DragonLance Forum

Forum dla fanów DragonLance, książek fantasy oraz RPG.


#21 2019-09-18 12:37:50

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Jeszcze dziś   Wakacje zakończone, wnuki odprawione, remont w chałupie na ukończeniu i tylko zdrowie jeszcze nie całkiem. Ale pisać już mogę! Czasami tylko malarz mnie wyrzuca.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#22 2019-09-18 12:39:17

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 2O

Walka na śmierć i życie

   Bestia wrzasnęła. Tak blisko uszu Tanisa ten krzyk był wręcz bolesny. Nagle pająk gwałtownie się odwrócił i jednocześnie zwolnił chwyt. Mocując się z lepką siecią Tanis zaczął się wykręcać by ujrzeć co się dzieje.
   Spoglądając pomiędzy pokręconymi odnóżami pająk Tanis spostrzegł ujrzał najbardziej nieprawdopodobnego wybawcę. To był Mertwig! Stary krasnolud zaszedł stwora od tyłu i połamał mu jedną z nóg uderzeniem bojowego topora. Stwór skupił całą nienawiść na nowym wrogu.
   Mertwig przeklął sam siebie od ostatnich durniów. Co właściwie mógł tu zrobić najlepszego poza spowodowaniem własnej śmierci wraz z pół-elfem? A jednak musiał uczynić coś by pomóc szlachetnej duszy, która uratowała jego Yeblidod.
   Krasnolud bezmyślnie cisnął ciężką, skórzaną sakwę jaka dźwigał z doliny. Zaatakował w ten sposób potwora licząc, że odwróci jego uwagę od Tanisa. W tej sprawie odniósł pełen sukces. Tylko co teraz mogłoby jego samego uratować przed gniewem rozszalałej bestii? Mertwig ponownie zaklął, głośno i w bardzo wymyślny sposób. Serce Mertwiga dźwigało sporo bitewnego doświadczenia. Wiedział doskonale, że nie wchodzi się do walki spodziewając się ratunku od czegokolwiek innego jak od broni we własnych dłoniach. Tymczasem jego broń – topór i nóż o długim, zakrzywionym ostrzu – nie obiecywały za wiele w starciu z tym monstrum. 
   Mimo wszystko Mertwig się nie cofał. Wywijał toporem szerokie kręgi nad głową. Miał zamiar cisnąć nim w złączenie korpusu potwora z jego odnóżami by może trafić w wyłupiaste ślepia i bestię oślepić. Wtedy może będzie miał szansę na pochwycenie swej sakwy i ucieczkę. To była jedyna szansa.
   Pająk chyba nie uznawał latającego nad głową krasnoluda topora za zagrożenie. Ruszył trzema nogami do przodu i niżej ułożył cielsko. I wtedy właśnie krasnolud puścił topór. Broń zawirowała wysoko, przecięła powietrze i wbiła się w barykadę za plecami bestii pod dziwnym kątem.
- Na Reorxa! – huknął Mertwig i dał Mura na ziemię po ciężką, skórzaną sakwę.
   Kiedy tylko Mertwig odwrócił uwagę pająka natychmiast Tanis zaczął próby odnalezienia miecza szukając gdzieś na granicach więżącej go sieci. Nie mógł go zlokalizować. Chciał podnieść głowę, lecz owijający go kokon czynił to niemożliwym. Sfrustrowany niepowodzeniem zaczął kopać nogami w nadziei na jej rozerwanie. Nic z tego, wytrzymała. Ruch nóg jednak spowodował, że coś przyklejone do sieci obok prawej stopy zaczęło drapać ziemię i pobrzękiwać. Tanis dosłyszał dźwięk i pojaśniał. Odnalazł miecz.
   Szybko obrócił się na prawy bok. Wyginając się tak dalece jak tylko kleista sieć pozwalała zaczął prawą stopą popychać ostrze wyżej a jednocześnie pochylając się usiłował je sięgnąć prawą ręką. Koniuszkami palców dotykał krawędzi miecza.
   Napiął się z całych sił. Uzyskał jeszcze jeden cal, lecz wciąż jeszcze nie zdołał pochwycić rękojeści. Mięśnie miały zamiar popękać z wysiłku, lecz pociągnął je jeszcze mocniej. Teraz już palce pochwyciły sam koniec rękojeści miecza. Lekko ją szturchnął i sama wpadła mu w dłoń. Miecz pojaśniał purpurowo.
   Tanis uniósł ostrze i z łatwością wyzwolił się z sieci. Był wolny. Skaczać na równe nogi dostrzegł w jak wielkim niebezpieczeństwie znalazł się Meertwig nurkujący właśnie w pościgu za sakwą. Jeszcze krasnolud był w powietrzu gdy Tanis już gnał długimi susami w po zboczu pobliskiej barykady. Był już na szczycie gdy ujrzał jak Mertwig z ledwością uniknął ataku długich, ostrych odnóży pająka. Drugi raz potwór nie chybi.
   Pół-elf musiał teraz zabić pająka z rozpędu albo zginąć próbując. Tanis ocenił dystans i pognał po barykadzie w stronę cielska pająka a potem skoczył w otwartą przestrzeń. Leciał w powietrzu aż wreszcie wylądował na grzbiecie pająka zatapiając jednocześnie miecz niczym kotwę głęboko w cielsku monstrum.
   Zszokowane i obolałe monstrum cofnęło się gorączkowo usiłując zrzucić Tanisa z pleców. Ten zsunął się na prawo, lecz oburącz wciąż mocno trzymał miecz. Sama waga ciała pół-elfa powodowała coraz większe rozcięcie gdy miecz, ciągnięty na prawo, powoli zjeżdżał w dół, rozcinając bok pająka.
   Pająk usiłował  sięgnąć Tanisa odnóżami, lecz kąt pod jakim starał się to uczynić był niemożliwy. Potem jeszcze walnął dziko grzbietem w barykadę i omal pół-elfa nie połamał. To uderzenie jednak Tanis przewidział i zdążył zeskoczyć wyciągając jednocześnie miecz. Nim potwór się wyprostował Tanis znowu nań skoczył. Jednym szybkim i mocnym ciosem wbił miecz w samo centrum ciała stwora gdzie spotykał się wszystkie nerwy i zmysły. W tym momencie znikły z pola walki wszystkie ranne duplikaty.
   Na koniec i ten jeden, samotny, pokonany pająk zwinął się ciężko i padł martwy na ziemię. Tanis mu właściwie współczuł schodząc po stoku barykady. Mertwig dobiegł do pół-elfa i przystanął przy nim.
- Nie jesteś ranny?
   Krasnolud trząsł się cały a twarz miał wręcz spopielałą z przerażenia. Tanis, ze zmęczenia pozbawiony tchu, początkowo nie mógł odpowiedzieć. Usiadł ciężko, lecz w głowie wciąż mu się kręciło.
   Mertwi docisnął chwiejącą się głowę Tanisa do jego własnych kolan.
- Yeblidod tak robi gdy ktoś ma zamiar zemdleć. Zaczekaj tu i wplno oddychaj. Ja poszukam uzdrowiciela – rozkazał krasnolud.
   Nim jednak ruszył zdążył Tanis pochwycić ramię Mertwiga i go powstrzymać. Po kilku chwilach był już w stanie mówić. Podniósł głowę.
- Jestem cały – wychrypiał – Pomóż mi wstać.
   Z pomocą krasnoluda jakoś zdołał podnieść na własnych nogach. Nie licząc lekkiego zamroczenia czuł jednak niejaką ulgę z powodu faktu, że jest oto cały, w jednym kawałku. Co było znacznie więcej niż można było powiedzieć o pająku.
- Nigdy jeszcze nie widziałem Czegoś takiego… - zaczął Mertwig.
   Tanis nawet nie pozwolił mu skończyć tylko szybko wtrącił.
- Gdyby nie ty … - szybko zwalczył kolejną falę zamroczenia i ciągnął – Zawdzięczam ci życie, Mertwig. Jeśli tylko mogę coś dla ciebie zrobić…
   Tym razem to Mertwig uciął wyglądając jakby właśnie został obrażony.
- To ja jestem ci wiele winien za uratowanie mojej Yebbie.
   Przerwał na chwilę bowiem obaj dosłyszeli odgłosy dobiegające z oddali, to tłum ludu Ankatavaka gnał ulicą w ich stronę.
- Ale skoro o tym mówisz – szybko dodał Mertwig – to jest jedna rzecz, którą możesz dla mnie uczynić. Błagam, nie mów nikomu, że tu byłem. Nigdy mnie nie widziałeś. Nigdy. Co zrobiłeś, zrobiłeś sam. Czy dasz mi słowo?
   Tanis osłupiał.
- Ale dlaczego…?
- Błagam. Muszę dostać twoje słowo! – naciskał krasnolud.
- Oczywiście, lecz…
- To jak uroczysta przysięga – powiedział krasnolud.
   Ledwie skończył a już pomknął do ciężkiej sakwy jaką wcześniej cisnął, zarzucił ją na ramię i pobiegł ciemną alejką. Zniknął z pola widzenia gdy Scowarr, Kishpa i Brandella wypadli zza rogu prowadząc setki elfów w stronę Tanisa.
   SAcowarr zwolnił. Stanął w miejscu. Widok Tanisa stojącego samotnie w pobliżu powalonego pająka napełnił go podziwem. Kishpa przyglądał się uważnie pół-elfowi.
- Bałem się, że odnajdę tu tylko twoje ciało oraz pająki hulające po całej wsi – powiedział czarodziej z widoczną ulgą.
   Reakcja Brandelli zaskoczyła wszystkich – chyba najbardziej zaskoczony był Kishpa. Przystanęła, rozejrzała się po otaczającej ją scenie i nagle podbiegła i zarzuciła Tanisowi ramiona na szyję gorączkowo się doń przytulając.
   Brwi licznie zgromadzonych par migdałowych oczu gwałtownie uniosły się do góry, lecz nie odezwał się nikt poza Kishpa, który sięgnął ramieniem do Tanisa i rzekł z widoczną powściągliwością.
- Wdzięczni jesteśmy za to, co uczyniłeś dla Ankatavaka.
   Po czym delikatnie, lecz stanowczo, odciągnął Brandellę od okrytego krwią pół-elfa.
- Powiedz, jak tego dokonałeś – zawoła podniecony Scowarr nie zdając sobie sprawy z zazdrości Kishpa i zażenowania reszty elfów.
   Tanis, wyraźnie zaskoczony postępowaniem Brandelli, starał się pomniejszyć własny sukces.
- Nie przeżyłbym, gdyby nie zaklęcie jakie Kishpa rzucił na mój miecz. Poza ty, miałem po prostu mnóstwo szczęścia.
- I mnóstwo odwagi – dodał Scowarr wyraźnie dumny z przyjaciela.
   Kishpa zmrużył oczy. Kotłowały się w jego duszy różne emocje – zakłopotanie z powodu reakcji Brandelli na widok Tanisa, podziw dla jego odwagi i pewnie doza zazdrości, że oto musi dzielić uwagę tłumu z pół-elfem, który staje się wręcz jego rywalem. Tanis obserwował go uważnie i zastanawiał się, która z tych emocji weźmie górę.
   Otrzymał odpowiedź gdy czerwono dziany czarodziej odwrócił się twarzą do tłumu i zawołał.
- A więc mamy jeszcze jedno zwycięstwo do uczczenia! – krzyknął głośno – Na ucztę!


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#23 2019-09-26 11:20:55

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 21

Wyzwanie Prawdy
    Była to uczta pamiętna, tak raz na całe życie. Ogniska płonęły na plaży i wiele było przy nich radości. Scowarr z zadowoleniem odnotował, że Tanis miał rację. Przez całe przedpołudnie i wczesny wieczór człowieczek był dosłownie oblegany przez sympatyków, którzy pod niebiosa wychwalali jego heroizm. A więc nie został zapomniany. Dosłownie lśnił chwałą. Trochę później, gdy zaczął wreszcie szukać Tanisa, odnalazł go siedzącego gdzieś z boku całej zabawy i wpatrzonego w uspokajający ruch fal.
- Gdzieś ty był? Spytał Małe Barki.
- Spałem. Prawie zapomniałem jak się to robi.
   W tej chwili nadszedł Mertwig w towarzystwie Yeblidod wspartej o jego ramię. Ranę na skroni, opatrzoną bandaże, skrywał częściowo kapelusz o szerokim rondzie. Była wciąż blada, lecz wyglądała na o wiele silniejszą. Szok wynikający z ataku na jej osobę już minął a długi, spokojny wypoczynek dokonał cudów.
   Uzdrowiciel Canpho pośpieszył natychmiast do Yeblidid. Chciał się przekonać czy wszystko jest w porządku. Odpowiedź wyraźnie go ucieszyła bowiem szeroko się uśmiechnął i zawołał.
- Przyjaciele! Wielu bohaterów już uczciliśmy. Tu jednak jest bohater o którym jeszcze pieśni nie śpiewano. Leczniczymi umiejętnościami pomogła wielu z was i waszym druhom, ocaliła wielu od niechybnej śmierci pierwszego dnia bitwy. Sama omal nie zginęła ostatniej nocy, lecz teraz jest tu z nami, cała i szczęśliwa! Za Yeblidod!
   Rozległy się radosne okrzyki. Twarz Mertwiga jaśniała błogością. Patrzył na żonę spojrzeniem pełnym szacunku i pietyzmu. Spojrzała nań z wyraźnym zakłopotaniem.
- Nie wiem, co powiedzieć – szepnęła do męża.
- Po prostu podziękuj – odparł delikatnie.
   Pokornie schyliła głowę nie mogąc wydusić słowa. Kishpa i Brandella wraz z innymi wyrażali głośno swój zachwyt. Mertwig ruchem ręki uciszył tłum i oznajmił.
- Canpho, zarówno ty jak i wszyscy nasi przyjaciele wiecie, jak znaczy dla mnie moja żona i nasz syn. Podobnie jak wy pragnąłem odesłać rodzinę daleko stąd nim zaczął się atak. Lecz Yeblidod, śladem innych kobiet – tu Kishpa rzucił Brandelli kolczaste spojrzenie – nie zgodziła się odejść. Odesłała chłopca w bezpieczne miejsce, lecz sama pozostała by uzdrowicielskimi umiejętnościami wspomóc cudowne umiejętności naszego Canpho.
   Tu jeden z elfów, najwyraźniej niezbyt odporny na wchłonięte kilka kufli mocnego ale, stanął wyprostowany i wybuchnął kolejnymi okrzykami głośnego aplauzu – choć nie bardzo było wiadomo czy pozdrawia w ten sposób Yeblidod, Canpho, zwycięstwo czy tylko piwo. Najbliżej stojący, głośno chichocząc, ściągnęli go dół na piasek. Mertwig cierpliwie spojrzał w niebo i poczekał, aż hałasy ucichną.
- I ja też, podobnie jak wy wszyscy, zrobiłem co mogłem na barykadach – przemawiał a słońce rzucało dziwne cienie na jego twarzy – Stając twarzą w twarz z niebezpieczeństwem wielu z was, jestem tego pewny, składało swym ukochanym, że uczynią to czy tamto jeśli przetrwają bitwę. Ja też złożyłem takie przyrzeczenie.
   Yeblidod spojrzała zaskoczona na męża, który niewzruszenie ciągnął dalej.
- W obecności was wszystkich takiego ślubu dotrzymam.
   Mertwig otworzył niewielkie pudełko i wydobył zeń kruchą, delikatnie zdobioną i połyskującą szklaną kulę, która w świetle słońca błyszczała jak diament.
- W waszej obecności daruję to mej ukochanej Yeblidod.
Spoczywająca w dłoni Mertwiga  szklana kula była w większości czystym szkłem, lecz nosiła ślady i odcienie lazuru i mchu. Mertwig oburącz podał ją Yeblidod z niespotykaną delikatnością.
- Czystość tego szkła odzwierciedla czystość miłości mojej żony – rzekła patrząc na Yeblidod – błękitne linie czczą niebo, które przyświadcza tej chwili. Zielone ślady na szkle… po prostu przywodzą mi na myśl delikatnie zielonkawe oczy mej miłości.
    Tłum wydał zbiorowe westchnienie gdy Yeblidod, niepomna na dwie łzy staczające się jej po policzkach, uniosła szklaną kulkę i wzniosła ją do słońca. Nawet Tanis był poruszony. Wokół rozbrzmiał grzmiący aplauz tłumu, wszyscy wiwatowali – wszyscy prócz Kishpa. Mag wzdrygnął się niechętnie i spojrzał na Brandellę. Ona również miała zaniepokojenie wypisane na twarzy. Nie powstrzymywało to jednak jej dłoniom oklaskiwać romantyczny gest starego krasnoluda.
   Po zakończeniu mowy Mertwig dumnie przeprowadził żonę przez tłum, lecz trzymał z dala od Kishpa. Od Tanisa zresztą też. Pół-elf był lekko osłupiały z powody dziwnego zachowania Mertwoga.
   Nagle wszystko stało się czarne. Słońce zniknęło. Nie było już plaży. Nie było odgłosów tłumu. Była tylko wielka pustka w której rozbrzmiewało głośne, nieregularne bicie serca. Nie było góra ani dołu. Żadnego wschodu czy zachodu. Tanis poczuł się uwięziony w próżni, ani się nie wznosił, ani nie opadał. Sięgnął ramieniem by cokolwiek w ciemności pochwycić. Nie było niczego. I tylko bicie serca stawało się z każdą chwilą słabsze.
   Pół-elf sięgnął po miecz, lecz był to tylko pusty gest. Nie było wroga, z którym miałby walczyć. Był bezradny, nie widział co robić. Wrzasnął tylko.
- Musisz żyć! Ocalę Brandellę! Trzymaj się, walcz!
   Czy Kishpa mógł go usłyszeć? Tego Tanis nigdy się nie dowie. A jednak po chwili słońce znów się pojawiło. Znowu był na plaży, stał na skale a świętowanie ciągnęło się na dobre. Było tylko znacznie później niż moment temu. Słońce było już nisko nad horyzontem i posyłało wszędzie bursztynowe cienie. Lunitari, czerwony księżyc, było już nawet widoczny na niebie tuż nad horyzontem.
   Niepokojącym był fakt, że oto szczęśliwa i radosna idylla sprzed paru zaledwie sekund zmieniła się w konfrontację pomiędzy Mertwigiem a elfem o ziemistej twarzy, którego Tanis jeszcze nie znał. Twarze obserwujących były posępne.
- Widziałem jak wykradałeś się z domu mego wuja – oznajmił, któremu brązowo miodowe włosy omiatały ramiona – Wyobrażam sobie coś tam robił. Wiedziałem, że kiedyś byliście, ty i on, przyjaciółmi, lecz to już dawno minęło. Wuj nie akceptował krasno ludzkiego sposobu bycia.
   Mertwig już otworzył usta, lecz Canpho, mrugając z zaniepokojenia oczami, przerwał.
- To czas radości – oznajmił wchodząc pomiędzy młodego, rozzłoszczonego elfa i zdenerwowanego Mertwiga i zwracając się tego pierwszego – Nie ma potrzeby na tak ostre słowa. Smutny jesteś po śmierci wuja. Rozumiemy to…
- Nic nie rozumiesz! – wrzasnął wściekle elf – Ten krasnolud, wiedząc, że Azurakee zginął, włamał się i rabował dom gdy reszta nas była na barykadzie!
Słysząc tak okropne oskarżenie wszyscy zgromadzeni gwałtowni umilkli. Jedynymi dźwiękami jakie dało się słyszeć, było załamywanie się drobnej fali na piasku plaży i potrzaskiwanie dogasającego ogniska. Zapach dopiekającej się sarniny mieszał się ze zwykłymi zapachami brzegu morza.
   Po chwili Canpho odezwał się powściągliwie.
- Pomyśl, młodzieńcze. Bądź pewien tego, co mówisz. Jestem pewny, że Mewretwig ci wybaczy, jeśli wycofasz straszne oskarżenie.
- Nie cofnę – twardo odparł elf.
- To ja nie wybaczę! – wybuchnął Mertwig – Jak śmiesz mnie tak szkalować? I to tu, przed moją żoną, w obecności przyjaciół…
- Nie masz przyjaciół, złodzieju!
   Mertwig skoczył w kierunku młodego elfa, który natychmiast cofnął się do grona zgromadzonych kuzynów. Canpho i kilku jeszcze elfów pochwyciło krasnoluda i go powstrzymało.
- Krasnoludy! – mruknął stary elf.
   Jego błękitne oczy wyraźnie odbijały przekonanie, że wiara w wyższość ich rasy nad innymi rasami jest najmniej atrakcyjną cechą elfów. Tanis z kolei, wielokrotny cel nienawiści zarówno ludzi jak i elfów, wspierał całym sercem krasnoluda, który był na tyle odważny by żyć między elfami.
- Widziałem go! – upierał się młodzik z mocą od której aż drgały mu blade policzki – Wyszedł z domu Azurakee z torbą na ramieniu. Wszedłem do środka gdy odszedł a wszystko, co było tam wartościowe, zniknęło. Skradzione! Obrabował martwego!
- Kłamstwo! – sprzeciwił się Mertwig – Nie słuchajcie go!
- Jakie masz dowody? – ostro pytał Canpho młodego elfa.
   Zapytany dumnie podniósł podbródek.
- Tylko to, że widziałem wszystko na własne oczy.
- Macie go! – wybuchnął krasnolud – Nie nawet ułamka dowodu na poparcie koszmarnego oskarżenia.
   Młody elf zaczął mocować się z dłońmi, które wciąż go trzymały mocno. Stopami zgarniał całe kupy piasku.
- Nie kłamię! Zapytajcie tego krasnoluda w jaki sposób mógł kupić szklaną kulę dla żony. Wszyscy wiecie, że to biedak. O to go spytajcie!
   Tanis słuchał tego tumultu a jednocześnie szukał wzrokiem Brandelli. Na głośne wspomnienie torby niesionej przez Mertwiga zaprzestał poszukiwań i na moment zesztywniał. Widział jak krasnolud skrywa torbę podczas walki z pająkiem. Mertwig jednak w tej walce ocalił mu życie. Wszystko, o co w zamian prosił, to zachowanie ciszy o jego poczynaniach, a takie przyrzeczenie Tanis złożył. Miał teraz nadzieję, że nie będzie zmuszony do złamania danego słowa. Przede wszystkim jednak miał nadzieję, że Mertwig jest całkowicie niewinny.
   Tanis wreszcie dojrzał Brandellę. Siedziała obok Kishpa. Oboje mieli ponure miny. Pół-elf ześlizgnął się ze skały i przesunął bliżej nich, by choć trochę słyszeć ich rozmowę.
- Musisz stanąć po stronie Mertwiga – powiedziała cicho Brandella ściskając dłoń maga.
- I co mam powiedzieć? – spytał równie cicho głosem aż ociekającym frustracją.
- Że mu wierzysz. Powiedz im, że gwarantujesz za niego. To dużo znaczy.
   Jej ciemne oczy aż błyszczały na tle ciemno zielonej tkaniny bluzki. Kishpa nie wyglądał na przekonanego.
- A jeśli jest winien?
- Wtedy jednak – sperała się Brandella – choć popełnisz błąd w jednej kwestii, zachowasz się dobrze w drugiej.
- Jakiej? – mag aż uniósł brwi.
- Zachowasz się lojalnie wobec przyjaciela – spokojnie odarła tkaczka.
   Zamilkła na chwilę wyraźnie rozdarty na dwoje.
- Obowiązuje mnie lojalność wobec prawdy – odparł ze złością.
   Brandella przechyliła głowę i pociągnęła za rękaw aksamitnej, czerwonej szaty.
- Nie broniłbyś mnie, gdybym skłamała czy ukradła?
- To co innego – odparł Kishpa odwracając wzrok.
- Nie.
- A jednak – upierał się mag.
- Nie dla mnie.
- Proszę cię – potrząsnął głową – Nie teraz. Pozwól posłuchać.
   Puściła jego dłoń. Tanis przesunął się przez napięty i coraz bardziej rozgniewany tłum.
- Wymieniłem szklaną kulę w dobrzej wierze – z uporem mówił Mertwig.
- Za co? – domagał się elf.
- Ehm… to już nie twoja sprawa.
    Tłum zaczął szumieć słysząc tak wymijającą odpowiedź krasnoluda.
- A od kogo kupiłeś tę kulę? – z ciekawością dopytywał Canpho.
- Wolałbym nie mówić – odparł Mertwig.
- Wolałby nie mówić! – kpił młody elf – bo jakby to zrobił to wszyscy by się dowiedzieli, że to majątek mego wuja zapłacił za tą kulę.
- Gdzie był Mertwig gdy ludzie zaczęli ostatni atak? – dopytywał spokojny elf, który cierpliwie wysłuchiwał wzajemnych oskarżeń.
- Poszedł z Wąskie Barki znaleźć pająka dla Kishpa – odparł inny, ostrouchy blond elf.
- Tak, tylko nigdy nie wrócił – odparł inny.
   Mertwig był wyraźnie zmieszany drogą jaką zmierzają te komentarze.
- Nie chciałem wracać bez pająka – wyjaśniał – A nie miałem pojęcia, że Scowarr znajdzie jednego tak szybko.
- Bardzo poręcznie -  złośliwie oskarżał inny elf.
- To prawda – upierał się Mertwig.
   Scowarr przecisnął się przez tłum i wsparł nieszczęsnego krasnoluda.
- Mówi jak było – rzekł Wąskie Barki – Rozdzieliliśmy się szybko, żeby podwoić szansę znalezienia, czego potrzebował Kishpa.
- Gdzie to było? – naciskał dalej Canpho.
- Nie znam wioski za dobrze – zauważył człowiek – ale było to chyba przed dużym, białym domem z całym mnóstwem jasno niebieskich kwiatów z przodu.
- To dom mojego wuja! – oznajmił młody elf.
   Pomruki wieśniaków stawały się złowieszcze. Przyjaciele skarżącego elfa puścili jego dłonie. Canpho przesunął dłonią po łysej głowie i popatrzył badawczo na krasnoluda.
- Najlepiej by było gdybyś jednak powiedział od kogo tą kulę kupiłeś – powiedział.
   Tanis usłyszał szloch Yeblidod.
- Nie wierzę własnym uszom – upierał się Mertwig – zamierzacie dać wiarę niecnym oszczerstwo?
   Canpho nie odpowiedział tylko ciągnął dalej.
- Najlepiej byłoby poznać imię sprzedawcy. Wtedy upadnie całe oskarżenie.
   Mertwig zaczął wrzeszczeć a Tanis, spojrzawszy w stronę Yeblidod, ujrzał, że jej oczy, przed chwilą błyszczące od łez szczęścia, zaczynają groźnie błyszczeć.
- Nie widzę w czym to miałoby niby pomóc – odparł krasnolud – I jest to na dodatek straszliwie niesprawiedliwe. Cenę, jaką zapłaciłem, chcę zachować dla siebie. Kula jest prezentem więc moja żona nie musi widzieć ile za nią dałem.
   Błagalnie spojrzał po zgromadzonych, lecz sympatia tłumu się chyba odeń odwróciła. Tylko kilku elfów spojrzało na znękanego krasnoluda ośmielająco. Yeblidod przesunęła się w stronę męża i czule ujęła go pod łokieć. Meertwig  rzucił jej szybkie, zakłopotane spojrzenie.
- A więc, czy powiesz nam kto ci to sprzedał? – spytał wyraźnie uspokojony Canpho.
- Artysta, Piklaker – odparł Mertwig.
- Czy jest tu Piklaker? – zawołał Canpho.
   Nie było odpowiedzi, więc uzdrowiciel wołał dalej.
- Ktoś go widział?
   Atmosferę wypełnił gwar bowiem nagle każdy gadał z każdym, pytając któż mógł widzieć dobrze znanego artystę. Na koniec ktoś stojący obok Kishpa, zawołał.
- Mój brat powiedział, że odszedł ze wsi jak tylko ludzie się wycofali.
- Kolejny zbieg okoliczności – warknął rozzłoszczony elf, który pierwszy oskarżał Mertwiga o kradzież.
- Nie wiedziałem, że odszedł – bronił się krasnolud.
- Więc może powiesz, czy zapłaciłeś. Co takiego wymieniłeś? – naciskał młodziak.
   Mertwig się wahał. Spojrzał w oczy Kishpa. W jednym momencie zawarł w oczach błaganie, by ten cokolwiek powiedział. Mag pozostał niemy. Oczy miał obojętne.
- Ja… Ja dałem mu… Złożyłem przyrzeczenie – jąkal się Mertwig – Powiedziałem, że… że zapłacę swoją pracą.
- Łżesz! – oznajmił młody elf – Nie zdołałbyś zapłacić ceny Pikakera nawet rokiem, czy dwoma, swej pracy!
- Powiedz temu nieokrzesanemu robakowi, żeby pilnował języka gdy gada do starszych – powiedział Mertwig do Canpho przywołując całą swą godność.
- Ja zważam na język – odpalił młody – gdy gadam do uczciwych starszych!
   Martwi już chciał go capnąć, lecz powstrzymujące go ręce na to nie pozwoliły. Elf stał z boku z rękami na biodrach i znaczącym uśmieszkiem na twarzy.
   Canpho obrócił wzrok w stronę Kishpa, spodziewając się, że mag odezwie się w obronie krasnoluda. Kishpa jednak siedział całkiem nieruchomy. Jedynie wiatr poruszał mu włosami. Nie spojrzał na uzdrowiciela. Canpho wiele to powiedziało.
- To nie jest prawidłowe zgromadzenie do rozpatrywania takich oskarżeń – zaczął uzdrowiciel – Jutro starsi się zbiorą, by wysłuchać dowodów i wydać werdykt. Do jutra niech nikt o tym nie rozmawia.
   Mertwiga był zszokowany.
- Nie! – krzyknął siłując się z dłońmi tych, których kiedyś nazywał przyjaciółmi – Nie poddam się przesłuchaniom z powodu prezentu jaki dałem żonie! Raczej opuszczę Ankatavaka nie poddam się takiemu upokorzeniu.
   Canpho nic nie powiedział.
   Kishpa pozostał niemy.
   Tanis jednakże nie mógł być cicho.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#24 2019-10-01 17:32:07

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 22

Spotkanie

   Mertwig patrzył z udręką w oczach gdy pół-elf przepychał się na puste miejsce w samym środku tłumu.
- Nie wiem nic o zasadności oskarżeń przeciwko temu krasnoludowi – powiedział głośno Tanis – lecz mam co nieco do powiedzenia o sprawach, o jakich nikt tu nie ma pojęcia.
   Mertwig poczerwieniał. Już miał ochotę wrzasnąć na gardło „-Zdrajca!” , lecz zdawał sobie sprawę, że to tylko wyszłoby mu na gorsze. Miast tego tylko skulił ramiona i pochylił głowę jakby musiał się chronić , przed zimnym, ostrym wiatrem.
- Niewiele o mnie wiecie – przypomniał Tanis mieszkańcom Ankatavaka – A i ja, żeby być uczciwym, niewiele wiem o was. Ale wiem o poświęceniu i odwadze, a widziałem je – i przeżyłem by je opisać – dzięki krasnoludowi, który teraz jest o coś podejrzewany.
   Kilkunastu elfów coś tam zamruczało i uniosło głowy.
- Ten krasnolud żył z nami przez długi czas -  odezwał się  elf, który dotąd był cicho – Nie bądźmy pochopni.
   Kilkunastu innych przytaknęło i poparło. Tanis czekał, żeby się uciszyli. Popołudniowe słońce kąpało mu czuprynę czerwono złotym blaskiem. Dobrze wyprawiona skóra odzienia też odbijała aurę ciepła. Mertwig zorientował się, że Tanis czułby się znacznie lepiej tropiąc jelenia w lesie niż występując przed paroma setkami elfów. Odwrotnie niż Scowarr, przynajmniej według Mertwiga, powodem wystąpienia pół-elfa było poczucie obowiązku, bynajmniej nie pragnienie zwrócenia na siebie uwagi. Tanis kontynuował.
- Niech więc będzie wiadome, że Mertwig, że ten krasnolud, przybył mi z pomocą gdy walczyłem z gigantycznym pająkiem. Ocalił mi życie ryzykując własnym. Z powodów, których mi nie wyjaśnił – może po prostu ze skromności – prosił, bym zachował to w sekrecie.
   Yeblidod ostro popatrzyła po zgromadzonych, którzy ośmielali się krytykować jej ukochanego Mertwiga.
- Mówiąc to, co mówię łamię dane słowo, lecz jakże miałbym pozostać milczący? – ciągnął Tanis – Wstawiam się za nim, bowiem takie bohaterstwo zupełnie nie przystaje do obrazu złodzieja, jaki tu wymalowano. Pytam was wszystkich, czy jakikolwiek złodziej zaryzykowałby własny łup – a tym bardziej własne życie – by ocalić obcego od pewnej śmierci?
   Elfy, wyraźnie zdumione elokwentną obroną Tanisa, zaczęły głośno wymieniać uwagi między sobą. Mertwig posłyszał, jak Brandella mówi do Kishpa.
- Pięknie wstawiał się za twoim przyjacielem. Nie powinieneś zrobić tego samego, póki jeszcze masz na to szansę?
   Mertwig lekko obrócił głowę, by zobaczyć reakcję maga. Kishpa był purpurowy.
- Ostrzegałem Mertwiga – mruknął ponuro – Sam dokonał wyboru.
- Więc uważasz, że on kłamie? Myślisz, że jest winien?
- Ja… ja po prostu nie wiem. Ja tylko…
   Zarówno krasnolud, jak i Kishpa dostrzegli nagłą zmianę na twarzy Brandelli. Mag zamilkł; Mertwig też poczuł, jak puls mu bije. Coś wyraźnie poruszyło Brandellę. Popatrzył po tłumie i spostrzegł, jak Tanis przedziera w stronę pary.
- Coś nie tak? - spytał Kishpa ukochanej.
- Nic takiego – osparła Brandella odwracając twarz i pozwalając bezwiednie, by to Mertwig ujrzał łamiący serce wyraz bólu serca w ciemnych oczach.
- Przecież widzę – upierał się mag – Proszę, co cię trapi?
   Zadrżała.
- Nic mi nie będzie. Uspokój się.
   Wielkim wysiłkiem woli Brandella zaczęła kontrolować okazywanie własnych emocji. Śpiewnym głosem zaś dodała.
- Popatrz, Tanis tu zmierza – widząc pół-elfa podchodzącego z drugiej strony.
   Tanis uprzejmie skinął głową w stronę Kishpa i powiedział coś Brandelli do ucha. Lekko zadrżała, lecz skinęła potwierdzająco. Powiedziała do pół-elfa parę słów, których jednak ani mag, ani krasnolud nie usłyszeli. Pół-elf szybko się oddalił.
   Mertwig widział jak wszelkie myśli na temat jego własnego dylematu wywietrzały z umysłu maga. Coś zaszło pomiędzy pół-elfem a Brandellą. Sądząc z wyrazu twarzy Kishpa, mag był zdecydowany, wręcz sobie poprzysiągł, że dowie się o co chodzi.
- Przyszedłem przypomnieć ci o przyrzeczeniu – szepnął Tanis do brandelli – Bitwa skończona. Dla ciebie już czas opuścić to miejsce zanim ty sama – i wszystko wokoło – zniknie. Spotkajmy się za chatą Reehsha.
   Tkaczka przez chwilę rozważała zamysł o pozostaniu na miejscu, o zniknięciu gdy stary czarodziej nie będzie już miał sił nawet na sen. Któż wtedy jednak poniesie pamięć o Kishpa, gdy jej już nie będzie? Kto ożywi pamięć o nim? Zgodziła się z Tanisem. Spotka się z nim.
   Zanim pół-elf ruszył w stronę ogrodu, to najpierw rzucił okiem do domu Reehsha, ku jego uldze stary rybak był gdzieś indziej. Z miejsca, w którym teraz stał, nie mógł Tanis widzieć świętowania na plaży, lecz widział połyskujące fale morskie Cieśniny Algoni. Słońce chyliło się już ku zachodowi i wkrótce zanurzy się w falach a złote światło zniknie z powierzchni wód. Miał nadzieję, że wraz z Brandellą znikną równie szybko i łatwo.
   Serce pół-elfa nagle gwałtownie załomotało. Teraz, gdy już był tak blisko wypełnienia przysięgi złożonej czarodziejowi, nagle zdał sobie sprawę, że nie ma najmniejszego pojęcia w jaki sposób ma wrócić do własnego czasu! Clotnik twierdził, że to Kishpa zrobi. Tylko jak? I kiedy? Tanis zamyślił się ciężko i wtedy dotarł do niego cichy głos.
- Jestem tutaj.
   Stała przy dalszym końcu ogródka niedaleko chaty. Zachodzące słońce prześwietlało jej włosy powodując, że ciemne loki nabierały czerwonawej poświaty – serce Tanisa zabiło jeszcze mocniej. Pośpieszył w jej stronę.
   Brandella powiedziała Kishpa, że jest zmęczona i udaje się do domu. A jeżeli ten wiedział o niej cokolwiek, to wiedział też, że kłamstwo raczej z jej ust nie pada. Niedowierzanie jednak jego samego łatwo dopadało.
   Szedł jej śladem w odpowiedniej odległości. Scowarr jednak zobaczył, że Kishpa opuszcza święto i natychmiast pognał za nim.
- Mam coś dla ciebie – zawołał śmieszny człek – Słyszałeś może o magu, który zawsze mówił nie?
- Nie.
- Mam cię! – oznajmił człowiek.
   Kishpa w tym momencie dostrzegł, jak Brandella ostro skręca ze ścieżki wiodącej do jej domu. Wzdrygnął się.
- Nie podobało ci się, co? – spytał Scowarr.
   Kishpa nie odpowiedział. Przyśpieszył kroku, skręcił szybko w prawo i podążał dalej za Brandellą.
- Mam jeszcze jeden – naciskał Scowarr.
- Nie teraz – cisnął Kishpa odganiając Scowarra ruchem ręki.
- Co ja takiego zrobiłem? – pytał Scowarr tonem urażonej niewinności.
   Ten mały człowiek, zdaniem maga, musiał mieć w żyłach krew kendera.
- Wybacz – westchnął Kishpa – Mam do załatwienia bardzo prywatną sprawę. Lepiej idź na plażę i baw się dobrze.
   Scowarr obszedł maga dokoła i stanął przed jego twarzą z przymilnym uśmieszkiem na ustach.
- Jak mogę dobrze się bawić, gdy mój ulubiony czarodziej jest na mnie zły?
   Kishpa zatrzymał się. Niechętnie.
- Nie jestem na ciebie zły – powiedział lekko już poirytowany, bowiem widział jak Brandella znika za kolejnym zakrętem.
   Wyglądało na to, że obierając bardzo dziwną ścieżkę, jednak zmierzała w stronę chaty Reehsha. Dlaczego to robiła? Wyminął Scowarra i wydłużonym krokiem ruszył dalej. Śmieszny człowiek tuż tuż za nim. Mag nie uszedł daleko gdy przejmujący krzyk zmusił go do ponownego zatrzymania.
- To Yeblidod – powiedział Scowarr oglądając się przez ramię.
   Krasnoludka szła ku nim na niepewnych nogach i z oczami opuchniętymi od płaczu.
- Kishpa, wróć – błagała – Wróć na plażę, pomóż mojemu Mertwigowi.
- Nowe kłopoty? – spytał mag.
- On cię potrzebuje – wychlipała.
   Ciągnęła jego szatę, chwytała dłoń, łkała z przerażenia i bólu. Kishpa desperacko pragnął podążyć za Brandellą, lecz nie miał serca wystarczająco twardego, by odmówić pomocy żonie przyjaciela. Rzucił jeszcze zmartwione spojrzenie w stronę gdzie odeszła ukochana i ciężkim westchnieniem zawrócił za Yeblidod.

- Po prostu nie mogę odejść bez pożegnania – smutno stwierdziła Brandella wpatrując się w połyskującą powierzchnię morza.
   Siedzieli z Tanisem w tak całkowitej ciszy, że małe stadko mew wylądowało tuż obok na odpoczynek. Maszerowały teraz po piasku w kierunku ich stóp mając najwyraźniej nadzieję na jakieś resztki jedzenia. Tanis zdawał sobie sprawę, że mają bardzo mało czasu. Wiedział też jednak jak trudno jest się rozstawać bez pożegnania. Myślał teraz o gwałtownym odejściu Kitiary. Czarne, twarde oczy mew przypominały gniewne spojrzenie gwałtownie maszerującej precz Kit.
   Brandella dostrzegła smutek w jego twarzy i chyba rozpoznała bratnią, równie doświadczoną duszę.
- Czy to rozstanie jest najgorsze, czy brak pożegnania? – spytała rzeczowym tonem.
- I to, i to – roześmial się chrapliwe na wspomnienie pożegnalnego ciosu Kitiary – Ale koniec końców – ciągnął zamyślony – lepiej powiedzieć co się czuje i usłyszeć odpowiedź. Bez takich słów jako oparcia – na dobre czy złe – to po prostu dryfujesz bez celu.
   Brandella ciaśniej owinęła się szalem.
- Ty też dryfujesz? – spytała.
   Martwa cisza z jego strony była wystarczającą odpowiedzią. Brandella wykonała ruch jakby chciał ująć go za rękę, lecz chyba pomyślała jeszcze raz i tylko cicho siadła. Tkaczka nie przypominała żadnej kobiety, jaką dotąd spotkał. A jednak nie mogła być jego a to doprowadzało go do szały.
   Przerwała niezręczną ciszę pytaniem.
- Co powinnam zrobić?
   Tanis najpierw ciężko westchnął nim zdecydował się na odpowiedź.
- Zostaw list. Dzięki temu zawsze będzie miał twoje słowa ze sobą. Będzie miał się czego trzymać.
   Chwilę pomyślała, skinęła głową i smutno, powoli odparła.
- Tak, tak może być najlepiej. W przeciwnym razie nie wiem, czy w ogóle zdołałabym od niego odejść.
   Tanis przypomniał sobie w tym momencie o zaczarowanym instrumencie do pisania, jaki wręczył mu Kishpa. Cała banda jakichś stworów tego szuka jak powiedział mag. Miał rację; tutaj nie znajdą. Wyciągnął instrument z kieszeni tuniki i wręczył go tkaczce.
- To kiedyś należało do Kishpa – powiedział – Dał mi to bym  to zostawił w tym czasie i miejscu. Z jego dłoni w moje a ja daję w twoje. Napisz swe pożegnanie.
   Czule ujęła instrument. Był gładki, drewniany, lecz to nie poruszyło Brandelli. Chodziło tylko o to, że kiedyś należał do jej Kishpa.
- Dzięki – odparła wyraźnie walcząc ze wzruszeniem.
   Zakłopotany pół-elf odpowiedział.
- Muszę cię prosić o jedno. Kiedy już napiszesz list to zostaw ten instrument za sobą. Nie zabieraj go.
- Zrobię jak mówisz – odparła oplatając Tanisa ramionami z wdzięczności ruchem na tyle energicznym, że spłoszyła stadko mew.
   Zapach jej włosów i dotyk rąk na szyi spowodowały, że Tanis doznał zawrotu głowy. Po chwili, jakby zawstydzona, cofnęła ręce.
- Dobrze się czujesz? – spytał szeptem.
   Skinęła potwierdzająco głową, lecz nie podniosła wzroku.
- Lepiej pójdę napisać ten list.
   Pomyślał, że coś zbyt łatwo się zgodziła.
- Tak. Dobrze. Gdy będzie już gotowy przyjdź do wschodnie bramy wioski. Tam się spotkamy.
   Zdołała się oddalić ledwie o parę kroków gdy za nią zawołał.
- Proszę, pośpiesz się!
   Nie był całkiem pewny czy chodziło mu w rzeczywistości o uciekający szybko czas, czy po prostu chciał ją znowu zobaczyć tak szybko jak tylko się da.

   Scowarr nie poszedł za Kishpa i Yeblidod. Obserwował Tanisa, Kishpa oraz Brandellę i był świadom każdego ruchu tej trójki. Śmieszny człowiek był błaznem, lecz nie głupcem. Wyczuwał, że szykują się kłopoty więc uznał, że jako ten, co ocalił Ankatavaka ma obowiązek im zapobiec. Nadejście Yeblidod okazało się bardzo szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Nie odciągnie to jednak maga na zbyt długo.
   Scowarr uznał, że musi działać sam. Teraz, szybko, zanim wielkie zwycięstwo jakiego był wielką częścią zostanie zepsute zdradą i morderstwem.
   Scowarr poruszał się ścieżką, która przedtem szła Brandell. Miał wciąż nadzieję, że jego najgorsze obawy jednak będą płonne. Kiedy obszedł narożnik chaty Reehsha odkrył, że jednak się ziszczą.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#25 2019-10-07 20:59:06

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 23

Pożegnalny List

   Mowa Tanisa w obronie Mertwiga poruszyła wielu elfów w Ankatavaka. Canpho zauważył jednak, że Kishpa pozostał nieporuszony; mag był ledwo zainteresowany sprawami krasnoluda i zawinąwszy czerwoną szatą opuścił zgromadzenie nie mówiąc nawet jednego, przyjaznego słowa na temat starego druha. Podczas gdy świętujący sprzeczali się między sobą stając po jednej, lub po drugiej stronie, uzdrowień zdecydował się rozwiązać problem winy lub niewinności Mertwiga raz na zawsze.
- Wysyłam posłańca po Piklakera, tego artystę – oznajmił – Kiedy tylko przybędzie to poznamy jego świadectwo co do sposobu zapłaty. Jeżeli został opłacony przedmiotami skradzionymi to Mertwig zostanie ukarany. Jeżeli natomiast przyjął zobowiązanie krasnoluda to oskarżyciel przeżyje ciężkie chwile. Niech tak będzie.
   Wszyscy wyglądali na zadowolonych decyzją Canpho. Wszyscy, poza Mertwigim.
- Nie do pomyślenia! – krzyknął wściekle – Mój honor jest kwestionowany? Mam być traktowany jak przestępca póki nie udowodnię, że jestem niewinny? Dość już tej obrazy!
   Yeblidod wyczuła, że tym razem kłopoty przerosły Mertwiga. Cały jej świat walił się w gruzy gdy wymknęła się i pognała za Kishpa. Zawsze był przyjacielem jej męża. Nie opuści go w chwili najgorszej próby.
   Gdy po krótkim dość czasie Yeblidod wróciła ciągnąc za sobą Kishpa Mertwig wciąż jeszcze głośno protestował przeciw niesprawiedliwej decyzji Canpho. Wielu ze zgromadzonych elfów odwróciło się od krasnoluda, lecz wciąż było w mocy Kishpa, by przemóc wrogość elfów wobec jego przyjaciela. Jeśli tylko tego zechce…
   Mertwig nie zauważył czarodzieja; zbyt był zajęty własną  obroną. Kishpa jeszcze usłyszał, jak stary przyjaciel mówi.
- Żyłem tutaj całe życie. Wszyscy mnie znacie. Ale teraz zdaje mi się, że jedynym przyjacielem w Ankatavaka, jakiego mam naprawdę jest dziwny obcy!
   Słysząc te słowa mag poczuł zadziwiające zawstydzenie… i wtedy usłyszał własny głos. Przerywając Mertwigowi huknął… na cały głos.
- On ma w tej wiosce więcej przyjaciół niż tylko jednego, i ja sam jestem w ich liczbie!
   Wszystkie głowy zwróciły się w stronę Kishpa. Nie na długo jednak. Krasnolud był już zbyt głęboko zraniony i urażony, by pozwolić na przemowy maga… i to bez znaczenia, co ten mógłby mieć do powiedzenia. Przenikliwym głosem Mertwig zawołał.
- Miałeś już okazję, by przemówić, Kishpa. Miałeś wiele okazji, lecz milczałeś. Sądzisz, że teraz potrzebuję twojej pomocy? Teraz, gdy już cała wieś jest przeciwko mnie?
- Nie jesteśmy przeciwko tobie – zapewniał Canpho.
   Twarze zgromadzonych bynajmniej nie popierały takiego oświadczenia uzdrowiciela.
- Ja jestem po twej stronie – oznajmił prosto Kishpa.
   Mertwig tupnął i szeroko rozłożył ramiona.
- Za późno – zawołał rozwścieczony – Za późno. Mam już dość tego miejsca. Gdybym był elfem, nic takiego by się nie zdarzyło. Nie potraktowalibyście tak obraźliwie żadnego spośród was samych. Nie zniosę tego! Nigdy więcej. Yeblidod i ja odchodzimy. Znajdziemy miejsce na nowy dom tam, gdzie będą nam wierzyć.
- Mertwig, nie! – zawołał zdruzgotany Kishpa.
- Uważasz się za mego przyjaciela? – wyzywającym tonem warknął krasnolud.
- Tak! Oczywiście!
   Kispa postąpił kilka kroków do przodu i znalazł się w zasięgu ramion byłego przyjaciela i towarzysza. Reszta elfów cofnęła się o krok lub dwa.
- Więc dopilnuj, by odesłano do mnie mego syna gdy już statek wróci – powiedział Mertwig – Takie będzie twe zadanie. Przyjmujesz je? A może – dodał nieco sarkastycznie – sprawia ci ból zajmowanie się takimi drobiazgami?
   Kispa pobladł.
- Ja… dopilnuję spraw twego syna – wyjąkał.
- Dzięki. A teraz zróbcie przejście dla Yeblidod i dla mnie. Opuszczamy Ankatavaka unosząc stąd swój honor i godność. Nie nikt nie ośmieli się gadać inaczej!
   Żona krasnoluda, wyraźnie zmieszana i nie mająca ochoty patrzeć w twarze znane od ponad stu czterdziestu lat, ujęła męża pod ramię i wraz z nim przeszła obok Canpho, minęła Kishpa, minęła pozostałych i udała się na dobrowolne wygnanie.

    Pierwszą rzeczą jaką Brandella zrobiła po przekroczeniu drzwi własnego domu był pośpieszny marsz do krosna. Zapaliła lampę i w pospiechu zajęła się nie ukończoną szarfą, którą zamierzała podarować Kishpa. Teraz będzie to pożegnalny prezent. Musi tak być, skoro tą samą szarfę nosiła już przez wszystkie lata aż do późnej starości.
   Pracując gorączkowo na krośnie, jednocześnie gorzko łkała. Łzy gorące spływały jej po policzkach i skrapiały tkaninę szarfy. Gdy już dzieł było ukończone zawierało nie tylko jej mistrzostwo, lecz i jej miłość. Czułym ruchem ułożyła szarfę na swym łóżku, kładąc na jego połowie  długiej, pierzastej poduszki. Drżącymi dłońmi ujęła kawałek pergaminu ze stołu usiadła do pisania. Słowa bynajmniej nie przychodziły z łatwością.
„ Najdroższy memu sercu,
  Gdybym miała wybór, nigdy bym cię nie opuściła. Tanis jednak przybył po mnie a ja nie mogę odmówić. Rozumiesz, przybył na twój rozkaz, wiedziony twoją magią, twoją jako starego człowieka. Powiedział, że życie, jakie tu wiedziemy, nie jest realne. To tylko twoja pamięć dawnych dni. Nawet teraz, będąc już starym czarodziejem, wciąż myślisz o mnie. Kocham cię za to… i z wielu innych powodów. Nigdy o mnie nie zapomniałeś a ja przysięgam, nigdy nie zapomnę o tobie. I zawsze będę cię kochać. Uwierz mi. Noś szarfę, którą dla ciebie utkałam i skropiłam łzami w dniu naszego rozstania. Nie płacz po mnie bowiem zawsze będę cię kochać. Na zawsze twoja
Brandella”
    Myślała nad wieloma rzeczami, które mogłaby przekazać, tak wiele wspomnień mogłaby dołączyć, by ogrzać mu duszę. Nie wiedziała od czego zacząć ani jak zakończyć. Zostawiła więc wszystko tak, jak jest. Miała nadzieję, że samo oświadczenie swej miłości, niczym, nawet żadnym wspomnieniem nie zamącone, powie mu najjaśniej o jej uczuciach. Najlepiej opisze, co czuje.
   Zostawiła liścik na szarfie i ruszyła w stronę drzwi, lecz nagle coś jeszcze przyszło jej do głowy. Popatrzyła na powałę i spojrzała na rysunek jaki namalowała tak już dawno temu. Ujrzała, jak Tanis ją unosi w dal. Sen jednak, który tak odmalowała, nie powiedział jej, czy Tanis odniesie sukces w swej misji. A jeśli mu się nie uda, jeśli zawiedzie? Jeżeli nie zdoła wydostać jej z pamięci Kishpa? A jeżeli on sam się wydostanie a ona nie; co takiego zdoła Tanis o niej zapamiętać?
   Szybkim krokiem wróciła do stołu i napisała jeszcze jeden liścik, tym razem do pół-elfa. Szybko napisała a potem jeszcze przeczytała. Zamknęła oczy dusząc w sobie emocje. Jednego mogła być absolutnie pewna; Kishpa nigdy by tego nie zrozumiał, nie wolno dopuścić by to zobaczył. Złożyła liścik i włożyła do metalowego pudełka i wtedy przypomniała sobie, że przyrządy do pisania, użyte do napisania listu, musi pozostawić. Włożyła pióro do pudełka z listem do Tanisa. Zamknęła pudełko przykrywką, wzięła je i pośpiesznie odeszła w coraz to głębszy zmierzch.
   W drodze do wschodniej bramy Ankatavaka Brandella przystanęła w miejscu, gdzie Tanis zabił gigantycznego pająka. Pomyślała, że każdy wojownik zawsze zapamięta miejsca swych bitew i tam właśnie zakopała metalowe pudełko. Jeśli to on przeżyje a ona nie, to chciała by wiedział, że nie powinien czuć się jak znoszony przez prąd i bezwładnie dryfujący przez życie.

   Przełamanie długiej przyjaźni z Mertwigiem było wystarczająco bolesne, lecz przekonanie się, że oto Brandella go opuściła było ciężarem większym, niż potrafiłby unieść. Stał teraz samotnie i cicho szlochał. W dłoniach zaciskał jaskrawo kolorową szarfę i list od ukochanej. Gorzkie myśli tabunami goniły mu głowie. W liście wciąż pisała o miłości. Cóż ona wiedziała o miłości skoro tak bezlitośnie go zostawiła? Cóż ona wiedziała o miłości skoro nagle zniknęła z przypadkowo poznanym obcym? I jeszcze ten nonsens, że jest tylko wyobrażeniem w pamięci jego własnego umysłu – jak ten pół-elf zdołał ją o czymś takim przekonać? Dlaczego Tanis sfabrykował tak koszmarne kłamstwo?
- Powinienem był pozwolić mu utonąć! – wrzasnął w stronę postaci wymalowanych na powale i ścianach przez Brandellę.
- Powinienem go zabić po stokroć za zbrodnię wykradzenia mojej Brandelli! Moje Brandelli! Nie jego! Mógł ją ogłupić sprytną gadką, lecz ona pozna się na oszustwie i wróci do mnie kochając mocnej niż kiedykolwiek. Odzyskam ją! – przyrzekał – Muszę!
   Nie poruszył się jednak. To wszystko, jej nagłe odejście, wciąż wydawało się nierealne. Popatrzył jeszcze raz na szarfę i list spoczywające w zaciśniętych dłoniach. I nagle, wrzeszcząc coś niezrozumiale, zmiął list i cisnął go wraz z szarfą pod ścianę. Nim jednak uderzyły o ścianę i opadły na podłogę pognał w ich stronę i szybko, czułym ruchem zgarnął. Przycisnął jak małe dziecko do piersi. To było wszystko, co mu z niej pozostało. Przynajmniej na razie.

   Stali przy wschodniej bramie. Ślady krwi wciąż plamiły ziemię w miejscu, gdzie wróg został pobity ledwie prę godzin temu.
- Już myślałem, że zmieniłaś zdanie – przyznał Tanis.
- Całkiem często miałam taki zamiar – odparł brandella z zakłopotaniem – gdybym nie była przyzwyczajona do magii Kishpa uznałabym wszystko, o czym mówiłeś, za majaki szaleńca. Nawet teraz jeszcze, wciąż obawiam się, czy nie składam życia w ręce kogoś, przed kim powinnam uciec.
- Żadne zapewnienia z mojej strony nie będą tu wystarczające. Dopiero gdy ujrzysz, że jesteś wolna będziesz wiedziała, że wszystko, co mówiłem jest prawdą.
   Stała spokojnie, nie wygłaszając żadnych zarzutów ani pretensji. Ramiona swobodnie opuściła po bokach. Gdzieś dalej, na polu porannej bitwy, zawołał ptak i zapadła kompletna cisza.
- Więc czekam – rzekła.
   Słońce zaszło a jedyne światło padało teraz z dwóch pochodni oświetlających wschodnią bramę. Tanis ujął jedną z nich.
- Chodź za mną. Jest miejsce do którego musimy się udać – oznajmił z pewnością w głosie, której zresztą za bardzo nie czuł – To z tamtego miejsca zabierze nas magia Kishpa.
   Ujął ją za rękę i wyprowadził z Ankatavaka wprost w gęstniejącą noc. Powietrze było łagodne i pół-elf nawet zaczął sobie wyobrażać, że oto zabiera swą kobietę na spacer pod gwiazdami. Popatrz tylko, pomyślał oglądając się przez ramię. Idzie tak chętnie, z takim uczuciem, jakby był jej mężczyzną. Co za kontrast w stosunku do Kitiary! Wojowniczka robiła tylko to, co jej sprawiało przyjemność , jeśli już, to Tanis tylko wykonywał jej chętki. Lecz Brandella… Tanis zmarszczył brwi. Gdybyż tylko ta noc mogła należeć do niego a nie do Kishpa. Cóż to takiego przychodziło mu do głowy? Przybył tu, by wykonać zadanie narzucone przez starego człowieka i nagle zaczyna się zastanawiać, czy i jak tu ukraść wspomnienia maga dla siebie. To Tanis, a nie Mertwig, powinien być sądzony, przynajmniej według pół-elfa. Lecz Brandella potrafiła się uśmiechać tak czule. Jej dłoń pasowała tak doskonale… Tanis potknął się nagle o pniak i omalże się nie wywalił.
- Nic ci się nie stało?
   Brandella zbliżyła się niosąc zapach dzikich kwiatów i goździków. Ciemność pogłębiła zieleń jej bluzki omal do czerni. W jasnej, omal porcelanowej twarzy, lśniły oczy.
- Ech, przypuszczam, że nic – odparł.
   Chcąc ukryć zakłopotanie Tanis poruszył pochodnią by obejrzeć pniak o który się prawie przewrócił. Po powierzchni pnia przeleciał cień gdy pochodnia przeszła tuż obok.
- Kotlina – powiedział pół-elf – Wygląda na to, że dochodzimy do celu. To gdzieś tu Scowarr uratował mi życie. To znaczy, że tu właśnie się pojawiłem po raz pierwszy.
   Wskazał pochodnią na środek trawiastej łąki. Z jakiegoś powodu – a Tanis miał nadzieję, że chciała przedłużyć chwile spędzone razem z nim – szli bardzo powoli w kierunku wskazanym światłem pochodni. Wciąż jeszcze trzymała go za rękę. Po chwili powiedział.
- To chyba to miejsce, gdzie się pojawiłem.
   Wziął głęboki wdech.
- Poczekaj!
   W jej twarzy, jasno teraz oświetlonej pochodnią, nie było oznak strachu. Chodziło o coś innego, lecz nie miał pojęcia o co takiego.
- O co chodzi? – spytał.
- Gdyby coś poszło źle – powiedziała Brandella.
- Nic nie pójdzie źle. Tak mnie zapewniał Kishpa…
- Posłuchaj mnie – rozkazała ciągnąc go do siebie – gdybyś wrócił do swego świata beze mnie… gdybym nie mogła opuścić pamięci Kishpa… gdybym miała zniknąć… idź do miejsca gdzie zabiłeś wielkiego pająka. Coś tam dla ciebie zostawiłam, u podnóża barykady, zakopanego w pudełku. Dla ciebie, Tanis. Rozumiesz?
- Tak – odparł.
   Umysł pół-elfa, schwytany w pułapkę jej bliskości, omal nie omdlał.
- Już czas – dodał – Jesteś gotowa?
   Zamknęła oczy i skinęła głową. Trzymając jej dłoń zawołał w ciemność.
- Kishpa! Zabierz nas! Brandella jest znowu twoja! Uwolnij ją!
   Nic się nie stało.
- Kishpa!
- Tu jestem – odparł głos Kishpa.
   Tanis poczuł falę ulgi. A więc nie pozostanie na śmierć w pamięci maga. Nagle jednak całe ciało pół-elfa zastygło w szoku. To był głos młodego maga a nie starca u progu śmierci. Na plecach Tanis poczuł nacisk czubka sztyletu.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#26 2020-04-05 17:28:38

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 24

Ścieg Czasu

- Tylko spróbuj się poruszyć – odezwał się Kishpa głosem ostrym jak jego nóż – A wbiję ci ten nóż w plecy aż jego czubek wyjdzie ci brzuchem.
   Tanis stał nieruchomo. Brandella natomiast ruszyła szybko w stronę Kishpa.
- Nie rozumiesz – błagała wyciągając ramiona do ukochanego.
   Kishpa odepchnął ją.
- Rozumiem dość – warknął – Ten pół-elf napchał ci do uszu sprytnych kłamstw a ty byłaś na tyle głupia, by ich wysłuchać.
- To nie są kłamstwa – powiedział Tanis stojąc wciąż nieruchomo – W tej chwili stoisz na drodze spełnienia swej własnej, ostatniej woli.
- Nie sądzę – parsknął Kishpa – Sądzę, że nie mamy tu do czynienia z żadną „magią”, a ty, dziwaczny obcy, stoisz właśnie na drodze do swego ostatniego tchu!
- Nie, Kishpa! – krzyknęła Brandella i sięgnęła po jego ramię.
   Tanis natychmiast odskoczył od maga a wymierzony sztylet uderzył w powietrze. Kishpa jednak też był szybki. Ruszył naprzód i gdy Tanis kończył półobrót nagle spostrzegł dostrzegł nóż tnący nań prosto do dołu. Prawa dłoń Tanisa wystrzeliła samoistnie do góry i chwyciła przegub ręki dzierżącej sztylet. Obaj mężczyźni zastygli jak zblokowani w próbie sił. Nie trwało to długo. Z tej dwójki Tanis był znacznie silniejszy więc tylko odpychając dłoń z nożem odrzucił maga wstecz i niemal zbił go z nóg.
- Mógłbym zabić cię samą magią – wrzeszczał Kishpa podnosząc się z ziemi.
   Twarz miał pociemniałą z gniewu.
- Wolę jednak ubić cię gołymi rękami. Jesteś zdrajcą i złodziejem. Zdradziłeś moją ufność i skradłeś moją kobietę.
   Kishpa runął w stronę Tanisa z wyciągniętym do przodu nożem a wtedy pomiędzy nich wpadła Brandella wrzeszcząc:
- Dość tego!
   Kishpa się nie zatrzymał. Tanis łokciem odepchnął kobietę, lecz ten ruch wystawił go na atak maga. Nim jednak zdążył się poruszyć jakaś niewielka postać wyskoczyła z mroku, zderzyła się z ramieniem Kishpa obracając go wokół jego własnej osi i ciskając go jednocześnie na kolana. To był Scowarr.
   Mag był zaskoczony i ogłupiały. Szybko jednak oprzytomniał i zerwał się na równe nogi. Małe Barki miał się jednak gorzej. Upadając walnął głową w ziemię i teraz leżał ogłuszony i krwawiący z nosa. Rozwścieczony Kishpa skoczył w stronę Scowarra z widocznym zamiarem pocięcia Małych Barków jak kawał arbuza. Tanis wystawił własne ostrze obronnym gestem i zawołał.
- Zostaw go! – rozkazał – To nie jest twój wróg. Jego jedyną zbrodnią jest fakt, że jest moim przyjacielem.
- Wystarczająca zbrodnia! – zawołał Kishpa.
- Więc i mnie musisz zabić! – powiedziała ponuro Brandella – Jestem jego przyjacielem, tak jak i ty powinieneś być.
   Stanęła przed Kishpa blokując mu drogę do nieprzytomnego człowieka, który wciąż leżał ogłuszony na leśnej ściółce.
- To jakieś szaleństwo! – wrzasnął mag.
   Odwrócił się od Scowarra i ruszył na Tanisa wygrażając pochylonym mieczem.
- Kto cię tu przysłał? – warczał Kishpa – Co to za potworna magia za tym stoi?
- Mówiłem już, nie ma w tym żadnego zła – z uporem odparł Tanis, wciąż jednak trzymając w gotowości zaczarowany miecz – No i to właśnie ty mnie tu przysłałeś!
- Bzdura! Nie wierzę w ani jedno twoje słowo!
   Krzycząc te słowa już ciął szeroko nożem w głowę Tanisa. Instynktownie chciał pół-elf zablokować cios mieczem. Nie mógł. Zniknęła czerwona poświata a miecz stał się zbyt ciężki, by mógł go unieść. Odskoczył w ostatniej chwili a nóż Kishpa tylko rozciął mu skórzaną tunikę. Mag gorzko się zaśmiał.
- Miecza nie można użyć przeciw temu, kto rzucił nań czar. Zginiesz tutaj.
   Tanis cisnął broń na ziemię, lecz twardo stał w miejscu. Nie miał zamiaru uciekać.
- On jest bezbronny – krzyknęła Brandella wyskakując przed twarz Kishpa – Nie zabijesz bezbronnego człowieka. Czyż to jest wciąż ten sam Kishpa, którego kochałam? Którego wciąż kocham?
   Wyciągnęła ramię w jego stronę, lecz je odtrącił.
- Czyż to ta sama Brandella, która mnie opuściła? Która mnie zdradziła? – krzyknął.
   Kilkoma krokami, wykonanymi zresztą z gracją kota, tkaczka przesunęła się w stronę Tanisa stając u jego boku. Podniosła oczy w niebo i zawołała.
- Kishpa! Czarodzieju mądrości i miłości, usłysz mnie swym umysłem. Wybacz samemu sobie te młodzieńczo niedoświadczone, zazdrosne, gniewne słowa. Od dawna wiem, żeś dobrym i szczodrym był i pozostajesz. I takiego na zawsze cię zapamiętam. Uwolnij mnie teraz bym zapamiętała cię tak jak ty pamiętasz mnie.
   Nikt się nie poruszył. Nawet Kishpa stał nieruchomo. Czekali na grzmot. Na błyskawicę. Na kłęby dymu. Nie stało się nic.
- Odejdź od niego – powiedział mag cicho.
   Poluzowała chwyt dłoni, lecz Tanis mocno ją przytrzymał. Powietrze nie niosło już słodkiego zapachu ziemi, Zapach przestał wręcz istnieć. Nie czuł powiewu wiatru na policzkach; przestał wiać. Nie było już tajemniczych gwiazd;  znikły w czarnej pustce. Coś się działo…
   Tanis chciał coś powiedzieć, ostrzec ich, lecz nie miał nawet szansy. Świat zniknął. Nie było światła, nie było ciemności; były tylko szare cienie. Nie było ciepła, nie było chłodu;  niczego nie czuł. Nie istniało nic poza pustką… i powolnym, nieregularnym rytmem uderzeń serca… i Brandellą. Płynęła gdzieś obok w tym nie-świecie. Trzymała go za ramię, lecz był odległa o całe mile. Wyglądała, jakby chciała koniecznie coś mu powiedzieć, niczego jednak nie mógł zrozumieć poprzez przytłaczające przygnębienie. Niezależnie nawet od swego elfiego, doskonałego wzroku, ledwie co ją dostrzegał. Kiedy zaś próbował ją bliżej przyciągnąć odkrył, że nie może nawet poruszyć ramionami.
   Próbował ją zawołać, lecz przekonał, że jego głos tonie w głuchym rytmie uderzeń niewidocznego serca. I nagle, bez żadnego ostrzeżenia, serce co to zaczęło bić szybciej. I mocniej. Mrok z wolna się rozwiewał. Wracały dźwięki, kolory i znajome widoki. Lecz jednak nie wróci widok rozszalałego z zazdrości Kishpa.
   Pamięć starego czarodzieja przeniosła się lekko – Tanis sądził, że w pełni intencjonalnie – i oto pół-elf spostrzegł, że idzie spacerem, z głową zwróconą w stronę Brandelli. Dziewczyna chciała właśnie się do niego odezwać, gdy potknął się i prawie stracił równowagę.
- Dobrze się czujesz? – spytała.
- Eee… chyba tak – odparł i poruszając pochodnią szukał przedmiotu o jaki właśnie się potknął.
   Był to zwykły pniak drzewa.
- Nie o to mi chodziło. Chodziło o ten moment, gdy wszystko pociemniało… gdy Kishpa prawie – głos jej na chwilkę uwiązł w gardle – gdy on prawie… prawie umarł.
- Bałaś się? – Tanis ują ją ja rękę.
- Nie o siebie – odparła – o Kishpa. Czułam go, jego bliskość, i to w sposób w jaki nie czułam nigdy dotąd. Mówiłam do niego. Znał moje imię. Czułam jego radość. Słyszałeś jak jego serce zaczęło bić? On tak bardzo pragnie żyć!
   Tanis szybko się wtrącił.
- I bardzo pragnie pomóc ci w pozostaniu przy życiu. Popatrz!
   Pół-elf wskazał na pieniek.
- Widzisz? Cofnął nas w czasie do momentu gdy wpadłem na ten pusty pniak drzewa. Nie chce by dopadło nas jego młodsze wcielenie. Daje nam szansę a musimy ją dobrze wykorzystać – w głowie czuł teraz gonitwę myśli – Daj mi trzy, długie paski tkaniny – zażądał.
- Po co?
- Nie mam czasu na wyjaśnienia. Po prostu daj mi je.
   Oderwała od bluzki sięgającej jej bioder trzy poszarpane tasiemki i wręczyła mu trzy kawałki zielonej tkaniny.
- Co teraz? – spytała z poważnym wyrazem twarzy.
   Tanis wziął paski tkaniny i powiedział.
- Wciśnij się w pustkę tego pniaka i zabierz ze sobą pochodnię.
   Nie wyglądała na zbyt pewną.
- A co z tobą?
- Po prostu właź tam!


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#27 2020-04-08 15:26:04

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 25

Druga Szansa

   Z pustego pnia wystrzeliła w nocne niebo struga światła. Kishpa widział ją i nadchodził powoli i ostrożnie. Zastanawiał się czy Tanis z Brandellą uciekli do tuneli u podnóża klifów. To mogłoby wyjaśnić taką strugę światła. Najwidoczniej był niezbyt daleko za nimi.
   Magia Kishpa pomagała mu ich ścigać. Gniew czynił resztę. Mag dobył noża i ruszył w stronę wściekły w stronę wabiące latarni.
   Tanis kucnął za pniakiem i skrył się w cieniu rzucanym przez pochodnię Brandelli. Usłyszał nadejście Kishpa jeszcze zanim mógł go dostrzec. Elfi wzrok po chwili pozwolił mu go również zobaczyć. Ujrzał też nóż. Nie miał zamiaru ranić maga, lecz i sam nie chciał doznać zranienia – zwłaszcza śmiertelnego – zdecydowanie nie. A już na pewno nie miał ochoty zabijać maga. Jeśli już nie z innego powodu to choćby dlatego, że taki czyn mógłby spowodować zniknięcie jego osoby z przyszłości. Chwila śmierci młodego Kishpa byłaby nieodwołalnie chwilą śmierci zarówno Tanisa jak i Brandelli.
   Dlaczego, do licha, umierający mężczyzna nie wyciąga ich z własnej pamięci? Miał już szansę, lecz tego nie zrobił. A może nie mógł. Tanis potrząsnął głową W taką ewentualność nie wierzył.
   Kishpa nadchodził i Tanis zrugał sam siebie od ostatnich za takie bujanie w obłokach. Musiał zadziałać w idealnym momencie, albo też ostrze noża utknie w jego ciele po samą rękojeść… a to jest jednak bardzo długie ostrze. Lekko zmienił pozycję. Przypominał teraz drapieżnika gotującego się do skoku na swą zdobycz.
   Kishpa nagle stanął. Zupełnie, jakby umiał wyczuć zagrożenie. Tanis uznał, że moc magii czarodzieja mogła go ostrzec. Nie miał jak się upenić, tak więc pozostał spokojny i czekał aż Kishpa wykona następny ruch.
   Mag uważnie wpatrywał się w ciemność i najwyraźniej niczego nadzwyczajnego nie dostrzegł. Powolnym krokiem ruszył w stronę pnia drzewa. Zupełnie jakby światło widoczne z jego środka miało działanie hipnotyzujące. Tanis obserwował jego powolne zbliżanie. Przesunął się głębiej w cień pnia by skryć się przed jego wzrokiem. Mag był jasno oświetlony promieniami dochodzącymi z pustego pnia, lecz Tanis wciąż czekał nieruchomo i cicho.
   Nie skrywając się już w ciemności, a może wręcz rozzuchwalony światłem, mag przyspieszył kroku. Trzy szybkie kroki przywiodły go do brzegu pnia gdzie oparł się i spojrzał w dół. Nim zdążył wzrok przyzwyczaić do światła pochodni już Tanis uniósł się z kryjówki i machnął pięścią w stronę głowy maga.
   Mocna dłoń pół-elfa już miała zaznaczyć swój ślad na głowie maga nagle coś się gwałtownie poruszyło i niewielka postać wypadła z mroku uderzając zarówno Kishpa jak i Tanisa. Siła zderzenia odrzuciła ich od siebie. Niedużą postacią okazał się Scowarr.
   Znowu.
   Tanis zdążył już o nim zapomnieć, lecz teraz cicho zaklął. Małe Barki ciężko walnął w ziemię i leżał teraz momentalnie ogłuszony. Po chwili się ocknął i teraz obserwował jak Kishpa i Tanis okrążają pień a każdego oświetla niesamowite światło pochodni. Mag wciąż dzierżył długi nóż, lecz Tanis nie sięgnął po miecz.
- Nie chcę cię skrzywdzić – rzekł cicho pół-elf.
- Ale ja ciebie tak – odparł rozzłoszczony mag.
- Tanis! – krzyknęła nagle Brandella.
   W powietrzu przeleciał smuga jasnego światła. Brandella cisnęła pochodnię przez rozdarciu w pniu drzewa. Działając zupełnie instynktownie mag skoczył w stronę pochodni. To go rozproszyło. Wykorzystał to Tanis i przeskoczył przed pień kopiąc jednocześnie płonący kawałek drewna w stronę Scowarra i głową uderzając w pierś Kishpa. Mag padł jak długi. Tarzali się teraz obaj na ziemi a Tanis desperacko starał się uniknąć dzikich cięć noża wciąż jeszcze znajdującego się w dłoni Kishpa.
   Nie bardzo mu się powiodło. Ostrze zraniło go w prawe ramię pozostawiając ranę, która spłynęła krwią aż do nadgarstka. Kisha zaczął się wytężać, by zadać cioc o wiele mocniejszy podczas gdy Tanis chciał zablokować wolną rękę maga. Kishp odniósł większy sukces niż pół-elf. Tym razem ostrze cięło Tanisa wysoko w plecy, przecięło tunikę i pozostawiło cienką strużkę krwi spływającą skośnie po lewym barku.
   Po raz dugi poczuł Tanis jak nóż przecina się przez jego mięśnie, poczuł ból. Z wściekłością walną maga twardą pięścią w lewy bark. Cios, zadany z siłą młota, wstrząsnął czarodziejem, lecz nie zmusił go do porzucenia noża. Tanis z kolei był tak zaabsorbowany walką o pozbawienie Kishpa ostrza, że nie zważał na jego drugą rękę. Czarodziej chwycił kamień i trzasnął Tanisa w tył głowy. Pół-elf momentalnie zwiotczał.
   Scowarr obserwował walkę opuszczając szczękę aż do brzucha. Kishpa, uwięziony pod ciałem pół-elfa, desperacko starał się przeciwnika zepchnąć z siebie. Tanis pewnie nawet nie wiedział teraz ani gdzie jest, ani z kim walczy, lecz poprzez mgłę w głowie i dezorientację po ciosie, walczył o pozycję na wierzchu. Mag ponownie walnął go kamieniem, lecz tym razem raczej w bark niż w głowę. Kolejny szok bólu otrzeźwił zamglony umysł pół-elfa. Nim mag zdołał po raz kolejny wznieść rękę do uderzenia Tanis chwycił go za włosy i mocno trzepnął parę głową o ziemię. Oczy maga zaszły mgłą. Było po walce.
- Pomóż mi – skrzeknął Tanis do Scowarra.
   Ten z trudem podniósł się z ziemi.
- Pomóc ci? – wychrypiał – W czym? Już po walce.
   Tanis chwiejnie podniósł się na kolana. Chwiał się przez chwilę po czym padł jak długi na ziemię.
- Och – krzyknął Scowarr i pośpieszył do pół-elfa – Zaraz, zaraz; zaraz ci pomogę wstać.
- Nie. Masz to – powiedział Tanis słabym głosem i wręczył mu trzy tasiemki odzienia Brandell – Zwiąż mu ramiona i nogi. Potem go zaknebluj.
   Małe Barki chwycił trzy paski tkaniny i natychmiast zabrał się do roboty. Tanis leżał obok i starał się oprzytomnieć, opanować ból i oszołomienie.
- I jak? – spytał Scowarr wskazując na skomplikowany węzeł więżący nadgarstki maga.
- Dobrze.
   Kishpa zaczął się poruszać.
- Szybciej! – nalegał Tanis – Musizz skończyć, zanim będzie w stanie rzucać zaklęcie.
   Scowarr szybko wepchnął kłąb taśmy w usta maga i gorączkowo zaczął wiązać mu nogi.
- Co ty robisz? – zawołała Brandella wydostając się z pustego pnia.
   Na jej twarz wciąż obecny strach mieszał się z widocznym gniewem.
- Upewniam się, że nie zostanę zamieniony w drzewo albo w rybę – odparł Scowarr.
- Czy to konieczne? – naciskała zwracając się w stronę Tanisa.
   Pół-elf chciał z całych sił wstać, jednak nogi miał wciąż zbyt chwiejne.
- Jeżeli chcemy mieć jakąkolwiek przewagę na starcie, to tak – odparł.
- Przewagę na starcie dokąd? – spytała, przeglądając się jednocześnie taśmom, które obezwładniały Kishpa.
   Tanis rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie, lecz tylko machnęła lekceważąco ręką.
- Być może musimy go związać, lecz ja chcę się upewnić, że te więzy nie są za ciasne. A więc przewaga na starcie dokąd? – powtórzyła?
- Do miejsca gdzie umiera stary Kishpa – wyjaśnił – To na drodze do Solace. Pomyślałem sobie, że być może musimy znaleźć się blisko tego miejsca. Że być może właśnie dlatego nie potrafi wydobyć nas z własnej pamięci; jesteśmy za daleko.
   Zmiękła na samo wspomnienie starego maga i popatrzyła w dół, na twarz swego Kishpa.
- Tak się cieszę, że dożyłeś starości – szepnęła.
- To o wiele lepsze niż możliwe alternatywy – zgodził się Scowarr, który najwyraźniej nie miał pojęcia o czy jest mowa.
- Chodźmy – powiedział Tanis – Nie może stracić ani chwili. Wiesz teraz równie dobrze jak ja, jak blisko śmierci jest nasz stary przyjaciel. Wędrówka zajmie troszkę czasu a jemu już go wiele nie zostało.
- Idę – odparła.
   Nie wstała jednak bowiem Kishpa otworzył oczy. Mimo knebla wciśniętego w usta usiłował coś powiedzieć, lecz wydobył tylko kilka, nieartykułowanych dźwięków. Pocałowała go w czoło.
- Przykro mi – powiedziała – Nie umiem ci pomóc.
   Znów chciał coś powiedzieć potrząsając głową i wbijając w dziewczynę wzrok.
- Kocham cię – powiedziała – Lecz Tanis mówi prawdę. Posłuchaj: słyszałam twoje stare, dzielne, wciąż bijące serce i mówiłam do ciebie. Czułam twoją obecność wokoło. Umierasz pamiętając wciąż jacy byliśmy. Poza tym tylko, że i mnie nie będzie kiedy ty… kiedy umrzesz. Nie chcesz tego więc posłałeś po mnie Tanisa. Wiem, że brzmi to niesłychanie, lecz taka jest prawda. Chciałabym, byś mógł w to uwierzyć.
   Oczy czarodziej zdziczały  z ogromu frustracji. Starał się wydać z siebie jakiś dźwięk, lecz było to niezrumiałe. Ze wszech sił pragnął pozbyć się knebla. Potrząsnęła głową i pogładziła go po włosach równie czarnych jak jej własne, tyle że prostych.
- Idę z Tanisem do miejsca, w którym umierasz. Prawie sto lat w przyszłość – szepnęła – On ma nadzieję, że twoja magia tam będzie lepiej działała. Nieważne, co się stanie i tak…
   Nie potrafiła nic więcej powiedzieć. Po prostu nachyliła się, objęła go i pocałowała mu oczy. Krztusił się pod kneblem, chciał do niej mówić, lecz Tanis już ją odciągnął. Kishpa zaczął się rzucać na ziemi pragnąc się natychmiast uwolnić.
- Lepiej już chodźmy – powiedział Scowarr.
- Ty nie idziesz – odparł Tanis.
- On się w końcu uwolni z więzów – powiedział Małe Barki – A kiedy już mu się to uda, to to, co zrobi ze mną wcale nie będzie przypominało żartu. A żart to mój sposób na życie. A więc idę z wami.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#28 2020-04-13 18:27:08

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 26

Gobliny o Świcie

   Nikt nigdy nie wędrował po nocy; drogi mogą być śmiertelnie niebezpieczne. Podróżny mógłby równie łatwo wpaść w jakąś rozpadlinę i złamać nogę jak i wpaść na bandę rabusiów. Tanis, Brandella i Scowarr nie mieli zbyt wielkiego wyboru. Musieli zmierzyć się z ciemnością.
   Z jedną pochodnią do oświetlenia drogi ruszyli na wschód. Nie odeszli byt daleko, gdy Brandella krzyknęła.
- Stać!
- O co chodzi? – spytał zdumiony Scowarr.
   Brązowe włosy sterczały my teraz kępkami na wszystkie strony. Znacznie bardziej przypominał komedianta niż dzielnego obrońcę Ankatavaka. Brandell skinęła mu ręką.
- Przybliż pochodnię do Tanisa.
   Zaskoczony Tanis stał nieruchomo podczas gdy Scowarr chylił pochodnię w jego kierunku.
- Dokładnie tak, jak myślałam; krew – odezwała się karcącym tonem – I dlaczegóż nic nam nie powiedziałeś?
- Ja…
   Przerwała mu machnięciem ręki.
- Nieważne. Wiem. Nie chciałeś, byśmy się o ciebie martwili. Albo też rany nie bolaą za mocno. Albo jeszcze inna, głupia wymówka. No dobrze. Zatrzymujemy się tu i teraz i czyścimy te rany. Potem je opatrzymy, żebyś tu nam nie umarł.
- Ale nie ma czasu… - Tanis znowu próbowal.
- Cisza! – rozkazała Brandella.
   To już nie była zamyślona tkaczka; Tanis ujrzał Branedelle siejącą strzałami w atakujących ludzi – czyżby to było zaledwie wczoraj?
- Zaryzykowałeś dla mnie życiem – odezwała się szorstko – Najmniejsze co teraz ja mogę zrobić dla ciebie, to zaryzykować swą przyszłość. Zatrzymujemy się!
   Sprzeczka nie miała sensu. Tanis pozwolił jej na sprawdzenie ran i oczyszczenie ich kolejnym kawałkiem tkaniny – tym razem urwanej, pomimo gorących protestów, z nowej koszuli Scowarra.
- Przynajmniej te cięcia już nie krwawią – rzekła Brandell nachylając się tak blisko, że Tanis poczuł jej oddech na skórze – Tak, czy inaczej, chciałabym mieć maść.
- Jest w porządku – zapewnił ją Tanis.
   Dłonie miała ciepłe a dotyk tak delikatny – takie lekarstwo całkiem pół-elfowi wystarczyło. Na koniec Brandella oznajmiła, że mogą wreszcie ruszyć w dalszą drogę. Maszerowali przez większość nocy zatrzymując się tylko, gdy tkaczka chciała sprawdzić rany Tanisa. W końcu jednak zmęczenie i wyczerpanie zaczęło brać nad nimi górę.
- Lepiej nam pójdzie z rana jak się przed świtem troszkę prześpimy – zasugerował Scowarr po tym, jak potknął się o kamień i wyciągnął jak długi obok ścieżki. Poterł obolałą piszczel i warknął gniewnie na kawał granitu.
- Ma rację -  zgodziła się Brandella.
   Tanis, choć dość niechętnie, jednak też przyznał rację. Znaleźli kawałek płaskiego terenu porośniętego trawą i ułożyli się na krótki spoczynek. Scowarr zaoferował się na pierwszą wartę. Zasnął natychmiast.

*****
   Tanis nagle się zbudził.  Jakiś dźwięk przebił się przez senne otumanienie. Mrugając oczami chciał przebić szary, mglisty poranek. Zobaczył, że pochodnia już zgasła. Usiadł i zaczął nasłuchiwać. Zastanawiał się, jakiż to dźwięk go budził. Czy tylko jakiś zwierzak w krzakach? A może to był tylko sen? A może Scowarr chrapał zbyt głośno?
- Chrapanie! – cicho zaprotestował – Scowarr!
   Szczupły człowiek tylko poruszył się zamamrotał. Dźwięk, który obudził pół-elfa nadbiegł znowu, dolatywał z oddali szlaku i odbijał się echem od gęstego lasu. To był krzyk, słaby, lecz nie do pomylenia.
- Wstawać! – krzyknął Tanis skacząc na równe nogi i chwytając miecz.
- Hę? – mruknął Scowarr z wciąż szklanymi oczami – Wcale nie spałem.
   Brandella ostrożnie wstała, poruszał się jak łania tak cicho jej stopy prześlizgiwały się po trawie. Nie odezwała się, lecz w jej oczach widać było pytanie.
- Za mną! Tylko cicho! – mruknął Tanis – Jeśli tylko możecie to się Noe  pokazujcie.
   Ledwie skończył ruszył biegiem w stronę szlaku. Pochwę miecza zostawił, ostrze teraz połyskiwało nagie w oczekiwaniu walki. Drzewa migał obok niego, gdy gnał szlakiem. Krzyk stawał się głośniejszy. Zbliżał się, zwolnił. Krzyk dobiegał chyba tuż zza zakrętu. Szlak zakręcał, więc i on tam skoczył – prosto na bandę czterech goblinów atakujących krasnoluda. To był Mertwig. Obok była Yeblidod. Krzyczała głośno i ciskała w oranżowe stwory kamieniami. Mertwig krwawił, lecz wciąż walczył z napastnikami, lecz było ich po prostu za wielu na jednego, rannego krasnoluda. Wywijał ciężkim, bojowym toporem, lecz to nie wystarczyło. Odniósł już sporo ran od noży a złamany ząb goblina sterczał mu z nogi. Mimo to walczył.
   Tanis ruszył do szarży, wrzeszcząc przekleństwa z każdym ruchem miecza. Dwa stwory, które znajdowały sporo uciechy póki warunki walki im sprzyjały, nie bardzo zwróciły uwagę na kolejnego przeciwnika. Dwóch na jednego to nie są złe proporcje a poza tym wyczerpany krasnolud wkrótce padnie. Najwyższy z goblinów, pomarańczowe monstrum o żółtych oczach, stał najbliżej Tanisa. Obrócił się by stawić czoła pół-elfowi trzymając szeroki miecz w jednej dłoni oraz pałkę przypominającą ludzką piszczel w drugiej. Jednym ruchem nadgarstka wysoki goblin cisnął improwizowaną maczugę prosto w kierunku głowy Tanisa. Wirowała w powietrzu a pół-elf jednym ruchem miecza ją przeciął. 
   Goblin, który cisnął maczugą warknął coś pod nosem. Był zaskoczony obrotem sprawy. Tanis, który znał parę słów w narzeczu goblinów, tylko się ponuro uśmiechnął. Goblin warknął bowiem jedno słowo – „Szczęściarz!”
   Warknął i machnął mieczem w kierunku nadbiegającego wroga. Najwyraźniej oczekiwał, że Tanis po prostu głupio da się pociąć, lub nadziej się na miecz. Tanis nadbiegał. No, szczęściarz.
   Tanis zgrabnym piruetem uniknął krążącego czubka miecza goblina po czym zręcznie sparował jego cios. Poszedł bliżej i zwiniętą pięścią uderzył stwora w krtań. Charkoczący goblin padł jak długi. Widząc taki obrót sprawy pozostała trójka porzuciła walkę z Mertwigiem i ruszył w kierunku nieoczekiwanego zagrożenia.
   Dwa goblin zmierzały  na Tanisa. Jeden wymachiwał bojowym toporem trzymanym długą łapą a drugi szedł z zakrwawionym, szerokim mieczem. Trzeci tymczasem krążył tak, by zajść pół-elfa od tyłu. W łapach trzymał siekierę. Dość szybko znalazł się za Tanisem i uniósł broń – która po chwili padła na ziemię po tym jak goblin otrzymał cios kamieniem w bok twarzy. Cios, który złamał mu nos i kość policzkową. To Brandella cisnęła granitowy pocisk.
   Scowarr dopadł powalonego goblina, by upewnić się, że już nigdy nie wstanie. Przyklęknął obok ogłuszonego stwora i zapytał:
- To ty jesteś tym pechowym goblinem, który nawet wtedy gdy z nieba pada zupa to w łapie ma tylko widelec?
   Stwór się nie roześmiał. Nie mógł. Gardło miał już przecięte. Po chwili oczy mu zapadły w oczodoły. Był martwy.
   Dwójka pozostałych goblinów obnażyła kły; przeciwnicy wyrównali szanse. Tanis wykorzystał chwilową przewagę i nadział sztychem w brzuch bliższego z goblinów, jednak ten chwycił dłonią ostrze i, umierając nawet, nie zamierzał go puścić. Padając wykręcił się i wyrwał miecz z dłoni pół-elfa. W tym samym momencie drugi goblin uderzył Tanisa toporem trafiając w miejsce, które już wcześniej zranił Kishpa. Tanis skulił się z bólu i cofnął o krok potykając się jednocześnie o korzeń drzewa.
   Goblin chciał wykorzystać chwilę przewagi i machnął znowu. Tanis odskoczył, lecz tym razem stracił równowagę i upadł. Ostatni goblin skrzywił się złośliwie – do chwili gdy bojowy topór Mertwiga nie walnął z tyłu krusząc mu czaszkę.
- Mocne miał nerwy, tak mnie zignorować – krasnolud splunął na martwe ciało u stóp.
   Potem siadł ciężko na ziemi i jęknął. Yeblidod biegiem go dopadła. Tansi wyciągnął z uda Mertwiga złamany kieł a Yeblidod używała wszelkich mocy uzdrowienia, by ratować męża. A przynajmniej próbowała.
   Krasnolud był ciężko ranny. Sam fakt, że walczył tak dzielnie i tak długo mimo ran, dobitnie świadczył o mężnym sercu. To, że żył gdy słońce wstawało nad Krynnem było skutkiem miłości do Yeblidod.
- Drugi już raz uratowałeś mi życie – pokornie rzekł Tanis do krasnoluda.
   Mertwig potrząsnął głową i zakaszlał. Na wargach krasnoluda pokazały się smugi krwi.
- Walczyłeś dla mnie… dwukrotnie – wychrypiał – Byłeś tam… gdzie potrzebowałem… bardzo potrzebowałem pomocy. Nie zapomnę.
-  Ćśśś – uspokajała go Yeblidod – Odpocznij.
   Drzewa, spowite wczesno poranną mgiełką, chwiały się pogodnie wyraźnie kontrastując z ponurą sceną poniżej.
- Co robicie tak daleko od domu, na drodze do Solace? – wypytywała Brandella żonę Mertwiga.
- Udaliśmy się na wygnanie – odpowiedziała krasnoludzka matrona omywając jednocześnie rozpalone czoło męża wilgotną szmatką – Canpho upierał się przy śledztwie a Mertwig nie mógł ścierpieć takiej zniewagi. Wyruszyliśmy ostatniej nocy.
- Tak po prostu? – zdumiewała się Brandella – Po tylu latach?
- Tak – odpowiedziała powściągliwie Yeblidod mrużąc zieloe oczy – Nie chciałam odchodzić, lecz tak sobie życzył Mertwig. Spakowaliśmy nasze rzeczy, załadowaliśmy na wóze i wyruszyliśmy.
- Ale wasz wózek… - spytała Brandella patrząc we mgle na wesoło wymalowany, ręczny wózek – To nie jest…
   Tanis wtrącił się do rozmowy.
- Ich wózek wpadł do morza gdy oboje strali się uratować Scowarra i mnie.
   Yeblidod lekko się zarumieniła.
- Nasz sąsiad, i przyjaciel, pożyczł nam swój. Wciąż mamy przyjaciół w Ankatavaka, niezależnie od tego, w co wierzy Mertwig – dodała smutno.
Cała trójka siedziała w ciszy patrząc jak powieki Mertwiga zamigotały i opadły w niespokojnym śnie.
- Nie możecie iść dalej – odezwał się nagle Tanis do krasno ludzkiej kobiety – Mertwig jest zbyt ciężko ranny. Ty przeszłaś przez mękę. Musicie wrócić do Ankatavaka. Jego duma jest teraz mniej istotna od życia.
   Oczy Mertwiga natychmiast się otworzyły. I to szeroko.
- Nie! – jęknął chwytając dłoń Tanisa – Ja nie wrócę.
- Dlaczego? – spytała Brandella.
  Krasnolud odwrócił wzrok.
- Nie mam już przyjaciół… żadnych przyjaciół… w Ankatavaka – powiedział bez tchu.
- Oczywiście, że masz – naciskała Brandella – A co z Kishpa?
   Potrząsnął głową ze smutkiem w oczach. Oczy Brandelli wypełniły łzy. Yeblidod również.
- Kishpa i ty byliście tak blisko przez tak wiele lat… aż doszło do tego – tkaczka wyszeptała smutno.
   Dwie kobiety wstały i odeszły parę kroków obejmując się nawzajem. Mertwig patrzył w ślad.
- Gdzie jest człowiek? – spytał łapiąc dłoń Tanisa.
- Scowarr stoi na warcie. Dlaczego? Chcesz z nim rozmawiać?
   Tanis już chciał wstać.
- Nie – wychrypiał Mertwig – Tylko ty. Sam. Póki jeszcze mogę.
   Tanis się pochylił.
- O co chodzi?
   Mertwig zacisnął wargi i nachylił się w stronę pół-elfa.
- Nie mogę… nie mogę powiedzieć Yeblidod… ani Kishpa… ani nikomu – wycharczał – Lecz… lecz muszę
- Co powiedzieć? – cicho pytał Tanis.
- Prawdę. Zanim umrę. Nie mogę… nie mogę jej zabrać do mego… mego grobu.
   Tanis zaczął protestować, lecz po chwili przestał. Było już oczywiste, że krasnolud nie pożyje długo.
- Słucham – powiedział miękko.
- Jestem winny… winny – rzekł Mertwig wzruszył ramionami – Ukradłem… ukradłem, żeby kupić… kupić szklaną kule. Skłamałem. Ale nie mogę tego przyznać. Nie przed… Yeblidod. Rozumiesz?
   Tanis miał już odpowiedzieć gdy nagle nadbiegł doń Scowarr.
- Ktoś nadchodzi! – oznajmił podekscytowany – Myślę, że to Kishpa. Musimy iść!
   Ruchem ręki Tanis uciszył Scowarra. Obrócił się do Mertwiga, by powiedzieć mu, że rozumie. Tyle, że stary krasnolud był już martwy.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#29 2020-04-15 14:46:37

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 27

Powrót do Solace

   Pół-elf w pośpiechu poprowadził Brandellę i Scowarra w bezpieczne miejsce w ukryciu za stojącymi w pobliżu drzewami.
- Powinien zaraz nadejść – oznajmił Scowarr.
   Człowiek miał rację. Kishpa kroczył ścieżką odziany w powiewającą purpurową szatę, która w kiepskim oświetleniu porannego słońca wyglądała na prawie czarną. Twarz miała wyraz zawziętej determinacji. Brandella instynktownie ruszyła w jego stronę; wiedziała, co poczuje Kishpa wychodząc na polanę za zakrętem i znajdując martwego Mertwiga. Tanis chwycił ją za ramię i w porę powstrzymał.
- Yeblidod będzie tam z nim – przypomniał szeptem Brandelli.
   Skinęła głową i zaczęła cichutko łkać.
- Obejdziemy obozowisko szerokim łukiem – dodał Tanis obejmując Brandellę w pasie – Lepiej już chodźmy.
   Szli przez las z uporem, nie wiedząc nawet jak blisko za nimi może być młody Kishpa i nie mając pojęcia czy mrok nicości śmierci nie pogrąży ich nadziei wraz z umierającą pamięcią starego maga.
   Szli dwa dni aż osiągnęli lasy, w których pewnego dnia, wiele lat temu, Tanis przeżył koszmarny pożar i zaprzyjaźnił się z umierającym czarodziejem. Drzewa nie były jeszcze tak wysokie jak zapamiętał je Tanis przed pożarem. Staw też nie był tak szeroki. Jednak miejsce, na którym pewnego dnia siądzie Kishpa by uruchomić dziwny czar było łatwe do odnalezienia. Tanis zaprowadził tam Brandellę i powiedział.
- On myśli o tobie właśnie teraz i dokładnie w tym miejscu.
   Brandella przyklękła i palcami pogładziła chłodną, wilgotną trawę.
-  Ja… - zaczęła, lecz nagle zamilkła – Ja starałam się wyobrazić sobie, jak może wyglądać mój Kishpa jako stary mężczyzna.
   Bez opisania ran odniesionych w płomieniach pożaru nie mógłby Tanis w niczym jej pomóc. Już się zbierał do udzielenia odpowiedzi gdy uratował go Scowarr.
- Będziecie teraz odchodzić? – spytał stojąc na brzegu stawu.
   Robił wszystko, by jakoś ukryć smutek.
- Zamierzamy, tak – odprł Tanis – Lepiej się pożegnajmy, przyjacielu.
   Scowar stał na brzegu stawu ciskając kamienie w wodę. Nowa koszula nosiła już ślady intensywnego użytkowania lecz włosy miał zaskakująco uczesane. Cisnął ostatni kamień i podszedł do pół-elfa i Brandelli. Uściskał oboje w milczeniu.
- Nie znoszę pożegnań – powiedział – Nigdy nie są zabawne.
   Tanis skinął głową.
- Będę cię często wspominał – powiedział.
   Brandella pocałowała Scowarra w policzek. Mężczyzna ostro się zaczerwienił,
- Możesz sobie o mnie myśleć ile tylko chcesz – odparł Scowarr – Ja? Ja będę myślał o niej.
   Na przekór – a może nie; z powodu – posępnej sytuacji roześmieli się wszyscy szeroko. Oczy Scowarra wypełniły się łzami – jak utrzymywał; wyłącznie ze śmiechu.
- O, dobrze – powiedział – Nareszcie się śmiejesz. Sporo czasu ci to zabrało, Pół-Elfie.
  No i wreszcie nadszedł czas. Scowarr odstąpił wstecz i patrzył jak Tanis i Brandella biorą się za ręce i wołają do Kishpa by zabrał ich ze swej pamięci i zabrał do czasów teraźniejszych. Śpiewali jego imię.
Śpiewali do niego.
Wołali go.
Błagali go.
Nic się nie stało.
- Tak szybko z powrotem? – zażartował Scowarr.
   Tanis oddalił się las. Byle dalej od stawu. Ramiona miał obolałe ze zmęczenia a głowa mu pękała od natłoku myśli. Jak ma znaleźć drogę do starego Kishpa? Na koniec zdał sobie sprawę, że musi spojrzeć prawdzie w twarz: nigdy już nie opuści tego miejsca. Starał się i przegrał. Najlepsze, na co mógł mieć nadzieję, to życie wystarczająco długie, by mieć trochę czasu dla siebie nim przyjdzie się stoczyć w nieunikniony mrok.
   Tanis wiedział już, że to jest koniec jego jedynego świata. Poczuł koszmarną samotność. Przysiągł, że spotka starych przyjaciół po pięciu latach w Gospodzie Ostatni Dom. Tego spotkania już nigdy nie będzie. Gdy zawiedzie i się nie pojawi wszyscy będą ogromnie zdumieni. Będą martwić się, co też mogło mu się przytrafić. Kit pomyśli, że chciał jej uniknąć – jeśli oczywiście ona sam się pojawi. Sturm pewnie powie, że wyruszy na poszukiwania a Caramon natychmiast skorzysta z szansy na taką przygodę i będzie się chciał przyłączyć. Raistlin tylko się ponuro uśmiechnie. Nigdy nie pozwoli bratu nawet na rozpoczęcie takiej misji. Raistlin, hmm. Czy młody mag będzie podejrzewał, że to właśnie magia nie pozwoliła Tanisowi przybyć?  Tas poczuje się głęboko zraniony, że pół-elf nie przybył, lecz pewnie szybko o tym zapomnie. Tacy już są kenderzy.
   To Flinta martwił się Tanis najbardziej. Stary krasnolud był dla niego jak brat, ojciec, wujek i przyjaciel jednocześnie. Flintowi będzie strasznie ciężko, jeśli on nie powróci. Krasnolud był burkliwy i nieuprzejmy, był wybuchowy, lecz serce miał czułe, mogło łatwo pęknąć. I teraz pewnie pęknie. Flint będzie przypuszczał coś, o czym reszta nie będzie nawet chciała pomyśleć; skoro Tanis nie pokazał się w Gospodzie Ostatni Dom, to znaczy, że już nie żyje. Koniecznie chciał oszczędzić Flintowi choć trochę bólu, jaki czeka go odległego jeszcze dnia. I uznał, że może tego dokonać.
   Wybiegł z lasu i pognał w stronę polanki gdzie Scowarr i Brandella na niego czekali. Przepychał się między gałęziami drzew i gnał przez krzaki nie dlatego, że oto znalazł sposób jak opuścić pamięć maga, lecz dlatego, że miał zamiar wrócić do domu i zobaczyć najdroższego przyjaciela. Ze wszystkich jego przyjaciół tylko Flint Fireforge żył już w tym czasie. Krasnoludy zazwyczaj łatwo przeżywały ponad sto lat. Flint będzie oczywiście młody i dziarski – a przynajmniej na tyle dziarski, na ile w ogóle mógłby być. 
   Skoro Tanis nie dotrze na spotkanie, to może zrobić coś zamiast, może już teraz odnaleźć Flinta. Brandella i Scowarr otworzyli szeroko oczy ze zdumienia gdy biegiem do nich gnał. Właśnie przebijał się przez drzewa i okrążał brzeg stawu gdy TO się stało.
   Zmieniło się wszystko.
   Staw, drzewa, wzgórza za stawem – wszystko zniknęło i zostało zastąpione widokiem Solace! Przecież do Solace mieli jeszcze dziesięć dni szybkiego marszu! A mimo to dotarli tam w ciągu jednego mrugnięcia okiem. Wyglądało na to, że jego życzenie się spełnia. A może o to chodzi?
   Pod wielkim drzewem vallen, na którym znajdowała się Gospoda Ostatni Dom, siedzieli razem Brandella i Scowarr. Byli równie zaskoczeni jak on sam.
- Jakim cudem tu dotarliśmy? – pytał zdumiony Scowarr.
- Nie wiem – odparł Tanis – Chyba, że jest to też część pamięci Kishpa.
   Spojrzał po stopy. Nie umiał patrzyć Brandelli w oczy, gdy mówił.
- Niezależnie od tego, ile czasu nam zostało, powinnaś go spędzić z czarodziejem – miał ochotę ją objąć, przytrzymać, lecz tylko powiedział – Odnajdź go, Brandella. Niech wie, że go kochasz – a potem dodał to, co sam czuł – Tej, którą kochasz, musisz zawsze powiedzieć, że wiele dla ciebie znaczy.
   Oczy Brandelli rozbłysły.
- Zawsze.
   Twarz jej jaśniała. Tanis zastanawiał się, co też to znaczy, lecz nie został by się dowiedzieć. Wyszeptał pożegnanie i pognał przed siebie.

   Tanis załomotał w okute drzwi. Wokół płaskich kamieni wiodących do parterowego domku Flinta powiewały chwasty. Podgórski krasnolud był nieufny jeśli chodzi o mieszkanie w otoczeniu drzew; Tanis to dobrze pamiętał. Sam zapach mocnego ale wystarczał, by wciągnąć krasnoluda po spiralnych schodach do Gospody Ostatni Dom, lecz jeśli chodzi o miejsce zamieszkania zdecydowanie wolał niższe rejony.
   Dębowe drzwi były wyraźnym obrazem talentów kuziennych krasnoluda – zawiasy, ćwieki i klamki zostały wykonane po mistrzowsku.
- A któż tam? – zabrzmiał ostro znajomy głos, który w opinii pół-elfa był już zaznaczony kufle ale.
- Przyjaciel.
- Niemożliwe – odkrzyknął głos – Ja nie– hik –  lubię nikogo.
- To nieprawda – sprzeciwił się Tanis.
- Nazywasz mnie kłamcą? – Tanis usłyszał hurgot odsuwanego fotel.
- Nie – odkrzyknął pośpiesznie – Absolutnie nie. Po prostu mówię, że masz przyjaciół choć nawet o tym nie wiesz.
   Nastąpiła dłuższa cisza; krasnolud wyraźnie rozważał taką możliwość.
- Nie bardzo to możliwe -  padła odpowiedź.
   Tanis oparł zmęczone ramię o ścianę domku.
- Musimy tak gadać przez zamknięte drzwi, Flint?
- Znasz moje imię?
  Od wewnętrzne strony drzwi dał się słyszeć dźwięk szurających butów. Tanis miał nadzieję, że poirytowany krasnolud nie stoi o krok za nimi z toporem w garści. Starał się przemawiać pogodnie i zgodnym tonem.
- Och, wiem sporo więcej. Wiem na przykład, że jesteś jednym z czternaściorga rodze©stwa, braci i sióstr.
   Kolej przerwa.
- Kto ci to powiedział?
- Ty.
- Niemożliwe!
- A może byś tak otworzył drzwi?
   Tanis usłyszał odsuwanie skobla. Drzwi otworzyły się szeroko ukazując młodego, choć lekko pijanego, Flinta Fireforge’a.Pół-elf mógł teraz podziwiać twarz bez zmarszczek, nos okrągły choć jeszcze nie bulwiasty, ciało smukłe lecz już pulchnawe. Policzki jak zawsze były rumiane, broda krzaczasta a oczy jasne. Tanis nawet nie zdawał sobie sprawy z dotychczasowej samotności, póki nie ujrzał starego przyjaciela. Przepełniony emocjami wybuchnął.
- Znalazłem cię!
   Nie wywarło to na Flincie wielkiego wrażenia.
- Gratulacje. A teraz możesz mnie odznaleźć.
   Krasnolud zaczął zamykać ciężkie drzwi.
- Czekaj!
   Flint ciężko westchnął, lecz jednak przystanął.
- Czego jeszcze? O co chodzi?
- Po prostu, chcę z tobą pogadać.
   Tanis zdawał sobie sprawę, że Flint nie może go jeszcze znać, lecz i tak miał nadzieję na jakąś choćby iskierkę rozpoznania. Nic takiego w oczach krasnoluda jednak nie prześwitywało. Stojąc wciąż w drzwiach ostro popatrywał na pół-elfa.
- Nie wyglądasz znajomo. Nie brzmisz znajomo – mruknął drażliwie – A nawet nie pachniesz znajomo. Wyglądasz jak ktoś, kto ostatni stoczył zbyt wiele bitew w zbyt krótkim czasie.
   Pomimo wszystko, czuł Flint jakąś dziwną więź z pół-elfem. Być może, pomyślał krasnolud, bierze się z wielkiej potrzeby tak dobrze widocznej na twarzy obcego. Znał już uczucie takiej potrzeby. A może, pomyślał, jestem po prostu trochę pijany. Odezwał się niezbyt przyjaznym tonem.
- Pogadać? A o czym?
- Mogę wejść?
- To ja raczej wyjdę. Jeśli chodzi o interesy, to załatwiam je w gospodzie.
- Postawię ci tacę pieczonych kartofelków Otika – zaoferował Tanis.
   Krasnolud wytrzeszczył oczy a broda aż mu się zatrzęsła z podejrzenia.
- Otika? A kto to?
   Tanis potrząsnął głową. Oczywiste; przecież Otik jeszcze nie kupił Gospody.
- Nieważne – powiedział – Postawię ci ale.
   Poszli w stronę Gospody Ostatni Dom usadowionej wysoko, w gałęziach majestatycznego drzewa vallen. Dwóch starych przyjaciół, którzy mieli się dopiero spotkać w prawdziwym świecie siedziało teraz przy jednym stole, jeden zajadał pieczone ziemniaki, drugi raczył się pienisty ale. Tanis rozejrzał się po wielkiej, głównej sali gospody. Ściany pokryte były zaciekami brudnej sadzy; witrażowe szkła w oknach były tak okopcone, że nikt by nie powiedział, czy na zewnątrz jest dzień, czy noc. Podłoga wyglądała na niemytą od wielu miesięcy. A smród też temu odpowiadał.
   Nigdy jeszcze Tanis nie doceniał Otika, jak w tej chwili. Jeśli chodzi o oberżystę, to wyglądał na uczciwego, chociaż jednak bałaganiarza. Mężczyzna był wysoki, chudy, miał złamany nos i smutne, zielone oczy. Flint go zawołał.
- Hej Ty!
   Gospoda i jej właściciel nie znaczyły teraz zbyt wiele dla Tanisa. Liczyło się to, że był tu teraz wraz z Flintem Fireforge.
- A więc, czy chciałbyś kupić jakieś zabawki mojego wyroby? – pytał krasnolud przerywając tylko na kolejne łyki piwa.
- Nie. Ja… ja po prostu chciałem wiedzieć, jak ci się wiedzie – powiedział Tanis i od razu poczuł się nieco głupio.
   Flint zmrużył oczy i potrząsnął głową. Chyba właśnie myślał – a to ciężka robota po tym całym, wypitym już, kiepskim piwie.
- Chodzi mi o to – dodał Tanis niezgrabnie – jak idą ci interesy, skoro nie masz żadnego pomocnika?
- A po co mi pomocnik? Sam daję radę! Jestem w tym dobry! – bronił się krasnolud.
- Cóż. Mogą przyjść takie czasy, że będziesz chciał kogoś do pomocy z księgami, odbieraniem długów i całą resztą.
   Flint pociągnął resztę z kufla i zawołał przez ramię.
- Hej Ty, przynieś jeszcze jeden.
   Oberżysta stał tuż za nim i się przysłuchiwał.
- Nie znam się na sprawach o jakich mówiłeś, młody panie, ale Flint z pewnością będzie potrzebował kogoś, kto go stąd wyciągnie gdy wypije za dużo i zacznie się pchać do bójki.
   Zmarszczył złamany nos, złapał kufel Flinta i przetarł blat stołu ścierką, po której wyglądał jeszcze gorzej niż przedtem. Tanis się szeroko uśmiechnął. Wyciągał już zadziornego krasnoluda pewnie z każdej gospody na Ansalonie, gdy razem przemierzali kontynent. Ale ten czas nadejdzie dopiero za parę dekad.
- Któregoś dnia – zwrócił się miękko do Flinta – będziesz miał pomocnika, który zrobi dla ciebie wszystko.
   Twarz krasnoluda wykrzywił grymas niedowierzania.
- To będzie tego dnia, gdy nazwę kendera przyjacielem – parsknął.
   Tanis zakrztusił się kartoflem.
   Hej Ty dolał Tanisowi do kufla w celu przepłukania gardła. Pół-elf z wdzięcznością chwycił kufel gdy jakaś ręka spoczęła na jago prawym ramieniu.
- Szukałem cię – powiedział Kishpa.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#30 2020-04-19 20:07:10

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 28

Przyjacielska pomoc

   Tanis miał dość ciągłej ucieczki przed magiem. Co więcej, miał absolutnie dość ciągłej obecności imienia Brandelli na jego ustach. Cóż takiego czarodziej dla tej kobiety poświęcił? Cóż takiego uczynił, że ma prawo okazywania tak głębokiego uczucia? W odczuciu Tanisa Kishpa był tylko ubogim krewnym w porównaniu z nim samym jeśli chodzi o podziwianie Brandelli. A mimo to kobieta kochała Kishpa bardziej niż kogokolwiek innego. A to sprawiało ból.
   Ół-elf nie obawiał się ręki spoczywającej na ramieniu. Raczej myślał o tej drugiej. Raz już Kishpa przystawił mu nóż do pleców, może to zrobić ponownie. Tanis był w takim nastroju, że najchętniej złamałby to łapsko w tylu miejscach naraz, ile tylko by zdołał. Chwycił rękę spoczywającą na ramieniu i pociągnął całe ciało rzucając maga ponad głową. Ponad głową zaskoczonego Flinta również.
   Kishpa wylądował plecami na drewnianym stole, który rozpadł się na kawałki pod ciężarem jego ciała.
- A ja sugerowałem, żebyś to ty powstrzymywał Flinta przed bójką – skarżył sie Hej Ty, szybko licząc wartość połamanego stołu i dodając do rachunku Tanisa.
- Dobry jest – z aprobatą w głosie powiedział Flint do oberżysty.
Gdy Tanis wstał i ruszył w stronę maga krasnolud  natychmiast przygarnął kufel piwa ochronnym ruchem.
- Tak, tylko kto mi zapłaci za szkody? – narzekał oberżysta smętnie wodząc oczami po gospodzie.
   Miał najwyraźniej złe doświadczenia jeśli chodzi o bójki w barze od czasu jak poznał krasnoluda.
- Zapłacę za wszystko, co połamie – zaoferował Flint – Nie widziałem dobrej bójki od…
- Od dzisiejszego poranka – wtrącił Hej Ty.
- To pomaga na strawienie śniadania – wyjaśnił Flint – Widziałeś to uderzenie w brzuch? Ten gość, z którym właśnie piłem zdecydowanie wie jak walnąć dobry cios.
- Tego drugiego też lepiej nie spisywać na straty – zauważył oberżysta – Wygląda na takiego, co potrafi to przetrzymać.
   Tanis walczył z lodowatą furią. Na Kishpa spadała lawina ciosów, na zmianę, na brzuch i na głowę. Mag chwiał się po każdym ciosie, lecz nie padał i nie krwawił. A, co dziwne, również nie oddawał ciosów.
   Tanis podniósł maga nad głowę i cisnął nim o ścianę. Ten z hukiem uderzył w drewniany mur i zsunął się na podłogę.
- Przynajmniej teraz niczego nie połamał – powiedział oberżysta.
- Cały ten ruch sprawia, że staję spragniony – poskarżył się Flint, obserwując zmagania Tanisa i maga.
   Krasnolud pociągnął tęgi łyk piwa. Tanis poszedł w stronę ściany, by podnieść Kishpa. Nim jednak doszedł mag już spokojnie wstał o własnych siłach. Zaskoczony pół-elf przystanął.
- Rozsądny ruch – warknął Kishpa – Moja magia ochroniła mnie przed atakiem z twojej strony. Tylko co może uchronić ciebie przed moim?
- Magia? – zaprotestował głośno Flint skacząc na równe nogi przewracając jednocześnie stół – To nie fair! Tu nie ma mowy o magii.
   Tanis przesuwał się powoli w lewo, w stronę przewróconego krzesła, podczas gdy Kishpa szedł prosto na pół-elfa. Gdy już mag był blisko przed nim, Tanis chwycił wywrócone krzesło za nogę i trzasnął od góry na głowę maga. Krzesło rozpadło się na tuziny kawałków, lecz Kishpa tylko stał rzucał Tanisowi złośliwy uśmieszek.
   Oberżysta znowu dopisał coś do rachunku. Flint wręczył na wpół opróżniony kufel, który mężczyzna chwycił bez słowa. Flint patrzył na Tanisa i Kishpa znów się mierzą.
- Gdzie Brandella? – naciskał mag.
   Tanis poczuł szaloną satysfakcję.
- Nie wiem. Gdzieś ją zubiłeś.
   Pół-elf nie dostrzegł ruchu ręki maga. Nikt nie dostrzegł. Niemniej Tanis oberwał w oko cios, który nim mocno potrząsnął. Niewidzialna pięść uderzyła go w kość policzkową z taką siłą, że niemal zemdlał. Walnęła tak potężnie, że aż zrobił pół piruetu. Cios w żołądek posłał go na kolana. A Kishpa nawet się nie poruszył. I też nie okładał go dalej, gdy już znalazł się na kolanach. Wziął tylko głęboki wdech jakby się ciężko napracował i stał cicho nad leżącym pół-elfem.
- Na brodę Reorxa! – huknął Flint i runął na Kishpa.
   Z rozbiegu uderzył głową w plecy maga. Zaskoczony Kishpa poleciał do przodu, przewrócił się i legła na Tanisie.
- Szkoda, że nie mam topora! – ryczał krasnolud.
   Mimo braku topora nie był bynajmniej bezradny. Gdy Tanis usiadł Flint wbił kolano między łopatki Kishpa wydobywając mu jęk z płuc.
- To cię nauczy kogo tu można traktować magią! – zauważył krasnolud.
   A potem wyprowadził cios, który miał trzasnąć maga w głowę. Chybił. Zamiast tego trafił Tanisa w pierś.
- Och, przepraszam – powiedział krasnolud, gdy Tanis upadł na plecy.
   W tym czasie Kishpa wymamrotał kilka słów, słów jakich Ani Tanis, ani Flint nigdy przedtem nie słyszeli. Bez żadnego ostrzeżenia Flint został uniesiony w powietrze z pleców maga. Zupełnie jakby był tylko marionetką uwiązaną do sznurków. Unosił się teraz pod powałą gospody.
- Hej, ty, opuść mnie natychmiast! – wrzeszczał.
   Oberżysta tylko wzruszył chudymi ramionami.
- Nie wiem jak – odparł.
- Jego miałem na myśli! – odkrzyknął poirytowany krasnolud.
   Machając rękami i nogami wskazywał jednocześnie na maga.
- Opuść mnie i walcz uczciwie!
- A dwóch na jednego to „uczciwie”? – spytał spokojnie Kishpa.
- Chłopak już leżał – skontrował Flint – A więc było jeden na jednego gdy cię walnąłem.
   Jeszcze raz, znowu bez powodzenia, usiłował kopnąć maga w głowę. Tanis tymczasem podjął kolejny wysiłek, by powstać na nogi. Mag chwycił w garść poły jego tuniki. Najwyraźniej chciał go przytrzymać w pionie i trzasnąć jeszcze raz.
- Kishpa! – krzyknął od drzwi nowy głos – Nie rób tego!
   Mag obrócił się twarzą w stronę drzwi. Jego oczy rozbłysły radością a szeroki uśmiech rozświetlił twarz. Puścił Tanisa i skoczył do Brandelli. Gdy to zrobił to Tanis ustał na nogach, lecz Flint nagle spadł na podłogę uderzając o drewniane dechy z ciężkim łomotem.
- Dzięki – wymamrotał pozbawiony tchu krasnolud wyciągając jednocześnie dziesiątki drzazg z brody.
- Szukałem cię wszędzie – oznajmił Kishpa biorąc Brandellę w ramiona.
   Scowarr prześlizgnął się obok kobiety i przemknął do wnętrza gospody starając się pozostawać poza wzrokiem maga. W międzyczasie niemal siłą uwolniła się z objęć Kishpa. Wyraźnie sposępniał.
- Co się dzieje? – spytał wprowadzając ją do Gospody.
   Odepchnęła go na bok i pośpieszyła do Tanisa. Delikatną ręką dotknęła rozcięcia na twarzy.
- Dlaczego to zrobiłeś? – wypytywała maga.
- Ponieważ na to zasłużył – odparł Kishpa wyzywająco – Mogłem go zabić, lecz tego nie zrobiłem. Tak czy inaczej, musi się udać w podróż. A ty – w jego głosie zabrzmiał nieskończony smutek – wraz z nim.
   Dłoń kobiety opadła ze szczęki Tanisa. Kręcone włosy obramowały nagle uradowaną twarz.
- Kishpa… nie przybyłeś tu by nas zatrzymać?
   Potrząsnął przecząco głową. Zarzuciła mu ramiona na szyję i zaczęła obcałowywać po karku, po policzkach i po ustach. Tanis, chwiejąc się jeszcze na nogach, odwrócił się i padł na krzesło.
- Próbowałem wam to powiedzieć, gdy jeszcze miałem ten knebel w ustach – wyjaśniał Kishpa – Tylko, że żadne z was nie miało zamiaru mnie słuchać. A to co mi powiedziałaś… to miało sens. Wierzę ci. Cały czas próbowałem was dogonić by tylko to ci powiedzieć.
- To po co się ze mną biłeś? – narzekał Tanis.
- Sam zacząłeś? – warknął mag.
- Mężczyźni! – jęknęła Brandella.
   Pocałowała Kishpa jeszcze raz i wygładziła mu szatę.
- No i na nic się to i tak nie zda – melancholijnie – Nie będzie między nami żadnych pożegnań. Po prostu, nie możemy odejść. Wygląda na to…
- Mylisz się – odparł delikatnie – Możecie iść. Przynajmniej o ile moja magia okaże się wystarczająco silna.
   Tanis usłyszał czarodziej i aż zamrugał oczami. Koniecznie chciał sobie przypomnieć, co też dokładnie mówił mu dawno temu Clotnik. Powiedział, że to właśnie Kishpa przeniesie ich w aktualny czas. Nie powiedział tylko, który Kishpa. Tanis zaśmiał się szorstko. Przez cały ten czas robił wszystko niewłaściwy Kishpa pomógł im uniknąć właściwego!
- Przykro mi z powodu Mertwiga – powiedziała poważnie Brandella wciąż gładząc twarz ukochanego.
   Mag opuścił głowę.
- To kolejny powód, dla którego przyszedłem z pomocą – powiedział – Myliłem się co do Mertwiga i on nie żyje. Nie mogę ryzykować tego samego błędu, jeśli chodzi o ciebie.
   Brandella go wyściskała.
- Chciałbym wiedzieć, o co tutaj chodzi – powiedział Flint.
- Tego typu historie zdarzają się ciągle w życiu każdego oberżysty – zapewniał Hej Ty krasnoluda – W końcu uczysz je ignorować.
   Podał Flintowi kolejny kufel ale. Tanis wstał na chwiejne nogi i z pomocą Scowarra pokuśtykał do miejsca gdzie Kishpa i Brandella wciąż jeszcze tonęli w objęciach. Odchrząknął, by zwrócić na siebie ich uwagę i powiedział.
- Lepiej będzie nie czekać. Jeżeli możesz nas uwolnić z pamięci starego Kishpa to lepiej zrób to szybko. 
   Mag niechętnie uwolnił się z objęć Brandelli i skinął głową.
- Nie wiem, czy mojej magii wystarczy mocy. Muszę przemyśleć wszystkie moje zaklęcia, spróbować znaleźć nowe kombinacje i konfiguracje, które mogą odnieść pożądany skutek. Nie wiem, czy jestem w stanie to zrobić.
- Ale możesz spróbować – skontrował Tanis.
- I zamierzam. Potrzebuję jeszcze chwili samotności z Brandellą.
   Tanis pokulał do krasnoluda i oberżysty stojących w pobliżu baru. Flint popatrzył na pół-elfa z wyraźną aprobatą.
- Dobry jesteś – powiedział Flint – Tylko jedna rada; najważniejsze prawo – nachylił się do Tanisa aż odór stęchłego piwa nieco wstrząsnął pół-elfem -  Nigdy nie tłucz się z czarodziejem.
   Tanis spojrzał prosto w nieco przekrwione oczy Flinta.
- A więc dlaczego skoczyłeś mi na pomoc?
   Flint wzruszył ramionami.
- Wyglądało jakby mogła ci się przydać pomocna ręka. A tak w ogóle, to kim ty jesteś?
- Na imię ma Tanis – wtrącił Scowarr, który cicho dołączył do towarzystwa – Ale wcale nie jest zabawny.
- A ty jesteś? – pytał krasnolud – To powiedz coś, by mnie rozweselić.
   Scowarr usiadł obok Flinta i zaczął mu cicho sączyć do ucha kolejną historię…
Podczas gdy Scowarr cichym szeptem zabawiał Flinta tanis podszedł w pobliże Brandelli i Kishpa. Mag ujrzał jego nadejście i niechętnie poprowadził kobietę do wyjścia z Gospody Ostatni Dom. Tanis tam dołączył i ujął dłoń kobiety. Kishpa pocałował ją ostatni raz a potem zaskoczył pół-elfa mówiąc.
-  Pół-elfie, nie powierzyłbym jej nikomu na świecie poza tobą. Dzięki, że po nią przyszedłeś. Wiedz, że robiąc to dla mnie zaryzykowałeś nie tylko swoje życie, lecz i cały swój świat. Nie sądź, że to mi umknęło.
   Tanis dotknął ramienia Kishpa.
- Żyj dobrze, pomiędzy tą chwilą a późniejszą.
   Kishpa poklepał dłoń Tanisa, lecz nie odezwał się ani słowem.  Mag odstąpił o krok, rzucił Brandelli ostatnie, kochające spojrzenie i zamknął oczy. Jego wargi zaczęły się poruszać. Początkowo Tanis niczego nie słyszał. Po chwili jednak zaczął go dobiegać słaby dźwięk cicho wymawianych w niespokojnym rytmie przedziwnych słów. Zaśpiew stawał się coraz głośniejszy.
   W tym momencie Tanis też usłyszał jak Flint ryknął gromkim śmiechem. Scowarr znalazł chętną publikę.
   Zaśpiew Kishpa brzmiał coraz głośniej. Tanis poczuł ciągniecie magicznych mocy. Po chwili umysł wypełniła mu plątanina obrazów. Zobaczył pożar obok stawu. Zobaczył popioły pływające na powierzchni wody. Słyszał szarpany oddech starego Kishpa. To wszystko było tylko niewyraźną plamą – nierzeczywistą, niedotykalną a jednak namacalną. Płynęli gdzieś wraz z Brandellą i patrzyli z wysoka w dół jakby oglądali obraz w chmurze, obraz zmieniający się wraz z wiatrem.
   Zbliżali się. Czuł już smród pozostałości po pożarze. Mógł już nawet poczuć ciepło słońca. Po chwili ziemia pod nimi wyglądał już tak realnie, że właściwie można by na niej stanąć. Nagle zorientował się, że coś uległo zmianie. Oddech ustał. Ziemia pod stopami zniknęła. Polana zniknęła. Widoki, zapachy, to wszystko zniknęło. Zniknęło wszystko poza nieprzeniknioną ciemnością i znajomym dźwiękiem bijącego serca. Tyle, że biło zbyt wolno, nieregularnie. Tanis wciąż trzymał dłoń Brandelli, lecz jej samej w ciemności nie widział.
   Kishpa, starzec poraniony ogniem, powoli przegrywał ostatnią bitwę. Nie mogli się co prawda słyszeć, lecz oboje, Tanis i Brandella, wołali Kishpa, namawiali, błagali by walczył ze śmiercią jeszcze chwilę, by żył, by zabrał ich do domu.
   Wołanie wpadło do uszu, które już nie mogły słyszeć. Kishpa był martwy. Bicie serca ustało. Tanis zorientował się, że oto mogą tak egzystować w tym nigdzie przez wieczność. Że oto czeka go wieczna podróż przez ocean czerni w głębi umysłu, który już ani myśleć, ani czuć nie może.
   Ciemność nachodziła falami, pusta, zimna i się nie kończąca… aż nagle ujrzeli jasną plamkę światła gdzieś daleko. Była maleńka, lecz jaskrawa. I zbliżała się coraz bardziej. Czy to słońce? A może księżyc? Ogień, który ich pożre?
   Wszystko, co Tanis wiedział, to fakt, że pędzą prosto w jej kierunku.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#31 2020-04-21 20:26:58

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

CZĘŚĆ III
Rozdział 29

Życie po śmierci

   Jaskrawe światło nie było gwiazdą, księżycem ani ogniem. Był to tylko otwarty koniec prawie nieskończonego korytarza. Bardzo to przypominało światło, jakie może zobaczyć ktoś z kopalni, wychodząc z długiej, ciemniej sztolni.
   Kiedy wreszcie oboje wyturlali się z ciemności, zostali ciśnięci wprost na działkę zapełnioną jaskrawo kolorowymi kwiatami. Nad nimi wznosiły się drzewa o żywo purpurowych liściach. Przez kilkanaście minut, będąc wciąż jeszcze oślepieni nagłym światłem, nie widzieli niczego poza plamami jaskrawych, żywych kolorów. Po omacku czołgali się działce kwiatów a Tanis był w stanie tylko zapytać.
- Wszystko w porządku? Nic ci się nie stało?
   Doszedł go drżący głos Brandelli. Wydobywał się gdzieś z gęstwy czerwieni, oranżu, purpury i fioletu.
- Niczego nie złamałam. A co z tobą?
   Pół-elf podjął kolejny wysiłek, żeby jakoś zogniskować wzrok, skierował go na coś przypominającego chryzantemę – nigdy jeszcze jednak nie widział kwiatu w takim odcieniu.
- Dobrze. Ze mną dobrze. A przynajmniej tak sądzę.
- Ciekawe, gdzie my jesteśmy – powiedziała Brandella przecierając dłonią oczy.
- W moim ogrodzie! – huknął gniewnie męski głos – I właśnie go rujnujecie!
   Tanis próbował poczołgać się w kierunku głosu, lecz jednocześnie rozgniatał kolanami różowe plamy. Głos stał się bardziej natarczywy.
- Nie ruszać się! Tylko wszystko pogarszacie! Zaczekajecie aż wam się oczy dostosują.
   Zrobili jak kazano. Kiedy jakoś usiedli Tanis rzucił pytanie.
- Poza tym, że to twój ogród, to co to zamiejscy?
   Nastąpiła chwila ciszy.
- Nie wiecie?
   Tanis zaprzeczył ruchem głowy.
   Ciszę przerwał krótki, barytonowy chichot.
- Cóż, to miejsce to Śmierć. Każdy, kto tu przychodzi, wie o tym.
- Kwiaty w ogrodzie Śmierci? – zdumiewał się Tanis gdy przed jego oczami powoli ukazywały się białe i czarne tulipany.
   Po chwili gdzieś odpłynęły. A może to tylko wzrok je pomijał.
- To nie może być prawda – wyjaśniała Brandella – Nie jesteśmy martwi. A przynajmniej nie sądzę, by tak było. Jesteśmy martwi, Tanis?
   Pół-elf uważnie obserwował tulipana. Gdy znowu wzrok pozwolił mu go zobaczyć, kwiat stał się lawendowy i czarny. Potrząsnął głową mając nadzieję na jakieś przejaśnienie a wtedy chmura niewyraźnego, wielokolorowego śniegu przepłynęła mu przed oczami.
- Nie mam pojęcia. Żyję nadzieją, że nie.
   Powoli oczy przestawały łzawić, mogli już obejrzeć otoczenie. Ujrzeli kwiaty, ujrzeli drzewa. I zobaczyli mężczyznę, który ostro się w nich wpatrywał. Był to człowiek w średnim wieku, z brodą okalającą podbródek, elegancko podwiniętym wąsem i muskularnymi ramionami. Z całą pewnością był w młodości dobrze zbudowanym, silnym mężczyzną. Ubrany był bardzo prosto. Nosił luźne, białe nogawice i powiewającą, też białą, koszulę.
   Do kręconych loków Brandelli przywarły tuziny kolorowych płatków. Kobieta popatrzyła na Tanisa i zachichotała. Pół-elf zdał sobie sprawę, że jego czerwono-brązowa czupryna został podobnie ozdobiona.
- Ach, możecie już oboje normalnie patrzyć? – zagrzmiał mężczyzna – A więc, proszę opuścić mój ogród.
   Brandell ostrożnie wyszła z kwiatów. Stojący obok mężczyzna okazał się przynajmniej o pół głowy wyższy od Tanisa. Brandella podjęła wysiłek zmierzający do udobruchania jego irytacji.
- Nigdy nie widziałam takich kwiatów – powiedziała – Są przepiękne.
   Przyklękła, by powąchać żółto-zielona kwiaty, których płatki przetykane były różowymi i czerwonymi splotami. Mężczyznę chyba to udobruchało bowiem uśmiechnął się do niej.
- Pochodzą z Wieku Snów – powiedział opierając dłonie na biodrach – Na Krynnie już nigdzie nie rosną. To samo dotyczy drzew.
   Powąchała kwiaty i zaskoczenie przebiegło jej po twarzy.
- Nie mają zapachu – powiedziała zdumiona i przysiadła na piętach.
- To ich wada – przyznał niechętnie przewodnik – Wyglądają wspaniale, lecz są martwe. Jak zresztą wszystko dokoła.
- Wszystko, poza nami – poprawiła Brandella z nadzieją w głosie.
   Ogrodnik rzucił im dziwne spojrzenie, obrócił się i odszedł kilka kroków.
- Jeśli nawet, to już wkrótce będziecie tego żałować.
- Dlaczego? – pytał Tanis.
   Postępował teraz za pleczystym, biało odzianym mężczyzną po ścieżce pokrytej czerwonymi płytkami, które barwą podobne były do purpury i różu roślin.
- Cóż, będziecie głodować – rzeczowo odparł mężczyzna – Tu nie ma nic do jedzenia. Nic zupełnie. Wszystko jest tu martwe: zwierzęta, owoce, nawet drzewa. Wszystko to martwe. Tak, jak i wy będziecie, jeśli się stąd szybko nie wydostaniecie.
   Pośpieszyli za odchodzącym ogrodnikiem aż doszli do podnóża niewielkiego wzgórza pokrytego w całości białymi drzewami, krzewami i kwiatami. Były tam również ciemniejsze miejsca, lecz nie za wiele.
- Jeśli to jest Śmierć, to jak można stąd odejść? – pytał Tanis – Jest jakaś droga?
   Mężczyzna zignorował Tanisa i wskazał na białe wzgórze.
- To jest moje – powiedział dumnie – Wolałbym, by było mniejsze i bielsze, lecz to było i tak najlepsze co zdołałem zrobić, gdy jeszcze żyłem – dodał skromnie.
- Bardzo miłe – niedbale odparł pół-elf zrzucając kolejne płatki z ramienia – Tylko powiedz, jak można się stąd wydostać? Musisz nam jakoś pomóc!
   Mężczyzna spokojnie zmienił kierunek marszu i podszedł do Tanisa. W ogóle nie wyglądał na kogoś zagrażającego więc Tanis nie podjął żadnych środków ostrożności. A powinien. Ramię mężczyzny wystrzeliło z szybkością błyskawicy a jego palce uchwyciły gardło pół-elfa. Ścisnął.  Tanis usiłował oderwać kościste palce napastnika z krtani, lecz ten uchwyt był jak śmierć we własnej osobie. Przed oczami pół-elfa zamigotały już błękitne plamki.
- Tanis – wołała Brandella – Ja… nie mogę się ruszyć.
   Stała ledwie parę stóp dalej. Zupełnie jakby coś ją zamroziło w połowie aktu sięgnięcia Tanisa w celu pomocy. Tanis był już na krawędzi agonii gdy mężczyzna go puścił. Tanis zachwiał się i upadł na gładką powierzchnię płytek ścieżki. Gorączkowo chwytał powietrze. Raczej wyczuł, niż zobaczył, że i ciało Brandelli zostało uwolnione z zamrożenia i teraz kobieta ostro patrzyła na mężczyznę, który oznajmił gniewnym tonem.
- Moje wzgórze to coś znacznie więcej niż „bardzo miłe”. Popatrzcie oboje na wzgórza i góry wokoło. Co widzicie?
   Tanis patrzył, lecz mówić nie mógł. Brandella odpowiedziała.
- Setki, może tysiące wysokich, ciemnych gór. Widać je w każdym kierunku – powiedziała nieśmiało.
- Bardzo dobrze - powiedział mężczyzna
   Twarz miał bez wyrazu a oczy straszliwe. Tanis zorientował się jak wspaniałym człowiekiem musiał być za życia. Usta miał wąskie i teraz zaciśnięte w gniewie. Tuż obok, jakby kontrastując z humorem ogrodnika, różowe płatki kwiatów opadły z krzewu na ziemię.
- Bardzo dobrze – powtórzył i obejmując gestem wzgórza – A moja jest niewielkie i białe. Te szczyty tam, i tam, i jeszcze tam – podkreślał każde słowo wskazaniem kościstego palca – to kłamstwa i straszne zbrodnie moich sąsiadów. Moje wzgórze reprezentuje moje wady z czasów, gdy jeszcze żyłem na Krynnie. Nie jestem doskonały. Miałem wady.
   Tanis poczuł jak oczy mu się zwężają.
- Duma? A może jeszcze porywczość? – wychrypiał siedząc wciąż na ścieżce.
   Ogrodnik rzucił mu zaskoczone spojrzenie. W oczach zapłonął mu niechętny szacunek a w kąciku warg ukazał się jakby cień uśmiechy.
- Dobre przypuszczenie – odparł mężczyzna i spokojnie kontynuował – Co do twego żądania, że jestem zobowiązany pomoc wam opuścić Śmierć, to musicie wiedzieć, że wasz los nie ma dla mnie żadnego znaczenia. A poza tym, każdy tu w końcu kiedyś trafi.
   Brandella ostrożnie postąpiła parę kroków w jego kierunku.
- Z całym, należnym szacunkiem – powiedziała z wyraźną nadzieją w głosie, że nie zdenerwuje opiekuna ogrodu – Każdy kiedyś może tu przyjść, lecz niektórzy przychodzą zanim nadejdzie ich czas. Nie mam wcale na myśli, że mogą być zbyt młodzi. Nie. Po prostu jeszcze nie należą do tego miejsca. A jeśli tak, to musi być jakaś droga wyjścia stąd. Czy mógłbyś więc nam pokazać, w jaki sposób moglibyśmy wrócić?
   Mężczyzna uważnie przypatrywał się tkaczce.
- Dobrze powiedziane. I miło powiedziane – odparł na koniec jednocześnie skłaniać się powiewającą, białą szatą – Powiedziane z szacunkiem i wdziękiem. Poza tym, może i powinienem powiedzieć wam, co wiem.
- Jesteś bardzo uprzejmy – odparła słodko Brandella przywołując cały swój wdzięk.
   Na bogów, ona chyba zamierza dygnąć, pomyślał Tanis. Wciąż jeszcze siedział na ścieżce i usiłował coś wykrztusić, lecz kobieta uciszyła go jednym spojrzeniem. Sama jednak wciąż stała. Mężczyzna wskazał palcem na horyzont, na największą i najgroźniejszą górę.
- Mówi się, że po drugiej stronie góry Fistandantilusa znajduje się portal wiodący na powrót do Życia. Jeśli chodzi o moją wiedzę, to jeszcze nikt nigdy nie poważył się zmierzyć z pomnikiem Fistandantilusa. To jego zło. Nawet sam Fistandantilus nie da mu rady. Żyje po tej stronie, zawsze w cieniu. Nigdy nie widzi słonecznego światła.
- Skoro znasz drogę powrotną do Życia – pytał zuchwale Tanis – To dlaczego sam nie próbowałeś powrotu?
   Przewodnik rzucił mu długie, twarde spojrzenie.
- Pół-elfie, ludzka strona twojej natury czasami przeważa nad elfią – skomentował.
  Tanis odetchnął cokolwiek nerwowo lecz zachował spokojną twarz. Zaczął się podnosić na wypadek, gdyby mężczyzna znów go zaatakował.
- Przeżyłem swoje życie – odpowiedział na koniec – Przeżyłem dobrze. Mógłbym już tylko się zestarzeć i dreptać na trzęsących nogach. Od tych, co tu przyszli po mnie wiem, że została po mnie dobra reputacja. Dlaczego mam to psuć? Poza ty, mam tu swoje kwiaty, spokój, zazwyczaj – tu pogroził palce Tanisowi – by się nimi zajmować. Czy taka odpowiedź cię zadowala, młody, dociekliwy niszczycielu ogrodów?
- Tak – odparł Tanis przygryzając wargę – Jeszcze tylko jedno pytanie, jeśli można?
   Mężczyzna zastanowił się a potem skinął głową. Tanis popatrzył mu w oczy i rzekł.
- Kim jesteś?
   Ogrodnik odparł beznamiętnie.
- Nazywam się Dragonbane. Huma Dragonbane. Byłem Rycerzem Solamnijskim.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#32 2020-04-22 15:56:41

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 30

Niewielkie wyrzeczenie

   Tanis aż wstrzymał oddech. Został kompletnie oszołomiony. W końcu zdołał wykrztusić:
- Huma od Lancy…
   Mężczyzna w bieli, poparty jakby zwariowanymi i zróżnicowanymi kolorami roślin, rzucił krzywe spojrzenie na pół-elf i wzniósł jedną brew.
- Tak mnie też nazywano. A więc słyszałeś o mnie?
- Tak, Ooo,tak – odparł Tanis wręcz oniemiały z wrażenia widokiem legendarnego bohatera, o którym mity powiadały, że przegnał złe smoki z Krynnu w czasie Wieku Snów.
- Miło być pamiętanym – odparł po prostu martwy Rycerz – no, ale wy teraz musicie odnaleźć waszą drogę powrotu do Życia. Jeśli się wam nie uda to wróćcie tu zobaczyć moje kwiaty. Mam najlepszy ogród w całej Śmieci!
   Spojrzał w oczy Tanisowi, odchylił głowę i głośno się roześmiał.
- A może to tylko moja duma przemawia?
 
   Maszerowali już całe godziny. Pomimo to słońce nieruchomo tkwiło dokładnie nad głowami a chmury nie przetaczały się po niebie. Martwi, którzy zaludniali ten świat nie kręcili się nigdzie. Po jakimś czasie wpadli jednak na starą, zmizerniałą kobietę ze zmierzwionymi, szarymi włosami oraz blond chłopaka o urodzie cherubina, który naprawiał koło u wozu. Wóz leżał na skrzyżowaniu dróg pod dziwnym, niebezpiecznym kątem. Drogi krzyżowały się ostro pod górę wzgórza u stóp którego płynął szybki strumień.
- Czy możecie pomóc mnie i memu wnukowi? – błagała kobieta starczym, skrzeczący m głosem.
   Ubrana była w ciemno niebieską szatę. Tanis był pewny, że taki krój nie funkcjonował już od setek lat. Kobieta ciężko opierała się o wóz. Młody chłopak, ubrany w równie przestarzały od lat ubiór, ciasno dopasowaną koszulę i spodnie kolory wyschłej krwi, wyglądał na całkiem przygnębionego.
- Jeśli zdołamy – uprzejmie odezwał się Tanis – Koło nie wygląda na jakoś bardzo uszkodzone.
   Skórę kobiety znaczyły cętki typowe dla starczego wieku a jej włosy wyraźnie straciły już barwę. Wyprostowała się teraz i odsunęła od wozu.
- Nie koło – powiedziała ostro a jej oczy łypały z nad nosa – Wóz nigdy nie zostanie naprawiony. Potrzebujemy czegoś całkiem innego.
- Och? – ręka Tanisa sama powędrowała do miecza, choć on sam nie wiedział czemu.
- Podejdź – upierała się kobieta wskazując pół-elfa.
   Brandella ujęła Tanisa pod ramię i go powstrzymała.
- Nie dowierzam jej – szepnęła Tanisowi do ucha – Popatrz jak ona coś ukrywa za plecami.
   Tanis skinął głową.
- Po prostu powiedz czego ci trzeba a ja zrobię, co będę mógł – zawołał pozostając na miejscu.
   Kobieta zmarszczyła brwi.
- Nie za wiele – powiedziała słabym głosem.
   Głos się jej załamał a na twarzy ukazał się wyraz nieskończonej melancholii.
- Tylko pewnej uprzejmości.
   Tanis poczuł, że poczucie winy owiewa go jak płatki kwiatów Humy.
- Niewielkiego wyrzeczenia – kontynuowała żałośnie – Może wasze życia.
   Towarzyszący jej mały chłopak zachichotał i radośnie potwierdził skinieniem głowy.
- Tanis, popatrz na ich oczy – ostrzegała Brandella.
   Patrząc nawet z daleka mógł pół-elf dostrzec jak oczy dziwnej pary zapalają się a w oczodołach rozbłyska jasny, błękitny płomień. Chłopak znowu się roześmiał.
- Widzę was! – zwołał radośnie do Tanisa i Brandelli – Widzę was żywych a wasze serca wciąż biją.
   Odwrócił się do starej kobiety i podniecony zaczął wykrzykiwać.
- One ciągle biją! Biją!
- Demony? – szepnęła pytająco Brandella.
   Tanis chwycił rękojeść miecza, lecz nie wydobył go z pochwy.
- Nie będę walczył ze starą kobietą i dzieckiem – powiedział.
   Jędza zachichotała wraz z chłopakiem i oboje zeskoczyli z wozu po czym powoli, zdecydowanie i z pełną pewnością siebie ruszyli w stronę Tanisa i Brandelli. Starucha powoli wyciągnęła ramię zza pleców ukazując niewielką łopatkę o brzegach wyostrzonych jak brzytwa. Wyglądała zupełnie jak makabryczna wersja jednej z dziecinnych zabawek wyrobu Flinta, coś do wykopania sporej dziury w bardzo twardej powierzchni. Przed sobą trzymała kielnię. Zupełnie jakby dzierżyła broń. Chłopak tymczasem zaczął krążyć w prawo.
- Mili ludzie – mruknęła cicho Brandella.
   Cofała się wraz z Tanisem schodząc powoli ze ścieżki wprost w wysoką trawę i w kierunku pobliskiego strumienia.
- Biją! – śpiewał chłopak
- Biją! – wtórowała jak echo stara kobieta.
   Słońce lało się na Tanisa i tkaczkę. Oboje coraz częściej przecierali rękawami spocone czoła. Brandella zaczęła słabnąć.
- Nie możemy tak bez przerwy się cofać – powiedziała.
   Z kolejnym stąpnięciem opuścili wysokie trawy i stanęli na cienkiej warstwie liści i patyków. Pod ich ciężarem nagle grunt się zapadł a patyki wydały tylko suchy trzask. Darli się dłońmi i stopami , kopali w luźne kamienie, lecz ich pęd  był zbyt wielki i na koniec znaleźli się w piętna stopowej jamie w ziemi. Nie odnieśli obrażeń; miękka, wilgotna gleba uchroniła ich przed najgorszy. Dźwignęli się szybko na kolana gdy dwie białe twarze z oczami jak błękitne płomienie pojawiły się nad nimi na brzegu jamy.
- Zadziałało, babciu! - zawołał chłopak do wiedźmy.
   A potem stanął na wyprostowanych nogach i głośno zadał pytanie.
- Czego wy od nas chcecie?
- Waszych bijących serc! – zawołała staruch wymachując łopatką – Trzymać w dłoniach bijące serce żywej istoty oznacza opuszczenie Śmierci i przejście do Życia. Na tym skrzyżowaniu czekaliśmy przez trzy tysiące i osiemdziesiąt jeden lat. Wciąż mieliśmy nadzieję, że ten dzień nadejdzie – głośno klasnęła dłońmi – Nasza cierpliwość została nagrodzona.
- Jeszcze nie, nie została -  zawołał Tanis – Nie masz pewności, że to prawdziwa opowieść. Nam powiedziano, że drogę wyjścia ze Śmierci można znaleźć po drugiej stronie góry Fistandantilusa. A powiedział to nam nie kto inny jak sam Huma od Lancy!
- Kto? – spytała stara.
   Tanis rzucił jej zdumione spojrzenie.
- No jak to? Największy bohater w dziejach Krynnu – zawołał.
   Zastanowiła się chwilę po czym pokręciła głową.
- Musiało to być już po moich czasach. Nigdy o nim nie słyszała – dodała wzruszając ramionami.
   Tanis zaczął ze złości dosłownie wychodzić z siebie.
- Nawet jeśli to prawda, jeśli nasze bijące serca zapewnią wam drogę wyjścia ze Śmierci, to nigdy ich nie dostaniecie stojąc tam gdzie jesteście. A w każdym razie nie bardziej niż my mamy szansę na ucieczkę z tej jamy.
- Błąd! – zachichotał chłopak – Osłabniecie z głodu. Musicie jeść – zauważył rozsądnie – Ja też kiedyś jadłem. Jedzenie jest dobre. Lubiłem zupy. Prawda, babciu? – spytał pociągając starą za błękitną koszulę.
- Tak – odparł i poklepała chłopaka po głowie – Uwielbiał moją zupę rybną – dumnie dodała w kierunku swych ofiar.
- Zaśniecie jeszcze zanim przyjdzie śmierć – kontynuował chłopak – A wtedy zejdziemy i łopatką babcie was rozetniemy. Trzymając wasze serca wrócimy do Życia, i będziemy jeść zupę. Prawda, babciu?
   Uśmiechnęła się i potwierdziła skinieniem głowy. Poruszenie głową poluzowało szary węzeł włosów na karku.
- Rozumiecie chyba, dlaczego jestem z niego tak dumna, co?
   Tanis usiadł na miękkiej glebie całkowicie ignorując chełpliwą dwójkę umarłych nad ich głowami. Starał się pomyśleć. Brandella klapnęła obok z głębokim westchnieniem.
- Wiem, że nie pora o tym wspominać – powiedziała – ale zaczynam się robić głodna. I jestem strasznie spragniona.
   Znowu westchnęła i ujęła w palce sznurek wiszący z miękkich, skórzanych kapci.
- To minie – powiedział Tanis - Tak, dokładnie jak my, a już przecież jesteśmy w grobie.
   Przez parę chwil siedzieli cicho i rozważali prawdę zawartą w jej słowach. W końcu Brandella ze złością walnęła pięścią w ścianę jamy. Wieli kawał błota upadł na dno jamy. Patrząc na niewielką dziurę, jaką zrobiła w ścianie grobu podniosł głowę i powiedziała.
- To jest to!
   Tanis popatrzył na nią.
- Co?
   Gorączkowo podciągnęła się do pół-elfa ignorując błoto jaki kleiło się do kolan taknych spodni.
- Strumień skręca zaraz obok jamy. Pewnie dlatego ziemia jest tak miękka i wilgotna. Nie rozumiesz? – zawołała podnosząc głos – Chyba już wiem jak możemy…
   Tanis zamknąl dłonią jej usta.
- Spokojnie – szepnął jej w ucho – Oni słuchają.
   Poczuła się skarcona, lecz skinęła głową a Tanis odjął rękę zostawiając smugę błota na policzku. Przysunęła się bliżej i zaczęła szeptać.
- Ziemia jest tu tak miękka, że może sobie stąd wykopać drogę ucieczki. Ta dwójka u góry nie będzie miała pojęcia gdzie wyjdziemy.
- Może to zająć więcej czasu niż życia zostało – ostrzegł.
- A jak długo pożyjemy jeśli nawet nie spróbujemy? – między zdesperowanymi oczami ukazała się pionowa kreska – A poza tym, masz lepszy pomysł, Pół-elfie?
   Tanis zacisnął usta i pomyślał po czym rzekł.
- Zabierzmy się za kopanie.
Tanis pursed his lips and thought. Then he said, "Let's start digging."
   Tanis kopał ziemię mieczem, który już dawno przestał świecić czerwienią, a Brandella usuwała wykopane błoto rękami. Byle dalej.
- Co wy tam robicie na dole? – warknęła starucha wpatrując się w jamę.
   Tanis i Brandella nie zwracali na nią uwagi. Kopali z szalonym zaparciem.
- Co oni robią? – spytała stara chłopaka.
- Kopią tunel – wyraził przypuszczenie młodziak.
Babka chłopaka odezwała się z grymasem samozadowolenia na twarzy.
- Będą martwi na długo przed tym jak wykopią się na powierzchnię. Głupie stworzenia.
   Ciała Tanisa i Brandelli ociekały potem gdy oboje garściami i pazurami przerzucali błoto na podobieństwo psów kopiących w poszukiwaniu kości. Im mocniej pracowali tym bardziej się pocili, a im bardziej byli spoceni tym bardziej zasychało im w gardłach.
- Jak daleko jesteśmy of jamy? – wychrypiała Brandella po kilku godzinach pracy.
  Skorupa błota dołączyła do smugi na jej twarzy, jaką zostawiło dotknięcie Tanisa.
- Powiedziałbym, że jakieś sześć stóp.
   Wilgotne ściany tunelu sprawiały, że głos brzmiał martwo. Tkaczka zadrżała. Przerwała na chwilę. Z nagle ślamazarnych palców upuściła pecynę błota.
- Nie damy rady, prawda? – spytała.
- Nie wiem – odparł Tanis – po prostu kopmy.
   Każde włókno mięsni Tanisa wrzeszczało o litość. Ciężka praca w ciasnej przestrzeni robiła swoje. Brandella nie czuła się nic lepiej, była zmordowana, paznokcie miała połamane a palce krwawiły. Błoto oblepiło już ubrania obojgu, i to zarówno z zewnątrz jak i od środka. A teraz zaczynało zaklejać oczy, uszy i usta.
- Nie wiem jak długo jeszcze dam radę – powiedziała zmęczonym głosem.
- A masz lepszy pomysł? – delikatnie zakpił Tanis powtarzając jej własne słowa.
   Nie umiał zdecydować, czy w odpowiedzi usłyszał krótki śmiech, cz raczej szloch, lecz wiedział, że kopała dalej.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#33 2020-04-25 21:35:22

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 31

Zapadlisko!

- Gdzieś tu sączy się woda – zawołała Brandella ze strachem w głosie – Słyszę jak ciurka!
   Siedząc we wnętrzu jamy nie mogli ustalić w jakim kierunku kopią. Najwidoczniej jednak kierowali się tunelem w stronę strumienia.  Grząskie błoto szybko rozmywało się w dnie tunelu a już po chwili strumień wody urósł z cienkiej strużki do niewielkiego, lecz stałego cieku. W niedługim czasie całe dno lekko opadającego tunelu zmieniło się w ciężkie błocko. Pracować dalej prawie się nie dało; ślizgali się i zjeżdżali gdy tylko próbowali kopać.
   Tanis znajdował się z przodu. Wyciągał ramiona nad głową w stronę, z której woda napływała do tunelu. Brandella była tuż za nim, wyciągała ręce i odpychała wstecz błoto, które wydobył Tanis. Zabierała je i przesuwała do tyłu tunelu. Ostatnią rzeczą jakiej by się w tej sytuacji spodziewała, to fakt, ze coś połaskocze ją w kostki i stopy; buty straciła już dawno. Krzyknęła i wierzgnęła nogą. Tanis skręcił się w ciasnocie na jeden bok; ledwie mógł dojrzeć jej umorusaną błotem twarz.
- Co się dzieje? – spytał.
- Ja… nie wiem – odparła.
   W rzeczywistości obawiała się, że blond chłopak zsunął się za nimi do jamy. W tej pozycji jak teraz, ledwie mogąc się poruszać, nawet taki dzieciak z łatwością by ich z tyłu dopadł. Łaskotanie wciąż trwało pomimo jej wierzgnięć. Przestało. Zaczęło znowu. Przestało.
   Tanis tymczasem, gorączkowo chcąc jej pomóc, obrócił się i z wysiłkiem zaczął ześlizgiwać wstecz. Po chwili był przy niej. Łaskotanie tymczasem zmieniło charakter; błoto zaczęło spadać jej na stopy wprost z powały tunelu. Wiedziała już, że cały tunel ma zamiar spaść jej wprost na stopy…
- Zapadlisko! – krzyknęła.
   Tanis za daleko nie dotarł nim usłyszał jej krzyk. Sięgnął jednak ręką i chwycił ramię kobiety. Wyrwał ją z zagrożenia dosłownie w ostatniej chwili. Kiedy już piach i błoto, które o mało co ich nie udusiło trochę opadły Brandella położyła głowę na brzuchu Tanisa i odpoczywała. Po chwili odezwała się rozpaczliwie.
- Jesteśmy w pułapce. Nie możemy się stąd wydostać; nawet nie przedostaniemy się do jamy. Kiedy woda podejdzie wyżej po prostu utopimy się.
   Tanis uważał podobnie. To już koniec kopania w tym życiu. Jedyną pociechą o jakiej mógł pomyśleć był fakt, że dwa ghoule czekające na szczycie jamy nigdy nie dostaną ich żywych. Pogładził pokryte błotem włosy Brandelli. Nie mówił nic. Oparł głowę o ziemną ścianę byle dalej od miejsca, gdzie woda przesiąkała do środka i myślał. Nie o nadchodzącej śmierci, lecz o wciąż żyjących. Kitiara. I Laurana, elfia księżniczka z którą razem dorastał a która zakochała się nim wiele lat temu. Dała mu nawet pierścień z liści złotego bluszczu, który wciąż nosił Ze sobą. Wszyscy towarzysze…
- Szkoda, że nie poznałaś Flinta – powiedział na koniec przymykając ze smutku oczy.
   Wciąż gładził włosy tkaczki. Uniosła się troszkę chcąc go dostrzec.
- Kto to jest Flint?
   To ten krasnolud w gospodzie. Był moim najbliższym przyjacielem.
- Będzie ci go brakować – powiedział po prostu – A i on będzie za tobą tęsknił. Przykro mi, że to ja jestem powodem twojej straty.
   Obwiódł palcem brzeg jej ucha.
He traced one finger around
- Nie – powiedział – Nigdy tak nawet nie myśl. Zrobiłem to, o co prosił mnie Kishpa z własnej woli. To był mój wybór. Nie ma w tym żadnej twojej winy.
- A jednak – ciągnęła.
   Dłoń pół-elfa przesunęła się na kark kobiety. Należała do Kishpa kiedy jeszcze mag żył. Może teraz, przez krótki czas jaki im jeszcze został, będzie jego.
- Powiedz, Tanis – spytała śpiącym głosem, zupełnie jakby pogodziłe się ze śmiercią – Czy w twoich czasach już zakończono wszelkie wojny?
   Roześmiał się gorzko.
- A cóż by mieli do roboty wszelcy generałowie? Z czego by żyli?
   Uniosła się na łokciu i dłonią sięgnęła przez ciemność. Jej palce znalazły męski podbródek, policze, ostro zakończone ucho.
- Nie masz za dobrego zdania o ludziach, co, Tanisie? – spytała delikatnie.
- Niektórych ludzi bardzo lubię – sprzeciwił się z powagą w głosie.
   Chciałby widzieć wyraz jej twarzy.
- Ja też – szepnęła.
   Właśnie teraz, bardziej niż kiedykolwiek, życzyłby sobie by na jej twarzy pojawił się promień światła. Nawet elfi wzrok był tu raczej bezużyteczny. Co chciała mu powiedzieć? Lub raczej, co on sam próbował usłyszeć? Zastanawiał się dlaczego jest tak strasznie nieśmiały. Dlaczego nie potrafi wobec niej być bardziej bezpośredni? Tak czy inaczej, czasu pozostało im raczej niewiele. Poziom wody wzrastał; tunel był już niemal w połowie wypełniony zimną, zbełtaną mazią. Niedługo sięgnie im do stóp.
- Ile jeszcze mamy czasu? – cicho spytała Brandella.
- Niewiele – odparł delikatnie – Może godzinę. Może mniej.
   Umysł Tanisa odpływał, dryfował swobodnie. Przypomniał sobie czasy młodości. Wraz z Lauraną poszli popływać. Woda była zimna więc tulili się do siebie na brzegu by nieco się ogrzać wzajemnie. Samo wspomnienie tego momentu odganiało grozę chwili.
- Słyszałeś coś? – spytała Brandella.
   Gwałtownie wyrwany z zamyślenia potrafił się tylko skupić na dźwięku wody sączącej się do tunelu.
- Nie – powiedział.
   Inne dźwięki nie docierały do jego uszu. Po chwili jednak zrozumiał, co kobieta ma na myśli. Dobiegał ich przytłumiony, niski dźwięk podobny do tupnięć a i woda robiła teraz chyba więcej hałasu wlewając się do tunelu w którym byli uwięzieni. Ziemia za plecami Tanisa zaczęła kawałami odpadać ze ściany. Zlepki błota ześlizgiwały się i spadały na dół a po każdym z nich do tunelu coraz szybciej wlewały się kolejne strumienie wody.
   Poziom wody wzrastał bardzo szybko. Tanis domyślił się, że śmierć nadejdzie znacznie szybciej niż się spodziewał. Woda dochodziła im do ramion a wkrótce sięgnie głów. Będzie już tylko kwestią minut gdy zakryje im usta i nosy. Przytulili się do siebie ratując resztki ciepła.
   Mlaszczący dźwięk opadającego błota nagle zmienił się w ryk. Przekopywana przez nich ściana rozpadła się szeroko a potężna fala zimnej wody wlała się do tunelu.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#34 2020-04-27 16:38:20

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 32

Tonięcie

Woda eksplodowała ze ściany tunelu z taką siłą, że cisnęła Tanisa i Brandellę na odległą ścianę ziemnego grobowca jakby byli tylko kawałkami drewna dryfującymi na wznoszącej się fali. Wpadli w spienioną wodę desperacko walcząc o utrzymanie się na powierzchni i możliwość zaczerpnięcia tchu. Tyle, że nie było powierzchni. Woda nieomal natychmiast wypełniła tunel do samego wierzchu.
   Ogromne ciśnienie wody oraz nachylenie tunelu trzymało ich jakby przygwożdżonych naprzeciw zapadłej powierzchni. Tyle, że potężna siła wody sprawiła, iż Tanis domyślił się, że w rzeczywistości istnieje droga wyjścia – jeżeli tylko zdołają płynąć pod prąd i przecisną się przez zawaloną ścianę tunelu którędy woda się doń wlewa. Płuca Tanisa płonęły żywym ogniem, ogarniała go panika spowodowana niechybną śmiercią, wzrastała mu w głowie niczym bąbel, który niebawem wybuchnie. Dłużej już nie powstrzyma oddechu.
   Błotnista woda zasłoniła nawet elfi wzrok. Musiał jednak odnaleźć Brandellę. Grzebał ręką w ciemnej, wirującej wodzie aż nagle chwycił jej jedno ramię. Holując ją odepchnął się mocno od zapadłej części tunelu i rzucił się przeciwko wściekle napływającej wodzie. Kopał nogami z całą mocą a jednym ramieniem zagarniał wodę. Prawie mu się udało dotrzeć do otworu.
   Prąd wody był jednak za mocny. Z potworną siłą cisnął ich wstecz. Ich ciała stały się tylko obijaną igraszką. Uderzyli o najdalszy koniec tunelu z taką siłą, że Tanis nie potrafił już dłużej utrzymać tchu. Jego usta się otworzyły.
   Tyle, że to samo stało się z tunelem. Zwały gruzu, które blokowały drogę ucieczki z zapadliska nagle się poddały. Zmieniły się w luźne błoto i stały szybko narastającą falą. Tanis i Brandella zostali dosłownie zmyci i walcząc o oddech płynęli znów tunelem, który wykopali. Po paru sekundach zostali ciśnięci na dno jamy. Rozkaszleli się niemal do rozerwania płuc. Odpłynęli od otworu z którego wciąż napływała błotnista woda.
   Chuda starucha i jej wnuk nachylali się właśnie nad sztolnią i uważnie obserwowali rozwój sytuacji. Patrzyli jak dno jamy szybko wypełnia się wodą. Nagle chłopak szeroko się uśmiechnął.
- Oni wciąż żyją, babciu!
- Żyją, moje dziecko – odparła – I wciąż są w naszej mocy.
   Podniosła dwa palce.
- Ich dwoje i nas dwoje – powiedziała ponuro.
   Ponieważ wody w jamie wciąż przybywało, Tanis i Brandella zostali zmuszeni do wstania mimo, że mięśnie głośno protestowały po niespodziewanym obijaniu przez kilka ostatnich chwil. Jama powoli stawała się głębokim jeziorkiem i dwójka przyjaciół musiała zacząć pływać. Po chwili byli już w wodnej windzie, której poziom powoli podnosił się do szczytu jamy!
- Co tych dwoje… tam na górze… zrobi… gdy będziemy blisko? – wysapała zmordowana Brandella.
- Cokolwiek potrafią – odparł Tanis starając się uważnie obserwować górę pomimo dławiącego go kaszlu spowodowanego brudną wodą.
   Starucha powiedziała coś do chłopaka, który skinął głową z uśmiechem. Pognali do naroża jamy, nachylili się i podnieśli coś z ziemi. Ani Brandella, ani Tanis nie mieli pojęcia ca też znalazło się w dłoniach dwójki ghouli.
- Uważaj… coś knują – wyjęczał Tanis – Bądź ostrożna.
   Jama wciąż wypełniała się wodą z niżej położonego tunelu. Woda spływała doń z łożyska nieco wyżej się znajdującego strumienia. Tanis i Brandella byli już tylko pięć stóp od krawędzi jamy. Dwie kolejne stopy i Tanis poczuł, że może już sięgnąć suchego gruntu i wyciągnąć się z wody.
- Teraz! – wrzasnęła wiedźma.
   Odchyliła się i cisnęła w Tanisa kamieniem. Kamień plasnął w wodę tuż obok jego głowy. Chłopak rzucał w Brandellę. Trafił ją poważnie w ramię a kobieta aż skrzywiła się z bólu.
- Jeszcze! – wrzeszczała starucha – celuj w głowę!
   Stało się jasne dlaczego dwójka ghouli czekała z działaniem aż tak długo. Chcieli ich ogłuszyć i wyciągnąć z wody dopiero wtedy, gdy już będą blisko brzegu jamy.
- Nurkuj! – rozkazał Tanis.
   Brandella wzięła oddech tak głęboki jak tylko mogła i zanurkowała pod wodę. Kamień trafił ją w plecy gdy głową naprzód wpadła w brudne odmęty. Tanis pospieszył zaraz za nią a ciśnięty kamień skaleczył go w ucho w  momencie, gdy twarzą wpadał już do wody. Wiedział teraz jedno; musi być tak daleko jak to tylko możliwe od tej dwójki, gdy znowu wynurzy się by zaczerpnąć powietrza.
   Płynął tylko stopę pod powierzchnią wody i na ślepo kierował się do przeciwnego brzegu jamy. Gdy poczuł pod palcami błotnistą ścianę starał się wystrzelić w górę mając nadzieję, że własny pęd wystarczy by sięgnąć brzegu i się wydostać. Miast tego zauważył, że znalazł się dokładnie pod oczekującą go dwójką wrogów, która tak pragnęła ich serc. Przewidzieli jego ruch i pobiegli na drugi brzeg jamy. Oboje dzierżyli w dłoniach kamienie wielkości pięści a byli w odległości tylko kilku stóp. Jeden kamień trafił pół-elfa w bark. Drugi ledwie minął skroń i to tylko dlatego, że odbił go wyciągniętą ręką.
   Ledwie zdążył, i to już skacząc do wody, zaczerpnąć kolejny haust powietrza. Tym razem płynął w zupełnie przypadkowym kierunku co okazało się całkiem rozsądną decyzją. Gdy się po raz kolejny wynurzył, starucha i jej  wnuk byli o dobre piętnaście stóp dalej a ciśnięte przez nich kamienie minęły go w bezpiecznej odległości.
   Tanis nie dostrzegł Brandelli. Miał tylko nadzieję, że zdążyła zaczerpnąć powietrza i ponownie zanurkować. Czekanie na nią na powierzchni było jednak kompletnie wykluczone. Wypełnił płuca trzema, szybkimi oddechami i ponownie dał nura a kamienie już leciały w jego stronę. Tanis ponownie obrał przypadkowy kierunek. Płynął głębiej, w ten sposób mógł ukryć kierunek ruchu. Płynąc głęboko dotarł do przeciwległego brzegu jamy. Płuca już płonęły mu ogniem gdy jednym kopnięciem wydostawał się na powierzchnię i sięgał suchego gruntu. Dwójki ghouli tu nie było. Miał szansę. Wbił palce w brzeg jamy i zaczął się wyciągać na brzeg gdy kamień plusnął obok bidra. Kolejny trafił go w  dłoń. Warknął tylko wyciągnął nogę z wody, zaraz potem drugą. Odtoczył się od brzegu i stanął na nogi.
   Starucha z chłopakiem już biegli w jego stronę. Chłopak ciskał kamieniami, jeden z nich przeleciał nad głową pół-elfa. Stara kobieta dzierżyła łopatkę jak sztylet. Była na to wystarczająco ostra.
   Nawet teraz Tanis nie dobyłby miecza przeciw tej dwójce. Nie miał jednak obiekci co do samoobrony. Chłopak zatrzymał się troszkę poza zasięgiem, lecz stara szła dalej z nienawiścią w oczach.
- Muszę mieć twoje serce! – wrzeszczała.
   Tanis złapał ją za nadgarstek i wykręcając rękę wyrwał jej ostrą jak brzytwa łopatkę. Skoczyła do niej, lecz tanis był szybszy. Kopnął ją do jamy gdzie natychmiast zniknęła z głośnym pluskiem.
   Podczas gdy Tanis powstrzymywał starą kobietę trzymając jej ramiona w niedźwiedzim uścisku Brandella wydobyła się z jamy pobiegła mu na pomoc. Złapała chłopaka z tyłu, podcięła mu nogi i obaliła na ziemię. Machał ramionami i kopał, lecz trzymała go mocno. Przydały się silne ramiona łuczniczki.
- Co zamierzasz z nimi zrobić? – spytała oplatając chłopaka ramieniem.
   Jego oczy płonęły gdy patrzył na Tanisa.
- Potrzebujemy czasu, żeby się oddalić.
   Popatrzył na Brandellę, ona na niego i ta sama myśli oboje natychmiast uderzyła. Z potężnym pluskiem dwójka ghouli wylądowała w jamie pełniej wody.
- Nie mogę pływać! – darła się wiedźma.
   Chłopak widać też nie bardzo bowiem właśnie oplótł jej szyję ramieniem. Wysiliła się teraz by zluzować jego chwyt.
- Umrzeć też nie możesz – krzyknął do niej Tanis.
*****
- Jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak brudna – odezwała się Brandella gdy już odeszli o milę dalej.
- Czy nie o to przypadkiem chodzi w powiedzeniu „masz błoto w oku”? – powiedział Tanis a kpiący uśmiech wykrzywił mu zmęczoną twarz.
   Spojrzała na pół-elfa i uniosła brew. Usiłowała zetrzeć pozostałości z pobytu w tunelu, lecz tylko odniosła sukces w równomiernym rozsmarowaniu błota po całej twarzy. Cienka jego warstewka zaczynała już zresztą wysychać.
- Scowarr byłby z ciebie dumny, Pół-elfie. Prawie, że wymyśliłeś żarcik.
   Parsknął.
- No i też zabawnie wyglądasz – kpiła dalej – Zwłaszcza z tymi grudami błota we włosach.
   Tanis natychmiast odpalił.
-  Też się troszkę zmieniłaś. A w każdym razie od czasu, gdy cie pierwszy raz zobaczyłem w tej ruderze Reehsha.
   Zachichotała.
- Domu letnim. Czyż to nie był istny pałac?
   Razem zaczęli się śmiać.
- Wyglądał na niemyty przynajmniej od czasów Kataklizmu.
- Cóż, my też – dołączyła.
   Teraz już gruchnęli śmiechem na całego. Szybko jednak spoważnieli, zdając sobie sprawę, że wszyscy towarzysze z Ankatavaka rozpłynęli się w nicości wraz ze śmiercią Kishpa. Maszerowali w milczeniu przez jakiś czas a słońce niezmiennie paliło wprost z góry. Krajobraz był płaski, suchy i nudny. Ledwie kilka chwastów zdołało się tu jakoś przebić przez pęknięcia w wysuszonej ziemi. Po pewnym czasie już nawet nie zadawali sobie trudu podnoszenia głów. Po prostu stąpali w ciszy, z opuszczonymi głowami.
- Może znajdziemy jakieś źródło czy strumień żeby się obmyć – powiedział w końcu Tanis.
   Skinęła głową zdrapując błoto z mokrych butów, które wyłowiła patykiem z jamy podczas gdy deska wyrwaną z wozu staruchy pół-elf odgania dwa ghoule.
- Nie miałabym też nic, żeby napić się jakiejś czystej, chłodnej wody. Ciągle mam w ustach smak błota.
- Przynajmniej było to coś do jedzenia – zażartował Tanis, któremu w brzuchu głośno zaburczało.
   Kobieta uśmiechnęła się na niewybredny żarcik. Podniosła głowę i nagle zamarła. Tanis podszedł kilka kroków i spojrzał na nią pytająco.
- Tanis… - szepnęła wskazując na drogę przed nimi.
   Spojrzał. Góra Fistandantilusa wznosiła się wysoko przed ich oczami. Nagle zdało się, że słońce nie daje ciepła. Zadrżeli pomimo jego blasku.
- Co tam jest u podnóża? – spytała cichutko Brandella.
   Popatrzył. To była wioska.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#35 2020-04-29 11:29:18

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 33

Witajcie w Yagorn

- Ciekawe, kto tu żyje.
   Tanis zastanawiał się głośno patrząc na niewielką wioskę, która rozłożyła się w połaci światła poniżej góry Fistandantilusa. Góra tymczasem była przytłaczająco wielka, i mroczna.
- Miejmy nadzieję, że są przyjacielscy – zauważyła Brandella.
   Zmęczeni, głodni i spragnieni ciężko wlekli się w stronę przedmieść jaskrawo kolorowego, uwijającego się gorączkowo osiedla. Tanis zauważył już ludzi, krasnoludy, elfy i gnomy. Wszyscy pośpiesznie wpadali i wypadali z budynków. Jakby uciekali od upału a potem pospiesznie wychodzili na główną arterię wioski. Nagle się uśmiechnął i głośno roześmiał.
   Brandella popatrzyła pytająco. Okruch wysuszonego błota spadł jej z brody prosto na umazaną ziemią bluzkę, która kiedyś była jasno zielona.
- Zważając na to, gdzie jesteśmy, to masz zaskakująco dobry humor – powiedziała.
   Musiał przyznać jej rację.
- Zawsze, gdy tylko myślałem o śmierci, wyobrażałem sobie coś w rodzaju wiecznego snu. A tutaj wiecznie świeci słońce. Nigdy nie jest ciemno – poza okolicą z tymi ponurymi wzgórzami – nie pada, wiatr nie wieje… to jak doskonały letni dzień, co dzień.
   Brandella skrzywiła się w lekko kpiarskim grymasie.
- Troszkę monotonne, nieprawda?
- Mam nadzieję, że będziemy tu tak krótko, że się nam to nie znudzi – odparł.
- STOP!
   Wrzasnął głos zza płotu. Zatrzymali się i spoglądali zdumieni na właściciela tego głosu. Malec trząsł się ze strachu, lecz stanął przed nimi i wrzasnął.
- STOP!
- Stoimy – cierpliwe odparł Tanis.
   Stworek, ledwie sięgający Tanisowi do pasa, nagle się skulił.
- Nie rań ja!
   Prawie zapadł się ze strachu w sobie.
- Krasnolud żlebowy! – krzyknęła Brandella – jak sądzisz, czego może chcieć?
   W odpowiedzi pyzata kreatura ściągnęła z ramienia skórzaną torbę i wpakowała do niej łapę. Wyciągnął zgnieciony kawałek wysuszonego ciasta.
- Magia! – skrzeknął krasnolud żlebowy – Stop!
   Tanis westchnął zrezygnowany. Brandella tymczasem przyklęknęła i wyciągnęła otwartą dłoń.
- Jak ci na imię? – spytała cicho – Mogę zobaczyć, co tam trzymasz?
   Odwróciła się troszkę w stronę Tanisa i powiedziała.
- Popatrz. On tu gdzieś znalazł jedzenie!
   Tanis lekko odchrząknął.
- Brandello, sądzę…
   Krasnolud zwinął się w drżącą kulę zwiniętą na utwardzonej, gruntowej dróżce. Tylko jedno ramię pozostawało wolne, wystające i wymachujące popsutym ciastem. Zielone oczy wyglądały spod brudnego rękawa. Brandella przyjęła to za zaproszenie.
- Popatrz – powiedziała – On proponuje…
   Tanis potrząsnął głową.
- Nie sądzę…
   Krasolud żlebowy nagle wyskoczył w powietrze, wrzasnął z całych sił.
- MAGIA!
   Po czym cisnął ciasto na ziemię i dał nura do schronienia w cieniu pobliskich schodów. Ciasto pacnęło o ziemię z głośnym trzaskiem – i pękło na pół. Wnętrze ciasta obróciło się już w pył. Brandella niepewnie wskazała nań palce i się skrzywiła. Pół-elf starał się wyglądać współczująco.
- Przypuszczam, że krasnolud żlebowy zmarł z tym ciastem w torbie – powiedział.
   Krasnolud znowu się pokazał na ulicy.
- Silna magia, wy! Zawołał wskazując na tkaczkę i Tanisa – Wy nadal tu!
  Wytrzeszczył wielki oczy.
- Magia? – spytała Brandella – A tak poza tym, to kim on jest?
   Na to pytanie padła odpowiedź nie ze strony pół-elfa, lecz od stworzenia jeszcze troszkę niższego niż krasnolud. To stworzenie przypominało muskularnego dzieciaka. Poza tym miało szpiczaste uszy, oliwkowe oczy i pomarańczowo czerwone włosy zwinięte w długą kitkę na głowie.
- To strażnik miejski. Czyż to nie interesujące? A wy dwoje skąd jesteście? Jesteście żywi, prawda? Też byłam żywa, kiedyś. Teraz jestem martwa. To też jest interesujące, lecz nie tak bardzo, jak bycie żywym – szybko gadał stwór.
- Kender – jęknął Tanis – Jestem w pułapce Śmierci z kenderem i krasnoludem żlebowym.
   Brandella pozostała na kolanach, lecz zwróciła badawczy wzrok na nowo przybyłego. Kenderzy znani są ze swej namolnej ciekawości, która zazwyczaj doprowadza ich do „znalezienia” błyszczących, często kosztownych przedmiotów, które „po prostu” wypadły z kieszenie obcych osobników, z ich toreb, sakw i pakunków. Wszystko, co jeszcze Brandella posiadała to para ubłoconych butów, lecz buty te posiadały błyszczące sprzączki, którym z kender przyglądał się upodobaniem.
- Gdzie jesteśmy? – spytała go tkaczka.
- Yagorn. Pełno tu martwych ludzi – odparł kender i pociągnął w jej stronę brudnego krasnoluda żlebowego.
   Kender chyba już przywykł do jego smrodu, lecz Brandella się wyraźnie skrzywiła.
- Śmierdzi jak martwy szczur – skarżyła się głośno.
- Dzięki za komplement – zauważyła kenderka.
   Krasnolud żlebowy schylił się i podniósł z ziemi fragment ciasta. Wyciągnął kawałek w stronę kenderki by ta okazała ciast Brandelli.
- Silna magia. Ty weźmie – stwierdził.
   Niechętnie wyciągnęła rękę.
- Dzięki – powiedziała.
   Tanis niecierpliwe przeszedł obok trójki.
- Dziwne miasto, żeby zatrudniać krasnoluda żlebowego jako strażnika. Przed kim ma on pilnować?
   Kenderka, która w międzyczasie już przeniosła wzrok na pochwę miecza Tanisa, spojrzał nań jasnymi oczami.
- Nikt brudniejszy od Clyma nie dostanie się do wsi. Oczywiście, jak dotąd to nie widzieliśmy nikogo brudniejszego niż Jard. Rada miasta jednak twierdzi, że musimy dbać o reputację. Zwłaszcza żyjąc w cieniu góry Fistandantilusa i w ogóle..
- Wielu tu przychodzi, żeby się wspinać? – spytała Brandella.
    Kenderka wyglądała na zdumioną i zainteresowaną, co było zresztą typowym wyrazem twarzy dla tej rasy.
- A dlaczego ktoś miałby chcieć to robić? Oczywiście, nie jest to zły pomysł, nie. W rzeczy samej i ja chciałabym spróbować. Jak sądzicie, co tam może być?
   Kenderka przestała badać srebrną sprzączkę, która nagle, jakimś cudem zmaterializowała się w jej dłoni. Brandella krzyknęła zdumiona po czy wyrwała z dłoni kenderki błyskotkę i szybko zapięła ją do buta. Tanis skrył uśmiech.
- O rany! To twoje? – niewinnie krzyknęła kenderka – Szczęście, że ja to znalazłam, co? Przyszliście tu, żeby wspinać się na górę?
- Szukamy portalu do Życia po drugiej stronie góry, to chyba oczywiste – wyjaśnił Tanis.
   Kenderka głośno się roześmiała. Krasnolud żlebowy również.
- Wygląda, że jesteś zabawniejszy niż sądziłeś – mruknęła ponuro Brandella do pół-elfa.
- Portal? – chichotał krasnolud żlebowy.
   Kenderka poklepała go po ramieniu a potem zwróciła się do Tanisa i Brandelli.
- Kto wam o tym gadał?
- Huma od Lancy – odparł Tanis.
   Krasnolud znów się roześmiał
- Facet od ogrodu kwiatowego? – dopytywała kenderka.
- Tak, o niego chodzi – stwierdziła Brandella.
- Każdemu mówi, że jest tym Humą. To doprawdy zdumiewające, ponieważ…
- Mówisz, że nie jest? – przerwał Tanis.
   Kenderka, dla odmiany, nic nie powiedziała. Natomiast krasnolud żlebowy rzucił Tanisowi spojrzenie pełne politowania.
- Jesteś aż tak głupi?
   W opinii Tanisa było to niezwykłe stwierdzenie jak na krasnoluda żlebowego. Pół-elf przełknął wiadomość. Po chwili, przyciszonym głosem zapytał.
- Czy to znaczy, że nie ma żadnego portalu?
- Jeżeli nawet jest, to nikt go jeszcze nie znalazł. Chociaż ja chciałabym poszukać – oznajmiła – Tylko, jak sądzę, nikt nie będzie chciał iść ze mną. A może wy?
   Spojrzała na Tanisa, prawidłowo odczytała złowrogi wyraz jego twarzy, po czym odeszła pośpiesznie potrząsając ogniście czerwoną kitką.
- Nie, chyba nie chcą – mruczała.
   Tanis odciągnął Brandellę na bok i cicho zasugerował.
- Jeśli chcemy dowiedzieć się czego ś pewnego o górze Fistandntilusa to do rozmowy musimy znaleźć kogoś innego niż krasnolud żlebowy czy kender.
   Obciągnął za skórzaną tunikę, która po wyschnięciu zmieniła się z błotniście mokrej na sztywną i suchą.
- Jest tu gdzieś w pobliżu jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy zmyć całe to błocko? – spytał kenderki.
- Och, tak – odparła entuzjastycznie – Wspaniałe miejsce?
- Gdzie?
- Łaźnie Behobiphi. Spory budynek, biały, po lewej stronie drogi. Taki z mydlanymi krzakami obok. Mydlane, bo tam właśnie Behobiphi wywala brudną wodę – kenderka dodała konfidencjonalnie – Czasami pomagam Behobiphi pilnować ubrań gości, którzy biorą kąpiel.
   Brandella wyglądała na lekko niedowierzającą.
- Wynajęli kendera do pilnowania rzeczy?
   Kenderka popatrzyła w dal.
- Cóż, może niedokładnie, wynajęli. Po prostu, pomagam z własnej ochoty. Rozumiesz, lubię być pomocna i miła. W rzeczywistości to Behobiphi czasem nawet nie wie, że tam jestem.
- Założę się, że prawie nigdy nie wie – mruknął Tanis.
   Brandella stłumiła śmiech i zwróciła się do kenderki.
- Możesz nas tam zaprowadzić? – spytała słodko a zręcznym ruchem wydobyła jednocześnie drugą sprzączkę z sakiewki stwora.
   Oliwkowe oczy rozszerzyły się do granic możliwości.
- Wow! Drugą też zgubiłaś, co? Dobrze, że byłam w pobliżu bo zgubiłabyś ją już na stałe. To znaczy…
   Mając gadającą wciąż kenderkę przed sobą a śmierdzącego jak wielkie nieszczęście krasnoluda żlebowego za sobą Tanis i Brandella weszli na główną ulicę Yagor. Nie wzbudzali wiele uwagi dopóki krasnolud żlebowy nie wskazał na nich i nie zaczął się wydzierać na całe gardło.
- Żywi! Żywi! Magia!
   Po chwili już cały tłum ciekawskich naciskał ze wszystkich stron. Kenderka miała swój dzień znajdując co i rusz rzeczy „zagubione” przez ludzi, gnomów i wszelkich innych, którzy otaczali dwójkę obcych. Na całe szczęście właśnie dotarli do Łaźni. Krasnolud żlebowy załomotał w dziewięciostopowe drzwi i pognał przerażony w dal ulicy.
   Otworzyły się drzwi. Wędrowcy zostali powitani przez ośmiostopowego minotaura opasanego jasną tkaniną. Pół-człowiek, pół-byk popatrzył na tłum otaczający Tanisa i Brandellę, dmuchnął nozdrzami i spytał zdumiony.
- Wszyscy potrzebują łaźni?
- Tylko my – odparł Tanis.
   Brandella wpatrywała się w bestię bez słowa.
- My, to znaczy, ehm, żyjący – wyjaśniał dalej pół-elf.
   Olbrzym obrócił się spokojnie i wodnistymi oczami popatrzył na przybyłą parę.
- Żyjący? – spytał – Nie widziałem nikogo żyjącego przez więcej niż trzy tysiące lat. A tu nagle, bęc, dwoje naraz!
   Ujął Tanisa i Brandellę za ręce i poprowadził do środka. Kenderka pomachała na pożegnanie.
- Czuję się zaszczycony, że zdecydowaliście się skorzystać z mojej łaźni – powiedział Behobiphi głosem pełnym szacunku – Na bogów – dodał po chwili – i rzeczywiście tego potrzebujecie, to prawda. Ośmieliłbym się powiedzieć, że jesteście raczej przybrudzeni. Czy zawsze w życiu jesteście tacy brudni? Czy tak się teraz żyje na Krynnie, tylko błoto i brud?
   Tanis uśmiechnął się i pokręcił głową.
- To skutki niedawnych wypadków. Chcielibyśmy się oczyścić, wymyć i odszukać drogę powrotną do Życia. Słyszeliśmy , że po drugiej stronie góry Fistandantilusa jest portal, który może nas tam przenieść.
- Opowieść, którą gada Huma, co?
   Minotaur wyglądał bardzo sympatycznie i współczująco, przynajmniej jak na stworzenie znane na Krynnie z krwiożerczej natury. Tanis i Brandella popatrzyli na siebie i powoli popadali w rozpacz.
- Niewielu w to wierzy – dodał minotaur i wskazał im dwie wanny pełne gorącej, namydlonej wody.
   Głos miał bardzo głęboki, niełatwo było wiele z tego wyczytać.
- Poza ty, cały ten pomysł z portalem wygląda na trochę staroświecki, nie sądzicie? – potrząsnął rogatym łbem – Nie mam pojęcia skąd wzięły początek takie plotki.
   Behobiphi rozciągną na sznurze wielką płachtę i rozdzielił obie wanny.
- Kiedy już skończycie się myć – powiedział wskazując na stertę ręczników – weźcie po jednym i wyjdźcie na tyły łaźni. Łagodny ogień pomoże wam wyschnąć.
   Minotaur miał już wyjść, gdy Tanis nagle zapytał.
- Skoro nie ma portalu, to czy jest jakaś inna droga wyjścia ze Śmieci? Jakakolwiek droga?
   Stwór zatrzymał się i ostrym kopytem przez chwilę drapał po nodze.
- Setki teorii. Może tysiące. Gnomy z Yagorn na przykład już od tysięcy lat pracują nad maszyną mającą im pomóc w powrocie do Życia. Właściwie chyba powinna działać. Zauważyliście, że słońce tu nigdy nie schodzi do horyzontu?
   Tanis w zamyśleniu skinął głową.
- Cóż, gnomy uważają, że kiedy w Śmierci nadejdzie noc, to musi wzejść dzień Życia dla wszystkich, którzy tu przebywają – powiedział minotaur i mocniej owinął się tkaniną – Tak więc wysilają się nad zbudowaniem maszyny, która ściągnie słońce z nieba. Uważają, że uda im się ten problem rozwikłać za jakieś trzy czy cztery tysiące lat. Musicie chyba przyznać, że taka teoria brzmi kubek w kubek równie sensownie co portal Humy, co?
   Uśmiechnął się prostolinijnie do Tanisa. Smutku.
Tanis nie widział wyjścia jak tylko przyznać mu rację. Zaczął się rozbierać; poprzez zasłonę słyszał, że Brandella robi to samo. Usłyszał stuk butów o podłogę i długie westchnienie smutku.
- Moje sprzączki! – żaliła się Brandella.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#36 2020-04-30 21:56:07

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 34

Łagodny ogień

   Ociekając wodą i z ręcznikiem owiniętym na ciele Tanis poprowadził do tylnich drzwi prowadzących na zamknięte podwórze łaźni minotaura – i stanął jak wryty.
- Z powrotem! – rzucił przez ramię – Do środka! Szybko!
   Zaskoczona Brandella potknęła się i upadła śliską, kafelkową podłogę korytarza. Tanis tymczasem, ze wzrokiem wlepionym w przerażający widok na podwórcu i czując totalne zagubienie, nie patrzył gdzie idzie. Potknąl się a stopy kobiety i runął wymachując ramionami. Upadł wprost na nią.
- Smok! – krzyknął.
- Nie lękajcie się – zahuczał głośny, niski, lecz nie nieprzyjazny głos – Widzę, że Behobiphi was nie ostrzegł; czasem o tym zapomina.
   Tanis stoczył się z Brandelli i oboje usiedli w korytarzu gapiąc się bezmyślnie. Stary, srebrny smok cicho w cieniu zagajnika a cienka smużka dymu uciekała mu z nozdrzy.
- W waszym języku nazywam się Łagodny Ogień – powiedział smok z czymś, co mogło u smoków oznaczać uśmiech – Ciepło ognia mojego oddechu pomoże się wam osuszyć. Podejdźcie bliżej. Bez obaw, nie oparzę was.
   Smoczy strach gdzieś się rozpłynął. Tanis wstał i starał się ze wszech sił zachować cokolwiek godności – niełatwe to, gdy stoisz owinięty w ręcznik.
- Zostań tu – szepnął do Brandelli.
- Gdyby chciał nas pozabijać to już by to zrobił – odparła – Wchodzę z tobą.
   Zabrzmiało to sensownie tak więc Tanis już więcej nie protestował.  Wyszli razem na chłodne podwórko.
- To dobre miejsce – powiedział Łagodny Ogień – Stańcie tam.
   Smok odetchnął czystym, błękitnym płomieniem, który przeleciał tuż obok nich. Wzdrygnęli się, lecz powstrzymali przed natychmiastową ucieczką. Powietrze wokoło wyraźnie się ociepliło, jednak nie stało się przez to trudne do wytrzymania. Już po kilku chwilach, wraz z kolejnymi oddechami smoka, krople wody zaczęły szybko parować z ich skóry. Nawet włosy im wyschły.
- Minotaur zaraz przeniesie waszą odzież, już wyczyszczoną, oczywiście – powiedział Łagodny Ogień –  Bardzo to lubię.
   Tanis się cofnął, lecz Brandella bez strachu podeszła do bestii.
- Byłeś tak samo przyjacielski za życia? – spytała drapiąc paznokciami pod szczęką smoka.
- Oooooch, jak dobrze – westchnął Łagodny Ogień i w podniósł podbródek wyżej.
   Oblizał smocze wargi rozdwojonym językiem i zachichotał głęboko.
- Nie – odparł na koniec – Byłem prawdziwym postrachem, gdy byłem młody i żywy. Powinniście mnie widzieć w czasie tego, co nazywacie Drugą Smoczą Wojną. Odbyła się wtedy bitwa… 
   Behobiphi przerwał im wychodząc z drzwi łaźni.
- Nie zamierzch chyba opowiadać im starych historyjek z wojny, co? – spytał minotaur.
- Dlaczego nie?  - spytał z oburzeniem Łagodny Ogień.
   Skroplona para z łaźni otulała go teraz srebrną aurą.
- Moje opowieści mogą być stare dla ciebie, lecz dla nich są całkiem nowe.
- Może i tak być – dziarsko odparł Behobiphi – Lecz oczekuje tam jeszcze sporo innych klientów. Skróć więc opowieść i swoje w niej upiększenia.
   Smok prychnął. Gorąc tego wydechu osmalił kamienną ścianę. Tanis zdał sobie teraz sprawę, jak bardzo smok nad sobą panuje. Zdał też sobie sprawę, co może się stać, gdy się zdenerwuje. Postanowił sobie go nie denerwować.
- Upiększenia? – sprzeciwiał się smok – Powinienem jednym dmuchnięciem rozwalić ten przybytek za taką obrazę!
   Tanis odnosił wrażenie, że tego typu rozmówki minotaur prowadził ze smokiem dość często i to już od paru stuleci.
- Rob, co chcesz – westchnął minotaur – Tylko się troszkę pośpiesz.
   Minotaur podał Tanisowi i Brandelli świeżo wyczyszczone ubrania i wrócił do budynku.
- Naprawdę chcielibyśmy posłuchać twoich historii – powiedział Tanis – Lecz tak się składa, że jesteśmy w sporym pośpiechu. Musimy dowiedzieć się jak wrócić do świata żywych – i to szybko.
- Wygląda na to, że jest to główna myśl bardzo wielu – zauważył smok – Zastanawiam się, dlaczego?
- Nie możemy mówić za innych, lecz my nie powinniśmy się tu znaleźć. Wciąż jeszcze żyjemy – powiedziała Brandella drapiąc Łagodny Ogień za lewym uchem.
- Aaaach… Ooooch. Tak wspaniale – smok rozciągnął się jak wielki kocur.
   Tanis dołączył i zaczął drapać smoka za prawym uchem.
- Aaach… Oooch. Jesteście cudowni. Nie do opisania. Cóż za wspaniałe z was dwojga stworzenia. Niemal nienawidzę myśli, że mogę wam pomóc.
   Zamknął oczy.
- A więc jest jakaś droga? – spytał podniecony Tanis.
   Spojrzeli z Brandellą na siebie; tkaczka wciąż drapała srebrnego smoka, tym razem szybkimi ruchami po łuskowatym karku. Stwór walnął tylną, pazurzastą łapa o ziemię kilka razy, kilka gałęzi spadło z okolicznych drzew na grunt.
- Nie wiem – odparł Łagodny Ogień – Lecz wiem doskonale co innego; jedyna dla was droga ze Śmierci prowadzi przez magię; na nikogo innego stąd nie zadziała.
   Otwarte oczy smoka bardziej obrazowały jego wiedzę niż chęć drzemki.
- Słyszałem opowieść od mego przyjaciela, spiżowego smoka, o jakimś nowym zaklęciu szeroko oferowanym między magami; może to być coś, czego potrzebujecie.
   Spojrzenie smoka przenosiło się z Brandelli na Tanisa i z powrotem. Po chwili kontynuował.
- Zgodnie z tym, co mówił mój przyjaciel, czarodziej, który zmarł niedawno posiadał sporą kolekcję całkiem dziwacznych i niezwykłych zaklęć…
- Kishpa – tchnęła Brandella ściskając ramię Tanisa.
   Smocze oko powoli się zamknęło, lecz głos nadal dźwięczał.
- Wszyscy czarodzieje lubią handel zaklęciami, wymieniają zaklęcie ognistej kuli na zaklęcie ciemności – tego typu sprawki Oczywiście – ciągnął dalej smok jednocześnie wyginając szyję tak, ułatwić Brandell drapanie – niewiele dzięki magii mogą tu sprawić, lecz po prostu uwielbiają zbieranie; ma się to jakoś do statusu w grupie rówieśniczej. Co dziwne, ten nowy czarodziej, ledwie się tylko pojawił, zaczął rozdawać jedno ze swych zaklęć – i to nie żądając niczego w zamian – wszystkim magom, jakich tylko spotkał.
- A gdzie jest ten nowy czarodziej? – błagała Brandella.
- Chciałbym móc wam to powiedzieć – odparł Łagodny Ogień wzruszając przy tym potężnym, łuskowym karkiem – ale on może być dosłownie wszędzie. Śmierć to bardzo rozległe miejsce, ciągnie się w sposób niewyobrażalny. Znalezienie go będzie raczej niemożliwe.
   Brandella westchnęła.
- A to zaklęcie, które tak rozdawał. O, o którym mówiłeś. Wiesz, o co w nim chodzi? – spytał Tanis.
- I to jest właśnie zaskakujące. To zaklęcie jest całkowicie nieprzydatne Martwy w naszym światku. Zaklęcie pozwala żywym opuścić Śmierć; jest to rodzaj zaklęcia…
- … jakie Kishpa uwielbiał, kiedy jeszcze żył – wybuchła Brandella – Dokładnie takie rodzaje zaklęć uwielbiał kolekcjonować; całkowicie bezużyteczne. Coś, co jest bez sensu zarówno w świecie Żywych, jak w świecie Martwych.
- Nie licząc nas dwojga – dodał Tanis.
- I musiał o tym wiedzieć – zawołała a łzy radości strumieniami popłynęły jej po policzkach.
- Jeszcze tak dalej – ostrzegł Łagodny – a będę musiał cię całą jeszcze raz suszyć.
   Brandella ucałowała gorąco łuskowaty policzek i radośnie zawołała w stronę Tanisa.
- Mam rację, prawda?
- Tak – przyznał Tanis.
   Z zaskoczeniem odczuł ukłucie zazdrości. Wydaje się, że nawet po śmierci czarodzieje pół-elf nie będzie mógł z nim konkurować.
- Musimy znaleźć kogoś, kto ma to zaklęcie… i to szybko, bowiem osłabniemy z braku żywności i wody. I musi to być ktoś, kto się nim z nami podzieli.
- Łagodny Ogniu! – zawołała Brandella – Słyszałam, że większość smoków to użytkownicy magii. Czy ty znasz to zaklęcie?
   Stary, srebrny smok potrząsnął przecząco łbem.
- Nie zdołam ci w tym pomóc. Jedyna magia, jaką znam wystarczy by nie poparzyć sobie warg gdy bucham ogniem.
- Gdzie więc znajdziemy czarodzieja, który będzie znał to zaklęcie? – naciskała dalej.
   Łagodny Ogień wskazał nosem w stronę mrocznej góry.
- Już mówiłem, Śmierć to bardzo rozległe miejsce; zawsze jest go dość dla nowo przybyłych. Najbliższy mag jest tam. Fistandantilus z całą pewnością będzie znał zaklęcie i będzie wiedział, w jaki sposób je inwokować.
   Tanis poczuł, jak chłód wspina mu się po plecach i owija kręgosłup. Smok utkwił w nim mądre spojrzenie; najwyraźniej wiedział jakie uczucia wzbudza w nim zły mag.
- Lecz uważajcie – ostrzegał smok – Jeśli wam pomoże, to z pewnością odbierze zapłatę – a może to być zapłata jakiej wolelibyście nie płacić.

- Ledwie dyszę – boleśnie wysapała Brandella.
   Tansi już miał zwidy o kuflu ale i opiekanych ziemniaczkach w Gospodzie Ostatni Dom.
- Woda, którą dał nam Behobiphi przed odejściem w ogóle nie pomaga – narzekał  - gardło mam wysuszone jak jeszcze nigdy w życiu.
   Nie mieli wyjścia. Wlekli się dalej. Wspinali się już kilkanaście godzin i nie widzieli, nie znajdowali domu czarodzieja. Ciemne chmury spowijały szczyt zakrywającej niebo góry Fistandantilusa. Zaczęła padać lodowata mżawka. Wspinali się dalej wymęczeni a spadająca wilgoć nie niosła żadnej ulgi. Na zwałach żużla zła nic nie rosło; było tylko siarkowe błoto i ostre, ciemne kamienie sterczące z boków ścieżki jak monstrualne sztylety.
   Kilka chwil później wpadli na rozklekotaną chatę częściowo zresztą skrytą w śliskim błocie. Dach miała zapadły a ze środka dobiegały żałosne odgłosy jęków i zawodzenia. Brandella zbielała a i Tanis poczuł jak wnętrzności zwijają mu się z przerażenia.
- Tu się dzieje coś strasznego – powiedział ściszonym głosem.
- Może ten czarodziej jest ranny albo chory – z pewnym przekonaniem w głosie sprzeciwila się Brandella.
- Fistandantilus w niczym nie przypomina Kishpa. Był jednym z najbardziej okrutnych i złych magów jacy kiedykolwiek żyli. Najpewniej właśnie teraz kogoś torturuje.
   W błysku brązowych oczu kobiety mógł Tanis dostrzec, że jego słowa odzwierciedlają dokładnie jej myśli, lecz przełożenie tych myśli na słowa głośno wypowiedziane wcale się jej nie podoba.
   Jęki stawały się głośniejsze i bardziej natarczywe, jakby ktoś cierpiący wielki ból wiedział, że właśnie tam są i chciał nakłonić ich do interwencji.
- Fistandantilus? – głośno zawołał Tanis.
   Zawodzenie ucichło.
- Pokaż się – żądał Tanis.
- Wolę nie – wychrypiał głos.
   W odległości kilku stóp eksplodował płomieniem martwy krzak. Tanis wskoczył między Brandellę a zagrożenie, natomiast głos się chrapliwie roześmiał.
- Nie masz co się tak starać, Pół-elfie, Fistandantilus jest wszędzie.
   Tanis ujął dłoń Brandelli.
- Nie pokazujesz się, ponieważ nie możesz – brawurowo oznajmił Tanis.
   Brandella spojrzała nań ostrzegawczo.
- Ostrożnie – szepnęła.
- Dlaczego tu jesteście? – naciskał głos.
- Jeśli jesteś tak potężny, to się pokaż – powtórzył Tanis.
   Nastąpiła chwila ciszy pełniej napięcia. W końcu Fistandantilus się odezwał.
- Pół-elfie, męczy mnie to. W stanie niewidzialności znalazłem się wiele lat przed śmiercią, gdy przehandlowałem swój byt cielesny za dodatkowe lata istnienia. Oznaczało to, że zgodziłem się zrezygnować z ciała również i w tym świecie.
- Jeśli nie masz ciała – pytała Brandella wzdrygając się zarówno ze strachu jak i z powodu chłodnego, wilgotnego wiatru – to czym jesteś?
- Jestem magią – padła odpowiedź.
   Tanis poczuł, jak dłoń Brandelli zamknięta w jego dłoni wilgotniej. A być może to właśnie on pocił się ze strachu, nie mógł być tego pewny. Nie widzieli nikogo wokoło, lecz czuli obecność Fistandantilusa, czuli jego wzrok, przenikał ich jakby stali przed nim nadzy. Na koniec, już z odcieniem groźby w głosie, mag zapytał.
- Co sprowadza Tanis i Brandellę do mojej góry?
- Skoro znasz nasze imiona, to znasz i przyczynę – cisnął Tanis ostro i sam się zdziwił własną śmiałością.
   W końcu to przecież Fistandantilus zniszczył dwie potężne armie, w tym i jego oddziały, podczas Wojny Kranoludzkiej Bramy. Co mogłoby powstrzymać takiego maga gdyby zachciało mu się, ot tak, dla kaprysu, zniszczyć ludzką kobietę i pól-elfa? 
   Wokoło rozbrzmiała kaskada ponurego śmiechu.
- Prawda – syknął groźny głos – Od jakiegoś czasu idę z wami, trop w trop, u podnóża tych wzgórz. Bardzo źle, że jesteście tak spragnieni. Dopóki żyjecie nie mogę nic na to poradzić. Gdy z pragnienia padniecie jutro to jednak wrócę i stworzę wam całe morze chłodnej, czystej wody.
- Jesteś magią – gorzko stwierdził Tanis – A jednak nie masz mocy, by nam pomóc. Nie masz dość mocy by pomóc nawet samemu sobie.
   Tym razem otaczający ich dźwięk nie przypominał śmiechu. Dźwięczał tysiącem wołań bólu, krzyk wprawiał skały w drżenie i powodował ciarki na skórze żywych. A potem usłyszeli słowa.
- Nie stworzyłem tej góry mroku, przygnębienia, horroru pomagając komukolwiek… tylko sobie.
   Wiatr powiał ostro i chłodno. Palący, mokry deszcz spryskał im twarze spadając z szarego i burzliwego nieba.
- Jeśli wam pomogę – wychrypiał głos – To tylko dlatego, że w odpłacie wy pomożecie mnie.
- A czego chcesz? – ostrożnie pytał Tanis.
- Wrócić z wami do Życia.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#37 2020-04-30 21:57:28

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 35

Negocjacje

- Wiele mógłbym zaryzykować, by powrócić do Życia – powoli powiedział Tanis, zdając sobie sprawę z faktu, że być może właśnie skazuje siebie i Brandellę na śmierć – Lecz nie chciałbym mieć na sumieniu odpowiedzialności za powrót Fistandantilusa na Krynn.
- Jakże szlachetnie – odparł mag głosem aż ociekającym sarkazmem – Nie masz zamiaru ubrudzić sobie rąk, lecz co z kobietą? Tak niefrasobliwie poświęcasz jej życie i to nawet nie pytając, co ona czuje?
- Nie musi pytać – rezolutnie odparła Brandella – Oto dajesz nam szansę na bohaterską śmierć przez odrzucenie twojej oferty. Dziękujemy ci za to.
   Tanis ścisnął jej dłoń. Nie ośmielił się jednak nawet spojrzeć na odważną kobietę stojącą u jego boku. Ciepło odwzajemniła uścisk. Pół-elf, choć to nieco dziwne, nie obawiał się swego losu. Jedyne, czego chciał od życia, to objąć ramionami tkaczkę i trzymać blisko siebie. Obecność niewidzialnego Fistandantilusa przykuła go jednak w miejscu.
- Tak bardzo troszczycie się o żywych, a co z waszą troską o martwych? – złowrogo odezwał się czarodziej.
   Bezlistne drzewo za ich plecami trzasnęło i upadło posyłając wokoło snopy iskier.
- Gadasz zagadkami – chłodna odparł Tanis.
   Szczęśliwy był, że zdołał opanować instynktowne drżenie po eksplozji zaklęcia maga.
- Powiedz, o co ci chodzi.
- Znajduje się tu wielu tych, których znaliście – odparł mag.
   Głos Fistandantilusa dziwnie harmonizował z chłoszczącym, zimnym wiatrem który przelatywał między zmurszałymi pniami drzew otaczającymi walącą się chatę.
- Mogę sięgnąć w wasze umysły i zobaczyć, kogo najbardziej kochaliście a już utraciliście. Oni teraz są tu, w moim świecie.
   Czarodziej przerwał. Kolejne kamienie zadrżały i potoczyły się przed siebie jakby czarodziej nasycił je życiem. Gdyby jeszcze były jakieś wątpliwości co do poczynań Fistandantilusa to właśnie przerwał zaklęcie mówiąc.
- Nie mogę oczywiście zabić ponownie osób, które kiedyś znaliście. Mogę jednak ich egzystencję w Śmierci uczynić tak bolesną jak w najgorszych chwilach, jakie przetrwali za życia.
   Tanis poczuł jak coś zimnego i oślizłego dotyka mu skalpu. Trwało tylko chwilkę, lecz wiedział bez wątpliwości, że doznał dotyku Fistandantilusa. Po chwili Brandella zadrżała i pół-elf był już pewien, że doświadczyła tego samego uczucia.
- Co robisz? – huknął Tanis.
- Uczę się – odpowiedział świszczący głos – Dla przykładu, Brandella miała siostrę. Kochaną, małą dziewczynkę. Miała na imię Cadaloopee.
   Brandella wyrwała dłoń z dłoni Tanisa i zakryła oczy. Zadrżała i szepnęła.
- Caddie została zmyta w czasie powodzi.
- Mała dziewczynka bawi się tutaj, biega po lasach napełnionych słońcem – ciągnął dalej mag.
   Zupełnie z nikąd trzasnęła błyskawica. Uderzyła w chatę, lecz nie wywolała widocznych uszkodzeń – Ja mogę sprawić, że wrócą deszcze. Mogę wzbudzić w jej umyśle strach przed ponownym utopieniem – głos podniósł się do wrzasku banshee – Mogę zmusić Cadaloopee do przeżywania jej najgorszego koszmaru. Mogę…
- Dość! – krzyknęła Brandella.
   Tanis objął ramieniem jej barki. Drżenie przeszyło smukłe ciało kobiety. Pół-elf chciał wyzwać maga. Zwyciężyć go. Tyle, że Tanis czarodziejem nie był. Ten zaś zachichotał a ten śmiech zabrzmiał im w uszach jak bzyk osy.
- A jeśli chodzi o pół-elfa to zastanawiam się, czy czasem myśli o swej matce, która zmarła wkrótce po jego urodzeniu?
   Tanis zesztywniał. Oczy rozgorzały mu gniewem, lecz powstrzymał język. Poczuł jak ramię Brandelli obejmuje go w pasie jakby kobieta oferowała mu pomoc.
- Piękna, elfia panna, pełna życia, przyznaję – ciągnął głos – Ale delikatna. Bardzo delikatna. Zarówno jeśli chodzi o ciało jak i o umysł. Tutaj, w Śmierci, prowadzi wręcz idylliczną egzystencję. Opiekują się nią i troszczą ci, których niegdyś kochała. Zastanawiam się jakby się czuła, gdybym tak wejście w jej drzwi twego brutalnego ojca?
   Serce Tanisa łomotało w piersi. Poznał już głębię swej nienawiści do tego czarodzieja. Mag zasługiwał w pełni na mroczną górę horroru. Tanis chciałby tylko zagrzebać tego maga pod jego własną górą. Głęboko.
- Cóż to? Żadnej odpowiedzi? – zgryźliwie dopytywał Fistandantilus.
- W żaden sposób nie zranisz mojej matki – warknął Tanis przez zaciśnięte zęby.
- Oczywiście, że nie – głos spływał fałszywym zapewnieniem – Tak długo, jak robis, o co proszę.
   Tanis aż się zachłysnął. Mag posiadał niszczącą moc za życia; wielka, zimna, wiatrem smagana góra była tego dowodem. Pół-elf głowił nad spuścizną Fistandantilusa pozostałą na Krynnie… i przeszedł go dreszcz. Dokładnie w tej chwili stało się, że pół-elf dostrzegł promyk nadziei. 
   Mag czynił magię na Krynnie. Tutaj, w Śmierci; był tylko więźniem własnej kreacji, egzystował w cieniu swych straszliwych uczynków. A Tanis właśnie przypomniał sobie, co powiedział mu Łagodny Ogień.
   Powstrzymał rozmyślanie, wręcz starał by na poły uformowana idea znikła z jego umysłu. Jeżeli mag potrafił czytać myśli, to Tanis wolał by nie mógł on śledzić o czym teraz przemyśliwa.  Obrócił się do Brandelli i delikatnie powiedział.
- Musimy rozpatrzyć jego ofertę.
   Popatrzyła nań zszokowana. Ciemne oczy i czarne rzęsy aż świeciły na tle porcelanowo białej skóry.
- Jakaż to w końcu różnica, gdzie zło przebywa, tutaj czy na Krynnie? – argumentował widząc jej reakcję – Życie jest krótkie gdy je porównasz z czasem spędzanym tutaj. Lepiej chyba by Fistandantilus kroczył wśród żywych niż terroryzował martwych przez wieczność.
- Naprawdę myślisz tak, jak mówisz? – spytała lodowato – Czy też chcesz przekonać samego siebie?
- Staram się ci powiedzieć, że to dla nas jedyna szansa.
   Nienawidził brać udziału w grze Fisnadantilusa, lecz wiedział, że nie ma wyboru. Szyderczo się uśmiechnął i ostro spytał.
- W jaki sposób mogłabyś żyć sama ze sobą wiedząc, że twoja siostra egzystuje w nieskończonej grozie?
   Usta kobiety zadrżały; nie była w stanie mówić. Tanis tymczasem, zachowując się tak jakby chciał mówić z nią na osobności i prywatnie, zbliżył się do Brandelli i wyszeptał.
- Był pokonany w Życiu już raz; może być pokonany powtórnie.
   Pół-elf zdawał sobie sprawę, że mag słyszy każde słowo. Fistandantilus pozostał cichy. Brandella jakby zaczęła się chwiać w swej opinii. Pomyślała przez chwilkę, że ich działania, jeśli zgodzą się na warunki maga, nie będą nieodwracalne.
- Pozwól mi z nim mówić – nakłaniał Tanis.
   Skinęła głową, lecz jej niechęć była aż namacalna.
- Mówisz, że zawrzesz z nami ugodę – niepewnie odezwał się Tanis do maga – Skąd mamy wiedzieć, że dotrzymasz jej warunków do końca?
- Nie możesz wiedzieć – odparł czarodziej – Musisz mi zawierzyć bowiem nie ma tu nikogo innego, kto pomoże ci uniknąć śmierci. Prawdziwe pytanie brzmi inaczej; czy ja mogę wierzyć, że ty dotrzymasz warunków umowy?
   Tanis popatrzył na ogrom góry, na lichą imitację chaty i na koniec na otwartą, szarą przestrzeń przed nimi. Wyobrażał sobie jak czarodziej tutaj się błąka.
- Wygląda na to – powiedział – że musimy sobie nawzajem po równo zaufać.
   Głos roześmiał się dźwiękiem kamieni walących o metal.
- Wierzyć nawzajem? Z trudem – Fistandantilus zaczął nucić – Zapomniałeś z kim rozmawiasz. Powiem ci, że jeśli staniesz na mej drodze to będziesz tego żałował do końca życia – co nie potrwa długo – oraz do końca czasu gdy będziesz martwy. A to będzie o wiele, wiele dłużej. To ci przyrzekam.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#38 2020-05-02 18:25:08

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 36

Migocząca świeca

- Myślałam, że cię znam – tchnęła w ucho Brandella Tanisowi.
- Znasz – odparł zagadkowo.
   Kobieta popatrzyła podejrzliwie i zacisnęła usta w wąską kreskę. Pół-elf otarł jej twarz z deszczu.
- Co on ma na myśli? – zastanawiała się tkaczka.
   Mozolnie dodarli do chaty czarodzieja. Byli przemoczeni do kości. Nigdy nie kończący się wiatr i deszcz chłostał bezlitośnie. Brandella pomyślała, że właściwie to Fistandantilus ma szczęście, że brakuje mu ciała, które musiałoby znosić taką pogodę i głód. Nagle wpadła na myśl, że wszystko to, może być tylko halucynacją. Konie końców, była osłabiona brakiem żywności i snu. Ciężka pogoda dodatkowo tylko pogorszyła sytuację i odcisnęła swe piętno.
- To tylko koszmar senny. Wkrótce się obudzę – szepnęła do siebie.
   Tanis obserwował ją z zaniepokojeniem. Była bardzo blada, wyglądała jak chora. Od kilku godzin się męczyli ciężko negocjując z magiem. Potem, pomimo chmur przewalających się nad głowami i smagających deszcze naprawiali gałęziami dach chaty. Potem wywali jeszcze błoto i wodę z jej wnętrza i osuszyli na ile było to możliwe. Była nadal, co oczywiste, potwornie wilgotna. Powietrze w chacie prawie nie nadawało się do oddychania i to pomimo szerokiego otwarcia czegoś, co tu służyło za drzwi. Fistandantilusowi się podobało.
   Według maga zaklęcie musiało zostać rzucone w miejscu oświetlonym i suchym, tak by było całkowicie oddzielone od nieskończenie zimnego, chłostanego deszczem świata. Najwidoczniej czarodziej, przynajmniej w opinii Tanisa, jednak obawiał się, że ciągnąca moc Śmierci będzie za mocna, by mógł uciec. Tanis miał nadzieję, że… to tylko na wszelki wypadek.
- Nie zapalaj świecy, póki nie rozpocznę zaklęcia – rozkazał Fistandantilus.
   Świszczący szept jakby nabierał siły. Tanis poczuł jak ciarki strachu wędrują mu po karku. Brandella wyglądała na coraz bardziej wyczerpaną. Po oczami miała już zasinienia a skórę niemal przezroczystą.
   Na drewnianym stole, w świeczniku, stała pojedyncza świeca. Wosk wydawał się stary, lecz chyba nie był używany. Knot był poczerniały od niezliczonych prób zapalenia. Wciąż stał pionowo jakby był całkiem odporny na jakikolwiek płomień. Obok świecy leżały dwa czarne, niewielkie kamienie ułożone na stoisku podartego pergaminu.
- Spójrz za siebie, na ścianę – powiedział mag.
   W przyćmionym świetle widać było niewielkie lustro.
- Pół-elfie – rozkazał Fistandantilus – Weź to lustro i trzymaj w dłoniach… ostrożnie.
   Burza na zewnątrz przybierała na sile. Pomimo jednak narastającego ryku wiatru Tanis usłyszał szepczący głos jakby zagrzmiał mu w głowie.
   Poszedł po lustro. Wisiało na wysokości wzroku. Sięgnął, by zdjąć je ze ściany… i zamarł. Machnął ręką przed kawałkiem szkła; jego twarz się w lustrze nie odbijała. Nawet gdy trzymał lustro pod takim kątem by złapać trochę szarawego światła od drzwi, lustro nie ukazywało niczego. Tanis popatrzył na tkaczkę. Drżała, trzymała się w pionie wyłącznie siłą woli i własnego uporu.
- Przestań – kazał mag – Mówiłem, żebyś trzymał ostrożnie
- Dlaczego lustro jest tak ważne? – spytał Tanis podchodząc do stołu na którym była świeca.
   Chłód w pomieszczeniu się jeszcze bardziej pogłębił.
- Gdy użyję zaklęcia odsyłające was do Życia to ty zabierzesz ze sobą lustro – wyjaśnił głos – Dzięki zaklęciu dzierży ono moje odbicie jak wyglądałem, gdy byłem żywy. Gdy użyję zaklęcia zaniesiesz to lustro na swą płaszczyznę istnienia, odbicie się uwolni i znowu będę żywy kroczył po Krynnie.
   Tanis przyjrzał się grubemu, dziwnemu odłamkowi szkła. Pomimo niechęci nie umiał nie patrzyć, chciał zobaczyć twarz maga ukrytą w lustrze. Fistandantilus roześmiał się bez wesołości w głosie.
- Nie jest to jedyne zaklęcie jakie przejdzie na Krynn wraz z tobą z tego miejsca, z tej strony grobu. Na was oboje rzuciłem zaklęcie.
   Tanis zauważył, że Brandella ponownie wykręca sobie dłonie; oczy miała szklane, twarz bez wyrazu. Kolejne słowa maga tylko podniosły napięcie.
- Pamiętaj: jeśli mnie zdradzicie to śmierć przyjdzie z rąk tych, których kochasz najbardziej. Zostałeś ostrzeżony.
   Nagle drzwi zatrzasnęły się z hukiem a w pomieszczeniu zapanowała ciemność. Tanis podskoczył, lecz Brandella niepomna była niczego poza własnym lękiem.
- Już czas – powiedział Fistandantilus a podniecenie zmieniło mu głos w bolesnym dysonansie – Przygotuj się, człowieku, do zapalenia świecy.
   Tanis jedną ręką trzymał lustro a drugą sięgnął by uchwycić dłoń Brandelli. Znalazł, przyciągnął do siebie. Dłoń była lodowato zimna, jak sama śmierć. Brandella grzebała przy świecy aż wreszcie jej palce natrafiły na dwa kamienie. Kilka razy nimi trzasnęła o siebie aż wreszcie iskra uderzyła w pergamin i wznieciła płomień. Uniosła koniuszek płonącego fragmentu i trzęsącą się dłonią zapaliła świecę.
   Intonacja zaklęcia stawała się głośniejsza. Cała chata zaczęła się trząść jakby wiatr szalejący na zewnątrz chciał ją poderwać z gruntu i stoczyć do podnóża góry, do samej doliny poniżej. Woda i błoto już dostawały się do środka przez poszerzające szczeliny w sklepieniu. Martwe gałęzie przelatywały pod strzechą a cały dach zaczynał się rozlatywać. Gałęzie wpadły do pomieszczenia. Głośny jęk wyrwał się tkaczce z gardła, lecz Tanis tym razem nawet nie zaryzykował uspokajania kobiety.
   Fistandantilus kontynuował inkantację. Jego głos wył nawet głośniej od samego wichru. Tanis nie miał pojęcia co rozerwało chatę na sztuki – zaklęcie, czy też sama Śmieć starając się powstrzymać swych jeńców. Moce magii i natury toczyły to oczywistą wojnę.
   Nieważne, że dach się rozleciał, że wiatr hulał między potrzaskanymi ścianami; świeca dalej płonęła a jej płomień stał prosto i nawet się nie poruszył, nawet nie mignął. Magia była silna.
   Tanis poczuł, że nadchodzi zmiana. Niewiele czasu już zostało a każdy ruch od tej chwili będzie krytyczny. Korzystając ze światła świecy sięgnął dłonią i chwycił Brandellę za ramię. Znowu usiłowała się wyrwać, lecz tym razem pół-elf na to nie pozwolił. W głębi serca wiedział, że ona może zdecydować się na poświęcenie siebie byle nie dopuścić Fistandantilusa do Życia. Nie chciał jednak, by zrobiła cokolwiek, co mogłoby wpłynąć na jego plan. Miał rację. Walczyła, by się uwolnić. Kopała. Chciała zgasić świecę.
- Zdrajca! – wrzasnęła z twarzą wykrzywioną nienawiścią.
   Jeśli coś szybko nie nastąpi to mogą zostać poranieni latającymi wszędzie odłamkami. Jak do tej pory główne belki chaty się trzymały, lecz wyglądało na to, że trzęsie się sama ziemia. Gdzieś z wysoka nadlatywał ryk. Ryk z rosnący w siłę z każdą sekundą. Przez wyrwy w pokryciu dachu dojrzał Tanis z przerażającą dokładnością co spowodowało ten rozdzierający wszystko dźwięk. Sam szczyt góry Fistandantilusa, szpic góry wznoszący się nad ich głowami, odłamał się, rozpadł i jako lawina kamieni i czarnej siarki gna w ich kierunku. Prosto w stronę chaty.
   Zgranie w czasie musiało stanowić o wszystkim. Tanis zdawał sobie sprawę, że jeśli wykona ruch zbyt szybko to Fistandantilus zatrzyma zaklęcie Kishpa i pozwoli im zginąć pod lawiną. Lecz jeśli Tanis zaczeka zbyt długo, jeśli nie zadziała dokładnie w momencie gdy zaklęcie zacznie działać to podejmie ryzyko znacznie gorsze; przyniesie przeklętego czarodzieja na powrót do Życia.
   Tanis musiał przyjąć, że Fistandantilus jest teraz całkowicie zajęty. Pół-elf pozwolił sobie na przypomnienie tego, co powiedział Łagodny Ogień; czarodziej w Śmierci ma bardzo mało pożytku z magii. Tanis założył, że mag blefował, że nie ma mocy nad siostrą Brandelli ani też jego własną matką, że cała jego moc w Śmierci to tylko pirotechnika mogąca zaimponować przybyłym. No przecież mag był skazany na pobyt w cieniu tek koszmarnej góry; pół-elf miał nadzieję, że moc Fistandantilusa jest bardziej ograniczona niż nawet on zdaje sobie sprawę.
   Po chwili już nie musiał dłużej udawać, że postępuje zgodnie z żądaniami czarodzieja. Dla pół-elfa Fistandantilus był już pusty, nie miał nawet mocy wzniecania strachu. Tanis chciał tylko, by rzucił zaklęcie Kishpa.
   Tylko kiedy będzie właściwa chwila na jego działania? Kiedy ma wykonać swój ruch?
- Kyvorek blastene tyvvelekk winderfall! – grzmiał Fistandantilus – Tylvvanus! Tylvvanus!
   Głos grzmiał mocniej od ryku nadciągającej lawiny. Mocniej nawet od kruszącej się podstawy góry ponad chatą. Głośniej od zwałów błota gotowych zapieczętować ich w chacie i tym przypieczętować ich los. Brandella i Tanis widzieli to wszystko przez szczeliny w dachu i pęknięcia w ścianach. Tkaczka krzyknęła głośno i znowu usiłowała wyrwać się pół-elfowi, znowu bezskutecznie
   Pozostały im sekundy życia. A Tanis czekał. Wyczuł, że zaklęcie Kishpa jest jeszcze niekompletne. Musi być jakiś znak, chwila – cokolwiek – co powie im, że oto zaraz zostaną przeniesieni do świata żywych. Ale nie było niczego. A Śmieć była tuż. Brandella znowu zaczęła krzyczeć. Błoto zsuwało się jak fala przypływu, załamująca się fala, która ma ich za chwilę pogrzebać. W tym momencie przez błoto przeleciała lawina kamieni. Nie było już czasu. Tanis wzniósł ramię – to w którym wciąż trzymał lustro – ponad głowę. Kątem oka dostrzegł coś – oto świeca mignęła pierwszy raz od zapalenia. To musi być znak!
   Z całą siła cisnął lustro w stronę świecy. Światło zgasło a lustro spadło na kamienną posadzkę i roztrzaskało się na tysiące kawałków bezużytecznego szkła.
- Nie! – wrzasnął czarodziej.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#39 2020-05-03 19:40:36

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

CZĘŚĆ IV

Rozdział 37

Brandella w Jego Oczach

   Słyszeli wyjący wicher, ryk potężnej fali błota i grzmot uderzającej lawiny. Dźwięki wypełniały uszy jak echo fal w morskiej muszli. Przed twarzami jednak mieli słońce świecące z jasno błękitnego nieba, na skórze czuli chłodny powiew wiatru. Dobiegał dźwięk łopotu skrzydeł kilku ptaków, które w popłochu odleciały na samo pojawienie się człowieka i pół-elfa w zwęglonej gęstwie krzaków.
   Tanis usiłował odzyskać orientację. Długo to nie zajęło. Ujrzał spalone pole i pokryty popiołem staw. W powietrzu unosiła się woń spalenizny. Kiedy jednak spojrzał na pień drzewa pod którym odpoczywał Kishpa poczuł dreszcz. Miejsce było puste. Clotnika też nigdzie nie było.
- Gdzie jesteśmy? – spytała cicho Brandella.
   Kurczowo trzymała się dłoni Tanisa, tej samej dłoni którą chciała gryźć jeszcze przed chwilą – Wygląda znajomo.
- Byłaś tu już ze mną, gdy był to jeszcze młody las i jeszcze zanim zniszczył go ogień. Brandella – uroczyście zaczął Tanis – Jesteśmy w domu. To z tego miejsca wyruszyłem, by cię odnaleźć. I do tego miejsca powróciliśmy.
- I to bez Fistandantilusa – stwierdziła z grymasem wstydu na twarzy – Przepraszam. Nie wierzyłam ci.
   Tanis mówił cicho lecz pewnie i patrzył jej w oczy. Ona jednak w oczy mu nie spojrzała.
- Nie było możliwości, byś wiedziała co planuję – rzekł i ścisnął jej lekko dłoń – Poza tym, nie mogłem ryzykować i ci powiedzieć. A tak naprawdę to ważne jest, że się tutaj znaleźliśmy.
   Na koniec uśmiechnęła się i ujęła drugą dłoń pół-elfa. Miała spokojny, miękki głos.
- Tak. Jakoś daliśmy radę… dzięki tobie.
   Tanis delikatnie przyciągnął ją do siebie. Nie opierała się. Zetknęli się ciałami. Tanis puścił jej dłonie i objął ją ramionami. Brandella wsunęła swe ramiona pod jego łokcie i ochoczo oddała uścisk. Głowę położyła mu na ramieniu.
   W sercu Tanisa zagościł spokój. Podniósł jej głowę i spojrzeli na siebie głodnymi oczami. I tak szybko, jak odnalazł spokój, tak szybko go utracił. Pół-elf wykonał obowiązek wobec Kishpa; teraz chciał czegoś tylko dla siebie. A mimo to się powstrzymał. A jeśli ona jest po prostu i tylko wdzięczna? A jeśli jej uścisk to tylko objęcie jakim siostra może pozdrowić brata? A jeśli ona go odrzuci? I jakaż to różnica w stosunku do romansu z Kitiarą? To wciąż jest uczucie między człowiekiem a reprezentantem krwi elfów.  Nawet gdy tylko w połowie jest to krew elfów to i tak będzie skazany na oglądanie ukochanej, jak się starzeje i umiera – dekady a może i stulecia przed jego odejściem. Takie myśli przelatywały mu w głowie gdy patrzył w dół na rozchylone usta i głębokie, pochłaniające oczy. Musiał wiedzieć, jakie uczucia żywi wobec niego ta piękna, ludzka tkaczka. Co piękna łuczniczka czuje wobec Tanis Pół-elfa. Nie miał tylko pojęcia, w jaki sposób może się tego dowiedzieć. Prawie przeciw sobie, a jednak powoli, nieśmiało zniżał twarz w jej kierunku. Uniosła ramiona. Nie potrafił powiedzieć, czy przyciąga go bliżej, czy raczej wzmacnia chwyt by go odepchnąć.
  Zaskoczył ich głos wołający z krzaków.
- Kto tu jest?
   Tanis i Brandella szybko się rozdzielili, zupełnie jakby właśnie robili coś zakazanego wchodząc między poczerniałe zarośla. Kruche drzewo trzaskało wznosząc niewielkie obłoki popiołu.
- Rzućcie broń i się pokażcie – rozkazał głos – Albo moi ludzie naszpikują te krzaki strzałami!
- Clotnik, to ty?
- Tanis?
   Pół-elf odrzucił głowę i głośno się roześmiał.
- Powiedz swoim ludziom, że mogą się rozpłynąć w powietrzu – zawołał i wyciągnął Brandellę z zarośli.
   Wyszli na polanę przy stawie. Clotnik stał samotnie, bręzowe włosy i brodę miał potargane jak zawsze a jasne oczy żywo świeciły pod wysokim czołem.
- Moi ludzie już zniknęli – powiedział z psotnym uśmieszkiem – Są doprawdy dobrzy, jeśli chodzi o słuchanie rozkazów.
   Tanis i Clotnik przywitali trzaśnięciem dłoni jak starzy, dobrzy przyjaciele. Kuglarz był szczerze zadowolony widząc pół-elfa a i Tanis czuł bardzo podobnie.
- Myślałem, żeś już przepadł na dobre – przyznał kuglarz – Przestałem już wierzyć w twój powrót. Musisz opowiedzieć mi wszystko co się przydarzyło. Wszystko!
- Zgoda, powiem! – zgodził się Tanis – Później. Teraz musimy przede wszystkim coś zjeść i wypić… Jesteśmy – tu spojrzał koso na Brandellę z zabawnym uśmiechem – tak spragnieni i głodni, jakbyśmy byli blisko Śmierci.
   Uśmiechnęła się do niego. Spojrzenie krasnoluda powędrowało w stronę kobiety stojącej za Tanisem. Spojrzał do góry z fascynacją i nie bez podziwu. Tanis zaprezentował dobre maniery.
- Brandella, tkaczka, a to Clotnik, kuglarz. Brandello, Clotnik jest przyjacielem Kishpa.
   Prosty krasnolud o zwisających uszach skinął głową.
- Znam cię – powiedział na koniec.
   Brandella przyglądała się twarzy krasnoluda. Minęła Tanisa podchodząc bliżej do Clotnika, którego oczy wręcz błagały o iskierkę błysku rozpoznania. Wyciągnęła dłoń i dotknęła jego twarzy, przeczesała palcami zmierzwione, brązowe włosy. Clotnik patrzył do góry na jej twarz z niemal dziecinnym wyrazem twarzy… a ona nagle rzuciła mu się na szyję.
- To ty – krzyknęła – Pozostałeś z Kishpa przez wszystkie te lata!
   Oszołomiony Tanis gapił się na oboje. Też był przecież w Ankatavaka, lecz podczas krótkiego pobytu nie rozpoznał tam Clotnika. A z pewnością by go zapamiętał. W wiosce nie było dużo krasnoludów. Pamiętał właściwie tylko Mertwiga i Yeblidod. Oczy nagle mu się szeroko otworzyły. Czyżby to było możliwe? Clotnik miał równie wąski podbródek i wysokie czoło jak Mertwig. Miał oczy równie jasno zielone jak Yeblidod i jej lekko garbaty nos. Tyle, że pół-elf nie pamiętał młodego Clotnika w wiosce.
- Widziałeś mojego ojca? – spytał kuglarz nim Tanis zdołał wypowiedzieć choć jedno słowo.
- Mertwiga?
- Tak – odparł Clotnik a oczy zaszły mu mgłą – A więc go widziałeś?
- Tak, rzeczywiście – odparł Tanis.
   Był zadowolony, że może zbliżyć krasnoludowi daleką przeszłość do dnia dzisiejszego.
- Aleś ty dorósł! – przerwała Brandella – Noe bogów, nie widziałam cię od momentu, gdy byłeś małym chłopcem a twój ojciec i matka załadowali cię na statek zanim ludzie zaatakowali Ankatavaka.
  Roześmiała się głośno.
- To było prawie sto lat temu, lub tylko jeden tydzień – powiedziala radośnie.
A wiec to dlatego, pomyślał pół-elf, nie wiedziałem kto to jest.
- Ja też wtedy ostatni raz cię widziałem – powiedział Clotnik – Ale zawsze pamiętałem najpiękniejszą kobietę jaką kiedykolwiek widziałem. Kishpa też nie pozwalał o tym zapomnieć. Ale teraz chodźcie – dodał – pogadamy więcej, jak już się napijecie i najecie.
- Dawno temu odszedłem? – spytał Tanis po przeżuciu ostatniego z kawałków mięsa danych przez Clotnika.
   Brandella też skończyła już jeść i teraz siedziała troszkę dalej zaplatając długie włosy w gruby warkocz zwieszający się z jednego ramienia.
- Trzy dni – odparł kuglarz.
   Nieświadomie przeniósł wzrok w stronę drzewa pod którym ongiś leżał Kishpa. Tanis i Brandella poszli za jego przykładem i też tam patrzyli.
- Kiedy umarł? - cicho spytał pół-elf.
   Clotnik nie odpowiedział od razu. Na towarzyszy też nie spojrzał. Miast tego wpatrywał się w pokryty popiołami grunt na brzegu stawu. Wargi mu drżały. Dłonie się trzęsły. Brandella pochyliła się i dotknęła jego ramienia, czule go poklepała, oczy jej poczerwieniały i podejrzanie zwilgotniały.  Przebrała się już z brudnej, tkanej koszuli w jedną z białych koszul Clotnika i teraz użyła bufiastych rękawów by zetrzeć łzy z policzków krasnoluda. Clotnik drgną, lecz pozwolił jej na taką czułość.
- On… on… żył przez cały pierwszy dzień – szepnął kuglarz potrząsając głową – Przez cały ten czas miał zamknięte oczy. Nie odezwał się do mnie, pewnie nawet nie dbał o to, czy tu jestem.
  W końcu Clotnik podniósł wzrok i spojrzał prosto w twarz Tanisa.
- Wyglądało to tak, jakby przeżywał coś, co było częściowo strasznym koszmarem a częściowo najsłodszą idyllą. Gdy było mu źle, walił rękami i jęczał… i płakał. Kiedy było dobrze, tak sądzę, uśmiechał się a czasem nawet głośno śmiał, przynajmniej gdzieś w głębi. Czy to odpowiada temu, co widziałeś, Tanisie? Czy to mogło być tak właśnie; czasem koszmar, czasem idylla?
- Sądzę, że tak to było – mruknął pół-elf.
   Zabolał go nagle cios wyrzutów sumienia, poczucie winy z powodu jego uczuć wobec Brandelli. Clotnik znów wpatrywał się w ziemię.
- O mało nie umarł tego pierwszego dnia,  i to dwukrotnie – powiedział – Za pierwszym razem usiadł prosto i krzyczał na kogoś „Jeszcze nie! Jeszcze nie!”. Potem kilka razy zamrugał, zupełnie jak ktoś zdezorientowany cz zagubiony. Po chwili znowu się uśmiechał jakby wszystko było w porządku. Za drugim razem myślałem, że już go całkiem straciłem. Właśnie się ściemniło. Lunitari był nisko nad horyzontem rzucając słabe, czerwonawe światło na Kishpa. Wtedy zaczął kaszleć i pluć krwią. Oczy szeroko mu się otworzyły, zupełnie jakby sama Śmierć wzięła go przez zaskoczenie. Przestał oddychać. Szukałem bicia serca, lecz niczego nie znalazłem. Był absolutnie nieruchomy. Już chciałem zamknąć mu oczy, lecz się powstrzymałem.
    Clotnik przygryzł wargę i obdarzył Brandellę spojrzeniem pełnym zdumienia.
- Gdy spojrzałem mu w oczy – powiedział – Zobaczyłem ciebie.
   Wzięła go za rękę a łzy spływały po jej twarzy szerokim strumieniem.
- Kishpa wrócił do życia – szepnął Clotnik z oczami jak błyszczące szmaragdy – Dla ciebie.
- Gdzie go pochowałeś? – spytała głosem drżącym z emocji.
   Clotnik wstał i pomógł jej podnieść się na nogi.
- Zabiorę cię do niego.
   Tanis zdecydował się zostać w miejscu. Grób znajdował się na szczycie wzgórza za spalonym polem. Clotnik zostawił ją tam i cicho przysiadł obok Tanisa.
   Jej smutek był jej prywatną sprawą. Słowa skierowane do Kishpa uleciały z wiatrem, lecz któż mógłby powiedzieć, że nie zostały wysłuchane?


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#40 2020-05-05 16:52:11

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 38

Ojcowie i synowie

- Opowiedz o moim ojcu – upierał się Clotnik gdy tak czekali na powrót Brandelli od grobu ukochanego.
   Krasnolud i pół-elf przysiedli na kłodzie na brzegu stawu.
- To z tego powodu odnalazłeś mnie w Solace i przyprowadziłeś do Kishpa? – spytał pół-elf – Żebym mógł spotkać twego ojca?
   Clotnik skrzywił się gdy ostre, popołudniowe słońce oślepiło mu oczy. Długie cienie już się za nimi kładły a Tanis rozmyślał jak długi cień może rzucić ojciec na życie swego dziecka. I o tym, jak dobrze to znał.
- Mówiłem ci, zanim jeszcze wszedłeś w pamięć Kishpa, że to ja sam chciałem tam iść – przypomniał krasnolud – Kishpa mi nie pozwalał. Coś przede mną ukrywał, Tanisie. Jestem tego pewien. Ty tam byłeś. Teraz więc wiesz to, co wiedział Kishpa; jego pamięć to teraz i twoje wspomnienia. Co to było takiego, o czym nie chciał żebym wiedział?
   Tanis odwrócił wzrok od krasnoluda a jego oczy znowu spojrzały na wydłużające się cienie.
- Czy mój ojciec był chodzącym złem? Czy o to chodzi? – nerwowo dopytywał Clotnik widząc, że Tanis nie odpowiada.
   Tanis gwałtownie potrząsnął głową.
- Nic takiego! Po prostu chciałem zebrać myśli – zapewniał Clotnika – W rzeczywistości był raczej dobrym mężczyzną. Nie był ideałem. Powiedziałbym, że był o wiele lepszy niż większość jakich spotkałem.
- Niczego mi nie mówisz – krzyknął kuglarz.
   Rozzłoszczony cisnął ostry, granitowy kamień w wody stawu. Wpadł z głośnym pluskiem rozsyłając wokół wilgotne popioły i wzbudzając drobne fale na wodzie.
- Nie chcę ogólników. Powiedz, co tam się stało!
- Wiele sprawa się stało. Nie wiem…
- O tak, wiesz! – krzyknął Clotnik i skoczył zdenerwowany na równe nogi.
   Na okrągłych policzkach krasnoluda pojawiły się rumieńce dorównujące czerwienią zachodzącemu słońcu.
- Czy Mertwig był złodziejem? Czy ukradł? Powiedz mi! Słyszałem gadki wieśniaków. Niektórzy mówili, że uciekł zanim sprawę osądzono. Inny mówili, że został obrażony oskarżeniem i opuścił Ankatavaka ze złości. Niezależnie od Kishpa odkryłem, że stało się to tuż przed tym jak ojciec zmarł.
   Wyginał serdelkowate palce a oczy błyszczały mu udręką.
- Matka wróciła do wioski i spotkała mnie gdy tylko statek powrócił i przywiózł mnie do domu. Byłem wtedy bardzo młody i za wiele nie pamiętam. Pamiętam tylko, że zawsze była smutna po moim powrocie. Przez długi czas myślałem, że to ja jestem powodem tego jej smutku.
   Clotnik wpatrywał się we własne dłonie jakby przy ich pomocy mógł zrobić coś, co oszczędziłoby Yeblidod męki. Na koniec powiedział.
- Matka umarła prawie rok po śmierci ojca.
  Tanis ze smutkiem pokiwał głową.
- Nie wiedziałem, przykro mi – powiedział – Bardzo ją lubiłem.
   Pamiętał jej ciepły alt i delikatność dotyku.
- Słyszałem wszystko o mojej matce – ciężko westchnął Clotnik.
   Głos ciążył mu ołowiem.
- Jestem z niej dumny i często o niej myślę. Zostawiła mi tą szklaną kulę którą żongluję. Tą, którą złapałeś w Gospodzie.
   Tanis wstrzymał oddech.
- Pamiętam – powiedział cicho – usiądź, proszę. Opowiem ci, ile mogę.
   Clotnik usiadł i wpatrzył się w Tanisa. Pół-elf tymczasem przytknął palce do ust zastanawiając się nad doborem właściwych słów. Krasnolud nachylił się ku niemu.
- Skoro chcesz wiedzieć jakiego rodzaju mężczyzną był twój ojciec – powiedział Tanis – To powiem tak; dwukrotnie ocalił mi życie. W obydwu przypadkach znalazł się przez to w wielkim niebezpieczeństwie, czy też napytał sobie wiele bólu – albo i to, i to. Pierwszym razem zaatakował gigantycznego pająka, który już miał mnie wykończyć i wyssać. Zginąłbym, gdyby nie zwrócił uwagi bestii na siebie.
   Clotnik skłonił głowę w rodzącym się poczuciu dumy. Nie odezwał się ani słowem, zupełnie jakby nie chciał zakłócić opowiadania.
- Drugim razem – kontynuował Tanis – Był już śmiertelnie ranny. A jednak podniósł się i ruszył mi na pomoc. Zabił goblina, który miał już ciąć mnie w plecy.
   Tanis obrócił się i głęboko spojrzał w oczy Clotnika.
- Czy to brzmi jak czyny kogoś złego?
   Bursztynowe światło zachodzącego słońca skąpało twarz Clotnika. Oczy błyszczały mu zadowoleniem, jakie wybiegało daleko poza chwałę jasnej kuli na zachodnim niebie. Nie, pomyślał Tanis, to odbicie chwały pochodzi nie od słońca, lecz od Mertwiga. Clotnik chyba nawet siedział prościej, głowę trzymał wysoko… nawet uszy mniej mu już opadały. Tanis spostrzegł, że krasnolud widzi siebie samego już trochę inaczej; jest synem bohatera. Tanis stwierdził, że chyba mu zazdrości.
- Zrobił to wszystko? – pytał z zachwytem krasnolud.
- I to, i więcej – odparł Tanis pragnąc, by można tak było opisać jego własnego ojca – Był również bardzo opiekuńczy w stosunku do ciebie i szczodry dla twej matki. Kiedy dowiedział się o zbliżającej się inwazji ludzi to jego pierwszym odruchem było wysłanie gdzieś poza zasięg zagrożenia. A dla twej matki chciał zawsze tego, co najlepsze… nawet, gdy nie mógł sobie na to pozwolić – dodał bez zastanowienia.
   Wstrzymał oddech. Miał nadzieję, że Clotnik przeoczy to, co mu się właśnie wymsknęło. Podniesiony na duchu dumnym obrazem ojca Clotnik potrząsnął jednak głową.
- tylko dlaczego Kishpa mi o tym nie powiedział? Dlaczego, gdy pytałem go o te plotki, gadał, że nie wie? Zawsze zmieniał temat.
- Z bardzo prostego powodu – odparł Tanis z dobrotliwym uśmiechem – Kishpa naprawdę nie wiedział.
   Tanis jednak nie dodał, że on sam był jedyną osobą, jakiej krasnolud wyznał prawdę, i to na kilka chwil przed śmiercią.
- Ciągle nie rozumiem? – powiedział Clotnik.
- Czego?
   Krasnolud zwrócił twarz do Tanisa. Zachodzące słońce oświetliło teraz sylwetkę pół-elfa.
-  Skoro w całym Ankatavaka szerzyły się plotki o moim ojcu – pytał Clotnik – To dlaczego Kishpa im się nie przeciwstawił?
   Tanis pochylił się i oderwał od kłody kawałek patyka. Najpierw ten patyk wyrwał a potem oczyścił sobie usmarowane sadzą dłonie o trawę.
- Zawsze stał po twojej stronie, prawda? – odparł Tanis pytaniem – Opiekował się tobą przez wszystkie te lata. Czyż nie tak mówiła Brandella?
- To jest po prostu dziwne – upierał się krasnolud – Kishpa zabrał mnie zaraz po śmierci matki. Bradella już zniknęła. Zawsze się zastanawiałem się, czy to nie z powodu tej straty wziął mnie do siebie. Może po prostu potrzebował kogoś, z kim mógłby pogadać. A ja… ja zawsze potrzebowałem kogoś, kto by słuchał. Traktował mnie zawsze jak własnego syna. Kiede jednak dorosłem a plotki o moim ojcu wciąż krążyły to zabrał mnie z Ankatavaka. Podróżowaliśmy po całym Ansalonie. Poza sobą nawzajem nie mieliśmy żadnych przyjaciół. Żeby troszkę siebie i Kishpa rozweselić nauczyłem się żonglować kulami.
- I nauczyłeś się dobrze. Nie było w tym magii?
- Ani troszkę – dumnie odparł krasnolud – Nie pozwoliłbym Kishpa na zaczarowanie moich kul. Nawet tej szklanej, chociaż bardzo mnie o to prosił.
   Tanis nie potrafił wydobyć z siebie ani słowa.
- Kishpa był dla mnie wspaniałym ojcem. Chciałbym, by to mnie pozwolił na wejście w jego przeszłość; cieszyłbym się spotkaniem, pogadałbym z nim sobie.
   Z nagłą skruchą w oczach zwisłouchy krasnolud zwrócił się do Tanisa.
- Wybacz mi! Nawet nie spytałem, czy odnalazłeś swego ojca. No, cały ja. Zawsze zajęty tylko sobą. Powinienem był…
   Tanis wstrzymał dalszy potok słów gestem opalonej ręki.
- Nie przepraszaj. Za wyjątkiem spotkania Brandelli – a to jest ogromny wyjątek – wolałbym doprawdy żebyś to ty miał okazję spotkania ojca, nie ja.
- Nie był takim jak miałeś nadzieję?
- Na takiego jakim był to nikt by nie miał nadziei – sucho stwierdził Tanis – Czasami jest lepiej tylko sobie wyobrażać prawdę.
- Ale nie w moim przypadku? – spytał Clotnik.
- Nie – uśmiechnął się Tanis – Nie w twoim przypadku.
   Krasnolud wyprostował grzbiet, był zadowolony. Słońce powoli zachodziło a zmrok zaczął panowanie nad ziemią.
- Brandella powinna zaraz wrócić – powiedział Tanis – Zanim jednak wróci, musisz mi coś powiedzieć.
- Cokolwiek zechcesz.
- Dlaczego Kishpa i Brandella się rozstali? Mówiłeś coś o jej zniknięciu.
- Tak to nazywaliśmy. Nigdy o tym wiele nie mówił. Pewnie było to zbyt bolesne. Jedyne co mi powiedział, to że kiedyś namalowała obraz jakiejś przepowiedni, przepowiedni o czasie w którym zostanie zabrana od niego. I ktoś faktycznie, w rzeczy samej, przyszedł i ją zabrał. Nigdy już jej nie zobaczył.
   Tanis siedział jak ogłuszony, milczał. Wyraz zdumienia na twarzy pół-elfa skrył się w otaczającej powoli ciemności nocy. Ta sama ciemność jednak zaczęła w końcu pół-elfa niepokoić.
- Brandella powinna już wrócić – powiedział wstając – Może powinniśmy się upewnić, że wszystko u niej w porządku.
- Pokażę ci drogę – odparł Clotnik.
   Szli cicho nocą, powoli wspinając się na szczyt wzgórza. Kiedy jednak tam dotarli okazało się, że Brandella zniknęła.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.p-s-r.pun.pl www.fifamanager09.pun.pl www.genealogia.pun.pl www.krwawekruki.pun.pl www.modnesimy.pun.pl