemy się do Gwynedd. Tam już znajdziemy statek na Sancrist.
- Będzie mi cię brakowało – serdecznie powiedział Rainspot.
   Wyciągnął w stronę rycerza malutką rączkę. Z wielką powagą Sturm potrząsnął zarówno jego ręką jak i dłońmi wszystkich pozostałych gnomów po kolei. Potem zarzucił na ramię tobołek i ruszył.
   To zabawne, pomyślał, podróżować tak daleko a tak mało iść. Stopy miał teraz o wiele wrażliwsze niż przed podróżą na Lunitari. Marsz będzie dobrą pokutą. Będzie mógł przynajmniej po części pozbyć się plam magii i przemyśleć własne grzechy. Może nawet da sobie radę z trudnymi wyborami jakie musiał podjąć starają się żyć zgodnie z Regułą i Przysięgą.
- Żegnaj! Żegnaj! – wołały chórem gnomy.
   Sturm porzucił chwilowe bujanie w obłokach  i pomachał w ich stronę. Byli naprawdę dobrymi kompanami. Miał nadzieję, że nie wpakują się w kolejne kłopoty, lecz wiedział, że jak to gnomy, pewnie jednak to zrobią.
   Wszedł do wilgotnego lasu i musiał teraz przedzierać się przez jedną zieloną gęstwinę po drugiej. Radował go widok pnączy i krzaków z uczciwą zielenią, radowały go rośliny, które nie krwawią i nie krzyczą gdy na nie nastąpisz. Lunitari był tak nienaturalnym światem.
   Dwie mile w las i napotkał strumień, czysty strumień więc napełnił bukłak świeżą wodą. Woda był zimna i miała mineralny posmak. Mile widziana odmiana po całych tygodniach picia miękkiej, deszczowej wody. Przez cztery kolejne mile Sturm maszerował równolegle do brzegu strumienia. Wtedy napotkał kamienny mostek. Wspiął się na wysoki w tym miejscu brzeg i znalazł się na drodze prowadzącej na Północ i południe. Na narożu mostku znajdował się znak drogowy, kierunkowskaz. Na stronie południowej napisano – „Caergoth – 20 mil” a na południowej mógł odczytać „Garnet – 10 mil”.
   Sturm śmiał się tak mocno, że aż mu łzy popłynęły. Gnomy wylądowały w Solamni, i to nawet nie dwadzieścia mil od miejsca z którego wyruszyli! Śmiał się też z innych powodów. Oto znalazł się w domu, nie tylko jeśli chodzi o Krynn (co samo w sobie było dobre) lecz właśnie w Solamni. Czuł się lekko i swobodnie, nie było już gnomów o jakich musiał się martwić, nie było stałej obawy, że coś dziwnego czeka za rogiem… i był też wolny od osobliwej relacji z Kitiarą. Ich rozdzielenie było czymś w rodzaju wyrwania bolącego zęba; uczucie kompletnej ulgi, lecz podszytej poczuciem pewnej straty, pewnej pustki wewnątrz siebie.
   Strum skierował się w stronę Garnet. Drogi tej prowincji zbiegały się zawsze w miastach była to więc najlepsza droga by dostać się na północne równiny. Zmusił się teraz do dobrego tempa marszu. W trakcie wędrówki wchłaniał widoki, dźwięki i zapachy swej rodzinnej krainy. Krzaczaste pastwiska i falujące wzgórza. Chłopi nawołujący w dolinach, zaganiający bydło i kijami prowadzący je do zagród z polnego kamienia. Rodzina Brightblade była ongiś właścicielem wielkim stad bydła, te jednak szybko zostały utracone w zamieszkach, jakie przetoczyły się przez wielkie, rycerskie posiadłości w całym kraju. Któż to wie, może nawet te mizerne, źle odchowane zwierzęta, jakie Sturm widział szurające po wzgórzach, pochodzą w prostej linii od wspaniałych stad Brightblade’ów?
   Jednak to nie stada bydła, czy nawet utrata ziemi kłopotała Sturma, nie to było przyczyną upadku Rycerzy Solamni. Takie sprawy nie mają nic wspólnego z prawdziwą naturą rycerskich wartości. Najgorsza była zawarta w tym losie niesprawiedliwość. Prosty lud uznawał, że Kataklizm i związane z nim kłopoty wzięły się z aroganckiej dumy rycerzy. Tak jak by Rycerze Solamni byli w stanie zakręcić całym światem szarpiąc go za ucho a nawet rozedrzeć lądy i ziemie!
   Sturm stanął w miejscu. Ręce miał zaciśnięte w ciasne kułaki z taką mocą, że aż mu pobielały kostki dłoni. Rozluźnił się, odegnał gniew i powoli otworzył pięści. Zachować cierpliwość… oto nakaz rycerza. Rycerz musi wykazać się  samokontrolą, inaczej nie będzie w niczym lepszym od barbarzyńskiego szaleńca.
* * * * *
   Idąc tak drogą na jaką wstąpił przy kamiennym mostku do późnego popołudnia Sturm nie napotkał innych podróżnych. Uderzyło go to, było złowieszczym znakiem, zwłaszcza, że zbliżał się już do Garnet. Karawany pastuchów i handlarzy zawsze poruszały się od miasta do miasta, celowały z dojściem na lokalny dzień targowy. Pusta droga wskazywała, że coś, lub ktoś, zatrzymuje podróżnych w domach.
   Droga zaczęła biec pod górę i wić się między wzgórzami coraz wyższymi w miarę zbliżania się do Garnet. Tutaj już znalazł ślady ruchu na drodze: odcisk podków, ślady kół, tropy stóp bosych i obutych. Ślady mnożyły się aż w końcu ich liczba zaczęła wskazywać na niewielką armię maszerującą tędy nie tak dawno temu.
   Sturm dostrzegł w pewnej chwili wznoszący się za zakrętem słup dymu. Przeniósł rękojeść miecza nieco do przodu, by broń była w lepszym pogotowiu.
   Teraz już czuł dym. Powoli też ukazała mu się cała scena. Kilka ciężkich wozów wywróconych na drodze i już się dopalających. Z rozmiaru zniszczeń już dokonanych wywnioskował, że ogień podłożono całe godziny temu. Kruki i inne padlinożerne ptaki poruszyło jego nadejście. Pomiędzy dwoma zniszczonymi wozami Sturm napotkał ciała. Jedno, opasłe i dobrze odziane, należało najwidoczniej do dobrego handlarza. Miał w pierś wbite dwie strzały. Obok niego leżał młodszy mężczyzna z trzonkiem ułamanej maczugi we wciąż jeszcze zaciśniętej dłoni.
   Posłyszany jęk zmusił Sturma do biegu. Kilka jardów dalej, oparty o pień złamanej sosny, siedział duży i muskularny mężczyzna. Był wojownikiem. Ciało krwawiło z tuzina ran a wokół stóp wojownika rozrzucone były trupy sześciu goblinów.
- Wody – wychrypiał ranny.
   Sturm podparł dłonią głowę mężczyzny i podniósł własny bukłak do spieczonych ust wojownika.
- Co się tu stało? – spytał.
- Bandyci. Napad na wozy. Walczyliśmy… - mężczyzna zakasłał – Za wielu…
   Sturm zbadał rany wojownika. Nie musiał być uzdrowicielem, by wiedzieć, że jego los jest przesądzony. A ponieważ ranny był wojownikiem to powiedział mu to.
- Dzięki – usłyszał w odpowiedzi.
   Sturm spytał, czy może zrobić cokolwiek by było rannemu wygodniej.
- Nie, lecz Paadine niech ma cię w opiece za twą litość.
   Coś zaszurało za sosną. Sturm sięgnął po miecz a wtedy ujrzał brązowe nozdrza konia wyglądające przez krzaki. Umierający wojownik wezwał konia.
- Brumbar – powiedział Dobry koń.
   Koń przedarł się przez krzaki. Był ogromnym, czarnym jak węgiel, zwierzęciem. Opuścił teraz łeb, by nozdrzami dotknąć twarzy pana.
- Widzę, że jesteś wojownikiem – wychrypiał – Błagam cię, zabierz Brumbara jako swego wierzchowca gdy już umrę.
- Dobrze – delikatnie odparł Sturn – Czy jest w Garnet ktoś, komu powinienem donieść o tym, co cię spotkało?
   Mężczyzna powoli zamykał oczy.
- Nikt. I nie idź do Garnet jeśli cenisz sobie życie  - broda opadła mu na pierś.
- Ale dlaczego? – dopytywał Sturm – Dlaczego nie powinienem iść do miasta?
- Poluzuj napierśnik…
   Sturm odciął więzy i odłożył napierśnik na bok. Pod pancerzem mężczyzna nosił ocieplaną koszulę. Nad sercem, na koszuli, był wyhaftowany symbol, mała, czerwona róża. Sturm się zagapił. Umierający był rycerzem Zakonu najwyższej rangi, Zakonu Róży! Tylko Rycerze Solamnijscy szlachetnego pochodzenia mogli wstąpić w szeregi tak wysoko postawionego bractwa.
- Siły, jakie zniszczyły rycerzy, teraz kontrolują Garnet – wyszeptał mężczyzna a jego oddech powoli przechodził w chrapliwe hausty – Wiem, że jesteś jednym z nas. Tam nie będziesz bezpieczny… mordercy…
- Kim jesteś? Jakie twe imię? – gorączkowo dopytywał Sturm.
   Rycerz Róży zamilkł na zawsze. Sturm pochował wojownika, pochował honorowo. Skończył dobrze po zachodzie słońca. Zabrał potem Brumbara i przejrzał zawartość sakw zwieszających się z obu bokach konia. W jednej były suche racje żywności a w drugie, ku jego zaskoczeniu były całe setki monet, same miedziaki. Sturm zrozumiał. Martwy rycerz wiódł żywot incognito z powodu szerzącej się nienawiści do Zakonu. Zaczął więc życie jako strażnik do wynajęcia a zapłatę odbierał w miedzi. Nikt nie przypuszczałby, że Rycerz Róży może żyć tak skromnie i pokornie.
   Sturm opuścił drogę do Garnet. Wybrał inny szlak wiodący na wyżyny, szlak rzadko odwiedzany przez handlarzy cz (jak miał nadzieję) bandytów. Garnet minął w nocy. Z dala nawet widział światła lamp ulicznych. Siadając na Brumbara pilnie nasłuchiwał. Wokół górskich przejść wiał wiatr. Przyniósł też wycie wilka gdzieś w oddali.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#36 2018-01-31 19:31:13

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 36

Solamnia

   Nowy wierzchowiec Sturma charakteryzował się równym, mocnym kłusem. Brumbar, w starym języku krasnoludów, oznaczało „Czarny Niedźwiedź”. Rzeczywiście, był czarny i po niedźwiedziemu beznamiętny. Sturmowi to nie przeszkadzało. Podróż, jaką przyszło mu teraz odbywać, znacznie lepiej pasowała do raczej do zwierzęcia spokojnego, niż pobudliwego, kruchego i szarżującego wojownika. Brumbar miał grzbiet tak szeroki, że Sturm już sobie wyobrażał, w której kładzie stopy na karku zwierzęcia i sam ucina sobie drzemkę. Udekorowany dodatkowo rzeczami Sturma i innymi pakunkami, Brumbar kłusował podzwaniając cały dzień.
   Las Lemish zmalał powoli do kilku pokręconych sosen, rosnących niechętnie na trawiastym podłożu. Na równinie było gorąco i bardzo, bardzo sucho. Sturm zaczął sobie wydzielać wodę gdy strumienie stały się mniej liczne a przerwy między nimi o wiele większe.
   Podróżując bezdrożami nie widział zbyt wielu ludzi. Najbardziej na południe wysunięty paluch Solamnijskich Równin, wciśnięty pomiędzy Góry Garnet a Las Lemish, był zbyt suchy dla hodowli bydła czy zwykłego rolnictwa. Nie było tam też rabusiów: tu nie było co kraść.
   Jadąc samotnie Sturm miał czas, żeby przemyśleć dokładnie kilka spraw. Opuścił wraz z Kitiarą Solace już ładnych parę tygodni temu; teraz należało zdać sobie sprawę z faktu, że tutaj niebezpieczeństwo czai się tuż, tuż za horyzontem. W wielu miastach portowych gadano o dziwacznych, jaszczuro podobnych najemnikach. Ładunki broni krążące po całym kraju. Spora liczba rabusiów obsiadająca drogi północnych krain. Działania mrocznej magii. Gobliny dowodzone przez ludzkich magów. Co łączy te wszystkie splątane nici? Co mają wspólnego?
   Wojna. Inwazja. Przeklęta magia.
    Sturm pogonił lekko Brumbara, który przeszedł do lekkiego cwału. Cała masa wrażeń i ukrytych wspomnień wypływała teraz na powierzchnię umysłu. Wizje, jakich doznawał na Lunitari, miały teraz szczegóły bardzo rozmyte, lecz ich cień, słaby bo słaby, jednak pozostał. Najsilniejsze było wrażenie, że jego ojciec gdzieś tam wciąż żyje. Było coś o starym zamku oraz jakaś śmierć, i to powiązana w dziwny sposób z Kitiarą.
   Och, Kit. Gdzie ty się teraz podziewasz?
   Lśniący upał dnia wybudował wieże czarnych chmur na niebie. Gdzieś z daleka połyskiwały błyskawice a łoskoty grzmotów przebiegały trawiaste połacie długo po tym jak błyski piorunów zdążyły zniknąć. Zapach deszczu przyciągał Brumbara w stronę burzy a Sturm pozwolił mu na przyśpieszenie kroku. Też był już spragniony.
   Gnali w stronę burzy i deszu a ta jakby wciąż im uciekała. Brumbar gnał chlapiąc przez szybko napełniające się rowy. Powietrze było wilgotne, duszne a mimo to ściana deszczu uciekała przed Sturmem. Błyskawice zaczęły walić w zagajnik sosnowy na wschodzie. Sturm aż ściągnął wodze na sam widok takiego niebezpieczeństwa, lecz Brumbar miał całkiem inny pomysł. Chrapiąc wysuszonym gardłem pogalopował prosto w stronę drzew.
   Lekkie, parujące krople wody zaczęły ich obu uderzać. Brumbar ciężko galopował pomiędzy rzadko rosnącymi drzewami. Deszcz się wzmagał. Gdzieś z przodu dostrzegł Sturm ciemny kształt przemykający między sosnami. Otarł wodę z oczu i spojrzał tam ponownie.
   Jeździec z rozwianą peleryną kluczył między drzewami. Jasny owal twarzy jeźdźca był co i rusz widoczny. Zupełnie jakby wciąż oglądał się przez ramię w stronę Sturma. Wyglądało, że wąs ma równie długi jak sam Sturm.
   Brumbar zwolnił przy płytkiej kałuży, lecz Sturm pogonił go dalej; ciekaw był drugiego jeźdźca i chciał go dogonić.
- Hej! – zawołał – Mogę z tobą pomówić?
   Z kotłującego się nieba strzelił piorun. Uderzył parę jardów dalej i wyrwał z ziemi krater trawy. Jeździec nie odpowiedział na wezwanie Sturma, lecz dalej wywijał między sosnami. Sturm trzasnął wodzami po szyi konia i Brumbar ruszył uderzeniowym galopem. Szybko zbliżali się do obcego.
   Ciemne włosy jeźdźca spływały płasko po głowie w narastającym deszczu. Rzeczywiście nosił długie wąsy, które były wręcz symbolem Rycerzy z Solamnii.
   Koń obcego był lekki i zwinny, lecz musiał już odbyć jakąś ciężką podróż. Brumbar zbliżał się szybko. Tylko drzewa wciąż ich przedzielające nie pozwalały Sturmowi złapać fruwającej peleryny obcego.
- Zaczekaj! – zawołał Sturm – Sta, chcę tylko z tobą pomówić!
   Koń obcego skręcił ostro w lewo i okrążył Sturma. Mężczyzna ściągnął wodze i stanął w odległości może trzydziestu jardów. Brumbar zatrząsł się i stanął. Wiatr się wzmagał i chłostał deszczem po twarzy więc Sturm obrócił koniem. Obcy czekał na niego.
- Nie zamierzałem cię ścigać – zawołał Sturm – lecz…
   Nie usłyszał uderzenia pioruna, który strzelił w ziemię między nim a obcym. Nic też nie poczuł. W jednej chwili gadał do obcego a w drugiej leżał na mokrej trawie z twarzą omywaną deszczem. Ręce i nogi miał słabe i ołowiane.
   Nad nim górowała ciemna postać. Przez sekundę nawet czuł strach. Przecież leżąc tak, pozbawiony sił, był łatwą zdobyczą dla każdego złodzieja czy mordercy.
   Obcy, siedzący wciąż na koniu, górował nad nim jak wieża. Na tle szarego nieba, z deszczem w oczach, Sturm mógł ujrzeć tylko ciemne włosy, wysokie czoło i opadające wąsy. Wielka peleryna ciasno opasywała szerokie, mocne ramiona mężczyzny.
   Obcy wciąż siedział w siodle, patrzył w dół na Sturma i nic nie mówił. Sturm zdołał wysapać.
- Kim jesteś?
   Mężczyzna rozpostarł pelerynę ukazując rękojeść dużego miecza. Sturm przyjrzał się kształtowi gałki i delikatnym zdobieniom. W jednej chwili zdał sobie sprawę, że zna ten miecz. Należał do ojca.
- Strzeż się Merinsaarda – powiedział mężczyzna głosem zupełnie Sturmowi nieznanym.
   Z ogromnym wysiłkiem zdołał się jednak dźwignąć na kolana.
- Kim jesteś?
   Wyciągnął mokrą rękę w stronę obcego. Powinien dotknąć nogi konia, lecz niczego tam nie było. Koń i jeździec zniknęli. Kompletnie i absolutnie zniknęli. Sturm stanął chwiejnie. Deszcz ustał. Słońce już zaczynało się przedzierać przez poszarpane chmury. Brumbar stał kilkanaście jardów dalej i pił z kałuży. Tuż obok była sosna, teraz rozbita na drzazgi uderzeniem pioruna. Sturm zakrył twarz dłońmi. Czy naprawdę widział, ca, jak sądził, widział? Kim był widmowy jeździec? Co to jest Merinsaard? Osoba, miejsce?
   Zmęczonym ruchem dosiadł Brumbara. Wielki koń poruszył się pod ciężarem Sturma a jego szeroki podkowy zachlupały w błocie. Sturm rozejrzał się uważnie dokoła. Nigdzie nie było innych śladów podków, tylko Brumbara.
* * * * *
   Mówiło się zawsze o Równinie, lecz krajobraz Solamni bynajmniej nie był całkiem płaski jak na przykład Równiny Pyłu. Były tu grzbiety wzgórz, żleby, wyschłe strumienie i niewielki laski rosnące jak wyspy pośród morza zielonych stepów. Łagodnym tempem Sturm zmierzał wciąż na północ. Pojadał w czasie jazdy dzikie gruszki prosto z drzew a czasem napełniał bukłaki wodą z pasterskich studni.
   Spostrzegł nagle, że porusza się przez stado bydła doglądane i pilnowane przez twardo wyglądających chłopów uzbrojonych w maczugi i łuki. Dokładnie go obserwowali gdy ich mijał. W okolicy bywali rabusie, więc w oczach pastuchów mógł być zwiadowcą jakiejś większej bandy zbrojnych. Poza tym… Sturm nosił wąsy i rogaty hełm Rycerzy Solamnijskich… dwa znaki niezbyt popularne pośród ludzi, którzy obalili Zakony. Sturm się tym nie przejmował. Jechał dumnie przed siebie z mieczem lekko wystawionym, żeby okazać, że jest gotów na każde kłopoty. Jeszcze poprzedniego wieczora zabrał się do roboty i wypolerował hełm, buty i miecz do pełnego połysku.
   Zdecydował się ominąć Solanthus. Po wszystkich przewrotach miasto proklamowało się wolnym miastem i nie podporządkowywało się nikomu poza własnymi Mistrzami Gildii. Sturm słyszał o wielu rycerzach, przyjaciołach i towarzyszach ojca, których uwięziono i ścięto w Solanthus. Ponieważ więc zamierzał ogłosić swe pretensje do spadku w otwartej krainie to nie widział wiele sensu w wejściu do miasta i pakowania głowy pod topór.
   Za Solanthus tereny się stopniowo obniżały, schodziły łagodnie aż do Rzeki Vingaard. To była zasobna okolica. Grudy wyrywane żelaznymi podkowami Brumbara były czarne i żyzne. Stada były tym większe im bliżej byli rzeki. Cały dzień spędził przeprowadzając konia przez szeregi brązowych, ciężkich krów i cielaków. Upał i kurz były tak dokuczliwe, że zmienił hełm na płócienną bandanę i wyglądał teraz konny pastuch.
   Stada zbierały się przy Brodzie Kerdu. Była to sztuczna płycizna usypana przez Rycerzy Solamnijskich całe wieki temu (prosty lud już zapomniał, komu to zawdzięcza). Tysiące niewielkich kamieni zostało tu ciśniętych do Rzeki Vingaard, by wypłycić wygodny bród. Ponieważ rzeka powoli wymywała co mniejsze kamienie precz to każde kolejne pokolenie mieszkańców obu brzegów było zobowiązane do odnawiania brodu zwiezionymi przez siebie kamieniami. Zbieranie tych kamieni i wyrzucanie ich do rzeki przerodziło się w coś w rodzaju zimowego festiwalu.
   Po krótkim czasie stało się już zbyt tłoczno, by móc jechać konno więc zsiadł z Brumbara i dalej prowadził go trzymając za wodze. Tutaj, w pobliżu rzeki, dzienny upał gwałtownie się rozpraszał po zachodzie słońca. Sturm powoli schodził do brzegu rzeki, gdzie paliły się już setki ognisk obozowych. Pastuchowie rozbijali się tu na noc.
   Pól tuzina spalonych słońcem twarzy obróciło się w jego stronę gdy podszedł do najbliższego z obozowisk. Podniósł dłoń i powiedział.
- Ręce mam otwarte – co było tradycyjnym powitaniem pasterzy.
- Siadaj – powiedział przywódca pasterzy.
   Można go było rozpoznać bowiem nosił rzeźbiony róg pasterski na rzemieniu na szyi. Sturm uwiązał brumbara do krzaka i przyłączył się do ludzi.
- Sturm – powiedział siadając.
- Onthar – odparł przywódca a wskazując na kolejnych, dodał – Rorin, Frijje, Ostimar i Belingen.
   Sturm skinął głową każdemu z nich.
- Przyłączysz się do kociołka? – spytał Onthar.
   Nad ogniskiem zwieszał się czarny, żelazny kociołek. Każdy przy ognisku musiał się do niego dołożyć, żeby móc wziąć udział we wspólnym posiłku. Pasterska polewka – określenie znane na całym Krynnie jako „coś po trochu wszystkiego”. Sturm podniósł klapę sakwy ze swymi zapasami  i popatrzył na resztę zawartości: calowej grubości połeć solonej wieprzowiny, dwie marchwie i pojemnik z żytnią mąką. Przykucnął przy kociołku i zaczął odcinać nożem kawałki mięsa.
- Dobry był sezon? – spytał uprzejmie.
- Suchy – odparł Onthar – Zbyt suchy. Pasza na niższych równinach całkiem wypalona.
- Ale przynajmniej nie było chorób – zauważył Frijje, którego słomianego koloru włosy zwieszały się w dwóch, długich warkoczykach – Nie straciliśmy ani jednej sztuki bydła przez pokręcone nogi czy błękitną zarazę.
   Rorin tymczasem, odsuwając z oczu rude włosy dodał poważnie>
- Mnóstwo rabusiów – ostrzył właśnie groźnie wyglądającą siekierę na szarym, zwilżonym kamieniu – Ludzie i gobliny razem, w tej samej bandzie.
- Też to widziałem – rzekł Sturm – Bardziej na południu, niedaleko Caergoth o Garnet.
   Onthar popatrzył na niego i podniósł w górę jedną, cienką brew.
- Pochodzisz stąd, co?
- Sturm skończył z wieprzowiną i zaczął ciąć marchew.
- Urodziłem się w Solamni ale wychowałem w Solace.
- Słyszałem, że hodują tam sporo świń – powiedział Ostimar.
   Głos miał głęboki dudniący, kompletnie nie pasujący do niskiej i szczupłej postaci.
- Tak, całkiem sporo.
- Dokąd zmierzasz, Sturm? – spytał Onthar.
- Na północ.
- Szukasz roboty?
   Przestał ciąć warzywa. Właściwie, dlaczego nie?
- Jeśli bym jakąś znalazł – odparł.
- Prowadziłeś kiedyś bydło?
- Nie. Ale jeżdżę konno.
   Ostimar i Belingen parskęli powątpiewająco, lecz Onthar powiedział.
- Straciliśmy człowieka dwa tygodnie temu. Goblińscy rabusie. Brakuje jednego w linii pasterskiej. Wszystko, czego bym oczekiwał, to że utrzymasz zwierzęta w ruchu. Jutro przekroczymy Vingaard. Idziemy do twierdzy.
- Twiedzy? Przecież jest opuszczona od lat – powiedział Sturm.
- Tam jest kupiec.
- Brzmi dobrze. Jak zapłata?
- Cztery miedziaki dziennie, płacimy przy rozstaniu.
   Wiedział, że powinien się targować, taki zwyczaj.
- Za mniej niż osiem to chyba jednak się nie zgodzę.
- Osiem! – krzyknął Frijje – Jeździec na pokaz!
- Może dałbym pięć – powiedział Onthar.
   Sturm potrząsnął pojemnikiem, żeby rozbić mąkę.
- Sześć?
   Onthar się wyszczerzył udowadniając tym samym brak kilkunastu zębów.
- A więc sześć. Nie syp za dużo mąki… robimy polewkę, nie pieczemy chleba.
   Sturm zamieszał w kociołku garstkę mąki. Rorin dał mu miedzianą czarkę i łyżkę. Rozlano polewkę na wszystkich a mężczyźni jedli szybko i w milczeniu. Po polewce puszczono w krąg skórzany bukłak. Sturm pociągnął łyk. O mało się nie zakrztusił; bukłak zawierał mocny, dobrze przefermentowany cydr. Przełknął i podał dalej.
- Kto skupuje bydło w twierdzy? – spytał gdy wszyscy już zjedli i wypili.
- Nie wiem – przyznał Onthar – Od tygodni przychodzą ludzie co byli w Twierdzy Vingaard i gadają o złocie. Mówią, że jest tam kupiec, co płaci dziesięć dobrych monet za porządne zwierzę. Tak więc i my zmierzamy do twierdzy.
   Ogień przygasał. Frijje wyciągnął własnoręcznie wyciętą fujarkę i zaczął zaciągać samotne, śpiewne piosenki. Pasterze rozwijali pojedyncze posłania i po kolei szli spać. Sturm rozsiodłał Brumbara i dobrze wytarł. Zaprowadził konia do rzeki, do wodopoju, i wrócił do tego samego krzaka. Ze śpiwora i siodła zrobił w Mierę wygodne posłanie.
   Niebo było czyste. Srebrny księżyc stał nisko na południu podczas gdy Lunitari wspinał do swego zenitu. Sturm gapił się na odległy, czerwony glon.
   Naprawdę wędrował po purpurowej ziemi? Naprawdę walczył z drzewo ludźmi, widział (i dosiadał) gigantyczne mrówki, uwalniał gadatliwego smoka z obelisku wykonanego z czerwonego marmuru? Tutaj, na Krynnie, pośród prostych, bezpośrednich pasterzy takie wspomnienia wyglądały na szalony sen, chore imaginacje, które szybko zostały rozpędzone przez bardzo praktyczne problemy życiowe Sturma.
   Młody rycerz spał. Śnił, że galopuje przez Solace, ścigając mężczyznę w pelerynie, mężczyznę z ojcowskim mieczem. Nie potrafił go dognać. Drzewa vallen były skąpane w purpurowym blasku. Wszędzie dokoła Sturm czuł zimne powietrze, rozbrzmiewające echem kobiecego śmiechu.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#37 2018-02-11 16:07:33

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 37

Bród Kerdu

   Sturm został szorstko zbudzony sporo przed świtem. Wzdłuż całego południowego brzegu rzeki trwała gorączkowa krzątanina. Pasterze pakowali swój mizerny dobytek na konie i przygotowywali do wymarszu na kolejny dzień. Sturm nie miał czasu na nic więcej jak szybkie pochłonięcie czarki zimnej wody. Frijje wpakował mu w dłoń kawał urwanego mięsiwa i kazał natychmiast wsiadać na koń. Belingen przygalopował i rzucił w jego stronę lekką, drewnianą tyczkę zakończoną główką z brązu w kształcie osikowego liścia. Tak wyglądał zwykły kij pasterski. Kiedy krowy będą szły niechętnie lub będą miały ochotę na wędrówki w złym kierunku ten kij miał pomóc w utrzymaniu ich na właściwym szlaku.
- Pożałujesz, jeśli którą pokaleczysz po bokach – rzekła Belingen – Onthar szczyci się, że jego stado dochodzi do celu bez skaleczeń.
   Zarzucił dość arogancko głową i pognał konia na czoło pochodu stada. Stado, liczące dobrze ponad dziewięćset głów, poczuło już gorączkę ruchu przemieszczało się na boki w stronę flankujących jeźdźców. Dwa inne stada miały pierwszeństwo przed stadem Onthara, więc pasterze musieli się trochę wysilić, by utrzymać swe stado na czas przejścia przez pozostałych dwóch. Przejście Kerdu miało ćwierć mili szerokości i ciągnęło się pół mili do drugiego brzegu. Brzegi brodu urywały się dość ostro i Ostimar ostrzegł Sturma, by ten nie schodził z kamieni.
- Widziałem już jak ludzie i konie spadali z brzegu brodu by nigdy się już nie pojawić – ostrzegał – Nie znaleziono niczego poza tyczką i bandaną spływające z prądem.
- Będę na to uważał – odparł Sturm.
   Stado uformowało się w standardowy owal. Sturm swą tyczkę trzymał pod lewą pachą. Drąg był długi na osiem stóp, więc ziemi mógł dotknąć z łatwością nawet siedząc na grzbiecie potężnego Brumbara. Właściwie to ze swoim wzrostem, a zwłaszcza siedząc na wielkim rumaku z Garnet, Sturm był zdecydowanie najwyższym z jeźdźcem z całej grupy. Mógł spoglądać daleko ponad zwartą masą krów, których zakurzone grzbiety i długie rogi wciąż się poruszały, mimo że stado nie wykonywało żadnego ruchu do przodu.
   Na odległym brzegu rzeki zagrzmiał róg sygnałowy. Poprzednie stado opuściło bród. Onthar uniósł się w strzemionach i machnął swą tyką do przodu i do tyłu (z jej czubka zwieszał się czarny proporczyk). Jeźdźcy zagwizdali  i zaczęli krzyczeć chcąc poruszyć zwierzęta do marszu. Ściana befsztyków nacisnęła w stronę Sturma, lecz zawołał i pomachał tyką przed pyskami krów.  Zwierzęta ruszyły za prowadzącymi.
   Ścieżka wiodąca do rzeki zmieniła się już w grzęzawisko. Tysiące krów i koni ją ubiło jak masło a pod wznoszącym się słońcem błoto zaczęło potężnie śmierdzieć. Onthar oraz paru pasterzy na przedzie w towarzystwie byków prowadzących weszli do Rzeki Vingaard. Za nimi poszły cielęta i krowy a na końcu jeźdźcy z tylnej grupy. Smród i oraz tnące muchy nad rzeką stawały się straszne.
   Brumbar wstawił ciężkie kopyta w strumień widy. Żelazne podkowy, świetne zwłaszcza na brukowanych drogach, Nie dawały jednak zbyt pewnego stąpnięcia na okrągłych , mokrych kamieniach. Nie zważając na niepewne stąpanie, Beumbar szedł przed siebie jakby nigdy nic. Odszedł może dwadzieścia jardów od brzegu rzeki, gdy Sturm poczuł jak jego wierzchowiec ześlizguje się ze skalistego brodu.
   Woda natychmiast zakryła Sturma wraz z głową. Natychmiast uwolnił nogi ze strzemion i wypchnął się na powierzchnię. Wystrzelił głową w powietrze i wciągnął tęgi oddech. Brumbar był już dalej i spokojnie płynął na drugi brzeg. Frijje ściągnął wodze i zawołał.
- wszystko w porządku, Sturm?
- Tak, tylko ten głupi koń ześliznął się z brodu!
   Przepłynął kilka rzutów ramionami w stronę pasterza. Frijje wyciągnął w jego stronę tylec swej tyczki a Sturm ją chwycił i, cały przemoczony, wdrapał się na stromy brzeg brodu. Wyprostował się. Tutaj, na kamieniach brodu, woda sięgała ledwie do kolan.
- Możesz mnie dowieźć na brzeg, Frijje? – spytał.
- Nie mogę opuścić stada – odparł zapytany – będziesz nas musiał po prostu dogonić.
   Frijje odjechał a długie warkoczyki obijały mu plecy. Sturm przedzierał się przez błotnistą wodę na południowy brzeg. Brumbar już tam był i suszył się w porannym słońcu.
- Chodź tu, ty durny brutalu – powiedział z uśmiechem Sturm.
   Brumbar mógł nawet być durnym brutalem, lecz teraz stał cicho po wodnej przygodzie i spokojnie czekał na jeźdźca. Sturm wśliznął się na siodło  i skręcił koniem w miejscu. Stado Onthara było już niemal na drugim brzegu. Sturm stracił tyczkę a i jego duma doznała też niezgorszego uszczerbku, lecz praca wciąż jeszcze nie była skończona.
- Hejaaa! – krzyknął trzaskając wodzami o kark Brumbara.
   Koń wystrzelił przed siebie waląc wielkimi kopytami w brzeg i gnając w stronę brodu. Pognali przez środek brodu a Brumbar galopując wzbijał imponujące fontanny wody. Dotarli do północnego brzegu gdy ostatni z pasterzy, Rorin, właśnie opuszczał wody rzeki.
-  Miła kąpiółka? – spytał Rorin szczerząc zęby.
- Nie taka zła – odparł zmieszany Sturm – Możesz pożyczyć tykę? Muszę gnać na swoje miejsce.
   Rorin wyciągnął zapasową tykę z pojemnika na szyi konia i cisnął ją Sturmowi. Rycerz gładko ją złapał.
   Krowy zbiły się ciasno na piaszczystej równinie na północnym brzegu Vingaard. Tutaj nareszcie szerokie podkowy Brumbara udowodniły swą wartość. Podczas gdy koniki pasterzy, nie podkute w ogóle, tonęły w sypkim piasku Sturm z Brumbarem zmierzali spokojnie w stronę tylnej grupy stada, która zaczynała niebezpieczne poruszenie. Stado i jego pasterze przypominali ogromny gobelin wspinający się brzegiem rzeki na suchsze, pokryte trawą równiny północnej Solamnii. Kiedy już się trochę oddalili od przejścia przez rzekę Onthar poprowadził stado do szerokiego żlebu i tam je zatrzymał.
- Trzymaj się swego miejsca – powiedział podjeżdżając do Sturma.
   Onthar popatrzył na rzekę wypatrując maruderów.
- Słyszałem, że wpadłeś do wody – dodał.
– Żelazne podkowy i mokre kamienie to kiepska para – odparł Sturm.
- Noo. Straciłeś tykę, jaką ci dałem?
- Tak, Ontharze – Odparł Sturm – Rorin pożyczył mi drugą.
- Utrata tyki kosztuje dwa miedziaki. Odejmę to przy rozliczeniu.
   Onthar zawinął koniem i odjechał pogadać z Rorinem.
   Im dłużej Sturm o tym myślał, tym bardziej złościł się na Onthara. Kara za utratę tyki wydawała się strasznie wysoka. Nauki Reguły kazały jednak Sturmowi popatrzeć na to z punktu widzenia Onthara. Po pierwsze; mogli nie wiedzieć, że Brumbar jest podkuty. Poza tym przecież Ostimar doradzał mu trzymanie się z dala od krawędzi brodu. Othar przecież musiał za taką tykę zapłacić. Biorąc pod uwagę ciągły brak pieniędzy, tak charakterystyczny w życiu pasterzy, karanie za utratę tyki dwoma miedziakami już nie wydawało się tak wygórowanym żądaniem. Wręcz przeciwnie; było niezbędne.
   Sturm wyciągnął chustę i zawinął ją na głowie. Ubranie szybko wyschnie na słońcu a droga dzisiaj czeka ich bardzo długa. Wyprostował się w siodle i poczuł zupełnie tak, jakby brał udział w jakiejś wojnie – podniecony, lecz spokojny. Taki zawsze był najlepszy żołnierz jakiego znał, Soren, sierżant straży na zamku ojca Sturma. Odważniejszego, bardziej oddanego mężczyzny nigdy chyba nie było.
   Onthar objechał stado a kiedy uznał, że wszystko jest w zadowalającym porządku dał sygnał do rozpoczęcia dalszego marszu. Porykujące głośno cielaki i krowy ruszyły wolno a Onthar wiódł je na północ i troszkę na wschód; prosto w stronę Twierdzy Vingaard. Jeszcze jakieś sześćdziesiąt mil.
    * * * * *
   To był długi, ciężki dzień. Pasterze w całości spędzili go w siodłach. Sturm zawsze uważał się za dobrego jeźdźca nawet na długich dystansach, porównując się jednak do ludzi Otnhara okazał się jednak kimś o delikatnych nóżkach. Tyle, że to nie nóżki wymagały teraz troski.
   Pasterze zmieniali pozycje wokół stada, przesuwali się wokoło w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Posiłek południowy, jakikolwiek on tam był, można było spożyć znajdując się na przedzie. Nie było tam krów do pilnowania, lecz tylko widok krainy rozciągającej się przed nimi. Posiłek w siodle składał się z kawałka suszonego mięsa,, sera i surowej cebuli. Wszystko to popite gorzkim cydrem.
   Słońce było jeszcze całkiem wysoko, gdy Onthar zarządził postój. Sturm szacował, że od przekroczenia rzeki pokonali pewnie ze dwadzieścia pięć mil. Frijje, Belingen i Rorin wprowadzili stado do płytkiego wąwozu pośrodku trawiastej równiny. Sądząc po wyglądzie zdeptanej trawy i przemieszanej ziemi poprzedni stada też użyły wąwozu w drodze na północ. Ostimar i Onthar zabrali Sturma na objazd wąwozu i pokazali mu jak urządzić ogrodzenie powstrzymujące zwierzęta od rozłażenia się po okolicy.
- Ogrodzenie? – zdumiewa się Sturm.
   Nie widział by ktokolwiek wiózł coś w podobie elementów płotu.
   Onthar wydobył z płóciennej torby dwustopowej długości kawał kija zakończonego widlastym rozdwojeniem po czym wbił go w ziemię. Do końca przywiązał linkę i rozciągnął ją na jakieś osiem, dziesięć stóp. Ostimar miał już wbity drugi kij więc lina została tam zamocowana. Trwało to raz po raz aż wreszcie całe stado zostało otoczone pojedynczą, cienką linką.
- I taka śmieszna przeszkoda ma je powstrzymać? – spytał Sturm.
- Krowy i byczki nie są za bardzo sprytne – wyjaśniał Ostimar – Myślą chyba, że nie dadzą rady przejść przez linę, więc nawet nie próbują. Oczywiście, gdyby zaczęła się jakś prawdziwa panika to i kamienny mur by ich nie powstrzymał.
- A co mogłoby je tak wystraszyć?
- Wilki – odparł Ostimar – Albo ludzie.
   Pasterze rozbili obozowisko na podwyższonym gruncie by móc obserwować cały wąwóz. Rorin i Frijje naścinali pęki traw i zrzucili w dół jako paszę lecz wodę stado będzie mogło dostać dopiero po dojściu do Źródeł Brantha, czyli następnego dnia.
   Onthar przygotował ognisko z wysuszonych wiatrem traw. Ogień przyciągnął pozostałych pasterzy. Wspólny kociołek został zawieszony nad ogniem. Każdy z mężczyzn podchodził i coś do niego wrzucał – wodę, ser, mąkę, kawałki mięsiwa, warzywa i owoce. Kiedy już kociołek był pełny to Frijje przyklęknął przy ogniu i zaczął zawartość kotła mieszać.
- To nie był zły dzień – stwierdził Rorin.
- Gorący – uznał Ostimar – Powinno padać.
- Co poniektórzy z nas to wolą popływać niż wziąć się do roboty – skrzeknął Belingen.
   Sturm zobaczył wyzwanie w jego oczach.
- Co poniektórzy z nas powinni to robić częściej – odparował – Mogliby mniej śmierdzieć.
   Frijje zaprzestał mieszania. Pasterze ostro popatrzyli na Sturma.
- Tylko miejski głupek potrafi podkutym koniem wjechać na kamienny bród – zimno stwierdził Belingen.
- Czyste prawda – odparł Sturm – Ile razy ci się to przytrafiło nim pomyślałeś, żeby zdjąć podkowy?
   Ujrzał jak zaciskają się pięści oponenta. Sturm doskonale zdawał sobie sprawę, że jeżeli ma zamiar zachować szacunek tych prostych, surowych ludzi to musi wymieniać obelgi z belingenem – bez wahania i zastanowienia. Jakiekolwiek okazanie słabości, prawdziwej czy wyobrażonej, i pozwolą belingenowi traktować Sturma jak tylko źle zechce.
   W następnej chwili to jednal Onthar zerwał się na równe nogi i wrzasnął.
- Wstawać! Wstawać, durnie! Rabusie! Rabusie przy stadzie!
   Łomot mnóstwa kopyt i okrzyki dowodziły, że Onthar ma rację.
- Biorę miecz! – zawołał Sturm i pognał do Brumbara.
   Pasterze dopadli swych koników i powyciągali z ziemi wbite tam tyki. Sturm ciężko dosiadł Brumbara. Wyciągnął miecz i ruszył za towarzyszami. W świetle świtu widział, że napastnicy przeważają liczebnie nad ludźmi Othara – pewnie było ich z tuzin. Rabusie nosili fantastyczne maski, pomalowane oczy, rogi i oślepiająco jaskrawe falbany sprawiały dzikie wrażenie. Byli uzbrojeni w szable i krótkie  łuki. Parę byków już leżało na ziemi powalonych strzałami sterczącymi im teraz z boków. Onthar zaszarżował na kilku wrzeszących rabusiów. Trafił tyką jednego z nich w pierś, lecz cienki kij po prostu się złamał. Mimo wszystko złodziej bydła zleciał z konia mając parę cali drewna wbite w klatkę piersiową. Onthar wrzasnął do Rorina a ten rzucił drugą broń w dłonie wodza.
   Sturm zajechał bandę rabusiów od drugiej strony. Brumbar przebijał się przez bandę jadącą na lżejszych konikach i dwa z nich już przewrócił. Sturm ciął jednego złodzieja, uzbrojonego w łuk i noszącego paskudną maskę. Inny zaraz zajął jego miejsce tnąc wokół ledwo jako tako wykutą szablą. Sturm odparł cienkie, krzywe ostrze i sztychem pchnął złodzieja w gardło. Ciało napastnika padło do przodu, lecz uwięzło w strzemionach i spłoszony koń pogalopował z trupem zwieszającym mu się z siodła.
   Konni złodzieje wydawali się najgorsi póki Sturm nie zorientował się, że są jeszcze wokoło wrogowie piesi. Zamaskowane postacie skradły wiązki trawy i zarzuciły nimi ubite zwierzęta. Podczas gdy bitwa wrzała wokoło oni szybko oskórowali i pocięli padłe byki. Zostawili skóry i resztę truchła, lecz porywali całe boki wołowiny. Frijje odciął drogę dwójce takich złodziei uderzając tyką jak włócznią i przewracając wrogów. Brutalna, paskudna walka.
   Sturm poczuł z tyłu mocne uderzenie. Obrócił Brumbarem i wyczuł krótką strzałę sterczącą mu z pleców. Rabuś, który ją wystrzelił był tylko o kilka jardów. Zdumiona twarza w skórzanej masce wyrażała kompletne zaskoczenie. Sturm nie spadł po trafieniu strzałą. Rabuś nie mógł wiedzieć, że rycerz pod pasterską koszulą wciąż ma kolczugę. Sturm runął na łucznika. Ten odwrócił się do ucieczki, lecz długie nogi Brumbara szybko dogoniły krótkonogiego kuca. Jakiś odruch litości spowodował, że Sturm skręcił ostrze i miast krawędzią  oderzył rabusia w głowę płazem miecza. Ten opuścił ręce i spadł z kuca.
   Pozostali rabusie gorączkowo uciekali. Ludzie Onthara ścigali ich, lecz szybko zawrócili pilnować reszty stada. Sturm zsiadł z konia i załadował na jego grzbiet nieprzytomnego rabusia. Podjechał do Othara.
- Brudne, gówno żrące świnie – przeklina Onthar plując dokoła – Dostali cztery zwierzaki. Rabusie będą mieli dzisiaj ucztę!
- Nie wszyscy – rzekł Sturm – Przynajmniej czterech padło. Jednego złapałem.
   Pasterze natychmiast się stłoczyli wokół niego. Frijje złapał złodzieja za charakterystyczny dla nich koński ogon i uniósł mu głowę. Jednym, zdecydowanym ruchem zdarł maskę z twarzy.
- Tfu! To dziewczyna! – warknął.
   To była prawda. Dziewczyna miała piętnaście, może szesnaście lat. Jasne włosy miała przetłuszczone i skołtunione. Twarz była wysmarowana farbą pokrywającą maskę.
- Tfu! – powiedział Rorin – Ona śmierdzi!
   Sturm nie zwrócił na to uwagi, sami pasterze też nie pachnieli pięknie.
- Podciąć jej gardło i zostawić to na stepie, niech ją reszta znajdzie – doradzał Belingen – Nauczą się nie okradać stada Onthra.
- Nie – rzekł Sturm i stanął pomiędzy nieprzytomną dziewczyną a pasterzami.
- Jest złodziejem! – protestował Ostimar.
- Jest bezbronna i nieprzytomna – upierał się Sturm.
- Ma rację – rzekł Onthar po chwili zastanowienia –Tak czy inaczej, więcej jest dla nas warta żywa niż martwa.
- Jak to, Onthar? – pytał Rorin.
- Zakładnik. Może to utrzyma resztę bandy z daleka od nas. Może.
- Za dużo kłopotu – mamrotał Belingen – Mówię, po prostu ubić i mamy z nią spokój.
- Nie do ciebie należy ostatnie zdanie – łajał Onthar – Sturm ją pochwycił, jest więc jego. Może z nią zrobić co zechce.
Sturm lekko się zaczerwienił na głośne śmiechy Rorina i Frijje, lecz odpowiedział spokojnie.
- Pójdę za twoją radą, Ontharze. Zatrzymamy ją jako zakładnika.
   Przywódca pasterzy skinął głową.
- Ona jest teraz na twojej głowie. Jesteś odpowiedzialny za wszystko co zrobi. A za to co zje odejmiemy z twojej zapłaty.
   Spodziewał się tego.
- Zgoda – odparł Sturm.
   Dziewczyna jęknęła. Rorin chwycił za frędzlasty, skórzany strój i ściągnął ją z Brumbara. Złapał ją za kark. Dziewczyna potrząsnęła głową i otworzyła oczy.
- Ma’troya! – wrzasnęła na widok tych, co ją pochwycili.
   Próbowała uciec, lecz Rorin z łatwością podniósł ją do góry tak, że nie sięgała stopami ziemi. Ręka dziewczyny pomknęła do pasa i dobyła krótkiego, dwustronnego noża. Sturm capnął mocną dłonią jej dłoń i wyłuskał mały nożyk.
- Ma’troya! – powtórzyła bezradnie dziewczyna.
- Co ona mówi? – pytał Sturm.
- To wschodni dialekt – powiedział Onthar – Ale założę się, że mówi i w naszym języku. Prawda, dziewczyno?
   Ciemno niebieskie oczy dziewczyny błysnęły zrozumieniem.
- Tak, widzę, że rozumiesz.
   Sturm spokojnie postawił ją na nogi.
- Jak ci na imię? – spytał cicho.
- Tervy – wymawiała to jakby z takim przydźwiękem „ch”, Tchair-vee.
- Dobrze, Tervy, pozostaniesz ze stadem znacznie dłużej niż się spodziewałaś.
- Zabijesz mnie teraz!
- Nie przypuszczam – sucho odparł Sturm.
- Oni chcą zabić – sapnęła dziewczyna strzelając wzrokiem od jednego do drugiego pasterza.
- Uspokój się – twardo rzekł Sturm – Nikt cię nie skrzywdzi, jeśli tylko będziesz zachowywać się tak, jak ci każą.
   Onthar wyciągnął strzałę z pleców Sturma i wręczył ją młodemu rycerzowi.
- Na pamiątkę – powiedział.
   Tervy zagadkowo popatrzyła na strzałe a potem na Sturma.
- Strzeliłam cię, ty nie krew, nie umiera. Jak to?
   Podniósł w odpowiedzi tunikę ukazując kolczugę sięgającą do bioder. Tervy nigdy wcześniej nie widziała pancerza. Pełna obawy dotknęła brudną dłonią metalowej siatki.
- Żelazna skóra – powiedziała z podziwem w głosie.
- Tak, żelazna skóra. Powstrzymuje strzały i większość mieczy. A teraz, ponieważ to ja cię schwytałem więc zostaniesz ze mną. Jeśli będziesz się poprawnie zachowywać będę cię żywił i dbał by nic ci się nie stało. Jeśli będziesz nikczemna zwiążę ci nogi i każę maszerować z krowami.
- Zrobię co każesz, Żelanoskóry.
   Za jednym zamachem Sturm uzyskał jeńca, zakładnika, sługę i… przydomek. Od tej chwili wszyscy pasterze nazywali go Żelaznoskórym.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#38 2018-02-12 14:11:25

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 38

Tervy i Żelaznoskóry

    Zanim pasterze wrósli z pościgu za rabusiami obiad już całkiem zdążył zgęstnieć i wystygnąć. Za późno już było by szukać materiału na ogień więc Onthar kazał Frijje zebrać trochę krowiego nawozu.
- Ouu! – jęknął Frijje – To ci brudna robota. Wiem! Każ dziewczynie to zrobić.
   Onthar odwrócił się do Sturma.
- Wątpię, by zdołała się bardziej upaprać – przyznał Sturm – Dopilnuję jej.
   Tervy nie okazała najmniejszej oznaki niezadowolenia gdy Sturm wyjaśniał jej co ma zrobić. Spokojnie weszła w stado odsuwając po kolei krowy na bok. Napełniła chustę kilkoma, już nieźle podsuszonymi, krowimi plackami i wróciła na zewnątrz.
- Dość?
- Dość. Zanieś do Frijje.
   Poruszono węgle i ogień ponownie rozbłysł. Polewka szybko się dogotowała. Tervy, nerwowo oblizując wargi, wpatrywała się oczekująco w kociołek. Sturm poprosił o jeszcze jedną czarkę.
- Nie ma więcej – ponuro odezwał się Ostimar – Nie dla takiej kanali z rabusiów.
   Sturm zjadł tylko trzecią część swej porcji a resztę dał Tervy. Jadła z wilczym apetytem, pakowała sobie wielkie kawały do ust za pomocą brudnych paluchów. Nawet Rorin, najmniejszy czyścioch wśród pasterzy, patrzył z odrazą.
   Kiedy nadeszła pora na nocny spoczynek Sturm zadał pytanie.
- Czy ktoś nie powinien stać na straży, na przypadek powrotu rabusiów?
- Nie wrócą – zapewnił go Onthar.
- Może jakaś inna banda.
- Nie w nocy – mruknął Rorin kryjąc się pod derką.
- Dlaczego nie?
- Rabusie nie poruszają się w nocy – wyjaśniał Ostimar – W ciemności dopadły by ich wilki.
   Nakrył się końską derką po samą brodę i zasunął chustę na oczy.
   Wilki? Pasterze jakoś nie wyglądali na przejętych możliwością wilczej napaści. Sturm powiedział o tym Frijje, ostatniemu z jeszcze nie śpiących.
- Onthar ma jakiś czar na wilki – powiedział – Od trzech lat nie stracił przez wilki ani jednego zwierzaka. Bry’noc.
   Po chwili już niewielki krąg wokół ogniska wypełniły dźwięki pochrapywania i cichych westchnień. Sturm obserwował Tervy, siedzącą teraz z kolanami pod brodą i wpatrującą się w ogień.
- Czy mam cię związać? – spytał – Czy też potrafisz zachować rozsądek?
- Nie uciec – odparła tervy – Tam są tyinsk. Wilki.
   Uśmiechnął się do niej.
- Ile ty masz lat, Tervy?
- Co?
- Ile lat już przeżyłaś?
   Popatrzyła przez ramię, brwi zmarszczyła, lecz kompletnie rozumiała pytania.
- Jak dawno się temu się urodziłaś? – pytał Sturm.
- Dziecko nie wie, kiedy się rodzi.
   Może byli zbyt prymitywni by liczyć lata. A może nie było to istotne; pewnie niewielu dożywało wieku średniego.
- Masz rodzinę? Matka? Bracia i siostry?
- Wuj tylko. On zginął, tam. Ty ciąć tu i tu – powiedziała wskazując palcami cięcie przez gardło.
   Poczuł lekkie zawstydzenie.
- Przykro mi – powiedział przepraszająco – Nie wiedziałem.
   Obojętnie wzruszyła ramionami.
   Kopnięciem rozwinął śpiwór prawie stopę obok ogniska. Sturm ułożył się wygodnie.
- Nie obawiaj się, Tervy, zadbam o ciebie. Jestem za ciebie odpowiedzialny.
   Zastanawiał się tylko, na jak długo?
- Żelaznoskóry ma Tervy. Tervy nie ucieka.
   Sturm ułożył głowę na ramieniu niczym na poduszce i zapadł w sen. Po kilku godzinach zbudziło go ostre wycie wilka. Chciał usiąść lecz jakaś masa przyciskała go do ziemi. To była Tervy. Wdrapała się na Sturma w nocy i tak zasnęła obejmując go ramionami.
   Sturm odsunął dziewczynę na stronę. Jeszcze spała, lecz już walczyła mówiąc:
- Jeśli czar zawiedzie, wilki przyjdą, najpierw mnie a potem ciebie. Ochrona.
   Usmiechnął się i cicho nakazał jej posłuszeństwo.
- Potrafię się ochronić – zapewniał.
   Tervy zwinęła się na rąbku derki i zapadła w głęboki sen.
* * * * *
   Połowę przedpołudnia dziewczynka spędziła truchtając obok Sturma i Brumbara. Co i rusz Sturm proponował, żeby siadła za jego plecami, lecz ona upierała się przy pieszej wędrówce. Kiedy jednak słońce północnych równin zaczęło doprawdy przypiekać Tervy się poddała i wskoczyła na zad Brumbara siadając za plecami Sturma.
- To największy koń na świecie! – zawołała.
   Roześmiał się.
- Nie, raczej nie.
   Jej uwagę nie było trudno pojąć, bowiem Brumbar był o połowę wyższy od stepowych kuców i dwukrotnie od nich cięższy. Gdzieś koło południa stado poczuło wiatr od Źródeł Brantha. Źródło zostało zbudowane przez Brantha z Kallimar, kolejnego z Rycerzy Solamnijskich, jakieś sto pięćdziesiąt lat temu. Staw miał ponad dwieście jardów średnicy i był doskonale okrągły. Brzegi zostały umocnione blokami granitu z pobliskich Gór Vingaard.
   Spragnione bydło przyśpieszyło kroku. Pasterze musieli się teraz skupić na czele poruszającej się masy cielsk i nie dopuścić do zerwania się zwierząt w groźne stampede. Sturm początkowo dziwił się takiemu przyspieszeniu kroku przez bydło, lecz Tervy powąchała powietrze i upewniła go, że i ona już czuje wodę.
    Już po godzinie ich oczom ukazał się srebrzysto błękitny owal Źródła Brantha. Inne stado, znacznie większe od stada Onthara, ustąpiło miejsca. Konie, wozy, wózki i ich mieszkańcy zebrali się nad brzegiem stawu.
   Podniecenie Sturma wyraźnie wzrosło w nadziei na szybki kontakt z innymi ludźmi. Pasterze byli przyzwoici (może poza Belingenem), lecz raczej małomówni i dość nudni w rozmowie. Sturmowi, o dziwo, zaczynało brakować rozpraszającej gadki gnomów.
   Podróżni odsunęli się od brzegu stawu gdy tylko usłyszeli gorączkowe muczenie stada Onthara. Krowy złamały dotychczasowy szyk i otoczyły staw zanurzając od razu łuszczące się, różowe nosy w zielonkawej wodzie. Sturm zebrał w garść wodze Brumbara. Tymczasem Tervy przerzuciła nogę nad grzbietem konia i zeskoczyła. Pobiegła w stronę stawu.
- Hej! Co ty wyczyniasz? – wołał Sturm.
   Na jego oczach dziewczyna zrzuciła całą kolekcję noszonych skór i wskoczyła na grzbiet pijącej krowy. Stanęła i przeszła po zadach jeszcze dwóch zwierzaków po czy wskoczyła prosto do stawu. Sturm pogonił Brumbara do kamiennego obrzeża.
   Dziewczyna płynęła krótkimi, szybkimi uderzeniami do samego środka stawu i tam zniknęła. Sturm obserwował zielonkawą powierzchnię. Żadnych bąbelków. Żadnego poruszenia wody poza tym, wywołanym przez pijące zwierzęta. Nagle Tervy wystrzeliła na powierzchnię nie dalej jak dziesięć stóp od Sturma strasząc przy tym pijące krowy.
- Daj rękę – powiedziała a Sturm pochylił się by dziewczynę z wody wyciągnąć – Ja teraz nie śmierdzę, co?
- Nie za bardzo – przyznał.
   Podał jej ubrania starając się nie okazywać najmniejszego zakłopotania.
- Skoczyłaś do wody bo gadaliśmy, że śmierdzisz?
- Nie obchodzi co oni gadają – powiedziała Tervy wzruszając ramionami i wskazując na Onthara i jego ludzi – Ja nie chcę Żelaznoskóry zły ja śmierdzę.
   Ujęła go takim stwierdzeniem. Obrócił Brumbara i odjechał od zatłoczonego brzegu. Uwiązał konia wraz kucami Onthara i zobaczył, że pasterze przysiedli na ziemi i pojadają co tam kto zdołał znaleźć we własnej sakwie. Tervy też była głodna. Z torby Belingena wyłuskała pojedynczy płat suchego mięsa. Przyłapał ją na tym i złapał za uszy. Natychmiast wbiła mu kciuk w oko. Belingen zawył z wściekłości i sięgnął po nóż do skórowania.
- Odłóż to – powiedział Sturm.
   Belingen nagle ujrzał przed oczami trzydzieści cztery cale polerowanej stali.
- Ta rabusiowa dziwka omal nie wydłubała mi oka! – warknął.
- Palnąłeś ją całkiem zdrowo. Powinno cię usatysfakcjonować… ale może teraz zacząłeś walczyć z dziewczynkami?
   Sturm zdecydował się zabrać dziewczynę do wozów karawany i zobaczyć, czy nie da się tam kupić jej coś do jedzenia. Z końskiego ogona wciąż jeszcze spływała woda na plecy Tervy, lecz już ochoczo dreptała obok Sturma.
- Żelaznoskóry naprawdę kupi jedzenie za pieniądz? – pytała zdumiona.
- Oczywiście. Ja nie kradnę – odparł Sturm.
- Masz dużo pieniądz?
- Nie za wiele – odparł – Nie jestem bogaty.
- To wiem. Bogaty zawsze kradnie – powiedziała Tervy.
   Sturm musiał się uśmiechnąć słysząc tak brutalną mądrość z ust dziecka. Nagle zorientował się, że ostatnio coś często się uśmiecha.
   Znalazł w karawanie podróżującą grupę ludzi z Abanasinii. Poza wynajętym woźnicą był tam najemnik, kobita wróżbitka oraz starszy już garbarz ze swym uczniem. Sturm wymieniał z nimi wieści z Solace przez jakąś chwilkę, po czym wrócił  niosąc nawleczone na linkę kawałki suszonego jabłka, trochę pogniecionych rodzynek i całego, wędzonego kurczaka. Za tak wykwintne jedzenie musiał sięgnąć głębiej do sakiewki i zapłacić dwadzieścia miedziaków z zapasu otrzymanego od Rycerza Róży. Było to znacznie więcej niż zapłata, jaką otrzyma jako pasterz.
   Tervy podskakiwała wokół rycerza. Najwidoczniej aż ją paliło, żeby tylko dobrać się do jedzenia. Jabłka nie wzbudziły jej zainteresowania natomiast pożerała wręcz kurczaka, oczyściła nawet najdrobniejsze kostki. Sturm odwiązał zawiniątko w którym trzymał rodzynki.
- Co to? – spytała usmarowana tłuszczem kurczaka Tervy.
- Rodzynki – odparł – Suszone grona. Spróbuj parę.
   Chwyciła pełną garść i wepchnęła zawartość w usta.
- Uhmmm, słodkie.
   Pierwszą garść skończyła rozrzucając wokół sopro rodzynek po czym sięgnęła po kolejną. Sturm pacnął ją w dłoń.
- Ty zjesz wszystko? – spytała z szeroko otwartymi oczami.
- Nie – odparł – Możesz je zjeść jeśli będziesz jadła w cywilizowany sposób. Popatrz.
   Wziął cztery rodzynki i położył je na otwartej lewej dłoni, prawą brał po jednej z nich i wkładał do ust. Z ustami otwartymi ze zdumienia Tervy precyzyjnie odtwarzała jego ruchy. Kiedy jednak doszło do włożenia rodzynek do ust ruszyła z całą garścią. Wszystko naraz.
- Za wolno! – zawołała i połknęła wszystkie.
   Sturm złapał ją za rękę.
- Ludzie przestaną traktować cię jak dzikusa jeśli tylko przestaniesz się zachowywać jak dzikus – powiedział – A teraz zrób to dokładnie jak ci pokazałem.
   Tym razem wszystko poszło dobrze.
- Ty jesz tak zawsze? – spytała.
- Tak.
Ach – nagle zrozumiała – Ty duży człowiek. Nikt nie kradnie jedzenie. Ja mały człowiek – jeść szybko to nikt nie zdąży ukraść moje jedzenie.
- Tutaj nikt ci jedzenia nie ukradnie. Rób to spokojnie i ciesz się smakiem.
   Kiedy już skończyli jeść wrócili razem do obozu pasterzy. Tervy wpatrywała się w Sturma z mieszaniną podziwu i rozbawienia w oczach.
   Onthar ogłosił, że do Twierdzy Vingaard mają tylko dwa dni marszu. Kiedy bydło zostanie sprzedane każdy otrzyma zapłatę i będzie mógł się podpisać, o ile zechce, na kolejny spęd.
   Sturm był jedynym, który tego odmówił.
- Mam na północy inne sprawy do załatwienia – oznajmił.
   Frijje ciekawie zapytał co takiego go goni.
- Szukam mego ojca.
- Och, a jak się zwał? – spytał Onthar.
- Angriff Broghtblade.
   Żadnemu z pasterzy nic to nie powiedziało. Tylko Belingen, za plecami Sturma, wyraźnie zesztywniał. Otworzył już usta, by coś powiedzieć, lecz zamknął je bez jednego słowa.
- Cóż, mam nadzieję, że go znajdziesz – powiedział Onthar – Dobry jesteś i przy bydle i do tego miecza. Pozostali to chyba nie odróżniają miecza od zaostrzonego kija.
- Dzięki, Ontharze – odparł Sturm – Towarzystwo w podróży zawsze skraca drogę.
   Frijje przez jakiś czas pograł na fujarce. Tervy, siedząca blisko boku Sturma z ramionami oplecionymi o kolana, była wyraźnie zaszokowana śmiesznymi dźwiękami jakie pasterz wydobywał z kawałka drewna. Widząc jej zainteresowanie Frijje podał jej fujarkę. Tervy dmuchnęła w jeden Konic, lecz zdołała tylko wydobyć słaby, zupełnie nie muzyczny pisk. Rzuciła fujarkę w stronę Frijje.
- Magia – powiedziała spokojnie.
- Nie, dziewczyno. To tylko zręczność i wprawa.
   Otarł ustnik fujarki z piasku i wydobył z niej serię szybkich treli.
- Ruszasz palcami jak szaman – stwierdziła.
- Możesz wierzyć w co chcesz.
   Frijje położył się na plecach i zagrał powolną, smutną balladę. Sturm opuścił głowę, lecz Tervy wpatrywała się we Frijje tak długo, jak grał.
   W ciągu następnych dni gadatliwość Tervy dramatycznie wzrosła. Powiedziała Sturmowi, że pośród jej ludu nikt nie przemawia póki nie uzyska pozwolenia od starszego plemienia. Wszyscy więc nabrali zwyczaju porozumiewania się krótkimi, ostrymi zwrotami. Wspólnej mowy nauczyła się, bo miała być zwiadowcą. Banda rabusiów Tervy obserwowała stado Onthara przez czas dłuższy niż osiem godzin nim zdecydowali się zaatakować.
- Nie wiedzieliśmy, że masz miecz – powiedziała – Gdybyśmy wtedy wiedzieli, uzylibyśmy innego planu.
- Jakiego?
   Skrzywiła twarz.
- Najpierw skoczylibyśmy na ciebie.
   Takie rozmowy trwały podczas gdy Sturm wciąż pracował wokół Stada a Tervy jechała za jego plecami. Żywotne dziewczyna nie wykazywała oznak żadnego zmęczenia całodzienną jazdą. Wieczorem natomiast, gdy przyrządzano wspólny posiłek, zarobiła porcję posiłku Sturma – wyczyściła i naoliwiła jego buty, miecz i pas miecza.
- No, to masz nawet giermka – stwierdził Belingen widząc jak Tervy poleruje buty Sturma kawałkiem owczej skóry.
- Uhm, a za rok czy dwa będzie fajnym towarzystwem na zimne noce – krzywiąc się złośliwie rzekł Ostimar.
- A po co czekać tak długo? – dodał Rorin.
   Pasterze chrapliwie się roześmiali.
- O co im chodzi? – spytała Tervy.
- Nieważne – odparł Sturm.
   Niezależnie od swej dzikości, Tervy była kompletnie niewinna a Sturm nie widział powodu, by to zmieniać.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#39 2018-02-13 17:38:32

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 39

Handlarz w Twierdzy Vingaard

   Prostokątne fortyfikacje Twierdzy Vingaard górowały nad nisko położoną równiną w sposób znacznie wyraźniejszy, niż na to wskazywać by mogła raczej skromna wysokość murów. Onthar prowadził stado wzdłuż zatopionego żlebu a twierdza wznosiła się nad nimi jak szczyt górski. Choć nadal mieli do niej kilka mil. Sturm znajdował się blisko przedniej pozycji więc otwarty widok prastarej fortecy rycerstwa napełnił go podnieceniem i zarazem pewną tęsknotą. Od Vingaard już tylko dzień jazdy konnej i będzie Zamek Brightblade.
- Dlaczego ludzie budują takie miejsca? – spytała zza pleców Tervy.
- Twierdza jest schronieniem. Można tam żyć bronić się przed napaścią – odparł Sturm.
- Żyją inni żelaznoskórzy?
- Tak, wraz z rodzinakmi.
- Żelaznoskórzy mają rodziny?
- Cóż, oczywiście, a jak myślisz skąd się biorą mali żelazn… rycerze? - spytał rozbawiony.
   Mgła spowijała przestrzeń nad starą twierdzą, twierdzą, która teraz stanowiła niewiele więcej jak zbiorowisko ruin. Po Kataklizmie maruderzy spalili twierdzę. Ściany wciąż jeszcze stały, lecz wieża była już tylko pustą skorupą.
   Kiedy podeszli bliżej, okazało się, że mgła nad zamkiem nie była mgłą. Był to kurz i dym powstałe od wielu nóg i obozowych ognisk. Całkiem spory oddział wojska obozował wokół zewnętrznych murów. Nie było żadnych chorągwi. Sturm nie umiał określić czyje to wojska, lecz ich obecność wyraźnie tłumaczyła potrzebę sporej liczby krów. Taka armia potrzebuje dużych zapasów żywności.
   Jeźdźcy pokazywali się już po obu stronach. Uważnie obserwowali zbliżające się stado. Sturm w odpowiedzi też im się dokładnie przyglądał. Pancerze mieli gładkie, żadnych znaków pochodzenia czy wieku. Kawalerzyści nosili przyłbice klatkowe i długie lance. Proporcje budowy ciała mieli ludzkie, lecz trzymali się w takiej odległości, że mowy nie było o jakiejkolwiek pewności.
- Więcej żelaznoskórych – sapnęła wyraźnie zaintrygowana Tervy.
- Nie każdy, kto nosi zbroję, jest rycerzem – poprawił ją Sturm – Bądź z nimi bardzo ostrożna. Mogą być źli.
   Poczuł jak cienkie ramiona dziecka mocnie oplotły go w pasie. Cokolwiek by nie powiedzieć o brakach w edukacji, Tervy znała zło.
   Twierdza stawała się większa w miarę upływu dnia i czasu marszu a i jeźdźcy coraz gęściej gromadzili się po bokach stada. Sturm przejechał obok Onthara dokonując kolejnego objazdu.
- Co myślisz o tych ludziach? – spytał.
- Kawaleria – odparł Onthar żując długie źdźbło trawy – Dobrze ich widzieć. W ich pobliżu nie kręci się żaden rabuś.
   Onthar zatrzymał ludzi w połowie dnia, tylko na kilka słów zresztą.
- Ja z nimi gadam, ja dogaduję ceny. Każdy, kto wtrąci słowo nie pytany w takich interesach traci głowę. Nie wiem, czy to są najemnicy, czy może nowa armia paru wodzów, lecz nie chcę żadnych kłopotów. Tak więc trzymać gęby zamknięte a łapska puste.
   Pół mili przed twierdzą mała kolumna jeźdźców przygalopowała do stada. Sturm był wtedy na prawym skrzydle stada i widział nadjeżdżających. Onthar spotkał się z nimi a stado skupiło się natychmiast na gryzieniu trawy.
   Sturm nie mógł słyszeć niczego z takiej odległości, lecz Tervy coś tam zaczęła mamrotać
- Co mówisz? – spytał.
- Chwytam słowa – odparła.
- Co robisz?
- Chwytam ich słowa. Kiedy tylko patrzysz na poruszające się usta możesz złapać słowa. Nawet, gdy jesteś za daleko by coś usłyszeć.
- Kpisz sobie ze mnie! – Sturm ostro się do niej odwrócił.
- Przebij mi serce jeśli kłamię, Żelaznoskóry. Ten mężczyzna, Onthar, powiedział, że dopędził tu zwierzęta bo usłyszał, że wielki pan kupuje bydło za dobrą monetę. A mężczyzna w żelaznej czapce odparł, że tak, mogą kupić całe świeże mięso jakie można dostać.
- Naprawdę możesz powiedzieć o czym gadają?
- Mogę, jeśli dasz mi patrzeć.
   Sturm trochę obrócił Brumbarem byle dziewczyna miała lepszy widok na negocjacje.
- Onthar mówi, że będzie gadał tylko  z wielkim panem, nikim innym. Żelazna Czapka mówi „Ja mówię w imieniu wielkiego pana w małych sprawach” „posłuchaj, mówi Onthar, moje stado to nie jest mała sprawa. Albo wielki pan mówi ze mną albo pognam stado do Palnthas, gdzie dobrze płacą za krowy”. Żelazna Czapka zły ale mówi „Pójdę i powiem wielkiemu panu; czekaj tu a ja wrócę z wieściami”.
   Uśmiechnęła się do Sturma.
- I jak było?
    Oficer kawalerii rzeczywiście obrócił koniem i pogalopował do twierdzy.
- Gdzieś ty się takiej sztuczki nauczyła? – spytał Sturm.
- Stary mężczyzna w naszej grupie to praktykował. Był najlepszym zwiadowcą na stepie. Mógł złapać słowa z odległości strzału z łuku. Nauczył mnie zanim umarł.
- A on gdzie się tego nauczył?
- Powiedział, że od kendera.
   Czekali w piekącym słońcu na powrót kawalerzysty. Po pewnym czasie przygalopował. Wspaniały koń kawalerzysty w podskokach dopadł miejsca gdzie Onthar garbił się na niewielkim kucu. Tervy skupiła się na nich i dalej zaczęła chwytać słowa.
- Mówi, żeby zagonić stado do dziedzica… dziedzińca?
- Dziedziniec – powiedział Sturm – To takie miejsce, plac w twierdzy.
- Tak, a wielki pan rozmówi się z tobą osobiście. Onthar się zgodził.
   Trzeba było sporo pogwizdywania u popychania tykami, lecz w końcu pasterze znowu poruszyli bydło do marszu. Dziewięćset cielsk wlewało się przez bramę twierdzy. Kiedy już ostani cielak został klepnięty i popchnięty w bramę, żołnierze zamknęli zagrody.
   Wokół zewnętrznego muru stłoczone były namioty. Onthar i jego ludzie uwiązali konie do linki i poszli za żołnierzem wzdłuż linii namiotów.
- To już wszyscy twoi ludzie? – pytał żołnierz o twarzy zakrytej przyłbicą – Sądziłem, że takie spore stado wymaga więcej ludzi do obsługi.
- Nie, jeżeli ludzie są dobrzy – odparł Onthar.
   Sturm liczył namioty. Czterch ludzi na namiot, sześćdziesiąt namiotów – z tymi liczbami nie czuł się zbyt komfortowo. Podeszli do bardzo dużego namiotu, ozdobionego ciemno niebieskim brokatem i złotymi frędzlami. Starżnicy strzelili obcasami i skrzyżowali halabardy przed wejściem. Żołnierz w przyłbicy coś do nich pogadał, przedstawiając Onthara i jego ludzi. Gwardziści wrócili do zwykłej postawy. Zdobny w pióra oficer wskazał ręką i pasterze weszli już sami.
   Wnętrze namiotu było bardzo okazałe. Na ziemi leżały dywany natomiast gobeliny, zwieszające się z długich tyk, dawały wrażenie pobytu w stałej budowli. Podczas gdy pozostali gapili się na bogactwo otoczenia, Sturm zapatzył się na wzór dywanów i zasłon. Na każdej z nich powtarzał się motyw czerwonego smoka, trzymającego plik włóczni w jednej łapie a koronę w drugiej.
- Żelaznoskóry – odezwała się troszkę za głośno Tervy.
- Nie teraz.
   Zasłona z czerwonych, połyskujących koralików zamykała korytarz. Z udawanym brakiem zainteresowania Onthar odsunął zasłonę na bok. Sturm pomyślał, że czerwone koraliki przypominają mu rubiny. Dwie halabardy zagrodziły Ontharowi dalszą drogę.  Popatrzył na strażnikó obojętnie, jakby coś takiego widział już wiele razy i doprawdy już go to nudzi,. Za strażnikami, przy dużym, trójnożnym stole nakrytym złotą tkaniną, siedział wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna. Nosił łuskową zbroję emaliowaną na czerwień i błękit. Na oparciu krzesła wisiał przeraźliwy hełm.
   Mężczyzna podniósł wzrok. Miał zupełnie białe włosy choć w żadnym razie nie był stary. Zwisały mu teraz na ciężkich brwiach i okrywały ramiona. Skórę miał bladą.
- Wejdź. Jesteś Onthar Pasterz, czy tak?
- Jestem, panie. Jak ma się do ciebie zwracać?
- Jestem Merinsaard, Lord na Bayarn.
   Sturm zacisnął pięści po bokach. Merinsaard! Imię wypowiedziane przez burzową zjawę Sturma! Sturm skupił się na twardej twarzy i białych włosach. Z tego mężczyzny emonowało niebezpieczeństwo. Sturm starał się pochwycić wzrok Onthara, lecz bez skutku.
   Dla Onthara i jego ludzi krzeseł nie było. Zwykły lud nie siada w obecności wielkiego pana.
- Zadowolony jestem – stwierdził Merinsaard – że zdecydowałeś się tutaj przyprowadzić całkiem zacne stado. Minęło już parę tygodni od czasu, gdy spożyliśmy ostatnie świeże mięso. Jak wiele przyprowadziłeś?
- Dziewięć setek. Maniej więcej. Sześć setem młodych wołów, setka krów i ze setka rocznych cielaków. Co byków się przyplątało możemy zabrać na powrót – powiedział Onthar.
   Skrzyżował ręce w talii i nie wyglądał na ani trochę podnieconego.
   Wielki lord podniósł księgę rachunkową i coś w niej ostrym piórem zapisał.
- I jak jest twoja cena, panie Onthar?
- Tuzin miedziaków za cielaka, piętnaście za wołu i srebrna sztuka za krowę – powiedział prosto.
- Cena wysoka, lecz zważywszy jakość zwierząt na dziedzińcu, całkiem uczciwa.
   Onthar pozwolił sobie na uśmiech. Merinsaard strzelił palcami i kolejnych dwóch żołnierzy weszło do pomieszczenia niosąc drewnianą, sporą skrzynkę, którą postawili na ziemi.
- Twoja zapłata – powiedział wieli lord.
   Onthar wyciągnął twarde dłonie. To była fortuna! Cały ród będzie celebrował przez wiele dni gdy wróci z takim bogactwem. Podniósł wieko skrzynki i i opuścił je na zawiasach.
   Skrzynka była pusta.
- Co? – powiedział Onthar.
   Sturm już wyszarpnął miecz.
- Brać ich! - warknął Merinsaard.
   Żołnierze wpadli do pomieszczenia z dwóch stron.
- Zdrada! Zdrada! – pasterze się rozproszyli.
   Sturm zagarnął Tervy za siebie.
- Stój za mną! – rozkazał.
   Żołnierz zaatakował go sztychem halabardy, lecz rycerz sparował ciężką, stalową głownie. Pasterze, uzbrojeni tylko w cienkie tyki, zostali szybko pokonani przez żołnierzy.
- Żelaznoskóry! – krzyknęła Tervy – Z tyłu!
   Sturm zawirował w miejscu. Akurat na czas by odbić zdradzieckie cięcie kolejnej halabardy. Pchnął sztychem, trafił przeciwnika w napierśnik. Przebił. Mężczyzna upadł ciężko krwawiąc. Tervy prztoczyła się przez jego ciało i wyciągnęła mały toporek zza pasa rannego.
- Hai! Tirima! – wrzasnęła.
- Tervy, nie!
   Za późno. Sturm zobaczył jeszcze jak przebija się przez kotłujących się mężczyzn i skacze prosto na złoty stół Merinsaarda. Na Paladine, Ależ on odważna! Wielki lord właśnie stał za stołem igdy dziewczyna skoczyła w jego kierunku. Wdział hełm i wzniósł ramiona nad głowę.
   Wrzasnął na Tervy, żeby się wynosiła, lecz ona ani o tym myślała. Miast tego, wystrzeliła ramieniem i cisnęła toporek w wielkiego lorda.
   Licha broń tylko uderzyła w opancerzoną pierś i się odbiła. Głos Merinsaarda napełnił namiot gromem inkantacji. Powietrze jakby zaczęło się zestalać wokół kończyn Sturma a miecz stał się zbyt ciężki by go podnieść. Jednym błyskiem jaskrawego światła Sturm został kompletnie oślepiony. Opadł na kolana. Miecz został mu wydarty z dłoni a wrodzy żołnierze docisnęli go, unieruchomionego, do bogatego dywanu.
* * * * *
   Ktoś zajęczał. Sturm otworzył oczy tylko po to by się przekonać, że nadal nic nie widzi. Nie miał na oczach żadnej opaski; efekt zaklęcia oślepijającego światła ciągle jeszcze trwał.
- Och, jestem ślepy – ktoś narzekał.
- Zamknąć się – powiedział Sturm – Cicho, wszyscy. Kto tu jest?
- Onthar, jestem – powiedział przywódca pasterzy.
- I frijje.
- Ja też jestem.
   Sturm zapytał co to znaczy „ja”.
- Ostimar – odparł wstydliwy głos.
   Byli tu wszyscy, poza Tervy. Wszyscy siedzieli w kręgu na ziemi mając ręce przywiązane z tyłu do twardych, drewnianych kołków.
- Walnęła lorda toporkiem – powiedział Frijje.
- Zrobiła to? – pytał Rorin.
- Trafiła w obojczyk. Nawet go nie zadrapała.
- Cisza – powiedział Sturm – Zaklęcie światła zaczyna się kończyć. Widzę już swoje nogi.
   Po kilku minutach widzieli się już wszyscy. Onthar zaczął ich przepraszać za tępotę, która wszystkich doprowadziła do takiego stanu.
- To nie jest twoja wina – rzekł Sturm – Merinsaard pewnie ograbił inne stada dopiero po rozpuszczeniu tych plotek o bogatym kupcu w twierdzy.
- Po co mu tyle bydła? – zdumiewał się Frijje – Przecież ma nie wiecej jak parę setek ludzi.
- Nie jest raczej zwykłym bydłokradem – myślał na głos Sturm – Sądzę, że przygotowuje zapasy żywności dla znacznie większej armii.
- Jakiej armii? – pytał Onthar.
- Cóż, sądzę…
   W tej chwili klapa wejściowa się uchyliła i wszedł Merinsaard. Wciąż nosił przerażający, smoko podobny hełm. Dało to oczekiwany efekt.
- Błagam, nie zabijaj nas! – pisnął Belingen – Jesteśmy biedakami! Nie stać nas na okup!
- Cisza! – zakryta twarz prześlizgnęła się po pomieszczeniu przyglądając się po kolei każdemu z mężczyzn.
- Którego z was dziewczyna nazywa Żelaznoskórym?
   Nikt się nie odezwał. Merinsaard wydobył sztylet, którego ostrze położył sobie płasko na dłoni. Zakręcił nim a ostrze wskazało Belingena. Czubkiem ostrza naparł na pierś pasterza.
- Prosty sposób, żeby sprawdzić, który z was nosi kolczugę – powiedział – po prostu każdego po kolei pchnę tym sztyletem.
   Nacisnął na sztylet. Belingen zatchnął się własnym oddechem.
- Nie! Nie rób tego! Powiem!
- Zamknij gębę, durniu! – wrzasnął Onthar.
    Merinsaard podszedł do przywódcy pasterzy i trzasnął go w głowę rękojeścią sztyletu. Onthar padł nieprzytomny.
- Następny, który odezwie się nie pytany, umrze – powiedział Merinsaard. Więc jak, przyjacielu?
   Belingen zdobył się na słaby uśmiech.
- To ten, ten z wąsami. Tak, on!
   Sturm gapił się  w podłogę.  Wysokie buty Merinsaarda weszły w jego pole widzenia. Lord zawołał po strażników. Halabardziści odcięli Sturma od słupka.
- Tego też – powiedział Merinsaard wskazując na Belingena.
   Starżnicy prowadzili Sturma i belingena przez dziedziniec.
- Gdzie jest Tervy? – spytał w końcu Sturm.
- Jest bezpieczna – odparł wielki lord – Nie zrobiłem jej krzywdy.
- Możesz ją zabić, to tylko dziwka rabusiów – wtrącił belingen.
   Sturm rzucił mu wściekłe spojrzenie. Natomiast Merinsaard odpowiedział nawet nie patrząc na pasterza.
- Posiada spore umiejętności i odwagę, a to jest więcej niż można powiedzieć o tobie.
   Weszli od drugiej strony do tego samego pomieszczenia, w którym walczyli jakiś czas temu. Tervy siedziała na chodniku przy stole. Zobaczyła Sturma i skoczyła na równe nogi. Cichy brzęk uświadomił wszystkim, że została przykuta do nogi stołowej.
- Żelaznoskóry! Wiedziałam, że po mnie przyjdziesz! – powiedziała.
- Sprawy nie są aż tak proste – wtrącił Merinsaard.
   Strażnicy wprowadzili Sturma i Belingena i zmusili do uklęknięcia przed nakrytym złoto stołem wielkiego lorda. Żołnierze stanęli z tyłu i halabardy obniżyli do pozycji poziomej. Merinsaard usiadł na krześle.
- Jest pewien kłopot – powiedział zdejmując smoczą maskę – W grupie prostych pasterzy znajduję młodego, pełnego zapału, miecznika i wojownika, który nosi kolczugę i dosiada bojowego konia z Garnet. I teraz pytam, dlaczego taki człowiek zajmuje się krowami?
- Takie życie – ponuro odparł Sturm.
- ja wiem, kim on jest – zawołał Belingen.
   Merinsaard pochylił się do przodu i podparł łokciem.
- Tak?
- Nazywa się Sturm Brightblade. Jest rycerzem.
   Wielki lord nawet nie mrugnął.
- A skąd to wiesz?
- Słyszałem, jak mówił, że tak się nazywa. I pamiętam jeszcze to nazwisko z młodości. Pomagałem rabować zamek jego ojca.
   Sturm skoczył na nogi.
- Co robiłeś?
   Strażnik zręcznie stuknął go pod kolana i Sturm opadł na dywan.
- Rozumiem. A możesz mi jeszcze coś powiedzieć?
- Tak. Szuka ojca. Tylko, że ojciec nie żyje. Byłem z bandą, która osaczyła ich w wewnętrznej twierdzy. Podpaliliśmy to a ci wszyscy rycerze rzucali się z blanków. Woleli się nie spalić – twarz Struma pobladła a Belingen się skrzywił – Przestraszyli się niewielkiego ogieńka.
- Dziękuję ci, ehhh, jak ci na imię?
- Balingen, panie. Twój oddany sługa.
- Tak.
   Merinsaard skinął głową a żołnierz stojący za plecami Belingena wzniósł halabardę. W dół poszło ostrze siekiery i precz poleciała zaskoczona głowa belingena. Potoczyła się do stóp Tervy, która ją odkopnęła plując.
- Chu’jest!
   Sturm nie potrzebował tłumaczenia. Na widok odciętej głowy skrzywił się tylko z żalu i obrzydzenia. Belingen mógł być bezwartościowym durniem, lecz mógł też mieć więcej informacji o ojcu.
- Wynieście te szczątki – rozkazał Merinsaard.
   Dwójka żołnierzy wyciągnęła zwłoki za pięty.
- Człowiek, którego tak łatwo nakłonić do zdrady kamratów, dla niko nie będzie użyteczny – stwierdził Merinsaard i wstał.
- A więc jesteś Sturm Brightblade z Domu Brightblade’ów?
- Jestem – dumnie odparł Sturm.
   Na znak Merinsaarda przyniesiono stołek, by Sturm miał na czym usiąść. Żołnierze odeszli pozostawiając Dturma i Tervy z wielkim lordem.
- Byłbym bardzo zadowolony, gdyby ktoś taki jak ty zdecydował się dołączyć do naszej kompanii – powiedział Merinsaard – Młody, wyćwiczony wojownik byłby bardzo użyteczny. Zbyt wielu łajdaków jakich zatrudniam nie jest nic lepszych od tego durnia, którego właśnie skróciłem o głowę.
   Opuścił ramiona na płaski brzuch i spojrzał Sturmowi w oczy.
- W bardzo krótkim czasie miałbyś już własną komendę nad zebranym najemnym wojskiem; kawalerią i piechotą. Co mi odpowiesz?
   Krew jeszcze na ziemi nie zastygła więc Sturm mocno zważał na to, co mówi.
- Nigdy nie pracowałem z najemnikami – rzekł z wahaniem a potem wskazał na Tervy i spytał – Uwolnisz dziewczynę?
- Tylko niech się zachowuje.
   Merinsaard położył klucz na stole. Sturm go wziął i otworzył kłódkę zamykającą łańcuch na wąskiej kostce Tervy.
- Zanim się zdecyduję, czy mogę zadąc kilka pytań?
   Merinsaard kiwnął głową zachęcająco.
- A w tej armii, to przed kim będę odpowiadał?
- Przede mną i tylko przede mną.
- A od kogo ty przyjmujesz rozkazy?
- Ja jestem najwyższym wodzem – zagrzmiał Merinsaard.
   Sturm popatrzył na Tervy. Łańcuch leżał u jej stóp. Gładziła ręką niezdarnie wykonaną kłódkę.
- Nie wierzę ci – powiedział spokojnie.
   Merinsaard zerwał się z krzesła.
- Wątpisz!?
- Najwyżsi wodzowie nie przesiadują w samotnych, zrujnowanych twierdzach, konfiskując bydło jak czatujący korsarz – powiedział Sturm.
   Gniew zaczerwienił twarz wielkiego lorda. Sturm już zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie posunął się za daleko. Czy następnym zdaniem Merinsaarda nie będzie wyrok śmierci dla nich dwojga? Nie, wściekła czerwień powoli opuściła jego twarz. Merinsaard oparł się o blat stołu.
- Jak na tak młodego mężczyznę to jesteś naprawdę mądry – powiedział w końcu – Przydzielono mi zadanie zbierania żywności i uzbrojenia dla armii, która wkrótce najedzie północny Ansalon. Przyjąłem to zadanie z całkowitym poświęceniem. A mój wódz…. ona… zatrzymał się, uważając by zdradzić najważniejszych faktów… ona pozostawia zajmowanie się nudnymi szczegółami w moich rękach.
- Rozumiem – rzekł Sturm (i co dalej?) – Ach. Jakie miałyby być warunki mojej służby?
- Warunki? Nie mogę zaoferować ci kontraktu, jeśli o to ci chodzi. Wiedz jednak, Panie Brightblade, że cała potęga mocy i chwały leży u twych stóp. Będziesz podbijał i dowodził. Między ludźmi będziesz królem.
   Merinsaard usiadł. Sturm spojrzał na Tervy, która odwróciła twarz od lorda. Ich oczy spotkały się tylko na chwilkę. Tervy lekko skinęła głową.
   Merinsaard wciąż czekał na odpowiedź więc Sturm odpowiedział.
- Oto moja odpowiedź…
   Wielki lord nachylił się nad stołem.
- Teraz!
   Tervy wstała i z całych sił pociągnęła za łańcuch. Jedna z nóg się załamała i odpadła a ciężki blat spadł na nogi Merinsaarda. Sturm skoczył na zwalony stół i docisnął Merinsaarda blokując mu ręce. Tym razem nie będzie oślepiającej inkantacji. Tervy chwyciła lśniący hełm z podłogi i popędziła za plecy powalonego, lecz już walczącego mężczyzny. Walnęła Merinsaarda w głowę a wielki mężczyzna zawył pod zaciśkającym ramieniem Sturma. Tervy walnęła po raz wtóry, i jeszcze raz, i…
- Dość – powiedział Sturm – Stracił przytomność.
- Nie powinniśmy go zabić? – spytała.
- Na bogów, ależ z ciebie krwiożercze dziecko! Nie, nie zamierzamy go zabić. Nie jesteśmy mordercami.
   Widok nieprzytomnego Merinsaarda wywołał w umyśle Sturma niebezpieczny pomysł.
- Pomóż mi zdjąć z nego zbroję.
- Och, chcesz go oskórować! – powiedziała Tervy.
   Sturm tylko wywrócił oczami i szybko zaczął odwiązywać rzemienie pancerza wielkiego lorda.

* * * * *
   Wielki lord Merinsaard odrzucił klapę wejściową. Strażicy na korytarzu zamarli sztywni w pozycji na baczność. Wojownicza maska Smoczego Władcy obróciła się w ich stronę.
- Unieruchomiłem Brightblade’a – powiedział – Pozostanie tam aż do mego powrotu. Nikomu nie wolno wejść tam przede mną, zrozumiano? Czara paraliżujący zostanie złamany jeśli ktoś to zrobi. Czy to jasne?
- Tak, panie – krzyknęli jednocześnie strażnicy.
- Bardzo dobrze – Merinsaard popatrzył na Tervy – Idziesz ze mną, dziewczyno.
   Tervy podeszła bliżej, wyglądała żałośnie. Nogi miała spętane łańcuchem zamkniętym na zardzewiałe, żelazne kłódki.
- Gdy dowiedziesz lojalności zdejmę je – wyniośle stwierdził Merinsaard.
- Och, dzięki , wielki panie! – odparła Tervy.
   Zamaskowany mężczyzna pomaszerował przed siebie a Tervy dosłownie deptała mu po piętach. W korytarzu, poza zasięgiem słuchu straży, Sturm stwierdził po cichu.
- Byłaś świetna.
- Och, dzieki ci, wielki panie!
- Mogłabyś już przestać.
   Idąc labiryntem jedwabnych ścian Sturm odnalazł wejście do pomieszczenia, w którym trzymano Onthara i całą resztę. Wpadł tam.  Ostimar podniósł chwiejnie głowę, lecz gdy zobaczył smoczą maskę wyraz twarzy zmienił mu się ze strachu na nienawiść.
- I co teraz? – spytał Onthar.
- Zamierzam was uwolnić – odparł Sturm.
   Podał sztylet MerinsaardaTervy, która natychmiast zajęła się przecinaniem więzów zaskoczonych pasterzy.
- A gdzie Sturm i Belingen? – spytał Frijje.
- Belingen zdradził własny honor i zapłacił za to głową – Sturm zdjął duszący go hełm – A Sturm jest razem z wami.
   I to było wszystko, co mógł zrobić by powstrzymać pasterzy przed okrzykami radości. Nawet zwykle małomówny Onthar skrzywił gębę i klepnął Sturma w ramię.
- Nie ma czasu na świętowanie – pośpiesznie rzekł Sturm – Musicie szybko dostać się do koni i zmykać.
- Nie zamierzasz jechać wraz z nami? – spytał Rorin.
- Nie mogę. Mój cel leży dalej na północ. Poza ty, wasza jedyna szansa polega na tym, że Merinsaard będzie wolał dopaść mnie niż ganiać was wszystkich.
   Zrozumienie, co to oznacza nie zajęło im wiele czasu. Onthar ścisnął dłoń Sturma.
- Zmierzymy się choćby z hordami Takhisis, jeśli tylko powiesz, Żelaznoskóry.
- Być może będziecie mieli okazję – ponuro odparł Sturm – Treaz idźcie. Ostrzeżcie wszystkich o Merinsaardzie. Upewnijcie się, że nikt tu nie dostarczy ani jednej krowy, owcy czy czegokolwiek innego.
- Rozpuszczę wieści po równinie – przyrzekł Onthar – Nikt nie dostarczy Merinsaardowi nawet jednej kuropatwy.
   Pasterze pozbierali resztki swoich rzeczy i ruszyli do wyjścia.
- Jest jeszcze jedna sprawa – dodał Sturm.
- jak? – spytał Onthar.
- Chcę, żebyście zabrali Tervy ze sobą.
- Nie! – krzyknęła dziewczyna – Zostaję z tobą.
- Nie możesz. Będę musiał jechać szybko i lekko. Będzie zbyt niebezpiecznie gdybyś miała ze mną zostać – poważnie stwierdził Sturm.
- W pokoju Merinsaarda nie było zbyt niebezpiecznie, gdy wywróciłam na niego stół i waliłam po głowie.
   Sturm położył dłoń na ramieniu dziewczyny.
- Masz w sobie więcej odwagi niż dziesięciu mężczyzn, Tervy, lecz teraz czychać będzie na mnie coś więcej niż tylko miecze i strzały. W tej ziemi panoszy się zła magia a jej pełna groza może na mnie spaść w najbliższym czasie.
   Usta jej zadrżały.
- Nie dbam o to.
- Ja dbam. Jesteś wspaniałą dziewczyną, Tervy. Zasługujesz na długie i szczęśliwe życie – obrócił w stronę Frijje – Dopilnujesz jej, Frijje?
   Pasterz, wciąż jeszcze ogłuszony wieścią, że to dziewczyna zgromiła potężnego Merinsaarda, odparł.
- Myślę, że szybko to ona dopilnuje mnie!
   Uzgodniono wszystko, choć nie obyło się bez kilku łez. Sturm zawahał się przez moment, po czym pocałował usmarowane czoło dziewczyny i odesłał ją do pasterzy. Uczucie straty jakie uderzyło było niczym świeżo zadana rana. Wiedział jednak, że w najbliższych dniach jego szanse na przeżycie nie będą zbyt okazałe.
   Strażnicy napięli się gdy na dziedziniec wyszedł Onthar z pasterzami. Stur, z ponownie założoną maską, rozkazał ich przepuścić.
- Ci ludzie mają tu powrócić z kolejnymi dostawami – zahuczał.
   Podano kuce pasterzy a ci szybko ich dosiedli. Frijje wciągnął za siebie Tervy.
- Następne stado dostarczycie w to samo miejsce – powiedział głośno Sturm.
- Tak jest, wielki panie – odparł Onthar – Tysiąc łbów, przysięgam.
   Onthar obrócił kuca na południe i kopnął w zakurzone boki. Pogalopował a pozostali wyciągnęli się linią za nim. Frijje i Tervy jechali ostatni. Dziewczyna patrzyła za siebie dopóki nie straciła Sturma z oczu. Wciąż trzymała prawą dłoń zaciśniętą w pięść i przyklejoną do piersi: pragnienie pomachania na pożegnanie było wielkie.
   Sturm złożył ramiona z tyłu i pomaszerował centralnym przejściem, zupełnie jak generał na inspekcji. Zajrzał do paru pomieszczeń aż w końcu trafił na to, czego szukał. Garderoba Merinsaarda.
   Szybko zrzucił zbroję. Merinsaard był potężniejszy w klatce piersiowej i pasie, lecz poza tym mieli podobne sylwetki. Wdział szybko wełnianą tunikę, chustę i rękawice. Na stepie jest co prawda ciepło, lecz na większych wysokościach czeka nocny chłód. Sturm zachował smoczą maskę a na ramiona narzucił długą opończę. Kaptur ukrył ciemne włosy. Nie było czasu na poszukiwanie odebranego mu miecza więc „pożyczył” sobie jeden z mieczy Merinsaarda. Smutno pomyślał, że Tas byłby z niego dumny. Broń o prostej rękojeści była pokryta wypolerowanym na lustro srebrem i doskonale pasowała do czarnej pochwy. Sturm zapiął pod opończą pas miecza. Stojąc w wejściu do wielkiego namiotu, zawołał.
- Mój koń!
   Żołnierz pognał do linki uwięzi i wrócił ze wspaniałym, białym rumakiem.
- Weterynarz doniósł, że lekarstwo pomogło na kopyto Mai-tat – rzucił żołnierz bez tchu – Mężczyna błaga o darowanie mu życie.
   Dlaczego nie?
- Zwracam mu jego życie – odparł Sturm z nadzieją, że brzmi wystarczająco arogancko. Wstawił stopę w strzemię i wskoczył na grzbiet Mai-tat. Nerwowy rumak zatoczył półokrąg zmuszając żołnierza do cofnięcia. Sturm już otworzył usta by wyjaśnić powód wyjazdu, gdy zdał sobie sprawę, że Merinsaard nigdy by tego nie zrobił.
- Wrócę przed świtem – powiedział.
- Czy pozostawić zwykłe wart? – spytał żołnierz, który przyprowadził konia.
- Tak – Sturm ściągnął wodze by opanować nerwowego wierzchowca – Ne popełnić błędów, wasza w tym głowa!
   Ruszył lekko i pogalopował na północ, w stronę Zamku Brightblade. Żałował, że brakło mu czasu i możliwości na rozproszenie stada znajdującego się na dziedzińcu. Na taką dywersję nie miał szans. Wiedział dobrze, że w chwili gdy Merinsaard się zbudzi i uwolni z więzów zacznie się polowanie na Sturma Brightblade.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#40 2018-02-14 19:52:19

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Mrok i Światło

Rozdział 40

Tajemnica Zamku Brightblade

   Mai-tat była tyleż szybka co piękna więc po niedługim czasie ciemna sylwetka Twierdzy Vingaard zniknęła za południowym horyzontem. Gwiazdy ułatwiały nawigację i Sturm parł w kierunku północno zachodnim. Dopływ Rzeki Vingaard znajdował się dalej na północy natomiast Wzgórza Verkhas na zachodzie. W takiej kieszeni żyznych ziem pomiędzy nimi znajdował się Zamek Brightblade. Kopyta białego rumaka bębniły samotną pieśń na stepie. Kilka razy Sturm już zatrzymywał się w biegu i nasłuchiwał dźwięków ewentualnego pościgu. Nie licząc ciągłej melodii świerszczy w wysokiej trawie step był cichy.
   Parę godzin przed świtem Sturm spowolnił bieg Mai-tat ponieważ zbliżali się do zacienionych ruin. Stara chata i drogowy znak, niestety zniszczone. Palik znaku wciąż jeszcze posiadał dolną połowę rzeźbionej tabliczki z nazwą. Było jeszcze widać płatki róży a pod nimi znak słońca i nagi miecz. Jasne Ostrze – Bright Blade. Sturm dotarł do południowej granicy rodowych posiadłości.
   Zacisnął zęby i ruszył koniem do przodu. Pamiętał pola poza mijanym właśnie znakiem jako bogatą ziemię uprawą i ciężkie od owoców sady. Teraz wszystko porosło chwastami i zdziczało. Porządne szeregi jabłoni i grusz stanowiły teraz tylko gęstwinę zarośli. Ich korzenie i pnącza już dawno zajęły drogę. Sturm jechał dalej z zaciśniętymi ustami. Co i rusz musiał się schylać by uniknąć chłostania przez niskie gałęzie.
   Ogród, jak pamiętał, był przedzielony strumieniem. Ten zresztą dalej tu płynął. Poprowadził Mai-tat płytką strugą. Strumień przepływał o milę lub mniej od podstawy murów Zamku Brightblade. Mai-tat lekko truchtała w chłodnej wodzie.
   Na wschodzie już jaśniało bursztynem gdy szare mury zamku ukazały się nad wierzchołkami drzew. Zarys blanków wywołał u Sturma wielką kulę wzruszenia w gardle. Nie wszystko wyglądało jednak tak jak zapamiętał; pnącza porosły mury grubym dywanem, bloki kamienia zostały zrzucone a wieża nago strzelała w niebo, jej dach spalono dawno temu.
- Naprzód – mruknął Sturm w stronę konia dając mu lekkiej ostrogi.
   Mai-tat truchtem pognała w strumieniu wzbijając przy tym fontanny wody. Wspięli się na zachodni brzeg i zagłębili w żywopłot. W zachodnim murze zamku znajdowała się główna brama. Sturm poprowadził konia po porośniętej trawą, brukowanej powierzchni w stronę wejścia. Ściany, osłonięte jeszcze cieniem przed wschodzącym słońcem, wydawały się całkiem czarne.
   Wąska fosa stanowiła teraz tylko błotnisty rów. Bez tamy odwracającej bieg strumienia nigdy tu nie będzie wody. Kiedy doszli do mostu Sturm przyhamował krok Mai-tat. Okrutne słowa Belingena o rycerzach skaczących do fosy rozbrzmiały echem w umyśle Sturma. Rów był teraz tylko i wyłącznie ciemnym, bagnistym zagłębieniem.
   Bramy nie było. Pozostały tylko, poczerniałe ze starości, zawiasy. Były przymocowane do kamiennego muru stopowej długości gwoździami. Na dziedzińcu było mnóstwo nawianego listowia i sporo spalonego drewna. Sturm popatrzył w górę na wznoszący się obok bastion. Puste okna gapiły się bez wyrazu. Na parapetach wciąż było widać jęzory sadzy gdzie ogień widać szalał. Chciał już zakrzyknąć, wrzasnąć.
- Ojcze, ojcze, wróciłem do domu!
   Tyle, że nikt by go nie usłyszał. Nikt, tylko duchy.
   Dziedziniec musiał być niedawno używany jako zagroda dla zwierząt. Stur spostrzegł ślady stłoczonego bydła i zdał sobie sprawę, że obóz Merinsaarda w Twierdzy Vingaard nie był jedynym miejscem w którym najeźdźcy gromadzili zapasy. Gniew wzburzył krew Sturma; szlachetna posiadłość, Zamek Broghtblade, użyta do tak niskiego celu. Okrążył naroże bastionu i wszedł na północny dziedziniec. Znajdowała się tu ukryta furtka, którą matka i on sam uciekli, kiedy ostatni raz widzieli ojca. Znów miał przed oczami widok ostatniego uścisku ojca i matki, pamiętał padający wtedy śnieg. Pani Ilys Brightblade nigdy nie przecierpiała tego rozstania, ten dramat ją zniszczył. Już do końca życia była zimna, surowa i gorzka.
   I wtedy zobaczył zwłoki.
   Zeskoczył z konia i poprowadził Mai-tat za wodze podchodząc bliżej pieszo. Ciało leżało twarzą do ziemi w stercie liści. Odwrócił je. Mężczyzna. Zabity nie tak dawno; dzień, może dwa dni temu. Trup wciąż jeszcze ściskał płócienną torbę w zaciśniętej pięści. Sturm siłą otworzył palce i stwierdził, że torba zawierała rzeczy całkiem wartościowe – srebrne monety, surowe klejnoty i parę kamieni półszlachetnych. Ktokolwiek dokonał tego morderstwa, nie zabił dla rabunku. W rzeczy samej widok sztyletu i kompletu wytrychów u pasa dowodził, że ofiara sama była złodziejem.
   Sturm poszedł dalej. Odkrył pozostałości obozowego ogniska i resztki posłania, wszystko skopane i rozrzucone. Pod niebieską, końską derką znajdowały się kolejne zwłoki. Ten też zginął od miecza. Miedziana patelnia, gliniane naczynia, skórzane bukłaki – troszkę więcej srebrnych monet i zwój całkiem niezłego jedwabiu. Czyżby złodzieje powaśnili się o podział łupów? Jeżeli ta, to dlaczego zwycięzca nie zabrał wszystkiego?
   Niedaleko rozwarły się spore drzwi. To do kuchni, mruknął Sturm. Użył złamanego palika od namiotu by uwiązać Mai-tat.
   Promienie słońca padały już na strzaskany bastion, lecz większość ścian wciąż kryła się w ciemności. Sturm cofnął się do porozrzucanego obozowiska  i przygotował z jakiegoś drewna i paru szmat prowizoryczną pochodnię. Pracując posłyszał jakiś ruch w drzwiach. Obrócił się gwałtownie mając już miecz w gotowości. Niczego tam nie było.
   Martwy człowiek zmienił postrzeganie zamku przez Sturma. Spodziewał się wcześniej żałobnej podróży do swego starego domu oraz poszukiwania śladów, możliwości zrozumienia losów ojca. Teraz jednak kamienie murów wydawały się bardziej złowieszcze. Nie było już miejsca, gdzie zło nie wtykałoby paluchów, nawet w dawnym zamku Solamnijskiego Rycerza.
   Kuchnia była do cna wyczyszczona, splądrowana dawno temu. Nie oszczędzono nawet cegieł paleniska i jego rusztu. Na wszystkich belkach wisiały pajęczyny. Przeszedł do wielkiej komnaty. Do miejsca gdzie ojciec często jadał w towarzystwie wielkich panów; Gunthara Uth Wistana, Dormana Hammerhanda, czy Drustana Sparfelda z Garnet. Wielki, dębowy stół gdzieś zniknął. Kominek, wraz z rzeźbionymi symbolami Zakonu Róży, został celowo oszpecony.
   I znowu ten hałas! Sturm był już pewien, że to dźwięk kroków.
- Kim jesteś? Wyjdź i się ukaż!
   Zamachał pochodnią w stronę wysokiej powały. Kamienne, łukowe sklepienie było w całości pokryte gromadą nietoperzy. Zniesmaczony Sturm poszedł w kierunku schodów. Jeden ciąg stopni prowadził do prywatnych pokoi a drugi wiódł w dół, prosto do piwnic. Sturm postawił stopę na najniższym ze stopni wiodących do góry.
- Witaj… - szepnął głos.
   Sturm zamarł. Włosy pod kapturem stanęły mu dęba.
- Kto tu jest? – zawołał.
- Tędy…
   Głos dobiegał z dołu. Trzymając miecz w prawej ręce a pochodnię w lewej Sturm zszedł po schodach. Zimno było na dole. Pochodnia zamigotała w przeciągu wznoszącym się po schodach. Korytarz skręcał w obie strony postępując śladem fundamentów prastarej cytadeli na jakiej zbudowano Zamek Brightblade.
- Gdzie teraz? – arogancko spytał Sturm.
- Tędy… - szeptał głos.
   Wydawał się dziwnie znajomy gdy tak wzdychał w komnacie, brzmiał zupełnie jak ostatnie tchnienie umierającego. Sturm poszedł za głosem w lewo.
   Przeszedł pięćdziesiąt jardów i potknął się o trzecie zwłoki. Trzecie mężczyzna. Ten jednak był inny; nie był rabusiem. Był znacznie starszy, brodę miał nieporządną a twarz zniszczoną wiatrem i słońcem. Martwy siedział przyciśnięty do ściany ze sztyletem wbitym między żebra. Dziwnie to wyglądało, bowiem prawe ramię spoczywało na głowie , lecz palec sztywno wskazywał w dół. Sturm przyjrzał się twarzy. Była znajoma – rozpoznał, rozpoznał Brena, starego pomocnika ojca. Jeśli zaś on znajduje się tutaj, to gdzie może być ojciec?
- Na co tak wskazujesz, stary przyjacielu? – szybko spytał martwego.
   Rozchylił poły peleryny Brena, by sprawdzić, czy nie znajdzie niczego, co określałoby los ojca. Gdy to zrobił prawe ramię martwego opadło na dół a palec tym razem wskazał prosto do góry.  Sturm podniósł pochodnię. Nie było tam niczego poza żelaznym kinkietem – do tego złamanym. Sturm przyjrzał się lepiej i zobaczył znak wydrapany w kamieniu. Trzpień się obrócił gdy dotknął znaku. Sturm wziął w garść dolną część kinkietu i popchnął. Kamień się obrócił ukazując ścieżkę wydrapaną w ścianie, wąską rysę.
   Posadzka się zatrzęsła a straszliwie skrzypienie wypełniło cały tunel. Cały segment podłogi podniósł się przed Sturmamem ukazując pod sobą mroczną pustkę. Przez całe życie spędzone na zamku nie miał bladego pojęcia o istnieniu tajnej komnaty.
- Idź na dół… na dół… chrypiał głos.
   Po raz pierwszy Sturm poczuł, że głosowi towarzyszy jakaś obecność. Obrócił się ostro i ujrzał zjawę za swymi plecami. Ledwie widoczna, mglista postać odziana w coś co wyglądało jak czerwone futra. Sturm podszedł bliżej z pochodnią. Twarzy nie mógł dostrzec, lecz pochwycił widok długich, opadających wąsów.  Tego mężczyznę widział podczas burzy!
- Wyjdź do przodu! – krzyknął i wyprostował ramię dzierżące pochodnię prosto do twarzy zjawy.
   To była jego własna twarz. Sturm opuścił pochodnię.
- Wielki Paladine! – wybełkotał i cofnął się o krok.
   Stopy ześlizgnęły się o jeden stopień do sekretnej komnaty.
- Co to wszystko znaczy?
- Idź na dół – powtórzył widmowy Sturm.
   Usta się nie ruszały, lecz głos był wyraźny – Idź…
- Dlaczego tu jesteś? – pytał Sturm podnosząc drżącą ręką pochodnię – Skąd się tu wziąłeś/
- Z bardzo daleka…
   Oczy Sturma wyszły na wierzch.
   Widmo ciągle go poganiało przy schodzeniu do tajnej komnaty.
- Idę, już idę – zapewniał Sturm Idę.
   Słysząc to, czerwona postać zniknęła.
   Sturm odwrócił się w stronę schodów, lecz poza kręgiem słabego światła pochodni nie widział niczego. Wziął głęboki wdech i ruszył na dół.
   Było tu, na dole, strasznie zimno więc cieszył się, że ma na sobie grubą tunikę Merinsaarda. Na samym dole schodów, osiem stopni poniżej poziomu korytarza, natknął się na jeszcze dwa trupy. Nie miały żadnych znaków, lecz ich twarze szybko wyjawiły tajemnicę śmierci. Tajne drzwi zatrzasnęły się za nimi a przez następnych parę godzin rabusie się udusili. Odwrócił się od martwych złodziei. W trakcie tego ruchu światło pochodni odbiło się od czegoś metalicznego. Wszedł w aksamitną ciemność. Blask pochodni ujawnił kompletny zestaw zbroi.
   Sturm aż stracił dech z wrażenia a jednocześnie usiłował przełknąć wielką kulę, która stanęła mu w gardle. Drżącą dłonią sięgnął przed siebie, żeby zetrzeć kurz z wytrawianej stali. Była tu. Była jego. Sturm odnalazł zestaw zbroi swego ojca. Płyta napierśna, plecowa, nagolenniki, ochraniacze ud, hełm, było wszystko. Najwspanialsza wojenna zbroja z wytrawionym motywem róży. Hełm miał dwa rogi na czele, przy nim stare nakrycie głowy, wciąż noszące ślady ciosu Rapaldo, wyglądało jak tania imitacja.
   Zbroja wisiała w drewnianej ramie. Wodząc dłońmi po hołubionym z troską zestawie poczuł pod palcami miękkie, zimne włókna kolczugi pod napierśnikiem. Z bioder zbroi zwieszał się na pojedynczej szkarłatnej taśmie pożółkły pergamin. Silną dłonią zapisane były przez Angriffa Brightblade’a następujące słowa: Dla Mojego Syna.
   Sturm poczuł w tym momencie taką euforyczną radość, że z trudem mógł złapać oddech. Śmiertelna powłoka człowieka może osłabnąć umrzeć, lecz cnoty czyniące go przywódcą pośród ludzi, Rycerzem Solamnii, zostały zakute w niezniszczalnym metalu. Pozostało już tylko poznać los ojca.
   Zrzucił stroje Merinsaarda. Zakurzona, czy nie, jednak założy zbroję ojca, swoją zbroję. Pasowała na niego niemal doskonale. W ramionach tylko było jeszcze trochę luzu, lecz Sturm uznał, że kiedyś i do tego dorośnie. Skończył wiązanie rzemieni butów i podniósł z wieszaka napierśnik. Pod spodem, na jednej tylko klamrze, wisiał miecz.
   Rękojeść wygięta w pełen gracji łuk. Stal tak czysta i błyszcząca, jakby właśnie wyszła z kuźni. Długi uchwyt był owinięty szorstkim drutem, zabezpieczając uchwyt gdyby broń pokryła krew. Migdałowo ukształtowana gałka wykonana była z twardego spiżu i również ozdobiona wygrawerowanym symbolem róży.
   Sturm już nie potrafił się powstrzymać. Poczuł jak łzy spływają mu po policzkach, lecz nie zrobił żadnego ruchu by je zetrzeć. Nie płakał tak od czasu gdy zostawiał ojca Dalek, za plecami. Od dwunastu lat.
   Miecz dał się łatwo zdjąć z klamry. Wyważenie było doskonałe. Rękojeść zaś jakby była zrobiona dla Sturma. Wyciągnął srebrem zdobny miecz Merinsaarda i odrzucił go aż stal zadzwoniła na zimną, kamienną posadzkę. Sturm wsunął ojcowski miecz do czarnej pochwy i pośpiesznie założył napierśnik, jednocześnie zarzucając przez głowę płytę plecową. Wciąż jeszcz dopinał zbroję pod pachami gdy usłyszał dziwne brzęczenie.
   Miecz Merinsaarda świecił jasno. Brzęczenie właśnie z tego miecza dobiegało. Sturm przystanął nad świecącym mieczem i gapił się z otwartymi ustami. Miecz uniósł się w powietrze przewracając jednocześnie, i to bez widocznych trudności, ciężki drewniany krzyżak. Następnie zdryfował w powietrzu w stronę schodów a Sturm, pochwyciwszy najpierw ojcowski hełm, poszedł za nim. Srebrny miecz płynął w górę, wydostawał się z komnaty. Unosząca się klinga nieomylnie przebyła wielką komnatę, przeszła do zniszczonej kuchni i wyszła drzwiami. Stała tam Mai-tat, nieruchoma, przypominająca alabastrowy pomnik. Nerwowy rumak nigdy nie był tak spokojny. Miecz wydostał się na zewnątrz czubkiem ostrza naprzód. Klinga powoli okrążyła konia prawie, że dotykając jego karku. Blask klingi otoczył teraz całe zwierzę. Rumak zaczął wić się, drżeć i maleć w tej białej aurze. Sturm ruszył naprzód gotów już ciąć cierpiące zwierzę, lecz ognisty gorąc promieniujący z miecz z łatwością go zatrzymał. Blask nasilił się do poziomu potwornego piekła. Nastąpił błysk oślepiającego światła i gromki grzmot gromu. Sturm został odrzucony pod ścianę z siłą, jaka zaparła mu dech w płucach.
   Na dziedzińcu rozległ się głęboki, gardłowy śmiech. Włosy podniosły się Sturmowi na karku. Zakaszlał i przetarł oczy. Gdzie przed chwilą stała Mai-tat, stał teraz Merinsaard, wściekły i w pełnej zbroi.
- A więc, Brightblade! To jest ten skarb po którego odnalezienie tak daleko jechałeś? I warto za to umierać? – ryknął.
   Sturm odstąpił o krok. W głowie mu się kręciło od niespodziewanego pojawienia się Merinsaarda. Odzyskał z wysiłkiem głos i odparł.
- Relikty szlachetnej przeszłości zawsze warto mieć. Poza tym, nie spodziewam się umrzeć już dzisiaj.
   Sturm wzniósł miecz Brightblade’ów. Merinsaard wywinął kilka młyńców swą klingą, lecz nie podchodził by rozpocząć walkę. Wzniósł srebrny miecz w górę i zacząl niemal deklamować.
- Czy zdajesz sobie sprawę, co tak beztrosko niosłeś z mojego obozu, zuchwały głupcze? Ten miecz to klucz do wszystkich płaszczyzn negacji. To strażnik granicy, Tresholder, ścieżka mocy! Pozwoliłem ci uciec, robaku. Pięć sekund nie minęło jak zostawiłeś mnie związanego i zakneblowanego a byłem już wolny i planowałem jak tu najlepiej za tobą pogonić. Czyż nie było dogodne zmienić postać i pozwolić, byś sam mnie tu przywiódł?
   Nienaturalnie gorący wicher uderzył Sturma w twarz.
- Szkoda tylko, że nie pozostałeś koniem – powiedział śmiało – W tamtej postaci byłeś przynajmniej użytecznym stworzeniem!
   Z czubka Tresholdera wystrzeliła kula srebrnego ognia. Poleciała spiralą w stronę bastionu i tam wybuchła rozwalając resztki dachówek. Sturm chylił się i wbiegł do kuchni podczas gdy na miejsce gdzie przed chwilą stał spadał deszcz skalnych odłamków. Merinsaard wybuchł śmiechem.
- Uciekaj, mały człowieczku! Teraz już wiesz z kim zadarłeś, co!
   Jednym ciosem Merinsaard przebił się przez ścianę. Srebrna klinga chlastała na prawo i lewo pozostawiając łuki białego ognia za sobą. Sturm przebiegł do wielkiej komnaty tuż przed skwierczącym jęzorem ognia, który zaznaczył stopione ślady na posadzce. Merinsaard bawił się nim. Mógłby przecież zwalić na głowę Sturma cały zamek gdyby tylko zechciał.
   Sturm chciał stanąć do walki, lecz w miejscu i na warunkach jakie sam wybierze. Mniej będzie gruzu o jaki można się potknąć na otwartych blankach więc powiódł szalonego wojownika na drugie piętro a potem w dół wąskim korytarzem gdzie ongiś była jego własna sypialnia. Stuerm dobiegł już do końca korytarza gdy Merinsaard doń wchodził. Wojownik-czarodziej posłał syczącą białą kulę ognia przez puste przejście wybijając dwustopową dziurę w grubej na parę stóp ścianie. Sturm pognał przed siebie, minął trzecie czwarte piętro, i dotarł na dach.
- No chodźże, młody Brightblade! Nie możesz się wieczniechować! – szydził Merinsaard.
   Fetor gniewu i zła zapanował nad całym zamkiem. Sturm dotarł do sekcji muru gdzie drewniane obrzeża zostały popalone. Zachwiał się na nadpalonej belce myśląc, że o wiele cięższy Merinsaard nie będzie mógł przejść a potem przykucnął za gruzem ze zwalonej wieży i planował atak.
   Merinsaard podszedł do spalonej połaci, skrzyżował ramiona na piersi i wymamrotał zaklęcie w jakimś starym ,gardłowym dialekcie. Przy ogrodzeniu pojawiły się chmury a Merinsaard po prostu na nie wszedł . Przeszedł opar złośliwie chichocząc. Sturm popchnął część zgruchotanej ściany w nadziei spowolnienia czarodzieja. Ershlder tylko zamigotał roztrzaskując spadające głazy na drobny żwir.
- I dokąd teraz się udasz? – śmiał się Merinsaard – Kończy ci się zamek, Brightblade. Jakimże rozczarowaniem musiałeś być dla swego ojca. On był prawdziwym wojownikiem, dziesięciokrotnie cię przewyższał. Moi ludzie ścigali go całe miesiące po tym jak zrabowali jego zamek. Przeżył ich wszystkich, nawet Tropicieli z Leerach.
- Czym on był dla ciebie? – krzyczał Sturm – Dlaczego miałbyś chcieć jego śmierci?
- Był Rycerzem i wojennym lordem. Moja pani nie mogła pozwolić by żył, jeśli nasze plany podboju miały się udać.
   Piorun ze srebrnego miecza zgolił czubek potrzaskanej wieży.
- I co za ironia. Umrzesz nosząc jego zbroję. Cóż za wspaniała chwila dla Mrocznej Królowej!
   Ma rację, pomyślał Sturm. Kończy mi się zamek i nie jestem tak dobry jak mój ojciec. Zakrzywiona ściana wieży zamknęła się za plecami Sturma. Spojrzał w górę. Nie było już dokąd iść – tylko w dół.
   Małe kropelki ognia rozpaliły się wokół stóp Sturma. Odskoczył na bok, niebezpiecznie blisko krawędzi.
- Skacz, chłopcze. Czemuż by nie popsuć mi zemsty, co? Będzie to łatwiejsze od śmierci jaką dla ciebie zaplanowałem – gadał Merinsaard z odległości już nie większej niż pięć jardów.
   Sturm spojrzał w dół. Byłby to długi, długi upadek.
- No, zrób krok. Skocz. Dla ciebie wszystko się szybko skończy – syczał czarodziej.
   Nadziei nie było. To już koniec. Sturm już nigdy nie ujrzy przyjaciół Anie nie rozwiąże tajemnicy ojca. Dla niego istniał już tylko wybór śmierci. Jeden krok, i nicość. Czyż nie każdy człowiek marzy o łatwej śmierci gdy nadchodzi koniec? Ale ty nie jesteś każdy! Wrzeszczał jego umysł. Jesteś synem i wnukiem Solamnijskich Rycerzy! Taka świadomość nagle stopiła lód strachu, jaki już ogarnął jego serce.
   Wyprostował ramiona i spojrzał prosto w twarz Merinsaarda.
- Nie postąpię według twej chorej woli – odparł twardo – Jeśli uważasz się za wojownika i władcę, to stań z mieczem do walki a zobaczymy, kto się lepiej spisze w honorowej walce.
   Merinsaard uśmiechnął się ukazując białe zęby. Oślepiający blask Tresholdera zanikł i Sturm przyjął pozycję do pojedynku. Czarodziej wysunął miecz czubkiem w stronę Sturma i baz najmniejszego ostrzeżenia wystrzelił z miecza kule ognia. Uderzyła Sturma w pierś i cisnęła go na ścianę.
- Jak widzisz – powiedział Merinsaard – Nie jestem człowiekiem honoru.
   Wzniósł Tresholdera do ostatniego, śmiertelnego ciosu. Oczy mu pobielały i stały się ogromne. Sturm usiłował wznieść miecz ojcowski w powietrze. Nagle Merinsaard się zakrztusił, chwijnie podszedł do blanków. Sturm z zaskoczeniem ujrzał strzałę sterczącą z jego pleców. Ujrzał też w pewnej odległości stojącą na tle porannego nieba, sylwetkę łucznika.
   Sturm wstał. Merinsaard chwycił się blanków stalowymi rękawicami, lecz stal nie znalazła oparcia i wojownik – czarodziej przeleciał przez krenelaż prosto na dziedziniec poniżej. Rozległ się straszny krzyk, ciężkie uderzenie a potem nastała cisza.
   Sturm pognał po schodach. Tajemniczego łucznika nigdzie nie było widać. Merinsaard był martwy, niewidzące już nic oczy utkwione miał w omszałe kamienie. Tresholder leżał tuż za zasięgiem jego palców. Na oczach Sturma miecz rozbłysł i zniknął z głośnym trzaskiem. Tam, gdzie leżał kamienie były stopione.
   Sturm zachwiał się i musiał się oprzeć o ścianę bastiony by nie upaść. Kiedy tak głowił się, by znaleźć jakiś sens ostatnich wypadków, kolejna czarna strzała uderzyła w ziemię u jego stóp. Szare pióra gęsi opierzające strzałę aż zadrżały od uderzenia.
   Sturm rozejrzał się wokoło i ujrzał nieznanego łucznika na szczycie zewnętrznego muru. Łucznik podniósł dłoń w niemym salucie i zniknął w czeluściach pustej wieży. Sturm schylił się by zbadać strzałę. Do drzewca, tuż za grotem przywiązano kawałek papieru. Strum odczepił go i przeczytał.

Drogi S
Wiedziałam, że przyjdziesz tu i że cię tu znajdę jak przegrywasz walkę z czarodziejem. Moi nowi przyjaciele nigdy nie wybierają walki fair, lecz zdecydowałam się wyrównać rachunki pamiętając o przeszłej przyjaźni. Następnym razem możesz nie nieć tyle szczęścia!
K
PS: Byłeś durniem pozwalając by skierował na ciebie czubek magicznego miecza.

- Kitiara! – krzyknął Sturm w niebo – Kitiara, gdzie jesteś?
   Wiedział już jednak, że odeszła. Że dla niego jest już stracona na zawsze.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.krwawekruki.pun.pl www.priyanka-chopra.pun.pl www.genealogia.pun.pl www.fifamanager09.pun.pl www.modnesimy.pun.pl