Najwy¿szy Kleryst
Dragonlance
Preludia 2 Tom 1
Riverwind z równin
PAUL B. THOMPSON & TONYA R. CARTER
T³umaczenie: janjuz
Korekta: arvina
Czê¶æ I
Powolny upadek
Rozdzia³ 1
Trzy ¿o³êdzie
Mê¿czy¼ni Que-Shu zebrali siê zwo³ani równomiernym d¼wiêkiem bêbnów. Setka mê¿czyzn z wyprostowanymi ramionami, stoicka setka, sformowa³a dwie linie i wesz³a do Domu Braci. Zostawili w³asne stada pod opiek± synów, którzy byli jeszcze zbyt m³odzi, bu móc do¶wiadczaæ nadchodz±cej, uroczystej ceremonii. Pola i warsztaty le¿a³y od³ogiem na czas rytua³u. Kobiety i dzieci odesz³y w swoich sprawach. Ciekawo¶æ im nie przystoi.
Nikt jednak nie móg³ zignorowaæ bêbnów. A ju¿ najmniej Goldmoon, pierwsza kap³anka plemienia i córka Wodza Arrowthorna. Sta³a w³a¶ciwie w drzwiach domu wodza, wystarczaj±co g³êboko schowana w cieñ, by nie jej nie dostrze¿ono. Pot pokry³ jej piêkn± twarz a usta zagryz³a niemal¿e do krwi. Ceremonia, która w³a¶nie mia³a siê zacz±æ to Próba Poszukiwacza a cz³owiekiem, którego miano próbowaæ by³ jej ukochany, Riverwind.
Modli³a siê cicho o jego bezpieczeñstwo. O, starsi bogowie, oddalcie wszelkie krzywdy od Riverwinda!
Goldmoon nie wypowiedzia³a modlitwy pe³nym g³osem bowiem b³aganie zanosi³a nie do bóstw plemienia, lecz bogów wyznawanych w dawnych wiekach, jeszcze przed Kataklizmem.
Dom Braci by³ ju¿ prawie pe³ny. Pozbawione okien wnêtrze by³o przyt³aczaj±co gor±ce bowiem o¶wietlenie stanowi³y stoj±ce i dymi±ce pochodnie. Mê¿czy¼ni Que-Shu wype³nili otwart± przestrzeñ wokó³ niskiego podium w ¶rodku Domu. Obute w skórzane mokasyny stopy szura³y g³o¶no po glinianym klepisku. Na podium, kucaj±c z odwrócon± od wszystkich twarz± i z ramionami obejmuj±cymi kolana, znajdowa³ siê Riverwind. Bêbny dalej wci±¿ wali³y, lecz on siê nie rusza³. Okazywa³ teraz tyle ¿ycia jakby by³ tylko rze¼b± wyrzezan± w dêbinie. W g³êbi duszy Riverwinda gotowa³y siê jednak pytania i w±tpliwo¶ci. To on za¿±da³ rytua³u przygotowuj±cego do Próby Poszukiwacza. Oboje, on i Goldmoon, z³o¿yli sobie nawzajem przyrzeczenia, lecz do praw plemienia nale¿ ich akceptacja lub odrzucenie. Mê¿czyzna nie poprosi o rêkê córki wodza je¶li nie udowodni, ¿e jest tego wart.
Zamkniêto drzwi domu. Zablokowano je masywnymi, drewnianymi belkami. Przed drzwiami stali wojownicy z obna¿onymi ostrzami. Bêbny przerwa³y wszechobecny ³omot.
Arrowthorn, ubrany w najwspanialszy ubiór ze skóry jelenia, spogl±da³ na zebranych mê¿czyzn.
- Bracia! – zakrzykn±³ – Zebrali¶my siê wszyscy, by wyznaczyæ tego, który zostanie wodzem gdy ja ju¿ odejdê. Tego, który domaga siê rêki mojej córki a waszej kap³anki. Lecz i ten, co mo¿e byæ bogiem w ¿yciu przysz³ym musi udowodniæ sw± warto¶æ w tym ¿yciu.
G³êboki pomruk zgody wydar³ siê z garde³ wspó³plemieñców.
- Riverwindzie, synu Wanderera, powstañ.
Riverwind zgrabnie wsta³ na równe nogi. Nie mia³ jeszcze nawet dwudziestu lat, lecz wzrost ponad sze¶æ i pó³ stopy czyni³ go zdecydowanie najwy¿szym mê¿czyzn± w klanie wysokich mê¿czyzn. Ciemne w³osy swobodnie sp³ywa³y mu na ramiona. Riverwind nie mia³ na sobie nic poza czerwon± przepask± biodrow± a linie smuk³ej sylwetki podkre¶la³a czerwona farba. Spojrza³ nad prawym ramieniem Arrowthorna i dostrzeg³ starszego Que-Shu, Loremana, siedz±cego na ³awce. Z twarzy starego szamana a¿ ¶wieci³a nienawi¶æ. Po¿eraj±ca go ambicja wprowadzenia w³asnej rodziny do domu wodza zosta³a pokrzy¿owana przez ¶mieræ najstarszego syna. Teraz Loreman móg³ tylko czekaæ, patrzyæ i s³uchaæ.
Riverwind zdawa³ sobie sprawê, ¿e Loreman obwinia go o ¶mieræ syna. Nawet s³owa przysiêgi Goldoon, która by³a ¶wiadkiem walki, nie zmniejszy³y nienawi¶ci Loremana do Riverwinda. Arrowthorn w³a¶nie opisywa³ drogê ¿ycia prawdziwego wojownika. Riverwind oderwa³ wzrok od Loremana na czas, by pos³yszeæ pytanie wodza.
- ¦cie¿ka przywódcy jest czêsto gorzka. Czy jeste¶ gotów na gorycz?
Riverwind skin±³ g³ow±. Na razie jeszcze nie wolno mu by³o siê odzywaæ. Arrowthorn wyci±gn±³ rêce. Far-runner, kolejny ze starszych plemienia, wrêczy³ mu grub±, glinian± czarkê, któr± Arrowthorn poda³ Riverwindowi. Lepki, czerwony p³yn wype³nia³ j± po same brzegi. W ¶wietle czerwonawych pochodni wygl±da³ zupe³nie jak krew. Riverwind przyj±³ czarkê, podniós³ do ust i zacz±³ piæ.
Napój wykonano z jagód nepta, owoców tak pod³ych, ¿e nawet gobliny nigdy ich nie jedz±. Szczêki Riverwinda siê zatrzasnê³y a ¿o³±dek grozi³ rewolt±. Mimo wszystko wypi³ okropny sok i pust± czarkê zwróci³ do r±k Arrowthorna. Zêby trzyma³ mocno zaci¶niête i oddycha³ szybko przez nos. Md³o¶ci wykrêca³y mu pusty ¿o³±dek, lecz Riverwind go opanowa³ i gorzki napój utrzyma³.
- W swoich s±dach wódz musi byæ sprawiedliwy, mocny i zrównowa¿ony – powiedzia³ ponuro Arrowthorn - Gdy to niezbêdne, musi umieæ cierpieæ z powodu swych wyborów. Czy jeste¶ gotowy cierpieæ dla dobra sprawiedliwo¶ci?
Riverwind tylko krótko skin±³ g³ow±. Dobr± spraw± by³ fakt, ¿e nadal nie powinien siê odzywaæ; nie by³ pewny, czy zdo³a cokolwiek wydusiæ z zaci¶niêtej sokiem krtani. Starszy zdj±³ ciê¿kie nakrycie z ramion Arrowthorna. Kolejny mê¿czyzna umie¶ci³ przed pary koszyków na klepisku; jedna para przed wodzem, druga przed Riverwindem. By³y to g³êbokie, trzcinowe koszyki jakich kobiety u¿ywaj± do zbierania ptasich jaj. W tej chwili wype³nione by³y ¶nie¿no bia³ymi jajkami. Arrowthorn podniós³ swoje koszyki i trzyma³ je po bokach na wyci±gniêtych ramionach. Riverwind podniós³ swoje. Zaskoczy³ go ich ciê¿ar. Ka¿dy koszyk zawiera³ tylko dziesiêæ jaj. Dlaczego wiêc jest to tak ciê¿kie?
Loreman siê u¶miecha³. Riverwind krótko tylko popatrzy³ na ten chytry u¶mieszek po czym skoncentrowa³ siê na swej próbie. Musia³ utrzymaæ koszyki przynajmniej tak d³ugo jak d³ugo trzyma Arrowthorn. Je¶li os³abnie, je¶li opu¶ci ramiona lub siê zachwieje wystarczaj±co mocno by rozbiæ choæ jedno jajko to próba zostanie zakoñczona. Nie bêdzie drugiej szansy.
Arrowthorn by³ o trzydzie¶ci lat starszy od Riverwinda, lecz barki mia³ szerokie a ramiona bardzo muskularne. Czas bieg³ w Domu powoli. Mê¿czy¼ni Que-Shu powa¿ni jak zawsze stawali siê troszkê zniecierpliwieni. Odezwa³y siê pokas³ywania i niepewne poruszenia na drewnianych ³awach. Ramiona Arrowthorna by³y wyprostowane jak stalowe belki i nieruchome jak spokojne wody Jeziora Crystalmir.
Riverwind te¿ sta³ twardo choæ ramiona chcia³y mu wyskoczyæ ze stawów. Sok jagód nepta wci±¿ mia³ ochotê na gwa³towny powrót. Pot sp³ywa³ mu strugami po klatce piersiowej. Te koszyki by³y tak ciê¿kie! Nie s±dzi³, ¿e bêdzie w stanie nawet trochê jeszcze wytrzymaæ – wiedzia³, ¿e nie – lecz tylko wzi±³ g³êboki wdech. Poniewa¿ za¶ stanie w miejscu jakby stopami zapu¶ci³ korzenie tylko go mêczy³o, powodowa³o, ¿e zaczyna³ siê chwiaæ, wiêc zacz±³ przestêpowaæ z nogi na nogê. I przyszed³ doñ rytm, rytm podobny do tego, co by³ wybijany przez bêbnistów przed chwil±. Po chwili ju¿ tañczy³ w miejscu z oczami wbitymi w Arrowthorna. S³ysza³, jak muzyka gra mu w sercu.
Taniec Riverwinda zaskoczy³ Arrowthorna. Niky jeszcze nie poruszy³ siê przedtem w czasie próby Ciê¿aru. Jego w³asne ramiona ju¿ omdlewa³y z bólu, rozci±gniête miê¶nie dr¿a³y i mrowi³y jakby przebiega³y po nich tysi±ce mrówek. Utrzymywa³ kontrolê na prób± tylko dziêki sile woli. Krew wali³a do g³owy a jej dudnienie stawa³o siê jeszcze gorsze gdy Riverwind przytupywa³. Zbyt wiele tego. Zbyt wiele.
Lewe ramiê wodza zachybota³o i dr¿enie przebieg³o przez ca³e cia³o. Jajko stoczy³o siê ze stosu w koszyku i rozbi³o siê na klepisku.
- Dokona³o siê! – zawo³a³ Far-runner, najstarszy ze starszych.
Obaj mê¿czy¼ni opu¶cili ramiona wydaj±c przy tym jêk ulgi. Arrowthorn narzuci³ na obola³e ramiona ozdobne nakrycie.
- Zas³ugujesz na prawo g³osu – powiedzia³, ciê¿ko oddychaj±c – Mów, synu Wanderera.
- Jeste¶ silnym mê¿czyzn±, Arrowthorn – odpar³ Riverwind rozmasowuj±c obola³e bicepsy.
Szept za plecami wodza nagle wybuch³ g³o¶n± wrzaw±. Loreman sprzeciwia³ siê wyrokowi Far-runnera.
- Próba nie jest wa¿na – powiedzia³ Loreman – Riverwind siê poruszy³.
- Nie ugi±³ ramion, Anie te¿ nie utraci³ ¿adnego jajka – odpar³ far-runner – Prawa plemienia nie mówi± nic o tym, ¿e mê¿czyzna nie mo¿e poruszyæ stopami.
- Riverwind zadrwi³ sobie z ceremonii!
Riverwind tymczasem przyklêkn±³ i zacz±³ przygl±daæ jajkom w koszyku. W tym czasie Far-runner zawo³a³.
- Nies³ychane! Okaza³ wielk± wytrwa³o¶æ i pomys³owo¶æ.
Loreman ju¿ mia³ zamiar zaprotestowaæ gdy Riverwind bez jednego s³owa wysypa³ zawarto¶æ swych koszyków na podium. W ka¿dym z koszyków by³o tylko piêæ jajek. Pod nimi le¿a³o za¶ piêæ wyg³adzonych wod± rzeczn± i na bie³o pomalowanych kamieni. By za¶ pokazaæ ich twardo¶æ Riverwind uniós³ jeden z nich i pu¶ci³ swobodnie. Spad³ kamieñ na klepisko z g³o¶nym stukiem. Mê¿czy¼ni Que-Shu warknêli gniewnie z powodu z³o¶liwej sztuczki zagranej wobec Riverwinda. Wszystkie oczy zwróci³y siê na Loremana. Nawet Arrowthorn rzuci³ starszemu podejrzliwe spojrzenie, lecz powstrzyma³ mo¿liwe oskar¿enia jednym zdaniem.
- Jedno nadu¿ycie unicestwia drugie. Próba jest wa¿na. Riverwind wywalczy³ prawo do dalszych starañ.
Nie podniós³ siê ani jeden g³os sprzeciwu. Wódz usiad³ i poprawi³ okrycie na ramionach.
- Pozosta³a jeszcze jedna, ostatnia próba – powiedzia³ – Ten, który ma byæ wodzem, musi byæ wolny od strachu. Czy podejmiesz ostatni± próbê, Riverwindzie?
- Podejmê.
Arrowthorn gestem przywo³a³ Stonebreakera, kolejnego ze starszych. Za m³odych lat znany by³ ze swej ogromnej si³y. Otrzyma³ mêskie imiê poniewa¿ potrafi³ mieczem rozdzieliæ kamieñ na dwoje. Teraz ju¿ stary i zgarbiony, Stonebreaker podszed³ do podium i ustawi³ na nim, tu¿ przed Riverwindem, wysokie naczynie.
- To jest Oliwa Poszukiwacza – powiedzia³ Arrowthorn.
W domu zapad³a martwa cisza.
- We¼ to, i wetrzyj sobie w skórê. Lecz b±d¼ ostrze¿ony: w oliwie jest straszna magia, gdy tylko j± sobie na³o¿ysz nawiedz± ciê straszliwe zjawy.
- Nie obawiam siê – o¶wiadczy³ Riverwind, choæ w rzeczywisto¶ci obawia³ siê mocno.
Uniós³ pokrywkê naczynia. Oliwa by³a ciemno br±zowa i pozbawiona wszelkiej woni. Riverwind rozsmarowa³ j± jak ma¶æ na piersi i szyi. By³a ciep³a a za nacieraj±c± d³oni± skóra stawa³a siê delikatniejsza i cieñsza w miarê jak oliwa w ni± wsi±ka³a. Bêbni¶ci podjêli powolny rytm. Naoliwionymi d³oñmi jecha³ Riverwind po nogach, kolanach i udach.
Uderzenia bêbnów odbija³y mu siê echem w g³owie. Kto¶ w d pomieszczeniu zacz±³ ¶piewaæ. G³owa zaczê³a mu p³ywaæ. Zachwia³ siê, cofn±³ o krok i omal nie zlecia³ z podium. Mê¿czy¼ni ¶piewali, lecz nie ci znajduj±cy siê w domu. Riverwind obróci³ siê i rozejrza³. ¯aden z Que-Shu nie wydawa³ d¼wiêku.
Nagle rozpozna³ pie¶ñ. By³ to lament, ¶piewany tylko na pogrzebach. Któ¿ zmar³? Riverwind spojrza³ po sobie. Czerwone strumyki sp³ywa³y mu po piersi i nogach. Wygl±da³y jak krew.
- Jestem ranny! – zawo³a³ Riverwind.
Usi³owa³ zatamowaæ up³yw krwi. Rytm bêbnów uderza³ prosto w niego, by³ taki sam jak rytm uderzeñ ³omocz±cego serca.
Poczu³ siê s³aby. Kolana siê pod nim ugiê³y i Riverwind opad³ na klêczki. Krew powoli rozlewa³a siê wokó³ niego. Jego ¿ycie, jego si³a, wszystko wyp³ywa³o mu z ¿y³. Nie potrafi³ tego powstrzymaæ.
- Goldmoon… Goldmoon – przywo³ywanie imienia ukochanej nie pomog³o.
Us³ysza³ czyj¶ rechot. Podniós³ g³owê i ujrza³ Hollow-sky stoj±cego w drzwiach domu. D³onie trzyma³ na biodrach i arogancko krzywi³ twarz patrz±c na Riverwinda.
- Hollow-sky, ty jeste¶ martwy – zaprotestowa³ Riverwind.
- I ty te¿! – odpar³a zjawa – Jeste¶ za s³aby, Niewierz±cy. Jak mo¿e miêkki g³upiec jak wyobra¿aæ sobie, ¿e mo¿e przewodziæ Que-Shu? – martwy mê¿czyzna roze¶mia³ jeszcze mocniej – Czy zdobyæ serce Goldmoon?
Serce Riverwinda a¿ skurczy³o siê piersi. Nikt poza nim nie widzia³ chyba tego ducha. Loreman nawet nie p³aka³ na widok w³asnego, utraconego syna.
- Po³ó¿ siê i umrzyj – naciska³ Hollow-sky – Przestañ walczyæ. To ³atwo zostaæ martwym.
- Nie. Ty umar³e¶. Ja nie.
- Nie mo¿esz oprzeæ siê ¶mierci, Niewierz±cy.
Rytm bêbnów – a mo¿e w³asnego serca – stawa³ siê wolniejszy, coraz wolniejszy. G³owa Riverwinda opad³a do pod³ogi. By³ s³aby i tak bardzo, bardzo zmêczony. Wszystko, co musia³ teraz zrobiæ to tylko lec. Oczy mu siê same zamyka³y. Jedyne czego teraz pragn±³ to sen i spoczynek. Tak ³atwo. Bezbole¶nie. Piêkna twarz Goldmoon powoli zanika³a w jego oczach.
- Mój synu! Czy tak winien dzia³aæ wojownik?
Riverwind otworzy³ oczy. Za wykrzywionym Hollow-sky sta³ kolejny duch, by³ mniejszy i bardziej zamglony, lecz by³ tam z pewno¶ci±. Wanderer. Dawno zmar³y ojciec Riverwinda.
- Nie mogê staæ – powiedzia³ s³abo Riverwind o cal unosz±c g³owê.
- To tylko farba – powiedzia³ Wanderere a jego postaæ sta³a siê klarowniejsza – Wstañ. B±d¼ mê¿czyzn±.
- On nie jest Que-Shu – powiedzia³ Hollow-sky – To tylko bezwarto¶ciowy niewierz±cy. Zupe³nie jak ojciec.
- Wstañ, synu! Ta, która czeka na ciebie, rozkazuje!
Wanderera otoczy³a jasna po¶wiata.
- Goldmoon? – powiedzia³ Riverwind.
Spojrza³ w dó³ i spostrzeg³, ¿e rozszerzaj±ca siê ka³u¿a krwi to tylko w rzeczywisto¶ci kilka kropel farby. Jego rêce te¿ pokrywa³a farba.
- Wstañ, Riverwind!
- Ojcze – powiedzia³ otrz±saj±c siê z letargu, jaki chwyci³ go w u¶cisk.
Odepchn±³ siê d³oñmi od pod³ogi. Niepewnie, lecz jednak stan±³ na w³asnych nogach. Postaæ Wanderera jasno ¶wieci³a w zamglonym domu. Mê¿czy¼ni zgromadzeni wokó³ ja¶niej±cej zjawy nie zwracali na ni± uwagi.
- Za pó¼no – sykn±³ Hollow-sky – Zawiod³e¶!
- Precz – powiedzia³ duch Wanderera – Wracaj do niespokojnego grobu.
Z szyderczym u¶miechem wykrzywiaj±cym twarz, syn Loremana znikn±³ z widoku.
- Ojcze, jakim cudem mogê tak ciê tu widzieæ i z tob± rozmawiaæ? – pyta³ Riverwind.
- Oliwa, jak± na³o¿y³e¶ na skórê, zawiera korzenie i zio³a posiadaj±ce moc zwiêkszania czu³o¶ci zmys³ów. Przez stulecia nasz lud u¿ywa³ zió³ by rozmawiaæ z umar³ymi. Minê³o sporo czasu, a nasi ludzie pomylili te duchy z prawdziwymi bogami. Wyznawanie przodków, czynienie z martwych wodzów bogów, sta³o za t± pomy³k±.
Riverwind podszed³ do krawêdzi podium.
- Tak wiêc starzy bogowie naprawdê istniej±?
- Jak zawsze istnieli, synu.
- Dlaczego nie sprawi±, ¿eby wszyscy ich znali?
Po¶wiata Wanderera zamigota³a.
- Umys³y Najwy¿szych s± mi nieznane – odpar³ a jego g³os zni¿y³ siê do szeptu – Lecz ich czas znowu nadchodzi. Otrzymasz znaki, synu…
- Jakie znaki, ojcze? Jakie znaki?
Niestety, odpowiedzi nie otrzyma³, widzenie by³o skoñczone, Wanderer znikn±³.
Dom by³ wype³niony dymem. Mê¿czy¼ni plemienia odeszli. Drzwi, przedtem zaryglowane i strze¿one, sta³y teraz otworem. Zmierzcha³o. Riverwind poczu³ powiew wieczornego wiatru wiej±cego przez mroczny dom. Och³odzi³ gwa³townie spocon± skórê.
Nagle do ¶rodka wkroczy³ Arrowthorn w towarzystwie starszyzny. Riverwind otar³ d³oni± spocone czo³o i usta i zszed³ z podium. By³ ca³kowiecie wyczerpany.
- Co siê sta³o? – spyta³ wodza.
- Przeszed³e¶ Próbê pomy¶lnie – odpar³ Arrowthorn.
- Jak d³ugo tu by³em?
- Ca³y dzieñ. Starsi i ja omówili twój problem.
Riverwind pragn±³ teraz tylko ³yka zimnej wody. Gard³o mia³ wci±¿ ¶ci±gniête przez pozosta³o¶ci soku z jagód. Zapyta³ jednak.
- Jaki problem?
- Opanowa³e¶ lêk przed ¶mierci±, lecz w trakcie rozmowy z bogami, naszymi przodkami, wiele mówi³e¶ blu¼nierstw.
- jakich blu¼nierstw?
- Odrzuci³e¶ naszych bogów, naszych praprzodków którzy nas stworzyli. Od dawna wiedzia³em, ¿e podzielasz herezje swego ojca; synowie nie maj± wyboru, ¿ywi± przekonania ojców i to bez wzglêdu, jak bardzo fa³szywe. Nigdy jednak nie s±dzi³em, ¿e herezje Wanderera us³yszê wykrzyczane w czasie uroczystego rytua³u – powiedzia³ Arrowthorn.
- Kar± za herezje jest ¶mieræ – doda³ Loreman.
D³onie zacisn±³ w ciasne piê¶ci. S³ysza³ rozmowê Riverwinda ze swym martwym synem.
- Prawo mówi, ¿e winny ma byæ ukamieniowany przy ¦cianie Smutku.
- Posuwasz siê za daleko – powiedzia³ Far-runner – Riverwind by³ w pe³ni swych w³adz umys³owych, gdy powiedzia³ co powiedzia³. Wp³yn±³ nañ duch ojca, Loremanie.
Stonebreaker i pozostali wyra¼nie popierali sentymenty Far-runnera.
- Co ma byæ uczynione? – spyta³ Riverwind.
Starszyzna zaczê³a siê spieraæ. Jedynie Arrowthorn pozosta³ cichy, zamy¶lony. Nie za bardzo podoba³ mu siê Riverwind jako m±¿ ukochanej córki. Musia³ jednak podziwiaæ dzisiejsze czyny m³odego mê¿czyzny. Nie móg³ odmówiæ mu prawa do starañ o rêkê Goldmoon, lecz byæ mo¿e da mu jak±¶ po¿yteczn± lekcjê.
- Musisz przej¶æ Próbê Sadu – powiedzia³ Arrowthorn – A podczas tej próby, jak mam nadziejê, wyleczysz siê z herezji.
Rozdyskutowania starsi otoczyli wodza i Riverwinda ciasnym pier¶cieniem. Fer-runner spojrza³ zdumiony na Arrowthorna.
- Jak? – spyta³.
- Riverwind musi odej¶æ i odnale¼æ, i przynie¶æ dowód, ¿e starzy bogowie isniej±. A bêdzie mia³ zapasów na jeden dzieñ.
Loreman siê u¶miecha³.
- M±dra decyzja – powiedzia³.
- Jak ma tego dokonaæ? – spyta³ Stonebreaker – Na³o¿y³e¶ nañ zadanie nie do spe³nienia. Starzy bogowie nie ¿yj±.
- Zawsze mo¿e powróciæ i przyznaæ siê do pora¿ki – kpi³ Loreman.
- ¯aden honorowy wojownik…
- Do¶æ! Jako wódz, rzek³em. Widzieli¶my, ¿e Riverwindowi nie brakuje odwagi i si³y, lecz zy chcecie niewierz±cego jako waszego wodza? Nasi bogowie ze¶l± na nas z³y los, je¶li ich zdradzimy. Nie, musi siê nauczyæ jak wielkie s± jego b³êdy – Arrowthorn wycelowa³ palec w Riverwinda – Na ¶wiêt± przysiêgê jak± z³o¿y³e¶, zaklinam ciê, albo przyjmiesz zadanie, albo przyznasz fa³sz swej wiary przed ca³ym ludem Que-Shu. Co powiesz?
Riverwind skrzy¿owa³ ramiona na piersi. Odpowied¼ mog³a byæ tylko jedna.
- Przyjmujê zadanie – odpar³.
*****
Golmoon wpad³a w zachwyt na wie¶æ, ¿e Riverwind przeszed³ pomy¶lnie próby. Kiedy jednak dowiedzia³a siê jakie zdanie jej ojciec na³o¿y³ na ukochanego jej rado¶æ zmieni³a siê w zdumienie.
- Dowód istnienia bogów? Jaki¿ mo¿e byæ dowód? Czujê moc starych bogów w Izbie ¦pi±cych Dusz, lecz nie mogê udowodniæ tego wystarczaj±co, by zadowoliæ w±tpi±cych!
Riverwind pakowa³ pasma suszonego miêsa jelenia i grudy pemmikanu do naramiennej torby.
- Nie mog³em odmówiæ. Gdybym to zrobi³, byliby¶my dla siebie straceni raz na zawsze.
Chwyci³a go za ramiê. Jej oczy spojrza³y mu g³êboko w twarz, ujrza³ jej ³zy. Objêli siê.
- Nie p³acz, najpiêkniejsza. Zadanie nie jest niemo¿liwe. Wrócê, zobaczysz. A wtedy nikt nie stanie nam na drodze – ani twój ojciec, ani starsi, ani ten krêtacz Loreman.
Goldmoon po³knê³a w³asne ³zy.
- Dok±d pójdziesz? Co zrobisz?
Riverwind cofn±³ siê na tyle, by ujrzeæ ca³± twarz ukochanej. Jasne, niebieskie oczy by³y wype³nione ³zami. Kciukiem otar³ pojedyncz± kroplê z policzka.
- Pójdê tam, gdzie zawiedzie mnie s³oñce i wiatr. Bogów nie ograniczaj± granice ¶miertelnych. Bêdê ich szuka³ w cichych miejscach – górach, pustyniach, g³êbokich puszczach. Znajdê ich, a wtedy wrócê do ciebie.
U¶miech rozja¶ni³ twarz Goldmoon. Tutaj, w ramionach Riverwinda, wszelkie zw±tpienia traci³y moc. Ca³owa³a go wystarczaj±co d³ugo, by zniecierpliwiony Arrowthorn zacz±³ stukaæ w pal podtrzymuj±cy namiot Riverwinda. Wojownik pog³aska³ policzek Goldmoon i przyg³adzi³ jasne w³osy.
- Czas i¶æ – powiedzia³.
Namiot Riverwinda znajdowa³ siê za murami wioski, tu¿ przy drodze wiod±cej na zachód do ziem nale¿±cych do Que-Kiri. Arrowthorn i starsi czekali ju¿ na m³odego wojownika. Upewnili siê, ¿e zabiera ze sob± tylko sk±p± racjê dzienna. Riverwindowi pozwolono zabraæ ³uk i d³ug± szablê. Wdzia³ stary, lecz dobrze naoliwiony napier¶nik, nogawice ze skóry jelenia i mokasyny. By³ gotów do drogi.
Goldmoon ³zy wytar³a, lecz serce w g³êbi jej pêka³o. Trzysta lat przeminê³o na ziemiach Que-Shu od Kataklizmu a bogowie wci±¿ spali. Tak bardzo ju¿ byli nieobecni w ¿yciu ludzi ¿yj±cych na Krynnie, ¿e wiêkszo¶æ z nich ju¿ o bogach zapomnia³o, lub te¿ odes³a³o do ¶wiata marzeñ sennych. Jak jeden mê¿czyzna, choæby i tak zagorza³y jak jej Riverwind, mo¿e mieæ nadziejê na sukces tam, gdzie zawiod³y ca³e pokolenia?
Riverwind wymieni³ uprzejme po¿egnania ze starszymi i rzuci³ tajemne, kochaj±ce spojrzenie w stronê Goldmoon. Nastêpnie zarzuci³ sakwê na ramiê i odszed³ stawiaj±c d³ugie kroki i szybko odmierzaj±c drogê.
- Riverwind! – krzyknê³a Goldmoon.
Odwróci³ siê i pomacha³, lecz nawet nie zwolni³ kroku. Arrowthorn popatrzy³ na córkê karc±co. Zachowa³a siê wbrew zasadom. Goldmoon nawet tego spojrzenia nie zauwa¿y³a. Oczy mia³a wpatrzone wy³±cznie w Riverwinda gdy tak odchodzi³ zakurzon± drog± na po³udniowy wschód. Doszed³ do za³omu murów wiejskich a one zas³oni³y go ju¿ ca³kiem. Po³o¿y³a d³oñ na gardle i wyczu³a niewielki amulet pod tunik±. Naszyjnik, jaki da³ jej Riverwind podczas wspólnej podró¿y do Izby ¦pi±cych Dusz. Wyryty by³ w stali, co by³o rzadko spotykane na równinach, i ukszta³towany na podobieñstwo dwóch, stykaj±cych siê ³ez. Amulet ochroni³ ich przed potwornym planem Hollow-sky. Modli³a siê, by teraz prowadzi³ Riverwinda do szybkiego i zwyciêskiego koñca zadania.
Gniewne spojrzenie Arrowthorna wyra¼nie zmiêk³o. By³ wyra¼nie poruszony widokiem smutku na twarzy jedynego dziecka, twarzy tak podobnej do twarzy matki. By³ jednak wodzem. Dobro plemienia musia³ staæ przed szczê¶ciem nawet jedynego dziecka.
- Chod¼, córko – powiedzia³ mrukliwie i wystawi³ ³okieæ.
Goldmoon z wdziêkiem wziê³a ojca pod rêkê i wyprzedzaj±c starszyznê, wspólnie wrócili do wioski.
*****
Riverwind nie mia³ prawdziwego planu. Dochodzi³o po³udnie i ciep³o pó¼nego lata dogrzewa³o ziemiê. Gdy ju¿ wyszed³ z zasiêgu wzroku Goldmoon i starszyzny wyra¼nie zwolni³ kroku i zacz±³ biæ siê z my¶lami, co w³a¶ciwie powinien robiæ.
Z zamy¶lenia wyrwa³ go brzêkliwy d¼wiêk. Riverwind spojrza³ wstecz, w kierunku wioskowych murów. O mury sta³a oparte rozpadaj±ca siê chata. Stanowi³a niewiele wiêcej nad przybudówkê, by³a w³a¶ciwie tylko schronieniem wykonanym z kory. Przed t± przybudówk± klêcza³a obdarta postaæ, stary cz³owiek okryty wielokolorowymi szmatami. Mia³ d³ugie, spl±tane i dziko wygl±daj±ce w³osy. W klanie mê¿czyzn g³adko ogolonych ten mia³ d³ug±, szaro ¿ó³t± brodê w któr± wplót³ koraliki i mosiê¿ne dzwonki.
- Catchflea – Riverwind pozdrowi³ dziwaczn± postaæ.
Stary mê¿czyzna nie podniós³ wzroku. Jego prawdziwe imiê brzmia³o Catchstar poniewa¿ jako m³ody cz³owiek w³óczy³ siê daleko po wzgórzach i tam polowa³ na od³amki gwiazd spadaj±cych z nieba. Gdy za¶ nadszed³ nañ czas na udowodnienie bardziej doros³ych ambicji pozosta³ przy starych, dziwnych obyczajach. Nie bra³ udzia³u w ¿yciu codziennym Que-Shu. Z powodu w³asnej ekscentryczno¶ci dozna³ ca³kowitego ostracyzmu, traktowano go wrêcz z odraz± i w koñcu Catchstar sta³ siê odludkiem. Obyczaje nie przystaj±ce do ludu oraz niechlujny wygl±d spowodowa³y wyrzucenie go z wioski – ca³kiem podobnie jak heretyckie pogl±dy wyrzuci³y za wioskowe mury rodzinê Riverwinda. Ma³e dzieci przezwa³y go Catchflea, co by³o doprawdy okrutnym ¿artem. Po latach reagowa³ ju¿ tylko na takie imiê. Podobieñstwo statusu spowodowa³o, ¿e dziwny, stary mê¿czyzna i m³ody wojownik stali siê naturalnymi sprzymierzeñcami. Riverwind wiele razy broni³ Catchflea przed napastowaniem.
- W podró¿ idzie, hê? – spyta³ Catchflea potrz±saj±c such± tykw±, w której co¶ grzechota³o – D³ug±, d³ug± podró¿?
- Bardzo d³ug± – przyzna³ Riverwind i zastanawia³ siê ju¿, kto bêdzie boni³ starca, gdy on odejdzie – Mo¿e mnie tu nie byæ ca³e miesi±ce, mo¿e lata.
Ta my¶l nie sprawia³a przyjemno¶ci.
- Bêdê têskni³. Nikt inny nie przynosi królików.
Po udanym polowaniu, Riverwind zawsze dzieli³ siê zdobycz± ze starym ³owc± gwiazd. W jaki¶ dziwny sposób przypomina³ on Wanderera, ojca Riverwinda. Obaj mê¿czy¼ni byli marzycielami w plemieniu nie szanuj±cym g³êbszego namys³u.
- Skoro gdzie¶ odchodzisz, Catchflea ma podarunek, tak
- A có¿ takiego, mój druhu?
Catchflea podrapa³ siê po garbatym, ostrym nosie. Koraliki i ma³e dzwonki rozdzwoni³y siê w spl±tanej brodzie.
- Co¶ tobie pomocnego, tak.
Machn±³ szerokim krêgiem poplamion±, ¿ó³t± tykw±. Jej czubek by³ odciêty i Riverwind ujrza³ w ¶rodku ma³e, br±zowe cz±stki obijaj±ce siê po bokach. Niespodziewanie Catchflea zacz±³ nuciæ bardzo ¶piewnym g³osem:
Wszystko co nadchodzi i co odchodzi
Porusza siê w nieskoñczonym kole
Licz dni i licz gwiazdy
Zacznij wtedy a skoñcz dzi¶
Riverwind niewiele z tego móg³ zrozumieæ. Starzec dwukrotnie powtórzy³ za¶piew i wyrzuci³ zawarto¶æ tykwy na tward±, such± ziemiê.
- Ha! – zawo³a³.
Na ziemi le¿a³y trzy ¿o³êdzie. Utworzy³y razem trójk±t zwrócony jednym rogiem prosto w Riverwinda.
- Oto twoja podró¿ w ³upinach orzecha. Trzy ³upiny!
Stary mê¿czyzna za¶mia³ siê szczerze a towarzyszy³y mu dzwonki wpl±tanych w brodê dzwoneczków.
- Ten mówi, ¿e pójdziesz daleko i nie bêdzie ciê d³ugo – powiedzia³ wskazuj±c ¿o³±d¼ najbli¿szy Riverwindowi.
- Ten mówi, ¿e bêdziesz szed³ przez ciemno¶æ – pacn±³ z³amanym paznokciem w drugi.
- Z³o? Spyta³ Riverwind siadaj±c naprzeciw starego mê¿czyzny.
- Powiedzia³em „ciemno¶æ”, tak?
Catchflea u¶miechn±³ siê do ostatniego ¿o³êdzia.
- A z ciemno¶ci powstanie ziarno nowego, który jak stare.
- Co to oznacza?
- Nowe jest stare? Naturalnie, tak. To wszystko, co mogê ci powiedzieæ.
Catchflea zgarn±l ¿o³êdzie i wsypa³ je z powrotem do tykwy. D³oñ krêci³a siê i krêci³a potrz±saj±c tykw±. Riverwind s³ysza³ plotki i szepty, ¿e stary mê¿czyzna rozmawia z duchami, które ods³aniaj± mu przysz³o¶æ. No i, ¿e wspania³e osi±gniêcia w przewidywaniu, czy matki Que-Shu urodz± dziewczynkê czy ch³opca. Riverwind nie umia³ uznaæ uwag Catchflea za g³upi± gadkê.
- Któr± drog± powinienem i¶æ? – spyta³.
- Ha!
Tym razem ¿o³êdzie u³o¿y³y siê w szereg.
- Wschód – powiedzia³ Catchflea.
Riverwind podrapa³ siê po g³owie. ¯o³êdzie nie pokazywa³y dok³adnie wschodu.
- Sk±d wiesz, co ci mówi±? – spyta³.
- Sk±d wiesz, jak oddychaæ? Sk±d wiesz, kiedy czas by wstaæ a kiedy czas by spaæ?
Riverwind wzruszy³ ramionami.
- Po prostu wiem. Nie muszê rozmy¶laæ. Wiedza przychodzi i wiem.
- I tak jest, tak – odpar³ Catchflea.
Riverwind powoli wsta³ a starzec zbiera³ swe ¿o³êdzie. Wschód. Prosto w Zapomniane Góry. Przynajmniej o tej porze roku przej¶cia w wysokich górach powinny byæ wolne od ¶niegu. ¯o³êdzie znowu zagrzechota³y na ziemi.
- Ha! – wykrzykn±³ po raz trzeci Catchflea po rzuceniu wró¿by.
Riverwind wróci³ spod ob³oków.
- Có¿ tam widzisz, stary cz³owieku?
Catchflea popatrzy³ z ukosa na wysokiego ³owcê.
- Mam z tob± i¶æ.
Denerwuj±cy za¶piew znikn±³ z g³osu starego. Riverwind zesztywnia³.
- Mo¿e ¼le je odczytujesz? – zasugerowa³.
Catchflea potrz±sn±³ g³ow±.
- Jest tylko jedno znaczenie, tak. „Id¼ w ¶lad i zejd¼”. W³a¶nie to mówi±.
- Zejd¼?
Podzwanianie dzwoneczków towarzyszy³o dzikiemu potrz±saniu g³ow±.
- Muszê to zrobiæ. Przepowiednie nie po to s± dawane, by je ignorowaæ.
- Nie mo¿esz i¶æ ze mn± – delikatnie odezwa³ siê Riverwind – Idê daleko. Mam zapasy dla siebie tylko na jeden dzieñ. Jeste¶ stanowczo za stary by ruszyæ w tak± drogê.
- Muszê, tak?
Powoli podniós³ siê z ziemi. Kolana i ³okcie Catchflea zatrzeszcza³y jak drewno na podpa³kê – Nie bêdê ciê¿arem dla ciebie, Riverwindzie. Msz dbaæ tylko o siebie, tak? Ja potrafiê zadbaæ o siebie.
Riverwind chwyci³ starca za ramiê.
- Nie idzies.
Ciemne oczy Catchflea wbi³y siê w oczy Riverwinda.
- Nie tylko z moim przeznaczeniem igrasz. Ze swoim tak¿e. Bogowie zdecydowali, ¿e razem opu¶cimy Que-Shu. Lekcewa¿yæ ich wolê to zapraszaæ katastrofê.
Riverwind opu¶ci³ ramiona.
- Jakim bogom s³u¿ysz, przyjacielu?
Catchflea nie odpowiedzia³, tylko stop± zacz±³ na piasku rysowaæ znak. Wygl±da³o to jak dwie ³zy z³±czone jednym czubkiem. Riverwind zna³ znak boginii Mishakal. Ten sam symbol, wyrze¼biony w tak rzadkiej tu stali, da³ Goldmoon do tajemnego noszenia na szyi. Zwêzi³ oczy i popatrzy³ na starca.
- Sk±d znasz ten znak? – spyta³ podejrzliwie.
- By³ kiedy¶ znany wszystkim, tak. A teraz tylko ja go widzê na niebie, w ¶ladach gwiazd.
Riverwind zmaga³ siê z ciê¿kim problemem. Catchflea nie by³ zwiadowc±, nie pasowa³ do lasów czy gór. Niemniej jednak wró¿by starego by³y zbyt wiarygodne dla Riverwinda by móg³ je tak po prostu zbyæ. Mo¿e móg³by zabraæ starego na jak±¶ niewielk± odleg³o¶æ i potem pozostawiæ w wygodnym dla niego miejscu.
- Nie bêdê ciê¿arem – upiera³ siê Catchflea.
- Jak d³ugo zajm± ci przygotowania? – spyta³ zrezygnowany Riverwind.
Wró¿bita schyli³ siê do ziemi, podniós³ tykwê i ¿o³êdzie.
- Jestem gotów – odpar³ – Nie mam nic wiêcej.
W przybudówce znajdowa³a siê tylko kupa mchu na której starzec sypia³, trochê szmat i butwiej±cy worek skórzany na wodê. Catchflea wsypa³ ¿o³êdzie do zak³adki w po³atanej koszuli i uwi±za³ tykwê do lu¼nej tasiemki ubrania.
- Nikt z Que-Shu nie bêdzie w ¿a³obie gdy odejdê, tak?
By³a to smutna prawda. Riverwind popatrzy³ w stronê gór. Za s³oneczn± równin± jawi³ siê wschodni horyzont. Zapomniane Góry stanowi³y tylko niebiesk± smu¿kê na tym horyzoncie. Nie by³y specjalnie strome a w tej porze roku nie by³y równie¿ zimne. By³y jednak strasznie suche i pozbawione zwierzyny. Bêdzie trzeba polowaæ co dzieñ, ¿eby zapewniæ sobie codzienn± racjê ¿ywno¶ci. A teraz bêdzie jeszcze musia³ polowaæ za dwóch, przecie¿ Catchflea w dziczy nie bêdzie zbytnio przydatny.
Przeszkody zaczyna³y siê przed nim piêtrzyæ. Bez konia, omal bez jedzenia i z niepewnym starcem nad którym musia³ roztoczyæ opiekê – zadanie Arrowthorna ciê¿ko go sprawdzi. A jednak nadal mia³ po swej stronie w³asny rozum, swe umiejêtno¶ci i nieugiêt± wolê i determinacjê. Starzy bogowie ¿yj±. Dla nich, dla Goldmoon Riverwind pokona wszelkie przeciwno¶ci.
Ostatnio edytowany przez janjuz (2018-08-21 19:24:56)
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 2
Karb Grzmotu
Wiekowe koñczyny Catchflea rozgrza³y siê w popo³udniowym s³oñcu wiêc zdo³a³ dotrzymaæ kroku d³ugonogiemu Riverwindowi. Poniewa¿ potrzebowali ¿ywno¶ci nie mogli trzymaæ siê drogi g³ównej, Sageway.
- W cieniu gór znajduje siê niewielki pas lasu – powiedzia³ Riverwind – Je¶li pójdziemy tamt± tras±, to mo¿e uda siê upolowaæ jelenia, albo kozicê co zesz³a na paszê.
Nasz³a go refleksja, której zreszt± nie mia³ zamiaru wypowiadaæ, ¿e gdyby nie szed³ z nim ten starzec to na posiadanej racji móg³by i¶æ ze dwa dni. Suszonego miêsa i chleba w sakwie by wystarczy³o. W tym czasie by³by ju¿ g³êboko w górach, w drodze do swego przeznaczenia…
- … ust±piæ przed twoj± wiedz± o polowaniu – mówi³ w³a¶nie Catchflea – Wiele ju¿ lat minê³o od czasu gdy trzyma³em ³uk, a jeszcze dawniej jak trzyma³em nó¿ do oprawiania.
Maszerowali przez równiny. Catchlea podzwania³ jak wózek handlarza w drodze na targ. Riverwind stara³ siê ignorowaæ denerwuj±cy d¼wiêk, lecz po kilkuset jardach stan±³ nagle i powiedzia³.
- Kiedy wejdziemy w las bêdziesz musia³ znale¼æ sobie miejsce, gdzie bêdziesz siedzia³ absolutnie cicho. Te twoje dzwonki ostrzeg± wszystk± zwierzynê w ca³ej krainie!
Obronnym ruchem Catchflea z³apa³ siê za brodê.
- My¶la³em, ¿e te d¼wiêki s± przyjemne.
- S± bardzo muzyczne, lecz zwierzynê wyp³osz±.
- Bêdê siedzia³ cicho jak g³az, tak.
Maszerowali dalej. Stary mê¿czyzna trzyma³ rêk± brodê ¿eby dzwonki i koraliki uciszyæ. Prawie mu siê to udawa³o.
Drzewa wyros³y na trawiastej równinie jak zas³ona; nie by³o ¿adnej stopniowej zmiany miêdzy otwart± przestrzenia a gêstym lasem. Nim weszli w las Riverwind zatrzyma³ siê by napi±æ ciêciwê ³uku. Zabezpieczy³ te¿ szablê przed brzêkaniem i p³oszeniem zwierzyny; owin±³ rzemieniem ze skóry jelenia br±zow± rêkoje¶æ i szczelnie wcisn±³ szablê do futera³u na plecach.
- Chcesz mówiæ, mów teraz. W przeciwnym razie jêzyk trzymaj za zêbami Oki miêso nie bêdzie skwierczeæ na ogniu – napiêtym szeptem odezwa³ siê m³ody wojownik.
- Pomy¶lnych ³owów – to by³o wszystko, co Catchflea mia³ do powiedzenie.
Riverwind na³o¿y³ strza³ê i w¶lizgn±³ siê miêdzy drzewa. Jego ¶ladem, choæ du¿o bardziej niezdarnie, poszed³ Catchflea. Swoje dzwonki trzyma³ cicho, lecz nie by³ przecie¿ przyzwyczajony do poruszania siê jak my¶liwy. Co i rusz wpada³ na przeszkody, ³ama³ ga³±zki a czasem omal nie wpada³ na Riverwinda. Ten bez s³owa wskaza³ staremu, gdzie ma stawiaæ stopy by tyle ha³asu nie robiæ. Od tej chwili starzec szed³ lepiej, choæ i tak nie dorównywa³ Riverwindowi. Las sk³ada³ siê g³ównie z sosen i cedrów. By³ tak gêsty, ¿e ludzie szli wolno a ich szlak by³ bardzo krêty. Poszycie le¶ne by³o pokryte dywanem sosnowych igie³ i jagód cedrowych. Niestety, niejadalnych. Jelenie jednak bardzo je ceni³y. Riverwind dostrzeg³ ¶lady, gdzie koz³y stuka³y w pnie drzew by strz±sn±æ wiêcej jagód.
Wypatrzy³ góruj±cy nad innymi pieñ cedru z potê¿nymi konarami i siê nañ wspi±³. Dzikie zwierzêta posiadaj± ostry wzrok i czu³e nosy. Maj±c obok Catchflea najlepszym wyj¶ciem jest wej¶æ ponad poziom wzroku zwierz±t i zasiêg ich powonienia a potem poczekaæ na przechodz±c± zwierzynê w zasiadce. Riverwind podsadzi³ Catchflea do najni¿szych konarów, wspi±³ siê sam wy¿ej, po czym wci±gn±³ go za sob±. Maj±c ju¿ starca bezpiecznie usadzonego w rozwidleniu pnia Riverwind ze¶lizgn±³ siê po pniu i usiad³ na konarze. Stopy mia³ zwieszone a ³uk w pogotowiu na kolanach.
Wiatr przewiewa³ przez wiecznie zielone korony przypominaj±c d¼wiêk odleg³ego wodospadu. Przyjemny powiew bryzy i cisza lasu szybko u¶pi³y wró¿bitê. Pod Riverwindem poruszy³a siê ga³±¼. My¶li my¶liwego, jak zawsze zreszt±, b³±dzi³y do Goldmoon, lecz i tak czujnie wypatrywa³ zdobyczy. To czuwanie zosta³o jednak naruszone odg³osami ostrego chrapania.
- ƶ¶! – szepn±³ ostro w stronê Catchflea.
Stary mê¿czyzna wcale go nie s³ysza³, chrapa³ dalej w najlepsze. Zdenerwowany ³owca odpi±³ od pasa ma³± torebkê z ¿ywic±. U¿ywa³ ¿ywicy i wosku do utrzymania ciêciwy ³uku w nale¿ytym porz±dku. Rzuci³ torebk± w Catchflea. Torebka uderzy³a starego w pochylon± g³owê i opad³ mu na kolana. Chrapanie nie usta³o. Riverwind ju¿ rusza³ by potrz±sn±æ wró¿bit± gdy nagle ujrza³ barana. Samiec górskiej owcy. Wspania³e stworzenie wystawa³o zza sosnowych drzewek. Jego wielkie, czarne rogi zakrêca³y a¿ do nosa. Riverwind da³by du¿o ¿eby zawiesiæ takie rogi u wej¶cia do swego namiotu, lecz raczej nie móg³by teraz d¼wigaæ dwudziesto funtowego poro¿a. No i baran w tym wieku chyba z trudem tylko bêdzie jadalny, zbyt twardy.
Je¿eli jednak jest baran to powinna byæ i owca, pomy¶la³ Riverwind. Przesun±³ strza³ê na ciêciwê. Catchflea wyda³ z siebie niezwykle g³o¶ne chrapniêcie. Baran odpowiedzia³ niskim pomrukiem. Ruszy³ przez gêste zaro¶la w wyra¼nie agresywnych zamiarach. Tu¿ za nim postêpowa³a g³adka owca a za ni± para rocznych jagni±t. Riverwind naci±gn±³ ³uk i pu¶ci³ strza³ê w stronê jagniêcia. Jagniê zabecza³o gdy strza³a dosiêg³a celu. Ca³a czwórka zwierz±t zaczê³a uciekaæ.
- Obud¼ siê, Catchflea! – krzykn±³ wojownik.
Stary mê¿czyzna zbudzi³ z przera¿eniem i zsun±³ siê po pniu. Riverwind zdo³a³ chwyciæ przód szmacianej i po³atanej koszuli w sam czas, by powstrzymaæ starca przed upadkiem o tuzin stóp ni¿ej.
- Dopad³em dla nas owcê! – zawo³a³ Riverwind.
- Mam nadziejê, ¿e dopad³e¶ mnie!
Podci±gn±³ Catchflea do bardziej stabilnej pozycji i powiedzia³.
- Zostañ tu. Muszê z³apaæ to jagniê.
Riverwind zeskoczy³ z ga³êzi. Szybko odnalaz³ krwawy trop miêdzy m³odymi sosnami. Owca by³a powa¿nie ranna, lecz i tak mog³a przebiec jeszcze ca³e mile. Jedyne co mo¿na by³o teraz zrobiæ, to tropiæ po ¶ladach krwi. Zacisn±³ mocniej rzemienie mokasynów i ruszy³ szybkim truchtem. Tropy zwierzêcia znaczy³a krew. Badaj±c ¶lady Riverwind stwierdzi³, ¿e stary baran pobieg³ w jedn± stronê a owca w drug±. Jagniêta zosta³y przy matce.
Zdobycz zd±¿a³a w stronê szczytów na pó³nocnym skraju lasu. W stronê widlastej góry, któr± Que-Shu nazywali Karbem Grzmotu. Powiadano, ¿e sztormy wiej±ce z Newsea „za³amuj± siê” na Zapomnianych Górach by zwaliæ grzmoty, b³yskawice i potoki deszczu na równiny. ¦wiat³o dnia szybko gas³o gdy Riverwind dotar³ do pierwszych g³azów u stóp Karbu Grzmotu. M³oda owca musia³a byæ niezwykle silna, lub te¿ strza³a Riverwinda uderzy³a o wiele s³abiej ni¿ sobie wyobra¿a³.
Solinari, srebrny ksiê¿yc, ¶wieci³ w pe³ni. Jasne ¶wiat³o przebija³o siê w szczeliny miêdzy ska³ami i pozwala³o Riverwindowi odnajdywaæ krwawy trop owcy. Krwi by³o coraz wiêcej. Konic musia³ byæ bliski.
Riverwind prze³o¿y³ ³uk przez ramiê. Mia³ dziêki temu obie rêce wolne do wspinaczki. W³a¶nie dotar³ na szczyt wielkiego jak dom g³azu gdy us³ysza³ przejmuj±ce wycie. Wilki!
Przykucn±³ na szczycie ska³y. Dojrza³ niedaleko tuzin, szybko przebiegaj±cych szarych sylwetek. Wataha z³apa³a woñ umieraj±cego zwierzêcia i uzna³a zdobycz za w³asn±. £owca zdj±³ ³uk i na³o¿y³ strza³ê. Poczo³ga³ siê po g³azie a¿ dotar³ do niewielkiego zag³êbienia nad w±wozem. Wilki zabi³y ju¿ rann± owcê i zabra³y siê za jej rozdzieranie.
Miast siê w ciszy wycofaæ Riverwind, poczuwszy z³o¶æ, wzi±³ na cel jednego z wilków przy pad³ym zwierzêciu. Po chwili szara bestia rolowa³a po ziemi martwa a w jej sercu tkwi³a strza³a. Pozosta³e wilki nawet nie zwróci³y uwagi. Riverwind wzi±³ drug± strza³ê na ciêciwê, wycelowa³ w kolejnego wilka i wystrzeli³. Tym razem najwiêkszy z ca³ej watahy samiec podszed³ i pow±cha³ martwego towarzysza.
Po chwili kud³aty ³eb siê podniós³ i spojrza³ na ska³ê, na której ukry³ siê Riverwind. W ¶wietle Solinari wilcze ¶lepia ¶wieci³y g³êbok± purpur±.
Trzeci± strza³ê Riverwind wymierzy³ w wielkiego wilka, lecz co¶ w jego zachowaniu wstrzyma³o mu rêkê. Przywódca watahy uniós³ ³eb i zawy³. D¼wiêk by³ zarówno odra¿aj±cy jak i budz±cy lito¶æ. Pozosta³e wilki przesta³y szarpaæ martw± owcê i zebra³y siê w ciasn± grupkê w w±wozie.
Przywódca podszed³ w stronê ³owcy. Riverwind zda³ sobie sprawê, ¿e bestia jest tak wielka, ¿e pewnie jednym skokiem dosta³aby siê na skaln± p³aszczyznê na której siê teraz znajdowa³. Riverwind naci±gn±³ ciêciwê i pu¶ci³ strza³ê jednym, g³adkim ruchem.
Wielka bestia wykona³a unik! Jeden skrêt, jeden unik i strza³a grzê¼nie w kamienistej ziemi. Riverwind chwyci³ kolejn± z niezbyt du¿ego zapasu. Wilk natomiast wykona³ potê¿ny skok. Riverwind odskoczy³ wstecz i upu¶ci³ strza³ê. Nim zd±¿y³ chwyciæ kolejn± wilk ju¿ wspina³ siê na ska³ê, ju¿ by³ na poziomie ³owcy.
- ¯adnych – wiêcej – strza³!
Trzy wyra¼ne s³owa wydosta³y siê z paszczy bestii. Riverwind wzdrygn±³ siê i niemal pu¶ci³ z wra¿enia ³uk. Pomy¶la³ przez chwilkê o szabli – lecz nie, przecie¿ j± ciasno umie¶ci³ w pochwie.
- Bestio, czymkolwiek jeste¶ – powiedzia³ powoli, k³ad±c jednocze¶nie strza³ê na drzewce ³uku – trzymaj siê z dala, albo poczêstujê ciê jak innych.
Mocno trzyma³ drzewce strza³y ukrywaj±c dr¿enie d³oni. Wielki wilk przysiad³ na udach. W do¶æ niepewnym ¶wietle Riverwind spostrzeg³, ¿e ³apy zwierza nie s± pokryte futrem i nie maj± pazurów, lecz koñcz± siê d³oñmi, ludzkimi d³oñmi, z czarnymi paznokciami. Oczy stwora ja¶nia³y jakim¶ wewnêtrznym, krwisto czerwonym, ¶wiat³em. D³ugi, czarny jêzor liza³ paszcz± za krzywymi k³ami. Bestia mia³a d³ugie, szpiczaste uszy, lecz nie posiada³a ogona. Szczêki niby-wilka znów siê poruszy³y.
- ¯adnych wiêcej strza³.
Riverwind naci±gn±³ ³uk.
- Wiêc trzymaj siê z dala.
Dziwnie ludzkie palce wilka napiê³y siê chwytaj±c ska³ê. Riverwind zrozumia³ jakim cudem zwierzê tak szybko mog³o siê tu wspi±æ. Stwór powiedzia³ chrapliwie.
- Zabi³e¶ kuzynów! – z g³êbokiej, pokrytej futrem piersi wyrwa³ siê warkot – Jeden z nich by³ mi synem!
- Ja upolowa³em t± owcê – powiedzia³ Riverwind.
Potniej±ce d³onie mia³y coraz wiêkszy problem w utrzymaniu napiêtego ³uku wiêc trochê poluzowa³.
- A potem wataha j± wziê³a. Broniê tego, co moje. Kim jeste¶, wilku co mówi jak cz³owiek?
- Jestem Kyanor, pierwszy z Nocnych Biegaczy. Przeszli¶my góry by za¿±daæ dla siebie tego lasu. Nikt nie mo¿e tu polowaæ, tylko my!
- Tak twierdzisz. Nie mam zamiaru zabijaæ wilków, lecz owca jest moja.
Kyanor obna¿y³ k³y i warkn±³ w¶ciekle.
- Nikt nie w³azi w nasze ziemie. Byli¶my przeganiani i wypêdzani z wielu miejsc, lecz ju¿ nigdy wiêcej. Ka¿dy, kto poluje w naszym lesie, musi zgin±æ.
Cz³owiek równin wycelowa³ prosto w ³eb Kyanora.
- Nie wiem nic o waszej historii. Macie teraz owcê, wiêc j± we¼cie i odejd¼cie w pokoju.
- A co z moim synem? Jego krew plami twoje rêce.
- Ka¿dy my¶liwy ryzykuje ¿yciem, gdy wystawia siê do walki.
- Puste, ludzkie gadanie! Cen± za tak± zbrodniê musi byæ twoje ¿ycie!
Kyanor skoczy³ na wojownika. Riverwind wypu¶ci³ strza³ê z na wpó³ naci±gniêtego ³uku. Na drug± strza³ê ju¿ nie by³o czasu. Pocisk uderzy³ Kyanora w pier¶, lecz nie zmieni³ potwornego skoku. Uderzy³ w Riverwinda i razem potoczyli siê po kamienistej p³aszczy¼nie. Paluchy bestii zamknê³y siê na Riverwindzie i nim zatrzês³y, starci ³uk. Wielkie d³onie ³owcy chwyci³y wilcze gard³o, zaczê³y dusiæ i jednocze¶nie trzymaæ wilcze k³y z dala. Kyanor by³ silny o przytrzyma³ ³owcê le¿±cego na plecach. Mieszkaniec równin musia³ rzucaæ g³ow± na obie strony by unikn±æ zêbów bestii. Podczas walki reszta watahy siedzia³a cicho u podstawy g³azu. Uwa¿ne oczy ¶ledzi³y ka¿dy ruch walcz±cych. Czarne paznokcie szarpa³y kark Riverwinda. Pop³ynê³a gor±ca krew. Riverwind wbi³ palce w krtañ Kyanora. Wilk sapn±³ i kaszln±³. D³ugi jêzor wisia³ z paszczy a z niego kapa³a zje³cza³a ¶lina. Riverwind z ca³ych si³ wpakowa³ kolano w ¿ebra Kyanora. Wilk zwiotcza³ a Riverwind lew± rêk± zdo³a³ go z siebie zrzuciæ. Dziwny wilko podobny stwór odtoczy³ siê na bok zd³awiony prawie na ¶mieræ. By³ w tej chwili niegro¼ny wiêc Riverwind zrzuci³ go z g³azu na dó³.
Wilki na dole wybuch³y potworn± kakafoni± wycia gdy ich przywódca spad³ z góry pomiêdzy nich. Riverwind z³apa³ ³uk. Ciêciwa by³a pêkniêta, lecz wiêkszego znaczenia to nie mia³o; i tak nie mia³ do¶æ strza³ by poradziæ sobie z tuzinem wilków. Musia³ blefowaæ.
- Jea! – wrzasn±³ z góry.
Riverwind sta³ na g³azie a strza³ê mia³ na³o¿on± na pozbawiony ciêciwy ³uk. Warcz±ca sfora na dole ucich³a. Kyanor niepewnie wsta³. Dziwiêc par g³odnych ¶lepi patrzy³o do góry a ich wzrok wbity by³ w mieszkañca równin.
- Nie wiem, czy mnie rozumiecie czy nie, lecz pierwszy, który wykona ruch na mnie, zginie natychmiast.
Wilki pozosta³y nieruchome, uszy po³o¿y³y po sobie a wargi zwinê³y i obna¿y³y k³y ostre jak no¿e.
Riverwind ostro¿nie zszed³ ze ska³y. Ty³em oddala³ siê od watahy. Wilki posuwa³y siê naprzód grup±, kilka bezszelestnych kroków za ka¿dym razem. D³ugie cienie skry³y ich sylwetki i Riverwind nie móg³ ich zbyt ³atwo dostrzec. ¦wiec±ce oczy znika³y jako ostatnie. Po chwili nie by³o ju¿ niczego, co móg³by wystraszyæ niesprawnym ³ukiem.
Gdzie z prawek rozleg³o siê wycie. Odpowied¼ nadesz³a z lewej. Wilki stara³y siê go okr±¿yæ. Opar³ siê plecami o potê¿ny pieñ drzewa i rozrywa³ rzemienie uwalniaj±c szablê. Robi±c to jednocze¶nie wo³a³.
- Kyanor! Ilu jeszcze swych braci chcesz po¶wiêciæ by mnie dostaæ? Mam do¶æ strza³ i mam stal by siê z wami wszystkimi rozprawiæ – warto? Warto, Kyanor?
Szabla wreszcie by³a wolna wiêc w ciszy j± wydoby³. ¦wiat³o ksiê¿yca odbi³o siê d³ugiej, polerowanej klingi.
Niesamowity skrzek w ciemno¶ci podniós³ mu w³osy na karku. Wyobra¿a³ sobie twarde, smuk³e cia³a przemykaj±ce pomiêdzy cedrami. Widz±ce w ciemno¶ci z precyzj±, jakiej my¶liwski wzrok Riverwinda móg³ tylko zazdro¶ciæ.
Odskoczy³ od drzewa i sprintem dopad³ drugiego o kilka jardów dalej. Znowu przypad³ plecami do poszarpanej kory cedru. Gdzie¶ w pobli¿u poruszy³y siê ga³êzie; a mo¿e to tylko wiatr? Las by³ cichy jak scena ¶mierci.
- Cz³owieku z równin! S³yszysz mnie? – zawo³a³ Kyanor.
- S³yszê ciê, Kynaorze.
- Zapamiêtam ciê, cz³owieku z równin! Poznam twój zapach je¶li nasze ¶cie¿ki znów siê skrzy¿uj±!
- Zachowam jedn± strza³ê tylko dla ciebie – odpar³ Riverwind.
Kyanor w ciemno¶ci zawy³ i wezwa³ swych krewnych. Odpowiedzieli, istny chór warkniêæ i szczekniêæ od ka¿dego zwierzaka. Riverwind jeszcze d³ugo sta³ oparty o drzewo i nas³uchiwa³.
Po d³u¿szym czasie w poszyciu le¶nym odezwa³y siê ¶wierszcze. Dobry znak. Riverwind w³o¿y³ miecz do pochwy i westchn±³ z ulg±. Gdyby w pobli¿u czai³y siê wilki to las by³by cichy ze strachu.
Riverwind pogna³ przez las pochylaj±c siê pod ga³êziami drzew. Gnêbi³a go potworna my¶l; je¶li wataha posz³a po jego ¶ladach wstecz to znale¼liby ¶lad prowadz±cy do miejsca gdzie zosta³ Catchflea…
Wielki cedr nie nosi³ ¿adnych oznak przemocy. W rzeczy samej jedyn± oznak± ¿ycia jak± dostrzeg³ Riverwind by³o delikatne chrapanie dobiegaj±ce z góry. Wspi±³ siê do rozwidlenia pnia i znalaz³ tam Catchflea ¶pi±cego snem sprawiedliwych.
Riverwind usadzi³ siê po drugiej stronie pnia. Poluzowa³ pas i zawin±³ go wokó³ konaru. Teraz nie spadnie. Szablê wbi³ w kona rosn±cy powy¿ej. Próbowa³ zasn±æ, lecz najmniejszy nawet szept wiatru, ka¿dy okrzyk nocnego zwierzêcia budzi³ go natychmiast. To by³a bardzo d³uga noc.
*****
S³oñce powoli przedziera³o siê przez ciemno zielone listowie drzew. Wzorki ¶wiat³a i cienia przemyka³y po twarzy Riverwinda. Zapach p³on±cego ¿ywicznego drewna przerwa³ mu drzemkê. Nag³e przypomnienie walki z poprzedniej nocy sprawi³o, ¿e zaerwa³ siê natychmiast. Poni¿ej Catchflea lekko postukiwa³ wokó³ niewielkiego ogniska. Riverwind zluzowa³ pas i zsun±³ siê na ziemiê. Miê¶nie bola³y go od walki i biegu. D³ugie zadrapania na szyi zd±¿y³y przyschn±æ i pokryæ siê ciemno czerwonymi strupami.
- Jeste¶ g³odny? – spyta³ Catchflea wci±¿ odwrócony plecami do Riverwinda – Jest jedzenie, tak.
- Jakie jedzenie? – spyta³ Riverwind.
Umiera³ z g³odu.
- Rosó³ grzybowy, zielenina, herbata zio³owa, str±czki topy.
Zaskoczony Riverwind podszed³ i popatrzy³ nad ramieniem Catchflea. Bardzo wcze¶nie rano stary cz³owiek wsta³ i poszed³ szukaæ ¿ywno¶ci. Na miedzianym rondlu Riverwinda gotowa³y siê dzikie grzyby i zio³a mleczu. Herbatê zagotowa³ z sza³wi i miêty rosn±cych na polance nieopodal. A co najbardziej zaskakuj±ce, znalaz³ miejsce z krzewami topa, których str±ki na surowo stanowi± nie lada przysmak.
Catchflea wrêczy³ Riverwindowi czarkê z herbaty miêtowej z li¶ciem miêty wci±¿ w niej p³ywaj±cym. Stary mê¿czyzna usiad³ na skrzy¿owanych nogach obok ogniska rozpalonego z sosnowych ga³±zek, siorba³ rosó³ grzybowy i skuba³ str±ki. Oczy mu siê rozszerzy³y gdy ujrza³ zadrapania na szyi Riverwinda, lecz powiedzia³ tylko.
- Jedz, jedz.
Riverwind przysiad³ na udach.
- Zrobi³e¶ ze mnie g³upca, starcze.
- Ja?
- Tak. Udawa³e¶ przede mn± bezrozumnego wró¿bitê, gdy tak naprawdê jeste¶ starym, chytrym lisem.
Riverwind poci±gn±³ ³yk herbaty. Dobra by³a; ciep³o rozla³o siê po gardle i uspokoi³o pusty ¿o³±dek.
- Nikt nie do¿ywa mojego wieku bêd±c g³upcem – odpar³ Catchflea – Ostro¿ny, tak. G³upi, nie. Zw³aszcza je¶li masz umiejêtno¶æ spojrzenia w przysz³o¶æ.
Chwyci³ kolejny str±k topa.
- Co ciê sta³o w szyjê? Spad³e¶ z drzewa?
Riverwind opowiedzia³ o wilkach, o Kyanorze i o tym jak straci³ upolowan± owcê. Nag³± blado¶æ Catchflea widaæ by³o nawet przez zas³onê brody.
- Wilki? – wymamrota³ – Z palcami? Nigdy nie mówi³e¶ o wilkach, i to ¿adym rodzaju!
- W dziczy wszystko mo¿e siê przydarzyæ, stary przyjacielu. S± gorsze rzeczy od wilków, z palcami czy bez.
Riverwind dopi³ herbatê i zanurzy³ czarkê w zupie. Nabra³ do pe³na. Br±zowe, le¶ne grzyby mia³y mocny posmak drzewny. Zdaniem Riverwinda, krzepi±cy.
- tak naprawdê to chcia³bym wiedzieæ jedno; czy Kyanor to bestia mówi±ca jak cz³owiek, czy te¿ cz³owiek zamkniêty w ciele bestii?
- Cz³owiek. Musi byæ cz³owiek, tak?
Riverwind prze¿uwa³ w³óknisty kawa³ek grzyba.
- Dlaczego tak?
- Tylko cz³owiek jest w stanie szukaæ wiedzy magicznej – powiedzia³ Catchflea – Cz³owiek i jemu podobne rasy. Zwierzêta nie maj± zdolno¶ci do inkantacji.
- A wiêc Kyanor to cz³owiek, który przybra³ postaæ wilka? Dlaczego mia³by to robiæ?
Stary cz³owiek wzruszy³ ramionami.
- Za tymi górami jest utracone królestwo Istar, w którym w³ada³a magia. Setki lat remu, tak. Wiele dziwnych rzeczy i istot stamt±d nadesz³o gdy na l±d spad³ Kataklizm i zatopi³ królestwo w morzu. Ten niby-wilk to mo¿e byæ potomstwo jakiego¶ czarodzieja z Istar.
Catchflea wytar³ usta rêkawem. Nie przejmowa³ siê faktem, ¿e rêkaw jest brudniejszy od jego twarzy.
- Lub te¿ Kyanor jest cz³owiekiem takim, jak my, lecz zosta³ zaklêty – doda³.
- Nie narzeka³ na pozycjê przywódcy watahy – powiedzia³ Riverwind.
Poszli razem w stronê ¼ród³a znalezionego przez Catchflea by Riverwind móg³ przemyæ niewielkie rany. Kiedy tak szli, my¶liwy spyta³.
- A co siê sta³o z twoimi dzwonkami? Twoja broda ucich³a!
Stary mê¿czyzna wyra¼nie siê zaczerwieni³.
- Zdj±³em – odpar³ – Uzna³em, ¿e ca³kiem nie pasuj± do mojej nowej roli. Cz³owieka lasu, tak.
Riverwind tylko siê u¶miechn±³. Stary wró¿bita przysiad³ na brzegu pokrytym igliwiem i obserwowa³ jak Riverwind czy¶ci zaciêcia na karku.
- Bol±?
Riverwind spojrza³ na starego i przycisn±³ mokr± szmatê do zaciêæ.
- Nie.
- Mog± ropieæ – mrukn±³ Catchflea – Móg³bym zrobiæ ma¶æ z b³êkitnego korzenia.
- Nie ma potrzeby. Rany s± ju¿ czyste.
- A mo¿e balsam na ból? Gdzie¶ tu musz± byæ zio³a znieczulaj±ce. Albo mo¿e…
- B±d¼ ju¿ cicho, dobrze? – powiedzia³ niecierpliwie ³owca.
Twarz Catchflea posmutnia³a.
- Chcia³em tylko pomóc.
Riverwind nie odpowiedzia³. Czu³ siê zmieszany faktem, ¿e po tych wszystkich przestrogach na temat polowania i wrêcz niewidzialno¶ci w jego trakcie, to jednak Catchflea by³ tym, który ich obu wy¿ywi³. To zak³opotanie spowodowa³o, ¿e by³ dla starego wró¿bity ma³o uprzejmy.
Nim nadesz³a kolejna noc dwójka mê¿czyzn dochodzi³a ju¿ do Zapomnianych Gór. Riverwind unika³ szlaku na którym napotka³ Nocnych Biegaczy. Miast tego wybra³ kamienn± ¶cianê samego Karby Grzmotu. Catchflea nie wzdraga³ siê przed t± tras±; w rzeczy samej lepiej mu sz³o dotrzymywanie kroku Riverwindowi w takim trudnym terenie ni¿ na równinie. Silny nie by³ na pewno, ale zwinny ju¿ tak.
Bli¼niacze kopu³y Karbu Grzmotu wznosi³y siê nad g³owami gdy tak przedzierali siê w górê zachodniego zbocza. W wiêkszo¶ci miejsc mogli i¶æ w pozycji wyprostowanej je¶li tylko szli ostro¿nie z uwagi na Rumiñska skalne i osuwiska piasku. Czasami , jednak, zarówno Catchflea jak i Riverwind, musieli wspinaæ siê na czworakach i to przywieraj±c ca³ym cia³em do ska³y i wpinaj±c siê w ni± palcami i stopami.
Ledwie minê³o po³udnie gdy weszli na Karb. Ca³a równina Abanasinii le¿a³a u ich stóp. Riverwind poczu³ przyp³yw animuszu.
- ¯egnaj, Abanasinio! – zawo³a³ na wiatr.
- ¯egnajcie, Que-Shu! – doda³ Catchflea.
Dopóki znów nie bêdziemy razem, Goldmoon – pomy¶la³ Riverwind. Szerokie, bia³e chmury gna³y nad Karbem, pe³ny ich wachlarz ¶pieszy³ na zachód.
Z g³êbin swych po³atanych szat wy³owi³ Catchflea trzy ¿o³êdzie i wrzuci³ je do tykwy. Przyklêkn±³ na p³askiej powierzchni kamiennej prze³êczy i zacz±³ potrz±saæ tykw±. Riverwind opar³ siê plecami o pionow± ska³ê pó³nocnego szczytu i spyta³.
- I czego szukasz, starcze?
- Nowego kierunku dla nas, tak.
Pomrucza³ co¶ pod nosem i zawo³a³.
- Ha!
Rzuci³ ¿o³êdzie na kamieñ. Choæby nawet jego ¿ycie od tego zale¿a³o, to i tak Riverwind niczego nie widzia³ we wzorze rozrzuconych ¿o³êdzi. Catchlea uwa¿nie bada³ mizerne owoce dêbu. On widzia³ w tym przysz³o¶æ.
- No i co? – spyta³ Riverwind.
- Odejdziesz daleko, na wiele lat, napotkasz ciemno¶æ, i … nowe jest starym.
- Czyli bez zmian.
- Hmmm, tak.
Catchflea zebra³ ¿o³êdzie i znowu potrz±sn±³. Wynik by³ taki sam jak u Que-Shu: „id¼ na wschód” oraz „zejd¼”.
Dla Riverwinda przesta³o to byæ interesuj±ce, i tak nie rozumia³. Odszed³ na wschodni skraj Karbu i popatrzy³ na wielk± przestrzeñ szczytów i dolin. Wszystko poni¿ej jego obecnego stanowiska. Podniós³ ko³czan i naramienn± torbê.
- Lepiej chod¼my, póki mamy dzienne ¶wiat³o – powiedzia³.
Catchflea od³o¿y³ tykwê. Przeszli Karb i zag³êbili siê w w±wozy prowadz±ce w dó³ ze szczytu. Szlak by³ ³atwy, nigdzie nie ani zbyt stromo, ani zbyt w±sko. Szli tak przez resztê dnia. Do zachodu s³oñca by³a jeszcze godzina gdy szlak wyprowadzi³ ich na lekko nachylon± polanê, otoczon± spadaj±cymi g³azami. Riverwind podszed³ do sporej ska³y w najwy¿szym miejscu polanki i zrzuci³ baga¿.
- Równie dobrze mo¿emy obozowaæ tutaj – powiedzia³.
Catchflea popatrzy³ na niekoñcz±ce siê kamienisko.
- Bardzo odosobnione miejsce, tak. To dlatego mówi± o Zapomnianych Górach.
Riverwind przytakn±³.
- Nie ma ognia dzisiaj – zauwa¿y³ stary mê¿czyzna bowiem w okolicy nie by³o nawet ga³±zek.
- Zimny obóz. Z pewno¶ci± – odpar³ Riverwind – Mam jeszcze trochê pemmikanu.
Obozowali opieraj±c siê o bia³e, wapniowe zbocze. Powoli prze¿uwali kêsy s³onego pemmikanu i popijali wod± z ko¼lego buk³aka Riverwinda. Czyste niebo zmienia³o barwê od lawendy do g³êbokiej purpury. Pojawi³y siê gwiazdy. Mê¿czy¼ni nie mówili du¿o. Powietrze mocno siê sch³odzi³o i stary mê¿czyzna zacz±³ podzwaniaæ zêbami niczym ¿o³êdziami w tykwie. Riverwind odwi±za³ z torby w³asn± derkê z koñskiego w³osia. D³uga derka by³a zrobiona przez matkê dla ojca. Chocia¿ wzór zygzakowy ju¿ dawno wyblak³ a ciep³y oran¿ zast±pi³ czerwieñ, i choæ brzegi derki ju¿ zaczê³y siê strzêpiæ to jednak Riverwind zabiera³ j± zawsze na wyprawy w dzicz.
Narzuci³ derkê ramiona Catchflea. Stary mê¿czyzna wygl±da³ na bardzo wdziêcznego, lecz jednak mia³ obiekcje.
- Bêdziesz tego potrzebowa³ dla siebie, tak?
- Moja odzie¿ jest z ko¼lej skóry, dobrze grzeje – odpar³ Riverwind.
Catchflea zarzuci³ sobie derkê nawet na g³owê i po chwili zêby przesta³y mu podzwaniaæ
- Dziêki, wielki cz³owieku.
Patrzyli na gwiazdy a Catchflea opowiada³ wszystko, co wiedzia³ o prawdach nieba. Kiedy rozmawiali nagle z nieba zaczê³a spadaæ jedna gwiazda pozostawiaj±c za sob± d³ugi, ognisty ¶lad. Po chwili zgas³a. Po¶wiata d³ugo jeszcze pozostawa³a przed oczami Riverwinda.
- Powiedz mi, stary, jedno: dlaczego za m³odu polowa³e¶ na spadaj±ce gwiazdy?
Catchflea uniós³ siê nieco na chudych udach.
- Chcia³em znale¼æ dowody istnienia naszych bogów, naszych przodków. Pomy¶la³em, ¿e je¶li bogowie mieszkaj± w niebie, to wszystko co z nieba spada bêdzie mia³o jaki¶ znak ich ¶wiêtej obecno¶ci.
Riverwind by³ zaskoczony takim logicznym wywodem, choæ dla niego brzmia³ on do¶æ dziwnie.
- A co mia³e¶ nadziejê odnale¼æ?
- Cokolwiek. Jakie¶ znaki, ¿e byty w niebiosach s± wiêksze od nas samych – odpar³ z ciê¿kim westchnieniem – Znalaz³em cztery upad³e gwiazdy a wszystkie by³y takie same. Grydy nadpalonego kamienia, tak? To wtedy uzna³em, ¿e bogowie naszego ludu s± fa³szywi, ¿e kap³ani Que-Shu s± wprowadzeni w b³±d.
- Ja wierzê w starych bogów – odpar³ jasno Riverwind.
Oczy Catchflea, ocienione teraz derk±, szuka³y oczu towarzysza.
- To herezja, przynajmniej dla niektórych.
- Byæ mo¿e.
- Czy starzy bogowie do ciebie przemówili?
- Nie, lecz ja widzê rêkê Paladine, Majere i Mishakal wszêdzie woko³o. Jak my¶lisz, sk±d pochodzi twój dar przepowiadania?
- A sk±d mam wiedzieæ? Jestem tylko Catchflea G³upiec, Catchflea Têpak.
Wykrzywi³ twarz.
- Kpisz ze mnie. Powiniene¶ siê zwaæ Catchflea Lis – powiedzia³ Riverwind.
Po³o¿y³ siê na plecach a przed oczami mia³ teraz ca³y niebosk³on.
- Kiedy uzyska³e¶ dar przepowiadania?
- Mia³em mo¿e dwadzie¶cia lat. Wraca³em w³a¶nie po znalezieniu czwartej i ostatniej gwiazdy a to zawiod³o mnie g³êboko w lasy Qualinostu. Rozpaczliwie chcia³em poznaæ prawdê. Nasza wiara, Wiera Que-Shu by³a bezu¿yteczna, tak? Czu³em, ¿e i moje ¿ycie staje siê bezwarto¶ciowe wiêc wspi±³em siê potê¿ny d±b i przygotowa³em do ¶miertelnego skoku.
- Co zmieni³o twoje zamiary? – spyta³ Riverwind.
- Pragnienie ¿ycia by³o we mnie wci±¿ mocne. Wisia³em tylko na czubkach palców a miêdzy mn± a ¶mierci± by³o tylko moje wahanie. Wci±¿ pragn±³em prawdy i wtedy w³a¶nie pojawi³ mi siê bóg Majere.
Riverwind spojrza³ badawczo, by³ zdumiony.
- Nie w ludzkiej postaci – doda³ szybko Catchflea – S³ysza³em ogromny g³os i czu³em… obecno¶æ, tak? Majere rzek³ ¿ebym nie desperowa³, ¿e bogowie to nie jakie¶ tam legendy i ¿e moje ¿ycie ma cel. Jaki cel, spyta³em. Nie mo¿emy ze ¶miertelnikami mówiæ otwarcie, odpar³ Majere a g³os boga wype³nia³ ca³e niebo woko³o, Lecz istniejemy. D±¿yæ do tego by odzyskaæ to, co ¶miertelni odrzucili. Musisz d±¿yæ do prawdy. Prawda jest ostatnim aktem walki dobra ze z³em. Zmagania dopiero siê zaczn±.
Catchflea pokiwa³ g³ow±.
- Czterdzie¶ci ju¿ lat minê³o a przecie¿ pamiêtam ka¿de s³owo, jakie bóg powiedzia³.
Riverwind przyjrza³ siê towarzyszowi. Nie pozosta³ ¿aden ¶lad g³upiego, nieokrzesanego starca. Nie w opowie¶ci Catchflea.
- Dozna³e¶ wielkiego zaszczytu – powiedzia³ – Nikt z ludzi jakich pozna³em, nie rozmawia³ nigdy z prawdziwym bogiem.
- Zszed³em z drzewa… niezwykle ostro¿nie… i zawo³a³em g³o¶no. Jak mam walczyæ o prawdê, Wielki Majere? A wtedy w³a¶nie z dêbu spad³y trzy ¿o³êdzie i leg³y u moich stóp. Zabierz te nasiona a one wska¿± ci drogê, odezwa³ siê g³os. Nim wróci³em do wioski poj±³em ju¿, ¿e przysz³o¶æ mogê zobaczyæ przez rzut ¿o³êdzi. Zrozumia³em te¿, jak ¶miertelnie gro¼ny mo¿e siê okazaæ mój dar. Starszyzna naszego ludu nie pozwoli³aby mi cierpieæ dalszego ¿ywota gdybym wszystkim oznajmi³ poznan± prawdê.
- A wiêc uda³e¶ g³upca.
Catchflea rado¶nie pokiwa³ g³ow±.
- To by³o bardzo ³atwe. Wiêkszo¶æ i tak ju¿ mia³a mnie za marzyciela, tak? Pozwoli³em, by uros³a mi dzika broda i zacz±³em ubieraæ siê dziwaczne szmaty. Dzieci przezwa³y mnie Catchflea. Dla dobra prawdy, bez ¿alu znoszê takie przezwisko.
- Te¿ tak ciê nazywa³em. Wybacz.
Riverwind po³o¿y³ wielk± d³oñ na ramieniu starego mê¿czyzny. Wielu spraw teraz ¿a³owa³ a najbardziej chyba ostrych s³ów, które wyrwa³y mu siê rankiem poprzedniego dnia.
- Nie k³opocz siê. Ja jestem Catchflea – podrapa³ siê dla podkre¶lenia i udowodnienia swych s³ów po czym zmieni³ temat – A co z Goldmoon? Wie, ¿e kocha heretyka?
- Tak naprawdê, to sama jest heretyczk±. Jej w³asna matka objawi³a siê jej w Sali ¦pi±cych Dusz i wyzna³a fa³szywo¶æ religii Que-Shu.
Twarz Catchflea wyra¿a³a ogromne zaskoczenie.
- kap³anka ludu jest heretyczk±? Czy wódz o tym wie? – be³kota³.
- Arrowthorn s³yszy i widzi tylko to, co mu odpowiada. Zatrutych podszeptów Loremana s³ucha równie czêsto jak dobrych rad w³asnej córki. Mi³o¶æ do niej pozwala mu tolerowaæ moje starania o jej rêkê. W przeciwnym razie ju¿ dawno temu by³bym ukamieniowany lub przegnany – smutno stwierdzi³ Riverwind.
- Przegnany? Tak ,jak teraz, rozumiem – uprzejmie zauwa¿y³ Catchflea.
- Wódz uwa¿a, ¿e obarczy³ mnie zadanie niemo¿liwym do wykonania. Ale ja dam radê i przez to przebrnê – Riverwind chwyci³ d³oñ starca – Rozumiesz, wierzê, ¿e wol± starych bogów jest by¶ mi towarzyszy³ w tej wyprawie. S³ysza³e¶ g³os Majere a dziêki niemu spogl±dasz w przysz³o¶æ. Razem, przyjacielu, znajdziemy dowody.
Uwolni³ jego d³oñ a catchflea z wdziêczno¶ci± zacz±³ j± masowaæ.
- A je¶li chodzi o Goldmoon – powiedzia³ cicho Riverwind – Nasza mi³o¶æ nie wi±¿e siê ze zwyczajami plemienia czy prawami wioski. Moje ¿ycie jest przyrzeczone Goldmoon, a jej ¿ycie mnie.
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 3
Id¼ w ¶lad i schod¼
Riverwind sta³ na skraju rozpadliny. Poni¿ej, ukryte w k³êbi±cym siê dymie, kr±¿y³o co¶ ¶miertelnie gro¼nego. Sta³ tak, a¿ us³ysza³ s³odki g³os wo³aj±cy jego imiê.
- Goldmoon!
Po drugiej stronie rozpadliny czeka³a Goldmoon. Jej delikatna ba³a szata i jasne w³osy powiewa³y na wietrze. ¯a³o¶nie go nawo³ywa³a. Riverwind czu³ siê bezradny, desperacko pragn±³ siê do niej dostaæ. Nie by³o drogi – ¿adnego mostu, liny, nawet pn±czy po których móg³by siê wspi±æ. Za plecami Goldmoon ukaza³y siê wysokie postacie. Jedna to Loreman, druga… jej ojciec, Arrowthorn. Chwycili j± za rêce i odci±gnêli wstecz. Walczy³a, lecz byli silniejsi. Serce Riverwinda szala³o. Musi siê przedostaæ! Pójdzie wstecz i znajdzie inn± drogê.
Odwróci³ siê gwa³townie a za plecami ukaza³ siê, krzywi±c siê nienawistnie, Hollow-sky. By³ trupio blady a odzienie mia³ poplamione grobowym mchem. Bez jednego s³owa rozpoczêli walkê. Riverwind by³ wiêkszy, lecz si³a martwego mê¿czyzny by³a nieugiêta. Riverwind zosta³ odpchniêty. Zapar³ siê piêtami i ugi±³ kolana próbuj±c dopa¶æ Hollow-sky na wysoko¶ci piersi by zyskaæ jak±¶ przewagê. Nie pomog³o. Po chwili piêty my¶liwego wisia³y w powietrzu. Jednym, silnym ruchem Hollow-sky wrzuci³ Riverwinda w rozpadlinê.
O dno uderzy³ niemal natychmiast. Z zaskoczenia nie móg³ nawet siê za bardzo poruszaæ. Dym wype³ni³ mu oczy i nos. D¼wiêki ruchu jako¶ przebi³y siê do ¶wiadomo¶ci oszo³omionego umys³u. Krew Riverwindowi zlodowacia³a gdy us³ysza³ potê¿ne wycie.
Wilki! By³y wszêdzie doko³a. Chcia³ wstaæ, podnie¶æ siê na kolana, lecz dopad³y go jednym, dzikim, cichym ruchem. Riverwind ³ama³ im ko¶ci go³ymi d³oñmi, lecz k³y szarpaly mu ramiona i nogi. Wilki go powali³y na plecy i przygniot³y. Najwiêkszy z nich zbli¿y³ siê do jego postaci rozpostartej na kszta³t or³a. Kyanor. £eb zwierza opad³ ni¿ej, czerwony oczy wwierci³y siê w spojrzenie Riverwinda. Ostre jak no¿e k³y przebi³y gard³o mieszkañca równin…
Riverwind usiad³ z takim rozpêdem, ¿e ³okciem uderzy³ w wapienny g³az za swymi plecami. Koszmar senny. Oddycha ³ ciê¿ko i chrapliwie wypuszczaj±c ca³e k³êby pary z ust prosto w górskie powietrze. Catchflea, gdzie¶ ca³kiem blisko, chrapa³ ¶pi±c snem sprawiedliwego.
Uspokój siê, powiedzia³ do siebie. To nie by³o rzeczywiste.
A mo¿e i by³o?
Riverwind us³ysza³ dziwny szelest, gdzie¶ na mrocznej skarpie, a potem d¼wiêk spadaj±cych kamyków. Groza snu powróci³a, lecz zdo³a³ j± opanowaæ. W tamtym kozmarze by³ bezbronny. W budz±cym siê ¶wiecie zdecydowanie bezbronny nie by³.
- Pst, Catchflea! – szepn±³ siêgaj±c po szablê.
Stary mê¿czyzna straci³ na chwilkê rytm chrapania, po czy wróci³ do normalego d¼wiêku pracuj±cej pi³y.
- Obud¼ siê! – powtórzy³ Riverwind wzmacniaj±c wypowied¼ lekkim kopniakiem.
Catchflea chrapn±³ i otworzy³ szeroko oczy.
- Co…? Ciemny poranek, tak?
- ƶ¶! Kto¶ tu jest!
- A kto by tu ³azi³. Wêkszo¶æ podró¿nych unika gór.
- Nocni Biegacze – ponuro stwierdzi³ Riverwind.
- Wilki? Co mam robiæ?
- Ty, nic. Zostañ tutaj!
Riverwind jednym, g³adkim ruchem doby³ szabli i jednocze¶nie przetoczy³ siê do pozycji stoj±cej acz lekko wci±¿ by³ przykucniêty. Wysi³a³ teraz wszystkie zmys³y wprawnego my¶liwego, lecz nie s³ysza³ nic. Noc by³a cicha.
O tej porze nie ¶wieci³ ¿aden z ksiê¿yców Krynnu a gwiazdy w najlepszym razie by³y tylko kiepskimi lampkami. Riverwind sprawdzi³ lekko nachylon± powierzchniê kamiennego stoku. To móg³ byæ poluj±cy noc± lis, albo jaki¶ ptak. Albo wy³±cznie jego w³asna wyobra¼nia pobudzona strasznym snem.
Ju¿ prawie przekona³ sam siebie, ¿e tam nic nie ma gdy nagle us³ysza³ kolejny d¼wiêk: delikatne podzwanianie metalu, jakby ³añcucha… lub rêkoje¶ci miecza o pancerz? D¼wiêk dobieg³ z przodu, gdzie¶ z lewej. Riverwind przycisn±³ siê do krawêdzi g³azu i powoli przesuwa³ w stronê tego d¼wiêku.
Co¶ skrobnê³o ska³ê za jego plecami. Wywin±³ szabl± ciêcie do ty³u. Klinga uderzy³a w kamieñ o cal od nosa Catchflea.
- Kaza³em ci zostaæ na miejscu! – w¶ciekle szepn±³ Riverwind.
- Co¶ zobaczy³em! – sykn±³ starzec.
- Co?
- B³êkitne ¶wiat³o, co¶ jak b³êdny ognik.
- Gdzie?
Catchflea wyci±gn±³ ramiê.
- O. tam.
- Pójdê ³ukiem w lewo. Pozostañ tutaj, chyba ¿e chcesz ¿ebym przyci±³ ci brodê w bardzo brutalny sposób.
Riverwind oddali³ siê od Catchflea na jakie¶ dwana¶cie jardów gdy ujrza³ jaskrawe, b³êkitne ¶wiate³ko. By³o niedu¿e i okr±g³e. Ot, s³aba po¶wiata na wysoko¶ci kolan nad gruntem. Chwia³o siê trochê do przodu i do ty³u, lecz siê nie oddala³o. Riverwind zbli¿a³ siê w pozycji mocno pochylonej. Zbli¿y³ siê i ujrza³ niejasny kszta³t ponad b³êkitnym ¶wiat³em. Kszta³t ten by¿ zbyt drobnej konstrukcji by móg³ byæ Kyanorem czy którymkolwiek z jego watahy.
Cisza pogoni nagle siê urwa³a gdy zwierzyna Rverwinda potknê³a siê i upad³ z g³o¶nym brzêkiem. Nosi kolczugê, pomy¶la³ my¶liwy. Uchwyciwszy mocniej szblê pogna³ w stronê ¶wiat³a. Pokruszony ³upek pod stop± omal nie spowodowa³ upadku Riverwinda, lecz my¶liwy tylko odskoczy³ w bok i utrzyma³ siê w biegu.
Na ziemi le¿a³a s³abo ¶wiec±ca kula wielko¶ci g³owy Riverwinda. Ostro¿nie dotkn±³ j± czubkiem klingi. Dodana te¿ by³a spi¿owa rêkoje¶æ. Jaki¶ rodzaj lampy. Riverwind podniós³ j±. Kula by³a bardzo lekka. B³êkitny blask m±ci³ siê i wrza³ wewn±trz gdy my¶liwy obraca³ w d³oni dziwny przedmiot. Dreszcz przeszed³ od d³oni do ramienia Riverwinda i natychmiast odrzuci³ kulê na ziemiê. Nie mia³ czasu na zabawy z magicznymi przedmiotami.
O kilka jardów dalej przez otwart± przestrzeñ przemkn±³ cieñ. Porzuciwszy ukrycie Riverwind pogna³ za wykrêtnym intruzem. S³abo widoczna postaæ prowadzi³a do ich w³asnego obozu. Intruz zatrzyma³ siê wystarczaj±co d³ugo by chwyciæ jeleni± torbê Riverwinda i z ni± uciec.
- Stój! – wrzasn±³ my¶liwy – Rzuæ to!
- Ucieka têdy! – zawo³a³ Catchflea.
- Padnij, Catchflea!
Riverwind z³apa³ kanciasty kamieñ i cisn±³ w stronê, gdzie s³ysza³ odg³os biegn±cych stóp. Da³ siê s³yszeæ odg³os uderzenia i cienki spazm bólu. Riverwind krzykn±³ tryumfalnie i run±³ w stronê intruza. Przebieg³ jednak tylko kilka kroków i wpad³ na Catchflea.
- Uff! Uwa¿aj!
- Patrz pod nogi… ouu! Uwa¿aj na klingê…
Riverwind wypl±ta³ siê akurat na czas, by zobaczyæ sylwetkê z³odzieja jak prostuje siê i rusza po g³azach na wschodnim brzegu polanki. To co¶ mia³o znan± wszystkim formê: g³owa, dwa ramiona, dwie nogi, lecz nie da³o siê stwierdziæ, czy to cz³owiek, krasnolud czy kender. Intruz na moment siê zatrzyma³ po czy przeskoczy³ ska³ê i znikn±³ z oczu.
- Oddawaj moj± torbê! – wrzasn±³ Riverwind.
Prawie wszystko, co posiada³, a niewiele tego by³o, mie¶ci³o siê w tej torbie. Wraz z Catchflea byli ju¿ na nogach.
- Bierz derkê i chod¼ za mn± – po¶piesznie zawo³a³ Riverwind.
Schowa³ szablê do pochwy i ruszy³ w stronê ska³, za którymi znikn±³ z³odziej. Ska³y by³y poszarpane i kanciaste, lecz Riverwind wdrapa³ siê na ich szczyt. Przyklêkn±³ na brzegu ska³y i usi³owa³ wzrokiem przebiæ ciemno¶æ. Zupe³nie, jakby zagl±da³ w ¼ród³o pó³nocy,
Z ciemno¶ci nagle wylecia³ kamieñ i uderzy³ go jak ¿±d³o, prosto w brodê. Starci³ równowagê, siad³ twardo i zacz±³ siê ze¶lizgiwaæ. Zwolni³ ze¶lizgiwanie przez wbicie piêt w pod³o¿e. Po chwili jednak stwierdzi³, ¿e przecie¿ i tak musi zej¶æ na dó³ a taki ¶lizg jest ca³kiem ³atwy.
Nachylenie siê skoñczylo, lecz miast twardego pod³o¿a poczu³ Riverwind pod stopami tylko pustkê. Podczas gdy nogami wierzga³ w powietrzu, jednocze¶nie usi³owal obur±cz chwyciæ siê czego¶, co zatrzyma³o by spadanie, woko³o by³y tylko luxne kamyki. Zsuwaj±c siê po takim ¿wirze Riverwind wpad³ w pustkê i spada³, i spada³, i spada³.
- Catchflea, uwa¿aj! – by³o wszystkim, co zdo³a³ wrzasn±æ.
Powolne sekundy mija³y a Riverwind spasa³ stopami w ciemno¶æ. W ka¿dej chwili mógl trzasn±æ i rozbiæ siê o twarde pod³o¿e.
Macha³ ramionami i nogami, i ci±gle spada³, a powietrze wokó³ p³ynê³o szarpi±c rêkawy i nogawice i owijaj±c ciasno wokó³ koñczyn. Szybko zorientowa³ siê w czym¶ jeszcze: otó¿ spadal za wolno – o wiele za wolno. Prêdko¶æ opadania wygl±da³a na nie wiêksz± ni¿ prêdko¶æ biegu po zwyk³ym zboczu. A mo¿e to tak bardzo zgêstnia³o samo powietrze, oblepia³o go mo¿ e niczym syrop, i spowolnia³o upadek? Co¶ zdecydowanie go spowalnia³o. I z ca³± pewno¶ci±, nie by³o to nic naturalnego. Magia.
U¶wiadomienie sobie tego by³o wystarczaj±co przera¿aj±ce by siê natychmiast ciê¿ko spoci³. W czasie dalszego spadku zdo³a³ jednak strach opanowaæ. Popatrzy³ w górê. Nawet nie móg³ dostrzec dziury w któr± wlecial. Woko³o by³y tylko mgliste sugestie istnienia szybko przesuwaj±cych siê ¶cian, kiedy jednak chcia³ ich dotkn±æ natychmiast straci³ równowagê i wywin±³ stopami nad g³ow±. Po kilku w¶ciek³ych ruchach odzyska³ pozycjê i od tej chwili trzyma³ ju¿ ramiona szeroko roz³o¿one.
Nie mia³ pojêcia, jak d³ugo ju¿ spada. Nie odczuwa³ samego czasu.Nie by³o nic, tylko wiatr i ¶ciany otaczaj±ce spadaj±cego mieszkañca równin.
- Dok±d ja spadam? – spyta³ g³o¶no.
- I jak dostaniemy siê znów na górê? – odpar³ nieco odleg³y g³os z góry.
- Catchflea, to ty? – spyta³ Riverwind.
- To ja, tak.
- Gdzie jeste¶?
- Powiedzia³bym, ¿e jakie¶ trzydzie¶ci stóp nad tob±.
Riverwind próbowa³ go dostrzec, lecz by³o zbyt ciemno.
- Te¿ wpad³e¶ dp tej dziury? – spyta³ g³o¶no.
- Nie. Wskoczy³em za tob±.
- Co takiego!
- Pamiêtasz, co powiedzia³y ¿o³êdzie, ¿e mam i¶æ za tob± i zej¶æ, tak!
- Zawsze robisz, co ci te ¿o³êdzie ka¿±? – spata³ Riverwind.
- Zawsze, du¿y cz³owieku.
Riverwind potrz±sn±³ g³ow± niedowierzaj±c. Dziwna sprawa, bowiem poczu³ siê nieco lepiej wiedz±c, ¿e w tym wariackim spadaniu nie jest sam. Ponownie sp³yn±³ z góry g³os catchflea.
- Jak dostaniemy siê na górê?
Poni¿ej pojawi³o siê b³êkitne ¶wiat³o. Riverwind zapalczywie sk³oni³ siê w pasie byle tlko lepiej mu siê przyjrzeæ. ¦wiat³o mia³o ten sam kolor co dziwna kulka jak± znalaz³ na górze. Po¶wiata zbli¿a³a siê szybko. Po chwili, to co¶… a mo¿e, kto¶… przelecia³o obok. To by³a kolejna kula. Taka sama jak poprzednia, tylko ¿e ta by³a zamocowana rêkoje¶ci± do ¶ciany.
Upadek trwa³ ju¿ tak d³ugo, ¿e Riverwind zacz±³ siê niecierpliwiæ. B³êkitna kula zniknê³a gdzie¶ nad g³ow±. W jej po¶wiacie móg³ nawet zobaczyæ Catchflea obramowanego delikatn± aur±. Kiedy kolejna lazurowa kropka pojawi³a siê daleko poni¿ej jego stóp, Riverwind zdecydowa³ ¿e spróbuje kopniêciem j± oderwaæ. Chcia³ zabraæ ze sob± co¶, co o¶wieci³oby mu otoczenie. Wymierzy³ wzrokiem sw± pozycjê. Kula powinna siê znale¼æ w zasiêgu wyci±gniêtych palców.
Straci³ niepewn± równowagê gdy tylko siêgn±³ ramieniem. Waln±³ mocno w ¶cianê i siê od niej odbi³. D³oñ tylko lekko stuknê³a kulê. Nie by³o szansy by j± pochwyci³. Kula szturchniêciem siê uwolni³a z uchwytu, lecz miast spadaæ dalej razem z my¶liwym, odp³ynê³a w górê. Ledwie, ledwie minê³a Starego mê¿czyznê wci±¿ jeszcze spadaj±cego ¶ladem Riverwinda.
- Co to by³o? – zawo³a³ przestraszony Catchflea.
Gdy tylko Riverwind wyja¶ni³ stary cz³owiek zakrzycza³.
- Nie mieszaj siê do nich! Mo¿esz przeszkodziæ magii daj±cej nam tak± poduchê przed upadkiem.
Powietrze, dot±d rze¶kie i ch³odne przez ca³± drogê na dó³, stawa³o siê powoli ciê¿sze i cieplejsze. Riverwind szybko min±³ w locie ca³y szereg pier¶cieni z ogni¶cie gor±cego kamienia. Promieniowa³y one ciemno czerwonym ciep³em. W takim niepewnym o¶wietleniu móg³ jednak spostrzec, ¿e szyb jakim leci ma oko³o osmiu stóp szeroko¶ci. ¦ciany natomiast g³adko polerowane.
S³ysza³ okrzyk Catchflea gdy ten przelatywa³ miêdzy pier¶cieniami. Rzuci³ mu parê s³ów otuchy. Zdecydowa³ siê na ostatni± próbê spowolnienia lotu. Wyci±gn±³ nó¿ i usi³owa³ wbiæ go w twardy kamieñ ¶cian. Utwardzana ogniem klinga no¿a skrzesa³a snop iskier, lecz poza adrapaniem powierzchni wiele nie zdzia³a³a. Riverwind stracil chwyt na rêkoje¶ci i nó¿ wypad³ mu z rêki. Spada³ o wiele szybciej ni¿ on sam. Parê sekund pó¼niej us³usza³ uderzenie no¿a o pod³o¿e. Nó¿ w co¶ uderzy³. Mo¿e w dno?
Nagle, ni st±d ni z ow±d, szyb zwêzi³ siê do w±skiej szyjki, zupe³nie jak w lejku. Dziwna si³a powoduj±ca spowolnienie spadku Riverwinda teraz omal go w powietrzu nie zatrzyma³a.Skrzy¿owa³ ramiona na piersi i prze¶lizgn±l siê przez zwê¿enie uderzaj±c tylko lewym biodrem i ramieniem zanim wyl±dowa³ w komorze poni¿ej. Nogi siê pod nim za³ama³y a przed oczami rozb³ys³y gwiazdy.
Wystarczaj±co d³ugo le¿a³ og³uszony by co¶ miêkkiego opad³o na jego cia³o. Po zapachu rozpozna³ swoj± w³asn±, koñsk± derkê. Piêtami w dó³ dolecia³ do szyjki lejka Catchflea. Na parê sekund zawis³ na palcach po czym pu¶ci³. Stary wró¿bita wyl±dowa³ z hukiem prosto na piersi Riverwinda.
- Bardzo przepraszam! Nie zrani³em ciê chyba, tak? – span±³.
Riverwind zakaszla³ i spokojnie zdj±³ z siebie ko¶cistego starca.
- ¯adnych z³amañ – odpar³ – Bior±c pod uwagê d³ugo¶æ upadku to chyba powinni¶my za to podziêkowaæ bogom.
Próbowa³ wstaæ, lecz w g³owie mu zawirowa³o i szybko usiad³.
- G³owa mi lata jak sucha tykwa na wietrze – powiedzia³ ³api±c siê obur±cz za g³owe.
- Te¿ mam zawroty, tak – wybe³ota³ Catchflea.
Le¿a³ teraz p³asko na plecach. Podniós³ rêkê i wskaza³ na sklepienie.
- Tam jest dziura przez któr± tu wlecieli¶my, tak. Myslisz, ¿e zdo³amy j± st±d dosiêgn±æ?
Riverwind przysiad³ na udach i popatrzy³ na otwór w górze.
- To jakie¶ dwadzie¶cia stóp – powiedzia³ – Nawet gdyby¶ stan±³ mi na ramionach to i tak nie móg³by¶ siêgn±æ.
Nagle zorientowa³ siê, ¿e dziwnym trafem wszystko woko³o jest doskonale widoczne. Komora by³a o¶wietlona przez b³êkitne kule. Lampy – ka¿da wielko¶ci g³owy Riverwinda – zosta³y nieregularnie zamocowane na ¶cianach. Prawie tuzin z nich ¶wieci³o, lecz wiêkszo¶æ pozosta³a ciemna.
Komora by³a okr±g³a, miala pewnie czterdzie¶ci stóp ¶rednicy. ¦ciany i dno by³y z bazaltu, ciemnego i g³adkiego bazaltu, a tu i ówdzie b³yska³a w nim mika. Za plecami Catchflea by³ otwór wyj¶ciowy o¶wietlony b³êkitn± kul±. Ziemia przesta³a siê chwoaæ pod stopami Riverwinda wiêc wsta³. Kolana mia³ znowu solidne. Zachwia³ siê lekko, wyci±gn±³ rêkê do Catchflea i pomóg³ wstaæ staremu wró¿bicie.
- Co to za miejsce? – spyta³ Catchflea.
- Nie umiem powiedzieæ. Czymkolwiek jest, nie podoba mi siê.
Och? ¯yjemy przecie¿, tak?
- Tak. Tylko jak d³ugo jeszcze? Jak mamy st±d wyj¶æ? – mamrota³ Riverwind.
Powlók³ siê do ¶ciany i dotkn±³ ¶wiêc±cej kuli samym czubkiem palca. Nieruchome dot±d ¶wiat³o zaczê³o siê we wnêtrzu kuli wierciæ i krêciæ i w ogóle poruszaæ tak, jakby chcialo unikn±æ punktu dotkniêtego przez Riverwinda.
- czym s± te rzeczy? – zastanawia³ siê g³o¶no.
Catchflea by³ ju¿ przy kolejnej kuli. Podniós³ j± ze skalnego ³o¿a ukszta³towanego jak czarka i trzyma³ teraz na d³ugo¶æ ca³ego ramienia.
- Przynajmniej mamy ¶wiat³o – powiedzia³ starzec – Idziemy?
Riverwind zabra³ rêkê od ¼ród³a luminescencji i ¶wiat³o wyra¼nie siê uspokoi³o.
- Dok±d?
- Szukaæ drogi wyj¶cia, tak.
Catchflea podniós³ derkê Riverwinda i ciasno j± zwin±³. Powsta³y w ten sposób pakunek zarzuci³ sobie na ramiê. Riverwind wydoby³ szblê i ruszy³ w stronê tunelu.
- Nie chcesz lampy? – spyta³ Catchflea.
- Nie. W tych rzeczach jest co¶, co mnie niepokoi.
Riverwind wkroczy³ do przej¶cia. Tunel ci±gn±³ siê ca³kiem daleko. W nieregularnych odstêpach mo¿na by³o zobaczyæ ¶wiec±ce kule. I znów sporo z nich by³o ciemnych. Uwa¿nie obserwowa³ sklepienie i ¶ciany i poszukiwa³ znaków mog±cych powiedzieæ, kto ten tunel wykona³. Jakiego rodzaju istoty mog³y zamieszkiwaæ w tak ponurym, podziemnym miejscu?
Droga by³a lekko nachylona i wiod³a w dó³. Riverwind ju¿ podniós³ d³oñ do ust by zacz±æ jakie¶ nawo³ywania gdy Catchflea delikatnie jednak go powstrzyma³. Lepiej wed³ug niego by³o zachowaæ ciszê.
- S³ucha³em ju¿ opowie¶ci wszelkiego rodzaju na temat z³ych istot zamieszkuj±cych takie miejsca – górnicze gobliny, koboldy czy stukostrachy. Ci, którzy wtargn± w ich domeny zadko tylko uchodz± z ¿yciem.
Riverwind spojrza³ wstecz. Twarz starego mê¿czyzny by³a blada i bez krwi. W dziwnym ¶wietle lampy wygl±da³ jak duch. Nie ¿artowa³. Riverwind posuwa³ siê naprzód ze zdwojon± ostro¿no¶ci±, wci±¿ plecami do twardej, zimnej ¶ciany.
Je¶li nie liczyæ dziwnych lamp, to w tunelu nie by³o zbyt duzo do zobaczenia. Sklepienie by³o ³ukowe a ktokolwiek ten tunel wyci±³ musia³ byæ zdecydowanie ni¿szy od Riverwinda. Mysliwy musia³ siê ci±gle schylaæ by unikn±æ uderzenia w kolejne lampy. Dno tunelu pokryte by³o kurzem. Odwróciwszy siê do Catchflea Riverwind zauwa¿y³ w³asne ¶lady w tum kurzu.
- Po³óó¿ to ¶wiat³o na dole, stary – powiedzia³ z napiêciem w g³osie – Muszê co¶ zobaczyæ.
Przykucnêli w ¶rodku przej¶cia.
- Popatrz, tutaj s± odbicia moich mokasynów – wskaza³ Riverwind.
Du¿e, p³askie mokasyny mysliweg tworzy³y spore ¶lady, jakby smugowe, na zakurzonyej posadzce.
- A te s± twoje.
Poszarpane obuwie Catchflea, powi±zane rzemieniem jak i jego ubranie, pozostawia³o zupe³nie inne ¶lady.
- A tutaj – wskaza³ Riverwind – mamy trzeci zestaw.
Mówi³ to wszystko szeptem. By³o pewne, ¿e w³a¶ciciel trzeciego tropu szed³ têdy. ¦lady wygl±da³y zupe³nie normalnie, choæ by³y niedu¿e i smuk³e. Byæ mo¿e dziecko? Ten trzeci wyprzedza³ dwójkê mê¿czyzn i gna³ dok³adnie ¶rodkiem tunelu. I rzeczywi¶cie bieg³; ¶lady palców stóp odbite by³y wyra¼nie a palce by³y rozstawione szeroko. ¦ladów piêt praktycznie nie by³o.
- Z³odziej, tak? – szepn±³ Catchflea.
Riverwind powa¿nie skin±³ g³ow±. Intruz celowo wskoczy³ do dziury, wiedz±c, ¿e zaklêcie opu¶ci go a¿ do tego miejsca. On i Catchflea znale¼li siê teraz na terenie z³odzieja. Ostro¿no¶æ by³a co najmniej wskazana. Riverwind ¶cisn±³ mocniej szablê i wznowili marsz.
Tunel raptownie skrêca³ w prawo. Kule na tym odcinku wszystkie by³y ciemne, co pozostawi³o Riverwinda i Catchflea w ciemno¶ci. Nie zale¿nie od ¶redniej temperatury wojownik obficie siê poci³. To by³o przygniataj±ce, te wszystkie zamkniête tunele, zw³aszcza za¶ od chwili gdy Riverwind zorientowa³ siê jak wiele ska³y ma nad g³ow±. Teraz te ska³a, ciêzka i nie do przebicia, dociska³a go do do³u, prasowa³a. Riverwind lekko wyprostowa³ zgarbion± sylwetkê i od razu dotkn±³ g³ow± sklepienia. Twardego sklepienia. Mocnego.
- Czy ten tunel nie robi siê mniejszy? – spyta³ z napiêciem.
- Nic takiego nie zauwa¿y³em – odpar³ Catchflea.
Riverwind poruszy³ siê niezrêcznie. Nie móg³ wyprostowaæ siê w tym tunelu.
- mieszkañców równin nie storzono do bycia kretami – mrukn±³ i obróci³ siê do Catchflea – Chcê st±d wyj¶æ. Chcê widzieæ niebo, poczuæ witr na twarzy. I chæe staæ prosto!
- No i jak siê tam dostaniesz, olbrzymie? Polecisz do góry tamtym szybem, tak? – Riverwind ju¿ mia³ na wargach jak±¶ gorzk± replikê, lecz starzec tylko u¶miechn±³ siê rozbrajaj±co – Twój lêk nie jest rzeczywisty, przyjacielu. Na razie nie ma ¿adnego zagro¿enia.
- Ja czujê… zbli¿a siê!
- A wiêc jeste¶ taki, jak ja. Nie zwa¿aj na to. Ja opanowa³em swoje lêki. Je¶li ja mogê to zrobiæ to ty, tym bardziej, tak.
Riverwind wzi±³ parê g³êbszych wdechów. Stary wró¿bita mia³ racjê. Tunel by³ solidny, ¿ednego niebezpieczeñstwa zawa³u tu nie ma. Nie by³o powodu do lêku. Powiedzia³ to na g³os.
- Nie ma powodu do lêku.
Gdzie¶ przed nimi da³o siê s³yszeæ lekkie kroki. Catchflea chwyci³ Rverwinda za ramiê, spojrzenie wyra¿a³o czyste zaskoczenie. Riverwind skin±³ g³ow±. Z³odziej by³ ju¿ niedaleko. Je¶li on potrafi³ poruszaæ siê po takiej atramentowo czarnej dziurze, to z ca³± pewno¶ci± syn Wanderera te¿ sobie da radê.
- Stój, z³odzieju! Zostañ gdzie jeste¶! – rykn±³ Riverwind.
Dx1)iêk jego g³osu powoli gas³ w tunelu. Kroki chyba ucich³y, po czym przy¶pieszy³y. Dziwaczny, metalowy d¼wiêk by³ teraz wyra¼niejszy ni¿ pocz±tkowo.
- Za nim – powiedzia³ Riverwind do Catchflea.
Potruchta³ pasa¿em z szabl± w d³oni. Pod³o¿e by³o tu nachylone troszkê bardziej ni¿ przedtem. Riverwind zwolni³. Nie mia³ zamiaru wpadaæ w pu³apkê kolejnej dziury. Tunel ponownie skrêci³ w lewo. Po ¶cianie przelecia³ cieñ dziwacznego kszta³tu. Kiedy znikn±³, usta³ te¿ odg³os kroków z³odzieja. Riverwind wyszed³ zza rogu i zosta³ o¶lepiony jaskrawym ¶wiat³em. Szyko uniós³ rêkê i os³oni³ oczy.
- Co tam jest? – sykn±³ Catchflea.
- Komnata. Piekielnie jasne ¶wiat³o!
Powoli oczy do tej iluminacji przywyka³y. Riverwind opu¶ci³ rêkê.
- Chod¼ tu, Catchflea, ale b±d¼ cicho.
W¶lizgnêli siê do bardzo du¿ej komnaty o wysoko ukieszczonym sklepieniu. ¦wiat³o pochodzi³o ze sporej, dysko kszta³tnej lampy, która zwisa³a ze sklepienia na spi¿owych ³añcuchach. W jej wnêtrzu p³on±³ ogieñ zalewaj±c komnatê ¶wiat³em. Riverwind posuwa³ siê naprzód przyklejony do ¶ciany i uwa¿nie rozgl±da³ na wszystkie strony. Komnata nie mia³a regularnego kszta³tu. Wszêdzie doko³a wala³y siê sterty dóbr przeró¿nego rodzaju. Wygl±d³o to wszystko, jakby by³o posortowane w zale¿no¶ci od materia³u z jakiego co¶ wykonano. Sporo by³o rzeczy drewnianych: tyki, r±czki narzêdzi, deski szalunkowe, gonty, belki przeró¿nych grubo¶ci z widocznymi otworami na czopy. Za rzeczami z drewna sporo by³o wyrobów ze skóry: stare buty, obuwie poszarza³e od ple¶ni, pasy, rêkawice, nogawice, ko³czany, szpiczaste czapki jakie nosz± le¶nicy, rzemienie, paski, istny miszmasz wyrobów o ró¿nej jako¶ci, od op³akanej do doskona³ej.
A by³o tego wiêcej. Wiklinowe kosze i glazurowane garnki. Dzbany smo³y, pszczelego wosku i myd³a. Wszystko razem przywodzi³o na my¶l magazyn sporego handlarza. Riverwind i Catchflea b³±kali siê miêdzy stertami dóbr, zastanawiaj±c siê nad rozumem z³odziei kradn±cych stare buty a nie z³oto.Riverwind skierowa³ kroki w na prawo a stary mê¿czyzna poszed³ w±sk± ¶cie¿k± w lewo. I w³a¶nie tam, niedbale ci¶niêta miêdzy trzy sztuki domowej roboty lnu, le¿a³a torba naramienna Riverwinda. Rzemienie wci±¿ mia³a zaci¶niête wiêc i zawarto¶æ by³a nietkniêta.
- Tutaj! Znalaz³em! – chrapliwei zawo³a³ Catchflea.
Przy swoim wzro¶cie Riverwind móg³ widzieæ wszystko ponad stertami zgromadzonych rzeczy. Znalaz³ Catchflea i z uczuciem ulgi zarzuci³ torbê na ramiê.
- Mnóstwo tu drewna. Mo¿e da³oby siê zbudowaæ co¶ w rodzaju drabiny? – powiedzia³ Catchflea.
Siêgn±l pod lamówkê po³atanej koszuli i wydoby³ tykwê z ¿o³êdziami.
- Co ty robisz?
Catchflea ju¿ klêcza³ na kamiennej posadzce.
- Staram siê dowiedzieæ, co mamy robiæ – odpar³.
Zacz±³ ¶piewn± inwokacjê nad ¿o³êdziami. Inny d¼wiêk – d¼wiê hucz±cych g³osów – nadp³yn±³ z tuneli.
- Kto¶ nadchodzi – szepn±³ Riverwind – Nie ma na to czasu.
Szabla sama wyskoczy³a z pochwy. Masa g³osów, rozchodz±cych siê teraz tunelami, by³a coraz bli¿ej, stawa³a siê g³o¶niejsza. Mówi±cy chyba nie przejmowali siê faktem, ¿e mog± zostaæ dos³yszeni. Mowili g³o¶no, chrapliwie.
Riverwind gestem nakaza³ Catchflea pozostaæ nisko a sam na palcach obszed³ stos desek i siê nañ wspi±l. Le¿±c p³asko na deskach Riverwind rozejrza³ siê w stronê wej¶cia. Nadchodzi³o sze¶æ postaci. Piêc mia³o na sobie jasne, stalowe pancerze zarówno na piersiach jak i na nogach. Nosili he³my, dziwacznie ukszta³towane he³my, przypomina³y wysokie, podzielone sto¿ki. Szósta osoba by³a ni¿sza i nosi³a lu¼n± koszulê i kilt wykonany z jakiego¶ po³yskliwego, czarnego materia³u. Kark koszuli wyrasta³ w górê i przechodzi³ w kaptur zas³aniaj±cy teraz twarz. Osoba ta by³ trzymana w mocnym chwycie jednego z wiekszych ¿o³nierzy. Usi³owa³a te¿ co¶ powiedzieæ do¶æ dr¿±cym tonem.
Riverwind nie rozumia³ ich mowy. Mówili jêzykiem jakiego jeszcze nigdy nie s³ysza³. Najg³o¶niejszy z ¿o³nierzy, zapewne przywódca, sta³ i rozgl±da³ siê uwa¿nie po komnacie. Ostro o co¶ zapyta³ mniejszego w czerni. Kiedy odpowied¼ nie nadchodzi³a przywódca natychmiast uderzy³ krótkim, metalow± pa³k±. Riverwind siê wzdrygn±³ . Nie lubi³ okrucieñstwa, niezale¿nie zreszt± od jego powodów.
Niski cz³owieczek mówi³ powoli, gestami wskazywa³ na sterty dóbr doko³a. Urywanymi s³owami w bardzo ostrym, gniewnym tonie przywódca wskaza³ kierunek z którego nadeszli Riverwind i Catchflea a potem kierunek z którego sami nadeszli. Niedu¿y cz³owiek wyda³ kilka, ¿a³osnych d¼wiêków. Przywódca z³apa³ go za koszulê i cisn±³ w rêce pozosta³ych ¿o³nierzy. Poci±gnêli protestuj±cego ze sob±.
Riverwind zsun±³ siê na dó³ i dopad³ Catchflea kryj±cego siê pod stert± lnu. Zasygnalizowa³ krótko – chod¼ za mn±, gêba na k³ódkê. Przemknêli przej¶ciem równolegle do ¿o³nierzy i ich podzwaniaj±cego jeñca. Zawsze starali siê, ¿eby co¶ ich ukrywa³o przed wzrokiem obcych. W samym centrum komnaty by³a pusta przestrzeñ. Dwóch ¿o³nierzy zaci±gnê³o tam si³± jeñca i powali³o na kolana. Przywódca podszed³ z boku nios±c obna¿ony miecz.
Riverwind ruszy³ do akcji. Umia³ rozpoznaæ nadchodz±c± egzekucjê.
- Ha! – wrzasn±³ wypadaj±c na otawrte pole.
¯o³nierze siê cofnêli. Byli zdecydowanie ni¿si od mieszkañca równin, którego wzrost wyra¼nie ich zmiesza³. Dobyli krótkich mieczy i ustawili siê szeregiem, jeden obok drugiego. Opancerzone ramiona opar³y siê o siebie. He³my mieli ju¿ zamkniête, kute przy³bice nosi³y wizerunki stylizowanych twarzy z wyt³oczonymi minami i uniesionymi brwiami. Skazany cz³owiek, którego to¿samo¶æ wci±¿ pozostawa³a ukryta pod kapturem, wskaza³ na Riverwinda i zagada³ szybko. Riverwind nie potrzebowa³ nawet t³umacza by zrozumieæ tryumfalne:
- Mówi³em wam!
Przywódca ¿o³nierzy stan±³ z przodu. Podniós³ krótki, ciê¿ki miecz.
- No dobra, byczku – mrukn±³ Riverwind – Dobry jeste¶ przeciw nieuzbrojonym. Popatrzmy jak bêdziesz przeciwko mnie.
By³ od nich o co namniej dwie stopy wy¿szy, jego szabla te¿ miala d³ugo¶æ dwukrotnie wiêksz± ni¿ ich krótkie miecze. Tyle, ¿e by³o ich piêciu. Przywódca warkn±³ jeden rozkaz. ¯o³nierze ustawili siê za plecami Riverwinda i wystawili nañ têpe koñcówki mieczy.
- Przyjacielu – rzek³ Riverwind do ocalonego chwilowo jeñca – Ocali³em ci kark, lecz mo¿e mnie to kosztowaæ mój w³asny.
Ma³y cz³owiek, wci±¿ jeszcze na kolanach, spojrza³ na wojownika z pytaj±cym nachyleniem g³owy.
- mam nadziejê, ¿e jeste¶ dobr± osob±. Nie chcia³bym umieraæ ratuj±c ³ajdaka.
Przywódca zaatakowa³ Riverwinda szerokim ciêciem przez pier¶. Wojownik sparowa³ i odskoczy³. Pozostali ¿o³nierze do³±czyli do walki, lecz serca do niej mieli. Riverwind wrzasn±³ na nich i odskoczyli, ju¿ wiêce w zasiêg szabli nie weszli.
Wymienia³ teraz ciêcia z przywódc±. W pewnej chwili jego szabla przejecha³a po dziwnie u¶miechniêtym he³mie. Przeciwnik zachwia³ siê i odskoczy³ potrz±saj±c g³ow±. Riverwind zaatakowa³ wrzeszcz±c g³o¶no wojenne zawo³anie Que-Shu. Przestrzeñ w komnacie a¿ zadzwoni³a.
Dwie, szybko nastêpuj±ce po sobie niespodziani, zmieni³y ca³kiem przebieg walki. Niedu¿y, nieuzbrojony obcy zerwa³ siê z kolan i szybko odskoczy³ z drogi, jakby wystraszy³ siê walcz±cych. Kiedy tak odskakiwa³ byle dalej od ryzyka zranienia to kaptur, dot±d skrywaj±cy twarz, opad³ na plecy. Riverwind spojrza³ i na chwilkê zamar³ zaskoczony.
„On” to by³a ona! Czupryna krótkich, sztywnych w³osów wyskoczy³a spod kaptura i stercza³a teraz na jej g³owie. Ostro zakoñczone uszy wystawa³y z krótkiej fryzury. Riverwind nigdy jeszcze nie widzia³ elfa, lecz s³ysza³ o nich do¶æ by wiedzieæ, ¿e ma przed sob± dziewczynê elfickiej krwi.
Dok³adnie w tym samym momencie, z solidnym kawa³em drewna w rêku, pojawi³ siê Catchflea. Us³ysza³ wojenny okrzyk Riverwinda i ruszy³ na pomoc.
- Jestem z tob±, wielki! – krzykn±³ odwa¿nie.
Nieszczê¶ciem dla Catchflea pomiêdzy nim a Riverwindem by³o czterech boja¼liwych ¿o³nierzy. Najwidoczniej uznali, ¿e g³upio wygl±daj±cy starzec zagro¿eniem dla nich nie bêdzie i wszyscy nañ ruszyli. Kawa³ drewna wytr±cono mu z r±k a on sam zosta³ powalony.
Riverwind zbyt d³ugo spogl±da³ na elfi± dziewczynê. Przywódca ¿o³nierzy trzepn±³ go z ty³u w g³owê metalow± pa³k±. Riverwind pad³ gliniane naczynia i rozszypa³ je z brzêkiem po posadzce. Nim zd±¿y³ wydostaæ stopy z od³amków ceramiki dopad³ go przywódca i ponownie waln±³ w g³owê. Przed oczami Riverwinda zap³onê³y wszystkie gwiazdy. Potem by³a ju¿ ciemno¶æ.
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 4
Di An
¯o³nierze wyci±gnêli Catchflea i Riverwinda z komnaty do szerokiego korytarza i tam zostawili pod ¶cian±. Czarnooka elfka przyklêk³a przy Riverwindzie i przy³o¿y³a mu do ust szyjkê miedzianej butelki. Kaszln±³ ostro i otworzy³ oczy.
- Na wszystkich bogów! – mrukn±³ – To woda czy solanka?
Dziewczyna trzyma³a mu butelkê przy ustach mimo, ¿e usi³owa³ odwróciæ twarz. Rêce mia³ ciasno skute ³añcuchem do cia³a.
- Do¶æ! – powiedzia³ i wreszcie g³ow± odsun±³ butelkê.
Dziewczyna zabra³a butelkê. Podci±gnê³a Catchflea do pozycji siedz±cej i jego te¿ uraczy³a s³on± wod±. Stary wró¿bita zakrztusi³ siê i potrz±sn±³ g³ow±
- Próbujesz mnie otruæ? – powiedzia³ wci±¿ jeszcze zamroczony.
- Wszystko w porz±dku, Catchflea – powiedzia³ Riverwind – Ona próbuje byæ uprzejma.
- Och, moja g³owa. Co siê sta³o?
- Zostali¶my pokonani przez podziemne elfy.
- Elfy! – zawo³a³ Catchflea.
- Na to wygl±da. Nie zauwa¿y³e¶ wygl±du tej dziewczyny?
Catchflea popatrzy³ z ukosa na szczeciniasto obciêt± dziewczynê. Siedzia³a teraz po przeciwnej stronie tunelu.
- Pob³ogos³aw, Branchalo – powiedzia³ – Masz racjê, wiekli cz³owieku.
Pojawi³ siê mrukliwy przywódca. Podniós³ przy³bicê i ukaza³ twarz. Wygl±da³ zupe³nie podobnie do dziewczyny – jasna skóra, wielkie oczy, ostry podbródek, w±ski nos. Kiedy dziewczyna zaczê³a co¶ mówiæ ¶piewnym tonem, podniós³ pa³kê jakby mia³ zamiar j± uderzyæ.
- Jeste¶ brutalem – stwierdzi³ rzeczowo Riverwind – Grzmi±cy byczek, który umie biæ tylko bezbronne dzieci.
Wyprowadzony z równowagi przywódca zagrzechota³ d³ugie pytanie. Riverwind potrz±sn±³ g³ow±.
- Nic nie rozumiem.
Bezu¿yteczna wymiana zdañ trwa³a jaki¶ czas. W koñcu zniesmaczony przywódca j± zakoñczy³. Tymczasem ¿o³nierze, ju¿ znacznie ¶mielsi widz±c ³añcuchy wi꿱ce mieszkañca równin, szturchañcami postawili na nogi i jego i Catchflea. Sklepienie tunelu by³o tu jeszcze ni¿ej ni¿ wcze¶niej. G³owa Riverwinda natychmiast weñ uderzy³a. Odczu³ gwa³towny przyp³yw klaustrofobii, lecz szybko go opanowa³. Nie mia³ zamiaru okazaæ najmniejszej s³abo¶ci w obliczu swych stra¿ników.
Dziewczyna i przywódca prowadzili dalej pasa¿em. Riverwind wci±¿ siê potyka³ z powodu wiêzów cisn±cych ramiona. Catchflea by³ zwi±zany w podobny sposób. Drogê o¶wietla³y b³êkitne kule. Lecz co najmniej po³owa nich by³a ciemna. Riverwind zastanawia³ siê jakiego paliwa dziwne kule u¿ywaj± i dlaczego tak wiele z nich nie ¶wieci.
- Jak s±dzisz, gdzie nas zabieraj±? – spyta³ stary mê¿czyzna.
- Mam nadziejê, ¿e na powierzchniê.
- W Silvanesti, tak?
- A tego, to nawet nie zamierzam siê domy¶laæ.
Który¶ z ¿o³nierzy ci±gn±cych Catchflea wpad³ na pomys³ by podstawiæ mu nogê. Stary wró¿bita twardo upad³ na kamieniste pod³o¿e zakrwawiaj±c sobie nos. Krew pop³ynê³a z jednego z nozdrzy prosto w zmierzwion± brodê. Riverwind siê obróci³. Czwórka elfów mia³a przy³bice podniesione a jeden z nich w³a¶nie kpi±co siê u¶miecha³. Riverwind wywin±³ d³ug± nog± i paln±³ kpiarza prosto w pier¶. Potê¿nie uderzony elf polecia³ do ty³u i z brzêkiem metalu wyl±dowa³ na ¶cianie. Kompani g³o¶no siê roze¶mieli, nawet przywódca siê u¶miechn±³.
- Przynajmniej maj± jakie¶ poczucie fair play – mrukn±³ Riverwind.
Catchflea, lekko siê trzês±c, wsta³ na nogi.
- I kiepskie poczucie humoru, tak – stwierdzi³ kwa¶no.
Dziewczyna troszkê pozosta³a za przywódc± i drepta³a teraz tu¿ przed Riverwindem. Ten siê odezwa³ spokojnie.
- Zastanawiam siê, dlaczego takie dziecko wêdruje ciemnymi tunelami?
- Mo¿e wcale nie byæ dzieckiem. Elfowie ¿yj± znacznie d³u¿ej od nas.
- Och?
Catchflea odkaszln±³.
- To dziecko mo¿e mieæ ze sto, albo i wiêcej lat.
Podczas tej rozmowy dziewczyna przygl±da³a im siê bez jednego mrugniêcia powiek±. Wiêkszo¶æ jej uwagi skierowana by³a w stronê Riverwinda. Stara³ siê wiêc mówiæ spokojnie i bez ¶ladów czego¶, co mog³oby j± wystraszyæ.
- Dziêkujê za wodê – powiedzia³ – Je¶li to by³a woda. W ka¿dym razie nie by³o to gorsze od soku z jagód nepta.
Dziewczyna podrapa³a siê po nosie. Wola³by, ¿eby tego nie rozbi³a; natychmiast odczu³ swego nosa a przecie¿ nie móg³ siê podrapaæ.
- Jak ci na imiê? – spyta³ – Ja jestem Riverwind. Syn Wandererera. A to jest Catchstar…
- Catchflea – poprawi³ stary mê¿czyzna.
- Jeste¶my z Que-Shu. Kim ty jeste¶? – skoñczy³ Riverwind.
Ziewnê³a ukazuj±c ma³e, bia³e zêby i jêzyk koloru marchwi.
- Marnujê powietrze, co?
- Marnujesz, tak – odpar³ Catchflea.
- Przynajmniej g³owa jeszcze pozosta³a mi na karku – Riverwind u¶miechn±³ siê lekko w stronê dziewczyny – I twoja te¿.
Tunele w czelu¶ciach Krynnu zygzakowa³y co i rusz. Przeszli ju¿ taki kawa³ drogi, ¿e Riverwind mia³ nawet przelotn± my¶l, ¿e mog± nawet doj¶æ na powrót do Que-Shu tyle, ¿e podró¿uj±c ca³e mile pod ziemi±. Nie mia³ oczywi¶cie najmniejszego pojêcia w jakim kierunku id± czy, je¶li ju¿ o to chodzi, gdzie mo¿e siê znajdowaæ Que-Shu.
Szlak by³ miejscami tak w±ski, ¿e wszyscy musieli i¶æ gêsiego. By³o to trudne dla Catchflea, lecz bezgranicznie trudne dla Riverwinda. By³ wysoki i nie móg³ u¿yæ ramion. Obaj mê¿czy¼ni co i rusz walili g³owami w sklepienie lub kaleczyli kolana na ostrych od³amkach ska³. Dziewczyna zawróci³a i chwyci³a ³añcuch Riverwinda. Delikatnie steruj±c wojownikiem przeprowadzi³a go przez trudny odcinek nie odzywaj±c siê ani s³owem. Gdy tunel siê wreszcie rozszerzy³ zawróci³a zostawiaj±c Riverwinda i pomog³a przej¶æ Catchflea. Z nim ju¿ nie by³a tak delikatna co wywo³a³o gor±ce protesty starego wró¿bity.
- Widaæ od razu, kto jest jej faworytem, tak? – powiedzia³ naburmuszony starzec.
Nos przesta³ mu krwawiæ, lecz na nogach mia³ ¶wie¿e zadrapania.
- Mo¿e chodzi o twoj± brodê – powiedzia³ Riverwind – Ci elfowie nie darz± chyba zarostu na twarzy du¿ym szacunkiem.
- Barbarzyñcy – mrukn±³ starzec.
Martwe, zasta³e powietrze w korytarzu nagle sta³o siê czyste. Lekki, zdecydowany wiatr, ciep³y i nios±cy wyrazisty smak dymu, owia³ twarz Riverwinda. B³êkitne kule by³y tu w wiêkszej liczbie wiêc mê¿czy¼ni mogli ujrzeæ ¶ciany, ¿y³y czerwonego i purpurowego kamienia pokrywaj±ce wydeptan± posadzkê. By³y te¿ znamiona istnienia tu wody; korzenie wystaj±ce po prawej stronie ze ¶ciany korytarza wydawa³y stêch³y zapach.
Jeszcze jeden ostry skrêt w prawo i tunel siê skoñczy³. Mrok zamkniêtego pasa¿u ust±pi³ przed atmosfer± znacznie ja¶niejsz±. Riverwind siê wyprostowa³ i zatrzyma³. Dziewczyna daremni szarpa³a ³añcuch. Nie ustêpowa³. Wpatrywa³ siê w welki cud.
- Catchflea – to by³o wszystko, co zdo³a³ wykrztusiæ.
Stary mê¿czyzna sta³ przy ramieniu Riverwinda z szeroko otwartymi ustami. Do tarli do ogromnej kawerny, d³ugiej na parê mil i szerokiej co najmniej na milê. To by³a prawdziwa jaskinia, miala nawet potê¿ne stalaktyty d³ugo¶ci dwudziestu stóp zwieszaj±ce siê ze sklepienia, jakie¶ czterysta stóp wy¿ej. W sporej odleg³o¶ci po prawej stronie jaskini znajdowa³o siê szerokie, surowe otwarcie do kolejnej kawerny, równie¿ wype³nionej ¶wiat³em.
Pod³o¿e jaskini by³o szerokie i p³askie, wygl±da³o jak poro¶niête jaskrawo kolorowymi stalagmitami. ¯ó³te, bia³o niebieskie i pomarañczowe skamienieliny wyrasta³y z ziemi. Nawet bardziej zdumiewaj±ca by³a doprawdy ogromna liczba b³êkitnych kul, które spoczywa³y na sto¿kowych kamiennych wie¿ach. Riverwind nawet nie zaczyna³ ich liczyæ. Wiele z nich by³o ciemnych, lecz wystarczaj±co du¿a liczba ¶wieci³a co wystarczy³o, by jaskinia wygl±da³a tak jasno, jak wioska Que-Shu o ¶wicie.
Przywódca elfów odpi±³ pasek podbródkowy swego he³mu i go zdj±³. Jak na swój wzrost to mia³ szerokie ramiona, które wznosi³y siê i opada³y w rytmie oddechu. W³osy mia³ d³ugie i po³yskliwie bia³e, choæ twarz nie nosi³a znamion ¿adnego wieku. Tonem lekkiej konwersacji pogada³ chwilkê z dwoma ze swych ¿o³nierzy. Gestem wskaza³ wielk± kawernê i ciê¿ko westchn±³.
Miêdzy stalagmitami by³a wyciêta ¶cie¿ka. Gdy tylko wyszli z wej¶cia do tunelu dziewczyna wyrwa³a siê ¿o³nierzom i uciek³a. Dwójka pozosta³ych ¿o³nierzy ruszy³a za ni±, lecz przywódca ich odwo³a³.
- Przykro patrzyæ, jak odchodzi – powiedzia³ Riverwind – Jedyne iskierki uprzejmo¶ci od tych ludzi zaznali¶my tylko od niej.
- Mam nadziejê, ¿e daleko ucieknie, tak. Wtedy jej nie skrzywdz± – zauwa¿y³ Catchflea.
W górnym koñcu jaskini wiatr by³ mocniejszy. Dzwoni³y tam kuranty br±zowych i miedzianych dzwonków zawieszonych na cienkich ³añcuchach pomiêdzy szczytami stalagmitów. D¼wiêk dos³ownie zaczarowa³ Catchflea. Jak nieprzytomny zacz±³ siê w³óczyæ w stronê tych dzwonków. W koñcu dwójka ¿o³nierzy przywiod³a go z powrotem. Tym razem ju¿ nie tak brutalnie. Jaskinia sama jakby inspirowa³a w obecnych nastrój, który Riverwind potrafi³ nazwaæ wy³±cznie czci±.
Kwaskowy zapach by³ tu wyra¼niejszy ni¿ w kawernie. ¯ó³tawa mg³a wisia³a w powietrzu pod sklepieniem i przewija³a doko³a wisz±cych iglic. Odór przypomina³ Riverwindowi zapach kowalskiej ku¼ni – p³on±cego wêgla i gor±cego metalu.
W pobli¿u ³ukowego wej¶cia do nastêpnej kawerny ¶cie¿ka siê znacznie poszerza³a. Przywódca wskaza³ na now± jaskiniê i powiedzia³.
- Vartoom.
- Co on ma na my¶li? – pyta³ Riverwind.
- Vartoom – powtórzy³ elf – Vartoom.
- Brzmi jak nazwa, tak – powiedzia³ Catchflea po czym podnosz±c nieco g³os, powiedzia³ – Rozumiem: wasz dom to Vartoom, tak?
- Vartoom – powiedzia³ elf i wznowi³ marsz.
W miejscu gdzie koñczy³a siê pierwsza jaskinia a zaczyna³a druga znajdowa³a siê g³êboka rozpadlina, zbyt g³êboka by okre¶laæ jej g³êboko¶æ. Przez rozpadlinê rzucono w±ski mostek z kamienia. Przywódca szybko wszed³ na przês³o, tyle, ¿e by³o ono nie szersze od jego w³asnej stopy. Pogoni³ Riverwinda ostrym:
- Moyun!
Mieszkaniec równin wzdraga³ siê na sam± o tym my¶l.
- Nie utrzymam równowagi na czym¶ tak w±skim! – powiedzia³ Riverwind – Nie ze zwi±zanymi ramionami!
Elf machn±³ rêk± i parê razy powtórzy³ s³owo „moyun”. Catchflea popatrzy³ ponad krawêdzi± i zblad³.
- Lito¶ci! Sapn±³ – nie zdo³amy tego zrobiæ!
- Oni nie rozumiej±, ¿e zakrêci nam siê w g³owie i zlecimy – powiedzia³ Riverwind.
¯o³nierz z ty³u podszed³ i go popchn±³.
- Nie – powiedzia³ zapieraj±c siê nogami.
Elf napar³ mocniej. Riverwind obróci³ g³owê i rykn±³ na niego.
- NIE!
¯o³nierz cofn±³ siê do kompanów nerwowo pomrukuj±c. Dowodz±cy elf tylko powtarza³ „moyun” z coraz mniejsz± doz± cierpliwo¶ci.
- Zdejmij z nas te ³añcuchy to pójdziemy. Nie musisz nas wi±zaæ. Nie mamy dok±d uciec – powiedzia³ Riverwind wykrêcaj±c siê tak by pokazaæ dowódcy ³añcuchy.
Sedno wypowiedzi chyba dotar³o do elfa przebijaj±c barierê jêzykow±. Dowódca szybko odwin±³ kawa³ drutu zabezpieczaj±cego ³añcuchy na plecach. Riverwind ruchem ramion zrzuci³ wiêzy i zacz±³ siê rozcieraæ, ¿eby przywróciæ czucie w cz³onkach. Na jedno s³owo dowódcy, ¿o³nierze elfów dobyli mieczy podczas gdy sam dowódca uwalnia³ Catchflea.
- Nie s±dzê, ¿eby nam ufali – powiedzia³ stary mê¿czyzna.
- Moyun – powiedzia³ dowodz±cy elf.
Belka s³u¿±ca za most by³a nie tylko w±ska. By³a wyg³adzona jak szk³o. Podeszwy jelenich mokasynów Riverwinda zaczê³y siê ¶lizgaæ na zdradzieckiej powierzchni. Catchflea usi³owa³ zrobiæ na tym mo¶ciku kilka kroków, lecz zaraz siê cofn±³. ¯o³nierz d¼gn±³ go w brzuch mieczem. Catchflea zaskowyta³ i odskoczy³.
- Pozwolicie, ¿e zdejmê buty, tak? – pisn±³ wskazuj±c na stopy.
Elfowie beznamiêtnie przygl±dali siê, jak rozwi±zuje rzemienie podtrzymuj±ce skrawki skóry udaj±ce obuwie. Wszed³ na mostek o wiele pewniej, wrêcz chwyta³ palcami stóp pod³o¿e. ¯o³nierze tymczasem, wszyscy w butach podbitych stal±, przeszli za nim okazuj±c wielk± nonszalancjê.
Niezale¿nie od kilku przera¿aj±cych po¶lizgniêæ Riverwind te¿ przeszed³ na dug± stronê. Dowódca, trzymaj±c d³onie oparte o biodra, krzywi³ siê na powolne postêpy jeñców. Nawet powiedzia³ co¶ niezwykle sarkastycznym tonem. Riverwind by³ zadowolony, ¿e nie zrozumia³ s³ów. Ton by³ wystarczaj±co obra¼liwy.
Pod³o¿e po drugiej stronie mostu by³o dok³adnie obrobione na kszta³t tarasów; seria szerokich, niskich stopni. Stalagmity zosta³y m³otami rozbite na wysoko¶ci ramion elfów – dla Riverwinda by³ to poziom talii – a powsta³e w ten sposób p³askie tace udekorowano metalowymi rze¼bami. Catchflea by³ zaintrygowany. Zw³aszcza zainteresowa³y go rze¼by bardziej abstrakcyjne. Zwoje br±zowego drutu, srebrne dzwonki, prêty pokryej zielonkaw± patyn± miedzi. To wszystko balansowa³o na punktowych podporach i delikatnie porusza³o siê na wietrze. Catchflea wyci±gn±³ chude ramiê by dotkn±æ misternych skarbów.
P³azem miecz ¿o³nierz trzasn±³ go w plecy. Rozgniewany Riverwind odwróci³ siê na piêcie, z³apa³ napastnika na polerowany pancerz na plecach i uniós³ do góry odrywaj±c od ziemi. Pancerz wraz z elfem wa¿y³ pewnie jakie¶ sto piêædziesi±t funtów. Elf wy³ ze strachu i z gniewu. Dowódca zacz±³ wymachiwaæ mieczem i wydawaæ jakie¶ w³adcze rozkazy.
- Chcesz go z powrotem? – sapn±³ Riverwind – o to go masz!
Cisn±³ wierc±cego siê brutala na dwójkê pozosta³ych ¿o³nierzy. Elf wyl±dowa³ z potê¿nym trzaskiem, choæ jego kamraci d±¿yli jednak uskoczyæ. Riverwind ciê¿ko dysza³, lecz zwróci³ siê w stronê dowodz±cego elfa.
- Je¶li chcesz siê nad nami znêcaæ, to przynajmniej oddaj miecze ¿eby¶my mogli walczyæ jak ludzie!
G³ówny z elfów w odpowiedzi wrzasn±³ co¶ w jego stronê. Tak dyskusja ha³a¶liwa trwa³a a¿ do niespodziewanego powrotu elfickiej dziewczyny.
Wszyscy ucichli. Dziewczyna nie przysz³a sama. Za jej plecami znajdowa³ elf raczej wysokiego wzrostu, odziany w d³ug± do kostek szatê po³yskuj±c± miedzian± nici±. W³osy mia³, podobnie zreszt± jak dowodz±cy ¿o³nierzami, bia³e. Na szczup³ej, bladej i teraz obna¿onej klatce piersiowej nosi³ naszyjnik z miedzianych rurek, które promieni¶cie opasywa³y mu szyjê.
Dowódca ¿o³nierzy co¶ warkn±³ ze z³o¶ci± w stronê nowo przyby³ych. Elf w d³ugiej szacie powiedzia³ co¶ uspokajaj±co i gestem wskaza³ na dziewczynê. Wysz³a z grona ¿o³nierzy mówi±c co¶ b³agalnym tonem. Riverwind by³ zafascynowany takim przedstawieniem, choæ nawet nie potrafi³ rozpoznaæ jêzyka.
Catchflea otrz±sn±³ siê ju¿ po otrzymanym ciosie. Kaszln±³ i zwróci³ siê do Riverwinda.
- Dlaczego on to zrobi³? Przecie¿ chcia³em tylko dotkn±æ dzwonków, tak?
- Kto wie? Pewnie dotykanie tych dzwonków to jakie¶ tabu – wskaza³ palcem w stronê elfa w d³ugiej szacie – ten mi wygl±da na jakiego¶ kap³ana.
- Nawet tak brzmi – doda³ Catchflea.
Riverwind siê zgodzi³ choæ wiedzia³, ¿e równie dobrze dwa elfy mog³y spieraæ siê o to, kto z nich dokona egzekucji.
Spokojnie mówi±cy „kap³an” siêgn±³ w pewnym momencie do ukrytej w szatach kieszenie i wydoby³ dwa okazy bi¿uterii. Dziewczyna nisko siê sk³oni³a, z wyra¼nym szacunkiem, i oba klejnoty przejê³a. Podesz³a do Riverwinda i jeden z nich podnios³a tak, by móg³ siê przyjrzeæ: by³ to rodzaj amuletu, wykonany ze z³ota, g³adko pasuj±cy do drobnej d³oni dziewczyny. Pocz±tkowo my¶la³ Riverwind, ¿e wyobra¿a motyla, lecz po bli¿szym przyjrzeniu siê zobaczy³, ¿e w rzeczywisto¶ci s± dwa, elfie uszy po³±czone w ¶rodku.
- Chcesz, ¿ebym to za³o¿y³? Jaki¶ dar? – spyta³.
Musia³ siê mocno przygi±æ by znale¼æ siê w zasiêgu r±k dziewczyny, która zarzuci³a mu ³añcuch na szyjê. Wyprostowa³ siê a ciê¿ki amulet zako³a³ siê na jego szrokiej piersi.
- Dziêkujê – powiedzia³.
- Nie ma za co – odpar³a dziewczyna.
- ja ciê rozumiem!
- I powiniene¶. Nosisz w³a¶nie Znak Prawdziwego S³yszenia a to sprawia, ze nasze s³owa s± dla ciebie zrozumia³e – oczy dziewczyny poja¶nia³y – Mam na imiê Di An.
- Jestem Riverwind, syn Wanderera, z ludu Que-Shu.
Z wielk± niecierpliwo¶ci± Catchflea zacz±³ szarpaæ rêkaw Riverwinda.
- O co chodzi? – spyta³ Riverwind.
-Gug murga lokli la – powiedzia³ Catchflea.
Riverwind sta³ zdumiony. Nie zrozumia³ ani s³owa.
- Grom sust idi wock!I
- Pozwól, ¿e jemu te¿ dam Znak – powiedzia³a Di An i zawiesi³a identyczny amulet na szyi Catchflea.
-… przypuszcza³bym, ze mam byæ jedynym który do nikogo nie mo¿e zagadaæ? Przecie¿ oszalejê, tak?
- Stop, stary. Rozumiesz mnie teraz? – spyta³ Riverwind.
Catchflea a¿ zamruga³ ze zdumienia.
- Na mych przodków! Rozumiem.
- To nie jest w³a¶ciwe – warkn±³ dowódca – Intruzów ³atwiej by³oby kontrolowaæ, gdyby nie rozumieli naszych s³ów.
- Je¶li nie mo¿esz przekonaæ, nie mo¿esz kontrolowaæ – odpar³ kap³an.
Zwróci³ siê w stronê Que-Shu z u¶miechem.
- Jestem Vvelz. Pozdrawiam was w imieniu Domu ¦wiat³a.
S³ysz± to dowódca a¿ warkn±³ pod nosem
- A ten niecierpliwy osobnik, to Karn, porucznik Gwardii.
- Kim wy jeste¶cie? – spyta³ Riverwind.
- Jeste¶my ludem Hest – odpar³ Vvelz.
- Co to za miejsce? – dopytywa³ Catchflea.
- Jeste¶my niedaleko miasta Vartoom. Wkrótce siê tam udamy.
Na usta Riverwinda ju¿ wyp³ywa³y kolejne pytania, lecz wtr±ci³ siê w to Kern.
- Moja pani oczekuje naszego powrotu – a w stronê Vvelza doda³ – Powiadomiê Jej Wysoko¶æ o twych poczynaniach.
Vvelz tylko machn±³ rêk±.
- Rób co chcesz. To ja zasiadam po prawej rêce Li El. Nie ty.
Karn prychn±³ i szturchniêciem pogoni³ Riverwinda i Catchflea do ruchu. Karn, jego ¿o³nierze i obaj ludzie wyszli na otwart± przestrzeñ. Velz sta³ obok dyszlowych tyczek wózka . Po potwierdzaj±cym skinieniu Karna uniós³ blade ramiona nad g³ow±. Choæ usta mu siê nie porusza³y to w g³owie Riverwinda rozleg³ siê jego g³os wydaj±cy komendê.
- Podejd¼cie tutaj, kopacze, i unie¶cie swe brzemiê.
G³owa Riverwinda zaczê³a niebezpiecznie wirowaæ po kilku powtórzeniach tego rozkazu. Odezwa³ siê w stronê Catchflea.
- Czu³e¶ to?
- To nie tylko my – odpar³ stary cz³owiek – Popatrz!
Ma³e postacie elfów odzianych na czarno pojawia³y sê jedna po drugiej. Do³±czy³a do nich równie¿ Di An. Nadchodzili w stronê Vvelza jak lunatycy, mieli niewidz±ce oczy a ramiona zwis³e wzd³u¿ cia³a. Po kilku dodatkowych komendach Vvelza ustawili siê przy bli¼niaczych tyczkach i je ujêli. Czarno odziane elfy, kobiety i mê¿czy¼nie, ciasno wypenili przestrzeñ przy tyczkach. Vvelz wdrapa³ siê wraz z kilku innymi na wózek.
- Dok±d, Karn? – zapyta³ weso³o.
Kern tylko nañ kwa¶ni spojrza³. Vvelz wzruszy³ ramionami i uniós³ je do góry.
- Do pa³acu, a szybko zmierzaæ!
Elfy zgiê³y karki i wózek ruszy³ do przodu. Riverwind czu³ silny przymus doskoczenia do wózka i przy³±czenia siê do elfów, gdy¿ s³owa Vvelza wci±¿ rozbrzmiewa³y mu w g³owie z okrutn± wytrwa³o¶ci±. Wraz z up³ywem mil przebiegaj±cych pod ko³ami wózka zdo³a³ pozbyæ siê tego przykrego przymusu. Catchflea jednak mocno chwyci³ bok wózka. Wygl±da³ na otumanionego. Karn uwa¿nie obserwowa³ jego reakcje. Riverwind siê opanowa³ i skupi³ umys³ czarno odzianych elfach ci±gn±cych wózek.
- Czy ci tutaj to niewolnicy? – spyta³ – Nienawidzê niewolnictwa; to pod³a instytucja.
- To s± kopacze – lakonicznie odpar³ Kern.
Catchflea zwróci³ siê do Vvelza.
- Jeste¶ czarodziejem, tak?
Vvelz sk³oni³ g³owê.
- Jestem cz³onkiem Domu ¦wiat³a, tak jak Karn jest cz³onkiem Domu Broni. Ci wszyscy, którzy do tych domów siê nie nadaj± pozostaj± kopaczami.
Riverwind by³ oburzony. Odwracaj±c wzrok od wysilonych karków kopaczy i zwracaj±c siê do Vvelza, spyta³.
- Kto przemawia w ich imieniu? Kto ich chroni i dba o ich potrzeby?
Karn siê roze¶mia³.
- Dostaj± wszystko, co im trzeba.
- My o nich dbamy – spokojnie odpar³ Vvelz – S± dla nas bardzo wa¿ni.
- Tak jak farmer dba o swe zwierzêta?
- Raczej jak ojciec dbaj±cy o dzieci – Vvelz spojrza³ na kopaczy – Ka¿dy z Hestów ma szansê na wst±pienie do Domu ¦wiat³a lub Domu Broni, kiedy tylko osi±gnie wiek dojrza³y. Ci, co maj± si³ê i zrêczno¶æ id± drog± miecza; Ci, co maj± spryt i talent magiczny praktykuj± jako czarodzieje. Ci, co nie posiadaj± ¿adnego z tych darów pracuj± jako kopacze.
Riverwind nie zosta³ tym udobruchany. Zanim jednak spowodowa³ powa¿niejsze szkody Obra¿aj±c przeciwników, wtr±ci³ siê we wszystko Catchflea.
- Czy mam racjê s±dz±c, ¿e jeste¶cie elfami? – spyta³.
Vvelz odwróci³ siê z takim impetem, ¿e a¿ bia³e w³osy chlasnê³y o ramiê.
- Nigdy wolno ci wymawiaæ tego s³owa!
- To zakazane! – doda³ Karn a jego rêka ju¿ spoczê³a na mieczu.
Riverwind i Catchflea wymienili zdumione spojrzenia.
- Wybaczycie mi, tak? Powiedzia³ wró¿bita – Nie wiedzia³em.
Riverwind zauwa¿y³, ¿e zdenerwowanie Vvelza spowodowa³o i¿ kopacze zaczêli ostrzej popychaæ wózek. W jaki¶ sposób wola czarodzieja dzia³a³a impuls poganiaj±cy. Niektórzy z kopaczy zaczêli siê potykaæ staraj±c siê dotrzymaæ kroku. Mieszkaniec równin ujrza³ Di An, najmniejsz± osobê w¶ród obecnych, jak puszcza uchwyt gdy wiêkszy z kopaczy obok zdystansowa³ jej wysi³ki. Daremnie usi³owa³a dopa¶æ uchwytu. Upad³a. Pozostali kopacze tylko nad ni± przeszli.
Riverwind wyskoczy³ na bok i wbieg³ przed okute stal± ko³a. Przepchn±³ siê przez kopaczy i chwyci³ Di An na parê sekund wcze¶niej nim prwe przednie ko³o przeciê³oby j± na dwoje. Vvelz zatrzyma³ wózek.
- Czy jest ranna? – spyta³.
Riverwind star³ kurz z twarzy dziewczyny. W jeko ramionach by³ lekka jak piórko.
- Parê zadrapañ. Po³o¿ê j± z ty³u.
- Nie – twardo stwierdzi³ Karn – Kopacze nie je¿d¿± z wojownikami.
- A wiêc j± poniosê.
I tak uczyni³. Kopacze poprawili szyk i ponowili wysi³ki przy wózku. Riverwind maszerowa³ obok wci±¿ trzymaj±c w ramionach Di An. Catchflea chyba zawstydzi³ siê jazd± na wózku i pocz³apa³ do przodu by utrzymaæ tempo towarzysza.
- Je¶li ty idziesz, olbrzymie, to i ja idê – powiedzia³.
Di An jêknê³a i zaczê³a siê wierciæ. Oprzytomnia³a, a gdy zorientowa³a siê gdzie jest, zaczê³a siê dziko wyrywaæ.
- Proszê! Opu¶æ mnie! – wo³a³a.
- Wszystko w porz±dku – powiedzia³ delikatnie Riverwind – Trzymam ciê.
- Nie! Muszê ci±gn±æ ze swymi braæmi !
Wywinê³a siê z uchwytu.
- Jeste¶ ranna, dziecko. Odpocznij chwilkê, tak? – powiedzia³ Catchflea.
- Nie mogê! Najwiêksi rozkazuj± nam s³u¿yæ, ja muszê… - ³zy pop³ynê³y jej po twarzy – Ranisz mnie.
Riverwind rozpostar³ ramiona i Di An zeskoczy³a na ziemiê. Nim zaskoczeni mê¿czy¼ni zdo³ali powiedzieæ cokolwiek m³oda elfka ju¿ by³a na swoim miejscu, chwyci³a dyszel i ci±gnê³a ciê¿ki wózek.
- I widzicie – powiedzia³ Karn z wózka – Hestowie znaj± swoje miejsce.
Catchflea chwyci³ Riverwinda za ramiê. Mieszkaniec równin by³ a¿ wyprê¿ony z gniewu, który z trudem opanowywa³.
- Roztropniej, olbrzymie – sykn±³ – Jeste¶my obcy w bardzo dziwnym kraju. Pos³uchajmy dwukrotnie nim raz odpowiemy, tak?
Riverwind krótko potwierdzi³ skinieniem g³owy.
- Jeste¶ bardzo rozumny, jak kogo¶ kto gada z ¿o³êdziami – mrukn±³.
Wysoki mê¿czyzna po³o¿y³ d³oñ na ramieniu wró¿bity. Maszerowali razem w stronê podziemnego miasta Vartoom.
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 5
Miasto dymu i ognia
Przejechali tak przez otwart± przestrzeñ, szersz± od poprzedniej kawerny i ze sklepieniem znacznie wy¿ej po³o¿onym. Tak naprawdê, to nawet gdzie¶ tam w górze zaczê³y siê nawet formowaæ chmury nieco przyciemniaj±ce ju¿ ¶wiat³o wydostaj±ce siê z ogromnych kul zawieszonych pod wysokim sklepieniem. Równina pokryta by³a szar±, pylist± ziemi± na której, ku ich zdziwieniu, ros³a trawa a nawet jakie¶ kwiaty. Nie by³y to ro¶liny podobne do czegokolwiek widzianego przedtem przez Que-Shu. £odygi i li¶cie mia³y jakie¶ apatyczne, szarozielone, a p³atki kwiatów pokrywa³ jaskrawy pomarañcz, ró¿ i ¿ó³æ. Catchflea zerwa³ jeden z kwiatów, dopiero po przyzwalaj±cym skinieniu od Vvelza, i zbli¿y³ do nosa.
- Nie pachn± – powiedzia³.
- Nie wygl±daj± na prawdziwe – zauwa¿y³ Riverwind pocieraj±c p³atki kciukiem – Przysi±g³bym, ¿e s± pomalowane!
Droga wiod³a po starannie u³o¿onych, obrobionych kamieniach. Tak starych i zu¿ytych, ¿e ju¿ widnia³y w nich koleiny wy¿³obione tysi±cami takich wózków. Zapach dymu by³ tu znacznie mocniejszy ni¿ przedtem. Riverwind a¿ poczu³ pieczenie w nozdrzach.
- Co to za odór? – spyta³.
- Czy¿by to by³ odór? – odpar³ lekko Vvelz.
- Olbrzym zwêszy³ nasze odlewnie – z niesmakiem stwierdzi³ Karn – Dra¿ni± delikatny nos.
- Macie du¿o odlewni?
- Tak, du¿o. Wszystko, co nam potrzebne wyrabiamy z metalu lub minera³ów – odpar³ czarodziej.
Trawiasty teren ju¿ siê skoñczy³. Po obu stronach drogi kar³owate wózki pchane przez elfów i ludzi jednako, usypywa³y sto¿kowe sterty pokruszonych kamieni i spalonych wêgli. Jak wyja¶nia³ Vvelz by³y to odpady z kopalni. Nieu¿yteczne resztki jakie pozosta³y po wytopieniu metali z rud.
- Ale¿ du¿o tego – zdumiewa³ siê Catchflea.
Ha³dy po obu stronach wznosi³y siê na sto, a czasem wiêcej, stóp. W podstawie by³y nawet szersze. Setki takich stosów t³oczy³o siê wokó³ przez ca³± drogê, czasami nawet wysypuj±c zawarto¶æ na granitowy bruk. Kopacze tupali dalej nawet gdy zeszklone resztki ¿u¿la przebija³y siê przez liche, miedziane, pokryte patyn± sanda³y. Riverwind dostrzega³ krwawy odbicia stóp, lecz nie mówi³ niczego. Szed³ za wózkiem i jego pysza³kowatymi pasa¿erami. I tylko d³onie zwija³y mu siê ci±gle w piê¶ci.. Lecz nie, Catchflea mia³ racjê. Rozwa¿nie bêdzie utrzymaæ na wodzy w³asn± z³o¶æ.
Ha³dy ci±gnê³y siê przez ca³e mile. Z ka¿d± mijaj±c± godzin± podró¿y Riverwind czu³ coraz gorszy nastrój z powodu ponurej scenerii. To by³o wszystko zatrute, pozbawione ¿ycia. Podczas gdy ¿o³nierze i Vvelz popijali ze srebrnych butelek, stopy kopaczy wznosi³y chmury szarego, popielatego kurzu. Pokrywa³ niczym pudrem czarne ubrania. Gdzie za¶ po skórze sp³ywa³y stru¿ki potu, tam gromadzi³ siê kurz i rze¼bi³ cia³a w niesamowite, okrutne wzory. Riverwind, czuj±c ju¿ ból nóg, têskni³ przede wszystkim do widoku czystego, b³êkitnego nieba i powiewu ¶wie¿ego wiatru w górnym ¶wiecie.
Min±wszy kolejny zakrêt napotkali grupê kopaczy wywalaj±c± kolejne odpady z kopalnie. Potê¿ny, kwadratowy zasobnik o metalowych bokach i na stalowych ko³ach zosta³ wywrócony przez tuzin elfów trudz±cych siê z d³ugimi, metalowymi sztabami. Zaparli siê sztabami o górn± krawêd¼ zasobnika i mocno popchnêli. Ca³y wózek, skrzypi±c osi± kó³, przesun±³ siê po gruncie. Deszcz czarnego gruzu wysypa³ siê na piramidê, która ju¿ siêga³a piêædziesiêciu stóp. Inni kopacze rzucili siê do na wpó³ opró¿nionego zasobnika. Przechodz±c obok zarówno Riverwind jak i Catchflea patrzyli na upapranych robotników. Kopacze spojrzeli na nich wzrokiem pozbawionym wszelkiego wyrazu. Ich oczy by³y puste. Riverwind z obaw± odnotowa³ fakt, ¿e w okolicy czeka³o jeszcze co nagnije tuzin zasobników do opró¿nienia. Wszystkie wype³nione czarnym gruzem i ¶mieciami. Kopacze maj± przed sob± jeszcze wiele godzin pracy pe³nej potu i bólu pleców.
Rejon wysokich ha³d nagle koñczy³ siê na wysokim, kamiennym murze. Nie by³o tam ¿adnej bramy blokuj±cej drogê a tylko szerokie przej¶cie w murze. Mur sam w sobie mia³ dobrze ponad sze¶ædziesi±t stóp wysoko¶ci a u podstawy pewnie z dziesiêæ grubo¶ci. Do jego zbudowania u¿yto kamieni wszelkiego rodzaju i ró¿nych wielko¶ci.
- Dziwne obwa³owanie – powiedzia³ Riverwind – Czego on broni?
- Niczego – odpar³ Karn – Dom Broni chroni Hest mieczem, nie murem.
Vvelz odchrz±kn±³ g³o¶no.
- Olbrzym zada³ uprawnione pytanie. Powiedz mu, do czego s³u¿y mur.
- Nie widzê powodu, ¿eby przero¶niêtym obcym zdradzaæ nasze sprawy kiedy tylko o nie spytaj± – warkn±³ Karn.
- To nie jest tajemnica pañstwowa – kwa¶no odpar³ Vvelz.
- ten mur s³u¿y do zatrzymania gruzu, tak? – powiedzia³ Catchflea – Odpadów z kopalni?
Vvelz skin±³ g³ow±.
- Dok³adnie. W przesz³o¶ci ha³dy dosz³y tak blisko miasta, ¿e zatru³y nam ¼ród³a i zagrozi³y uprawom. M±dry mistrz Domu ¦wiat³a, ¶wi±tobliwy Kosti, zadekretowa³ postawienie muru w calu zatrzymania odpadów.
- I kiedy to by³o? – spyta³ Riverwind spogl±daj±c wstecz na d³ugi ci±g ha³d.
- Tysi±c sze¶æset czterdzie¶ci dwa lata temu.
Catchflea a¿ z wra¿enia potkn±³ siê w koleinie kó³ wózka. Riverwind go podtrzyma³ i stwierdzi³.
- Nie mia³em pojêcia, ¿e to miejsce ustanowiono tak dawno.
- Ach, jeste¶my bardzo prastarym ludem – odpar³ Vvelz.
Karn tylko skrzy¿owa³ ramiona na piersi i mocno warkn±³. Po drugiej stronie muru sceneria by³a o wiele ja¶niejsza. Znale¼li siê niemal dok³adnie pod wielk± lamp± z br±zu, która o¶wietla³a kawernê. Przed nimi wznosi³ siê kolejny mur, ni¿szy i smuklejszy. Ten jednak by³ naszpikowany paskudnie wygl±daj±cymi szpilami na szczycie. Gdy wózek dotar³ do przerwy w drugim murze Vvelz zatrzyma³ kopaczy. Zaszurali zatrzymuj±c wózek i od³o¿yli dyszle. Z trudem ³apali oddech.
- Vartoom – powiedzia³ Vvelz wskazuj±c przed siebie eleganckim gestem.
Miasto ukaza³o siê w jaskini po lewej stronie. Panorama, jak± ujrzeli Riverwind i Catchlea by³a zdumiewaj±ca. Wznosz±cy siê lekko teren wyciêto w formie szerokich tarasów i na takich platformach zbudowano domostwa Hestów. Najni¿szy z tarasów stanowi³ ciasn± pl±taninê uliczek wyciêt± w surowym wapieniu i bazalcie. Domostwa mia³y niewielkie, okr±g³e okna i poplamione, dymi±ce kominy. Po¶rednie poziomy – a Riverwind naliczy³ ich siedem – wygl±da³y ju¿ bardziej zwyczajnie. Wyciêto je w bia³o ¿y³kowanym granicie. Na zewnêtrznych powierzchniach ¶cian wyrze¼biono eleganckie linie, spirale p³askorze¼by. Drzwi domostw zrobione by³y z wypolerowanej do po³ysku miedzi. Widok najwy¿szych tarasów spowodowa³ jednak, ¿e obaj Que-Shu stanêli z szeroko otwartymi ze zdumienia ustami. Dwie¶cie stóp nad najni¿szymi domostwami wznosi³y siê ró¿owe iglice z prze¶wituj±cego alabastru i marmuru. Iglice ³±czy³y siê w jeden obraz, zaprojektowany tak, by przypominaæ wêze³ na linie lub korzenie gigantycznego drzewa. Potê¿ne kolumny wspina³y siê na wiele setek stóp a¿ do sklepienia kawerny i tam ³±czy³y siê z prastarymi, wygl±daj±cymi jak ¿ywe, stalaktytami.
- Wspania³e – wykrztusi³ w koñcu Catchflea.
- ¯adne miasto nie mo¿e z naszym rywalizowaæ – dumnie rzek³ Vvelz – Jak diamenty i szlachetne metale skrywaj± siê pod ziemi± tak i klejnot koronny Krynnu znajduje siê w jaskini.
Odwróci³ siê w stronê zdyszanych kopaczy i znów zawo³a³ g³osem telepaty:
- Chwyæcie a szybko! Napierajcie!
Polecenie vvelza dotar³o równie¿ do Riverwinda, lecz ju¿ ze znacznie mniejsz± intensywno¶ci± ni¿ poprzednio. Pewnie zaczyna³ przywykaæ. Wózek trzeszcza³ w ruchu a Riverwind i Catchflea szli jego tropem.
Z poziomu ni¿szego na wy¿szy wiod³y sko¶ne rampy. Zmêczeni kopacze na takim nachyleniu pod górê zaczêli s³abn±æ. ¯aden z ¿o³nierzy nie zszed³ z wózka by zmniejszyæ obci±¿enie.
- Nie mo¿esz bardziej siê postaraæ? – niecierpliwie spyta³ Karn Vvelza – Pogoñ ich mocniej.
Czarodziej zacisn±³ uniesione piê¶ci.
- Pchaæ! Nie zwa¿aæ na zmêczenie – s³odki spoczynek czeka was w mie¶cie. Pchaæ! Pchaæ!
Pogoni³ ich si³± w³asnej psyche. Kopacze zaparli siê poranionymi i krwawi±cymi stopami w such± powierzchniê drogi. Wysilali siê i jêczeli napieraj±c na uchwyty, lecz spadek drogi by³ za du¿y. Na koniec Vvelz uleg³ i przywo³a³ wiêcej kopaczy do pomocy.
Niech s³ucha kto mo¿e
Podejdzie i do³±czy
Swe si³y do celu.
Poddani Jej wysoko¶ci
Potrzebni natychmiast.
Trzydziestu elfów, sami kopacze odziani w czarne stroje, natychmiast wype³ni³o rampê. Niektórzy ruszyli na ty³ wózka by go pchaæ a inni chwycili za dyszle i zaczêli ci±gn±æ. Riverwind szturchn±³ ³okciem Catchflea.
- Zamierzam pomóc – powiedzia³.
Stary mê¿czyzna bez wahania przy³±czy³ siê do wysokiego wojownika. Nachlili siê nad niskimi kopaczami i oparli d³onie na tyle wózka. Kopacze nie zwrócili na to uwagi, lecz ¿o³nierze zaczêli wyg³aszaæ niewybredne komentarze.
- Uff… nie zwracaj na to uwagi – sapn±³ Catchfle – Uff!
Riverwind spojrza³ na ¿o³nierzy przez szparki oczu.
- ¯aden prawdziwy wojownik nie cofa siê przed ciê¿k± prac± – warkn±³ – A ¿aden cz³owiek nie jest lepszy od pracy jak± wykona w³asnymi rêkami.
Nachylenie drogi wreszcie z³agodnia³o a potem znik³o. Wózek toczy³ siê teraz lekko. Vvelz rozpu¶ci³ kopaczy i zszed³ na ziemiê. Karn i ¿o³nierze poszli w jego ¶lady.
- Dlaczego siê zatrzymali¶my? – spyta³ Karn.
- S±dzê, ¿e gigantom dobrze zrobi, trochê ich wyedukuje, gdy zobacz± miasto bez zbêdnego pospiechu – odpar³ g³adko Vvelz – Wo³y robocze mo¿emy wezwaæ kiedy tylko zechcemy.
Szeroka ulca na przedzie tarasu by³a wprost zapchana kopaczami. Niewiele uwagi zwracali na Riverwinda i Catchflea. Pod±¿ali w swoich sprawach z opuszczonymi g³owami zwieszonymi ramionami. Catchflea obserwowa³ ich uwa¿nie. Na twarzy pojawi³ mu siê wyraz ¿alu i zamy¶lenia.
- Nie maj± nawet w³asnej woli – mrukn±³ Riverwind, po czy g³o¶no doda³ w stronê Vvelza – To magia sprawia, ¿e s± tak potulni?
- Oczywi¶cie, ¿e nie! Zwyk³y lud Hestu jest pilny i lojalny wobec swych panów. Nie ma potrzeb by bez skrupu³ów stosowaæ magiê. Och, oczywi¶cie stosujemy Wezwanie i Zebranie, lecz tylko w celu ukierunkowania ich wysi³ków. Kopacze s± ³agodni bowiem s± zadowoleni.
Riverwind nie potrafi³ w to uwierzyæ. Pamiêta³ w¶ciek³e wysi³ki Di An, byle tylko mog³a wróciæ do swego miejsca przy wózku. Strach móg³ powodowaæ takie postêpowanie, nie lojalno¶æ.
- Starczy ju¿ tych bezczynnych plotek – powiedzia³ Karn, o cal wysun±³ miecz z pochwy i trzasn±³ nim z powrotem – Jej Wysoko¶æ czeka!
¯o³nierze ustawili siê wokó³ dwóch Que-Shu, dwójka z ty³u i po jednym po bokach. Vvelz i Karn prowadzili. Nie uszli nawet pó³ tuzina kroków gdy jeden z ¿o³nierzy z ty³u zawo³a³ Karna.
- A co z ni±, sir?
Riverwind i Catchflea spojrzeli za siebie. Di An wci±¿ sta³a przy wozie. Opar³a siê o dyszel, ciê¿ko dysza³a z wyczerpania, lecz oczy bystro ich obserwowa³y.
- Podejd¼, dziewczyno – powiedzia³ Karn.
Di An szybko siê doñ zbli¿y³a, lecz stanê³a tu¿ za zasiêgiem ramienia wojownika.
- Skoro jeste¶ odpowiedzialna za ¶ci±gniêcie tu tych obcych musisz poddaæ siê os±dowi Jej Wysoko¶ci.
Di An zblad³a.
- Ale¿ to pomy³ka, szlachetny wojowniku! Ja… ja ich nie przywiod³am! Oni mnie ¶cigali…
- Nie gadaj, kopaczu. Id¼ z nimi – wskaza³ na Riverwinda – I nie opó¼niaj! – warkn±³.
Karn i Vvelz odeszli. ¯o³nierze popchnêli mieszkañców równin i Di An. Riverwind dotkn±³ ramienia elfie dziewczyny. Trzês³a siê z przera¿enia.
- Kim jest ta „Wysoko¶æ”? – spyta³ szeptem.
- Li El, Pierwsze ¦wiat³op Hest. Straszliwa Pani! Ka¿e zdj±æ mi g³owê!
- Nie w naszej obecno¶ci – uspokajaj±co odezwa³ siê Catchflea – A poza tym, Riverwind ma ju¿ do¶wiadczenie w ratowaniu twojej g³owy.
Di An spu¶ci³a oczy.
- Dziêkujê, gigancie.
Podniós³ palcem jej podbródek i ich oczy znów siê spotka³y.
- Riverwind, tak mam na imiê.
- Dlaczego Karn chcia³ ciê skróciæ o g³owê? – spyta³ Catchflea – Czego takiego siê dopu¶ci³a¶?
- Wojownik nie potrzebuje ¿adnego przestêpstwa by zabiæ kopacza – odpar³a ponuro – Ale ja akurat nie by³am pos³uszna wobec najstarszego prawa w Hest, posz³am do Pustego ¦wiata na górze.
- A dlaczego posz³a¶? – spyta³ Riverwind.
- Tym siê zajmujê – odpar³a cicho – Jestem dzieckiem ja³owym wiêc moje ¿ycie nie ma warto¶ci. Posy³aj± mnie w górê przej¶ciem do Pustego ¦wiata, ¿ebym znalaz³a rzeczy jakich nie mamy w Hest.
Zrozumienie rozja¶ni³o twarz Riverwinda.
- Rozumiem. A wiêc wszystkie zwyk³e rzeczy w tych pieczarach – drewno, skóra, ubrania – zbierasz na górze poniewa¿ pod ziemi± ich nie ma.
- Nie zbieram wszystkiego. S± te¿ inne ja³owe dzieci.
- Zabroniono wam i¶æ na górê, wiêc kto ciê posy³a? – spyta³ Catchflea.
Nim zdo³a³a odpowiedzieæ odezwa³ siê Vvelz.
- Ujrzyj, gigancie, odlewnie i warsztaty jakie produkuj± wszystkie cuda, które mo¿esz ujrzeæ w Vartoom – powiedzia³ g³osem pe³nym dumy.
Po lewej stronie ulicy widoczny by³ szereg niskich, owalnych drzwi i okr±g³ych okien. Progi i parapety by³y mocno poznaczone sadz±. Wewn±trz tañczy³y iskry i p³on±³ ogieñ. Kopacze harowali nad kawa³ami stopionego metalu. Vvelz pozwoli³ ludziom na bli¿sze przyjrzenie siê robocie. Riverwind i Catchflea przyklêknêli i popatrzyli przez otwarte okno.
Wewn±trz by³o niesamowicie gor±co. Na tle po¶wiaty p³omieni i gryz±cego dymu krêci³y siê, jak nakrêcone marionetki, s³abo widoczne sylwetki elfów. Szczypcami dwójka z nich w³a¶nie wyci±ga³a z paleniska czerwony z gor±ca kawa³ metalu. Grupa czterech kopaczy zaczê³a weñ t³uc m³otami. Deszcz iskier polecia³ po ca³ym pomieszczeniu.
Catchflea szybko siê cofn±³. Twarz mia³ zaczerwienion± a strugi potu sp³ywa³y prosto w g³±b bujnej brody.
- Na bogów, zosta³em upieczony! – zawo³a³.
Riverwind otar³ twarz skórzan± opask± przegubu.
- Nawet krasnoludzcy kowale Thorbardinu nie ¿yj± i nie pracuj± w takim piekle.
Vvelz splót³ palce popatrzy³ na nich dobrotliwie.
- Tutaj, w Hest, wydobywamy najlepsze metale z ziemi. Wszystko, co nam potrzebne, wykonujemy w tych ku¼niach i odlewniach.
Pochylnie i schody wiod³y z Alei Odlewni, jak nazwa³ j± Vvelz, do nastêpnego, wy¿szego tarasu zwanego Alej± Sztuk. Kopacze byli tu równie liczni, lecz miast dymu i ognia, ulica d¼wiêcza³a uderzeniami m³otó i podzwanianiem maszynerii. Ponownie czarodziej nak³oni³ Que-Shu do spojrzenia w okno. Ujrzeli elfów wykuwaj±cych ³añcuchu, wyci±gaj±cych na gor±co drut czy rozkuwaj±cych m³otami br±z i mied¼ na cienkie p³yty.
- Zwróci³e¶ uwagê – powiedzia³ szeptem Cæ dzieci?
- Jest Di An.
- Cokolwiek by¶ nie powiedzia³ to ona ju¿ nie jest dzieckiem. Mnie chodzi o tych naprawdê ma³ych dzieciaków.
Riverwind wiedzia³, ¿e stary wró¿bita ma racjê. Spyta³ Vvelza o przyczynê tak ma³ej ilo¶ci dzieci.
- Przez ostatnie latanie urodzi³o zbyt wiele dzieci – powiedzia³ zamy¶lony czarodziej – S±dzê, ¿e przyczyn± tego…
- Pilnuj jêzyka – warkn±³ Karn – Jej Wysoko¶æ sama powie obcym, co bêdzie chcia³a by wiedzieli.
Trzeci taras zajmowa³a Aleja Tkaczy. Cieniutkie druty miedziane by³y tu tkane w miedziane i cynowe „ubrania”. Zacieraj±c metal ró¿nymi chemikaliami nadawano mu ró¿ne barwy. Riverwind widzia³ ca³e stosy czarno barwionej miedzi, zwyczajowego ubrania kopaczy.
W miarê jak wstêpowali na kolejne, wy¿sze poziomy miasta ¿o³nierze stawali siê coraz liczniejsi. Karn by³ najwidoczniej wysoko postawion± person± poniewa¿ szyki ¿o³nierzy wszêdzie siê przed nim otwiera³y a uzbrojone elfy stawa³y na baczno¶æ podczas ich przej¶cia.
Szósty taras nazywano Miejscem Mieczy. Tutaj ju¿ wcale nie by³o kopaczy, tylko ¿o³nierze w jasnej stali i wypolerowanym spi¿u. Vvelz wyja¶nia³ ró¿nice widoczne w pancerzach i he³mach. Zale¿a³y one tylko od ró¿nic w poszczególnych regimentach.
- Nie podoba mi siê to wszystko – mrukn±³ Riverwind – te wszystkie miecze a my mamy tylko go³e rêce.
- Spokojnie, olbrzymie. Na razie nie dostrzegam zagro¿enia – odpar³ Catchflea.
- Powiedz to Di An.
Dziewczyna trzês³a siê tak okropnie, ¿e Riverwind musia³ j± obj±æ ramieniem. Vvelz i Karn prowadzili niewielk± grupê ¶rodkiem ulicy szóstego tarasu. Stra¿nicy z obna¿onymi mieczami stali po obu stronach monumentalnej bramy. Wspieraj±ce j± kolumny ukszta³towa³ naturalny, gigantyczny kryszta³ kwarcu. Star¿ unios³a krótkie miecze salutuj±c nachodz±cemu Karnowi.
- Powiedzcie Jej Wysoko¶ci, ¿e ju¿ wróci³em. Z jeñcami – og³osi³ Karn.
- Go¶æmi – poprawi³ Vvelz.
Karn spojrza³ spode ³ba.
- Zobaczymy.
Jeden z gwardzistów oddali³ siê nios±c wie¶æ Karna. Qróci³ po kilku minutach z odpowiedzi± w postaci jednego s³owa.
- Wej¶æ.
- Ja siê bojê! – zawo³a³a Di An staraj±c siê cofn±æ.
Catchflea przeczesa³ d³oni± jej krótk±, szczeciniast± czuprynê.
- Bogowie s± ³askawi – powiedzia³ do niej wpatruj±c siê jednocze¶nie w jasne, przera¿one oczy.
- A przynajmniej tak siê mówi – doda³ Riverwind – mam nadziejê, ¿e s³usznie.
Przez bramê wiod³a d³uga kolumnada z czystego kwarcu. Po obu stronach sta³a stra¿ honorowa. Opuszczone przy³bice stra¿ników nosi³y wizerunek lwów. Metalowe buty elfów d¼wiêcza³y g³o¶no na wspania³ej mozaice pod³ogi wykonanej z milionów miniaturowych granatów, oliwinów i ametystów. Druga brama, wysoka na dwadzie¶cia stóp i wykonana z nitowanych p³yt ¿elaznych, otworzy³a swe wrota do wewn±trz.
Wewn±trz pa³acu by³o do¶æ mroczno bowiem ciê¿kie, ³ukowe sklepienie przes³ania³o br±zowe „s³oñce”. Po obu stronach przej¶cia. Korytarz wej¶ciowy wype³niony by³ pos±gami wojowników Hest, wszystkie by³y wiêcej ni¿ naturalnej wielko¶ci i nosi³y kompletne pancerze. Ka¿dy pomnik nosi³ imiê martwego wojownika: Ro Dest, teln Wielki, Straszliwy Karz, Ro Welx. Wszystkie wygl±da³y powa¿nie i bardzo wojskowo. ¯aden nie wygl±da³ ¿yczliwie.
Korytarz wej¶ciowy koñczy³ siê ³ukowo zwieñczonym przej¶ciem prowadz±cym do nastêpnej komnaty. Na jej koñcu dominowa³o dzieciêco stopowej ¶rednicy, ¶wiec±ce palenisko. Dziwniejsze by³y dziesi±tki b³êkitnych kul zamocowanych na wyciêtych w kamieniu postumentach. Najwy¿sze z tych postumentów znajdowa³y siê blisko ¶cian podczas gdy mniejsze umieszczono bli¿ej osi ¶cie¿ki. Mia³o to wszystko bardzo powa¿ny i zajmuj±cy wygl±d.
- Czym s± te rzeczy? – spyta³ Riverwind – My¶la³em, ¿e to tylko lampy.
- Byæ mo¿e i s±, a to wszystko to rodzaj kaplicy – odpar³ Catchflea.
Di An by³a zbyt wystraszona by powiedzieæ cokolwiek.
- O czym tam mamroczecie? – spyta³ Karn.
- Te kule, to tylko lampy, tak?
Karn za¶mia³ siê nieprzyjemnie.
- To tylko kolekcja starych relikwii – odpar³.
Teraz ju¿ ¶mia³ siê pogardliwie. Vvelz zmarszczy³ brwi.
- To rzeczywi¶cie s± ¶wiat³a – wyja¶ni³ nie zwracaj±c uwagi na Karna – Bardzo stre, przynajmniej wiêkszo¶æ.
- Dlaczego niektóre s± ciemne? – zapyta³ mieszkaniec równin.
Czarodziej spojrza³ nañ z ukosa.
- W swoim czasie, ka¿de ¶wiat³o ga¶nie – wiêcej wyja¶nieñ nie by³o.
Riverind znalaz³ siê ju¿ blisko paleniska gdy zorientowa³ siê, ¿e p³omienie pal±ce siê na wysoko¶ci jego piersi nie wydaj± ¿adnych trzasków, syków ani iskier jak zawsze to czyni ogieñ. Gdy podszed³ bli¿ej odkry³, ¿e nie daj± równie¿ ciep³a. W p³omienia widaæ by³o jasne, ¶wiec±ce stosy wêgla.
- Co to rodzaj ognia bez dymu i bez ciep³a? – zdumiewa³ siê Riverwind.
- To jest Sala ¦wiat³a – powiedzia³ Vvelz – Czarodzieje Hest stworzyli magiczny ogieñ ca³e wieki temu. Przez te wszystkie lata nie przygas³ ani trochê.
- A co spala? – g³o¶no zastanawia³ siê Catchflea.
- Nie mam pojêcia – wyzna³ Vvelz – Pergaminy, na których spisano sekrety ognia zgni³y setki lat temu. Pozosta³ tylko ogieñ, cichy i zimny.
Wyraz smutku lub bólu przelecia³ mu po twarzy i znikn±³ natychmiast, gdy zawo³a³ ich wszystkich Karn.
- Chod¼cie – zawo³a³ niecierpliwie ¿o³nierz – Jej Wysoko¶æ czeka.
Okr±¿yli palenisko za którym skrywa³y siê ogromne drzwi. Stra¿nicy o lwich twarzach otworzyli je przed nimi. Pomieszczenie za tymi drzwiami by³o okr±g³e. Mia³o ze trzydzie¶ci stóp ¶rednicy oraz kopu³owe sklepienie. Ca³± powierzchniê kopu³y pokrywa³a wielka mozaika ukazuj±ca heroiczn± postaæ prowadz±c± wynêdznia³± grupê elfów z roztrzaskanego miasta do wielkiej dziury w ziemi.
- Karn? To ty? Podejd¼ bli¿ej.
Delikatny, kobiecy g³os dobiegaj±cy do nich nie wiadomo sk±d wype³ni³ ca³y kopulasty pokój. Karn odpowiedzia³ z niezwyk³± uprzejmo¶ci± i poprowadzi³ pozosta³ych do wnêtrza komnaty.
Otoczy³ ich d¼wiêk czyneli i pluskaj±cej wody. Tyle, ¿e ani czyneli, ani wody widaæ nie by³o. W powietrzu unosi³ siê delikatny aromat. Nie ca³kiem kwiatowy, raczej przypomina³ ¶wie¿o¶æ s³onecznego ¶wiat³a we porannym powietrzu. ¦rodek komnaty skryty by³ przed spojrzeniami przez z³ote draperie ustawione ko³em i zwieszaj±ce siê z po³±czonych br±zowych prêtów. Riverwind by³ na tyle wysoki by móc cokolwiek jednak dojrzeæ ponad tymi draperiami. Co¶ po³yskuj±cego, co¶ z³otawego porusza³o siê wewn±trz zas³oniêtej powierzchni. Karn odsun±³ na bok draperie. Vvelz, Riverwind, Catchflea i Di An weszli do ¶rodka krêgu. Elfia dziewczyna natychmiast rzuci³a siê na wypolerowan± pod³ogê i przycisnê³a twarz do zimnej mozaiki. Riverwind otwarcie spojrza³ na postaæ przed nimi, lecz dopiero po kilku sekundach zda³ sobie sprawê na kogo patrzy.
Na rze¼bionym kamieniu siedzia³ piêkna, elfia kobieta. Mleczo bia³± twarz okala³ kaptur ze z³otej tkaniny sp³ywaj±cy jej na ramiona i okrywaj±cy w³osy. Z³ote ziarna kolczyków zwisa³y ze szpiczasto zakoñczonych uszu. Usta mia³a pomalowane na jaskraw± czerwieñ. Wiêkszo¶æ postaci skryta jednak by³a w skomplikowanej draperii z³otej szaty, szaty kap³añskiej utkanej z cienkich jak w³os z³otych nici.
Karn opad³ na kolano.
- £askawy majestacie – rzek³ z werw± w g³osie – Doprowadzi³em tu wiê¼niów, jakich pojma³em w g³êbi po³udniowych jaskiñ.
- Zb³±kanych obcokrajowców – g³adko wtr±ci³ Vvelz – Niewinnych podró¿nych, któzy przypadkiem wpadli do twego królestwa, Li El.
Ca³kowicie pozbawione emocji spojrzenie przesunê³o siê po Que-Shu.
- A wiêc kto? Intruzi czy raczej ofiary?
Karn otworzy³ usta, by daæ sw± opiniê, lecz Li El powstrzyma³a go jednym skinieniem ma³ego palca. Jej spojrzenie utkwi³o w Riverwindzie.
- Mówi, gigancie. I tylko ty.
Riverwind wzi±³ g³êboki wdech, lecz przekona³ siê jak niezwykle trudno mu wydobyæ z krtani d¼wiêk. Czy by³ to strach, czy tylko wp³yw niezachwianego piêkna?
- Wasza Wysoko¶æ – rozpocz±³ – Jestem Riverwind, syn Wanderera, a to mój przyjaciel, Catchflea. Znale¼li¶my siê tutaj przez dziwaczne zrz±dzenie losu i niespodziewan± napa¶æ.
Li El rozpar³a siê swobodnie na kanapie. Zapach porannego ¶wiat³a sta³ siê intensywniejszy.
- I któ¿ to was napad³?
- Obozowali¶my z przyjacielem w górach gdy w nocy zostali¶my obrabowani. Us³yszawszy z³odzieja ruszyli¶my w po¶cig i wpadli¶my do g³êbokiej sztolni. Jaka¶ niewidzialna d³oñ nas podtrzyma³a i znale¼li¶my siê, bez ran z upadku, w twoim dominium.
Li El powoli zacisnê³a piê¶æ.
- Karn, czy zlokalizowa³e¶ t± sztolniê? – powiedzia³a z lodowat± precyzj±.
- Nie, moja pani…
- Dlaczego nie?
Skryta he³mem twarz wojownika wyra¼nie poblad³a.
- Ja… my… w³a¶nie schwytali¶my tego z³odzieja – wskaza³ palcem na skulon± u jego stóp Di An – A zaraz potem z³apali¶my tych obcych gigantów. Uzna³em, ¿e najlepiej bêdzie natychmiast powróciæ do ciebie.
Królowa Hest nagle wsta³a. Wszystkie przyjemne doznania pod t± kopu³± nagle zniknê³y; d¼wiêki czyneli i pluskanie wody umilk³o.
- Sztolnia, g³upi Karnie, jest znacznie wa¿niejsza ni¿ dziewczyna kopaczy czy para ogromnych barbarzyñców. Wszystkie powolne przej¶cia mia³y byæ zamkniête pó³ wieku temu. Jakim sposobem jedno z nich umknê³o twej uwadze?
Nawet nie podnios³a g³osu powy¿ej poziomu zwyk³ej konwersacji, lecz Karn kuli³ siê podczas tych pytañ jak niewolnik w czasie ch³osty.
- Wracam natychmiast, Wasza Wysoko¶æ! Wezmê dwudziestkê wojowników, znajdê t± przeklêt± sztolnie i…
- Nie zrobisz nic dopóki ci nie pozwolê – stwierdzi³a Li El.
Krótkie w³oski na karku Riverwinda stanê³y dêba a on sam poczu³ nowy zapach – kadzidlany, ostry. Uzna³, ¿e zarówno d¼wiêki jak i zapachy magicznie kontroluje Li El.
Królowa zwróci³a siê w stronê Vvelza.
- Co wiesz o tych zdarzeniach, bracie?
Vvelz tylko lekko machn±³ d³oni±.
- Nie za wiele. Czeka³em w³a¶nie, tak jak rozkaza³a¶, na powrót oddzia³u Karna gdy zahaczy³em tego kopacza gdy ucieka³ tunelem. Gada³a co¶ dziko o jakich¶ olbrzymach. Kiedy za¶ Karn wszed³ do wy¿szej jaskini to spotka³em go i na³o¿y³em amulety obcokrajowcom, by mogli rozmawiaæ i nas rozumieæ.
- Bardzo dogodne, doprawdy – mrukn±³ Karn.
- A je¶li chodzi o sztolniê, droga siostro, to tak jak mówi³a¶, wszystkie zosta³y zamkniête twym rozkazem piêædziesi±t lat temu.
Li El siad³a z chrzêstem z³otych szat.
- Doprawdy? W±tpiê.
- Nikt nie jest w stanie utworzyæ nowej – zaznaczy³ Vvelz – nikt, tylko ty.
Karn nie potrafi³ siê ju¿ dalej powstrzymywaæ.
- Wasza Wysoko¶æ, co mamy zrobiæ z obcymi?
- Zrobiæ? Dlaczego mieliby¶my co¶ robiæ? To ja³owe dziecko nie dzia³a³o te¿ z w³asnej woli: kto¶ wyda³ jej rozkaz. Kto taki: musimy sprawdziæ.
Di An a¿ sapnê³a.
- Ona doprowadzi³a tu ludzi. Czy¿by¶ proponowa³ ich egzekucjê za to, ¿e próbowali odzyskaæ sw± w³asno¶æ, a mo¿e za potkniêcie w mroku?
- Nie, Wasza Wysoko¶æ: to znaczy, tok…
- Powstrzymaj swój jêzyk. Karn, jeste¶ odwa¿nym i twardym kapitanem, lecz kiepskim przywódc±. Za brak jasnego widzenia celu nakazujê ci spêdziæ trzy dni w Wysokich Iglicach, gdzie bêdziesz móg³ przemy¶leæ swój brak jasno¶ci.
- Ale¿ to nie jest sprawiedliwe! Wasza Wysoko¶æ wie dobrze jak ochotnie wysilam siê dla…
Jedno spojrzenie Li El powstrzyma³o dalsze s³owa.
- Spierasz siê z moim rozkazem?
Karn poczerwienia³ na twarzy, lecz sztywno odpar³.
- Woli Waszej Wysoko¶ci stanie siê zado¶æ.
Obróci³ siê na piêcie i odmaszerowa³. ¯o³nierz rozchyli³ z³ote zas³ony pomrukuj±c a po chwili og³os kroków szybko ucich³.
Li El unios³a siê z siedzenia. Przyjemne, uspokajaj±ce d¼wiêki powróci³y do komnaty. Zapach gorzkiego kadzid³a zosta³ zast±piony czystym zapachem powietrza sp³ukanego deszczem
- Podejd¼cie bli¿ej, obcy – powiedzia³a – Poznam was nieco lepiej.
Bez protestu zastosowali siê do ¿±dania i obaj ruszyli krok do przodu. Ruch ten odkry³ skrywaj±c± siê i wci±¿ skulon± na pod³odze Di An. Kry³a siê za nog± Riverwinda chc±c unikn±æ spojrzenia królowej. Nie uda³o siê.
Li El ruszy³a d³oni± w powietrzu. Delikatny d¼wiêk dzwonka przywo³a³ dwójkê ¿o³nierzy.
- Usuñcie kopacza – powiedzia³a.
Gwardzi¶ci podeszli, lecz Riverwind stan±³ im na drodze.
- Nie zagra¿a nikomu – powiedzia³.
Wzrokowe zmagania wielkiego mieszkañca równin i dwóch ¿o³nierzy Hest Li El obserwowa³a z widocznym zainteresowaniem.
- Musi powiedzieæ wszystko, co wie – stwierdzi³a – Nie k³opocz siê kopaczem, gigancie. Poza tym, to przecie¿ z³odziejka.
¯o³nierze z wahaniem zbli¿yli siê by pojmaæ Di An. Riverwind napi±³ miê¶nie. Catchflea szarpn±³ go za rêkaw chc±c go trochê uspokoiæ.
- Siostro, je¶li zapobiegnie to rozlewowi krwi, to móg³bym sam zabraæ dziewczynê i j± przes³uchaæ – uspokajaj±co odezwa³ siê Vvelz.
Zarówno Riverwind jak i dwójka ¿o³nierzy Hest popatrzy³a królow± w oczekiwaniu odpowiedzi.
- Masz zbyt miêkkie serce – stwierdzi³a Li El po d³u¿szej przerwie – jeste¶ pewien, ¿e wydobêdziesz z niej prawdê?
- Je¶li zawiodê to ode¶lê j± do twych ekspertów – przyrzek³ Vvelz.
Li El przysta³a na to i jej srebrno w³osy brat zabra³ dziewczynê z pod³ogi. Wyci±gn±³ Di An z komnaty a ¿o³nierze odst±pili oczekuj±c kolejnych rozkazów.
Wielkie d³onie Riverwinda wci±¿ by³y zaci¶niête w piê¶ci gdy obserwowa³ jak Vvelz zabiera Di An. Catchflea delikatnie szepn±³.
- Nic jej nie bêdzie, jestem pewien.
Riverwind sceptycznie popatrzy³ na starca.
- ¯o³êdzie ci to powiedzia³y?
- Nie – odpar³ powa¿nie Catchflea – Lecz wierzê, ¿e Vvelz nie zamierza zrobiæ jej nic z³ego.
- Podejd¼cie, podejd¼cie – powiedzia³a królowa a czynele g³o¶niej zadzwoni³y – Chcê wiedzieæ wiêcej o waszym ¶wiecie i jego ¿yciu. Powiedz mi, stary olbrzymie, o swym kraju i jego ludziach.
Catchflea wda³ siê w dyskurs na temat Que-Shu, ludów i obyczajów. By³ bardzo zajêty. Riverwind w tym czasie przekona³ siê, ¿e nie mo¿e oderwaæ wzroku od Li El – choæ ona nigdy nawet na niego nie spojrza³a. A¿ pot zacz±³ mu sp³ywaæ z brwi gdy usi³owa³ odwróciæ wzrok w stronê z³otych zas³on, sklepienie czy czegokolwiek. Uda³o mu siê tylko spu¶ciæ wzrok na jej d³onie. Prawa d³oñ Li El spoczywa³a nieruchomo podczas gdy palce lewej porusza³y siê w wolnym, zawi³ym ruchu na porêczy otomany. Ruch nagle zamar³.
- I tak w³a¶nie, Wasza Wysoko¶æ, znale¼li¶my siê tutaj – kwiecistym zwrotem zakoñczy³ Catchflea – Czy mogê zapytaæ jak to siê sta³o, ¿e ty i twój lud znale¼li¶cie w tak g³êbokich podziemiach?
Brwi Li El wygiê³y siê w ³uk na kolorowymi oczami.
- Co? Czy¿by Pusty ¦wiat tak szybko zapomnia³ o Wielkim Hest i jego ludzie?
- Nale¿ymy do innej rasy – dyplomatycznie odpar³ Catchflea – Nie za wiele wiemy o historii.
Li El ze¶lizgnê³a siê ze swej kanapy. Kiedy za¶ zesz³a z podwy¿szenia ³atwiej by³o zauwa¿yæ jak jest niedu¿a. Czubkiem g³owy ledwo siêga³a do piersi Riverwinda. ¯aden z mê¿czyzn jednak nie móg³ oderwaæ od niej wzroku, jej obecno¶æ by³a zniewalaj±ca.
- Dwa tysi±ce i piêæset lat temu wybuch³a wojna miêdzy mieszkañcami Silvaneti a lud¼mi zamieszkuj±cymi Ergoth. Walczyli ju¿ przez piêædziesi±t i dwa lata, wci±¿ napadaj±c, masakruj±c i walcz±c. W koñcu równiny i lasy Silvana opustosza³y i przekszta³ci³y siê w puste, pozbawione ¿ycia regiony. Wódz wojenny – Kith-Kanan trzyma³ hordy Ergoth na dystans u¿ywaj±c b³yskotliwej strategii. Ró¿nice zdañ w stolicy nie pozwoli³y mu jednak przenie¶æ wojny na terytorium ludzi by uzyskaæ ostateczne zwyciêstwo. Tak te¿ Wojna Bratobójcza ci±gnê³a siê dalej bez widocznych rezultatów.
- Nasz wielki przodek, Hest, lub w dawnej mowie Hestantafalas, by³ genera³em Host w Silvanestii. Pragn±³ przenie¶æ walki do ludzkiego miasta Caergoth, wymie¶æ barbarzyñskie masy ludzkie z zachodnich równin… przerwa³a na chwilê zdaj±c sobie sprawê do kogo przemawia… pradawne uczucia s± wci±¿ ¿ywe. Nie czujcie urazy.
- Rozumiemy to – odpar³ Riverwind.
¦ciany ze z³otej draperii wydawa³y isê gro¼niejsze ni¿ wcze¶niej. Nie móg³ dostrzec ¿adnego wyj¶cia z kopulastej komnaty, nie móg³ nawet dostrzec samych drzwi. Nie widaæ by³o nawet stra¿y a to sprawia³o, ¿e sta³ siê jeszcze bardziej nerwowy.
- … potê¿ny spór na dworze – kontynuowa³a Li El – Wielki Hest odmówi³ uznania rozejmu. . Stra¿e Króla Sithasa pojma³y go i wtr±ci³y do wiêzienia.
- Kiedy brat krolewski dowiedzia³ siê o losie swego oficera natychmiast wróci³ do Silvanostu by uzyskaæ wolno¶æ dla Hest. Król Sithas odmówi³. Jak twierdzi³, Hest jest zbyt niebezpieczny. Jego postêpek to zdrada i musi za ni± ponie¶æ ostateczn± karê.
- Zbudowano szafot, lecz g³owa Hest nigdy nie wpad³a do koszyka Sithasa Dziewiêciu ¿o³nierzy w³ama³o siê do wiêzienia i uwolni³o bohatera. . Razem wywalczyli sobie drogê ucieczki z miasta.
Li El unis³a widmowy miecz. Komnatê wype³ni³ zgie³k krzyków i d¼wiêk uderzeñ ostrza o ostrze. Jej g³os niós³ siê echem po komnacie.
- Dziesiêciu pokona³o sze¶ædziesiêciu trzech królewskich stra¿ników. Sze¶ædziesiêciu trzech! Hest uda³ siê do fortecy Bordon-Hest i przygotowa³ siê na oblê¿enie. Jak mo¿na siê by³o spodziewaæ Sithas wys³a³ najbardziej lojalnego genera³a, strasznego Kencathedrusa, by pokona³ i zniszczy³ zarówno Hest jak i jego lud.
Li El opu¶ci³a ramiê. Powoli zanik³y bitewne odg³osy. Catchflea trz±s³ siê a i Riverwind niepewnie spogl±da³ przez ramiê. Wrêcz czu³ zapach rozlewu krwi. Komnata by³a czysta i pusta jak zawsze.
Li El objê³a siê ramionami jakby nagle zrobi³o siê jej ch³odno. Odwróci³a wzroki i opad³a na otomanê.
- Sytuacja stawa³a siê desperacko gro¼na. Hest nie by³o przygotowane na d³ugie oblê¿enie. W Bordon-Hest by³y setki kobiet i dzieci i tylko czterystu wojowników. Nadchodzi³a nieunikniona rze¼.
Unios³a g³owê. Cieniutki, lecz szeroki u¶miech za¶wieci³ na twarzy Li El. Oczy ¶wieci³y ognistym tryumfem.
- W najciê¿szej chwili do Hesta podszed³ nadworny czarodziej, wielki Vedvedsica. „Jest droga ucieczki, panie” – oznajmi³ Hestowi. Wielki pan spyta³ jakim cudem skoro ani on, ani nikt z poddanych nie ma skrzyde³ by umkn±æ ¿elaznemu u¶ciskowi Kencathedrusa. „Nie skrzyde³ potrzebujemy, wielki panie, lecz lamp”. Dlaczego lamp? Chcia³ wiedzieæ Hest. „Poniewa¿ w ¶wiece poni¿ej jest bardzo ciemno” – brzmia³a odpowied¼ Vedevedsici.
Czarodziej wyja¶ni³ swój plan a Hest go zaakceptowa³. Wszyscy ludzie w Bordon-Hest zostali powiadomieni a Vedvedsica zacz±³ przygotowania. W dwudziestym czwartym dniu oblê¿enia, w roku dwa tysi±ce, sto i cztery, w Silvanesti uderzy³o potê¿ne trzêsienie ziemi. Epicentrum by³o pod Bordon-Hest a ruina miasta okaza³a siê ca³kowita. Mury i budynki opad³y grzebi±c pod sob± wszystkich. A przynajmniej tak to wygl±da³o. Vedvedsica otworzy³ w ziemi i ska³ach szczelinê, któr± ka¿dy z Hest, od najwy¿ej urodzonych do najni¿ej, zdo³a³ uciec. Magia Vedvedsici obali³a miasto zasypuj±c szczelinê tak, nikt nie odkry³ co sta³o siê z wielkim panem i ca³ym jego ludem.
Li El podpar³a ostry podbródek wierzchem d³oni.
- A¿ do dzisiaj.
Szeroka rotunda pozostawa³a w ciszy przez kilka uderzeñ serca. Riverwind sili³ siê, by jako¶, jak najlepiej, odpowiedzieæ Li El. Opowie¶æ o zuchwa³ym w³adcy, który chcia³ ex terminowaæ ludzi nie wzbudzi³a mu w sercu zbyt wiele sympatii. Tego jednak nie móg³ powiedzieæ królowej Hestitów. Z wahaniem stwierdzi³ tylko.
- Wiele siê wydarzy³o od czasu gdy wasi przodkowie zeszli pod ziemiê. Krynn nie jest ju¿ taki jak dwa tysi±c piêæset lat temu.
- Czy zielone dwory Silvanostu wci±¿ stoj±?
- Mówi siê, ¿e tak.
- A synowie Sithasa wci±¿ tam panuj±?
- Tego nie wiem…
- Na wszystkich nas ci±¿y wyrok ¶mierci za zdradê, na ka¿dym pokoleniu urodzonym od czasu gdy Hest przywiód³ nas tutaj. Kiedy tysi±c lat temu umiera³ to jego ostatnie s³owa brzmia³y: Strze¿cie siê Pustego ¦wiata na górze. Rozkaz umieraj±cego Hesta jest naszym naj¶wiêtszym prawem – powiedzia³a Li El.
- Niektórzy jednak id± na powierzchnie, tak? Jak dziewczyna, któr± ¶cigali¶my – spyta³ Catchflea.
Wyraz dumnej powagi znik³ z twarzy Li El. Zast±pi³ go gniew. Gniew tak namacalny, ¿e ludzie wrêcz poczuli jego uderzenie.
- S± g³upcy, którzy wci±¿ próbuj±! Zbyt d³ugo by³am dla nich pob³a¿liwa. Widzê jednak, ¿e muszê teraz wyrwaæ z³o z korzeniami, raz na zawsze. Kiedy zostan± schwytani, bêd± musieli umrzeæ.
Wykona³a drobny gest i w odpowiedzi zabrzmia³ niewidoczny gong. Pojawi³o siê kilku ¿o³nierzy.
- Zebraæ pe³n± kohortê Host – powiedzia³a – Niech eskorta Karna wska¿e im gdzie znaleziono dziewczynê kopaczy i gigantów. Chcê umiejscowienia powolnego przej¶cia oraz ca³ej, przyniesionej z powierzchni, kontrabandy.
- A co z nami? – spyta³ Riverwind.
- Wy? Wy pozostaniecie w Wysokich Iglicach dopóki nie zdecydujê co nale¿y z wami zrobiæ – oznajmi³a.
Pó³ tuzina hestyjskich wojowników zbli¿y³o siê do obu mê¿czyzn. Riverwind gwa³townie zwróci³ siê w ich stronê a oni, z respektem traktuj±c ich wzrost, stanêli w miejscu. Catchflea instynktownie przysun±³ siê do wielkiego wojownika. Miast doradziæ Riverwindowi by spokojnie ust±pi³, Li El tylko spoczê³a na otomanie i nic nie powiedzia³a. Na jej ustach b³±ka³ siê zagadkowy u¶miech.
Star¿nicy zwarli szyki i ruszyli naprzód.
- Nie macie prawa nas wiêziæ! – krzykn±³ Riverwind.
Jeden z elfów trzasn±³ Riverwinda tarcz± w plecy. W¶ciek³o¶æ mieszkañca równin, którego temperament tak d³ugi by³ hamowany, teraz wybuch³a z ca³± si³±. Dopad³ napastnika, wyrwa³ mu tarczê a samego cisn±³ daleko. Lekki Hest rozci±gn±³ siê na pod³ogowej mozaice jak d³ugi.
- Na có¿ czekacie? – spyta³a obojêtnie Li El – Zabraæ ich st±d.
- Jeste¶my spokojnymi lud¼mi – b³aga³ Catchflea – Niewinnymi, tak!
Oberwa³ w g³owê br±zow± tarcz± za samo odezwanie siê. Riverwind chwyci³ dwóch najbli¿szych elfów, waln±³ ich g³owami o siebie nawzajem i pozbawi³ przytomno¶ci. Stra¿nicy napastuj±cy Catchflea odwrócili siê od niego i dobyli mieczy. Riverwind wyszarpn±³ miecz zza pasa jednego z nieprzytomnych stra¿ników.
- Id¼ za mn±, stary! – krzyn±³.
Dwóch elfów o¶mieli³o siê na tyle by go zaatakowaæ. Sparowa³ krótkie ostrza i odpar³ atak szybkimi sztychami celuj±cym im w twarze. Och, jak¿e têskni³ za swoj± szabl±! Ta hestyjska broñ by³a dla niego zbyt krótka. Przypomina³a raczej miecze æwiczebne dzieciaków.
D³ugi zasiêg ramion Riverwinda wyrównywa³ jego szanse w walce z dwoma elfami nawet, gdy odskoczyli w ró¿ne strony. Jeden z br±zowych mieczy stra¿ników twardo uderzy³ w krzy¿yk rêkoje¶ci w zdobycznej broni mieszkañca równin. Br±z wytrzyma³ wiêc Riverwind tylko skrêci³ nadgarstkiem i odrzuci³ ostrze wroga a jednocze¶nie skierowa³ czubek miecza w jego kierunku. Têpy miecz odbi³ siê od tarczy stra¿nika. Riverwind ci±³ mocno w lewo odganiaj±c drugiego z ¿o³nierzy. Elf cofn±³ siê i potkn±³ o jednego z nieprzytomnych towarzyszy po czym upad³ na ziemiê.
Catchflea odskoczy³ z przestrzeni gdzie rozgrywa³a siê walka. Móg³ tam tylko przeszkadzaæ. Li El wznios³a ramiê magiczne dzwonki znów da³y o sobie znaæ. ¯o³nierze dos³ownie zalali salê tronow±.
- Dwudziestu kolejnych za plecami! – ostrzega³ Catchflea.
- Tak? – szybko odpar³ Riverwind – Jeste¶ tylko pos³añcem z³ych nowin? Zrób co¶!
Stary wró¿bita nie by³ wojownikiem. Gdyby chwyci³ miecz to najpewniej porani³by sam siebie a nie ¿adnego z przeciwników. Jedyne co posiada³ to tykwa zawieraj±ca trzy wysuszone ¿o³êdzie.
¯o³êdzie!
Z g³êbi swych szmacianych szat wykopa³ tykwê z ¿o³êdziami i potrz±sn±³ ni± nad g³ow±.
- Staæ natychmiast gdzie stoicie~! – krzykn±³ – W tyk ma³ych nasionach zamkn±³em potê¿n± moc b³yskawicy! Cofn±æ siê, tak, i nas nie powstrzymujcie lub cisnê je prosto w was!
¯o³nierze zamarli. Przeciwnik Riverwinda przystan±³ by wys³uchaæ tyrady Catchflea wiêc mieszkaniec równin paln±³ go tylko w g³owê p³azem miecza. Przeciwnik pad³. Riverwind odwróci³ siê do starca.
- To inspiruj±ce – szepn±³.
- Straszne moce mi powierzono – intonowa³ Catcgflea – Jeden rzut a wszyscy zostaniecie spopieleni!
Tylko Li El pozostawa³a zupe³nie nie poruszona tym o¶wiadczeniem. Opar³a siê na jednym ³okciu i spokojnie stwierdzi³a.
- Na co czekacie? Ujarzmiæ ich .
Gwardzi¶ci wykazali zdumiewaj±cy brak entuzjazmu dla tego rozkazu.
- Nie mo¿ecie uciec – wyja¶niaj±cy mtonem stwierdzi³ Li El – Ani z pa³acu, ani tym bardziej z Vartoom.
Riverwind jej wierzy³, lecz nie mia³ zamiaru przyznawaæ jej racji.
- Odejdziemy t± sam± drog±, któr± przyszli¶my – oznajmi³ wystawiaj±c miecz – I lepiej by nikt nam nie przeszkadza³.
Li El westchnê³a. Rozleg³ siê ¶wiergotliwy d¼wiêk. Szeregi uzbrojonych w miecze stra¿ników siê rozst±pi³y. Czterech nowych wojowników odzianych w lekkie kolczugi wyst±pi³o naprzód wywijaj±c dziwnie wygl±daj±cymi urz±dzeniami nad g³ow± – by³y to trzy metalowe kule po³±czone ³añcuchami. Catchflea postraszy³ ich nic nie znacz±c± tykw±, lecz na tych elfów blef nie podzia³a³. Cisnêli bolas w stronê starca. Dwie z nich natychmiast unieruchomi³y mu rêce i nogi. Tykwa pad³a na mozaikow± pod³ogê. Stra¿nicy a¿ siê wzdrygnêli. Poniewa¿ jednak nic siê nie sta³o wrzasnêli unisono i gniewnie ruszyli hurmem na Riverwinda. Miecz zosta³ mu wyrwany po czym obu wyniesiono z komnaty. Li El lekko zesz³a ze swego tronu. Podnios³a tykwê Catchflea. W jej wnêtrzu grzechota³y ¿o³êdzie. Obróci³a tykwê i wysypa³a ¿o³êdzie na d³oñ. Na jej piêknej, spokojnej twarzy nie widaæ by³o ¿adnych uczuæ.
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 6
Wysokie Iglice
Wykrzykuj±c w niebog³osy przez ca³y czas ¿o³nierze nie¶li Riverwinda i Catchflea bez zmi³owania. Gnali krêtym pasa¿em wiod±cym miêdzy kamiennymi ¶cianami jaskini. Trakt wiód³ ci±gle pod górê, obijali siê przy tym o wystaj±ce kamienie i niskie sklepienie przej¶cia. Pokrzykuj±ce elfy bieg³y coraz szybciej w miarê jak ¶cie¿ka zwê¿a³a siê krêcila po coraz cia¶niejszej spirali. Dziesiêciu nios³o Riverwinda a sze¶ciu Catchflea. Ca³a reszta gna³a za nimi dziko pokrzykuj±c.
Spiralny korytarz nagle siê skoñczy³ na otwartej platformie wyciêtej e ¶cianie jaskini. Serce Riverwinda szybciutko wspiê³o siê a¿ do gard³a gdy tylko ujrza³ gdzie siê znale¼li: trzysta stóp powy¿ej miasta, prawie pod sklepieniem ogromnej kawerny! Przez chwilê przelecia³a mu po g³owie obawa, ¿e Hestowie zamierzaj± zrzuciæ st±d jego i Catchflea. Nie zamierzali. Na samym brzegu platformy znajdowa³o siê, oparte tylko krawêdzi±, przês³o z mlecznego wapienia. Najzawrotniejszy z mostów wznosi³ siê ³agodnym ³ukiem i znika³ tuzin jardów dalej w k³êbi±cym siê dymie i mgle. ¯o³nierze postawili ich na nogi. Jeden z nich wrzasn±³.
- Do Iglic! Do Iglic!
Reszta podchwyci³a dziki okrzyk. Zaczêli machaæ mieczami i szturchaæ ludzi ostrymi koñcówkami. Wyra¼nie ich poganiali.
- Có¿, co o tym my¶lisz, stary? – spyta³ Riverwind – Mo¿emy umrzeæ walcz±c, lub te¿ wej¶æ na to przês³o i zlecieæ.
- To chyba nie s± nasze jedyne wybory, tak? – desperacko wypytywa³ Catchflea – Ouæ!
Jaki¶ elf w³a¶nie dziabn±³ go w nogê.
- Mo¿emy przecie¿ pój¶æ i nie zlecieæ.
Riverwind nabra³ tchu i wrzasn±³.
- Odej¶æ!
Wielki wzrost wci±¿ imponowa³ Hestom wiêc rzeczywi¶cie siê cofnêli. Mieszkaniec równin podszed³ do krawêdzi platformy. ¦wiat³o z br±zowego s³oñca rzuca³o dziwne cienie z lasu stalaktytów. Dymy z ku¼ni owiewa³y zwisaj±ce iglice. Riverwind zakaszla³ gdy siarkowe opary zakry³y mu twarz. Przez ³zawi±ce oczy ledwo móg³ dostrzec ciemn± masê gdzie¶ daleko w dymie; drugi koniec mostu.
- Idziemy, Catchflea – powiedzia³ – Poka¿my tym jaskiniowcom jak ludzie Que-Shu witaj± niebezpieczeñstwo.
- Najlepiej na czworakach – mrukn±³ stary mê¿czyzna i zbli¿y³ do pleców Riverwinda.
Most mia³ tylko sze¶æ cali szeroko¶ci a górna powierzchnia by³a ob³a. Na domiar z³ego t± powierzchniê pokrywa³a cienka warstewka sadzy. Riverwind mrukn±³ nawet, ¿e to do¶æ by by³o ¶lisko. Przesun±³ stop± po powierzchni. Wygl±da³a na wystarczaj±co mocn±. Dosun±³ powoli drug± stopê. W ten sposób trzeba to zrobiæ. Cal po calu. Bez po¶piechu, bez gwa³townych zatrzymañ.
Catchflea stara³ siê go na¶ladowaæ. Tylko raz spojrza³ stary mê¿czyzna w dó³ i natychmiast tego po¿a³owa³. Zawroty g³owy a¿ uderzy³y w brzuch; g³owa wirowa³a. Koncentryczne ulice Vartoom daleko w dole bynajmniej nie pomaga³y. Catchflea zacz±³ machaæ ramionami.
- Olbrzymie! – sapn±³ – Ratuj!
Riverwind obejrza³ siê akurat w chwili gdy Catchflea zacz±³ siê przewracaæ. Do dna mia³ co najmniej sto stóp. Riverwind rzuci³ siê do towarzysza ca³ym cia³em. Klatk± piersiow± uderzy³ w most a¿ mu powietrze z p³uc wypar³o. Zdo³a³ jednak z³apaæ ramiona Catchflea. Starzec powoli ze¶lizgiwa³ siê z ob³ego mostu. Riverwind obj±³ most d³ugimi nogami i chwyci³ mocno szaty Catchflea. Szmaty starego zaczê³y powiewaæ, drzeæ siê i uwalniaæ mnóstwo kurzu. Hestowie, którzy do tej pory raczej ich okrzykami zachêcali, teraz zamilkli. Jeden z nich nagle wrzasn±³.
- Unie¶ nogê, stary gigancie!
Reszta natychmiast do³±czy³ wykrzykuj±c poradê. Catchflea trzykrotnie próbowa³ zarzuciæ nogê na most, lecz nie potrafi³ piêt± natrafiæ na ¿adne wsparcie i tylko siê ze¶lizgiwa³. £zy zaczyna³y ¿³obiæ bruzdy na brudnej twarzy starca.
- Nie mogê – jêkn±³.
- Spróbuj jeszcze raz! Tylko podci±gnij siê gdy bêdziesz zarzuca³ nogê! – zawo³a³ Riverwind.
Catchflea by³ stary, lecz nie¼le umiê¶niony. Jeszcze raz zarzuci³ nog±. Miê¶nie ramion Riverwinda napiê³y siê jak postronki gdy go podci±ga³. Piêta Catchflea z³apa³a oparcie. Elfy krzyknê³y rado¶nie. Z wielkim wysi³kiem stary mê¿czyzna zdo³a³ jednak przerzuciæ ca³± nogê przez mostek i siê nañ wspi±æ. Le¿eli teraz obaj, on i Riverwind, p³asko na mostku i ciê¿ko dyszeli.
- Mocno siedzisz? – spyta³ Riverwind.
- Tak my¶lê, tak.
Riverwind usiad³ prosto i siê odwróci³. Obydwaj poruszali siiê teraz w stronê celu przesuwaj±c siê okrakiem po mo¶cie. ¯o³nierze oraz ¶ciana jaskini za nim powoli znika³y w dymie i wkrótce znik³y ca³kiem z pola widzenia.
Po jakim¶ czasie cel wêdrówki zacz±³ nabieraæ kszta³tów. Ca³kiem spora liczba specjalnie grubych stalaktytów zosta³a u¿yta do wsparcia lekkiej platformy. ¯elazne obrêcze obejmowa³y iglice zabezpieczaj±c pod³o¿e wykonane z prostok±tnych szyn ¿elaznych. Riverwind chwyci³ szynê i wci±gn±³ siê na platformê. Z dymów wy³oni³a siê ciemna postaæ
- Kto idzie?
Poniewa¿ ¿aden z ludzi nie odpowiedzia³ wiêc postaæ podesz³a nieco bli¿ej. By³ to Karn.
- Och, a wiêc obcokrajowcy te¿ zostali odes³ani do iglic. Jak¿e stosownie.
Riverwind ¶ci±gn±³ Catchflea z mostu. Stary mê¿czyzna przywar³ do pod³ogi jak pijany ¿eglarz do barmanki.
- Te lochy nie przypominaj± niczego, o czym bym kiedy¶ s³ysza³ – kwikn±l.
- Nie by³o to budowane jako wiêzienie – powiedzia³ Karn zginaj±c siê przy tym szyderczo – Kiedy¶ by³y to prywatne, napowietrzne apartamenty Króla Hest. Teraz jednak Jej Wysoko¶æ odsy³a tu tych, którzy mieli nieszczê¶cie sprawiæ jej k³opot.
- Nie ma bramy, ¿adnych zamkniêtych drzwi – zauwa¿y³ Riverwind.
- Nie ma takiej potrzeby, olbrzymie. Dwóch stra¿ników stoi na koñcu mostu. S± gotowi zrzuciæ ka¿dego, kto zechce st±d odej¶æ – Karn warkn±³ g³êboko – Ja, który s³u¿y³em Jej Wysoko¶ci jak niewolnik, zosta³em tu odes³any wraz z barbarzyñcami! – popatrzy³ na obu mê¿czyzn – Powinienem by³ was obu zabiæ w tunelu. I t± dziewkê kopaczy te¿.
- Gorycz nie jest ¿adn± odpowiedzi±, tak – stwierdzi³ Catchflea.
- jeste¶my w tym samym wiêzieniu – doda³ Riverwind – Nie mogliby¶my jako¶ wspó³pracowaæ nad odzyskaniem wolno¶ci?
Karn prychn±³.
- Nie spodziewam siê, ¿eby przero¶niêci barbarzyñcy potrafili zrozumieæ wojownika i jego kodeks honorowy – powiedzia³ – Moje ¿ycie nale¿y do królowej. Jej wola jest moj± wol±.
- Lecz to ona ciê tu pos³a³a.
Karn skrzy¿owa³ ramiona na piersi.
- To nie potrwa zbyt d³ugo. Jej Wysoko¶æ mnie potrzebuje. Jestem jej prawym ramieniem.
- Z tego co widzia³em, to ramion w Hest jest ca³kiem sporo, tak? Byæ mo¿e nie jeste¶ a¿ tak warto¶ciowy jak s±dzisz? – zauwa¿y³ Catchflea.
Wojownik a¿ poczerwienia³ i post±pi³ o krok w stronê catchflea i Riverwinda wci±¿ jeszcze siedz±cych na posadzce. Z nienawi¶ci± popatrzy³ na starego.
- Nic o nas nie wiesz! – sykn±³ dysz±c ciê¿ko – Mogê ¶cierpieæ tak obra¼liwe s³owa od Vvelza bo jest bratem królowej, lecz nie ¶cierpiê ich od ciebie!
Odst±pi³ od Catchflea dziêki czemu stary móg³ odetchn±æ z ulg±.
- Vvelz jest s³abeuszem i krêtaczem – ci±gn±³ dalej Karn – Jest tu tolerowany tylko dlatego, ¿e wszyscy jeste¶my lojalni wobec Jej Wysoko¶ci.
- Wygl±da jednak na wystarczaj±co sprytnego – ostro¿nie wtr±ci³ Catchflea.
- Jest nikczemny w³asnym sprytem, Mistrz Vvelz! Phi! I jeszcze u¿ywa tego sprytu by pomagaæ kopaczom! Wywraca naturalny porz±dek Hest! Przedk³ada kopaczy ponad swój w³asny rodzaj… - potok s³ów gdzie¶ odp³yn±³ lecz po chwili Karn potrz±sn±³ g³ow± i doda³ – Niech Kinthalas wzrok mu zabierze!
Obaj Que-Shu wymienili tylko d³ugie i pe³ne znaczenia spojrzenia.
- A dlaczegó¿ by Vvelz mia³ faworyzowaæ kopaczy? – spokojnie spyta³ Riverwind.
Karn tylko machniêciem d³oni odrzuci³ pytanie. Opad³ na kolana i palcami przeczesa³ jasne w³osy.
- Politycy, tfu! Nawet nie pro¶, ¿ebym to roztrz±sa³. Nie przystoi wojownikowi gadaæ o takich sprawach.
Karn, pogr±¿ony ca³kowicie w cierpiêtniczym zamy¶leniu, patrzy³ w ponuro w przepa¶æ. Riverwind odci±gn±³ Catchflea od smutnego wojownika.
- Tu siê dzieje wiele ró¿nych spraw i sprawek – powiedzia³ cicho – S³ysza³e¶ jak królowa obwinia³a kogo¶ innego o z³odziejstwo Di An? Powiedzia³a, ¿e dziewczynie rozkazano udaæ siê na powierzchniê.
Catchflea podrapa³ siê po zaro¶niêtym policzku.
- I s±dzisz, ¿e to Vvelz, tak?
- To mo¿liwe.
- O czym tam obaj mamroczecie? – spyta³ g³o¶no Karn.
- Zastanawia³em siê, czy jest tu cokolwiek do jedzenia? – uprzejmie odpar³ Catchflea.
- A sk±d mam to wiedzieæ? Czy ja jestem s³ug±? Rozejrzyj siê – skrzywi³ siê z³o¶liwie – lecz uwa¿aj na krawêd¼ posadzki; nie ma tu porêczy ¿eby ciê powstrzyma³a od wej¶cia prosto w objêcia przepa¶ci. I co, ci±gle g³odny, olbrzymie?
- Ja raczej jestem zmêczony – powiedzia³, zgodnie z prawd± zreszt±, Riverwind.
Rozejrza³ siê po zadymionej przestrzeni ¿elaznej posadzki i westchn±³.
- Powietrze tu koszmarne. Gdzie¶ dalej mo¿e bêdzie czystsze.
- Nie ma dalej nic lepszego – powiedzia³ Karn.
- Sam sprawdzê – a do Catchflea cicho doda³ – Chod¼my gdzie¶, gdzie Karn nas nie us³yszy.
- I znajd¼my ¿arcie, tak?
Odeszli dalej. Po paru krokach we mgle natrafili na urnê z br±zu wysok± na trzy stopy. By³a nape³niona stêch³±, s³onaw± wod±. Napili siê jednak. Riverwind zmoczy³ chustkê i owin±³ ni± usta i nos. Catchflea oderwa³ kawa³ szmaty z koszuli i uczyni³ podobnie.
- O czym rozmy¶lasz, wielki cz³owieku? – spyta³ gdy tak szli wolno przez Wysokie Iglice wypatruj±c nag³ych zagro¿eñ.
- My¶lê o Goldmoon – odpar³ prosto Riverwind.
- Ach.
- Catchflea. Jeste¶ chyba wystarczaj±co wiekowy, by pamiêtaæ czas gdy Arrowthorn zosta³ wodzem, prawda?
Stary wró¿bita przytakn±³. Szmaciana maska na twarzy powodowa³a, ¿e wygl±da³ jak podstarza³y rozbójnik.
- Wa¶ñ by³a pomiêdzy zwolennikami Arrowthorna i lud¼mi, którzy woleli Oakhearta na wodza. To by³y z³e czasy.
- Ojciec mówi³ mi o dawnych dniach. Walki na ulicach, kradzie¿e, palenie domów i plonów, nawet morderstwa.
- Mordercy Oakhearta nigdy nie znaleziono – powiedzia³ Catchflea – Arrowthorna nie oskar¿ano o mord tylko dlatego, ¿e wspiera³o go mnóstwo ludzi.
- A wiêc o¿eni³ siê z Tearsong i zosta³ wodzem.
- i to bardzo silnym wodzem, tak. Tylko co to ma wspólnego z twymi rozmy¶laniami o Goldmoon i nasz± tutaj sytuacj±?
- Takie z³e czasy znów mog± nadej¶æ dla naszego ludu je¶li stanê w opozycji do wodza – odpar³ Riverwind – Goldmoon ju¿ stanê³a wobec ¶mierci gdy Hollowsky stara³ siê mnie zabiæ. Nie chcia³bym, ¿eby ona sta³a siê celem wa¶ni.
Rozejrza³ siê po zadymionej okolicy.
- A to miejsce… je¶li brat i siostra spiskuj± by siê nawzajem pokonaæ to ty i ja jeste¶my w najgorszej sytuacji.
Catchflea zatrzyma³ siê na moment.
- Pierwsi by zgin±æ, tak?
Riverwind star³ ³zy wywo³ane dymem i zakaszla³.
- Postarajmy siê teraz trochê wypocz±æ a potem zobaczymy, co bêdzie po przebudzeniu – powiedzia³.
- Wspania³y pomys³. Jestem wykoñczony.
Chcieli odnale¼æ drogê do urny z br±zu, lecz dym i brak cech charakterystycznych otoczenia tylko ich zgubi³. B³±dzili bez celu przez krótki czas po czym Riverwind zarz±dzi³ postój.
- Dziwne lochy, lecz ca³kiem efektywne – powiedzia³ – Nie widz±c nawet jak du¿e jest to miejsce mo¿emy wa³êsaæ siê po kole i nigdy granicy nie znale¼æ.
Catchflea siad³ tam, gdzie przystan±³.
- A wiêc ka¿de miejsce jest jednako dobre.
Po chwili ju¿ spa³. Zacz±³ nawet pochrapywaæ mimo, ¿e wokó³ przewala³y siê k³êby dymu. Riverwind po³o¿y³ siê opodal i przymkn±³ oczy. Dziwne to ¿ycie, pomy¶la³, jeszcze przecie¿ nie tak dawno udawa³ siê na wielk± wyprawê a teraz znalaz³ siê w podziemnym królestwie i to uwik³any w polityczne przepychanki. ¦cie¿ki bogów nie ³atwo przenikn±æ ludzkim umys³em. Byæ mo¿e te¿, ¿e te w³a¶nie elfy oka¿± siê wa¿ne dla jego wyprawy. Byæ mo¿e na koniec to oni bêd± mu pomagaæ.
Z ust wyrwa³o mu siê ciche westchnienie. Mia³ gor±c± nadziejê, ¿e to ca³e zamieszanie ma jaki¶ sens. Przecie¿ jego wyprawa mia³a ogromn± wagê. Zarówno ta wyprawa jak i przysz³e ma³¿eñstwo z Goldmoon. Rozlu¼ni³ siê i pozwoli³ by sen nad nim zapanowa³. Choæ mia³ nadziejê na sny o ukochanej to jednak zapad³ w w sen g³êboki i pozbawiony sennych marzeñ.
* * * * *
Riverwind poczu³ na twarzy lekki dotyk. Jakie¶ palce delikatnie przesuwa³y mu siê linii szczêki. Poruszy³ siê i potar³ twarz. Malutki kciuk i palec wskazuj±cy delikatnie szarpnê³y go za nos. Prawie obudzony chrapn±³ i na powrót zapad³ w sen. Palec zacz±³ ³askotaæ go w ucho tak d³ugo a¿ swêdzenie sta³o siê zbyt natarczywe by je zignorowaæ. Usiad³ ostro. Chustka, któr± za³o¿y³ uprzednio na nos i usta, teraz by³a na oczach. Zerwa³ j± i ujrza³ Di An. Gestem nakazywa³a ca³kowit± ciszê.
- Co ty tu robisz? – szepn±³.
- Nie ha³as. Idziemy – powiedzia³a cichutko.
- Ale jak…
Di An po³o¿y³a malutki palec na jego ustach.
- Chcesz i¶æ, nie?
Szturchn±³ Catchflea. Wró¿bita zakaszla³ mocno i odchrz±kn±³.
- Archh – warkn±³ – Teraz ju¿ wiem co czuje wêdzona szynka.
Zaczêli chciwie piæ z flaszy dostarczonej przez Di An. Przebywaj±c w jaskiniach do¶æ d³ugo, ca³y czas bez s³onecznego ¶wiat³a, Riverwind nie potrafi³ okre¶liæ, czy to dzieñ czy noc. Spi¿owe s³oñce wci±¿ p³onê³o daj±c przyæmiony, pomarañczowy blask w oparach dymu.
- Dlaczego jeste¶my tak cicho? – sykn±³ Catchflea – Kto nas mo¿e pods³uchaæ?
- Ro Karn – odpar³a Di An.
- Przynios³a¶ mo¿e jak±¶ broñ? – spyta³ Riverwind – Jaki¶ miecz doprawdy podniós³ by mnie na duchu.
- Za mn±, i cicho – odpar³a Di An.
Pochyli³a siê niziutko i pobieg³a ledwo dotykaj±c pod³ogi go³ymi stopami. Riverwind i Catchflea pod±¿yli jej ¶ladem, lecz kroczyli du¿o ostro¿niej. Nie widzieli nic na odleg³o¶æ wiêksz± ni¿ mo¿e dziesiêæ stóp a, jak dobrze ju¿ wiedzieli, gonitwa za Di An nie nale¿y do najbezpieczniejszych rozrywek na tym ¶wiecie.
Dogonili j± dopiero gdy przyklêknê³a obok miedzianej skrzynki.
- To przys³ano dla was – powiedzia³a.
Mê¿czy¼ni przykucnêli obok niej. Podnios³a pokrywê. W ¶rodku znajdowa³y siê jaskrawo kolorowe owoce i warzywa: jab³ka, gruszki, ¶liwki, rzodkiewki i marchew. Dwie cynowe butelki zawiera³y jeszcze wodê a na dnie skrzynki le¿a³y dwa, krótki i grube miecze Hestów. Riverwind natychmiast wsun±³ jeden za pas. Catchflea odrzuci³ jednak mo¿liwo¶æ uzbrojenia.
- Nie jestem wojownikiem – powiedzia³.
Riverwind nie naciska³. Obaj natomiast zgodnym chórem zabrali siê za jedzenie.
- Ju¿ nie pamiêtam kiedy jedli¶my po raz ostatni – stwierdzi³ mieszkaniec równin.
- Dawno to by³o, tak – wymamrota³ Catchflea z ustami zape³nionymi gruszk± – Nawet taki mizerny posi³ek jest mile widziany.
¯ywno¶æ by³a rzeczywi¶cie kiepska. Pomimo piêknych, jaskrawych barw, jab³ka i gruszki by³y pozbawione s³odyczy a warzywa by³y gorzkie i smakowa³y metalem. Szalone prze¿uwanie i prze³ykanie nagle usta³o. Catchflea zblad³.
- Chyba siê pochorujê, tak.
- Ja te¿ – mrukn±³ Riverwind – Czy to ¿arcie jest zatrute?
Catchflea z³apa³ siê za brzuch.
- Na pewno jest… przynajmniej nie bêdziemy ju¿ d³u¿ej cierpieæ!
Di An siê na nich dziwnie gapi³a.
- Co nie tak? Jedzenie wojowników. Bardzo dobry.
- Jest ska¿one – stêkn±³ Riverwind.
Elfia dziewczyna potrz±snê³a zdumieniu g³ow± i sama siêgnê³a po jab³ko. Zatopi³a w nim zêby i zaczê³a gry¼æ z widocznym na twarzy zadowoleniem.
- I¶æ – powiedzia³a – Oni czekaj±.
Po tych s³owach szybko odesz³a wci±¿ jeszcze gryz±c jab³ko.
- Oni? – powtórzy³ Riverwind.
Catchflea, który w³a¶nie sp³ukiwa³ wod± smak gorzkich rzodkiewek z ust, wygl±da³ na zaniepokojonego.
- Gdyby wróg chcia³ nas wci±gn±æ w pu³apkê i zabiæ to chyba nie dawa³by nam mieczy do r±k, prawda? – zastanawia³ siê Riverwind.
- Nie – powiedzia³ stary – Pewnie by nas otru³.
Riverwind mocniej ¶cisn±³ miecz w d³oni i ruszy³ za Di An. Catchflea jeszcze marudzi³ przy skrzyni i trzyma³ siê za brzuch. Riverwind przeszed³ mo¿e ze dwadzie¶cia jardów i napotka³ dziewczynê czekajac± ju¿ przy gigantycznym stalaktycie o ¶rednicy pewnie z tuzina stóp. W miejscu, w którym potê¿na iglica przechodzi³a przez stalow± pod³ogê odgiêto kilkana¶cie ¿elaznych gwo¼dzi tworz±c wystarczaj±c± szczelin± by Riverwind i Catchflea mogli siê przez ni± przecisn±æ. Di An ju¿ macha³a rêk± by siê zbli¿y³.
- Dok±d idziemy? – pyta³ z uporem.
- Po prostu i¶æ!
Di An przepchnê³a siê do przodu i w¶lizgnê³a w szczelinê. Riverwind dobieg³ i spojrza³ w dó³. Di An sp³ywa³a powoli w powietrzu. Ramiona mia³a ¶ci¶le do ci¶niête do boków. Znowu to zaklêcie wolnego spadania. W dymie za plecami zacz±³ siê jaki¶ zamêt. Odwróci³ siê i dojrza³ szamocz±ce siê dwie sylwetki.
- Wielkoludzie, pomó¿! – krzycza³ Catchflea.
Riverwind run±³ wstecz. Gdy dobieg³ do starca ten w³a¶nie przegrywa³ walkê z Karnem uzbrojonym w drugi miecz dostarczony przez Di An. Riverwind wrzasn±³ wyzwanie. Elf dziabn±³ Catchflea w brzuch i podniós³ miecz.
- Wiedzia³em, ¿e co¶ knujecie – tryumfalnie krzykn±³ Karn – Poddaj siê, gigancie!
- Bêdziesz musia³ walczyæ, byczku – odpar³ Riverwind.
Karn wywin±³ mieczem nad g³ow± i ostro ci±³ w Riverwinda. Mieszkaniec równin z ³atwo¶ci± odbi³ atak i skontrowa³ szybkimi ciêciami na twarz i szyjê Karna. Z do¶wiadczenia wiedzia³, ¿e szermierz przyzwyczajony do noszenia pancerza zacznie siê cofaæ gdy tylko takie czu³e miejsca zostan± zagro¿one. Karn zacz±³ siê cofaæ.
- Ruszaj siê, stary! – krzykn±³ Riverwind.
Za jego plecami Catchflea zacz±³ siê z trudem czo³gaæ.
- Tamtêdy – wskaza³ g³ow± Riverwind.
Catchflea, wci±¿ trzymaj±c siê za brzuch, wsta³ i pocz³apa³ w stronê stalaktytu.
- Nie mo¿ecie uciec! – wrzasn±³ Karn.
Riverwind odsuwa³ siê w bok wci±¿ trzymaj±c miecz zwrócony w stronê Karna. Ujrza³ jak stary wró¿bita opiera siê o kamienn± i glicê i ciê¿ko dyszy.
- Na co czekasz/ - krzykn±³ – Skacz!
- tam na dó³? – sapn±³ catchflea – Oszala³e¶?
- Zaklêcie wolnego spadania, pamiêtasz?
Zrozumienie rozja¶ni³o spojrzenie starego mê¿czyzny.
- Wiêc? Catchflea, b±d¼ mê¿ny! – doradzi³ sam sobie – Oto idê, tak!
Catchflea wsun±³ siê w szczelinê miêdzy stalaktytem a ¿elazn± pod³og±. Z ca³ych si³ zamkn±³ oczy, pu¶ci³ iglicê i opad³ o parê stóp nim niewidzialna sieæ pochwyci³a go w swe moce i spowolni³a upadek. Zaklêcie odczuwa³o siê tu inaczej ni¿ w d³ugiej sztolni, która doprowadzi³a ich do Hest – przedziwne wra¿enie ³askotania pe³za³o mu po ca³ej skórze jakby od w³ókien sieci ogromnej pajêczyny. Ró¿nica by³a jeszcze w sposobie opadania – Catchflea odczuwa³, ¿e lecie szybciej, potem zwalnia a potem znowu przy¶piesza. Zanosi³ g³o¶no mod³y do Majere by wzmocni³ d³oñ tego, kto rzuca czar, niezale¿nie od tego kim jest.
Riverwind widzia³ jak przyjaciel znika. W nastêpnej chwili Karn ju¿ go dopada³ tn±c w¶ciekle mieczem to z lewej, to z prawej. Riverwind cofa³ siê przed w¶ciek³ym atakiem elfa a¿ wreszcie poczu³ za plecami kamienn± iglicê. Nie móg³ opu¶ciæ gardy na chwilê wystarczaj±co d³ug±, by zd±¿y³ wskoczyæ w otwór w pod³odze. Gdyby tylko móg³ na moment rozproszyæ uwagê Karna…
Riverwind obróci³ mieczem w d³oni i cisn±³ nim w Karna. Odwróci³ siê do skoku. Co¶ twardego palnê³o go w ty³ czaszki. Potkn±³ siê, pad³ na stalaktyt iopad³ na pod³ogê, wci±¿ jednak w Wysokich Iglicach.
Potrz±sn±³ g³ow±, lecz gdy zacz±³ siê podnosiæ natychmiast poczu³ na karku stalowe ostrze.
- Daj mi tylko powód – warkn±³ Karn.
Zobaczy³ nagle, w odleg³o¶ci mo¿e dziesiêciu cali od d³oni, miecz Karna Le¿±cy na pod³odze. Wojownik cisn±³ w nim w³asnym mieczem a miecz Riverwinda chwyci³ i teraz by³ weñ uzbrojony.
- Cofnij rêkê lub zginiesz – warkn±³ Karn – Chcê by to Jej Wysoko¶æ okre¶li³a twój los.
Ciemne oczy elfa ja¶nia³y. Riverwind wycofa³ rêkê.
* * * * *
Panorama ogromnej kawerny rozpo¶ciera³a siê wokó³ stóp Catchflea. Dzikie wirowanie w po³±czeniu z wci±¿ obecnym posmakiem jad³a Hestów zrewolucjonizowa³o jego ¿o³±dek. Zwróci³ wszystko co zjad³, lecz dziêki temu poczu³ siê lepiej.
Nie mia³ mo¿liwo¶ci stwierdzenia dok±d tak leci. Wygl±da³o na to, ¿e leci zarówno w dó³ jak i w bok. Wysokie Iglice gdzie¶ ponad nim wygl±da³y na bardzo odleg³e. Dym zgêstnia³ i odci±³ nawet te widoki, nawet gruntu ju¿ nie widzia³. By³ ca³kiem zagubiony w dymie.
Nagle stopami opad³ na grunt. Z wra¿enia a¿ kolana siê pod nim ugiê³y. Otoczy³ go t³umek ma³ych postaci.
- Tak siê cieszê, ¿e ju¿ na dole! – oznajmi³ – Dziêkujê…
Nim zd±¿y³ dokoñczyæ na g³owê spad³a mu ciê¿ka draperia z plecionki miedzianej. Zosta³ podniesiony na ramiona tuzina cichych Hestów. G³o¶no protestowa³, lecz tkanina g³uszy³a krzyki. Próbowa³ nawet kopaæ, lecz trzyma³o go zbyt wiele r±k a tkanina wiêzi³a nawet nogi. Catchflea zosta³ uniesiony i porwany zanim zdo³a³ siê zorientowaæ, ¿e Riverwind nie towarzyszy my w ucieczce z Wysokich Iglic.
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 7
Krwawe ³zy
Karn pogania³ Riverwinda czubkiem miecza na powrót do mostu Wysokich Iglic.
- Co zamierzasz ze mn± zrobiæ? – dopytywa³ Riverwind.
- Muszê oznajmiæ Jej Wysoko¶ci co tu siê sta³o. Stary olbrzym daleko nie ucieknie.
- Catchflea jest sprytniejszy ni¿ na to wygl±da – mrukn±³ Riverwind.
Mia³ nadziejê, ¿e stary wró¿bita jest bezpieczny, gdziekolwiek zreszt± zabra³a go Di An.
- Moja pani wyci±gnie go niezale¿nie gdzie zwia³ – wynio¶le odpar³ Karn.
Z k³êbów dymu wy³oni³ siê w koñcu wapienny most. Riverwind nie mia³ pojêcia w jaki sposób zarówno Di An jak i Karn znajduj± drogê w takiej mêtnej atmosferze. Mo¿e jednak elfy maj± lepszy wzrok ni¿ ludzie.
- Ho-la! – zawo³a³ Karn do stra¿ników po drugiej stronie – To ja, Karn!
Po kilku sekundach widocznego wahania odezwa³ siê nie¶mia³y g³os.
- Nie wolno nam z tob± mówiæ, dowódco!
Wzrok Karna usi³owa³ przebiæ ob³oki dymu.
- Nalx, to ty? Pos³uchaj; id¼ do Jej Wysoko¶ci i powiedz, ¿e giganci próbowali ucieczki. Jeden uciek³, lecz z³apa³em m³odszego. Powiedz jej, Nalx. Obu nas nagrodzi.
- Ciê¿ko uwierzyæ, dowódco!- odpar³ stra¿nik – Dok±d móg³by gigant uciec?
- A sk±d mam to wiedzieæ? Tu wchodzi w grê magia, g³upcze, a je¶li nie przeka¿esz wie¶ci Jej Wysoko¶ci to pomy¶l jak mo¿e byæ jej reakcja?
Ponownie nast±pi³a d³u¿sza przerwa. Na koniec jednak Nalx siê odezwa³.
- Ja to zrobiê, Ro Karn. Co za wyczyn, z³apaæ giganta dwa razy…
- Tak, tak. Leæ szybko, Nalx!
Po kilkunastu minutach Karn zesztywnia³.
- Ca³a kompania wojska! – zawo³a³ do Riverwinda.
Mieszkaniec równin popatrzy³ w mrok, lecz dostrzeg³ tylko dym i ¶mierdz±ce opary. Uwierzy³ jednak, ¿e elf widzia³ lepiej. Nalx g³o¶no zawo³a³.
- Masz tu przej¶æ razem z wiê¼niem, Ro Karn!
- Idziemy!
Riverwind przeby³ most dok³adnie tak, jak za pierwszym razem. Karn natomiast, stawiaj±c w±skie stopy dok³adnie po¶rodku kamiennej ¶cie¿ki, przeszed³ za nim swobodnie. Spora liczba pik siê nachyli³a do przodu, w kierunku Riverwinda, gdy tylko przedosta³ siê przez most na platformê. Karn mia³ racjê mówi±c o liczbie ¿o³nierzy. Prowadz±cy oficer uniós³ ramiê w salucie.
- Ro Karn. Jej Wysoko¶æ nakazuje ci udaæ siê do niej natychmiast.
Z zawadiackim u¶miechem trzasn±³ mieczem przyniesionym do Wysokich Iglic przez Di An i schowa³ go w pochwie. Kolejny elf wyst±pi³ do przodu i poda³ Karnowi jego he³m.
- Przechowa³em dla ciebie, sir – powiedzia³.
Wojownik w³o¿y³ he³m na g³owê i westchn±³ z satysfakcj±.
- Dziêki, Sard – popatrzy³ na Riverwinda – Widzisz gigancie, jak szybko fortuna siê zmienia.
Mieszkaniec równin spojrza³ pogardliwie i powiedzia³.
- Tak, i mo¿e znów siê zmieniæ, i niekoniecznie musi ci siê to spodobaæ.
Karn siê tylko roze¶mia³. Rozkaza³ ¿o³nierzom uformowaæ szyk i zaj±³ miejsce na jego czele. Pomaszerowali krokiem marszowym w spiralnym tunelu na powrót do Sali tronowej Le El.
Eskorta zatrzyma³a siê przed z³otymi zas³onami. Kopulasta komnata by³a wype³niona wrêcz po brzegi ostrym zapachem kadzid³a a ongi¶ jaskrawe ¶wiat³a przyciemniono na podobieñstwo zmierzaj±cego s³oñca. Karn i Riverwind weszli przez klapê w zas³onie.
Komnata we wnêtrzu z³otego krêgu znacz±co siê zmieni³a. Nie by³o ju¿ otomany zast±pionej przez ozdobny dywan utkany ze srebrnych i z³otych nici. Li El siedzia³a na pod³odze w samym centrum srebrnych i z³otych krêgów. Z³oty kaptur by³ odrzucony ujawniaj±c kaskadê gêstych, br±zowych w³osów. By³a chyba pierwsz± mieszkank± Hest u której Riverwind ujrza³ tak wspania³e, br±zowe w³osy.
Przed królow± le¿a³a niewielka, p³ytka misa ogrzewana p³omieniem z br±zowego promiennika. G³owa kobiety by³a mocna nad t± mis± nachylona. Oczy wpatrzone by³y w wype³niaj±c± j± wodê. Na oczach Riverwinda królowa Hest wpu¶ci³a do wody jedn± szczyptê niebieskiego proszku. Rozleg³ siê lekki syk a k³êby oparu spowi³y boki miski. Blado b³êkitny opar rozsiewa³ woko³o woñ dziwnych przypraw. Karn odchrz±kn±³ g³o¶no.
- Królowo , przynoszê ci wie¶ci o…
- Wiem – spokojnie przerwa³a Li El nawet nie podnosz±c wzroku – Wiem wszystko.
Karn przerwa³, by³ wyra¼nie zaskoczony, lecz po chwili znów zacz±³.
- Starszy olbrzym uciek³ nim mog³em go zatrzymaæ. Kto¶ pomóg³ mu drabin± lub jakim¶ ³añcuchem.
- Dziewczyna mu pomog³a – obojêtnym tonem odpar³a Li El.
D³oñ królowej zniknê³a w fa³dach szaty i po chwili powróci³a nios±c kawa³ chropowatego, czerwonego kryszta³u. Ostro¿nie wstawi³a go do miski.
- To ta sama dziewczyna kopaczy, któr± schwyta³e¶ w tunelu – powiedzia³a.
- Ale.. ale jak to, Wasza Wysoko¶æ? Zabrano j± przecie¿ na przes³uchanie…
- Przes³uchiwa³ mój brat.
Karna spojrza³ bezradnie na Riverwinda.
- Nie dostrzegasz tego, g³upi Karnie – ¿o³nierz siê wzdrygn±³, lecz Li El kontybuowa³a bezlito¶nie – To mój brat rzuca³ zaklêcia otwieraj±ce przej¶cia na powierzchniê i pomaga³ kopaczom, którzy uciekali z Vartoom!
Do twarzy Karna nap³ynê³a fala krwi, by³ w¶ciek³y.
- Zdrajca! Wiedzia³em!
- Nie wiedzia³e¶ – odpar³a ledwie s³yszalnym g³osem – Nawet ja nie wiedzia³am.
- Wasza Wysoko¶æ – powiedzia³ szybko Karn – dajcie mi miecz a Vvelz umrze jeszcze dzisiaj!
- Vvelz odszed³ poza zasiêg twojego miecza.
Li El delikatnie zdmuchnê³a opar okrywaj±cy powierzchniê wody w misce. Z jej g³êbin doby³ siê czerwonawy blask. Królowa czarodziejka pozostawa³a cicho przez d³u¿sz± chwilê. Karn zacz±³ siê wierciæ w koñcu i pochrz±kiwaæ.
- Mów – powiedzia³a Li El.
- Co mam zrobiæ z olbrzymem? – spyta³.
Li El podnios³a twarz w ich kierunku. Wzdrygnêli siê obaj, i wojownik Hest i mieszkaniec równin z Que-Shu. Mroczne oczy królowej sta³y siê krwi¶cie czerwone, ³zy koloru krwi ju¿ b³yszcza³y w ich k±cikach. Cienkie stru¿ki czerwieni sp³ywa³y po g³adkich policzkach.
- Od dawna ju¿ staram siê dobrze rz±dziæ Hest, sprawiaæ by by³ bogaty i potê¿ny. Ostatniego z dekadenckich w³adców Hest obali³a i sama obwo³a³am siê królow± byle tylko ocaliæ kopaczy od ciê¿kiej rêki tyrana. I jak±¿ to uzyskujê wdziêczno¶æ poza porzuceniem, zdrad± i sabota¿em?
Strugi krwawych ³ez siê nasili³y. Riverwind poczu³ jak zimno ¶ciska mu serce stalow± obrêcz±. G³os Li El by³ zimny i spokojny, lecz on ju¿ by³ pewny, ¿e królowa nie p³acze ze smutku a z powodu g³êbokiej i zapiek³ej w¶ciek³o¶ci.
Wsta³a i podesz³a do znieruchomia³ych mê¿czyzn, elf i cz³owieka. £zy kapa³y jej z³ot± szatê.
- I co powiesz, gigancie zwany Riverwindem? Czy mam okazaæ ³askê tym, którzy ¶ci±gaj± ruinê na królestwo? Okazaæ ³askê w³asnemu cia³u i krwi, które okaza³o siê zdradzieckie?
Odwróci³a siê w stronê Karna, lecz dalej zwraca³a siê do Riverwinda.
- A mo¿e maj± krwawiæ a¿ wreszcie ich grzechy zostan± zmyte, a¿ ich zdrada zniknie. Co powiesz, olbrzymie?
Riverwind nie umia³ nic odpowiedzieæ. Jaka¶ zimna obrêcz zacisnê³a mu krtañ. W¶ciek³o¶æ Li El wype³nia³a ca³e pomieszczenie niczym zapach gro¼nych perfum, zakotwiczy³a go do pod³ogi i odar³a z si³. Karn wygl±da³ na podobnie zesztywnia³ego. Spogl±daj±c nad ramieniem królowej Riverwind widzia³, ¿e p³yn w misce nad któr± sprawowa³a czr zacz±³ wrzeæ. Co chwila wytryskiwa³y wielkie b±ble wrz±tku i spryskiwa³y posadzkê kolejnymi, krwawymi kroplami.
- Jak mog± mieæ czelno¶æ by przeciwko mnie spiskowaæ! – g³os Li El wyra¼nie przybra³ na sile – Przeciw mnie, która sprawia, ¿e owoce dojrzewaj± a ¶wiat³o w jaskini ¶wieci. Mój lud nigdy nie musia³ poznaæ g³odu i mroku a jedyne czego wymagam w zamian to pos³uszeñstwo i ciê¿ka praca. Lecz choæ to niewiele to i tego nie potrafi± daæ. A wiêc bêdê ich nêkaæ, wykorzeniê ca³y ten kult B³êkitnego Nieba, wyrwê korzenie i obetnê ga³êzie.
Popatrzy³a znowu na Karna. Wojownik lekko siê trz±s³, lecz twarz mia³ stanowcz±.
- Na tak± robotê jeste¶ zbyt têpy – powiedzia³a Li El w stronê Karna – Lojalny i odwa¿ny, lecz stanowczo zbyt têpy by wy³apaæ to stado szakali na us³ugach mego brata.
Odwróci³a siê w stronê Riverwinda. Z³owroga aura wrêcz wyp³ywaj±ca z królowej przeszy³a mu serce i duszê. Czu³ jak drenie zaczyna przebiegaæ mu po ramieniu i ca³ym wysi³kiem woli zacisn±³ d³oñ w piê¶æ. Trening wojownika Que-Shu pomóg³ mu zachowaæ stoicki spokój twarzy gdy tak patrzy³ w dó³ na poplamion± krwawymi strugami twarz królowej.
- Ach, olbrzymie. Ty jeste¶ prawdziwym wojownikiem. Dobra broñ do rêki, dobra motywacja i wymieciesz moich wrogów w pojedynkê.
Wyraz twarzy Karna, dot±d ca³kiem spokojny, przybra³ nagle maskê szoku. Ustami porusza³, lecz nie wydobywa³ z nich najmniejszego d¼wiêku. Niepomny szoku ¿o³nierza Riverwind toczy³ w³asn±, wewnêtrzn± bitwê. Zdo³a³ tylko wyszeptaæ jedno s³owo.
- Nie.
Li El lekko siê u¶miechnê³a.
- Nie? Sk±d taki po¶piech, mój olbrzymie? Jeszcze nie powiedzia³am ci jakie by³yby warunki. Mo¿esz to nawet rozwa¿yæ powtórnie..
Oczy jasno mówi³y czego jêzyk nie wyra¿a³.
- Nadal uwa¿asz, ¿e nie? Widzê, ¿e bêdê musia³a ci to wyperswadowaæ.
Riverwind pragn±³ uciec, lub walczyæ, zrobiæ cokolwiek byle tylko przerwaæ odrêtwienie w jakim go trzyma³a. Karn nie móg³by go teraz powstrzymaæ, lecz mieszkaniec równin nie móg³ nawet nogami poruszyæ. Powoli zaszura³ stopami po posadzce i wykona³ niemal konwulsyjnie potê¿ny wysi³ek jednego kroku. Li El nawet siê nie ¶pieszy³a. Sz³a za nim z protekcjonalnym u¶mieszkiem jak straszna, potworna zjawa ¶cigaj±ca winnego zbrodni.
Riverwind potkn±³ siê i zatoczy³ do przodu. Upad³ i teraz usi³owa³ siê podnie¶æ. Li El stanê³a nad nim.
- Po có¿ siê tak mêczysz, przyjacielu? Zakoñczenie i tak bêdzie takie samo – stwierdzi³a uspokajaj±co.
Li El przy³o¿y³a palce do policzków barwi±c jej od razu czerwonymi ³zami. ASchyli³a siê powoli i siêgnê³a do twarzy Riverwinda. Gdy tylko poplamione krwi± palce dotknê³y lekko jego policzków wrzasn±³ z ca³ych si³.
- Goldmoon!
Twarz Karna by³a obrazem wewnêtrznej tortury. Ramiona i nogi a¿ trzês³y siê z wysi³ku by wykonaæ choæ jeden ruch. Gdy tylko d³oñ jego królowej dotknê³a barbarzyñskiego olbrzyma natychmiast oboje zniknêli w bezd¼wiêcznym b³ysku bia³ego ¶wiat³a. Magiczny letarg jaki go do tej chwili parali¿owa³ skoñczy³ siê nagle. Karn dopad³ jednym skokiem miejsca w którym przed chwil± jeszcze by³a królowa.
- Nie! – wrzasn±³ dobywaj±c jednocze¶nie miecza – Ja mia³em byæ wybranym. Ja, Karn! Nie mo¿esz braæ tego cudzoziemca miast mnie!
Karn w¶ciekle ci±³ powietrze woko³o, nikogo na szczê¶cie nie rani±c.
- Ja! To ja! Moja krew i moja próba, ja nim jestem!
Odwróci³ siê w stronê królewskiej miski. Ciecz wewn±trz niej by³a teraz czysta i g³adka jak szk³o. Z furi± dopad³ miski i j± kopn±³. Ledwie ¿elazny paluch ¿o³nierskiego sanda³a dotkn±³ spi¿owego rantu naczynia gdy ten natychmiast rozwia³ siê w oparze bia³ej mgie³ki. Karn zakl±³, wrzasn±³ i zacz±³ tupaæ z bezsilnej w¶ciek³o¶ci.
* * * * *
Milcz±cy Hestowie d³ugo ju¿ unosili Catchflea. Nie umia³ okre¶liæ jak to daleko, lecz up³yn±³ kawa³ czasu nim postawili go znów na nogi. Przebiegli kawa³ dystansu poziomo, potem do góry po stromym zboczu. Dla starego cz³owieka by³o zdumiewaj±ce, ¿e jest niesiony podczas gdy móg³by normalnie i¶æ. Strach, jaki go opanowa³ gdy elfy porwa³y go po raz pierwszy gdzie¶ siê ulotni³. Catchflea by³ wystarczaj±co bystry by zdaæ sobie sprawê, ¿e najlepsz± dla niego szans± na pozostanie w zdrowiu i jednym kawa³ku jest nie stwarzanie nawet pozorów oporu. Przecie¿ po podjêciu takiego ryzyka jak wyrwanie go z Wysokich Iglic raczej nie zamierzaj± wyrz±dziæ mu krzywdy – prawda? Di An nie prowadzi³a by go prosto w pu³apkê – prawda?
Elfy opu¶ci³y go na grunt i uwolni³y z ciê¿kiej siatki. Gdziekolwiek go donie¶li by³o tu ch³odno i mroczno. Catchflea przetar³ oczy i usiad³. By³ wewn±trz czego¶ w rodzaju budynku. Wspaniale rze¼bione kolumny spiral± wznosi³y siê gdzie¶ w ciemno¶æ. Niektóre by³y popêkane, inne wrêcz upad³y. Pod³ogê stanowi³y starte prostok±ty bia³ego kamienia grubo pokryte kurzem. Jakie¶ poruszenie za plecami ostrzeg³o Catchflea, ¿e nie jest tu sam. Oczy ju¿ mu troszkê przywyk³y do braku ¶wiat³a wiêc dostrzeg³, ¿e komnata jest wype³niona Hestami wpatruj±cych siê w jego osobê.
Catchflea wsta³. Powsta³y szmer szeptów przypomina³ brzêczenie letniego roju much. Us³ysza³ drobne kroczki za plecami. Pojawi³a siê Di An. To go ucieszy³o: oto, przynajmniej, jaka¶ znajoma twarz.
- Co siê dzieje? – spyta³ – Co to za miejsce?
- Nie za du¿y jak na giganta – rozleg³ siê niski, pusty g³os.
- Kto to? – Catcxhflea usi³owa³ szybko dostrzec mówi±cego w t³umie.
- Drugi jest o wiele wiêkszy – powiedzia³a Di An.
Catchflea odwróci³ siê szybko w jej stronê.
- Riverwind! Co z nim?
- Nie skoczy³ – odpar³a spokojnie.
Unios³a nerwowo stopê i spojrza³a w cieñ za siebie.
- A wiêc to Li El go ma – odezwa³ siê basowy g³os.
Catchflea ruszy³ w stronê Di An.
- Musicie mu pomóc! Karn pragnie jego g³owy! – zawo³a³ i wyci±gn±³ d³oñ w stronê elfickiej dziewczyny – Nie mo¿emy po niego wróciæ?
- Ro Karn to najmniejsze z niebezpieczeñstw, jaki musi siê obawiaæ twój przyjaciel – zagrzmia³ g³os – Nie, nie mo¿emy go ratowaæ.
- Kim ty jeste¶!
Di An wziê³a Catchflea za rêkê i poprowadzi³a wprost w cieñ. Setki ma³ych stóp zaszura³y w ciemno¶ci id±c za nimi. Stary mieszkaniec równin nerwowo ogl±da³ siê przez ramiê na prawie niewidoczny t³um wci±¿ drepcz±cy tu¿ z nim.
Przed nim otworzy³a siê przestrzeñ zawarta pomiêdzy dwoma szeregami kolumn. Umieszczono na nich ponad dwadzie¶cia b³êkitnych kul. Ich dziwne ¶wiat³o rzuca³o niesamowite cienie na co¶, do czego prowadzi³a go Di An.
By³a to spora grupa kamiennych bloków stoj±cych swobodnie miêdzy ¶cianami i kolumnami. Powierzchnia kamienia do której zbli¿a³ siê Catchflea by³a pokryta p³askorze¼b± wyobra¿aj±c± twarz elfa. Oczy by³y prawie przymkniête a usta stanowi³ spory otwór, czarny teraz i pusty. Ca³a rze¼ba twarzy by³a omal tak wielka jak Catchflea. W dziwacznym o¶wietleniu nie potrafi³ stary mê¿czyzna okre¶liæ, czy wyraz kamiennej twarzy by³ weso³y, czy mo¿e wyra¿a³ oburzenie lub nawet udrêkê.
- Jak na olbrzyma nie jeste¶ za wielki – zagrzmia³ kamienny g³os.
- Twój lud przypi±³ mi tak± ³atkê. Po¶ród swoich jestem raczej niewielki, tak – odpar³ Catchflea.
Nie by³ jako¶ strasznie wstrz±¶niêty wizj± tego idola. Czymkolwiek zreszt± mia³by on byæ. Zdawa³ sobie w pe³ni sprawê, ¿e za tym wizerunkiem ukrywa siê ca³kiem ¶miertelny Hest.
- A wiêc cz³owiek te¿ mo¿e mieæ warto¶æ – powiedzia³ inny g³os, wy¿szy i znacznie bardziej kulturalny.
Stary wró¿bita natychmiast rozpozna³ drugi g³os jako nale¿±cy do Vvelza. Catchflea zdecydowa³ siê na ¶mia³o¶æ.
- Cieszy mnie, ¿e tak s±dzisz, bracie Li El – powiedzia³.
Dotychczasowa szept za jego plecami natychmiast umilk³. Kamienne usta pozosta³y ciche. Niedaleko jednej z kolumn wybuch³ nag³y p³omieñ. O¶wietli³ postaæ Vvelza zbli¿aj±cego siê do Catchflea i Di An. Na jego prawej d³oni tañczy³ niedu¿y p³omieñ. Nie mia³ ¿adnej pochodni ani kaganka: ogieñ strzela³ wprost z jego rêki.
- Mors ma racjê – powiedzia³ Vvelz – Nie mo¿esz pomóc Riverwindowi. Lepiej zostañ z nami i przy³±cz siê do naszej sprawy.
- A czym¿e jest wasza sprawa?
- Jeste¶my Ludem B³êkitnego Nieba – powiedzia³ g³êboki g³os zwany przez Vvelza Morsem – Naszym ¶wiêtym celem jest opuszczenie tych ciemnych jaskiñ i ¿ycie na powrót pod niebem i s³oñcem, ¿yæ jako wolny lud a nie przedmiot tyranii. Zrzucimy ³añcuchy niewoli i ruszymy do ¶wiat³a i nikt ju¿ nas nie przymusi do powrotu pod ziemiê.
- Godne podziwu, tak? – sucho stwierdzi³ Catchflea – Ale kim jeste¶cie?
- Tak, poka¿cie siê – powiedzia³ Vvelz.
Wzniós³ p³on±c± d³oñ i klapn±³ w ni± drug± d³oni±. Niewielkie pasam p³omieni wylecia³y z pomiêdzy palców i polecia³y po ca³ym pomieszczeniu. Od ich ognia zap³onê³y pochodnie. Udawa³y drzewa lecz zosta³y wykonane z ¿elaza. Na koñcach metalowych ga³êzi rozb³ys³y ma³e, b³êkitne p³omienie. Coraz ich wiêcej, i wiêcej siê zapala³o a wraz z tym narasta³ w powietrzu d¼wiêk syku. Pomieszczenie by³o rozleg³e a pod jego ¶cianami t³oczy³ siê t³um kopaczy. Daleko na lewo od Catchflea znajdowa³o siê ³ukowate wyj¶cie i sporo po³amanych schodów wiod±cych w dó³ z komnaty.
Catchflea pos³ysza³ stukanie, zupe³nie jakby metal puka³ o kamieñ. Zza kamiennej twarzy wynurzy³a z³ota laska. Stuka³a woko³o, wszêdzie, po ¶cianach, po kamiennej twarzy i po pod³odze. Vvelz kiwn±³ potakuj±co g³ow± w stronê Catchflea. Stary mê¿czyzna wyst±pi³ do przodu.
Bêd±c blisko skonstatowa³, ¿e przywódca B³êkitnego Nieba jest typowo niski, lecz jednocze¶nie szeroki w barkach i dobrze umiê¶niony. Najbardziej zdumiewaj±cy by³ wygl±d tego, co sta³o siê z jego oczami. Oba by³y zapieczêtowane za bia³ymi, skórzanymi ³atkami. Teraz Cstchflea zrozumia³ znaczenie stukocz±cego d¼wiêku – to by³a laska badawcza: przywódca B³êkitnego Nieba by³ ¶lepy.
- Gapisz siê na moje oczy – stwierdzi³ szorstko elf – To taki dar od Jej Wysoko¶ci. Kiedy zosta³em wypêdzony z Vartoom ona w³asnorêcznie odebra³a mi oczy jako ostrze¿enie dla ka¿dego, ewentualnego heretyka.
- Kim jeste¶? – cicho spyta³ catchflea.
- Nazywam siê Mors, ongi¶ Ro Mors, dowódca w Host. A ty jeste¶ tym, którego An Di nazywa Catchflea?
- An Di? – spyta³ lekko skonsternowany Catchflea.
- Zapominam – mrukn±³ Mors – jako barbarzyñca nie znasz wszystkich niuansów naszego jêzyka.
Wyci±gn±³ ramiê a Di An natychmiast doñ po¶pieszy³a. Szybko wtuli³a siê w niewidomego.
- Di An, An Di: to oznaka uczuæ gdy tak kogo¶ nazywasz.
Catchflea u¶miechn±³ siê do dziewczyny.
- Dziêki, ¿e pomog³a¶ nam w ucieczce – powiedzia³.
- Riverwind nie uciek³ – popatrzy³a smutno pod stopy.
Star±, pomarszczon± i niezbyt czyst± rêk± Catchflea dotkn±³ jej policzka.
- On nie poddaje siê tak ³atwo. Jeszcze go zobaczymy.
Starzec z równin spostrzeg³, ¿e coraz to wiêcej i wiêcej Hestów pojawia³o siê i wype³nia³o przestrzeñ pustej posadzki. By³ poruszony: musia³o tu byæ przynajmniej ze sze¶æ albo i siedem setek elfów, wszystkie ukrywa³y siê w ruinach. Spyta³ Vvelza, kim oni s±.
- Wszyscy s± kopaczami i uciekinierami – wyja¶ni³ czarodziej – Porzucili swe kilofy i oskardy i do³±czyli do Ludu B³êkitnego Nieba. Przyszli do nas bowiem s± zmêczeni i g³odni. I maj± ju¿ do¶æ tyranii, nie mog± znie¶æ wiêcej jarzma narzuconego przez Li El. Którego¶ dnia Mors wyprowadzi ich z jaskiñ prosto w ¶wiat³o.
- Tak wielu! – zachwyca³ siê Catchflea – Dlaczego po prostu nie odejd±? Z ca³± pewno¶ci± takiego t³umu Li El nie jest w stanie zatrzymaæ.
Di An podprowadzi³a Morsa do miejsca gdzie rozmawiali stary cz³owiek i czarodziej.
- Jest w stanie – niskim g³osem stwierdzi³ Mors – Ucieczka od niej nie jest rozwi±zaniem. Musimy zanie¶æ walkê do samego Vartoom, pojmaæ tyrana i wyprowadziæ wszystkich Hest do ¶wiat³a w jednym kroku!
Paru kopaczy zaczê³o wznosiæ radosne okrzyki s³ysz±c te s³owa. Mors warkn±³ ostro w ich kierunku.
- B±d¼cie cicho, g³upcy!
- Li El nie mo¿e ich tu us³yszeæ – stwierdzi³ Vvelz z chytrym u¶miechem.
- Dlaczego nie? – pyta³ Catchflea.
- Dawno temu by³a to ¶wi±tynia jednego z bogów, teraz ju¿ zapomnianego – odpar³ Vvelz – W dawnych wiekach przychodzi³ tu lud Vartoom i czci³ go. Kap³ani wdychali opary ¶wiêtych przypraw i wydawali przepowiednie przed obrazem twarzy boga. Teraz ¿aden z nich nawet nie odwa¿y siê zbli¿yæ do tego miejsca.
- Nikt ju¿ go nie czci?
- Nawet imiê boga zosta³o zapomniane.
- Je¿eli bogowie w ogóle istniej±, to w³a¶nie oni zapomnieli o Hest – doda³ gorzko Mors – Nie potrzebujemy ich. Przeznaczenie ujmiemy we w³asne rêce.
- ¦wi±tynia znanjest jako nawiedzone miejsce – kontynuowa³ Vvelz – W czasie panowania trzeciego syna Hesta, Derv Szalonego, kap³anów zmasakrowano a ¶wiête palenisko z rozkazu króla zosta³o wygaszone. Mówi siê, ¿e umieraj±cy kap³ani przeklêli liniê Hest oraz, ¿e ich duchy przechadzaj± siê po ¶wi±tyni szukaj±c zemsty.
Catchflea szeroko otworzy³ oczy.
- Naprawdê?
Vvelz rozejrza³ siê w prawo i lewo.
- S³ysza³em ró¿ne rzeczy… widzia³em dziwne b³yski w g³êbszych sanktuariach.
W koñcu tylko wzruszy³ ramionami.
* * * * *
Kiedy ju¿ elfy Ludu B³êkitnego Nieba przywykli do obecno¶ci Catchflea to natychmiast rozeszli siê do swych zwyk³ych zajêæ zupe³nie jakby tu ¿adnych obcych nie by³o. Rozdzielano ¿ywno¶æ, naprawiano poszarpan± odzie¿ z tkanin miedzianych a dru¿yny elfów rozprowadza³y dobra skradzione na powierzchni. Dla Catchflea by³o zarówno zabawne i rozczulaj±ce tak obserwowaæ jak Hestowie wci±gaj± stare, znoszone skórzane buty i dotykaj± starych kapeluszy jakby zrobiono je z jedwabiu i satyny, jak jedz± za pomoc± startych, drewnianych ³y¿ek na drewnianych z drewnianych talerzy i mis jakby to by³a najwspanialsza porcelana.
Prowadzony przez Di An jako przewodnika niewidomego Mors zbli¿y³ siê do podstawy z³amanej kolumny i tam usiad³. Podano mu chleb i drewnian± czarkê z jednego kawa³ka dêbiny. Catchflea otrzyma³ taki sam zestaw wiktua³ów, lecz czarkê mia³ ju¿ typow± dla Hest, cynow±.
- Panie Mors – powiedzia³ ¿uj±c suchy i pozbawiony smaku chleb – co przekona³o ciê do wyprowadzenia tej grupy z jaskiñ. Przecie¿, by³o nie by³o, to w³a¶nie zej¶cie do podziemi umo¿liwi³o Hest przetrwanie.
Mors zagrzmia³.
- To wy³±cznie upór Hestantafalasa skaza³ nas na ¿ycie jak robactwo w mroku. Gdyby okaza³ suwerenowi pos³uszeñstwo i utrzyma³ pokój to ¿adne z tych cierpieñ nigdy by siê nie zdarzy³y.
- Nie by³e¶ kopaczem, tak? Sk±d wziê³a siê u ciebie taka dla nich sympatia?
- Pozwól, ¿e ja mu odpowiem – wtr±ci³ siê Vvelz.
Mors wzi±³ ³yk wody i mrukn±³ na zgodê.
- Muszê sporo cofn±æ w czasie – powiedzia³ Vvelz lekko odchrz±kn±wszy – Kiedy zmara³ Wielki Hest oraz jego szef czarodziei, Vedvedsica, dzieci zajê³y ich miejsca w naturalnym porz±dku rzeczy. Najstarszy syn Hesta zosta³ królem a dzieci Vevedsiki stanowi³y radê magów. Nie minê³o sporo czasu a miêdzy domem królewskim a czarodziejami rozpoczê³a siê ostra rywalizacja. Ka¿da strona uzupe³nia³ si³y rekrutuj±c utalentowane jednostki z prostego ludu. Ci, którzy s³u¿yli rodzinie królewskiej utworzyli Komnatê Broni, gildiê wojowników, natomiast s³udzy czarodziejów utworzyli Komnatê ¦wiat³a. Obmy¶lono system sprawdzania bardzo ma³ych dzieci i okre¶lania do której Komnaty siê nadaj±. Ci, co nie nadawali siê do ¿adnej z dwu Komnat musieli zacz±æ pracê jako kopaczy. O tym zreszt± ju¿ wiecie. Uzyskano ca³kiem sprawn± równowagê i przez ca³e stulecia lud Hest siê rozwija³.
- Niestety, za czasów panowania drugiego syna Wielkiego Hesta, Jaena Budowniczego, sprawy zaczê³y i¶ coraz gorzej. Zbiory znacznie spad³y i kopacze zaczêli g³odowaæ. Wiele kopalni siê zapad³o grzebi±c du¿± liczbê pracowników. Co jednak najdziwniejsze, z czasem rodzi³o coraz to mniej i mniej dzieci. Wiele spo¶ród urodzonych okazywa³o siê bezp³odnych i rzadko tylko do¿ywa³o doros³o¶ci.
Catchflea popatrzy³ na Di An. Dziewczyna siedzia³a obok Morsa a kolana podci±gnê³a a¿ pod brodê. Patrzy³a przed siebie bez mrugniêcia okiem a jej wzrok nie wahn±³ siê nawet gdy Vvelz mówi³ o ja³owych dzieciach.
- Komnata ¦wiat³a oskar¿a³a chciwo¶æ wojowników o spowodowanie nieszczê¶æ – kontynuowa³ Vvelz – Zbyt wiele czasu spêdzali na wydobywaniu ¿elaza i z³ota a za ma³o troski po¶wiêcali uprawom, tak mówiono. Komnata Broni oskar¿a³a czarodziejów. Uwa¿ali, ¿e magowie dostarczaj± zbyt ma³o ¶wiat³a do jaskiñ prze co zbiory s± ma³e i liche.
- Kto mia³ racjê? – spyta³ Catchflea.
- Obie strony – odezwa³ siê nagle Mors.
Poniewa¿ pozosta³ milcz±cy i nic nie dodawa³, Vvelz ci±gn±³ dalej.
- Jaen zmar³ w ataku apopleksji a wtedy jego m³odszy brat, Drev, zosta³ kolejnym królem. Ten z kolei mówi³ g³o¶no o magicznym spisku na ¿ycie zmar³ego brata. Kiedy ju¿ by³ pewien lojalno¶ci wojowników ruszy³ do walki by zniszczyæ Komnatê ¦wiat³a. ¦wi±tynie pozamykano a kap³anów w wiêkszo¶ci zamordowano. Starsi z czarodziejów zostali uwiêzieni i zabici, w³±cznie z córk± Vedvedsiki, Ri Om. Ja by³em wtedy zaledwie uczniem a moja siostra wêdruj±c±.
- Jeste¶ potomkiem Vedvedsiki?
- By³ moim pra-wujem – dumnie oznajmi³ Vvelz – Konflikt wygl±da³ na zakoñczony a ¿o³nierze tryumfowali. Nie zdawali sobie jednak sprawy z ambicji Li El. Jej moc, zw³aszcza jak na niezbyt wyszkolon± dziewczynê, by³a nadzwyczajna. Dokona³a lewitacji maj±c dziesiêæ lat a maj±c czterna¶cie potrafi³a przemoc± czytaæ w my¶lach…
Mors chrz±kn±³ g³o¶no i zastuka³ lask± w pod³ogê. Vvelz zni¿y³ g³os do szeptu.
- Mors nie chce by kopacze poznali moc mojej siostry. Mówi, ¿e to mo¿e podkopaæ ich morale.
- Moje te¿, tak – dr¿±cym g³osem odpar³ Catchflea.
- Li El szybko awansowa³a w przerzedzonych szeregach Komnaty ¦wiat³a – powiedzia³ Vvelz Zwykle zajmowa³o oko³o stulecia nim wêdruj±cy czarodziej siêga³ pierwszego szeregu, jej zajê³o to trzydzie¶ci lat. Wiele lat pó¼niej odkry³em jak tego dokona³a. Li El w tajemnicy wyzywa³a na pojedynki magiczne czarodziejów wy¿szych rang, broni± by³a wy³±cznie magia.
Potrz±sn±³ g³ow±. G³os mu nagle stê¿a³.
- By³a dziewczyn± niezwykle piêkn±. Wiêkszo¶æ pozosta³ych magów to byli mê¿czy¼ni; g³upieli w jej obecno¶ci ze szczêtem. Pokona³a ka¿dego z nich a ich dusze zamknê³a w kryszta³owych kulach.
- B³êkitne kule! – krzykn±³ Catchflea.
Vvelz skin±³ potwierdzaj±co g³ow±. Catchflea przypomnia³ sobie teraz wybuch ¶miechu Karna gdy spyta³ go, czy te kule to lampy. Li El musia³a uznaæ to za doskona³y dowcip; o¶wietliæ zapomniane zak±tki królestwa schwytanymi duszami rywalizuj±cych z ni± magów!
- Nim moja siostra zosta³a Pierwsz± w Komnacie ¦wiat³a to pozosta³o w niej mo¿e z tuzin magów. Wszyscy byli ju¿ starzy i ma³o efektywni – doda³ Vvelz.
- I niczego nie podejrzewa³e¶ gdy tak siê wspina³a na szczyt? – spyta³ zdumiony wró¿bita.
Mors g³o¶no siê roze¶mia³.
- Wiedzia³, stary olbrzymie! Przez d³ugie lata nasz Mistrz Vvelz uwa¿a³, ¿e ambicje siostry wynios± i jego. Pó¼niej jednak zorientowa³ siê, ¿e ona go nie oszczêdzi je¶li tylko uzna go za zagro¿enie dla swych planów. By tylko zachowaæ ca³± szyjê, zacz±³ dzia³aæ jak leñ i s³abeusz. Li El nie uzna³a go za zagro¿enie – bo te¿ i w rzeczywisto¶ci nim nie jest – i pozostawi³a w spokoju.
Na twarzy Vvelza gniew zast±pi³ wyraz smutku. Catchflea szybko siê wtr±ci³ i zacz±³ opisywaæ sw± pozycjê w¶ród Que-Shu i jak siê wybroni³ stosuj±c podobn± do Vvelza metodê. Vvelz wyra¼nie siê rozchmurzy³ us³yszawszy tak± opowie¶æ.
- Widzisz, Mors – powiedzia³ – M±dro¶æ oznacza to samo w Pustym ¦wiecie iw Hest.
Mors tylko parskn±³ pogardliwie. Stary cz³owiek wyczu³ pewien ch³ód w stosunkach miêdzy Vvelzem i Morsem szybko wróci³ do opowie¶ci tego pierwszego.
- Tak wiêc Li El pokona³a swych kolegów, magów. W jaki sposób da³a sobie radê z Drevem i Host?
Vvelz spojrza³ na Morsa, ten jednak odwróci³ twarz w stronê Di An. Wyraz twarzy nie wyra¿a³ niczego. Vvelz wzruszy³ ramionami i kontynuowa³.
- Moja siostra w tym przypadku zaczê³a polegaæ na starych metodach. Przekona³a dowódcê gwardii pa³acowej, ¿e go kocha i przeci±gnê³a na swoj± stronê. On z kolei wyszuka³ niezadowolonych ¿o³nierzy i wci±gn±³ w szeregi konspiracji. Nie by³o to trudne. Pokonawszy Komnatê ¦wiat³a Drev uzna³, ¿e jego tron jest bezpieczny. Kiepsko p³aci³ ¿o³nierzom a wielu z nich wys³a³ do pracy w kopalni, razem z kopaczami. Mia³ nieuleczaln± chorobê – ¿±dzê z³ota.
- Nadszed³ dzieñ gdy Li El i jej dowódca opanowali pa³ac. Rozlano bardzo niewiele krwi. Jeden czy dwu zdezorientowanych gwardzistów stawi³o opór spiskowcom i zosta³o zabitych. Drev uciek³a na wy¿sze piêtra ¶cigany przez Li El i setkê wojowników. Otoczyli go przy oknie audiencyjnym sk±d w³adcy Hest ciskali monety i klejnoty kopaczom w dni ¶wi±teczne. Biedny, chory Drev wrzasn±³ na Li El i zawo³a³ gwardiê by ratowa³a jago ¿ycie. B³aga³ by zostaæ oszczêdzonym – usta Vvelza zacisnê³y siê mocno – Sprawi³o to wielk± przyjemno¶æ Li El. Drev nie mia³ zamiaru nadziaæ siê na miecze gwardzistów ani na czar Li El. Rzuci³ siê przez okno i zgin±³ na stopniach poni¿ej.
W starej ¶wi±tyni zapanowa³a cisza. S³ychaæ by³o tylko poruszenia w tyle jaskini. Lud B³êkitnego Nieba robi³ dalej swoje. Di An wsta³a by przynie¶æ Morsowi jeszcze jedn± czarkê wody. Gdy tylko odesz³a ¶lepy elf powiedzia³.
- Powiedz olbrzymowi wszystko, Vvelz.
Czarodziej wygl±da³ na zak³opotanego i dalej milcza³.
- Powiedz mu! – warkn±³ Mors – B³agam, nie szczêd¼ mi mojej czary winy.
- S±dzê, ¿e ju¿ wiem – miêkko odezwa³ siê Catchflea – By³e¶ dowódc±, który pomaga³ Li El, tak? Kocha³e¶ j±.
- ¦wiêta prawda – gorzko odpar³ Mors.
Di An wróci³a nios±c czarkê.
- Zdradzi³em króla i w³asn± pozycjê dowódcy za jej mi³o¶æ. Moim jedynym osi±gniêciem by³o tylko pogorszenie bytu naszego ludu. A w koñcu i ja równie¿ pozna³em gorzki smak zdrady.
Catchflea zmarszczy³ brwi w zamy¶leniu.
- Teraz to Karn jest jej praw± rêk±. O to chodzi?
Vvelz potwierdzi³ a Catchflea pyta³ dalej.
- Co w tym takiego strasznego?
Mors a¿ zatrz±s³ siê z w¶ciek³o¶ci. Czarka w jego d³oni pêk³a.
- Ro Karn – powiedzia³ – Jest moim synem. Li El to jego matka.
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 8
Z³ote pola
Riverwind szed³ z Goldmoon przez o¶wietlone s³oñcem pole. Jaskrawo bia³e ob³oki przesuwa³y siê po niebie po sam horyzont. Wszêdzie doko³a rozlega³y siê d¼wiêki dzwonków brzêcz±cych na wietrze.
- Jeste¶ szczê¶liwy? – pyta³a Goldmoon z u¶miechem jasnym jak s³oñce dnia.
- Bardzo szczê¶liwy – odpar³ Riverwind.
Widzia³ sw± ukochan±, widzia³ pola zielonych traw, widzia³ b³êkitne niebo. Nie widzia³ prawdy. Ma³a, ciemno w³osa Li El patrzy³a do góry na wysokiego mieszkañca równin.
- Twój powrót sprawi³ mi wiele szczê¶cia – powiedzia³a a w jego oczach nadal wygl±da³a jak Goldmoon – Ju¿ my¶la³am, ¿e nigdy nie wrócisz.
Riverwind przystan±³ i przetar³ d³oni± oczy.
- Ja… ja nie pamiêtam jak siê tu dosta³em. Ani dlaczego wróci³em – nagle odwróci³ siê w stronê Goldmoon – Wiem tylko, ¿e ciê kocham.
- By³y k³opoty – spokojnie stwierdzi³a Li El.
Jej ma³a d³oñ zniknê³a w u¶cisku Riverwinda, lecz i tak uspokajaj±co ¶ciska³a mu rêkê.
- Spiskowcy chcieli mnie obaliæ
Riverwind spochmurnia³.
- Loreman! – warkn±³.
- Tak, w³a¶nie on.
Li El korzysta³a z ka¿dego skrawka informacji jaki mieszkaniec równin bezwiednie dostarcza³.
- Chcia³ mnie zabiæ, ukochany.
Riverwind przyci±gn±³ czarodziejkê do siebie.
- Nikt ciê nie skrzywdzi, nie, dopóki ¿yjê.
Li El siê u¶miechnê³a i przycisnê³a policzek do szerokiej piersi. D¼wiêk uderzeñ serca g³o¶no rozbrzmiewa³ w jej uchu. Poprosi³a by to powtórzy³.
- Nikt ciê nie skrzywdzi póki ¿yjê – powiedzia³ ¿arliwie.
Szli dalej. Wioska Que-Shu ukaza³a siê zaraz za szczytem wzgórza. By³ to tylko mglisty zarys bowiem Li El nie dopracowa³a jeszcze szczegó³ów iluzji. Potrzebowa³a wiêcej z zawarto¶ci pamiêci Riverwinda by swe zaklêcie uczyniæ silnym i wiarygodnym.
- Czy nie powinni¶my wracaæ? - spyta³a.
D³oñ mê¿czyzny powêdrowa³a do pustego boku.
- Straci³em sw± szablê.
Li El dotknê³a tej rêki.
- Mam miecz dla ciebie – powiedzia³a – Du¿o trzeba bêdzie dokonaæ
Obraz siê rozmy³ i Riverwind spostrzeg³, ¿e oto znajduje siê w mrocznym budynku. Pomy¶la³, ¿e to mo¿e byæ Dom Braci – a kiedy tylko obraz Domu ukaza³ siê w jego umy¶le to i iluzja Li El go uzupe³ni³a. Nie zastanawia³ siê, w jaki sposób tak nagle siê tam znalaz³. Riverwind zachowywa³ siê jak ¶pi±cy; wszystkie dziwne zaj¶cia we ¶nie wydawa³y mu siê oczywiste i logiczne.
Goldmoon poda³a mu d³ugi, ciê¿ki miecz wyci±gaj±c go rêkoje¶ci± zwrócon± do mê¿czyzny. Riverwind przyj±³ broñ.
- To nie jest moja szabla – niejasno zda³ sobie z tego sprawê.
- Nie, dzielny Riverwindzie, lecz jest to najwspanialszy miecz jaki mog³am zdobyæ.
By³y to pierwsze s³owa prawdy jakie dzisiaj wyrzek³a Li El. Miecz nale¿a³ ongi¶ do Wielkiego Hesta, dwadzie¶cia stuleci temu. W swoich czasach Hestantafalas uwa¿any by³ przez elfich braci za olbrzyma, wiêc jego miecz by³ rozmiarów prawie wystarczaj±cych dla Riverwinda.
W Domu p³onê³y ¶wiat³a. Riverwind stan±³ przeciwko trzem atakuj±cym a ka¿dy by³ dok³adnie jak jego stary wróg, Hollow-sky. Podnios³ miecz.
- To niemo¿liwe! – krzykn±³ – Jeste¶ martwy… wszyscy trzej jeste¶cie!
- S± z³em! – powiedzia³a ostro Li El – Musisz mnie broniæ!
Trzy obrazy wrogów ruszy³y do ataku. Riverwind star³ siê ze ¶rodkowym, sparowa³ cios a potem ci±³ w lewo i prawo by odgoniæ pozosta³ych. ¦rodkowy Hollow-sky wykrzywi³ twarz w grymasie czystej nienawi¶ci. Krótkim miecze zada³ sztych prosto pier¶ mieszkañca równin. Riverwind odbi³ atak po czym chwyci³ rêkoje¶æ miecza Hest obur±cz i wywin±³ ostrzem m³yñca. Czybek klingi siêgn±³ jednego z Hollow-sky prosto w pier¶. Skrzywiony napastnik g³o¶no skrzekn±³ i porzuci³ miecz. Odtoczy³ siê na bok, lecz i tak zosta³ przebity na wylot. Wróg z lewej zaatakowa³ jako drugi. Ten wygl±da³ na ni¿szego i szczuplejszego od tego Hollow-sky jakiego Riverwind pamiêta³. Czasu na zastanowienie nie by³o, przeciwnik ju¿ zdo³a³ skaleczyæ Riverwinda w policzek. Pop³ynê³a krew a pot zala³ oczy wojownika. Ten Hollow-sky kurczy³ siê dalej a uszy zaczyna³y nabieraæ szpiczastego kszta³tu. Riverwind by³ zdezorientowany. To nie by³ dawno martwy wróg z Que-Shu. Nadal jednak walczy³; jaki¶ straszny przymus kaza³ mu szar¿owaæ na mniejszego przeciwnika i go przewróciæ. Riverwind wzniós³ miecz. Pad³y wojownik podniós³ go³± rêkê w b³agalnym ge¶cie lito¶ci. Riverwind wycofa³ miecz.
- Zabij go! – krzyknê³a Goldmoon – On mnie zabije je¶li tylko bêdzie mia³ szansê!
Riverwind gapi³ siê na ni± lekko og³upia³y. Goldmoon mia³a zawsze siln± wolê, lecz dobrze rozumia³a warto¶æ lito¶ci i przebaczenia, sama je stosowa³a i to szeroko. Jego ukochana nigdy by czego¶ takiego nie powiedzia³a. Riverwind odst±pi³ krok wstecz. Przez mgnienie oka Goldmoon wydawa³a mu siê du¿o mniejsza ni¿ przedtem. A po chwili znowu by³a piêkn± Goldmoon. Z³ota aura j± otoczy³a, siêgnêla do niego i dotknê³a. Wszelkie skrupu³y odp³ynê³y. Goldmoon nigdy nie prosi³aby go o zrobienie czego¶ takiego gdyby nie by³o to w³a¶ciwe. Musi zabiæ by j± chroniæ.
Gdy drugi z Hollow-sky by³ ju¿ martwy to trzeci wykaza³ raczej marne zainteresowanie kontynuowaniem walki. Jego ostrze zd±¿y³o dwukrotnie odbiæ siê od klingi Riverwinda nim go porzuci³ i zacz±³ uciekaæ. Ciê¿ko oddychaj±cy Riverwind spyta³ Goldmoon czy ma go dogoniæ i zabiæ.
- Nie – odpar³a ch³odno – Nie zdo³a mi ju¿ zagroziæ.
Obejrza³a spryskany krwi± Dom.
- Dobrze siê spisa³e¶. Wspania³y z ciebie czepion.
- Co?
- Nic takiego – powiedzia³a Li El – Id¼ odpocz±æ. Pó¼niej znajdziemy resztê spiskowców i ich wymieciemy. Musisz byæ silny, mój dzielny Riverwindzie. Tylko wtedy bêdê bezpieczna.
Podszed³ do niej i chcia³ uj±æ jej d³oñ. Palce mia³ powalane krwi± wiêc unika³a jego dotyku. Twarz Riverwinda wyra¿a³a zak³opotanie gdy popatrzy³ na sw± d³oñ.
- Wybacz – powiedzia³.
Nie mia³ zamiaru zabrudziæ jej bia³ej skóry.
- Nie martw siê – odpar³a Li El, choæ raczej z obrzydzeniem patrzy³a na jego wci±¿ wyci±gniête ramiê.
- Przyjdê do ciebie pó¼niej. Teraz id¼ i odpocznij.
Riverwind b³±ka³ siê chwilê jak otumaniony. Wci±¿ jeszcze w d³oni trzyma³ miecz Hest. Przeszed³ przez kilka z³otych zas³on i dostrzeg³ nisk±, kamienn± kanapê. Takich zas³on ani kanap nie by³o w Domu Braci, lecz wci±¿ nie kwestionowa³ logiki iluzji. Miecz wypad³ mu z d³oni a on, ca³kowicie wyczerpany, dos³ownie pad³ na kamienn± otomanê.
Li El obserwowala z ogromn± satysfakcj± scenê rozgrywaj±c± siê w komnacie z paleniskiem. Riverwind walczy³ i pokona³ trójkê jej najlepszych gwardzistów. Zastosowane iluzjê wymagaæ bêd± pewnych drobnych poprawek, lecz gdy nadejdzie czas rebelii Morsa Riverwind bêdzie istn± kos±.
- Dobrze walczy³, nieprawda¿?
Li El przesta³a bujaæ w ob³okach i ujrza³a Karna przemykaj±cego miêdzy pomnikami dawnych herosów Hest.
- Czemu siê tak ukrywasz? Wyjd¼!
Wyszed³.
- Ten olbrzym to tylko narzêdzie do zmia¿d¿enia Morsa – gorzko stwierdzi³ Karn – Nie by³em do¶æ dobry.
Spojrza³a w stronê z³otych zas³on.
- Tak – powiedzia³a miêkko – Bêdzie doskona³y.
Karn podszed³ do pierwszego z zabitych wojowników.
- Rjen – powiedzia³ – Dobry miecznik. Musia³a¶ pozwoliæ by olbrzym zabi³ ich wszystkich?
- To nie jest gra, Karn.
Przystan±³ przy drugim z zabitych elfów.
- Mesk. Kiedy¶ razem æwiczyli¶my.
Li El potar³a tylko szczup³e d³onie.
- Przestañ byæ takim dzieciakiem – powiedzia³a ostro – Musia³a sprawdziæ moc iluzji jak± rzuci³am na Riverwinda. I to zrobi³am.
Ramiona karna opad³y.
- I co dalej, Wasza Wysoko¶æ?
- gdy tylko barbarzyñca siê obudzi zbierzesz dwie kohorty Host. We¼miesz je i przetrz±¶niesz jaskinie w poszukiwaniu Morsa.
Li El poprawi³a fa³dy szaty i narzuci³a kaptur na ciemne w³osy.
- Ach, i natychmiast odnajdziesz tego ¿o³nierza, który przed chwilk± uciek³. Jak on siê nazywa³?
- Prem. Ma na imiê Prem.
- Tak. Znajdziesz go i zaaresztujesz. Nie chcê by s³u¿yli mi tchórze. Czy to jasne?
- Tak, Wasza Wysoko¶æ.
Li El wysz³a z komnaty. Karn uwa¿nie obserwowa³ jej odej¶cie. Gniew na Riverwinda, który jakoby uzurpowa³ sobie jego miejsce prze boku królowej wygasa³. Pogrzeba³ go g³êboko. Podobnie jak wcze¶niej pogrzeba³ niezliczone rany powsta³e z powodu ambitnej, niepohamowanej królowej Hest. Li El po prostu u¿ywa³a tego obcokrajowca jako narzêdzia do osi±gniêcia w³asnych celów. Kiedy cel zostanie osi±gniêty barbarzyñca stanie siê bezu¿yteczny. Wtedy trzeba bêdzie siê go pozbyæ. To tylko narzêdzie. Karn by³ wci±¿ dowódc± Host. By³ wci±¿ synem Li El. By³ jej wybranym czempionem.
* * * * *
Vvelz otrzyma³ pozwolenie od Morsa na pokazanie Catchflea kolekcji przedmiotów, jakie Lud B³êkitnego Nieba przyniós³ na dó³ z powierzchni. Vvelz wierzy³, ¿e pomiêdzy mnóstwem odpadów znajd± siê te¿ rzeczy u¿yteczne, rzeczy do u¿ycia przeciw Li El. Mia³ nadziejê, ¿e Catchflea zdo³a oddzieliæ ¶mieci i zidentyfikowaæ artefakty z Pustego ¦wiata.
Catchflea i Vvelz poszli w górê schodami pokrytymi dos³ownie lu¼nym gruzem. Doszli do szczeliny w skale stanowi±cej ¶cianê jaskini. By³o to sztucznie wykonane otwarcie: wystaj±ce ska³y zosta³y od³upane tak, by nadal rzucaæ cieñ na ca³y otwór. Vvelz w¶lizgn±³ siê do ¶rodka zachêcaj±c i Catchflea do wej¶cia.
Prostok±tne pomieszczenie jaskini wyciêto w litej skale. B³êkitne kule rozmieszczono jako o¶wietlenie przy ¶cianach. Le¿a³y w wykutych niszach. Catchflea delikatnie po³o¿y³ d³oñ na jednej z kul. B³êkitne ¶wiat³o w jej wnêtrzu zafalowa³o. Starego cz³owieka opanowa³a fala smutku. Kiedy¶ to s³abe ¶wiate³ko by³o ¿ywym, oddychaj±cym Hest. Zastanawia³ siê nawet czy to by³ mê¿czyzna, mo¿e kobieta, dobry, uprzejmy, mo¿e leniwy, a mo¿e brzydki. Czy ¿yje wci±¿ we wnêtrzu tej kuli? Czy pragnie odzyskaæ wolno¶æ czy te¿ ju¿ tylko marzy o uwolnieniu w ¶mieræ?
- Chod¼my dalej – naciska³ Vvelz.
Catchflea zabra³ d³oñ. Na tyle pomieszczenia zrzucono na bez³adny stos mnóstwo ró¿no¶ci. Zobaczy³ Catchflea ca³y zestaw d³ugich ³uków, lecz posiada³y tylko strzêpki ciêciw smêtnie zwieszaj±cych na koñcach.
- To mog³oby byæ bardzo przydatne – powiedzia³ wskazuj±c na ³uki – Gdyby¶cie mieli ciêciwy… no i strza³y, oczywi¶cie.
- Co to s± strza³y? – spyta³ Vvelz.
Catchflea a¿ zamruga³ oczami. Powoli i z u¿yciem ca³ego mnóstwa gestykulacji opisa³ Vvelzowi zasady ³ucznictwa. Czarodziej by³ zachwycony.
- W starych kronikach napisano, ¿e wojownicy mogli zabijaæ wrogów z odleg³o¶ci dwustu kroków, lecz zawsze uwa¿a³em, ¿e ciskaj± oszczepami, czy mo¿e rzucaj± sztyletami! Przyjrza³ siê uwa¿nie ³ukowi ze starego cisu.
- Jak mo¿na by przygotowaæ do nich ciêciwy? – spyta³.
- Có¿, nie jestem ³ucznikiem, lecz wiele razy widzia³em jak mê¿czy¼ni splatali niæ szpagatow± a potem wzmacniali j± pszczelim woskiem.
- Szpagat? Wosk pszczeli?
Catchflea zmarszczy³ brwi. Nie zapowiada³o siê na ³atw± dyskusjê.
- Szpagat to taka niæ upleciona z w³ókien bawe³ny lub lnu.
Vvelz nie mia³ pojêcia o czym mowa. Catchflea kopn±³ porzucone dobra i znalaz³ kawa³ek liny. Pokaza³ to czarodziejowi.
- Szpagat to cienka, mocna lina.
- Mo¿esz zrobiæ ten szpagat z liny? – spyta³ ellf.
- Móg³bym, tak, chocia¿ ¿aden ze mnie rzemie¶lnik.
Przeszli dalej i znale¼li kilka ko³czanów wype³nionych strza³ami. Wiêkszo¶æ piór zd±¿y³a ju¿ dawno zbutwieæ. Catchflea da³ te ko³czany Vvelzowi i dalej grzeba³ w stercie dóbr ze ¶wiata na powierzchni.
Wiêkszo¶æ tego stanowi³y ¶mieci; skórzane buty i pasy tak stare, ¿e ju¿ ca³kiem siê zesch³y i le¿a³y teraz pozwijane, sporo narzêdzi do obróbki drewna, które Hestowie uznali za jak±¶ egzotyczn± broñ.
- Co to jest? – Vvelz podniós³ jakie¶ paskudnie wygl±daj±ce urz±dzenie.
- Uchwyt i ¶wider. To wieci dziury, tak.
- Uff, to koszmarne!
- W drewnie, Mistrzu Vvelz, tylko w drewnie – zapewnia³ Catchflea.
Dotarli do wielkiego zestawu dzbanków i garnków. Catchflea przyklêkn±³ i zacz±³ podnosiæ jedno naczynie po drugim. Przyprawy. Stêch³e orzechy. Drewniane patyki.
- Wasi zwiadowcy napadali chyba wszystkich wêdrowców na Ansalonie ¿eby zebraæ taki zbiór rzeczy – mrukn±³.
- Maj± bardzo ¶cis³e rozkazy – odpar³ Vvelz – Nigdy nie zabieraæ nic du¿ego ani niczego, co jest wysoko cenione w ¶wiecie na powierzchni. Wystarczy ju¿ z³ota i klejnotów w Hest.
Stary cz³owiek znalaz³ dzbanek pe³en kasztanowców. By³y wysuszone tak mocno, ¿e ³upiny same pospada³y. Wybra³ jeden orzech i zjad³. By³ tak smaczny, ¿e nabra³ pe³n± gar¶æ i zacz±³ przesypywaæ z garnka do dzbanka i z powrotem.
- Powiedz mi, Mistrzu Vvelz, kim jest Di An? Wygl±da, ¿e jest bardzo bliska Morsowi.
- To tylko dziewczyna kopaczy, ja³owe dziecko. Jest ca³kiem sprawna je¶li chodzi o podró¿e w tunelach i kradzie¿e drobnostek. Je¶li chodzi o uczucia Morsa, chyba chodzi o to, ¿e znaj± siê od bardzo dawna. Kr±¿± plotki, ¿e to Di An pierwsza znalaz³a Morsa gdy po o¶lepieniu zosta³ wygnany z Vartoom. Troszczy³a siê o niego póki nie odzyska³ si³.
Catchflea wyplu³ gar¶æ ³upin.
- A ty, kiedy do³±czy³e¶ do Morsa?
Vvelz wpakowa³ palec do kubka z mielonym piprzem. Popróbowa³ proszku i zacz±³ g³o¶no kaszleæ.
- Trucizna! – sapn±³.
- Nie. Pieprz.
Catchflea wzi±³ szczyptê do ust. Pali³o, lecz niezbyt mocno.
- U¿ywamy tego do przyprawiania potraw.
Oczy Vvelza wyra¼nie ³zawi³y.
- Mieszkañcy Pustego ¦wiata musz± mieæ ¿o³±dki z ¿elaza!
Catchflea prze¿yu³ i prze³kn±³ ostatnie kasztany.
- Mistrzu Vvelz, mo¿esz mi powiedzieæ, jak dosz³o do tego, ¿e wybra³e¶ dzia³anie wbrew swej siostrze?
- A-a-a-psik – kichn±³ Vvelz i otar³ nos – Czy to ma znaczenie? Nie do¶æ, ¿e ryzykujê w³asnym ¿yciem pomagaj±c Morsowi i jego sprawie?
- Ma znaczenie, tak. Przysz³o mi na my¶l, ¿e gdyby Li El zechcia³a mieæ szpiega w otoczeniu Morsa stanowi³by¶ doskona³y wybór – skrzy¿owa³ ramiona na piersi i doda³ – szpiega, a mo¿e i zabójcê.
Vvelz odwróci³ lew± d³oñ nadgarstkiem do góry. Oczy mu siê rozszerzy³y gdy rzuci³ krótkie, stare zaklêcie. Catchflea szybko odst±pi³ o krok. Na odwróconej d³oni czarodzieja zap³onê³a iskierka. Po chwili uros³a do niewielkiego p³omienia.
- Chcesz wiedzieæ, prawda? Czy zdo³asz zrozumieæ gdy ci odpowiem? Spêdzi³em ¿ycie pod butem pozbawionej serca, ambitnej siostry. Siostry, która zawsze postrzega³a mnie raczej jako s³ugê ni¿ krewnego – vvelz mówi³ spokojnie i cicho – Zniszczy³a dobrych i m±drych magów, których jedynym b³êdem by³o to, ¿e nie zdawali sobie sprawy z mocy przeciwnika. Rozkocha³a w sobie dzielnego wojownika, urodzi³a mu syna i wychowa³a go w nienawi¶ci do ojca. Jej najwiêkszym osi±gniêciem by³o u¿ycie Karna do zdrady Morsa. Kopaczom da³a ca³e pó³ dnia wypoczynku, by uczestniczyli w ceremonii, jak± przygotowa³a do o¶lepienia Morsa. Ten dzieñ by³… ta ceremonia…
S³owa zawiod³y Vvelza. ¦cisn±³ w d³oni p³omieñ. Iskry i krople ognia rozproszy³y siê po posadzce.
- Wstyd mi, gdy nazywa mnie bratem. Ujrzê jeszcze koniec Li El, i bez znaczenia po czyjej wtedy bêdê musia³ byæ stronie.
Obaj mê¿czy¼ni zamilkli. Vvelz zaton±³ w mrocznych rozmy¶laniach na temat swej siostry natomiast Catchflea, nieco zak³opotany tragiczn± opowie¶ci±, gapi³ siê nad ramieniem elfa na dzbanki i garnki. Mnóstwo dzbanków z…
- Pieprz! – krzykn±³ Catchflea.
- Co? – powiedzia³ Vvelz – Co¶ ci siê sta³o?
Stary wró¿bita dobieg³ do Vvelza.
- Nie! Nie, pieprz jest rozwi±zaniem problemu!
Catchflea zatoczy³ pó³okr±g ramieniem.
- Tu musi byæ z piêædziesi±t funtów pieprzy – powiedzia³ – Je¶li wszyscy w Hest s± nañ tak czuli jak ty…
Wyraz twarzy Vvelza nagle poja¶nia³.
- Zaczynam rozumieæ! Chcesz wpakowaæ pieprz do jad³a wojowników?
- Nie, lepiej! Cisn±æ im w twarze! To ich porazi kichaniem i p³aczem a wtedy twoi Ludzie B³êkitnego Nieba z ³atwo¶ci± ich rozbroj±. W ten sam sposób mo¿na te¿ ocaliæ Riverwinda, tak.
- A dlaczego nasi ludzie nie bêd± kichaæ? – spytal Vvelz.
Stary mê¿czyzna zamar³. Entuzjazm widoczny dot±d na twarzy zmieni³ siê w konsternacjê. Nagle twarz mu znowu poja¶nia³a.
- No jak, daæ im chustki na twarz! – zawo³a³ – To zadzia³a! Powiedzmy o tym Morsowi, i to ju¿!
Mors jednak zachwytu nie wyra¿a³.
- Wola³bym, ¿eby¶ jako¶ ponaprawia³ te, no, ³uki co je znalaz³e¶ – rzek³ z rozdra¿nieniem – Wola³bym raczej uderzyæ Host z daleka ni¿ podchodziæ niewyszkolonymi wojownikami na tyle blisko, by cisn±æ kurz w twarze.
- Mistrzu Mors, nawet gdybym zdo³a³ naprawiæ wszystkie ³uki to by³oby za ma³o by poradziæ sobie z ca³ym Host. £ucznictwo nie jest sztuk± ³atw± do wyæwiczenia, wymaga wiele praktyki, tak.
- Ile tej praktyki? – spyta³ Mors.
-W¶ród Que-Shu ch³opców zaczyna siê uczyæ niewiele pó¼niej, ni¿ gdy zaczn± chodziæ. Dopiero do¶wiadczenie ca³ego ¿ycia czyni z nich niechybnych ³uczników.
- Moi ludzie musz± tylko uderzyæ w niezbyt oddalone cele – upiera³ siê Mors.
Vvelz siê wtr±ci³ w rozmowê.
- Chyba mam sposób, by urzeczywistniæ oba plany. Luki spowoduj± upadek ducha wojowników Host a pieprz zmusi ich do ucieczki.
- Nie podoba mi siê to – warkn±³ Mors – Prawdziwy wojownik nie walczy przez rzucanie kurzem w oczy wroga. To nie jest honorowe.
- A jest honorowe o¶lepiæ dowódcê wojowników i wygnaæ go z miasta jak bezwarto¶ciowego ¿ebraka? – powiedzia³ Vvelz wytr±caj±c laskê z d³oni Morsa.
Niewidowmy elf zerwa³ siê na równe nogi.
- Ty tchórzliwy b³a¼nie! Mogê byæ ¶lepy a i tak z³amiê ci kark jedn± rêk±…
S³uchaj±ca k³ótni w ciszy Di An poci±gnê³a Morsa za nogawice i powiedzia³a.
- Dobry Mors, nie rañ go. Mistrz Vvelz stara siê tylko dobrze radziæ.
Podnios³a laskê Morsa i wcisnê³a mu j± w d³onie. Szorstka d³oñ wojownika chwycila ma³± rêkê dziewczyny. Mors siê uspokoi³.
- O co ci chodzi?
Di An popatrzy³a na Vvelza a ten siê odezwa³.
- Nie jeste¶ winien Li El ¿adne honorowej walki. Bo to w³a¶nie z ni± walczysz. Host jest tylko jej narzêdziem.
Pokryte szramami oczodo³y zwróci³y siê w stronê d¼wiêku g³osu Vvelza.
- A Karn? Co jemu jestem winien? Piek±cy proszek? Strza³ki lec±ce z odleg³o¶ci dwustu kroków?
- Mo¿esz mu przebaczyæ – cicho odezwa³ siê Catchflea – S³u¿y³ Li El przez te wszystkie lata, a to ju¿ wystarczaj±ca kara sama w sobie.
- To by³ jego wybór – powiedzia³ Mors siadaj±c na posadzce – Przynie¶cie te ³uki i pieprz z kryjówki. Bêdziemy biczowaæ Li El kwiatami je¶li taka bêdzie potrzeba. A je¶li chodzi o mego syna; je¿eli pójdzie z nami do ¶wiata b³êkitnego nieba i s³onecznego ¶wiat³a, to sprobujê mu wybaczyæ.
- A je¶li nie pójdzie? – spyta³ Vvelz.
- To spocznie w grobie obok w³asnej matki.
* * * * *
Dwie kohorty, prawie tysi±c wojowników, tupalo w nierównych szykach po posadce wielkiej jaskini. Karn podzieli³ je na cztery oddzia³y które nazwa³ odpowiednio: Diament, Rubin, szmaragd i Granat. Sam dowodzi³ Rubinem w sk³ad którego wchodzi³, wci±¿ pod wp³ywem iluzji Li El, Riverwind. My¶la³, ze tropi Loremana i Hollow-sky po tym, jak zaatakowali Goldmoon.
- Nigdy jeszcze nie by³em w tych górach – powiedzia³ Riverwind.
Pole pszenicy przez które przechodzili by³o wysokie i przerzedzone. Wiatr by³ raczej w Hest czym¶ niezwyk³ym, lecz lekka bryza przewiewa³a liche ¼d¼b³a zbó¿.
- Nikczemnicy od lat siê przed nami ukrywaj± – powiedzia³ Karn spogl±daj±c niepewnie na mieszkañca równin.
Rozmowa z zaczarowanym olbrzymem przypomina³a gadanie do lunatyka we ¶nie. Karn nie by³ pewien co takiego widzi obcokrajowiec Anie te¿ w jakim jest w tej chwili stanie. Wstyd go pali³ gdzie¶ g³êboko w sercu z powodu zatrudniania przero¶niêtego chama. Karn wierzy³, ¿e jest wystarczaj±co dobry do zmia¿d¿enia rebelii; nie potrzebowa³ towarzystwa oszo³omionego olbrzyma.
Riverwind czu³ wirowanie wiatru i wyczuwa³ wyra¼ny zapach dymu, zawsze obecny w powietrzu. A mimo to widzia³ tylko ojczyste równiny pod z³otym s³oñcem. Serce bi³o mu jak oszala³e. Goldmoon bêdzie bezpieczna tylko je¶li dopadnie i zabije z³ych ludzi, którzy chc± widzieæ j± martw±. D³ugie nogi Riverwinda szybko po³yka³y odleg³o¶ci a jego eskorta musia³a nie¼le podkrêciæ tempo by za nim nad±¿yæ. Wyci±gnêli siê zreszt± w d³ug± liniê.
- Zwolnij – zawo³a³ poirytowany Karn – Piekielny olbrzym … doda³ po cichu.
Riverwind nie tylko zwolni³. Zatrzyma³ siê. Bystry wzrok pozwoli³ mu dostrzec b³ysk stali na zboczu wzgórza naprzeciw.
- Tam – powiedzia³ wyci±gaj±c ramiê.
- Co? – spyta³ Karn os³aniaj±c oczy przed spi¿owym s³oñcem.
- Kto¶ tam jest. Niesie miecz. To musz± byæ oni – powiedzia³ Riverwind.
Puls mu ostro przyspieszy³. Karn widzia³ nie iluzjê góry, lecz opuszczon± ¶wi±tynie w której przodkowie dawno temu odbywali ceremonie religijne.
- Mylisz siê. Tam ju¿ sprawdzali¶my. Kopacze musieli rozproszyæ siê w ma³ych grupach po ca³ej jaskini.
- S± tam – upiera³ siê Riverwind.
Ruszy³ ostro przed siebie, nie móg³ traciæ nadziei.
- Stój! Czekaj! To rozkaz! – wrzasn±³ Karn.
Riverwind zwolni³. Goldmoon powiedzia³a, ¿eby s³ucha³ rozkazów tego ma³ego mê¿czyzny. Karn podbieg³.
- Pamiêtaj! Masz robiæ, co ci ka¿ê! – powiedzia³ szorstko.
- Ta… góra jest zapaskudzona z³ymi duchami. Nasza zdobycz nie mo¿e siê tam ukrywaæ.
- Dlaczego nie? Gdybym ja chcia³ siê ukryæ, to poszed³bym tam gdzie wed³ug plotek s± z³e duchy. Duchy zawsze trzymaj± go¶ci z daleka.
- Pozostali ¿o³nierze ju¿ do nich dotarli i przys³uchiwali siê z wyra¼nym zainteresowaniem. S³owa olbrzyma brzmia³y sensownie.
- Goldmoon kaza³a przeszukaæ tunele wschodniej ¶ciany… to znaczy, górskiego ³añcucha. Ca³a armia rebeliantów mo¿e siê tam ukrywaæ.
To by³y rozkazy Li El. Poza tym, rozumowal Karn, nikt przy zdrowych zmys³ach nie o¶mieli³by siê ukrywaæ w prastarej ¶wi±tyni. Riverwind nie ruszy³ w stronê ¶wi±tyni, nawet siê tam nie obróci³. Ca³a reszta oddzia³u Rubin z opuszczonymi ramionami stanê³a za plecami mieszkañca równin.
- Wróg jest tam.
Podniósl d³ugie ramiê i wskaza³ odleg³± ¶wi±tyniê. Karn mia³ ju¿ do¶æ arogancji obcokrajowca.
- Formowaæ szyk marszowy! – rykn±l.
Kl±³ ¿o³nierzy Hest a¿ wreszcie uformowali dwie, równoleg³e linie.
- A teraz staæ tam a¿ powiem, ¿e macie siê ruszyæ! – odwróci³ siê do Riverwinda - Bêdziesz wykonywa³ moje rozkazy bez gadania, jasne? Jej Wysoko¶æ… Goldmoon… oczekuje, ¿e oka¿esz pos³uszeñstwo.
Riverwind spojrza³ na mê¿czyznê z góry.
- Tak, Kapitanie.
Oddzia³ Rubin ruszy³ w stronê po³udniowej ¶ciany. Riverwind powolnym krokiem mija³ kolumnê wci±¿ jeszcze patrz±c na opuszczon± ¶wi±tyniê, która dla niego by³a zwyk³± gór±. Widzia³ tam przecie¿ b³ysk stali. Naprawdê widzia³.
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 9
Stracone Diamenty
Wiele godzin pó¼niej Karn, Riverwind i ca³y Oddzia³ Rubin dotarli do po³udniowej ¶ciany. Tak jak powiedzia³ Karn, w istocie ¶ciana jaskini by³a podziurawiona tunelami i grotami w wiêkszo¶ci wyrytymi w wapieniu przez wczesnych Hest i u¿ywanymi jako mieszkania. ¯o³nierze szli dwójkami i trójkami, przedzierali siê przez sterty gruzu zebranego u wej¶æ do jaskiñ i szukali oznak aktualnego zamieszkania. Nie znale¼li niczego.
- Mog± byæ gdzie¶ g³êbiej w tej ¶cianie – mrukn±³ Karn.
Jeden z podw³adnych odpar³ nie¶mia³o, ¿e to raczej ma³o prawdopodobne.
- Oh, a to czemu? – spyta³ karn.
Ub³ocony Hest przest±pi³ z nogi na nogê i odpar³.
- Woda wycieka ze ¶cian, kapitanie. W wiêkszo¶ci grot jest co najmniej stopa wody zebrana na dnie. Nic tam ju¿ wiêcej nie ma poza b³otem i potrzaskanymi garnkami.
Karn usiad³ na okr±g³ym g³azie.
- Có¿, szukajcie dalej. Te kanalie najpewniej skry³y siê w ostatnim miejscu jakie mo¿na by przeszukiwaæ.
Zmêczony ¿o³nierz zasalutowa³ i wróci³ do poszukiwañ.
- Te¿ mam i¶æ? – spyta³ Riverwind.
- Nie, nie chcia³by¶ uwiêzn±æ w jakim¶ ciasnym przej¶ciu – odpar³ nieobecnym tonem Karn – Te dziury nie zosta³y wyr±bane dla olbrzymów.
Przez ca³y dzieñ Karn otrzymywa³ wie¶ci od Li El. Z pozosta³ych oddzia³ów biegacze te¿ przynosili nowiny. Podczas gdy jego oddzia³ przetrz±sa³ groty po³udniowej ¶ciany biegacze z oddzia³u Szmaragd i Oddzia³u Granat donie¶li, ¿e w dystrykcie kopalni nie natrafiono na rebeliantów B³êkitnego Nieba. Karn poskroba³ siê po zapadniêtym policzku i rozwa¿a³ co te¿ ma teraz robiæ. Wielki plan królowej nie przyniós³ jak dot±d wielu owoców.
- Je¿eli Diament nie znajdzie ¶ladu wroga w ogrodach to wracamy do Vartoom – powiedzia³ Karn – jej Wysoko¶æ bêdzie musia³a u¿yæ swej Sztuki by znale¼æ wiêcej ich ¶ladów.
Czekali na biegacza z Oddzia³u Diament. Nikt nie przyby³. Riverwind sta³ nieco z boku z umys³em opanowanym przez wizjê, jak± królowa zes³a³a mu w umy¶le. Li El u¿y³a wszystkich emocji, jakie odczuwa³: mi³o¶æ do Goldmoon, strach i brak wiary w Loremana i Arrowthorna, poczucie winy spowodowane ¶mierci± Hollow-sky. W g³owie mu siê krêci³o gdy tak prze¿ywa³ te sprawy znowu, i jeszcze raz. Pozornie wygl±da³ na spokojnego, nawet na ospa³ego. Li El upar³a siê by dopasowano mu wszelkie czê¶ci pancerza samego Hest, jakie tylko mog³y nañ pasowaæ. Nagolenniki i na³okietniki przypasano mu do koñczyn. Kolczuga chroni³a kark a otwarty he³m okrywa³ g³owê. By³ to osobisty he³m Hesta, lecz na Riverwindzie wygl±da³ jak czapeczka.
Mieszkaniec równin têskni³ za widokiem Goldmoon. Wszêdzie czai³o siê zagro¿enie. Loreman i jego ludzie mogli nadej¶æ uzbrojeni, nie w szable i miecze, lecz kamienie. Heretyków siê kamieniuje. Heretyków takich jak Riverwind i jego ukochana.
Karn bezmy¶lnie prze¿uwa³ suchara. Jego wojska powoli wy³ania³y siê na równinê po sprawdzeniu ka¿dej brudnej dziury w ¶cianie. Po chwili dwustu piêædziesiêciu wojowników przeciska³o siê miêdzy omsza³ymi g³azami.
Vartoom by³o tylko jasno b³êkitnym cieniem w chmurach wszechobecnego dymu. Karn spojrza³ z ukosa na obrze¿a miasta. Czy ma daæ rozkaz do powrotu? Czy ma stan±æ przed Li El z pustymi rêkami? To jej siê nie spodoba. A mo¿e zdo³a zrzuciæ winê na olbrzyma…
Jakie¶ zamieszanie wyrwa³o Karna z zamyslenia i nawet obudzi³o Riverwinda. Dwójka Hest nios³a bezw³adne cia³o w stronê kêpy mchu. Karn skoczy³ na równe nogi. Rivertwind tu¿ za nim.
- Co to jest? – spyta³ ospale.
- Odejd¼, zas³aniasz ¶wiat³o – warkn±³ Karn.
Rozlu¼ni³ wi±zanie pod he³mem wojownika i go zdj±l. Twarz rannego Hest by³a czerwona i opuchniêta, zw³aszcza oczy i usta. Po znakach na napier¶niku karn go rozpoznal. By³ z Oddzia³u Diaent.
- Co siê sta³o! – naciska³ Karn.
- Zasadzka – odpal ¿o³nierz poranionymi ustami – Nasz kapitan… zabity. Dusz±ca mg³a rozpylona na oddzia³. Nic nie widzimy. Wojownicy… dusz± siê, kichaj±. Oddzia³… wybity – wysapa³.
Karn a¿ przysiad³ na udach.
- Wybity? Wybity?
Chwyci³ rannego za ramiona i podniós³ go.
- Wybity! – wrzasn±³ w twarz rannego elfa.
- Kapitanie, spójrz! – zawo³a³ inny ¿o³nierz.
Wskaza³ na zranione plecy ¿o³nierza Diamentu. P³yta lekkiego pancerza by³a przedziurawiona. Ranny krwawi³ obficie. Cokolwiek zrobi³o t± dziurê teraz stercza³o z rany.
- Na nasz± pani± – rzek³a Karn – Có¿ to jest, w imiê Hesta?
- Strza³a – powiedzia³ Riverwind – Z³amana.
Wojownik popatrzy³ na Riverwinda a na twarzy mia³ wyraz kompletnego zdumienia.
- Co to jest strza³a? – pyta³ Kern desperacko.
Riverwind popatrzy³ zdumiony, lecz zdo³a³ jako¶ wyja¶niæ co to jest strza³a i jak zosta³a wystrzelona.
- Czy rebelianci maj± tak± broñ? – spyta³ jeden z ¿o³nierzy Karna
Kolejny powtórzy³ pytanie i wskaza³ na konsekwencje. Karn opu¶ci³ rannego wojownika i skoczy³ na równe nogi.
- Nie mogê walczyæ z wrogiem, który ciska w nas strza³ami na wielk± odleg³o¶æ! Jej Wysoko¶æ musi byæ natychmiast powiadomiona! Trêbacz… gdzie jest ten cholerny trêbacz? Tr±biæ na zbiórkê. Odwo³aj Granat i Szmaragd do nas.
Smuk³y, m³ody elf wspi±³ siê na szczyt potê¿nego g³azu i przy³o¿y³ do ust ustnik kornetu. ¦wiergotliwe nuty rozleg³y siê echem po jaskini. Po kilku chwilach rogi dwóch oddzia³ów odpowiedzia³y.
Riverwind przyklêkn±³ przy zapomnianym, rannym wojowniku. By³ martwy. Mieszkaniec równin zamkn±³ oczy elfa co pobrudzi³o mu palce czarnym proszkiem. Dotkn±³ jêzykiem d³oni ¿eby oczy¶ciæ palec. Jêzyk zapiek³ ostro. Pieprz. Zmarszczy³ br±zowe brwi. To przecie¿ nie ma sensu.
- Ty! – powiedzia³ Karn poklepuj±c Riverwinda w ramiê – Podnie¶ go i nie¶.
Riverwind zgarn±³ martwego z ³atwo¶ci±. Reszta Rubinów, niepewna i zalêknione, zbiera³a siê woko³o. Karn grzmi±cym g³osem nakaza³ formacjê marszow± i ruszyli prosto w kierunku Vartoom. Nie uszli nawet dwóch mil gdy ukaza³ im siê Oddzia³ Szmaragd. Nadchodzili przez zagajnik kar³owatych jab³oni. Wojownicy potykali siê w biegu. Niektórzy utracili broñ. Wielu zas³ania³o d³oñmi twarze i g³o¶no jêcza³o.
Karn zatrzyma³ swój oddzia³. Kapral ze Szmaragdów dobieg³ do niego i upad³ na ziemiê u stóp Karna.
- Kapitanie – wydysza³ elf – Muszê donie¶æ, ¿e Oddzia³ Szmaragd osta³ rozgromiony!
Krew nap³ynê³a do twarzy Karna.
- Rozgromiony przez kogo! – wrzasn±³.
- Panie… Kapitanie… nosili znaki Oddzia³u Diament!
- To niemo¿liwe. Diament zosta³ zaatakowany i pokonany parê godzin temu – powiedzia³ Karn.
- By³y ich ca³e setki – zawo³a³ elf – Czê¶æ z nich to kopacze. Inni nosili pancerze wojowników i mieli miecze. I… tam by³ wóz…
- Wóz? Co za wóz?
- Tak, panie. By³ pchany przez kopaczy nosz±cych maski na twarzach. Z rury na wozie wylatywa³ dym, ten dym o¶lepia³, zmusza³ do p³aczu i kichania.
Karn wyci±gn±³ miecz i przyjrza³ siê ogrodom.
- jak dawno to by³o?
- Nie bardzo, kapitanie. Godzina, a mo¿e i mniej.
Riverwind po³o¿y³ na posadzce zabitego wojownika i podszed³ do Karna. S³ysza³ rozmowê z elfem.
- Czy nie powinni¶my ¶cigaæ tych ludzi Loremana? – spytal.
- ¦cigaæ? – Karn szybko straci³ tê reszte opanowania jak± przed chwilk± posiada³ – Musimy przygotowaæ siê do obrony!
- Nie zaatakuj± nas. Nie tutaj – rzek³a mieszkaniec równin.
- A to sk±d niby wiesz?
Ca³ym cia³em Karna wstrz±sa³y drgawki z gniewu. Twarz mia³ prawie purpurow±.
- Zaskoczyli dwa oddzia³y wojowników. Nie zaatakuj± w pe³ni ostrze¿onego ju¿ oddzia³u na otwartej przestrzenie – powiedzia³ Riverwind – Loreman raczej ominie nas cichaczem i pójdzie prosto do wioski.
Ta my¶l uderzy³a z si³± pioruna.
- Goldmoon! Bêdziemy jej potrzebni!
- O czyn ty bredzisz? Vartoom jest wci±¿ bronione przez Host.
Karn zaczerpn±³ parê g³êbokich wdechów. Dr¿enie koñczy³ usta³o a i kolor twarzy wróci³ do normy.
- Zdecydowa³em, co mam robiæ. Wojownicy Szmaragdy mog± do nas do³±czyæ. Pójdziemy brzegiem ogrodów i spróbujemy nawi±zaæ kontakt z Oddzia³em Granat.
- A wtedy? – spyta³ kapral ze Szmaragdu wci±¿ jeszcze ciê¿ko dysz±c.
- Wtedy… wtedy rozwa¿ê, co dalej – sztywno odpar³ Karn.
Oko³o setki ¿o³nierzy z Oddzia³u Szmaragd wst±pi³o w szeregi wojsk Karna. Hestowie maszerowali naprzód. Ogrody zostawiali po lewej stronie natomiast miasto po prawej. Strach skazi³ szeregi, strach narastaj±cy wraz z opowie¶ciami ¿o³nierzy Szmaragdu, którzy gadali dp braci z Rubinu.
- Dusz±ca chmura!
- Oszczepy jak deszcz z nieba…
- Setki uzbrojonych kopaczy, i wcale siê nas nie bali!
To chyba najbardziej przera¿a³o wojowników, bardziej ni¿ cokolwiek innego.
* * * * *
Catchflea przygl±da³ siê masie jeñców wziêtych przez wojowników B³êkitnego Nieba w dwóch, pierwszych atakach. Prawie trzystu wojowników klêcza³o w ciasnym krêgu, odartych z pancerzy i pozbawionych broni, pilnowanych przez u¶miechniêtych krzywo kopaczy. Pieprzowa mg³a okaza³a siê sukcesem dalece przewy¿szaj±cym marzenia starego wró¿bity. Dwójka kopaczy; jeden z nich to by³y m³ynarz a drugi to mistrz budowy ku¼ni, wypracowali urz±dzenie podobne do wielkiego brzucha, które rozpyla³o pieprz w kierunku wrogów. Umieszczona na wozie machina zapewni³a im pierwsze zwyciêstwa.
Niestety ³uki okaza³y siê sukcesem du¿o mniejszym. Uczniowie ³ucznictwa z B³êkitnego nieba trafili wielu z ¿o³nierzy Diamentu pierwszym strza³em, lecz nim walka dobieg³a koñca wszystkie ³uki, poza jednym, zosta³y po³amane. W podnieceniu u¿yli warto¶ciowej broni jak maczug, którymi walili w pancerze wroga. Skutkiem tego ³uki posz³y w drzazgi.
Mors by³ pe³en optymizmu. Di An przyprowadzi³a go do miejsca, w którym trzymano wojowników. Vvelz w ciszy szed³ za niewidomym elfem.
- I jak wygl±daj±? – pyta³ Mors.
- P³acz± - odpar³ Catchflea – Ze wsypu i z powodu pieprzu w oczach, tak.
- Dowiod³e¶ ile¶ wart, stary olbrzymie – powiedzia³ Mors klepi±c Catchflea w plecy – Tylko pomy¶l, czego dokonamy w przysz³o¶ci.
D¼wiêk tych s³ów bynajmniej siê Catchflea nie spodoba³. Widok poczerwienia³ych na twarzach, p³acz±cych wojowników by³ po prostu smutny. A polegli po obu stronach go wrêcz prze¶ladowali. Z Ludem B³êkitnego Nieba by³ dopiero od piêciu dni. Jaki bêdzie prawdziwy rezultat wsparcia jakiego udziela³ Morsowi? Pomy¶la³ o Riverwindzie i zacz±³ zastanawiaæ siê, gdzie te¿ mo¿e przebywaæ wysoki mê¿czyzna. Vvelz te¿ nie by³ szczê¶liwy. By³ dotychczas g³ównym doradc± Morsa natomiast teraz zosta³ nagle odsuniêty a jego miejsce zaj±³ Catchflea. Mors zacz±³ wypytywaæ starego w sprawach innych ni¿ tylko dotycz±cych ¶wiata na powierzchni – dla przyk³adu; jak zarz±dzaæ Vartoom po usuniêciu Li El. Catchflea stra³ siê unikn±æ takiego tematu, zw³aszcza wobec faktu, ¿e Li El by³a daleka od odsuniêcia. Mors naciska³ wypytuj±c o polityczny system Que-Shu. Catchflea opisa³ mu metodê jego ludu na wybór kolejnego wodza.
- Dziwna doktryna – stwierdzi³ Mors – Mogê zrozumieæ wybieranie odwa¿nego i m±drego wojownika by was prowadzi³. Ale ten o¿enek z córk± poprzedniego wodza? Co to ma wspólnego ze znalezieniem silnego przywódcy?
- Wierzymy, ¿e jest rzecz± wa¿n± by wódz by³ blisko naszych bogów – odpar³ Catchflea – Córka naszego wodza jest przywódc± duchowym ludu – jest kap³ank±.
- Czy wasza kap³anka jest bieg³a w magii? – spyta³ Vvelz.
- Prawie nigdy.
Jasne oczy czarodzieja a¿ siê rozszerzy³y ze zdumienia.
- Nie?
- Que-Shu nie maj± za wiele do czynienia ze sztukami magicznymi, mo¿e tylko trchê uzdrawiania i komunikacji z duszami naszych przodków.
Vvelz wygl±da³ na pogr±¿onego w g³êbokich rozwa¿aniach.
- Wed³ug waszych zasad najlepsze, co mo¿e zrobiæ Mors gdy ju¿ pokonamy Host to o¿eniæ siê z Li El i rz±dziæ wraz z ni±.
Niewidomy wojownik poruszy³ siê z niezwyk³± szybko¶ci±. Koniec laski wbi³ Vvelzowi w brzuch. Smuk³y czarodziej zgi±³ siê wpó³ z bólu i zaskoczenia.
- Dlaczego… uderzy³e¶? – warkn±³ Vvelz.
- Nie powiniene¶ nawet takich rozwa¿añ wspominaæ – sztywno warkn±³ Mors – I dziêkuj przeznaczeniu, ¿e nie mia³em miecza w rêku.
Vvelz odst±pi³ wstecz rzucaj±c jadowite spojrzenie na Morsa. Powoli siê wyprostowa³ i potar³ obola³y brzuch. Catchflea chcia³ mu pomóc, lecz ten odtr±ci³ zimno pomocn± d³oñ. Powietrze woko³o a¿ zgêstnia³o od napiêcia. Catchflea zastanawia³ siê, co tu siê jeszcze zdarzy.
W tak± scenê, g³ow± naprzód, wpad³ biegn±cy kopacz, potkn±³ siê o kamieñ i pad³ u stóp Morsa. Cachflea z³apa³ go za ko³nierz czarnej, miedzianej koszuli i postawi³ na nogi.
To by³a Di An.
- Wojownicy nadci±gaj±! – krzyknê³a.
Mors a¿ podskoczy³.
- Gdzie, ilu ich jest?
- Bardzo wielu, wiêcej ni¿ Dot± pokonali¶my – powiedzia³a dziewczyna wyci±gaj±c ramiê wstecz – Id± stamt±d.
Mors jej gestu nie widzia³, lecz wykrzywi³ twarz. Stoj±c sporo poza zasiêgiem laski ¶lepca Vvelz osmieli³ siê odezwaæ.
- Karn nie post±pi³ tak, jak siê spodziewa³e¶. Nie wycofa³ siê do miasta.
- Nie, kto¶ mu usztywni³ krêgos³up – mrukn±³ ponuro Mors.
- Drugi olbrzym z nim idzie – doda³a Di An.
- - Riverwind z nim jest? – spyta³ Catchflea.
Di An popatrzy³a na starego i skinê³a g³ow±.
- Nigdy nie pomóg³by Li El z w³asnej woli – upiera³ siê wró¿bita – Musi byæ pod dzia³aniem jakiego¶ zaklêcia.
- Wa¿ne jest tylko to, ¿e jest z nimi – odpar³ Mors – Je¿eli walczy dla Li El to musi zgin±æ jak ka¿dy inny wojownik Host.
- Nie!
- Nie mam czasu na k³ótnie; bitwa nadchodzi.
- Je¿eli chcesz mojej pomocy to lepiej zagwarantuj mi ten przywilej – rzek³ Catchflea – Riverwind jest moim przyjacielem, nie wolno go raniæ.
- Chcesz mi siê sprzeciwiæ? – Mors podpar³ siê piê¶ciami pod boki.
Catchflea wzrokiem zmierzy³ odleg³o¶æ miêdzy nimi maj±c nadziejê, ¿e Mors go nie uderzy. Cicho doda³.
- Taka jest cena mojej pomocy.
Mors wystawi³ do przodu podbródek.
- Okaza³e¶ siê warto¶ciowym sprzymierzeñcem – powiedzia³ – Powiem swojemu ludowi, by olbrzyma wziêli ¿ywcem o ile zdo³aj±.
Mors odszed³ skrzykuj±c elfów. Zmêczeni kopacze wy³aniali siê z ogrodów i okolicznych pól. Koszule mieli nape³nione skradzionymi owocami. Ponad tysi±c kopaczy by³o uzbrojonych we wszystko, co mo¿liwe. Od mieczy odebranych martwym lub pokonanym po przeró¿ne narzêdzia rzemie¶lnicze. Teraz zbli¿ali siê do Morsa od strony drzew. Ledwie kilka minut minê³o od chwili jak Di An przynios³a nowiny a rebeliancka armia, jakakolwiek by ona nie by³a, zebra³a siê wokó³ ¶lepego genera³a.
- Ludu B³êkitnego Nieba – krzykn±³ Mors – Tyrna, Li El, wci±¿ jeszcze nie poj±³ lekcji. Kiedy tu stojê i przemawiam to wielka liczba wojowników przekracza dno doliny poza ogrodami. Musimy znowu dzi¶ walczyæ.
G³o¶ny pomruk przeszed³ po zgromadzonym t³umie.
- Tak, wiem! – powiedzia³ Mors – Jeste¶cie zmêczeni, lecz nasz cel jest zbyt wa¿ny, by teraz odpoczywaæ. Musimy rozbiæ wroga gdziekolwiek i kiedykolwiek go znajdziemy i tylko wtedy osi±gniemy ostateczne zwyciêstwo.
Vvelz stan±³ obok Catchflea i Di An.
- Wierzysz w ostateczne zwyciêstwo, stary cz³owieku? – powiedzia³ ledwie dos³yszalnym szeptem.
- bardziej ni¿ przedtem, tak – odpar³ Catchflea – Jak dot±d rozbili¶cie ju¿ dwa oddzia³y Li El.
- Ma³e grupki, przygniecione liczb± – sprzeciwi³ siê Vvelz – Zaskoczeni i przestraszeni broni±, z jak± nigdy siê nie spotkali. Ci tam dobrze ju¿ wiedz± czego siê spodziewaæ. I jeszcze z nimi twój przyjaciel. Jak myslisz, jakie teraz mamy szanse?
Stary mê¿czyzna obj±³ ramieniem Di An i spojrza³ Vvelzowi prosto w oczy.
- Nasze szanse s± takie, jak zdecyduj± bogowie, tak. Zreszt± jak zawsze.
Vvelz zacisn±³ usta i odszed³. Poszed³ miêdzy potrzaskanymi g³azami i wkrótce znikn±³ z oczu.
- Jaki on ma problem? – zastanawia³ siê g³o¶no Catchflea.
- Boi siê – powiedzia³a Di An – Jej Wysoko¶æ, je¶li go dopadnie, zrobi z nim straszne rzeczy.
Catchflea przeczesa³ d³oni± krótki, szczeciniaste w³osy Di An.
- A ty siê boisz? – spyta³ delikatnie.
- Tak – zadr¿a³a – Ale nie o siebie.
- Och. Boisz siê o Morsa?
Armia B³êkitnego nieba ruszy³a natychmiast jak Mors skoñczy³ przemawiaæ. Zmêczenie kopacze ustawili siê w szyki. Byli gotowi stawiæ czo³o wrogowi, gdy tylko wyjdzie z ogrodów.
Di An wysunê³a siê spod ramienia starego mê¿czyzny i powiedzia³a:
- Nie tylko o Morsa.
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 10
Krew i Z³oto
Riverwind by³ kiedy¶ ¶wiadkiem, by³ wtedy tylko ch³opcem, przej¶cia kolumny najemników przez lasy po³udniowego Que-Shu. Ojciec ostrzega³ go od najm³odszych lat, by wystrzega³ siê takich w³óczêgów kiedy wiêc us³ysza³ z oddali gro¼ny, ³atwo rozpoznawalny brzêk stali w lesie, wspi±³ siê na wysoki klon i ukry³ w gêstym listowiu. ¯o³nierze przeszli dok³adnie pod nim.
Jako pierwsi jechali konni. Piêædziesi±t par mê¿czyzn na wielkich zwierzêtach. Nosili pordzewia³e, powyginane napier¶niki i dzier¿yli d³ugie lance. Nie widzia³ ich twarzy bowiem grube, ciemne w³osy zwiesza³y siê im w³a¿±c z he³mów. Je¼d¼cy jechali wolno i cicho a ich oczy ci±gle strzela³y na boki szukaj±c najdrobniejszych poruszeñ po¶ród drzew.
Maszeruj±cy kontyngent piechoty depta³ konnicy po piêtach. Tych Riverwind widzia³ lepiej bowiem zdjêli he³my i szli z go³ymi g³owami. Byli to potê¿ni, muskularni mê¿czy¼ni o jasnych b±d¼ rudych w³osach zaplecionych w d³ugie warkocze. Przera¿aj±ce, szeroki ostrza toporów mieli prze³o¿one przez ramiona. Niewiele zwracali uwagi na to, co dzieje siê miêdzy drzewami. ¦miali siê g³o¶no i gadali w jêzyku, którego ch³opak nie rozumia³.
Za mniej wiêcej setk± toporników sz³a gromada ³uczników. Odziani byli wy³±cznie w skórzane pancerze a krok mieli lekki i sprê¿ysty. D³ugie ³uki nosili przymocowane na plecach a ka¿dy z wojowników niós³ jeszcze ostro zakoñczony szarpak. Rozmawiali po cichu, urywanymi zdaniami w sposób dobrze Riverwindowi znany. To by³ sposób komunikacji my¶liwych; oszczêdnie, cicho, byle tylko nie sp³oszyæ zwierzyny.
Kiedy taki dziwny i zastraszaj±cy pochód przesuwa³ siê na dole, Riverwind poczu³, jak d³oñ ¶ciskaj±ca cienki konar zaczyna dr¿eæ i siê poddawaæ. Ga³±zka pêk³a z trzaskiem. Uchroni³ siê jako¶ przed upadkiem, lecz od³amany patyk polecia³ na drogê. £ucznik dostrzeg³ patyk i go podniós³. Riverwind wstrzyma³ oddech. Mê¿czyzna jednak przeszed³ spokojnie i tylko zielon± ga³±zk± miêdzy palcami wywija³. Jak tylko ³ucznik znikn±³ mu z oczu i ju¿ Riverwind zaczyna³ siê uspokajaæ, mê¿czyzna jednym, g³adkim ruchem wyci±gn±³ strza³ê z ko³czanu, na³o¿y³ na ciêciwê, naci±gn±³ i wypu¶ci³. Zakoñczone ¿elazem ostrze uderzy³o pieñ drzewa o stopê od g³owy Riverwinda. Uderzenie, szok i drgania przesz³y po ciele ch³opaka i po ca³ym drzewie.
Riverwind z wra¿enia omal z drzewa nie zlecia³. £ucznik tymczasem zawo³a³ w najczystszym narzeczu Que-Shu.
- Uwa¿aj, przyjacielu; ga³±zka mo¿e zbiæ równie pewnie jak strza³a.
Tyle powiedzia³ i odszed³ spokojnym krokiem. Nikt inny niczego nie zauwa¿y³. Dziwne by³o to, ¿e w³a¶nie to wspomnienie go teraz nawiedzi³o. A mo¿e i nie takie dziwne: umys³ Riverwind³a gdzie¶ siê zagubi³ b³±dz±c po g³êbokich korytarzach pamiêci. Wiele te¿ znalaz³ tam wspomnieñ: dzieciêcych przyjació³ i wrogów, ojca, utraconego brata, Windwlakera, ale te¿ i Loremana, Hollow-sky, Arrowthorna… lecz nie Goldmoon. Gdzie¿ mog³aby byæ w zakamrakch pamiêci wojownika, piêkna i jasna, gdy on widzia³ tylko cienie i s³ysza³ przyt³umione g³osy. Gdzie jest Goldmoon?
- Co tam mamroczesz? – spyta³ Karn.
- Gdzie jest Goldmoon? Powiedzia³ Riverwind.
- Wiesz dobrze, ¿e jest teraz w mie¶cie. Czeka aby¶my dopadli i wyt³ukli rebeliantów.
Karn mia³ ju¿ doprawdy do¶æ tej g³upiej szarady. Zarówno on jaki jego wojownicy przemaszerowali ju¿ dnem jaskini czterdzie¶ci mil, tylko szli w te i z powrotem.
- A co to za miasto? – powiedzia³ Riverwind.
W umy¶le coraz bardziej rozwija³y siê cienie zakrywaj±c nawet najnowsze obszary pamiêci.
- Vartoom – cisn±³ Karn w odpowiedzi – G³upi barbarzyñca.
Vartoom. Riverwind pogrzeba³ nieco w pok³adach pamiêci.
- Podziemne miasto?
Wojownik elfów nawet nie zada³ sobie trudu, by odpowiedzieæ. Ukaza³ siê ju¿ kraniec ogrodów. Nale¿a³o teraz przej¶æ skalisty ¿leb a po drugiej jego stronie czeka³a g³êboka kopalnia z³ota. Ju¿ st±d gdzie sta³, móg³ Karn stwierdziæ, ¿e kopalnia jest pusta. Nie by³o tu gor±czkowej krz±taniny kopaczy popychaj±cych wózki z rud± z³ota do wytopu. Ca³a kopalnia by³a pusta. To by³o niedobre. Li El przecie¿ nakzywa³a, by kopalnie z³ota pracowa³y bez przerw.
- Staæ – rozkaza³ Karn podnosz±c rêkê.
Za jego plecami czterystu ¿o³nierzy zwolni³o i zatrzyma³o siê w d³ugiej, kiwaj±cej siê kolumnie. Riverwind zreszt± te¿ siê lekko chwia³ na niepewnych nogach. Woko³o widzia³ pola swej ojczystej krainy, zielone trawy chwiej±ce siê na wietrze. Z przodu jednak, w samym ¶rodku zieleni, zia³a wielka dziura. Dziura skalista i kamienista. A woko³o by³y chyba widoczne górnicze wózki. Potrz±sn±³ g³ow±. Daleki dystans dziel±cy Li El od mieszkañca równin i narastaj±ce podejrzenia wobec ca³ego mnóstwa problemów wokó³ rozszerzaj±cej siê rewolty kopaczy zdecydowanie os³abi³y jej panowanie nad Riverwindem. Ka¿dy k³opotliwy, choæby i niewielki, kaw³ek rzeczywisto¶ci niezgodnej z zaklêciem, jaki zdo³a³ siê przebiæ do otumanionego umys³u tylko dalej podkopywa³ jej w³adzê.
- Nie podoba mi siê to – mrukn±³ Karn – Gdzie s± robotnicy?
W³a¶nie wtedy, po drugiej stronie ¿lebu, ukaza³a siê samotna postaæ. Wojownik w uniformie Oddzia³u Granat. Postaæ unios³a ramiê w ge¶cie pozdrowienia.
- hej – krzykn±³ Karn wykrzywiaj±c twarz – To zwiadowca z Granatu!
- Ga³±zka mo¿e zabiæ równie pewnie jak strza³a – mrukn±³ Riverwind.
- Przero¶niêty idiota – chrapn±³ Karn – Jej Wysoko¶æ usadzi³a mnie z durniem.
Machn±³ ¿ywo w stronê Hesta po drugiej stronie ¿lebu. Z³o¿y³ d³onie w tr±bkê i tak zawo³a³.
- Jak daleko jest reszta oddzia³u?
- Pó³ mili – odkrzykn±³ wojownik z daleka.
- Wracaj i powiedz im, ¿eby siê zatrzymali gdzie s± niech uwa¿aj± na rebeliantów – krzykn±³ Karn – Przejdziemy ¿leb i do³±czymy.
- To nie jest dobry pomys³ – powiedzia³ Riverwind.
- Zamknij siê!
Karn odwróci³ siê w stronê zmêczonych oddzia³ów i zawo³a³, ze wkrótce do³±cz± do nich kolejni towarzysze w bezpiecznym miejscu po drugiej stronie w±wozu. ¯o³nierze Hest wznie¶li radosny okrzyk. Riverwind po³o¿y³ têg± d³oñ na ramieniu Karna.
- To jest pu³apka – rzek³a z uporem w g³osie.
- Zabieraj te brudne ³apska! – warkn±³ Karn.
Skoro Riverwind nie ¶pieszy³ siê z wykonaniem polecenia to Karn wyrwa³ siê spod jego rêki i odst±pi³ krok wstecz.
- Uwa¿am, ¿e jej Wysoko¶æ siê przeliczy³a. Jeste¶ tak u¿yteczny w tym marszu jak wózek z rud±. Kiedy tylko opiszê królowej jak bardzo jeste¶ bezwarto¶ciowy to pewnie pozbêdzie siê ciebie raz na zawsze.
- Goldmoon nie bêdzie ciê s³uchaæ – odpar³ Riverwind.
W g³osie wojownika s³ychaæ by³o graj±ce w nim emocje.
- Zosta³e¶ wprowadzony w b³±d i podzieli³e¶ swe si³y. Rebelianci s± niedaleko, i oni zaatakuj±.
- A niby sk±d to wiesz? Jakim cudem? Masz mo¿e magiczny wzrok? Có¿ jest ¼ród³em tak przenikliwej m±dro¶ci? – odezwa³ siê sarkastycznie Karn – Ech, olbrzymie? Co odpowiesz?
- Ten, do którego wo³a³e¶ nie by³ osob± z krwi i ko¶ci, lecz cieniem. Mog³em patrzyæ przez niego – odpar³ Riverwind – Mog³em patrzyæ… i widzia³em przez niego.
Karn parskn±³.
- Nie zmarnujê ¿adnej szansy na rozgromienie rebelii. Je¿eli s± opodal to jest moim obowi±zkiem wzi±æ ich na miecze – machn±³ szerokim ostrzem.
¯o³nierze ruszyli naprzód. Utworzyli cztery pojedyncze linie i poszli w dó³ w±wozu. Elfowie maszerowali po lu¼nym gruzowisku, zje¿d¿ali na piêtach i jak sp³ywaj±ca woda schodzili do dna w±wozu. Usmarowani czarnym kurzem i poobt³ukiwani kamieniami wojownicy dotarli do przeciwleg³ego zbocza i zaczêli siê nañ drapaæ. Karn równie¿ ruszy³ na dó³. Szlak jego zej¶cia by³ poznaczony czerwonymi kamieniami, które jak jagody wy³ania³y siê z czarnego b³ota.
Wojownik zje¿d¿a³ i ze¶lizgiwa³ siê podobnie jak i jego podw³adni, lecz szybko wspi±³ siê na przeciwne zbocze i wrzasn±³.
- No chod¼, olbrzymie! A mo¿e znowu patrzysz na kogo¶, kogo tu nawet nie ma!?
Riverwind ruszy³ na dó³ ciê¿kim krokiem. Spod stóp wystrzeli³ mu strumieñ kamieni a on sam straci³ równowagê i pad³ na plecy. Polerowany he³ spad³ mu z g³owy i potoczy³ siê z brzêkiem po gruncie.
- Ha-ha-ha! Wielki wojownik! – kpi³ Karn – Widzia³em staruchy, które ³azi³y lepiej od ciebie, ha-ha!
¦¡mia³ siê jeszcze g³o¶no gdy strza³a trafi³a go w plecy. Karn potkn±³ siê i ruszy³ jakie¶ dwa kroki. Czu³ tkwi±ce w plecach ostrze. Czu³ ciep³o sp³ywaj±cej krwi, lecz jeszcze nie potrafi³ zaakceptowaæ tego co siê sta³o. Nie rozumia³. Wci±¿ jeszcze spoczywa³ na nim zszokowany wzroki olbrzyma. Spojrzenie po chwili przesunê³o siê za ramiê wojownika wyra¼nie patrz±c na co¶ za jego plecami. Karn chcia³ siê odwróciæ, by zobaczyæ o co chodzi, lecz czerwona mg³a przes³oni³a mu oczy i nagle poczu³ jak skalisty grunt uderza go w ty³ g³owy. Oczy wype³ni³o mu spizowe s³oñce.
Lud B³êkitnego Nieba zawrzasn±³ rado¶nie i potê¿nie. Po chwili run±³ na podzielone oddzia³y wojowników. Zgodnie z w³asn± tradycj± i treningiem ¯o³nierze Hest uformowali szyki najlepiej jak tylko mogli i ogrodzili siê od rebeliantów murem tarcz naje¿onym mieczami. Kilkuset z Ludu B³êkitnego Nieba wychynê³o zza kamieni otaczaj±cych kopalniê z³ota. Ci, którzy nie byli uzbrojeni w skradzion± broñ zaczêli natychmiast ciskaæ kamieniami. Ponad siedemdziesiêciu wojowników Hest zgrupowanych po stronie Karna z³±czy³o tarcze i siek³o ka¿dego z kopaczy odwa¿nego na tyle, by znale¼æ siê w zasiêgu mieczy. ¯o³nierze, którzy wci±¿ jeszcze byli po drugiej stronie ¿lebu wznie¶li okrzyk zachêcaj±cy do walki w³asnych kamratów i ruszyli do w±wozu w chêci przy³±czenia siê do walki.
Riverwind sta³ w samym ¶rodku deszczu lataj±cych kamieni wielko¶ci ludzkiej piê¶ci. ¯leb zosta³ wype³niony t³umem Hestów, wrzeszcz±cych i wywijaj±cych mieczami. ¯o³nierze st³oczyli siê pragn±c wdrapaæ siê po zboczu dok³adnie za plecami niewielkiego krêgu walcz±cych braci na wysokim brzegu. Cia³a poleg³ych ju¿ zaczê³y spadaæ z góry zbijaj±c z nóg ¿o³nierzy id±cych do³±czyæ do bitwy.
Po¶rodku ca³ego tego chaosu sta³ Riverwind. G³owê trzyma³ wysoko a i ramionami wystawa³ ponad ca³e otoczenie. Lataj±ce kamienie odbija³ tarcz±. Odepchn±³ na bok zarówno chaos jak i zamieszanie powsta³e w umy¶le. Pokaza³ siê wróg. Teraz nadszed³ czas by raz na zawsze skoñczyæ z zagro¿eniem dla Goldmoon.
- Formowaæ szyk – nie t³oczyæ siê! – wrzasn±³.
¯o³nierze Hest nie zwracali na niego ¿adnej uwagi. Ca³o¶æ si³ Karna znajdowa³a siê teraz albo na dnie w±wozu, albo na wysokim brzegu. Na dole zbocza zaczyna³a powstawaæ sterta cia³ ¿o³nierzy nieprzytomnych, rannych lub nawet martwych.
Uszy Riverwinda wype³ni³ g³êboki, szeleszcz±cy d¼wiêk. Brzmia³ podobnie do silnego wiatru. ¯o³nierze wokó³ mieszkañca równin zaczynali wrzeszczeæ i trzeæ twarze. Riverwind nie umia³ okre¶liæ sk±d dobiega dziwny d¼wiêk. By³o to co¶ jak oddech wielkiej bestii, nie jak sta³y wiatr.
W powietrzu unosi³ siê czarny dym. Pojawi³ siê szybciej ni¿ móg³ to zrobiæ zwyk³y dym i otuli³ wojowników. Z trzech setek garde³ dobieg³ kaszel. Ten dym to w³a¶ciwie by³ kurz. Oczy Riverwinda zaczê³y ³zawiæ. Mruganiem pozby³ siê ³ez i doby³ miecza. Ten kurz dzia³a³ na elfy znacznie mocniej ni¿ na niego. Kiedy wspina³ siê po zboczu wokó³ niego widaæ by³o tylko sylwetki padaj±cych dusz±cych siê wojowników. Szeregi elfów topnia³y i wreszcie Riverwind móg³ przedrzeæ siê na górê.
Ujrza³ scenê podobn± do koszmarnego snu o Otch³ani. Setki ubranych na czarno postaci otacza³o wojowników i wrzeszcza³o wniebog³osy. Lata³y kamienie, b³yska³y nagie miecze, p³ynê³a krew. Riverwind widzia³ ubrane na czarno postacie i wiedzia³, ¿e s± to agenci Loremana.
W samym ¶rodku t³umu kopaczy by³ wóz z którego brzucho podobne urz±dzenie dmucha³o k³êbami kurzu z br±zowych zaworów. Riverwind przedar³ siê do linii tarcz i wyrwa³ na zewn±trz. Lud B³êkitnego Nieba ustêpowa³ na boki gdy tak naciera³. Kilku odwa¿niejszych wystawi³a na niego sztychy mieczy lecz z ³atwo¶ci± je sparowa³. Spad³ nañ ca³y deszcz kamieni. Bola³o, lecz zatrzymaæ siê nie da³. Czarny kurz dmuchn±³ mu prosto w twarz. Kichn±³ kilka razy, oczy mu zasz³y ³zami, lecz par³ dalej do przodu. O po³owê ni¿si od niego kopacze usi³owali go powstrzymaæ u¿ywaj±c mieczy, które po raz pierwszy mieli w d³oni parê godzin temu. Miecz Hesta przebi³ siê przez nich z ³atwo¶ci±. Kiedy jednak tylko ci±³ jak±¶ nienawistn± twarz, to w jej miejsce pojawia³a siê kolejna. I te¿ zia³a nienawi¶ci±.
Mieszkaniec równin skoczy³ na wóz i poci±³ kopaczy obs³uguj±cych wielkie brzuchy. Wspania³a stal klingi Hesta przeci±³ zarówno miêkk± mied¼ jaki twardy spi¿ rozsypuj±c pieprz na kopaczy najbli¿ej stoj±cych. Zakaszleli siê g³o¶no pomimo masek na twarzach i rozbiegli na boki byle dalej od dusz±cego kurzu.
- Do mnie! Ludu Que-Shu! – Riverwind stara³ siê przekrzyczeæ bitewny ha³as.
Hestowie jednak nie mogli nawet utrzymaæ pozycji, a jeszcze mniej do³±czyæ do Riverwinda i atakowaæ. Ostatni element pu³apki Morsa ukaza³ siê w postaci dwustu kopaczy B³êkitnego Nieba atakuj±cych ¿o³nierzy pozosta³ych w ¿lebie. Atakuj±cy dot±d kryli siê za g³azami a nawet zakopywali w b³ocie. Czarne stroje stanowi³y dobry kamufla¿ a gdy wreszcie wstali to wygl±dali tak, jakby sama ziemia powsta³a do ¿ycia. Bez Karna utrzymuj±cego dyscyplinê wojownicy Hest szybko siê posypali. Czê¶æ pad³a na kolana b³agaj±c o lito¶æ. Inni ciskali broñ i brali nogi za pas.
Riverwind wrzeszcza³ by zostali i stanêli do walki. W tym momencie jaki¶ dobrze wymierzony kamieñ trafi³ go tu¿ nad uchem i pozbawi³ przytomno¶ci. Gdy oprzytomnia³ ujrza³ mê¿czyznê Que-Shu stoj±cego w otoczeniu ubranych na czarno, niskich postaci.
- Loreman! – wrzasn±³.
Riverwind przedziera³ siê przez morze kopaczy w stronê mê¿czyzny winnego wszystkim jego nieszczê¶ciom. Loreman, przebieg³y, knuj±cy wci±¿ w±¿… je¿eli w nastêpnej sekundzie Riverwind zginie to i tak bêdzie usatysfakcjonowany je¶li zatopi miecz w sercu Loreman.
Stary Que-Shu nawet nie próbowa³ siê cofn±æ. Patrzy³ uwa¿nie, jak Riverwind przedziera siê w jego stronê, lecz siê nie rusza³. Stary, dzielny lis – niechêtnie pomy¶la³ wojownik.
Kopacze ju¿ nie próbowali walczyæ z Riverwindem a tylko chcieli unikn±æ tn±cej woko³o klingi. W t³umie utworzy³a siê ¶cie¿ka; od Riverwinda wprost do oczekuj±cego celu. Stary mê¿czyzna czeka³ spokojnie.
- Loreman! - rykn±³ Riverwind – Ju¿ czas ci umieraæ!
- Nie jestem Loreman – powiedzia³ stary.
- Widzê, kim jeste¶! K³amstwem siê ju¿ losowi nie wykrêcisz!
- Popatrz jeszcze raz, wielki cz³owieku! Mo¿esz dostrzec kim naprawdê jestem, tak?
Riverwind wzniós³ miecz. Ca³± sw± nienawi¶æ skupi³ teraz na siwow³osej postaci przed sob±. Nic nie mog³o go powstrzymaæ. Nic. ¦wiat móg³by teraz eksplodowaæ p³omieniami a on i tak zabije Loremana. A jednak… ramiê odmówi³o uderzenia.
- Uderz mocno! U¿yj miecza! – krzycza³ mu w g³owie g³os – Oto twój wróg, i jest bezradny! Zabij! ¯±dam tego!
Twarz Goldmoon ukazywa³a siê przed oczami duszy. B³êkitne oczy zasnuwa³a mg³a nienawi¶ci a g³adk±, bia³± twarz wykrzywia³a w¶ciek³o¶æ.
- Zabij moich wrogów! –wrzeszcza³ g³os - zabij wszystkich!
- Ukochana! – krzyknê³o serce wojownika.
Przecie¿ Goldmoon nigdy by nie powiedzia³a czego¶ takiego, nie umia³a by powiedzieæ mu takich rzeczy! Nigdy, na nikogo, nawet na Loremana, nie spojrza³a wzrokiem tak przepe³nionym potworn± nienawi¶ci±. Jej twarz zaczê³a siê zmieniaæ a miêkkie, g³adkie kr±g³o¶ci szczupla³y, stawa³y siê kanciaste.
- Zabij wszystkich! – po raz kolejny wrzasn±³ g³os kobiety.
Riverwind cisn±³ miecz i z³apa³ siê d³oñmi za g³owê. Upad³ na skaliste pod³o¿e. Powykrêcana, brzydka twarz Goldmoon pomstowa³a i dalej na niego wrzeszcza³a. Dalej siê zmienia³a. Z³ote w³osy pociemnia³y i pogrubia³y. Ju¿ po chwili mia³y odcieñ rudego br±zu. To nie by³a twarz Goldmoon. To by³a królowa Hest – Li El!
- Riverwind? – powiedzia³ stary mê¿czyzna.
Riverwind wci±¿ le¿a³ twarz± do ziemi a ostre kamienie dotkliwie rani³y mu policzki. Na koniec jednak miêkki, ³agodny g³os starego zdo³a siê przebiæ przez obola³e skronie. Ostro¿nie siê podniós³ i popatrzy³ woko³o.
- Catchflea – wychrypia³.
Stary wró¿bita odwa¿y³ siê na u¶miech. Oczy, które teraz nañ patrzy³y w kompletnym wyczerpaniu by³y oczami przyjaciela, nareszcie. Kiedy przed chwil± widzia³ szar¿uj±cego Riverwinda, z oczami wype³nionymi ¿±dz± mordu, kolana siê pod nim ugiê³y. Wyci±gn±³ rêkê do wielkiego wojownika.
Z jego pomoc± stan±³ Riverwind na równe nogi i rozejrza³ siê woko³o jak kto¶, kto w³a¶nie znowu dotar³ do domu. On i Catchflea stali teraz w samym ¶rodku t³umu kopaczy. Cichych i obserwuj±cych, i zaniepokojonych. Brzeg otaczaj±cego ich krêgu nagle zosta³ rozerwany i pojawi³a siê ich oczom Di An prowadz±ca niewidomego mê¿czyznê.
- Jest ju¿ sob±? – spyta³ Mors.
- Ju¿ jest, tak – odpar³ Catchflea.
- Riverwind – sapnê³a bez tchu Di An.
U¶miechn±³ siê do niej a potem powêdrowa³ oczami za jej wzrokiem. Popatrzy³ na siebie. Dar Li El w postaci pancerza Hest wygl±da³ na nim kompletnie niedorzecznie. Porwa³ rzemienie i odrzuci³ zbyt ma³y napier¶nik. Kopacze st³oczyli wokó³ grawerowanego pancerza i zaczêli po nim skakaæ niszcz±c znienawidzony znak rodowy wielkiego Hest.
Di An podprowadzi³a Morsa do Riverwinda. Catchflea przedstawi³ przyjaciela przywódcy Ludu B³êkitnego Nieba. Riverwind wiedzia³ ju¿, czego siê dopu¶ci³ i ¼le siê z tym czu³. Opad³ na kolana.
- Liczê tylko na mi³osierdzie – powiedzia³ – Wiem, ¿e walczy³em przeciwko tym, którym powinienem pomóc. Wielu zginê³o z mojego powodu.
Dziewczyna elfów wyczekuj±co popatrzy³a na Morsa. Catchflea stan±³ obok Riverwinda.
- Nie jest odpowiedzialny za to co uczyni³, Mistrzu Mors. Znasz dobrze moc Li El.
Niewidomy elf pochyli³ na bok g³owê.
- A wiêc powinienem nic mu nie robiæ? Co o tym s±dzisz, Vvelz?
- Vvelza tu nie ma – powiedzia³a Di An.
- Nie no, nie tam gdzie toczy siê walka, tego jestem pewny. Znajd¼cie dla mnie Mistrza Vvelza – rzuci³ Mors w t³um kopaczy.
- Z wojownikami skoñczone – odezwa³ siê Catchflea patrz±c na ciche ju¿ pobojowisko – Choæ s±dzê, ¿e wielu umknê³o by ostrzec Li El.
- Ty, olbrzymie – odezwa³ siê Mors – Oszczêdzê ciê jak tego sobie ¿yczy stary barbarzyñca. Wiele mu zawdziêczam, wiêc zas³uguje na tak± nagrodê. Jestem mu to winien.
Riverwind gor±co dziêkowa³. Stopniowo wracali z po¶cigu za wojownikami ludzie B³êkitnego Nieba. Rozdzielono martwych i rannych. ¯ywych opatrywano. Catchflea zauwa¿y³, ¿e w trakcie pracy rebeliantów i liczba znacznie, i stale, siê powiêksza³a. Pojawia³o siê coraz wiêcej kopaczy i do³±cza³o do rebelii. Byli to nowi uciekinierzy, wci±¿ jeszcze dzier¿±cy narzêdzia i wci±¿ jeszcze pokryci b³otem i brudem z odlewni i ku¼ni. Nowoprzybyli przynie¶li wie¶ci: ca³e Vartoom pogr±¿one zosta³o w chaosie. ¯o³nierze biegali po ulicach i roznosili wie¶ci. Karn nie ¿yje, Host pokonane a Mors nadchodzi. Li El nie zrobi³a niczego by uspokoiæ sytuacjê. Nie pokaza³a siê. Nie u¿y³a nawet swej przygniataj±cej osobowo¶ci by dodaæ odwagi w³asnym ¿o³nierzom.
- Czy wygrali¶my? – pyta³a Di An.
- Nie tak ³atwo. Ona tylko zbiera si³y – powiedzia³ Mors – Choæ czary rzucane na Riverwinda musia³y j± sporo kosztowaæ. Jest teraz wyczerpana. Gdzie jest Vvelz? Muszê wiedzieæ, co ona teraz knuje.
- Znale¼li¶my go …
Kopacze prowadzili zwyciêskiego przywódcê a za nimi Catchflea, Riverwind, Di An szli w tropy Morsa. Niedaleko wej¶cia do ¿lebu t³um siê rozst±pi³ ukazuj±c Vvelza klêcz±cego w zakrwawionym b³ocie. Obok le¿a³ Ro Karn. Vvelz pracowa³ nad zaklêciem uzdrawiaj±cym.
- Bêdzie ¿y³? – spyta³ Mors gdy wyja¶niono mu sytuacjê.
- Tylko tak d³ugo, jak tego zechcesz – odpar³ z napiêciem Vvelz.
Cisn±³ po³aman± strza³ê do ¿lebu. Rêce mia³ usmarowane krwi±.
- Pomy¶la³em, ¿e zechcia³by¶ bym mu pomóg³, Mors.
- Wiedzia³, co robi.
Vvelz popatrzy³ na Morsa.
- To przecie¿ twój syn!
- Teraz jest tylko stworem Li El.
Catchflea odchrz±kn±³, by zwróciæ na siebie uwagê
- Mors, jak bardzo królowa ceni sobie Karna? Mo¿e by³by przydatny jako zak³adnik, tak?
Mors na chwilê zwiesi³ g³owê, po czy odpar³.
- We¼cie go na wóz. Pod stra¿±. Je¶li zacznie sprawiaæ k³opoty – zabiæ. Je¶li nie, zabraæ Ro Karna do Vartoom.
Mors wyci±gn±³ ramiê szukaj±c Di An. Zazwyczaj by³a tu¿ obok prawej rêki.
- Gdzie siê podzia³a¶, Di An? – spyta³.
Mors nie móg³ widzieæ, ¿e dziewczyna stoi z Riverwindem w odleg³o¶ci mo¿e dziesiêciu jardów. Wyczerpany mieszkaniec równin w koñcu siê podda³ i teraz siedzia³ cicho podczas gdy dziewczyna elfów przemywa³a mu rany na twarzy. Catchflea pogna³ w ich stronê.
Niewidomy elf powoli opu¶ci³ ramiê. Nie mia³ odwagi ruszyæ siê samotnie z miejsca. Obawia³ siê ju¿, ¿e zosta³ ca³kiem sam gdy poczu³ u¶cisk innej d³oni. Mors chwyci³ j±, choæ to by³a d³oñ ko¶cista i mokra.
- Ja ciê poprowadzê – powiedzia³ Vvelz.
Niewidomy nie odezwa³ siê ani s³owem. Jego palce ciasno owinê³y siê na d³oni Vvelza brudz±c siê jednocze¶nie krwi± Karna.
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 11
Ostatni wybór
Lud B³êkitnego Nieba zmierza³ w stronê Vartoom jako cicha masa, bez ¿adnej formacji ani specjalnego szyku. Gdziekolwiek tylko przechodzili kopacze porzucali narzêdzia i przy³±czali siê do nich. Poczucie, ¿e dzieje siê co¶ bardzo wa¿nego opanowa³o wszystkich Hestów. Porzucono nawet ¿o³nierzy pojmanych razem z Karnem. Riverwind z zaskoczeniem obserwowa³, ¿e wielu z nich do³±czy³o do t³umu i spokojnie maszerowa³o wraz z kopaczami, których jeszcze parê godzin temu próbowali zabiæ.
- I co¶ taki zaskoczony, wielki cz³owieku? – pyta³ Catchflea – Sprawa, za jak± walczyli wygl±da teraz na ca³kowicie stracon±. A i Li El nie jest chyba kochan± przez ¿adnego z nich.
Riverwind popatrzy³ na ³añcuchy wokó³ w³asnych nadgarstków. Mors upiera³ siê by m³ody wojownik jednak pozosta³ skrêpowany na wypadek gdyby Li El uda³o siê odzyskaæ panowanie nad jego umys³em. Niej szkód móg³by wtedy wyrz±dziæ armii kopaczy.
- Jej sprawa jeszcze nie jest stracona. Li El stanowi potêgê sama w sobie.
Starzec po ³o¿y³ d³oñ na ramieniu m³odzieñca.
- To prawda, stanowi, lecz nie mo¿e mieæ nadziei na pokonanie tak wielu. Mors po prostu zabierze jej wszystkich kopaczy je¶li ona stawi opór.
- Stawi opór.
Po¶±rodku poruszaj±cego siê t³umu Hestów maszerowali Mors i Vvelz. Idacy przed nimi niszczyli ¶ciany i p³oty byle tylko niewidomy elf móg³ i¶æ do przodu bez przeszkód. Wci±¿ mocno trzyma³ d³oñ Vvelza. Czarodziej siê na to nie skar¿y³.
Za ich plecami czwórka kopaczy nios³a nieprzytomnego Ro Karna. Vvelz powstrzyma³ krwawienie i zamkn±³ rany zaklêciem uzdrawiania, lecz szok i szkody spowodowane uderzeniem strza³y pozosta³y. Riverwind i Catchflea szli za nios±cymi Karna a przy boku mieszkañca równin drepta³a Di An.
T³um zatrzyma³ siê tylko raz. W kamiennej powierzchni jaskini wyciêty by³ kana³ nawadniaj±cy pola pszenicy u podstawy tarasów. Przez kana³ przerzucono dwa, szerokie, kamienne mosty, lecz oba by³y zablokowane przez po¶piesznie sformowane kontyngenty ¿o³nierzy Host. Lud B³êkitnego Nieba k³êbi³ siê w pobli¿y niepewny, czy maj± szar¿owaæ na mosty. Mors, Vvelz, Riverwind i Di An powoli przebili siê na czo³o t³umu.
- Kto tam stoi? – zawo³a³ Mors.
¯o³nierz z wizerunkiem z³otego s³oñca he³mie wyst±pi³ do przodu i zawo³a³.
- Witaj, Ro Mors!
- Quarl? To ty?
- To ja, Ro Mors.
- Odsuñ siê na bok. Nie zdo³asz nas zatrzymaæ.
- Mam swoje rozkazy – zawo³a³ w odpowiedzi ¿o³nierz.
Mors odwróci³ siê od mostów.
- We¼cie mosty! – powiedzia³ g³o¶no.
Kopacze uzbrojeni w miecze i b³yszcz±ce w³ócznie podeszli do mostu. Ostrza po³yskiwa³y w ¶wietle spi¿owego s³oñca.
Quarl wysun±³ na ¶rodek mostu trzydziestu swoich wojowników. Wzd³u¿ ca³ego brzegu kana³u kopacze zaczêli ze¶lizgiwaæ siê do wody i przeprawiaæ na drug± stronê. Drugi most skrywa³ siê w k³êbach wszechobecnego dymu, lecz brzêk ostrzy powiedzia³ Riverwindowi, ¿e tam siê ju¿ zaczê³a bitwa. Ludzie B³êkitnego Nieba poruszali siê ostro¿nie. Czym innym by³o zaskoczenie wojowników na otwartej przestrzeni i potraktowanie ich pieprzem i lataj±cymi kamieniami a czym innym stanie z nimi twarz± w twarz w obrêbie ograniczonym brzegami mostu. Tak miecz w miecz. Ruszali do przodu naprawdê powoli. ¯o³nierze za plecami Quarla stali siê niecierpliwi i zaczêli ciskaæ obelgi.
Ostry powiew wiatru przelecia³ przez most zwiewaj±c k³êby dymu prosto w oczy kopaczy. Vvelz wyrwa³ d³oñ z u¶cisku Morsa.
- Padnij i zakryæ g³owy! – wrzasn±³.
- O czym ty gadasz? – irytowa³ siê Mors.
- Li El…!
G³uchy odg³os gromu przetoczy³ siê po jaskini. Na powierzchni kana³u pojawi³y siê nagle dziwne wzory. Brodz±cy w wodzie kopacze zakrzyknêli na widok sun±cej na nich wody, na widok fali dwukrotnie przewy¿szaj±cej najwy¿szego z nich. Wir dymu uformowa³ siê nad Vartoom. Lud B³êkitnego Nieba pad³ na kolana i d³oñmi zakry³ g³owy. Ju¿ po chwili, z ca³ego wielotysiêcznego t³umu, tylko Mors i Riverwind stali na w³asnych nogach.
- A w¶ciekaj siê, Li El! – wrzeszcza³ Mors – Sprawd¼, czy potrafisz mnie zdmuchn±æ!
Ledwie skoñczy³ krzyczeæ gdy grunt pod stopami zadr¿a³. Wojownicy i kopacze na mo¶cie zapomnieli natychmiast o walce i pognali w byle dalej, byle bezpieczniej. Wir dymu owin±³ wojowników na przeciwleg³ym koñcu mostu. Wrzeszcz±ce elfy zosta³y wzniesione w powietrze. Li El w¶ciekle potraktowa³a w³asne wojsko.
Kopacze na mo¶cie prawie uniknêli zag³ady. Byli ju¿ tylko kilka kroków od sta³ego gruntu gdy poszycie mostu zaczê³o pêkaæ i po chwili zapad³o siê do kana³u. Kopacze zachwiali siê na krawêdzi, lecz po chwili wir dymu dopad³ ich z ty³u. Spanikowani sami wskoczyli do k³êbi±cej siê wody i zostali uniesieni w dal.
Riverwind stara³ siê os³oniæ twarz ramieniem, lecz dym i lataj±cy, wszechobecny kurz ze ¿wirem o¶lepi³ go szybko. Przez t³um Hestów odnalaz³ jako¶ drogê do Vvelza i si³± postawi³ go na nogi.
- Zrób co¶! – wrzasn±³ – Zatrzymaj j±, lub wszyscy zginiemy!
- Nie mogê – odkrzykn±³ Vvelz – Jest za silna!
Riverwind potrz±sn±³ przera¿onym elfem i zagrzmia³.
- Spróbuj chocia¿, nie ciê licho!
Postawi³ go ostro na nogi. Ze srebrnymi w³osami rozwianymi na wichrze czarodziej rozpostar³ trzês±ce siê ramiona. Zawo³a³ g³o¶no.
- Zwa¿, co s³yszysz!
S³owa czarodziej rozbrzmia³y echem w g³owie Riverwinda pomimo grzmotów, wichru i panuj±cego ha³asu. Vvelz zacz±³ inkantacjê.
- Burze i trzês±ca ziemio, odejd¼cie! Dymy i z³e opary, odejd¼cie! Wszêdzie porz±dek, wszêdzie spokój! Zwa¿, co s³yszysz!
Komin dymu rzeczywi¶cie siê cofn±³ a wir w kanale zacz±³ przygasaæ. Riverwind okrzykiem doda³ czarodziejowi otuchy. Po twarzy Vvelza sp³ywa³y strumienie potu. Cia³em wstrz±sa³y drgawki. W±skie palce zacisn±³ w piê¶æ.
- Pos³uszny b±d¼ równowadze natury! Rozprosz siê, tworze z³ego umys³u! Nie wolno ci istnieæ! Precz! Precz! Precz!
Wir skurczy³ siê do rozmiarów w±skiej, wij±cej siê kolumny gêstego, czarnego dymu. Furia kana³u znik³a i ukaza³a gruzowisko mostu… i cia³a utopionych kopaczy.
Vvelz odwróci³ siê w stronê Riverwinda i Morsa. Mia³ ogromnie rozszerzone oczy, wrêcz je wytrzeszczy³. Na twarzy malowa³ siê wyraz kompletnego zaskoczenia.
- Jest pokonana! – szepn±³ a twarz rozja¶ni³a mu bezbrze¿na rado¶æ – W koñcu pokona³em w³asn± siostrê!
Jeszcze to mówi³, gdy czarny w±s dymu siêgn±³ w dó³ jak ramiê monstrualnej o¶miornicy i otoczy³ Vvelza. Owin±³ go trzykrotnie i uniós³ kopi±cego i wrzeszcz±cego w powietrze. Riverwind wrêcz instynktownie dopad³ do dymnego ramienia usi³uj±c uwolniæ czarodzieja. Skrêpowane d³onie przesz³y tylko przez dym i upapra³y siê sadz±. Chwyci³ miecz porzucony przez jakiego¶ kopacza i dziko r±ba³ atramentowo czarne ramiê o¶miornicy; ciêcia nie przynosi³y ¿adnego efektu. Vvelz wrzeszcza³ o pomoc, potem o lito¶æ. Ramiona i nogi mia³ ciasno zwi±zane i doci¶niête do cia³a, nie móg³ rzuciæ ¿adnego zaklêcia.
Dymne ramiê nagle wycofa³o siê poza kana³. Desperackie krzyki Vvelza ¶cich³y wraz ze wzrostem odleg³o¶ci. Riverwind sta³ na brzegu zawalonego mostu, ciê¿ko dysza³ i tylko patrzy³ jak magia Li El porywa jej brata. Czarna macka zmieni³a siê ju¿ w ledwie widoczn± smugê. Potem zosta³a wci±gniêta do pa³acu i zniknê³a. Cisza spowi³a stary most.
Parê godzin zajê³o by wreszcie ca³y Lud B³êkitnego Nieba przekroczy³ kana³. Wiêkszo¶æ w najprostszy sposób – brodz±c wp³aw. Na drugiej stronie powita³ ich widok zrujnowanego pola pszenicy. Wir powietrzny wyrwa³ ka¿de, nawet najmniejsze nawet ¼d¼b³o zbo¿a pozostawiaj±c za sob± dzik± sceneriê br±zowych, suchych traw i pokrêconych badyli. Vartoom by³ ju¿ tylko o milê odleg³y. Wygl±da³ na opustosza³y.
Doszli po chwili do rampy prowadz±cej w górê do miasta. T³um… ju¿ nawet nie armia… plun±³ w górê ulicami. Zaciekawieni kopacze z Vartoom powychodzili i mieszali siê z Ludem B³êkitnego Nieba. Nast±pi³o ca³kiem sporo radosnych spotkañ na ulicy. Ci, którzy uciekli by do³±czyæ do Morsa spotykali teraz przyjació³ i krewnych, którzy zdecydowali siê pozostaæ.
Pojwi³ siê niewielki oddzia³ ¿o³nierzy gdy Mors ze swymi towarzyszami osi±gn±³ Alejê Tkaczy. Jedno spojrzenie na wielko¶æ t³umu ca³kiem im wystarczy³o. Uciekli.
- Ca³kiem upadli na duchu – rzek³ Mors, gdy mu o tym powiedziano – Nie tak by³o za dni Wielkiego Hest. Ka¿dy ¿o³nierz odda³by ¿ycie, by broniæ wielkiego pana.
- Li El nie inspiruje ludzi… nie zas³uguje na takie oddanie – ponuro stwierdzi³ Riverwind – A i widok tysiêcy uzbrojonych kopaczy prawie wszystkim odebra³by ochote do walki.
A¿ do samych wrót pa³acu nic im nie zast±pi³o drogi. Masywny, metalowy portal by³ otwarty, kusi³ do wej¶cia.
- Musimy tam wej¶æ, tak – powiedzia³ Catchflea, lecz nie zrobi³ ruchu by wej¶æ pierwszy.
- To ja powinienem poprowadziæ – powiedzia³ Mors.
Delikatnie odsun±³ palce Di An ze swej d³oni.
- Lecz nie ty, Di An.
- Pójdê, gdzie i ty – szepnê³a dziewczyna.
- Nie tym razem, An Di.
Mors odrzuci³ na plecy czarny p³aszcz i wyci±gn±³ z ukrytej pochwy smuk³y, elegancki miecz.
- To bêdzie moja laska – powiedzia³.
Ruszy³ naprzód poruszaj±c mieczem przed sob± jakby u¿ywa³ zwyk³ej laski. W po³owie drogi do bramy w przej¶ciu wybuch³y p³omienie. Kopacze siê cofnêli w panice. Di An krzykiem ostrzeg³a Morsa.
- Nie czujê gor±ca – powiedzia³ rzeczowo i ruszy³ dalej.
- Co o tym my¶lisz, stary? – spyta³ Riverwind.
- Ja czujê gor±co, tak.
Mors wst±pi³ w burzê p³omieni. Zszokowane okrzyki setek kopaczy zmieni³y siê w westchnienia ulgi gdy ujrzeli, ¿e Mors stoi w ogniu bez ¿adnych oznak cierpienia czy bólu.
- Tu nie ma ognia – powiedzia³.
- Iluzja! – krzykn±³ Catchflea.
- Odczyniona przez tego, którego o¶lepi³a – doda³ Riverwind.
Wiedz±c ju¿, ¿e ogieñ nie jest prawdziwy pozostali weszli w bramê, choæ z lekkim wahaniem. Riverwind poczu³ tylko lekkie ³askotanie naskórka.
Wnêtrze pa³acu przedstawia³o kompletny ba³agan. Amienne meble potrzaskano, tkane z metalowych nici zas³ony porozrywano. Pokoje plami³a sadza a tu i ówdzie znajdowana cia³a martwych ¿o³nierzy. W komnacie z paleniskiem znale¼li rozbite pomniki bohaterów Hest. Spi¿owe g³owy i cz³onki zasypywa³y posadzkê. Nie by³o nigdzie widaæ b³êkitnych kul. Nigdzie.
Wielkie palenisko p³onê³o jak zawsze od setek lat. Mors pukn±³ mieczem w okr±g³± budowlê i obszed³ j± doko³a. Nie móg³ widzieæ zniszczeñ dokonanych w pa³acu. No i nie móg³ widzieæ tego, co zatrzyma³o w miejscu wszystkich obecnych.
- Mors – g³os Riverwinda by³ ¶ci¶niêty.
- O co chodzi? – odezwa³ siê niewidomy.
- Zdejmij mi te ³añcuchy, Mors.
- Sam zdecydujê, kiedy.
Mors skierowa³ siê do Sali tronowej.
- Zdejmij mu ³añcuchy, proszê – powiedzia³a Di An.
Mors przystan±³. Us³ysza³ w jej g³osie dziwne napiêcie.
- O co chodzi? – spyta³.
- Znale¼li¶my Vvelza – odpar³ Catchflea.
W samym ¶rodku p³omieni paleniska sta³ ogromny pomnik Hest. Do pomnika ³añcuchami uwi±zano Vvelza. Usta mia³ otwarte a oczy patrzy³y przed siebie z wyrazem ca³kowitej zgrozy. Nie rusza³ siê. Nie wydawa³ nawet d¼wiêku. Dziwaczne, ciche p³omienie omywa³y jego cia³o. Catchflea opisa³ Morsowi okropny widok.
- Robota Li El – powiedzia³ krótko.
- Mo¿emu mu jako¶ pomóc? – szepnê³a Di An.
- Jest ju¿ martwy – odpar³ Riverwind odwracaj±c wzrok.
- ¬le go os±dzi³em – mrukn±³ Mors.
Sta³ spokojnie z twarz± zwrócon± w stronê zimnego ognia.
- Nie by³oby nas tutaj gdyby Vvelz nie zwalczy³ magii Li El.
Kopacze wype³nili komnatê w nabo¿nym milczeniu. Przez ca³e pokolenia tan pa³ac by³ dla nich równie osi±galny co gwiazdy. Od czasu zniszczenia ¶wi±tyñ i masakry kap³anów zwykli kopacze postrzegali pa³ac jak dom bogów. A teraz ich nagie, brudne stopy tupa³y po mozaice, po której kiedy¶ przechadza³ siê sam Hest.
- Wejd¼cie, wejd¼cie wszyscy – powiedzia³ g³o¶no Mors s³ysz±c ich przyciszone szepty – Swoje przeznaczenie wziêli¶my we w³asne rêce.
Dotkn±³ d³oni± drzwi wiod±cych do sali tronowej. By³y zamkniête. Uniós³ lekko stopê obut± w metalowy but i kopniakiem je otworzy³. Wszed³ z mieczem w d³oni i powiedzia³.
- Wyjd¼, Li El. Nie ka¿ na siebie polowaæ.
Wysoki, kobiecy ¶miech przesi±k³ przez z³ote zas³ony otaczaj±ce tron. Mors siê skrzywi³ i siêgn±³ mieczem. Dotar³ nim do zas³on. Ci±³ ostro w lewo i prawo zrzucaj±c na posadzkê ca³± sekcjê draperii.
Na z³otej otomanie siedzia³a królowa. Wyprostowana, z kapturem na g³owie, idealnie u³o¿on± ka¿d± fa³d± szaty. D³onie spoczywa³y na podo³ku, jedna na drugiej. Paznokcie mia³a pokryte z³ot± foli±. Wygl±da³a jak rze¼ba ze z³ota i ko¶ci s³oniowej.
- Zawsze by³e¶ melodramatyczny – stwierdzi³a Li El.
Riverwind z reszt± towarzystwa podszed³ do wyciêtej przez Morsa wyrwy w draperii. Spojrzenie Li El tylko isê po nich krótko prze¶lizgnê³o po czy wróci³o do postaci Morsa.
- ¯eby nie wspomnieæ o okrucieñstwie i przewidywalno¶ci – doada³a – I co zamierzasz teraz ze mn± zrobiæ? Zabijesz?
- W twym g³osie jest strach, El Li. S³ychaæ go – ostro odpar³ Mors.
- Nie nazywaj mnie tak!
- Dlaczego nie? By³ czas gdy podoba³o ci siê gdy tak mówi³em
- Nigdy – cisnê³a.
Królowa wsta³a. Fa³dy szaty wyg³adzi³y siê z szelestem.
- Nie spodziewaj siê z mojej strony ¿adnych uczuæ, Mors.
Mors strzeli³ palcami i skin±³ d³oni±. Kwartet milcz±cych kopaczy po¶pieszy³ do przodu nios±c Karna. Ostro¿nie po³o¿yli go u stóp Morsa. Wynios³a poza Li El cokolwiek os³ab³a.
- Powiedziano mi, ¿e nie ¿yje.
- A obchodzi ciê to?
- To mój syn!
Mors wzruszy³ ramionami.
- Mój tak¿e.
- Syn! – krzykn±³ Riverwind a gdy potakuj±co mrukn±³ Catchflea mieszkaniec równin ci±gn±³ dalej – Traktowa³a¶ go jak g³upiego s³ugê. Nigdy nie mia³a¶ dla Karna s³ów choæby uprzejmych.
Li El wzdrygnê³a siê i unios³a rêkê. W powietrzu zaiskrzy³o.
- Jest wojownikiem. Musia³am uczyniæ go mocnym. A miêdzy suwerenem i s³ug± nie miejsca na uprzejmo¶ci!
Mors opu¶ci³ czubek miecza do gard³a karna.
- Podejd¼ tu, Li El – powiedzia³, lecz one siê nie poruszy³a – Podejd¼, lub go zabijê.
Spojrza³a na nieruchome cia³o syna.
- Nie móg³by¶.
- Nie móg³bym? Tak uwa¿asz?
Li El zesz³a z podestu i zbli¿y³a siê do Morsa. Z³ote hafty szaty z szumem przesunê³y siê po posadzce. Riverwind odczu³ nag³± obawê o Morsa. Je¿eli ona go dotnie, czy Mors wpadnie w jej zaklêcie tak jak on sam?.Lecz niewidomy wiedzia³ co robi. Wystawi³ czubek miecza w stronê Li El. Z rozmys³em pozwoli³a by ostra stal przeniknê³a fa³dy szaty.
- Teraz – powiedzia³a spokojnie – Zabij mnie, Mors. Przebij na wylot. Przecie¿ w³a¶nie tego chcesz, prawda?
Sala tronowa a¿ nabrzmia³a z napiêcia. Mors sta³ z g³ow± lekko odwrócon± od królowej i nas³uchiwa³ poruszenia. Gdy nie uderzy³ natychmiast, z³o¶liwy u¶mieszek pojawi³ siê na ustach Li El.
- Nie mo¿esz – szepnê³a – Nie mo¿esz mnie zraniæ.
- Nie mogê – odpar³ Mors zabieraj±c miecz czy spowodowa³ ledwo s³yszalne westchnienie ulgi Li El pomimo, ¿e czubek miecza znalaz³ siê na wysoko¶ci jej brzucha – Nie wolno mi teraz za³atwiaæ osobistej zemsty. To oni musz± orzec co siê z tob± stanie.
Machn±³ ramieniem w stronê skamienia³ych z wra¿enia kopaczy. Li El g³o¶no siê roze¶mia³a. S³odki zapach perfum rozszed³ siê po pomieszczeniu a oddalone czynele rozleg³y siê lekkim dzwonieniem.
- Oni? – powiedzia³a – Jak oni mog± mnie os±dzaæ?
- Proces – powiedzia³ Catchflea.
- Tak, proces – doda³ Riverwind – Niech nowi w³adcy Hest os±dz± dotychczasowego.
U¶miech zamar³ na ustach królowej. Twarz jej pociemnia³a. Unios³a ramiê wskazuj±c mê¿czyznê z Que-Shu. Riverwind napi±³ wolê w oczekiwaniu na zaklêcie, lecz Mors us³ysza³ jej ruch i uniós³ miecz czubkiem dok³adnie za jej ucho.
- Je¶li tylko westchniesz, to tutaj, zaraz zetnê ci g³owê. Dobrze wiesz, ¿e tak uczyniê.
Li El opu¶ci³a ramiê. Mors u¶miechn±³ siê sardonicznie.
- Podoba mi siê pomys³ procesu. Mo¿emy powo³aæ radê kopaczy jako sêdziów a ja bêdê ich rzecznikiem.
- Nie – syknê³a Li El – Czy dopu¶cisz, ¿eby banda brudnych, g³upich kopaczy decydowa³a o moim losie?
- A któ¿ inny? – powiedzia³ Riverwind – Oni najlepiej znaj± twoje okrucieñstwo i obojêtno¶æ.
- Nigdy!
U¶miech Morsa wyparowa³.
- Dokona siê.
Wszyscy tak mocno skupili siê na wymianie ciosów miêdzy Morsem a królow±, ¿e nikt nie dostrzeg³ i¿ Karn otworzy³ oczy. Rozejrza³ siê i us³ysza³ jak jego ojciec i matka wymieniaj± s³owa pe³ne nienawi¶ci. Kiedy za¶ Mors zdecydowa³ o procesie Li El a nawet egzekucji, Kar d¼wign±³ siê na nogi. Ciê¿kie po³o¿enie matki i królowej jednocze¶nie umocni³o mu cia³o i ruszy³ do dzia³ania. Blady, przygarbiony, z twarz± pobiela³± z bólu i potê¿nego gniewu zaatakowa³.
- Mors! Uwa¿aj na Karna!
Tyle, ¿e niewidomy elf nie wiedzia³, gdzie jest karn. Machn±³ szeroko mieczem by ustrzec siê syna. Karn odczeka³ a¿ ostrze go minie i skoczy³ na ojca. Riverwind i Catchflea rzucili siê Morsowi na pomoc. Kopacze zaczêli wrzeszczeæ a Li El wznios³a rêkê…
W prastarym jêzyku wypowiedzia³a jedno s³owo a nieprzenikniona ciemno¶æ spowi³a ca³e pomieszczenie. Przekrzykuj±c ca³y tumult rykn±³ Mors.
- Zablokowaæ wszystkie drzwi! Nawet cia³ami… Nie pozwólcie im uciec!
Riverwind poczu³ jak odbija siê od niego kilka niewielkich cia³ i gna gdzie¶ w ciemno¶æ. Drzwi uderzy³y o kamieñ a struga czerwonego ¶wiat³a zak³óci³a zaklêcie królowej. Drzwi komnaty z paleniskiem otworzy³y siê szeroko a gromada kopaczy napar³a do przodu. Wieczny p³omieñ, zimny i niezmienny, wci±¿ p³on±³ w palenisku choæ jego ¶wiat³o przygasa³o. A co dziwniejsze, pomnik Wielkiego Hest i cia³o Vvelza ¶wieci³y latarnie morskie. Czarne cienie przelecia³y miêdzy Riverwindem a ¶wiat³em paleniska.
Krzyk. Riverwind dobrze zna³ krzyk ¶mierci.
- Catchflea! Co z tob±!?
- ¯yjê, wielki cz³eku.
I tak nagle jak siê zaczê³a, tak nagle ciemno¶æ zniknê³a. Dojrza³ Catchflea po drugiej stronie pomieszczenia, nachylonego i badaj±cego co¶ na posadzce. Riverwind przepchn±³ siê tam przez t³um i ujrza³ starego wró¿bitê stoj±cego nad krwawi±cym cia³em Karna.
- Bi³ siê z Morsem i przegra³ – smutno orzek³ Catchflea.
- Mo¿esz co¶ z tym zrobiæ? – spyta³ Riverwind.
- Nie z tak± ran±. Gdyby Vvelz by³ tutaj… - Catchflea zakry³ twarz d³oñmi – To po prostu za wiele, olbrzymie. Po prostu za wiele.
- Wiem – po³o¿y³ d³oñ na ramieniu Catchflea – Gdzie Mors i Li El?
Catchflea podniós³ g³owê.
- Nie wiem. Nie widzia³em ich.
Kopacze rozdarli ¶cianê z³otej draperii i odkryli tajemne drzwi. By³y uchylone. Riverwind wzi±³ miecz od wojownika B³êkitnego Nieba i kopniakiem otworzy³ drzwi na o¶cie¿. Okaza³o siê, ¿e s± teraz na dole wznosz±cych siê schodów. Ruszy³ do góry a stary wró¿bita i setki kopaczy deptali mu po piêtach. Schody skrêci³y w prawo i nadal d±¿y³y w górê. Koñczy³y siê d³ugim, prostym korytarzem. Riverwind ruszy³ nim naprzód.
I nagle zosta³ cofniêty. Nic nie by³o widaæ wiêc ruszy³ znowu. Raz jeszcze niewidzialna bariera cofnê³a go ostro.
- Li El zablokowa³a t± drogê! – powiedzia³.
Di An prze¶lizgnê³a siê przez tlum.
- Mo¿na pój¶æ promenad± – sapnê³a – To tamtêdy!
Przednia fasada pa³acu posiada³a d³ugi balkon, który przebiega³ wzd³u¿ drugiego piêtra. Ca³a grupa zawróci³a i pobieg³a schodami na dó³. Di An doprowadzi³a ludzi Que-Shu do ukrytych schodów wiod±cych na zewn±trz budynku i prowadz±cych na promenadê.
- Sk±d wiedzia³a¶, ¿e to tu jest? – spyta³ Catchflea.
- Mistrz Vvelz mnie têdy kiedy¶ prowadzi³ – odpar³a dziewczyna.
Kopacze byli rozognieni. Oburza³a ich ¶wiadomo¶æ, ¿e Li El mo¿e uciec i na dodatek zrobiæ krzywdê ich przywódcy, Morsowi. Podarli na strzêpy metalowe okiennice i zaczêli siê wspinaæ. Czê¶æ wróci³a rozbiæ ciê¿kie drzwi na promenadê by wielki Que-Shu móg³ tam wej¶æ. T³um z³upi³ luksusowe sypialnie i znalaz³ wielkie zapasy wspania³ego jad³a, które zosta³o natychmiast poch³oniête. Ca³e powstanie zaczyna³o siê przekszta³caæ w zwyk³y rabunek gdy nagle rozleg³ siê krzyk, ¿e znaleziono Morsa.
Riverwind pogna³ sadz±c wielkie susy na metalowych kaflach posadzki. Di An sapa³a biegn±c jego ¶ladami. Ledwie zdo³a³ wyhamowaæ widz±c, ¿e pod³oga przed nim runê³a w dó³. Mors sta³ na w±skim kawa³ku kamienia. Doko³a otacza³a go tylko g³êboka pustka. On i kamieñ na jakim sta³, zawieszeni byli w ¶rodku niczego.
- Co¶ przytrzymuje ci stopy? – spyta³ Catchflea.
- ¯arcik Li El – odpar³ Mors ze swej grzêdy, by³ spokojny choæ zagniewany – jak widaæ pod³oga wokó³ mnie ju¿ siê zapad³a. Nie mogê siê ruszyæ. Gdy tylko uniosê jedn± stopê to czar podtrzymuj±cy ten kamieñ natychmiast siê rozwieje.
- Potrzebujemy liny – zawo³a³ Riverwind.
Nadbieg³a Di An i ujrza³a k³opotliwe po³o¿enie przywódcy.
- Mors – wrzasnê³a.
- Spokojnie, Di An. Jeszcze nie zgin±³em.
Di An chwyci³a najbli¿szego kopacza i wrzasnê³a mu prosto w twarz.
- Robimy kopalnian± wyrywaczkê! Rozumiesz?
Kopacz kiwn±³ entuzjastycznie g³ow±. Riverwind szed³ z drogi gdy piêtnastu kopaczy pad³o twarzami na posadzkê. Dwunastu usadzi³o siê na nich owin±wszy ciasno ramiona wokó³ nóg kopaczy pod nimi. Nastêpna dziesi±tka wspiê³a siê na wierzch i tak to sz³o coraz dalej nad dziurê. O¶miu na szczycie. Potem sze¶ciu na nich. Chwiejna piramida ¿ywych cia³ siêga³a coraz dalej. Dwójka kopaczy by³a ju¿ tylko o zasiêg ramion od Morsa. Na koñcu posz³a Di An. Mocno chwytaj±c siê poprzedników dotar³a do Morsa. W±t³e ramiona owinê³a mu na szyi.
- Di An, co ty wyczyniasz? – spyta³ zszokowany.
- Ratujê ciê – odpar³a – Wspinaj siê.
Piramida kopaczy chwia³a siê i pomrukiwa³a pod dodatkowym ciê¿arem masy Morsa, lecz utrzyma³a. Wspi±³ siê bezpiecznie, zaraz po nim wróci³a Di An. Potem ca³a reszta w odwrotnym porz±dku. Trzymaj±c mocno d³oñ ocalonego Morsa, Di An wyja¶nia³a zdumionemu Riverwindowi technikê ratunkow± u¿ywan± przez kopaczy w zawalonych kopalniach.
- teraz to nieistotne! Trzeba odnale¼æ Li El! – zawo³a³ Mors.
Nie zajê³o to wiele czasu. Kopacze rozle¼li siê po ca³ym pa³acu a grupka zajêta rabunkiem wy¿szych piêter znalaz³a Li El ukryt± w alkowie. Pogna³a ich wrzeszcz±cych korytarzem.
Mors i Catchflea weszli na koniec korytarza w tej samej chwili gdy Riverwind z gromad± uzbrojonych kopaczy zape³ni³ koniec przeciwleg³y. Li El dobieg³a do nich chc±c ich rozproszyæ jak zwyk³e plewy, lecz nagle ujrza³a istny ¿ywop³ot mieczy, które nie zamierza³y siê nawet zachwiaæ. Ruszy³a na powrót w stronê Morsa. Z³oty kaptur jej opad³ a ciemne w³osy by³y w wyra¼nym nie³adzie. Unios³a ramiona jakby mia³a rzucaæ jakie¶ gro¼ne zaklêcie, lecz trzês³y siê tak bardzo, ¿e szybko opu¶ci³a je do cia³a. Z pokrytego potem oblicza wyziera³a desperacja. Mors zbli¿a³ siê wolno z zakrwawionym mieczem w d³oni.
- Nigdy nie rozumia³e¶, ty sztywno karki, twrdo g³owy, g³upi wojowniku. Musia³am byæ twarda! Dla ludu Hest nie ma miejsca w Pustym ¦wiecie! Tam, na górze byliby¶my tylko kolejnym, ma³ym miastem-pañstwem. Tu, w jaskiniach, jeste¶my obywatelami imperium!
- Imperium mroku i ciszy – powiedzia³ Riverwind – Pozwólmy Hestom na powrót odnale¼æ ¶wiat³o!
- Twój ¶wiat umiera, tak – wtr±ci³ Catchflea – Powietrze tu pe³ne dymu a i plony nie bêd± za d³ugo rosn±æ na magii. Je¶li hestowie zostan± w jaskiniach to w koñcu wymr±. Twoja rasa zniknie.
- K³amstwa! – Li El tupnê³a a¿ g³uchy odg³os poszed³ echem po pa³acu. By³a ju¿ zmêczona – Ludzie chc± tylko wykorzystaæ nas ze starszej rasy. Je¶li poprowadzisz kopaczy na powierzchniê, Mors, skoñcz± wszyscy jako niewolnicy barbarzyñców.
Jej oszala³e oczy przetoczy³y siê po t³umie i ujrza³y tylko gniewnych, gorzkich kopaczy, niewolników jakich ¼le traktowa³a przez ca³e dekady. Patrzy³a na krwawy miecz gdy Mors zbli¿a³ siê coraz bardziej. Nagle wyprostowa³a plecy i dr¿±c± rêk± zarzuci³a z³oty kaptur na w³osy. Zwróci³a siê w stronê okien w korytarzu.
- Nie! Wrzasn±³ Catchflea – Zatrzymaj j±, Mors!
Li El odsunê³a zasuwê ¿elaznych okiennic. Byli teraz o cztery kondygnacje powy¿ej Alei Bohaterów. Bez jednego s³owa i bez spojrzenia za siebie, Li El wysz³a przez okno. Ujrza³ tylko trzepotanie z³ota a potem królowa Hest zniknê³a mu z oczu.
Odwróci³ siê do Morsa. Przywódca Ludu B³êkitnego Nieba opar³ d³onie na ga³ce miecza. Na twarzy mia³ wyraz
Riverwind skoczy³ w jej stronê, lecz by³o ju¿ za pó¼no. Ca³kowtej satysfakcji.
- Dlaczego jej nie powstrzyma³e¶? – spyta³ Riverwind.
- Ostatnia przys³uga dla pokonanego wroga – usta Morsa zacisnê³y siê w w±sk± kreskê – I dla utraconej mi³o¶ci.
Gdy mieszkaniec równin wci±¿ milcza³, Mors ci±gn±³ dalej.
- Nie wiesz tego? To jest to samo okno, z którego skoczy³ Jast, syn Hest, tak wiele lat temu.
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 12
Ambasada do Nieba
Po ¶mierci Li El w ca³ym Vartoom zapanowa³a g³ucha cisza. Powoli, stopniowo lud Hest zacz±³ sobie zdawaæ sprawê z tego, co siê wydarzy³o. Mors, dzia³aj±c za rad± Catchflea, poleci³ zamkn±æ na dwa dni wszystkie kopalnie i ku¼nie. Na ulicach rozla³o siê spontaniczne ¶wiêtowanie a Lud B³êkitnego Nieba kr±¿y³ swobodnie roznosz±c wszêdzie wie¶æ pe³n± nadziei. Mors nie zaj±³ pa³acu. W komnacie Broni postawi³ ¿elazne krzes³o i stamt±d stara³ siê zarz±dzaæ. Wojownicy Hest przyszli do niego by z³o¿yæ przyrzeczenie wierno¶ci. Wiêkszo¶æ z nich szorstko odprawi³.
- Wasza lojalno¶æ przypomina belkê ¿eliwn± – powiedzia³ – Ciê¿ka do noszenia i g³ównie bezu¿yteczna!
Stary wró¿bita stara³ siê nieco z³agodziæ ton wypowiedzi Morsa.
- Dziwne z twej strony, ¿e gardzisz nimi za brak lojalno¶ci wobec Li El, tak. Dlaczego nie chcesz uczyniæ ich na powrót braæmi? Daj im powód, by chcieli ciê chroniæ – powiedzia³.
Mors przez chwilê wierci³ siê niespokojnie.
- Jest co¶ w tym co mówisz – niewidz±ce oczy zwróci³ w stronê Catchflea i powiedzia³ – M±dry jeste¶ jak na przero¶niêtego barbarzyñcê.
- Czy wzrost jest miar± m±dro¶ci? – spyta³ Riverwind.
- Nie w twoim przypadku – odci±³ przywódca elfów.
Pó¼niej, kiedy ju¿ mê¿czy¼ni Que-Shu zostali sami, Riverwind zacz±³ narzekaæ na sw± sytuacjê po obaleniu królowej.
- Mors ci±gle uwa¿a mnie za zagro¿enie – powiedzia³ – A przecie¿ to nieprawda! Wszystko, czego chcê to opu¶ciæ ju¿ Vartoom i powróciæ do swej wyprawy.
Ka¿dy kolejny dzieñ pozostawania w podziemnym ¶wiecie wydawa³ siê wysokiemu mê¿czy¼nie z równin równoznaczny z wieczno¶ci±. W jego umy¶le by³o miejsce wy³±cznie dla Goldmoon. Od jak¿e dawna ju¿ jej nie widzia³!
Riverwind spogl±da³ z pa³acowego balkonu na miasto poni¿ej. La³o siê owocowe wino a jego ostra woñ wype³nia³a powietrze w miejsce zwyk³ego smrodu ob³oków dymu. Przez ostatnie parê dni powietrze sta³o siê nieco czystsze, lecz gdy piece zostan± nape³nione dusz±ca atmosfera z pewno¶ci± powróci.
Zobaczy³ biegn±c± pêdem Di An.
- Hej, olbrzymy! – zawo³a³a – Mors chce was zaraz zobaczyæ.
Kopacze dalej tañczyli na ulicach.
- A w jakim jest humorze? – spyta³ Riverwind.
Elfia dziewczyna wzruszy³a tylko ramionami.
- Ma wam co¶ do powiedzenia.
Mê¿czy¼ni z Que-Shu wymienili niepewne spojrzenia po czym poszli za Di An do Komnaty Broni. By³o tam ju¿ ca³kiem sporo wojowników i to z mieczami u boku. Szybki krok Riverwinda widocznie zwolni³.
- Jeste¶my – oznajmi³a Di An.
- Podejd¼, An Di.
Dziewczyna podesz³a bli¿ej i stanê³a u boku niewidomego elfa.
- Mam wam co¶ do powiedzenia, olbrzymy – powiedzia³ Mors.
- S³uchamy – odezwa³ siê Riverwind.
- Ci wojownicy – tu Mors wskaza³ szeroko ramieniem na uzbrojonych Hestów – Zgodzili siê s³u¿yæ porz±dkowi w Hest.
- Przyjmiesz koronê? – spyta³ zaskoczony Catchflea.
- Nie. Jestem za stary i zbyt têpy, ¿eby rz±dziæ. Chcia³bym, ¿eby w Hest powsta³ zupe³nie nowy rodzaj rz±dów, taki gdzie jedna osoba nigdy nie bêdzie mia³a w³adzy nad innymi. Co¶ takiego jak gildia, albo rada wojowników.
- Bardzo interesuj±ce, tylko co ma to wspólnego z nami? – spyta³ Riverwind.
- Koniec naszej wymarzonej ¶cie¿ki by³ zawsze ten sam; powrót na powierzchniê – powiedzia³ Mors – Zdajê sobie sprawê, ¿e po prostu nie mo¿emy jednym ruchem zacz±æ migracji ca³ej rasy. Musze wiedzieæ, jakie czekaj± nas warunki na powierzchni. Muszê wiedzieæ, czy potomkowie Sithasa wci±¿ ¼le my¶l± o Hest. I w³a¶nie z tego powodu – Mors powsta³ z ¿elaznego krzes³a i siê wyprostowa³ – Chcê, ¿eby¶ ty, Riverwindzie, wróci³ do Pustego ¦wiata jako emisariusz Hest.
Mieszkañca równin zatka³o. Nigdy nie spodziewa³ siê, ¿e otrzyma tak ³atwo drogê wiod±c± dok³adnie tam, gdzie ci±gn± go pragnienia. Spodziewa³ siê jakiego¶ haczyka.
- Jak bym móg³? – spyta³ niepewnie – Nie jestem dyplomat±.
- Nie spodziewam siê, ¿e nim bêdziesz. Wyslê kogo¶ z Ludu B³êkitnego Nieba by mówi³ w moim imieniu. Bêdzies przewodnikiem i obroñc± w górnym ¶wiecie.
- Mo¿e ja móg³bym mówiæ w twoim imieniu, tak? – zasugerowa³ Catchflea.
- Nie.
- Nie?
- Ty nigdzie nie idziesz – stwierdzi³ stanowczo Mors – Ty, stary olbrzymie, pozostaniesz w Hest by doradzaæ mi w utworzeniu nowego pañstwa Hest.
Riverwind i Di An patrzyli zaskoczeni na Morsa. Catchflea po prostu gapi³ siê na posadzkê marszcz±c coraz bardziej twarz.
- Przypu¶æmy, ¿e nie bêdzie chcia³ zostaæ? – spyta³ Riverwind.
- Musi – odpar³ przywódca elfów.
Powód obecno¶ci uzbrojonych ¿o³nierzy by³ ju¿ jasny. Riverwind ju¿ zamierza³ ostrzej za¿±daæ wolno¶ci Catchflea gdy nagle stary wró¿bita poci±gn±³ go za rêkaw. Riverwind spyta³ cicho.
- Czy ty chcesz tu zostaæ?
- Kusi mnie.
- Ale dlaczego? – wysoki wojownik patrzy³ na Catchflea wyra¼nie nic nie rozumiej±c – Przecie¿ to nie jest twój lud.
- Czasami dobrze jest byæ po prostu potrzebnym, wielki cz³owieku. Nikt w Que-Shu nigdy nie potrzebowa³ G³upiego Catchflea, chyba tylko jako przedmiot kpin. Je¿eli wiêc Mors chce mnie jako swego doradcê, to to jest kusz±ce.
Riverwind popatrzy³ na starego przyjaciela przeci±gle. Nie wiedzia³ jeszcze, czy on jest powa¿ny, czy te¿ nie.
- A co z wró¿b±, stary cz³eku? Podobno powiniene¶ i¶æ wszêdzie, gdzie i ja pójdê, pamiêtasz?
- Pamiêtam – powiedzia³ Catchflea zmêczonym g³osem – S±dzê…
- A jak Riverwind dostanie siê na powierzchniê? – spyta³a nagle Di An – Kiedy zabrak³o Vvelza i Li El, nie ma ju¿ magii potrzebnej by go wys³aæ. Bêdzie siê musia³ wspinaæ ca³± drogê.
- Znajdê przewodnika – Odpar³ szybko Mors.
- Ja to zrobiê! – zawo³a³a ogni¶cie Di An.
Niewidomy elf tylko potrz±sn±³ g³ow±.
- Nie, Di An. Jeste¶ moimi oczami. Nie obejdê siê bez ciebie. Wielu z Ludu B³êkitnego Nieba by³o ju¿ na powierzchni. Jeden z nich bêdzie przewodnikiem.
- Kiedy mam i¶æ? – ponuro zapyta³ Riverwind.
- Jak tylko zbierzemy dla ciebie zaopatrzenie. Jutro o tej samej porze.
Mors nagle wsta³. Wojownicy stuknêli metalowymi obcasami butów w zwyk³ym salucie. Mors wyci±gn±³ rêkê w stronê Di An. Wyprowadzaj±c go z komnaty elfia dziewczyna popatrzy³a na sfrustrowanych ludzi z Que-Shu. Jej spojrzenie by³o zak³opotane.
- Zdecydowa³em – szepn±³ Catchflea – Idê z tob±.
* * * * *
- Jeste¶ pewny? – spyta³, te¿ szeptem, Riverwind.
Znajdowali siê w koszarach Komnaty Broni. Wokó³ nich byli uzbrojeni wojownicy.
- Przymuszenie do pozostanie to nie jest nic dobrego, tak. A poza tym, jak sam powiedzia³e¶, wró¿ba ¿o³êdzi to nie jest co¶ ³atwego do pominiêcia – powiedzia³ stary wró¿bita chwytaj±c Riverwinda za rêkê – Moje miejsce jest przy tobie, wielki cz³owieku.
- Dobrze – powiedzia³ Riverwind jeszcze ciszej – Jak im uciekniemy?
- Nie wiem… je¶li pognamy przed siebie to szybko zgubimy siê w tunelach. No i nie ufa³bym w mi³osierdzie Morsa gdyby¶my uciekli i zostali schwytani.
- Twarde ma serce – zgodzi³ siê Riverwind – Je¶li ciê tu zostawiê, to on nigdy ciê ju¿ nie wypu¶ci. A wiêc musimy uciec.
- Tylko jak? Hestowie znaj± te jaskinie znacznie lepiej od nas, tak.
Chodzili w te i z powrotem rozmawiaj±c przyciszonymi g³osami gdy wojownik i kopacz z Ludu B³êkitnego Nieba podeszli do Catchflea. Mors chcia³ rozpocz±æ rozdzielanie zbo¿a ze zgromadzonych zapasów i potrzebowa³ rady starego cz³owieka.
- Zobaczymy siê – znacz±co powiedzia³ Riverwind.
- Jestem przekonany, wielki cz³owieku.
Stary wró¿bita dziwacznie siê sk³oni³ szmacianymi szatami i odszed³ w towarzystwie wojownika w pancerzu oblamowanym z³otymi lwami i z czarnym, miedzianym sztyletem u boku. Riverwind patrzy³ za nimi z obaw±.
* * * * *
Riverwind szed³ pustym korytarzem pa³acowym. Pe³no tu by³o rozwalonych sprzêtów i od³amków pozosta³ych po tym, jak Lud B³êkitnego Nieba pl±drowa³ pa³ac. Wojownik szed³ w¶ród kawa³ków mebli, ¶ciennych zawieszeñ i innych rzeczy, których nawet nie umia³ rozpoznaæ. Lud B³êkitnego Nieba by³ doprawdy mocno rozgniewany. Li El by³a prawdziwym tyranem i manipulatorem, lecz Riverwind jako¶ nie potrafi³ znale¼æ w sobie nienawi¶ci do jej osoby. Mors natomiast by³ typowym marzycielem o ¿elaznej ³apie. Riverwind go nie lubi³. Id±c przed siebie stara³ siê teraz jako¶ uporz±dkowaæ my¶li. Pewnie by³ to jaki¶ efekt personifikacji Goldmoon przez Li El.
Zatrzyma³ siê nagle gdy z bocznego korytarza ukaza³a siê niewyra¼na sylwetka. Obcy wkroczy³ w w±sk± stru¿kê ¶wiat³a p³yn±cego ze ¶wietlika.
- Witaj, Di An – rzek³ Riverwind.
- Zaskoczy³am ciê, olbrzymie?
- Troszkê. Nie posz³a¶ spaæ?
- Nie mog³am – podesz³a bli¿ej – Mia³am z³e sny.
U¶miechn±³ siê do dziewczyny.
- Te¿ mi siê to zdarza. Gdy to siê dzieje wychodzê z wioski prosto do lasu i tam ¶piê po prostu pod gwiazdami.
Di An zmarszczy³a czo³o w zamy¶leniu.
- Widzia³am gwiazdy. To te ma³e wêgielki ¶wiec±ce na ciemnym niebie?
Skin±³ g³ow±. £atwo by³o zapomnieæ, ¿e Di An bywa³a na powierzchni. Di An bywa³a na powierzchni!!!
Riverwind przyklêkn±³ i uj±³ elfi± dziewczynê za ramiona. Zesztywnia³a.
- Czy jeste¶my przyjació³mi? – spyta³ – Czy wierzysz Catchflea i mnie?
W kiepskim o¶wietleniu wydawa³o siê, ¿e jej oczy rzucaj± niemal czerwonawy blask.
- Tak. Uratowa³e¶ mnie od Karna, tam w tunelu.
- Catchflea i ja potrzebujemy twojej pomocy. Chcemy wróciæ do domu.
- Mors chce, ¿eby stary olbrzym zosta³
- Chce równie¿ ¿eby¶ i ty zosta³a. Je¿eli odejdziemy we trójkê, to wszyscy dostaniemy czego chcemy.
- Mors bêdzie bardzo z³y – powiedzia³a – A kto bêdzie jego ambasadorem?
Riverwind potrz±sn±³ g³ow±.
- To nie muszê byæ ja. Ty mo¿esz to zrobiæ, Di An. Twój lud ma do¶æ z³ota i klejnotów, ¿eby kupiæ na powierzchni wszystko, co mo¿e im byæ potrzebne. Catchflea i ja mamy w³asne ¿ycie.
Wysunê³a siê powoli z jego uchwytu g³êboko zamy¶li³a.
- Czy jest jaka¶ kobieta olbrzym, która czeka na ciebie? – spyta³a na koniec.
A¿ zachichota³ … Goldmoon… olbrzym!
- Có¿, jest. Chcê wróciæ do Goldmoon.
Di An popatrzy³a przed siebie a na jej ma³ej, ostrej twarzy ukaza³a siê lekka frustracja.
- Nasza walka z Li El zosta³a wreszcie skoñczona a ja coraz bardziej chcia³abym mieæ co¶ do powiedzenia. Nikt tutaj mnie nie s³ucha. Jestem tylko ja³owym dzieckiem. Mors tak naprawdê wcale mnie nie potrzebuje; ka¿de dziecko mo¿e go prowadziæ. On te¿ mnie nie s³ucha.
Nastêpne zdanie Riverwind formu³owa³ jak najostro¿niej.
- Di An, w górnym ¶wiecie jest wielu bardzo m±drych ludzi – powiedzia³ – Jeden z nich mo¿e umieæ ci pomóc, rozwi±zaæ ten problem.
- Tak my¶lisz? – podniecenie a¿ wibrowa³o w jej g³osie.
- ƶ¶. Nie mówi³bym nic takiego gdybym tak nie my¶la³.
Di An rozejrza³a siê ukradkiem na prawo i lewo.
- Znam drogê na powierzchniê o jakiej nikt tu nie wie. Mo¿na tego dokonaæ – twarzyczka jej pociemnia³a – Mors nigdy mi nie daruje je¶li odejdê.
Riverwind wsta³.
- Nie poproszê ciê o zrobienie czegokolwiek je¶li sama tego nie chcesz robiæ. Tyle, ¿e mo¿esz teraz pomóc zarówno sibie jak i swemu ludowei. Czas ucieka. Jutro maj± mnie wys³aæ.
Ad Di w zamy¶leniu przygryz³a doln± wargê.
- Stary olbrzym ¶pi w Komnacie Brobi. Mo¿emy go zabraæ – powiedzia³a.
Riverwind poczu³ ogromn± ulgê. Dziewczyna odwróci³a siê i pobieg³a wzd³u¿ ciemnego korytarza.
- Di An, poczekaj! – sykn±³ Riverwind.
Riverwind pobieg³ w jej ¶lady obijaj±c golenie o po³amane nogi od sto³ów i krzese³ le¿±ce wszêdzie doko³a.
- Zaczekaj na mnie! – wychrypia³.
Spotkali siê przy krótkim przej¶ciu prowadz±cym z pa³acu do Komnaty Bronie. Vartoom by³ dziwnie cichy. Piece i ku¼nie wci±¿ jeszcze nie by³y czynne a na ulicach nie by³o elfów. Zeszli razem, mê¿czyzna i elfia dziewczyna, po sko¶nym mostku. Komnatê Broni wype³nia³ d¼wiêk sapania i pochrapywania ¶pi±cych. Wojownicy spali dos³ownie wszêdzie. Di An zrêcznie przemyka³a miêdzy nieruchomymi cia³ami. Riverwind musia³ przemieszc zaæ siê z najwy¿sz± ostro¿no¶ci±. Nie raz te¿ kopn±³ ¶pi±cego ¿o³nierza, lecz le¿±cy Hest tylko zamrucza³ i odtoczy³ siê od stóp Riverwinda.
Catchflea le¿a³ z plecami przyci¶niêtymi do rze¼bionej przypory i d³oñmi z³o¿onymi na brzuchu. Di An i Riverwind stanêli na starcem. Dziewczyna spojrza³a na wojownika, ten skin±³ g³ow±. Schyli³a siê by szturchn±æ starego i go zbudziæ, lecz nim go dotknê³a Catchflea otworzy³ oczy.
- Cze¶æ – szepn±³.
Di An by³a tak zaskoczona, ¿e a¿ usiad³a na posadzce. Miedziana spódnica dziewczyny wyda³a przy tym ostry d¼wiêk.
- ƶ¶ – nadbieg³ g³os z g³êbi komnaty – Próbujê zasn±æ…
Riverwind podniós³ Catchflea na równe nogi. Niezdarnie wymanewrowali siê z komnaty.
- O co chodzi? – spyta³ catchflea gdy ju¿ byli w przej¶ciu.
Riverwind potarmosi³ szorstkie w³osy Di An.
- Podpisa³em pakt z Di An. Wyprowadzi nas na górê.
Catchflea zamruga³ oczami i popatrzy³ na dziewczynê.
- Och? A co ty masz z tego paktu?
- Muszê dorosn±æ – powa¿nym tonem odpowiedzia³a dziewczyna.
Catchflea otworzy³ usta, by co¶ dodaæ lecz Riverwind mu przerwa³.
- Czas ucieka – powiedzia³ wysoki wojownik – Musimy zebraæ jakie¶ zapasy i odej¶æ nim Mors zauwa¿y nasz± nieobecno¶æ.
- Zaczekaj – powiedzia³ catchflea – muszê poradziæ siê ¿o³êdzi.
Di An wygl±da³a na zdumion±, wiêc Riverwind obja¶ni³ jej co mog± zrobiæ ¿o³êdzie. Catchflea przyklêkn±³ na posadzce i cho zaintonowa³ s³owa magii. Potem odwróci³ tykwê.
- No i? – spyta³ Riverwind.
- Nie jest dobrze. Jeste¶ pewien, ¿e chcesz to us³yszeæ?
- Dawaj.
- Przepowiednia mówi tak; jeden zginie, jeden oszaleje, jeden znajdzie chwa³ê.
Przez d³u¿sz± chwilê nikt siê nie odzywa³. Na koniec Riverwind odchrz±kn±³ i powiedzia³.
- Wiesz, stary, nie pos³ugiwa³e¶ siê ¿o³êdziami od d³u¿szego czasu. Mo¿e ju¿ zapomnia³e¶ jak je czytaæ.
Catchflea zebra³ orzechy.
- Jakiekolwiek jest przeznaczenie musimy wyj¶æ mu na spotkanie. Samo do nas nie przyjdzie.
Dziwaczna trójka po¶pieszy³a przej¶ciem. Prowadzi³a Di An. Nim opu¶cili Vartoom Di An zabra³a sprzêt do wspinania i ¿ywno¶æ na drogê. By³ to g³ównie ciê¿ki chleb z orzechami, suszonymi owocami i niewielk± ilo¶ci± miêsa. Podobny by³ do pemmikanu z jakim Riverwind rozpocz±³ sw± wêdrówkê. Elfia dziewczyna odnalaz³a równie¿ tykwê Catchflea z ¿o³êdziami i szablê Riverwinda. Wszystko to ponoæ znalaz³a w prywatnych pokojach Li El. Stary wró¿bita przytuli³ tykwê jak dawno utracon± mi³o¶æ.
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Czê¶æ II
Wznoszenie
Rozdzia³ 13
Studnia Wiatru
Wyprowadzaj±c ich z Vartoom, Di An skrêci³a w stronê odleg³ego krañca wielkiej jaskini. Mieszkañcy równin tam jeszcze nigdy nie byli. Posadzka i ¶ciany przekszta³ca³y siê tu w co¶ na kszta³t skalistego komina z jednym otworem w postaci czarnej dziury.
¯adnej gleby jako po¿ywki dla ro¶lin tu nie by³o, tylko same ska³y. Wspinali siê po wystaj±cych kamieniach w stronê dziury widocznej nad g³owami. Riverwind zauwa¿y³, ¿e ten otwór wygl±da na zbyt g³adki i okr±g³y, by móg³ byæ dzie³em samej natury.
- Wiele stuleci temu by³a tu tylko szczelina – powiedzia³a Di An – Synowie Hest j± poszerzyli.
- Dlaczego? – spyta³ Catchflea.
- Na grobowce dla najwiêkszych – odpar³a elfia dziewczyna – To s± miejsca spoczynku Hest i wszystkich jego synów.
Temperatura gwa³townie spad³a gdy tylko weszli do jaskini grobowej. Naturalny kszta³t jaskini zosta³ tu zaadaptowany do ³ukowego korytarza. Przy ¶cianach sta³y ponadnaturalnej wielko¶ci pomniki Hestów w pe³nych zbrojach. Wszyscy mieli ten sam grymas na twarzach. Co¶ pomiêdzy kpin± a d±sem. W³a¶ciwe groby wykuto w skale pomiêdzy nogami pomników. Ka¿dy z grobów zamkniêty by³ kutymi w spi¿u drzwiami. Riverwind zatrzyma³ siê przed jednym pomników. Wojownik Hest trzyma³ krótki ³uk w zgiêciu ramienia. Wiedzia³, ¿e ¿yj±cy Hest dawno zapomnieli jak u¿ywaæ ³uków, wiê spyta³ Di An ile lat licz± sobie te groby.
- To jest Lord Trand – powiedzia³a odczytuj±c zapis na drzwiach grobu – Zwyciêzca w dwudziestu bitwach. Zmar³ osiemdziesi±t lat po tym, jak Hest zaprowadzi³ lud do jaskini – policzy³a po cichu na palcach – Dwa tysi±ce, cztery setki i osiemdziesi±t lat temu.
- Gdy tylko drewno zbutwia³o Hestowie nie miali jak robiæ ³uków – mrukn±³ Catchflea – Dopóki przynajmniej Di An nie dotar³a na powierzchniê i jakiego¶ nie znalaz³a.
- Dwa tysi±ce lat temu – powiedzia³ Riverwind – Di An, ile ty masz lat?
Czmychnê³a do przodu miêdzy ska³ami.
- Dwie¶cie i sze¶ædziesi±t cztery – odpar³a.
Catchflea wpad³ na plecy Riverwinda.
- Pardon. Co siê dzieje? – spyta³.
Riverwind powiedzia³ mu o niezwyk³ym wieku Di An.
- Ja³owe dzieci d³u¿ej ¿yj±. Nigdy nie dorastaj±, tak?
- Chod¼cie têdy! – rozleg³ siê przyt³umiony g³os Di An.
Pomarañczowy blask olejnej lampy to siê zwiêksza³ to zmniejsza³ w miarê jak t± lamp± macha³a. Riverwind upomnia³ samego siebie; nie traktuj jej jak dziecko. Jest ponad dwadzie¶cia razy starsza od ciebie. Di An czeka³a na nich w miejscu wygl±daj±cym jak ¶lepy zau³ek. Lampa rzuca³a na kamienne ¶ciany dziwaczne cienie.
- Co teraz? – spyta³ Riverwind.
- Musimy przej¶æ têdy – Di An wskaza³ w dó³.
Na wysoko¶ci kolan ukaza³ siê otwór w ¶cianie. By³ czarny jak sama Otch³añ i ludziom przyrzeka³ ciasnotê.
- I¶æ przez to? – powiedzia³ Catchflea – Jest jaka¶ lepsza droga, tak?
Di An powa¿nie potrz±snê³a g³ow±.
- Na pewno tego tunelu nie u¿ywasz za ka¿dym razem jak idziesz na powierzchniê.
- Nie, najczê¶ciej u¿ywam sztolni któr± spadali¶cie – powiedzia³a – Ta droga powinna wyprowadziæ nas na powierzchniê w pobli¿e miejsca gdzie zaczêli¶cie spadaæ.
- Powinna? – spyta³ Riverwind.
- Nie sz³am têdy ju¿ do¶æ d³ugo.
Di An przykucnê³a i z ³atwo¶ci± w¶lizgnê³a w dziurê. Riverwind wskaza³ Catchflea, by szed³ nastêpny. Ten opad³ na brzuch i wczo³ga³ siê w czerñ.
- Ou! – zawo³a³ podczas gdy jego stopy wci±¿ tañczy³y przed Riverwindem.
- Niskie sklepienie!
- Bêdê o tym pamiêta³ – kwa¶no mrukn±³ Riverwind.
Kiedy tylko stopy starego znikn±³ w dziurze on te¿ opad³ na brzuch spojrza³ g³êboko w tunel. Stare odczucie, ¿e oto jest pochwycony w pu³apkê przez sam ogromny ciê¿ar ska³y, wróci³o. Riverwind wci±gn±³ g³êboko powietrze i pomy¶la³ o Goldmoon. Tunel by³ ledwie troszkê szerszy od jego ramion. Posuwa³ siê tylko cal po calu obijaj±c o ska³ê szerokie barki i popychaj±c siê naprzód prawie wy³±cznie paluchami stóp. Jedyne o¶wietlenie zapewnia³a kiwaj±ca siê lampa Di An, któr± dziewczyna popycha³a przed sob±. Zgodzili siê bez s³ów by u¿ywaæ tylko jednej z posiadanych lamp, chodzi³o o oszczêdzanie oleju.
W tunelu by³o cieplej. Dobiegaj±ce z przodu mrukniêcia Catchflea przerywa³y od czasu do czasu wysokie tony jêków Di An. Ostre kamienie wbija³y mu siê w ³okcie i pier¶ natomiast szoruj±ce po plecach sklepienie tunelu nie jeden raz zaciê³o go w skalp. Jak d³ugo jeszcze? Czy ca³± drogê na powierzchniê maj± pokonaæ w tej pu³apce na szczury? Oszaleje, udusi siê, zakrzyczy i zap³acze na te ska³y. Twarde, nie uginaj±ce siê ska³y…
- Wstawaj, Riverwind.
Otworzy³ oczy i ujrza³ pokryte kurzem spody mokasynów Catchflea. By³y tu¿ przed jego twarz±. Tunel otwiera³ siê wprost na pó³kê skaln± pionowej, szerokiej sztolni. Jej górna krawêd¼ ginê³a gdzie¶ w aksamitnej czerni. Di An siedzia³a na g³azie i prze¿uwala kawa³ek szarego, twardego chleba. Miêdzy jej stopami ¶wieci³a lampa. Riverwind odnotowa³ sta³y przeci±g wiej±cy w górê sztolni.
- gdzie jeste¶my? – spyta³.
- Studnia Wiatru – mruknê³a Di An a jej g³os przypomina³ raczej be³kot z pwodu kawa³ka chleba obracanego w ustach – Czasami wieje tu tak mocno, ¿e prawie mog³oby ciê unie¶æ do góry.
- I jak siê st±d mamy wydostaæ? – dziwi³ siê Catchflea.
Dziewczyna odgryz³a kolejny, poka¼ny kês.
- Wspinaæ siê – odpar³a.
¦ciany by³y poszarpane, mia³y wiele szczelin miêdzy kamieniami, których mo¿na by³o uzy c jako uchwytów. Di An strz±snê³a okruchy chleba z podo³ka i pokaza³a mieszkañcom równin jak u¿ywaæ haków i ³añcuchów, które zabrali z miasta.
- Siêgasz hakiem - powiedzia³a – Chwytasz nim ¶cianê i podci±gasz siê ³añcuchem.
Catchflea mia³ obawy, czy zdo³a sobie poradziæ, lecz przecie¿ i tak innego wyj¶cia nie mia³. Di An obejrza³a ¶cianê ze znawstwem praktyka. Podci±gnê³a siê zrêcznie. Riverwind poszed³ za ni±. W ten sposób móg³ pomagaæ Catchflea w podci±ganiu do góry.
- Od Dwina ju¿ badasz te jaskinie? – spyta³ dziewczynê.
- Wiele lat – odpar³a – Jeszcze zanim Mors mnie zwerbowa³. Przedtem zbiera³am ¿ywno¶æ dla pracuj±cych w kopalni cyny. Moja praca polega³a na ganianiu w górê i w dó³ kopalnianych tuneli i dostarczanie ¿ywno¶ci kopaczom. Przedtem pracowa³am dla Rheda, murarza, formowa³am ceg³y i pomaga³am w wypalaniu.
- To ca³kiem ciê¿ka praca jak dla dziewczyny – powiedzia³ Riverwind.
Klink. Di An wbi³a hak w jak±¶ ska³ê i podci±gnê³a siê d³oñmi po ³añcuchu.
- Pracê z Rhedem zaczê³am, jak mia³am sto czterdzie¶ci siedem lat.
Ostry powiew w dó³ sztolni przyklei³ wspinaczy do ¶ciany. Po chwili, jakby to by³ oddech jakiego¶ giganta, wiatr ruszy³ w górê rozwiewaj±c w³osy Riverwinda.
- Tak dalej bêdzie? – zawo³a³ Catchflea.
By³ jakie¶ dziesiêæ stóp poni¿ej Riverwinda.
- Mo¿e byæ gorzej - odpar³a Di An.
- Co?
- Mo¿e byæ gorzej! – hukn±³ Riverwind.
- Bêd± jakie¶ ostrze¿enia? – spyta³ stary.
- Mo¿na us³yszeæ ciê¿ki wiatr id±cy na dó³, lecz to ten wiej±cy do góry jest gro¼ny – powiedzia³a Di An.
Biedny Catchflea jej nie us³ysza³. Dziewczyna zawisla na jednym ramieniu, odchyli³a siê krzyknê³a.
- Mo¿esz us³yszeæ ciê¿ki wiatr…
Kotwicz±cy hak wyrwa³ siê ze ¶ciany a Di An polecia³a plecami na dó³. Riverwind napi±³ miê¶nie i pochwyci³ przelatuj±cy obok ³añcuch dziewczyny. Nag³e napiêcie ³añcucha gdy dziewczyna osi±gnê³a dó³ upadku omal nie oderwa³o go od ¶ciany, lecz powoli zdo³a³ zgi±æ ramiê i podci±gn±æ dziewczynê blisko Catchflea.
- Wszystko w porz±dku, tak? – spyta³ stary.
Riverwind podci±gn±³ dziewczynê wy¿ej, blisko siebie. Kaza³o siê, ¿e ³añcuch mia³a zamocowany do miedzianego pasa owiniêtego w talii. Syta³, czy nic siê jej nie sta³o.
- Nic – zapewni³a – Chod¼my.
Usmiechn±³ siê tylko na taki dowód odwagi. Wspiê³a siê szybko po ramionach i g³owie Riverwinda jak po kamiennych stopniach. Dopad³ swego haka i ponowi³a wspinaczkê.
Wspinale siê przez kolejn± godzinê. Pokonali ponad dwie¶cie stóp. W pewnym sensie otaczaj±ca ich ciemno¶æ by³a zbawienna dla ludzi Que-Shu. Gdyby mogli zobaczyæ, jak wysoko siê znajduj± to lêk wysoko¶ci móg³by ich sparali¿owaæ.
Dotarli z ulg± do szerokiej, skalnej pó³ki i ca³a trójka z ulg± siê na niej u³o¿y³a. Za plecami mieli szerszy tunel o g³adkich ¶cianach zanurzony ca³y w mroku. Di An jednak wskaza³a, ¿e ich droga wiedzie drug± stron± sztolni, przez znacznie mniejszy tunel do którego musz± teraz przesun±æ siê po pó³ce. Powoli i ostro¿nie, cal po calu.
- A co jest z³ego w tym tunelu? – spyta³ Riverwind wskazuj±c palcem szerokie, okr±g³e przej¶cie.
- Widzia³am kiedy¶ trójkê ja³owych dzieci próbuj±cych tej drogi. Weszli do ¶rodka spiêci jednym ³añcuchem. Nie minê³o nawet sto uderzeñ serca jak stamt±d wypadli wymieceni jak kurz potê¿nym podmuchem wiatru – spojrza³a w dó³ sztolni – To spory upadek.
Jej lampa zaczê³a przygasaæ. Knot zacz±³ siê chwiaæ kopciæ, nie móg³ ju¿ zaczerpn±æ ani kropli paliwa ze zbiorniczka. Riverwind wydoby³ swoj± lampê i zapali³ od Di An po czym zdmuchn±³ jej p³omyk.
Riverwind szed³ dalej jako pierwszy z uwagi na sw± si³ê. Przesuwa³ siê po w±skiej pó³ce wokó³ sztolni do tunelu wskazanego przez Di An. ¦ciana jednak wystawa³a poza obrys pó³ki przez co utrzymanie chwytu okaza³o siê diabelsko trudne. Parê razy ju¿ hak Riverwinda ze¶lizgn±³ siê po ciemnym, szorstkim kamieniu. Di An posuwa³a siê za wojownikiem ostro¿nie, cal po calu. £añcuch zamocowali do miedzianych pasów jakie wszyscy mieli na sobie. Catchflea czeka³ a¿ ³añcuch Di An siê naprê¿y.
- No chod¼ – powiedzia³a dziewczyna.
- Nie dam rady – odpar³ s³abo.
- Dlaczego nie?
- Rêce mam za s³abe, ¿eby mog³y utrzymaæ mój ciê¿ar.
- Wspina³e¶ siê dot±d ca³kiem dobrze – zdumia³a siê dziewczyna.
- U¿ywaj±c stóp i nóg, tak.
Catchflea odsun±³ rêkawy ukazuj±c chude, ko¶ciste ramiona.
- Widzisz? Ja naprawdê nie dam rady.
- Musisz spróbowaæ – zawo³a³ Riverwind – Pomo¿emy.
Co powiedziawszy zawróci³ na ryzykanckiej ¶cie¿ce, przepchn±³ Di An z powrotem na poprzedni± pó³kê. Przepiêli ³añcuchy tak, by Catchflea znalaz³ siê po ¶rodku.
- £añcuchy bêdziemy trzymali na krótko i ciasno – powiedzia³ Riverwind – To przytrzyma ciê przy ¶cianie. No i ty trzymaj siê najlepiej jak tylko potrafisz.
Stary mê¿czyzna szczê¶liwy nie by³, lecz raczej nie móg³ pozostaæ tam gdzie by³. Di An zajê³a siê lamp± wiêc Riverwind móg³ do wspinaczki u¿yæ obu r±k. Wysoki wojownik zaj±³ znów miejsce na czele maj±c tym razem Catchflea tu¿ za plecami.
Przej¶cie bêd±ce ich celem by³o prawie w pó³ drogi wokó³ sztolni, jakie¶ dwadzie¶cia stóp do pokonania po ¶liskiej pó³ce. Nie¼le im sz³o gdy nagle prawa d³oñ Riverwinda straci³a chwyt i siê ze¶lizgnê³a. Zacz±³ dziko machaæ by odzyskaæ równowagê a jednocze¶nie lew± rêk± wbija³ mocno hak. Napiêty ³añcuch chlasn±³ wró¿bitê ,którego chwyt i tak nie by³ zbyt pewny i Catchflea spad³ z pó³ki. Di An natychmiast przewlek³a swój hak przez oko ³añcucha i wbi³a go w ska³ê. Napiê³a wszystkie miê¶nie. Catchflea dolecia³ do koñca ³añcucha. Tym razem jednak Riverwind nie by³ przygotowany na utrzymanie siê na miejscu. Plecami polecia³ z polki pozostawiaj±c tylko ma³± Di An jako jedyn± kotwicê.
£añcuch napi±³ siê i wyprostowa³ dociskaj±c miedziany pas do ¿eber Riverwinda. Zapar³o mu dech a chwytakowy hak wylecia³ z d³oni. Znikn±³ w czarnej sztolni. Lecia³ tak daleko, ¿e nie da³o siê nawet us³yszeæ kiedy uderzy³ o dno.
Di An by³a w strasznym po³o¿eniu. ¯adnego z mê¿czyzn nie zdo³a³aby podci±gn±æ do bezpiecznej pozycji; tym bardziej dwóch. Nie mog³a nawet siê poruszyæ w obawie utraty chwytu a na domiar z³ego ciê¿ar obci±ga³ jej pas na w±skich biodrach. Catchflea kiwa³ siê w powietrzu o piêæ stóp ni¿ej a Riverwind ni¿ej o kolejne piêæ.
- Co ja mam robiæ? – powiedzia³a a strach i zgroza zaciska³y jej gard³o tak, ¿e ledwie skrzecza³a.
- ¦ciany tutaj wygl±daj± na surowe – powiedzia³ Riverwind – Zamierzam spróbowaæ dopa¶æ ich i z³apaæ chwyt.
Podci±gn±³ siê lekko i zacz±³ siebie i Catchflea lekko hu¶taæ. Za trzecim razem trzepn±³ w ¶cianê. S³ysza³, ¿e i Catchflea uderzy³ o ska³ê.
- W porz±dku, stary?
- Nie! Ale rób dalej co robisz, tak?
Riverwind znalaz³ luki dla swych palców i koniuszków stóp. Wspina³ siê bokiem, coraz wy¿ej i jak krab szed³ lekko w prawo. Podci±gn±³ siê do stóp catchflea doci¶niêtego do g³adkiej powierzchni ska³y.
- reszta tej ska³y obok ciebie jest taka g³adka? – mrukn±³ Riverwind.
- Tak… Nie mam czego siê chwyciæ – odpar³ stary mê¿czyzna.
Riverwind zawo³a³ do Di An i wyja¶ni³, ¿e z tego miejsca nie dary siê dalej wspinaæ.
- Muszê wracaæ na pó³kê – powiedzia³.
- Po¶piesz siê – tylko tyle zdo³a³a wykrztusiæ.
Przyklei³ siê jak mucha do ¶ciany. Rusza³ siê tylko wtedy, gdy zdo³a³ wyparzyæ dobre oparcie dla palców u stóp. Dziêkowa³ bogom, ¿e to Di An dzier¿y teraz lampê. Przygl±danie siê ¶miertelnie gro¼nej powierzchni ska³y w pe³nym ¶wietle mog³oby byæ ponad jego si³y.
- Riverwind! – ostro zawo³a³a Di An – Jak daleko jeste¶ od pó³ki?
- Jest tu¿ za moim zasiêgiem.
Di An mog³a tylko bezradnie patrzyæ, jak ogniwa ³añcucha coraz bardziej siê rozszerzaj±.
- Wiêc siêgaj szybko! Ogniwa ³añcucha zaczynaj± siê otwieraæ!
Waga dwójki mê¿czyzna to by³o za wiele wiêc szczelina w ogniwie wci±¿ siê poszerza³a. Riverwind tymczasem nie móg³ znale¼æ oparcia dla prawej stopy. Lewa by³a bezpiecznie umieszczona na p³ytkim zag³êbieniu lecz prawa oparcia nie mia³a. Wyci±gn±³ prawe ramiê szarpi±c szar± ska³ê têpymi paznokciami; chcia³ wydrapaæ jaki¶ chwyt. Na koniec jednak zdecydowa³ siê skuliæ siê na lewej nodze i wyskoczy³ do pó³ki. W chwili gdy jego d³oñ zacisnê³a siê na brzegu pó³ki, ogniwo ³añcuch siê podda³o. Catchflea spad³ krzycz±c. Riverwind mia³ mo¿e pó³ sekundy czasu. Podci±gn±³ siê na pó³kê i obur±cz chwyci³ ³añcuch. Masa Catchflea omal go nie ¶ci±gnê³a z pó³ki, lecz zapar³ siê piêtami i wci±gn±³ starego wró¿bitê. By³ bezpieczny.
Catchflea uca³owa³ p³aski kamieñ pó³ki i za³ka³ z ulgi, by³ uratowany.
- Dziêki wam, mi³osierni bogowie – sapn±³.
Byli teraz bezpieczni, lecz Di An pozosta³a wrêcz uwiêziona. Nie mia³a ³añcucha zabezpieczaj±cego. Zwinnie zawróci³a po pó³ce a ostanie dwa kroki przeby³a jednym skokiem wprost w ramiona Riverwinda.
- Muszê odpocz±æ – powiedzia³ Catchflea – Wnêtrzno¶ci mi siê zwijaj± jak ³oso¶ w skalistym nurcie.
- Moje te¿ – przyzna³ Riverwind.
Bez haka, z rozerwanym ³añcuchem nie mieli ¿adnych szans na przej¶cie drogi wskazanej przez Di An. Jedyn± mo¿liwo¶ci± pozostawa³ szeroki, g³adki tunel; ten sam, który kosztowa³ ¿ycie trójki przyjació³ Di An.
Ruszyli dalej po krótkim odpoczynku. Przej¶cie mia³o ¶rednicê oko³o o¶miu stóp wiêc nawet Riverwind nie mia³ problemu z przestrzeni± nad g³ow±. Wznoszenie posadzki by³o stopniowi nie zbyt wielkie, wiêc posuwali siê naprzód z ³atwo¶ci±. Di An przesunê³a siê na koniec i trzyma³a siê za plecami Catchflea. Wietrzny tunel wyra¼nie j± przera¿a³. Stary mê¿czyzna chcia³ jej pomóc w opanowaniu strachu wiêc zacz±³ j± uczyæ mowy wspólnej. Pomo¿e jej to w przysz³o¶ci prze¿yæ w górnym ¶wiecie. Szybko przekona³ siê, ¿e ma zdolnego ucznia.
- Zastanawia mnie, jakim cudem te ¶ciany s± tak wyg³adzone – mrukn±³ Riverwind.
¦wiat³o lampy wydobywa³o b³yski tysiêcy ziaren miki w ¶cianach, co powodowa³o, ¿e tunel wygl±da³ jakby by³ wysadzany diamentami.
- Nie ma najmniejszego ¶ladu wody. Skala jest sucha.
-Wiatr te¿ mo¿e ¶cieraæ komieñ, tak? – odpar³ stary – Piasek wyg³adzi nawet najbardziej szorstk± powierzchniê je¶li bêdzie niesiony z wystarczaj±co mocnym wiatrem.
- Sk±d ten wiatr wieje, Di An?
Nie odpowiedzia³a, wiêc g³o¶niej powtórzy³ pytanie.
- Z powierzchni – wyjrza³a zza w±skiej talii Catchflea – S³ysza³am, ¿e na powierzchni wiej± wielkie wiatry, tam gdzie niebo nie jest spêtane ska³±.
- To prawda – Riverwind tylko u¶miechn±³ siê s³ysz±c jej opis – Gdzie¶ musi byæ spore otwarcie na powierzchni, ¿eby mog³o ten ca³y wiatr tu zebraæ.
- Jaskinia? – zasugerowa³ Catchflea.
- Co najmniej. My¶la³em o czym¶ wiêkszym, na przyk³ad jaki¶ krater lub zapad³a jama. Tam gdzie wiatr mo¿e zawirowaæ wokó³ otworu jak nasz tunel a potem zostaæ wci±gniêty.
Tunel zacz±³ wznosiæ siê trochê ostrzej i utrzymanie stóp na g³adkiej powierzchni sta³o siê trudniejsze. Obite kolana i obtarte d³onie by³y ju¿ czym¶ normalnym. Dotarli na koniec do niewielkiej, p³askiej powierzchni z boku tunelu i ca³a trójka mog³a wreszcie odpocz±æ.
- Mo¿e tak i¶æ a¿ do powierzchni – zauwa¿y³ Riverwind.
Wzrokiem usi³owa³ przebiæ mrok tunelu.
- By³oby nie¼le – mrukn±³ Catchflea, który ju¿ w³a¶ciwie zasypia³.
Riverwind poci±gn±³ ³yk gorzkiej wody Hestów i poweidzaial.
- Pójdê trochê na zwiad. Zostañ tu ze starym.
- Nie odchod¼ daleko – ostrzeg³a Di An – Zgubiæ siê tutaj, to pewna ¶mieræ.
- Nie ma obaw.
Zostawi³ plecak i ruszy³ tylko z olejow± lampk±. Md³awe ¶wiate³ko zanika³o gdy Riverwind zacz±³ siê wspinaæ w górê tunelu. Di An obserwowa³a póki nawet po¶wiata lampki nie zniknê³a po czym westchnê³a i opar³a siê o plecy Catchflea. Wró¿bita odezwa³ siê zasoanym g³osem.
- Wspania³y go¶æ, tak?
Tak – odpar³a.
- Serce i dusza Riverwinda nale¿± ju¿ do kogo¶ innego, powinna¶ to mieæ na uwadze.
Di An wzruszy³a ramionami. Opu¶ci³a na powrót g³owê na po³atan± koszulê Catchflea.
Riverwind dotar³ nagle do rozwidlenia dróg. Odszed³ od Catchflea i Di An ledwie o trzysta jardów a drogi nagle mia³ przed sob± trzy; jedna sz³a omal pionowo do góry a druga ostro nurkowa³a u stóp Riverwinda. Trzecia wznosi³a siê nieco ³agodniej. By³ sam, wiêc wybra³ drogê ³atwiejsz± – trzeci±.
Stary wró¿bita i elfia dziewczyna spali g³êbokim snem, gdy m³ody wojownik powróci³. Obudzi³ ich. Ruszaj±c siê ospale i z pó³ ¶pi±cymi oczami ruszyli za nim. Pos³usznie obrali drogê, któr± wcze¶niej wybra³. Lewe odga³êzienie tunelu. Nagle tunel wype³ni³ d¼wiêk podobny do baraniego rogu. Senno¶æ Di An znik³a natychmiast.
- Wicher! – zawo³a³a – Niech nam bogowie pomog±!
- Co mamy robiæ? – krzykn±³ Catchflea.
- Trzymaæ siê… trzymaæ siê nawzajem! To jedyna szansa! – wrzasn±³ Riverwind.
Hucz±cy d¼wiêk by³ coraz bli¿ej. Chmura kurzu zakrêci³a siê ko³o trójki uciekinierów skulonych i przytulonych do siebie na posadzce tunelu. ¦ciana wichru, niewidzialna a rycz±ca, uderzy³a ich jak m³otem. Pomimo ich ³±cznej wagi wiatr dosta³ siê pod nich i spycha³ na dó³. Co raz to dalej i dalej: ¶lizg, uderzenie, cios, trzask… mogli tylko modliæ siê i krzyczeæ ostrzegaj±c pozosta³ych gdy byli wywracani. Raz nagle podnios³o ich ca³kiem z posadzki i przelecieli parê stóp. I byli znów na rozga³êzieniu tunelu. Stoczyli siê w otwart± dziurê sztolni spadaj±cej do do³u.
Ten tunel by³ krótki a Riverwindowi ¿o³±dek siê wywraca³ od kolejnych uderzeñ gdy nagle tunel zakoñczy³ siê upadkiem w otwart± przestrzeñ. Si³a upadku rozdzieli³a im d³onie. Riverwind nagle by³ sam spadaj±c w bezdenn± otch³añ.
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 14
Topazowy wodospad
Po czasie, który wydawa³ siê nieskoñczono¶ci±, wpadli do wody. Riverwind zanurkowa³ g³êboko zanim zdo³a³ mocnym kopniêciem powróciæ na powierzchniê. Wyrzuci³o go wrêcz na powierzchniê. W mglistej po¶wiacie jaskini dojrza³ jak Di An szamocze siê w wodzie. Kolkoma potê¿nymi ruchami ramion zbli¿y³ siê do niej chwyci³ za ko³nierz miedzianej bluzy. Rzuca³a siê dalej i desperacko wali³a ramionami próbuj±c utrzymaæ siê na wodzie. Osi±gnê³a tylko tyle, ¿e walnê³a Riverwinda w oko.
- Uspokój siê! – powiedzia³ – Trzymam.
- Heeej! – wo³a³ Catchflea.
Riverwind wypatrzy³ przyjaciela. By³ na skalistej wysepce o parê jardów dalej. Trzymaj±c Di An prawym ramieniem dop³ywa³ do niego. Umie¶ci³ nieszczêsn± elfkê na skale i pop³yn±³ dalej. Di An zaczê³a kas³aæ a¿ wreszcie wycisnê³a wodê z p³uc. Catchflea uspokajaj±co poklepa³ j± po ramieniu.
- To dziwne – powiedzia³ – Mo¿emy tu widzieæ.
Riverwind potrz±sn±³ g³ow± zrzucaj±c z przemoczonych w³osów kaskadê kropli.
- Tak – powiedzia³ – Tylko gdzie jest ¶wiat³o?
- Ach, to tutaj.
Catchflea opar³ siê plecami o ska³ê i potar³ d³oni± skaln± iglicê wyrastaj±c± ze ¶rodka wyspy. Co¶, co przypomina³o zielonkawy mech pozosta³o mu na d³oni i lekko ¶wieci³o. Jaskinia, do której wpadli, by³a pokryta luminescencyjnym, zielonym mchem.
- Dziwne, tak, w jaki sposób to mog³o wyrosn±æ odciête przecie¿ od s³oñca i jeszcze wytwarzaæ w³asne ¶wiat³o – mrukn±³ Catchflea.
Delikatnie poliza³ rozsmarowan± na d³oni zieleñ i natychmiast zacz±³ pluæ.
- Och! No dobra, mia³em nadziejê, ¿e bêdzie smaczniejsze.
Po chwili, kiedy ju¿ serca zaczê³y im biæ w normalnym rytmie, usiedli opieraj±c siê o kamienn± iglicê i zaczêli przygl±daæ siê wodnej grocie. By³a du¿a, nieregularna i pe³na ostrych jak brzytwy stalaktytów. Gdzie¶ po lewej stronie od Di An rozlega³ siê przyt³umiony d¼wiêk spadaj±cej wody.
Catchflea wsta³ i siê przeci±gn±³. Kiedy tylko to zrobi³, rozleg³ siê ostry odg³os pêkania a jego ubranie nagle siê po³ama³o w kilku miejscach.
- Mi³osierni bogowie! – zawo³a³ – A co to takiego?
Riverwind ostro¿nie zgi±³ ramiê w ³okciu. Jelenia skóra jego okrycia, tak zawsze miêkka i delikatna, by³a sztywna i krucha. Zgi±³ dalej ramiê a ³okieæ koszuli z³ama³ siê z d¼wiêkiem kruszonego szk³a. Di An rozci±gnê³a miê¶nie nóg a u jej stóp opad³ jaskrawy, krystaliczny deszcz. Pochyli³a siê, by lepiej mu siê przyjrzeæ.
- Topaz – powiedzia³a pokazuj±c kryszta³y ludziom – Woda pozostawia za sob± topaz, gdy tylko wyschnie.
- Nasze ubrania wkrótce obróc± siê w kamieñ! – ze zdumieniem rzek³ Catchflea.
Z jego brod± te¿ co¶ siê dzia³o. Badawczo jej dotkn±³ i stwierdzi³, z ca³± pewno¶ci±, ¿e sta³a siê sztywna od ledwie ukszta³towanych kryszta³ów.
- Co ja mam zrobiæ? Je¶li skinê g³ow± to broda mi siê od³amie! – powiedzia³.
Riverwind dotkn±³ w³asnych, lekko ju¿ szklanych w³osów.
- Nie zgadzaj siê na to wszystko – odpar³ – I tylko potrz±¶nij przecz±co g³ow±.
Wiêkszo¶æ ich rzeczy nasi±k³ topazow± wod± i powoli twardnia³a. Mokasyny obu mê¿czyzna ju¿ siê po³ama³y. Ka¿dy ruch tylko posy³a³ na posadzkê deszcz od³amków.
- Je¶li tak dalej pójdzie, to szybko zostaniemy nadzy – mrukn±³ Riverwind.
Jego skórzany pancerz, ca³kiem wodoodporny, nie nasi±ka³ i siê nie poddawa³. Tak samo jak krótka kolczuga, jak± nosi³ pod ko¼l± skór± nogawic.
By³o oczywiste, ¿e nie mog± pozostawaæ na malutkiej, skalistej wysepce. W niektórych miejscach woda chlupota³a o czyst± ¶cianê jaskini, gdzie indziej z kolein widaæ by³o pokryt± „mchem” pla¿ê. Riverwind zasugerowa³, ¿eby pop³yn±æ na tak± pla¿e przez jezioro, w stronê d¼wiêku spadaj±cej wody.
Na sam± my¶l o tym Di An a¿ siê skurczy³a.
- Nie umiem p³ywaæ – powiedzia³a cichutko.
- Poniosê ciê na plecach – zaoferowa³ Riverwind.
Powoli, spokojnymi ruchami stylu klasycznego, odp³yn±³ z wyspy. Di An wczepi³a mu siê w barki i stara³a utrzymaæ twarz tak wysoko nad wod± jak tylko mog³a. Catchflea okaza³ siê zaskakuj±co dobrym p³ywakiem. Szybko wysun±³ siê naprzód i dotar³ do pl¿ay przed Riverwindem i jego pasa¿erem.
Grzmot wodospadu by³ tu o wiele mocniejszy. W±ska szczelina w ¶cianie okaza³a siê drog± wyj¶cia. Ciasno by³o, lecz ¶ciany by³y tak grubo pokryte mchem, ¿e zdo³ali jako¶ siê prze¶lizgn±æ. Pojawiwszy siê w kolejnej jaskini ca³a trójka okaza³a siê wysmarowana lekko ¶wiec±c±, zielonkaw± past±.
- Wygl±dasz jak duch! – zawo³a³ Catchflea w stronê Riverwinda.
- A ty ja zwiêd³a paproæ, stary – mrukn±³ Riverwind strz±saj±c z palców kawa³ki mchu.
Di An przesz³a na czo³o ca³ej trójki i ruszy³a w stronê d¼wiêku dochodz±cego od wodospadu. Jaskinia pe³na by³a g³azów i kr±g³ych, skoncentrowanych bu³ mineralnych, przypominaj±cych stopione bloki lodu lub zmiêk³e kawa³y mas³a. Riverwind i Catchflea, wci±¿ jeszcze upaækani i ¶wiec±cy, pod±¿yli w jej ¶lady. Za zakrêtem jaskini stanêli twarz± w twarz z wodospadem. Zatrzymali siê wszyscy dos³ownie oszo³omieni majestatycznym piêknem.
Wodospad znajdowa³ siê w wysokiej na piêæset stóp, sto¿kowe kawernie. Zaczyna³ spadek ze szczytu sto¿ka i jak lekkie pióra dzikiego ptaka rozpyla³ siê dwie¶cie stóp powy¿ej pó³ki, która przegradza³a mu drogê. Woda spada³a na pó³kê, p³ynê³a poziomo przez piêæ stóp, by przelecieæ nad progiem i spadaæ kolejne trzysta stóp. Na samym dole wodospadu, tam gdzie sta³a trójka wêdrowców, znajdowa³ siê staw mlecznej piany zabarwionej lekko br±zowo. W miejscu, gdzie woda, zawieraj±ca mnóstwo kryszta³ów, spada³a mo¿e od setek lat i rozpryskiwa³a siê na ¶ciany znajdowa³o siê mnóstwo z³ó¿ topazu o grubo¶ci co najmniej tuzina stóp. ¦ciany by³y dos³ownie naszpikowane fasetowanymi klejnotami.
- Tam! Widzicie?
Di An wskazywa³a palcem gdzie¶ w powietrze. Obok pó³ki trzysta stóp powy¿ej znajdowa³ siê ciemny, okr±g³y otwór.
- Co to jest? – spyta³ Catchflea.
- To tunel do którego próbowali¶my wej¶æ, by Studnia Wiatru nas tutaj nie przynios³a – odpar³a Di An – To jest wyj¶cie.
¦ciana jaskini nie wykazywa³a jaki¶ wielkich przeszkód. Poszarpana powierzchnia oferowa³a mnóstwo miejsc, gdzie rêka znajdzie oparcie. Ustalili, ¿e to Di An zacznie wspinaczkê a po dotarciu do wej¶cia do tunelu opu¶ci ³añcuch by ciê¿si i mnie zwinni ludzie mogli siê te¿ wspi±æ. Riverwind i Di An przegl±dali ca³y sprzêt wspinaczkowy, jaki im jeszcze pozosta³. Znudzony Catchflea wa³êsa³ siê wzd³u¿ brzegu stawu. Mg³a i rozpylona woda snu³y siê w powietrzu przygaszaj±c nieco zielonkaw± po¶wiatê. Sta³y ryk wodospadu zag³usza³ rozmowê jego przyjació³. Catchflea pragn±³ znale¼æ szczególnie okaza³± próbkê topazu, którego by³o tu przecie¿ mnóstwo. Klejnoty do¶æ czêsto oferowa³y w³asno¶ci magiczne, czasem lecznicze, a topazy podziemne powinny byæ szczególnie czyste.
Powy¿ej miejsc, do których siêga³ mech, ca³a powierzchnia by³a po prostu pokryta topazem. Catchflea ogl±da³ i odrzuci³ mnóstwo kryszta³ów jako zanieczyszczone lub wadliwe. Chcia³ doskona³ego kamienia by zabraæ go do Que-Shu.
Chodzi³ woko³o i nagle natkn±³ siê na kolejne dziwowisko; ca³y las kryszta³ów topazu wyrastaj±cych pod ró¿nymi k±tami ze skalnej posadzki. Niektóre mia³y stopê wysoko¶ci i tylko parê cali szeroko¶ci, lecz by³y i takie, co dorównywa³y mu wzrostem a grube by³y na co najmniej stopê. Z otwart± gêb± patrzy³ na przedziwny las a po chwili, z okrzykiem rado¶ci, podbieg³ do niego. Chocia¿ gnêbi³a go ochota, by który¶ z wielkich filarów topazu zabraæ do domu, to jednak uzna³, ¿e lepiej byæ skromniejszym i postaraæ siê o oderwanie mniejszego. Manewruj±c ostro¿nie miêdzy ostrymi krawêdziami kryszta³ów pokrywaj±cych posadzkê wypatrywa³ jednocze¶nie kamienia o wielko¶ci wystarczaj±cej, by ³atwo by³o go unie¶æ. W³a¶nie stara³ siê jeden z takich oderwaæ od pod³o¿a, gdy ujrza³ obok siebie palce ¿o³nierskiego buta.
Catchflea cofn±³ siê i siad³ w topazowym lasku. Popatrzy³ w górê i ujrza³ wojownika elfów ze wzniesionym mieczem, stoj±cego nie dalej o parê stóp.
- Jestem przyjacielem! – zdeklarowa³ uroczy¶cie – I nie jestem uzbrojony, tak!
Wojownik nawet nie drgn±³. Catchflea powtarza³ zapewnienia o przyja¼ni i jednocze¶nie wstawa³. Mokasyny prawie mu siê ju¿ rozpad³y wiêc nie by³ zachwycony my¶l± o biegu nad ostrymi topazami w ucieczce przed ¿o³nierzem Hest.
Wojownik wci±¿ siê nie rusza³. Catchflea podszed³ bli¿ej. Prawie siê roze¶mia³ na ca³y g³os gdy znalaz³ siê na wyci±gniêcie rêki. Te¿ ¿o³nierz to pos±g!
- Heeeej! – zawo³a³ widz±c znowu Riverwinda i Di An.
- Gdzie¶ ty by³? To niebezpieczne, tak siê samotnie oddalaæ – powa¿nie stwierdzi³ Riverwind.
- Tak, tak. Tyle, ¿e dokona³em cudownego odkrycia – powiedzia³ stary – Chod¼cie!
Zaprowadzi³ ich brzegiem stawu do kryszta³owego lasu, gdzie sta³ kamienny ¿o³nierz. Za jego plecami by³o widaæ ca³± kompaniê pos±gów. Di An naliczy³a osiem rzêdów po czterech w jednym i stwierdzi³a, ¿e mo¿e ich byæ wiêcej, lecz s³abe ¶wiat³o nie pozwala spojrzeæ dalej. Niektóre pos±gi mia³y wzniesione miecze, inne tylko wpatrywa³y siê w sklepienie. Niewiele detali pancerza czy rysów twarzy mo¿na tu by³o dostrzec. Wszystko pokrywa³ g³adki, z³otawy topaz.
- Widzicie? – mówi³ Catchflea – Nie wspania³e? Tylko dlaczego kto¶ ustawi³ by tyle pos±gów w tak odosobnionym miejscu? Wiesz co¶ o tym, Di An?
Podrapa³a siê po g³owie.
- Nie umiem odpowiedzieæ. Jestem pewna tylko jednej rzeczy; to nie s± ¿o³nierze Hest.
Riverwindem a¿ zatrzês³o.
- A kim¿e mogli by byæ?
Nie odpowiedzia³a. Przesz³a nad ostrymi klejnotami by bli¿ej przyjrzeæ siê pos±gom. Stanê³a na palcach i spojrza³a w twarz pierwszemu z wojowników. Nagle wziê³a g³o¶ny wdech i potykaj±c siê skoczy³a do ty³u. Hak wspinaczkowy wypad³ jej z d³oni gdy ucieka³a w stronê Riverwinda.
- To nie jest pos±g! – powiedzia³a – To prawdziwy wojownik zamkniêty w kamieniu!
Riverwind i Catchflea wymienili niedowierzaj±ce spojrzenia i po¶pieszyli do pierwszej postaci. Z tak bliska byli ju¿ pewni; po dok³adnym badaniu ujrzeli przez przezroczysty kamieñ p³aska twarz elfa. Brwi, rzêsy a nawet cienkie linie zmarszczek by³y dobrze widoczne przez zimny, z³otawy kamieñ.
- Co za straszny kataklizm móg³ tego dokonaæ z ca³± kompani± wojowników? – szepn±³ Catchflea.
Di An zadr¿a³a.
- Tylko Vedvedsica mia³ tak± moc.
Riverwind stan±³ nos w nos z elfim wojownikiem. W jego twarzy by³o co¶ zdumiewaj±cego. Uwa¿nie przyjrza³ siê wojownikowi i nagle orzek³.
- On ¿yje. Wodzi za mn± oczami.
Catchflea i Di An cofnêli siê o krok. Stary wró¿bita spojrza³ na ciche szeregi zakautych w kamieñ wojowników.
- ¯yj±? – szepn±³ – Wszyscy?
- Chcê wiedzieæ, kim s± – powiedzia³ Riverwind przerywaj±c badanie wojownika.
- Wojownicy Sithasa – cicho powiedzia³a Di An odchodz±c jeszcze dalej.
Riverwind wyci±gn±l szablê. Nawet ona by³a ju¿ pokryta topazowym nalotem. Powiedzia³ stanowczo.
- Nie mogê odej¶æ od tych uwiêzionych nieszczê¶ników, wiedz±c, ¿e wewn±trz kamiennego wiêzienia wci±¿ jeszcze ¿yj±.
Podniós³ szablê i badawczo stukn±³ g³owni± rêkoje¶ci w kamieñ pokrywaj±cy napier¶nik. Kamieñ zad¼wiêcza³. Wojownik nie drgn±³. Riverwind napi±³ siê mocniej i z wiêksz± si³± uderzy³ jeszcze dwukrotnie w to samo miejsce. Krystaliczne okrycie popêka³o i zaczê³o spadaæ wielkimi kawa³kami. Od³amywa³ kawa³ki topazu z piersi elfa, z ramion, z karku. Gdy uwolni³ ramiê z mieczem, to natychmiast opad³o do boku. Kamieñ na twarzy mia³ teraz pewnie ze setkê pêkniêæ. Mieszkaniec równin móg³ ju¿ zdj±æ ostro¿nie kawa³ek po kawa³ku. Gdy tylko twarz wojownika zosta³a uwolniona ten wci±gn±³ ostro haust powietrza i g³o¶ny odetchn±³. Przez kilka chwil tylko mocno oddycha³.
- Wolny! – zachrypia³.
Nagle zacz±³ siê przygl±daæ otoczeniu. Dziko rozejrza³ siê po ca³ej grocie.
- Gdzie ten potworny mag? Gdzie Vedvedsica?
- Nie tutaj, przynajmniej tego mo¿na byæ pewnym – odpar³ Riverwind – Kim jeste¶?
- Jestem Kirinthastarus, kapitan Jego Wysoko¶ci, króla Sithas z Silvanesti – odpar³ wojownik – Kim ty jeste¶, cz³owieku?
Riverwind przedstawi³ siebie i Catchflea a Kirinthastaru spyta³.
- A ten renegat?
Dziewczyna chowa³a siê za plecami Riverwinda, lecz ten wyci±gn±³ j± do przodu.
- To nasza przyjació³ka, Di An, nie renegat. Tylko dziêki niej ciê odnale¼li¶my.
Kirinthastarus zwêzi³ oczy do cienkich szparek.
- Czy zwróci³a siê przeciwko Hest? – spyta³ – Czy wie, gdzie siê podzia³ Vedvedsic i dok±d uciekli rebelianci?
Mówi±c to jednocze¶nie schyli³ siê i zacz±³ uwalniaæ z kamienia nogi podwa¿aj±c topaz mieczem. Riverwind ju¿ mia³ odpowiedzieæ co¶ na dziwne pytania gdy nagle wtr±ci³ siê Catchflea.
- Kapitanie – powiedzia³ – Czy wiesz mo¿e, jak d³ugo by³e¶ uwiêziony w topazie?
Kapitan wyprostowa³ siê i odpar³ natychmiast.
- Dzieñ, mo¿e dwa.
Catchflea i Riverwind wymienili zdumione spojrzenia.
- Co? – powiedzia³ Kirinthastarus – Macie jakie¶ nowino o Hest? Musicie mi powiedzieæ. Moi wojownicy i ja mamy do wype³nienia zadanie jakie da³ nam wielki król.
- Ach, i có¿ to za zadanie? – spyta³ Catchflea.
- Zlokalizowaæ miejsce ukrycia rebeliantów prowadzonych przez Hestantafalasa i doprowadziæ ich przed s±d Sithasa.
Di An wrzasnê³a i rzuci³a siê do ucieczki. Riverwind z³apa³ j± za nadgarstek i podniós³ z ziemi.
- Pu¶æ mnie! Pu¶æ mnie! – wrzeszcza³a wierzgaj±c nogami w powietrzu – Co wojownicy wybij± mój lud!
- Spokojnie, malutka – odpar³ Riverwind.
Zwróci³ siê nastêpnie w stronê Kirinthastarusa i powiedzia³.
- Nie znam przyjemnego sposobu przekazania ci tej wie¶ci, Kapitanie. Zostali¶cie zamkniêci w tym krysztale na dwa i pó³ milenia. Monarcha, któremu s³u¿ysz dawno ju¿ odszed³ na spoczynek, podobnie jak i sam Hest. Lud Di An to dzieci, wnuki i prawnuki ludu, który poszed³ za nim do jaskiñ.
Przez moment go¶ci³ szok na twarzy wojownika. Szczêka mu opad³a a oczy szeroko otworzy³y. Gapi³ siê na ca³± trójkê a¿ w koñcu poprzesta³ na Di An. Popatrzy³ na ni± i twardo odpar³.
- K³amstwa. Jeste¶cie agentami Vedvedsici. Powinienem by³ wiedzieæ. Czy uwolnili¶cie mnie z tego topazu po to, by mnie zabiæ?
Riverwind potrz±sn±³ g³ow±.
- Nie, kapitanie. Powiedzieli¶my ci prawdê. Król Sithas wys³a³ ciê z misj± ponad dwa i pó³ tysi±ca lat temu. Teraz ta misja jest bezsensowna.
Wojownik elfów zdj±³ he³m i wytrz±sn±³ zeñ topazowy kurz. Wiêcej nawet wytrzepa³ z w³asnych w³osów.
- Nie dosta³em rozkazu by zapomnieæ o swej misji. Gdyby Vedvedsica nas nie zaczarowa³ rebelia Hestantafalas zosta³aby zmia¿d¿ona – Kirinthastaru w³o¿y³ he³m – Wykonam misjê.
Stan±³ przed nimi z mieczem i tarcz±. Miecz siê lekko chwia³. Riverwind uzna³, ¿e walk± nic tu nie osi±gnie, lecz szablê trzyma³ w pogotowiu a¿ zarówno on, jak i Catchflea i Di An mogli siê spokojnie wycofaæ.
- Uwolni swoich towarzyszy – stwierdzi³a Di An.
- Zanim to osi±gnie, to my ju¿ bêdziemy daleko – odpar³ Riverwind.
- A co z Hest? Mog± zdemolowaæ Vartoom!
- Je¶li zdo³aj± go znale¼æ. Po drodze nie ma ¿adnych znaków.
Po¶pieszyli w stronê podnó¿a skalnego pod wystaj±c± w górze pó³k±. Di An przewiesi³a zwoje ³añcucha przez ramiê i zaczê³a wspinaczkê. Catchflea popatrywa³ przez ramiê wstecz w kierunku, z którego mogli nadej¶æ wojownicy. Di An wspinaczka sz³a kiepsko. Co rusz siê ¶lizga³a i traci³a uchwyt.
- Zwolnij! – krzykn±³ Riverwind – Zrobisz sobie krzywdê!
Je¶li nawet go us³ysza³a, to nie zwróci³a na to wiêkszej uwagi. Dotar³a do po³owy wspinaczki i spojrza³a w dó³. Mog³a widzieæ to, czego Riverwind jeszcze zobaczyæ nie móg³.
- Wojownicy id±! – wrzasnê³a.
- Schowaj siê za mnie, stary! – powiedzia³ Riverwind.
Catchflea dos³ownie rozp³aszczy³ siê na skale. Kirinthastaru pojawi³ siê w towarzystwie dwójki wojowników. Nie traci³ czasu na uwolnienie ca³ej kompanii. Podobnie do wojowników Hest, równie¿ i ci elfowie mogli czuæ siê przyt³oczeni wzrostem Riverwinda i wielko¶ci± zasiêgu broni jednak trójka mog³a go otoczyæ i, je¶li s± dobrze wyæwiczeni, daæ mu radê. Opowie¶ci o wojownikach Sithasa mówi³y, ¿e s± oni doprawdy dobrzy w walce.
Posuwali siê naprzód z przystankami. Riverwind pomy¶la³, ¿e mog± odczuwaæ pewne zesztywnienie po magicznym, i tak d³ugim, uwiêzieniu. Kiedy jednak podeszli bli¿ej zauwa¿y³ dramatyczn± zmianê ich wygl±du. W³osy i brwi Kirinthastarusa by³y bia³e, ramion wychudzone i jakby tkniête parali¿em. Pozosta³a dwójka nie wygl±da³a lepiej.
- Popatrz, Catchflea – powiedzia³ – Czas jednak o nich nie zapomnia³!
- Poddajcie siê! – wychrypia³ Kirithastarus.
Z trudem ju¿ siê porusza³. Czubek miecza opad³ do posadzki.
- Na-przód, na chwa-³ê Si-thasa – wysycza³.
Jeden z wojowników upad³ by ju¿ siê nie podnie¶æ. Kiriyhastarus zbli¿y³ siê na d³ugo¶æ miecza do Riverwinda. Patrzenie na niego to ju¿ by³ koszmar: puste oczodo³y, zwiniête wargi, zêby na wierzchu. Dumny wojownik by³ ju¿ tylko maszeruj±cym trupem.
S³abym ruchem zada³ cios sztychem w stronê Riverwinda, wojownik odparowa³ z ³atwo¶ci±. By³ to ju¿ ostatni gest Kirinthastarusa. Opad³ na pokryt± klejnotami posadzkê. Jego towarzysze byli ju¿ tylko wybielonymi ko¶æmi i rozrzuconymi pancerzami.
- Nie wierzê w³asnym oczom – stwierdzi³ zdumiony Catchflea.
- Przez kilka minut odzyskanej wolno¶ci postarzeli siê o ponad dwa tysi±ce lat – powiedzia³ Riverwind.
Popatrzy³ w stronê, gdzie za grzmi±cy wodospadem ukryta by³a reszta wojowników.
- Z pozosta³ymi chyba nie powinni¶my nic robiæ – mrukn±³.
- Tak – z ulg± odezwa³a siê Di An – opu¶æmy to miejsce, i to szybko.
Riverwind rozpocz±³ wspinaczkê. Catchflea popatrzy³ na wszystko co pozosta³o z Kirinthastarusa, kopn±³ elfi± tarczê go³ym ju¿ paluchem i mrukn±³.
- Zastanawiam siê, kto na tym wyszed³ lepiej: Kirinthastarus, czy wci±¿ uwiêzieni wojownicy.
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 15
Skradaj±ca siê ¶mieræ
Na powierzchni pó³ki, w przej¶ciu, by³o ca³kiem ciep³o. Ple¶ñ i szare, brudne grzyby zwiesza³y siê ze sklepienia w lepkich niciach. Wilgoæ zbieraj±ca siê na ¶cianach sp³ywa³a do ka³u¿ na dnie tunelu. Catchflea kichn±³.
- To nie jest zdrowe miejsce – powiedzia³.
- Odwagi, stary – odpar³ Riverwind – Nie pozostaniemy tu d³ugo.
Wysoki wojownik jednak zacz±³ dygotaæ niezale¿nie od ciep³oty miejsca. Di An przykucnê³a na wilgotnej posadzce i zaczê³a majstrowaæ przy jedynej olejowej lampce jaka pozosta³a im po spadku do mineralnego jeziora. Zrêcznie uderzy³a stal± o krzemieñ i po chwili lampka dawa³a ju¿ s³abe, migotliwe ¶wiat³o.
Ruszy³a do przodu lekko zygzakuj±c od jednej do drugiej strony tunelu. Riverwind szed³ za ni± ostro¿nie ¶rodkiem przypatruj±c siê posadzce i dolnym partiom ¶cian. Catchflea szed³ zygzakiem z ty³u. Przej¶cie bieg³o prosto i poziomo jak strza³a przez kilka mil. W ¶rodku by³o niewiele wiêcej ponad cuchn±c± ple¶æ i odsta³± wodê.
Pod stop± Riverwinda co¶ zatrzeszcza³o. Jego mokasyn to teraz ju¿ tylko niewielka skórka podtrzymywana kilkoma paskami. Lecz kiedy uniós³ stopê ujrza³ wbity w skórê bia³y nalot. Zawo³a³ Di An, podbieg³a szybko.
- Po¶wieæ troszkê tutaj – powiedzia³.
Opu¶ci³a lampê ni¿ej. Ko¶ci. Riverwind rozdepta³ szkielet jakiego¶ niedu¿ego zwierzêcia. Palcami podniós³ kostkê i dok³adnie siê jej przyjrza³ w migotliwym ¶wietle lampki.
- Szczur – zdecydowa³ – Du¿y szczur.
- Tak g³êboko pod ziemi±?
- Có¿, szczury nie s³yn± z wyczucia kierunku – odpar³ Riverwind i odrzuci³ kawa³ki ko¶ci.
- Jak to zdech³o? – pyta³a Di An popatruj±c na ko¶ci.
- Kto mo¿e wiedzieæ? – mrukn±³ Riverwind – Móg³ siê zag³odziæ. Tu na dole nie ma zbyt du¿o do jedzenia.
Dziewczyna wci±¿ wpatrywa³a siê w potrzaskany szkielecik.
- To zosta³o zabite. Po¿arte. Nie zosta³o nic poza twardymi ko¶ciami – unios³a ¶wiat³o i spojrza³a w dal ciemnego przej¶cia – W tych okolicach to lepiej st±paæ bardzo ostro¿nie – doda³a ponuro – W tym szlamie mog± byæ rzeczy na jakie lepiej nie wdepn±æ.
Zanim który¶ z mê¿czyzn zdo³a³ zadaæ pytanie, Di An szybko odbieg³a.
- O czym ona mówi³a, te „rzeczy” – przyciszonym g³osem pyta³ Catchflea.
- Mnie pytasz? St±paj ostro¿nie – odpar³ Riverwind.
Di An porusza³a siê tak szybko, ¿e wprêdce zostali sami.
- Di An! – krzycza³ Riverwind – Zwolnij! Zaczekaj na nas!
Potrz±sn±³ g³ow± i mrukn±³.
- Co j± napad³o?
- Je¿eli ona jest tak wystraszona, to i ja zaczynam siê baæ, wielki cz³owieku.
Truchtem pobiegli w jej ¶lady rozchlapuj±c wodê przy ka¿dym kroku. ¦wiat³o lampy by³o wszystkim co mogli zobaczyæ, by³o jakie¶ sto stóp przed nimi. Po raz kolejny Riverwind wezwa³ Di An do zatrzymania. Nagle jednak wahad³owy ruch lampy usta³ i us³yszeli jeden krótki, ostry krzyk dziewczyny.
Riverwind run±³ do biegu. Starszy od niego Catchflea nie umia³ dotrzymaæ kroku wiêc pozosta³ w tyle i g³o¶no siê skar¿y³. Riverwind bieg³ w stronê znieruchomia³ej lampy. Kiedy jednak siê do niej zbli¿y³ ujrza³ j± le¿±c± samotnie na posadce. Nie by³o najmniejszego ¶ladu Di An. Wyci±gn±³ szablê.
- Di An! – wrzasn±³ – S³yszysz mnie?
Dobieg³ zasapany Catchflea.
- Gdzie ona jest? – wysapa³.
- Nie wiem. Co¶ j± zabra³o.
Postuka³ szabl± po ¶cianach. Twarda ska³a. Widzia³ st±d na jakie¶ sto stóp i nigdzie nie by³o znaku obecno¶ci Di An. W rzeczy samej lampa ukaza³a tylko zakoñczenie odcisku stóp dziewczyny w pobli¿u stóp wojownika.
Usi³owa³ to jako¶ uporz±dkowaæ. Na paluch u stopy spad³a kropla wody. Dwie kolejne spad³y mu na twarz. Sp³ynê³y po policzku a¿ do ust. S³one. Dlaczego wilgoæ ma byæ s³ona? Wilgoæ jest czysta, to morska woda mo¿e byæ s³ona.
Spojrza³ do góry. Rozp³aszczona na skalistym sklepieniu, patrz±ca bezradnie w jego twarz, by³a Di An. Usta mia³a zakryte grubym pasmem czarnej materii, która równie¿ wiêzi³a jej przeguby, kostki i taliê. £zy dziewczyny by³y s³on± wod± kapi±c± na twarz Riverwinda. Ca³e sklepienie pokryte by³o czarn± jak smo³a substancj±, która wierci³a siê i porusza³a jak ¿ywe stworzenie. Catchflea te¿ to ujrza³.
- Mi³osierni bogowie! – wyszepta³.
Zgroza dos³ownie przyku³a obu mê¿czyzn w miejscu. Czê¶æ tej pe³zaj±cej ¶mierci zwolni³a u¶cisk pod sklepieniem i opad³a na mieszkañca równin. Wyl±dowa³a jak wielka, ciê¿ka i mokra sieæ. By³o to lepkie i szybko zaczê³o go krêpowaæ. Riverwind czu³ jak kleiste macki zalepiaj± mu oczy, nos i usta. Wszystko ¶ciemnia³o i na dodatek ucich³o gdy mokra, ciep³a masa zatka³a uszy. Czarna dera owinê³a siê ciasno wokó³ cia³a i ¶cisnê³a tak, jakby z ca³ych si³ próbowa³a wydrzeæ mu powietrze z p³uc.
Ci±³ niezdarnie szabl± wokó³. Ma¼ ³atwo da³a siê ci±æ, lecz równie ³atwo zamyka³a miejsce ciêcia. Ten potwór nie mia³ krwi do rozlania, nie mia³ te¿ ³ba do ¶ciêcia. Jak ma to zwalczyæ? Strach zwi±za³ mu ¿o³±dek w supe³. ¦cisn±³ serce tak, jak ma¼ ¶ciska³a cia³o. Bezkszta³tny stwór powali³ Catchflea i owin±³ go a¿ do talii. Wali³ weñ piê¶ciami, lecz bez widocznego rezultatu. Równie dobrze móg³ boksowaæ z puddingiem. Potwór opakowa³ mu nogi ¶cisn±³. Catchflea zawy³ ze strachu i bólu. Di An zaczê³a kopaæ i wysilaæ cia³o. Widzia³a jak to co¶ owinê³o siê o Riverwinda. Czarna smo³a ju¿ wspiê³a mu siê na twarz i zaczê³a zakrywaæ ca³e cia³o. Dziewczyna wrzasnê³a a d¼wiêk zagrzmia³ echem w tunelu.
Riverwind czu³ w uszach walenie têtna. Musi mieæ choæ ³yk powietrza! Czu³ jakbt g³owa mia³a mu w ka¿dej chwili wybuchn±æ.
Czarne co¶ powoli wci±ga³o Catchflea. Stary wró¿bita zapiera³ siê o b³otnist± posadzkê, lecz nie by³o tam ¿adnego oparcia. Broni te¿ nie mia³.
- Stary! – wysapa³a Di An.
- S³yszê! – krzykn±³.
- We¼ lampê. Spal to… co¶…!
Czarna ma¼ na powrót zamknê³a jej usta. Tylko, ¿e on ju¿ zrozumia³. Mia³ jeszcze mo¿no¶æ siêgn±æ lampê prawym ramieniem. Szamota³ siê chwilkê z zamkniêciem knota a¿ wreszcie rozla³ olej na czarnego zabójcê. P³on±cy knot dotkn±³ opalizuj±cej plamy oleju a ta wybuchnê³a jasnym p³omieniem.
Pe³zaj±ca ¶mieræ wpad³a w sza³. Trzepa³a siê i marszczy³a gdy p³on±cy olej gotowa³ jej smo³owate jestestwo. B±ble wy³ania³y siê na powierzchni, a potem pêka³y uwalniaj±c straszliwy smród. Dusz±cy u¶cisk stwora na ciele Catchflea nagle os³ab³ a on sam skoczy³ i uwolni³ siê z p³omieni. Di An nagle zosta³a uwolniona i spad³a obijaj±c siê bole¶nie na posadzce tunelu. Odtoczy³a siê. Oboje wpatrywali siê w kawa³ smo³y pokrywaj±cej cia³o Riverwinda. Nie opiera³ siê.
Na czerwonym niebie hukn±³ grom. Riverwind sta³ na le¶nej polanie ubrany w ceremonialne skórzane nogawice z jeleniej skóry. Powietrze woko³o by³o zimne, bardzo zimne. Widzia³ po³yskuj±ce ¶wiate³ko po drugiej stronie polany. Zupe³nie jakby gwiazda spad³a na ziemiê. Na twarzy i nagiej piersi czu³ ciep³o promieniuj±ce z tej gwiazdy. Powoli ruszy³ w jej kierunku.
- Riverwind!
Spojrza³ przez ramiê na Goldmoon. Serce szybciej mu w piersi zabi³o. W ¶wietle gwiazdy w³osy dziewczyny wygl±da³y jak srebrzysty ogieñ.
- Nie chod¼ tam, Riverwind. Wracaj do mnie! – ¿±da³a.
- Synu – g³os Wanderera nadbiega³ od strony gwiazdy – Chod¼ do mnie. Wejd¼ w ¶wiat³o a ju¿ na zawsze bêdziemy razem.
Kroki Riverwinda wyra¼nie wyhamowa³y. Ci±gnê³o go w obie strony. Oczy Goldmoon by³y tak jasne i po³yskuj±ce. Spojrza³ w stronê gwiazdy, potem znów na dziewczynê. By³o mu tak potwornie zimno! Wyci±gn±³ ramiê w stronê Goldmoon.
- We¼ mnie za rêkê – powiedzia³ – Za rêkê, ukochana…
Poczu³ w p³ucach ciep³e powietrze. Ostro zakaszla³. To zabola³o; ¿ebra mia³ chyba nadwerê¿one. Podniós³ d³oñ do twarzy i dotkn±³ twarzy innej. G³adki, ostry podbródek nale¿a³ do Di An. Nachyla³a siê nad nim a po drugiej stronie klêcza³ Catchflea.
- Oddycha! – powiedzia³a Di An.
- My¶la³em, ¿e ju¿ po tobie – rzek³ Catchflea – Di An oddechem przywróci³a ci ¿ycie.
Riverwinda bola³y p³uca a ramiona ci±¿y³y niby o³owiane, lecz zmusi³ siê do przyjêcia postawy siedz±cej. Niemi³osiernie ³upa³o mu w skroniach, lecz szybko obj±³ Di An.
- Dziêki – wychrypia³.
Dziewczyna objê³a go za szyjê chudymi ramionami. Pe³zaj±ca ¶mieræ wci±¿ jeszcze siê sma¿y³a o kilka jardów dalej. Uwolnienie Riverwinda by³o ostatni± prób± ocalenia przed ogniem. Zaraz potem pope³z³a do tunelu w stronê wodospadu. Zdo³a³a przebyæ tylko kilka kroków gdy ogieñ j± w koñcu strawi³. Z chwil± zniszczenia stwora ogieñ zgas³ w mokrym i wilgotnym tunelu.
- Czy o tum zagro¿eniu próbowa³a¶ nas uprzedziæ? – spyta³ Riverwind.
Di An opu¶ci³a wzrok.
- Nie wiedzia³am doprawdy, co to jest. Wielu moich przyjació³ zapu¶ci³o siê w mokre tunele i nigdy ju¿ z nich nie wysz³o. Niedaleko wej¶cia znajdowali¶my tylko ich ko¶ci.
- Dlaczego tak od nas odbieg³a¶?
- Ja… - otar³a spocon± twarz – Zbyt siê ba³am, ¿eby jasno my¶leæ. Przepraszam.
Zmieniaj±c temat szybko doda³a.
- Straci³e¶ Amulet Prawdziwego S³yszenia.
Riverwind pomaca³ d³oni±. Amuletu nie by³o.
- Ja te¿ straci³em – powiedzia³ Catchflea – Dobrze, ¿e tak szybko nauczy³a¶ siê Wspólnej Mowy, tak.
Riverwind chcia³ wstaæ wiêc oboje go podparli.
- Ju¿ w porz±dku – powiedzia³.
Wyruszyli z mokrego tunelu przez ca³y ci±g jaskiñ, które spiralnie prowadzi³y w górê. Ca³y czas w górê. Poruszali siê w ca³kowitych ciemno¶ciach i tylko znakomity wzrok Di An móg³ ich prowadziæ. Po drodze znale¼li trochê luminescencyjnego mchu, który Catchflea trochê zadrapa³ i rozmaza³ na ubraniu by mieæ choæ troszkê ¶wiat³a. Kiedy jednak mech wysech³ i skrusza³ zielonkawe ¶wiat³o te¿ zniknê³o i znów byli w ca³kowitych ciemno¶ciach.
W cichym i mrocznym ¶wiecie jaskiñ czas straci³ jakiekolwiek znaczenie. Riverwind i Catchflea po prostu ku¶tykali kieruj±c siê dotykiem. ¯ywno¶æ by³a na ukoñczeniu, ich si³y te¿. Jaskinie by³y suche i pozbawione oznak ¿ycia.
- Nawet te paskudne owoce z Hest by³yby teraz przysmakiem – powiedzia³ na koniec Catchflea – I ta gorzka woda te¿ by³aby niez³a.
- Daleko jeszcze do wody, Di an? – spyta³ Riverwind.
- Nie za daleko – odpar³a.
Przeszli jeszcze kawa³ek bez s³owa. Di An poda³a mu miedzian± butelkê. Wiedzia³, ¿e w³a¶nie oferuje mu ostatnie krople i nie potrafi³ ich wypiæ. Odczeka³ chwilkê i odda³ jej butelkê. Je¿eli nawet zauwa¿y³a, ¿e nic nie pi³ to nie da³a tego po sobie poznaæ.
Mijali kolejne warstwy ska³. Niektóre by³y gor±ce a inne zimne jak lód. W jednym miejscu omijali strefê ze stopion± magm± wp³ywaj±c± w dziurê a w innym, godzinê pó¼niej, przecinali podziemny lodowiec. Przera¿aj±ce do¶wiadczenie sta³o siê tam udzia³em Catchflea: od³ama³ kawa³ek lodowca i chcia³ go polizaæ. Jêzyk starego zosta³ uwiêziony natychmiast. I tylko u¿ywaj±c ostatnich kropel wody zdo³ali usun±æ lód z jêzyka wró¿bity.
- Nigdy siê nie o¶mieli³e¶, co? – stwierdzi³ Riverwind.
- O¶mieli³em, na co?
- Poca³owaæ rzekê. Kiedy by³em jeszcze ma³y, to ch³opcy Que-Shu bawili siê zim± na zamarzniêtej rzece. Zwyciêzc± by³ ten, co potrafi³ najd³u¿ej utrzymaæ jêzyk na zamarzniêtej powierzchni.
- To g³upie – stwierdzi³a Di An – To znaczy, chodzi o to, ¿e im kto d³u¿ej trzyma wargi przy lodzie tym trudniej jest go uwolniæ.
- Nie za wiele bawi³em siê w m³odo¶ci z innymi ch³opakami – z ¿alem stwierdzi³ Catchflea – Zawsze tego ¿a³owa³em, tak. No, a¿ do dzisiaj.
Dwudziestego dnia od opuszczenia Vartoom ca³a trójka odpoczywa³a w skalnej niszy, g³odna i spragniona, gdy nagle us³yszeli g³osy rozmów i nieomylne odg³osy kopania. Podnieci³o to ich do tego stopnia, ¿e Catchflea wyskoczy³ i waln±³ g³ow± w zwisaj±c± ska³ê. Riverwind przewróci³ siê o cia³o przyjaciela a Di An na nich wlaz³a. Stary cz³owiek i elfia dziewczyna g³o¶no narzekali a¿ wreszcie Riverwind ich uciszy³.
- Ciszej! – sykn±³ – Kto wie, kim s± ci obcy?
Przez chwilê le¿eli cicho. W oddali ukaza³o siê ¶wiate³ko. Po drugiej stronie jaskini widaæ by³o kiwaj±c± siê na strony, niewielk± lampkê. G³osy sta³y siê jakby g³o¶niejsze a s³owa wyra¼niejsze.
- … znale¼æ ska³y – stwierdzi³ skrzekliwy g³os – Jak wygl±da?
- Ty wielki znawca! Ty masz wiedzieæ! – stwierdzi³ drugi.
Chrapliwy g³os stwierdzi³.
- Kopalnia jak polewka. Du¿o ró¿nych rzeczy.
- Krasnoludy ¿lebowe! – szepn±³ Catchflea – Musimy ju¿ byæ blisko powierzchni!
- Oni uwa¿aj±, ¿e to jest kopalnia? – mruknê³a Di An – S± strasznie g³upi.
- Agharów nikr nie uwa¿a za wielkich filozofów – stwierdzi³ Riverwind u¿ywaj±c formalnej nazwy rasy krasnoludów – No, ale bêd± wiedzieæ jak siê st±d szybko wydostaæ.
Wspar³ siê na ramionach i zamierza³ wstaæ
- Co zamierzasz zrobiæ?
Riverwind u¶miechn±³ siê w ciemno¶ci.
- Przedstawiæ siê – powiedzia³.
Posuwa³ siê na czworakach przez jaskiniê. Chcia³ dotrzeæ przed front krasnoludów ¿lebowych. Nagle jego potrzaskane mokasyny potr±ci³y kilka swobodnych kamyków. Cztery lampki nagle siê zatrzyma³y.
- S³ysza³ ty?
- S³ysza³. Ma maczuga?
- A-ha. Ma nó¿?
- A-ha.
Sytuacja stawa³a siê niepewna. Wprawdzie krasnoludy ¿lebowe nie stanowi³y dobrych wojowników, lecz maczuga i nó¿ mog³y przysporzyæ k³opotów. Mog± najpierw zaatakowaæ a potem uciec. Po nogach przemkn±³ mu promieñ ¶wiat³a. Nios±cy lampê co¶ zahucza³ i znowu po¶wieci³.
- Tu du¿a stopa – oznajmi³.
S³abe ¶wiate³ko zamigota³o nad przykucniêt± postaci± Riverwinda. Po chwili ju¿ cztery lampki otacza³y mieszkañca równin i o¶wietla³y pomarañczowym ¶wiat³em. Riverwind podniós³ ramiê by os³oniæ oczy przed ¶wiat³em po czym wsta³. Jednocze¶nie wszystkie cztery lampki upad³y na posadzkê jaskini a krasnoludy urz±dzi³y istny koncert wrzasku. Cztery pary nagich stóp klasnê³y o kamienne pod³o¿e w panicznej ucieczce. Riverwind nie zd±¿y³ wypowiedzieæ nawet jednego s³owa.
Podniós³ wci±¿ jeszcze ¶wiec±c± lampkê i przywo³a³ Di An oraz Catchflea. W miejscu, z którego w panice poucieka³y krasnoludy znale¼li trochê narzêdzi oraz skórzan± torbê. Catchflea wywróci³ j± do góry dnem w nadziei na znalezienie choæby byle jakiego po¿ywienia. Z torby wypad³y tylko od³amki czerwonawej ska³y. Di An podnios³a kawa³ek.
- Cynober – orzek³a.
- Co to jest cynober? – spyta³ catchflea.
- Ruda p³ynnego srebra – odapr³a Di An – Trudny i niebezpieczny minera³ je¶li chodzi o wydobycie.
- Niebezpieczny? Dlaczego?
- Kurz rudy jest truj±cy – powiedzia³a – Wnika w cia³o. Szybko nadchodzi szaleñstwo i ¶mieræ.
Dziewczyna wci±gnê³a powietrze nosem, wyra¼nie wêszy³a.
- Tyle, ¿e tutaj cynobru nie znajd±. To wapienna jaskinia.
Catchflea podniós³ kolejn± z pal±cych siê lamp i otworzy³ cynowy kapturek by ¶wiat³o o¶wietli³o ca³± jaskiniê.
- Tamtêdy uciekli! – zawo³a³.
W pobliskiej ¶cianie jaskini widnia³a dziura o ¶rednicy oko³o piêciu stóp. Po bli¿szym zbadaniu stwierdzili, ¿e nie jest ona naturalnego pochodzenia..
Riverwind za¶wieci³ g³êbiej w ten otwór. Krasnoludy; bose czy nie, by³y cholernie szybkie. W tej jaskini ju¿ ich dawno nie by³o.
- Powiedzia³bym, ¿e trzeba i¶æ za nimi – stwierdzi³ – Rozum nie jest co prawda ich naczeln± cech±, lecz zawsze znaj± najkrótsz± drogê Rozum nie jest co prawda ich naczeln± cech±, lecz zawsze znaj± najkrótsz± drogê w bezpieczne miejsce.
¦cie¿kê za¶ciela³y przeró¿ne skarby krasnoludów glebowych – szmaty, zu¿yte narzêdzia, a nawet, O nieba!, ogryzki jab³ek, skórki melonów i pogryzione ko¶ci kurcz±t. Catchflea dorwa³ siê do tych kostek jakby to by³y surowe diamenty.
- Pieczony kurczak – mrukn±³ – Zgoli³bym brodê za pieczonego kurczaka.
- Ostro¿nie z przysiêgami, stary – rzek³ Riverwind – jeszcze musia³by¶ ich dotrzymaæ.
Di An powiedzia³a co¶ cicho, nie dos³yszeli. Poprosili, by powtórzy³a.
- Woda – powiedzia³a – Czujê zapach wody.
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 16
Miasto Przeklête
Pognali w kierunku, z którego dochodzi³ zapach wody. Wokó³ nich po³yskiwa³a w przyæmionym ¶wietle ca³a architektura jaskini; ¶ciany, iglice, nacieki. Wilgoæ by³a wszêdzie. Po³yskiwa³a kroplami jak klejnotami w ¶wietle pochodni zamocowanych do ¶cian.
Dalej w korytarzu pokaza³y siê otwory w sklepieniu. Pokrzywione drabiny o gêsto ustawionych, krzywych szczeblach zwisa³y z otworów w sklepieniu jaskini. Drabiny krasnoludów glebowych. Szczeble wygl±da³y jakby je kto¶ po³ama³ a potem powi±za³ i wszystkie by³y mokre na dodatek. Trójka towarzyszy sta³a teraz pod jedn± z dziur i popatrywa³a w górê. Riverwind czu³ jak rozczarowanie ci±¿y mu o³owiem w pustym ¿o³±dku.
- Wci±¿ jeste¶my pod ziemi± – stwierdzi³ ponuro.
Wygl±da³o na to, ¿e znajduj± siê teraz na dnie kolejnej, wielkiej jaskini bowiem wszêdzie woko³o widzieli tylko skalne ¶ciany wznosz±ce siê na setki stóp. Do otworu nad ich g³owami by³o mo¿e ze trzydzie¶ci stóp a jego ¶rednica by³a zbyt ma³a by dostrzec jakiekolwiek szczegó³y wy¿szego poziomu, lecz z ca³± pewno¶ci± wci±¿ jeszcze by³ to poziom podziemny.
- S³yszê wodê – powiedzia³ Catchflea – Przynajmniej to tam jest.
W d¼wiêkach b³ogos³awionego grzmotu spadaj±cej wody miesza³ siê jeszcze inny, znajomy d¼wiêk.
- M³oty w ku¼ni – powiedzia³a Di An przekrzywiaj±c lekko g³owê, by lepiej nas³uchiwaæ – Jest tu jaki¶ warsztat metalowy.
- Tylko gdzie jest to tu! – warkn±³ Riverwind.
W jego opinii to mogli ju¿ przej¶æ przez ¶rodek Krynnu i teraz wychodziæ po przeciwleg³ej stronie.
Da³ siê s³yszeæ lekki tupot nóg i krêpa figurka krasnoluda ¿lebowego przemknê³a obok dziury. Ca³a trójka cofnê³a siê o krok dalej od otworu. Jeszcze czterech Agharów przemknê³o. Di An chcia³a koniecznie wiedzieæ, czym s± krasnoludy ¿lebowe. Catchflea usi³owa³ to jej wyja¶niæ.
- Pocz±tkowo byli lud¼mi, wyznawcami boga Reorxa. By³o to bardzo dawno temu. Stali siê m±drzy i potrafili robiæ wspania³e rzeczy. Szybko wiêc uznali, ¿e stali siê zbyt m±drzy by dalej i¶æ za Reorxem po Drodze Równowagi. Wywo³ali wojnê z s±siadami, z jeñców uczynili niewolników i ogólnie dzia³ali pod wp³ywem tylko i wy³±cznie pod wp³ywem w³asnej dumy i chciwo¶ci.
- I za to Reorx ich ukara³. Zdusi³ ich dumê zabieraj±c ludzk± posturê i czyni±c ich tak ma³ymi.
Tutaj Catchflea lekko siê zarumieni³ zdaj±c sobie sprawê, ¿e Di An te¿ jest drobniutka.
- Tak powsta³a rasa gnomów. Gnomy jednak nie straci³y pomys³owo¶ci, lecz tylko wyzby³y siê chciwo¶ci. S± niestrudzonymi eksperymentatorami i to oni przywiedli na Krynn Graygem Gargatha, ¼ród³o wielkiej magii. Graygem zmieni³ gnomy jeszcze raz i tak powsta³y rasy kenderów i krasnoludów. Krasnoludy i gnomy czasem zawieraj± ma³¿eñstwa a ich owocem s± w³a¶nie Agharowie, czyli krasnoludy ¿lebowe.
- Ci ¿lebowi to bardzo biedny narodek? – spyta³a Di An.
- ¯yj± w brudzie i nie³adzie i za to s± zazwyczaj pogardzani – stwierdzi³ catchflea z dobrze s³yszaln± sympati± w g³osie – Taki paradoks przes±dów, tak? Zamkn±æ lud by ¿y³ w¶ród ¶mieci i ruin a potem nimi gardziæ, ¿e brudni i g³upi.
- Musimy zachowaæ ostro¿no¶æ wchodz±c do tej jaskini – powiedzia³ Riverwind patrz±c do góry w zamy¶leniu.
- Czy krasnoludy ¿lebowe s± gro¼ne? – spyta³a Di An – Uciekali na sam twój widok.
- Byli zaskoczeni. Ale nie, nie s± bardzo gro¼ni. Obawiam siê raczej tego, co mo¿emy znale¼æ innego w jaskini powy¿ej. Agharowie z rzadka tylko pracuj± z w³asnej woli; najczê¶ciej s± tylko niewolnikami jakiej¶ innej, silniejszej rasy.
Di An zadr¿a³a.
- Rasy poszukuj±cej cynobru – doda³ zamy¶lony Catchflea.
- Na to wygl±da – odpar³ Riverwind.
Pierwszy na drabinie znalaz³ siê wojownik Que-Shu. Pod jego ciê¿arem szczeble podejrzanie zatrzeszcza³y. Wa¿y³ i mierzy³ co najmniej dwa razy tyle co krasnolud ¿lebowy, a ¿aden z nich nie by³ przecie¿ mistrzem w obróbce drewna. Riverwind wchodzi³ u¿ywaj±c co trzeciego szczebla i wci±¿ maj±c nadziejê, ¿e ¿aden nie pêknie. Drabina wci±¿ chwia³a siê na wszystkie strony, lecz zdo³a³ dotrzeæ na górê. Uchwyci³ brzeg otworu ramionami, napi±³ siê lekko i ostro¿nie wyjrza³.
Byli rzeczywi¶cie na samym spodzie kolejnej, wielkiej jaskini. Riverwind znajdowa³ siê teraz po¶rodku czego¶, co wygl±da³o na miejsk± ulicê… lecz jak¿e dziwnego miasta! Budynki wykonane ze starannie obrobionego kamienia by³y tylko poprzewracanymi ruinami. ¦ciany jaskini pokryte by³y dziwacznie wygl±daj±cymi znakami. Parapety i kalenice podtrzymywa³y to, co zosta³o z prastarych siedzib. Gdzieniegdzie w ruinach prze¶witywa³o nik³e ¶wiate³ko dowodz±c, ¿e kto¶ tu jednak przebywa.
Di An klepnê³a go w nogê.
- Wychodzisz? – spyta³a.
Riverwind podci±gn±³ siê mocniej i teraz ju¿ wystawa³ z dziury. Posadzka woko³o niej by³a brukowana startymi kamiennymi blokami. Kiedy¶, bardzo dawno temu, to musia³a byæ ruchliwa ulica. Co¶ tu by³o jakby znajomego; stara³ siê wysiliæ pamiêæ. Jak¿e nazywa³o siê to miasto, co to zapad³o siê pod ziemiê w czasie Kataklizmu? Ojciec kiedy¶ snu³ o nim opowie¶æ. Di An, poruszaj±c siê jak zjawa, wy¶lizgnê³a siê z dziury i przykucnê³a obok Riverwinda. Ostatni, ciê¿ko zdyszany, wy³oni³ siê Catchflea. Sapa³ tak g³o¶no, ¿e zarówno wojownik jak i dziewczyna syknêli:
- ƶ¶¶¶!
Wyszli na powierzchniê na przeciêciu siê trzech dróg, wszystkie by³y o¶wietlone pochodniami, w okolicy ruin wielkiej, okr±g³ej wie¿y. By³a to teraz tylko potrzaskana skorupa, lecz dla ich trojga wystarcza³a na dobr± kryjówkê.
Riverwind, Catchflea i Di An popatrywali przez dziury w ¶cianie wie¿y. Po prawej stronie woda sp³ywa³a po ¶cianie jaskini, tworzy³a ka³u¿ê i p³ynê³a dalej ¶rodkiem drogi. Po drugiej stronie ulicy sta³ du¿y, niski budynek. Wszystko wskazywa³o na fakt, ¿e zosta³ zbudowany z resztek wcze¶niejszych domów. Przez prymitywny komin budynku s±czy³ siê dym. Zarówno drzwi jak i otwory okienne by³y puste.
Strumieñ wody p³yn±³ ¶rodkiem drogi tworz±c niewielki staw. Zaraz za nim sta³ elegancki, z rozpadaj±c± siê kolumnow± fasad±, budynek o szpiczastym dachu. Prawdopodobnie by³ to kiedy¶ pa³ac. Solidniejsze budynki niejako siê do niego przyklei³y.
Po lewej mieli kolejny d³ugi, niski budynek. Ten nawet by³ zaopatrzony w zewnêtrzne pochodnie w uchwytach.
- I co o tym s±dzisz? – pyta³ Riverwind.
- Bardzo przytulnie, tak. Tylko kto mieszka w zrujnowanym mie¶cie poza krasnoludami ¿lebowymi? I gdzie siê wszyscy podziali? - zastanawia³ siê g³o¶no Catchflea.
Riverwind nie odpowiada³ wiêc stary ci±gn±³ dalej.
- Potrzebujê wody i ¿ywno¶ci. I przecie¿ widaæ gdzie jest woda, tak?
Wyszed³ z pogruchotanej wie¿y nim Raiverwind i Di An zdo³ali go powstrzymaæ. Catchflea rozejrza³ siê ostro¿nie po ulicy a nastêpnie podszed³ do strumyka. Przyklêkn±³ i zanurzy³ twarz w bulgocz±cej wodzie.
Riverwind obliza³ spêkane wargi. Jak dot±d, nie¼le.
- Wygl±da wystarczaj±co bezpiecznie – mrukn±³ i przekroczy³ niski murek – idziesz?
- Nie – odpar³a Di An.
Tam gdzie s± niewolnicy musz± te¿ byæ ich panowie. Ta my¶l wprawia³a j± w zdenerwowanie.
- Dobrze. Nape³niê dla ciebie butelkê.
Riverwind chwyci³ miedzian± manierkê i odkrêci³ korek. Catchflea spryskiwa³ w³a¶nie wod± twarz i kark gdy Riverwind doñ do³±czy³.
- To jest wspania³e, tak! – wo³a³ stary – Lepsze ni¿ stare wino!
Riverwind zgodzi³ siê z nim wpakowuj±c g³owê w ch³odn±, s³odk± wodê. Obaj pili d³ugimi ³ykami, pili g³êboko i nawadniali wysuszone cia³a.
Gdzie¶ z ty³u, wci±¿ w kryjówce, Di An nie mog³a ju¿ d³u¿ej wytrzymaæ. Potrzeba wody by³a zbyt silna. Wsta³a i szykowa³a siê ju¿ do przeskoczenia zburzonego murku.
Równie szybko jak wsta³a, tak szybko wróci³a i przysiad³a. Zauwa¿y³a piêæ potwornie wygl±daj±cych stworów posuwaj±cych siê skrycie w stronê Riverwinda i Catchflea! Stwory by³y wiêksze od krasnoludów ¿lebowych i o wiele mocniej zbudowane. Nosi³y skórzane pancerze i krótkie miecze. Dziewczyna z rozpaczy zagryz³a wargi. Je¶li krzyknie ostrze¿enie, to ostrze¿e te¿ te stwory. Je¶li nie zawo³a…
Jeden ze stworów machn±³ mieczem i wtr±ci³ Riverwinda do strumienia. M³ody wojownik z zaskoczenia co¶ zabe³kota³. Sta³ przed pi±tk± goblinów. Byli co prawda o dobr± g³owê ni¿si od wysokiego mieszkañca równin, lecz oni byli opancerzeni a on nie.
- Nie rusz siê – warkn±³ goblin – Rzuæ broñ.
Catchflea gapi³ siê na ¿o³nierzy. Wykona³ ruch jakby chcia³ odej¶æ na bok, lecz dwa stwory natychmiast podesz³y do niego z obna¿onymi mieczami. U¶miechn±³ siê nerwowo, stan±³.
- Rzuæ broñ w rzekê, teraz – powiedzia³ goblin teraz ju¿ trochê g³o¶niej.
Riverwind wyci±gn±³ szablê lew± rêk±, lecz miast rzuciæ j± do wody cisn±l ni± w powietrze i chwyci³ praw± d³oni±. Stwory odskoczy³y o krok do ty³u g³o¶no warcz±c i z³orzecz±c.
- Ty rzuæ! – pisn±³ dowódca wystawiaj±c w³asn± broñ w stronê wojownika – Ty rzuæ albo ja wo³am wielki szef!
Riverwind ju¿ rozwa¿a³ mo¿liwo¶æ zaatakowania ca³ej pi±tki. Piêæ uzbrojonych i rozz³oszczonych goblinów by³o jednak ponad jego mo¿liwo¶ci, a jeszcze przecie¿ ta niezdarno¶æ Catchflea… Spojrza³ na starego. Catchflea lekko wzruszy³ ramionami. W walce jednak bêdzie bezu¿yteczny.
- On nie rzuci³, Grevil – warkn±³ jeden z goblinów.
Przywódca tylko mrukn±³ a drugi z ¿o³nierzy trzasn±³ gadaj±cego p³azem miecza w g³owê. Nieszczê¶nik pad³ jak martwy i le¿a³ teraz cicho. Jednego mniej; pomy¶la³ Riverwind.
- Grevil! – zagrzmia³ jaki¶ g³os.
Wszystkie gobliny podskoczy³y niczym trza¶niête biczem. Grevil – przywódca – wrzasn±³.
- Wielki szef idzie! Teraz ty rzuci!
Riverwind spojrza³ na prawo i a¿ zesztywnia³ z wra¿enia. Nie nadchodzi³ bynajmniej kolejny goblin. Ten stwór by³ równie wysoki jak on sam a ca³e cia³o mia³ pokryte zielonymi ³uskami. Zbli¿a³ siê szybkim krokiem. W ¶wietle pochodni widoczne ju¿ by³y ¿ó³te oczy o pionowych ¼renicach oraz bezzêbne dziób dope³niaj±cy przera¿aj±cej gêby. Znad g³owy wystawa³y czubki krótkich, skórzastych skrzyde³ a zaskoczenie Riverwinda dope³ni³ widok d³ugiego, szpiczasto zakoñczonego i t³uk±cego na boki ogona. Stwór nosi³ p³ytow± zbrojê okrywaj±c± pier¶, ramiona i przody nóg. Jaszczuropodobnego stwora dzieli³o od Riverwinda mo¿e dwadzie¶cia jardów.
Catchflea g³o¶no sapn±³.
- W imiê Majere, a có¿ to takiego? – sykn±³.
W powietrzu warkn±³ kamieñ ostro ci¶niêty od strony kamiennej wie¿y. Uderzy³ Grela w ³eb. Trafiony zawirowa³ a deszcz kamieni spad³ na pozosta³e gobliny. Riverwind wiedzia³, kto tak potrafi cisn±æ kamieniami. Di An.
K±tem dostrzeg³ krótkie, sztywne w³osy dziewczyny na tle bia³ych kamieni muru starej wie¿y. Gobliny zaczê³y wrzeszczeæ i mieczami machaæ na nadlatuj±ce kamienie. Riverwind skoczy³ i pobieg³ poci±gaj±c za sob± Catchflea.
- Biegiem, Di An! – wrzasn±³.
Przeskoczy³a niski stos kamieni i pogna³a jak wystraszony królik.
- Dziur± na dó³, oboje – cisn±³ Riverwind.
Di An dobieg³a jako pierwsza. Zacisnê³a d³onie na drzewcach drabiny i objê³a je stopami pomijaj±c szczeble. Ze¶lizgnê³a siê na dó³ w mgnieniu oka. Catchflea dobieg³ dysz±c i zosta³ bezceremonialnie wci¶niêty w dziurê za dziewczyn±. Riverwind musia³ poczekaæ na swoj± kolej, lecz gobliny ju¿ go dopad³y. Za nimi nadchodzi³ pokryty ³uskami wojownik.
Catchflea dotar³ do po³owy drabiny. Riverwind tymczasem wymienia³ ciosy szabl± z goblinami. Ci jednak rozst±pili siê gdy nadszed³ ³uskowaty wojownik. Miast miecza u¿ywa³ potê¿nego tasaka. Ostrze szabli Riverwinda ciê³o szybko na lewo i prawo, lecz o wiele ciê¿szy orê¿ wcina³ w nim coraz wiêksze szczerby. W tym czasie nadchodzi³y kolejne gobliny. Riverwind rzuci³ okiem w stronê dziury. Nie móg³ dostrzec Catchflea, lecz drabina wci±¿ siê jeszcze trzês³a. W ka¿dej chwili…
Nagle wróg zada³ mu potê¿ne uderzenie w bok g³owy p³azem swego ostrza. Od tego uderzenia zad¼wiêcza³o Riverwindowi w uszach a widok przed oczami poczerwienia³. Gor±ca, piek±ca krecha krwi sp³ynê³a po twarzy. Riverwind cofn±³ siê i sztychem usi³owa³ zadaæ cios. Odbi³ siê tylko od napier¶nika. Stwór uderzy³ klinowato ostrzon± broni± prosto w rêkoje¶æ szabli Riverwinda. Broñ mieszkañca równin pêk³a natychmiast a ³ukowate ostrze zadzwoni³o na kamieniach.
Bezu¿yteczn± ju¿ rêkoje¶ci± Riverwind cisn±³ w jaszczura i dopad³ dziury. Mia³ zamiar chwyciæ szczebel w locie na dó³. Lewa d³oñ chybi³a, prawa chwyci³a i ledwo zdo³a³ wyhamowaæ upadek jakie¶ dziesiêæ stóp ni¿ej. Obok niego przelecia³a ze ¶wistem pochodnia. Be³t kuszy tylko zamigota³ i znik³ w ciemno¶ci. Riverwind wspi±³ siê na szczebel dziêki czemu uwolni³ prawe ramiê od bólu i wysi³ku. Gdy tylko dotkn±³ stop± szczebla ca³a drabina siê jednak podda³a i runê³a na dó³ poci±gaj±c za sob± i Riverwinda.
* * * * *
Na twarz kapa³a mu ch³odna woda. Riverwind zobaczy³ twarz Di An i Catchflea. Dziewczyna nalewa³a wodê na d³oñ i rozpryskiwa³a mu po twarzy. Usi³owa³ usi±¶æ, lecz ból w piersi i barku nie pozwoli³. Upad³ z powrotem.
- Le¿ spokojnie – powiedzia³ Catchflea – Spad³e¶ z niez³ej wysoko¶ci.
Rioverwind rozejrza³ siê woko³o. Na powrót byli w ni¿szej jaskini, pomiêdzy mleczno bia³ymi formami wapienia.
- Gobliny szuka³y – powiedzia³ Catchflea – Ciskali przez fziurê pochodnie i strzelali trochê na o¶lep. W³asnej drabiny jednak nie opu¶cili.
- Nie maj± pojêcia ilu nas tu jest na dole – odpar³ Riverwind – W koñcu jednak zejd± i tutaj.
- Co to by³o, to w ³uskach? – spyta³a Di An.
Szczup³a twarz dziewczyny nosi³a ¶lady zadrapañ. D³onie zreszt± te¿ mia³a podrapane.
- Nie mam pojêcia. Tyle, ¿e nie jest to kto¶ przyjacielski. S³ysza³e¶ czy mo¿e widzia³e¶ ju¿ co¶ takiego, stary?
- Nie, nigdy.
Kilka kropli wody z d³oni Di An spad³o na usta Riverwinda.
- Czy powinni¶my wracaæ? – spyta³a.
- Dok±d? Do Hest? Raczej nie.
Catchflea pomy¶la³ chwilê powiedzia³.
- Krasnoludy ¿lebowe. One tu jako¶ przychodz±. Mo¿na by siê z nimi jako¶ dogadaæ, tak? Z pewno¶ci± maj± ¿ywno¶æ i wodê. Je¿eli dobrze siê do tego zabierzemy, to mogliby nam pomóc wymin±æ te gobliny.
- S± g³upi, brzydcy i fatalnie pachn± – powiedzia³a Di An – I s± g³upi.
- Zasadniczo s± dobre – sprzeciwi³ siê Riverwind – Mia³em ju¿ nimi do czynienia. S± bardzo pro¶ci. Agharami pogardzano ju¿ tak d³ugo, ¿e doskonale pojêli co to znaczy byæ g³odnym i cierpi±cym. My¶lê, ¿e nam pomog±.
Di An siedzia³a w milczeniu. Na koniec jej spojrzenie spoczê³o na Riverwindzie.
- To jest b³±d – powiedzia³a – Ale zgadzam siê spróbowaæ na wasz sposób.
Wsta³a i powoli odesz³a w cieñ. Riverwind westchn±³ i u³o¿y³ siê wygodniej.
- Jak my¶lisz, stary, czy dobrze robimy?
Catchflea nie odpowiedzia³. Patrzy³ w ¶lad za dziewczyn±. Rivwerwind powtórzy³ pytanie.
- Co? Tak, wielki cz³owieku – odpar³ w koñcu – Zgadzam siê, ¿e to nasz jedyny wybór.
Przerwa³, a po chwili doda³.
- Tylko s±dzê, ¿e byæ mo¿e powiniene¶ z ni± pogadaæ.
- I co mam powiedzieæ? Jestem równie wystraszony, jak ona – Riverwind potar³ zranione ¿ebra – ja tylko chcê powróciæ do swej wyprawy. Czujê, jakby to ju¿ lata minê³y od rozstania z Goldmoon.
- J± k³opocze co¶ wiêcej, ni¿ tylko strach, przyjacielu – stary wró¿bita zawaha³ siê i doda³ – S±dzê, ¿e siê w tobie zakocha³a.
- To niedorzeczne! Jest tylko dzieckiem.
- Dziecko starsze od ciebie dziesiêciokrotnie – delikatnie zauwa¿y³ Catchflea – Pomów z ni±. Ja stanê na stra¿y.
Stary cz³owiek powoli poszed³ w kierunku otworu w sklepieniu jaskini. Riverwind le¿a³ jeszcze parê chwil. Di An zakochana w nim? Niemo¿liwe. Ostatnio dziwnie siê zachowywa³a… szorstko. Musi byæ jaki¶ inny powód. Musi po prostu têskniæ za domem. Bogowie wiedz±, ¿e on têskni³.
Goldmoon, ukochana – pomy¶la³ – Jak¿e teraz daleko do ciebie.
* * * * *
Di An klêcza³a w najbardziej zacienionym k±cie jaskini, jak najdalej od ¶wiate³ pochodni. Czu³a siê podle i nie mia³a pojêcia dlaczego.
Ucieczka z Hest by³a wyczerpuj±ca. Ona, Catchflea i Riverwind stawili czo³a wielu niebezpieczeñstwom. Wojownicy strasznego Króla Sithasa. G³ód i pragnienie. Pe³zaj±ca ¶mieræ. Wzdrygnê³a siê. Patrzy³a jak Riverwind umiera. Widzia³a jak twarz mu bieleje i nieruchomieje. To by³o gorsze ni¿ wtedy gdy go Li El zaczarowa³a. On naprawdê umar³. Kiedy jednak na koniec znowu nabra³ powietrza w p³uca, Di An poczu³a przemo¿ny przyp³yw rado¶ci. To by³o co¶ wiêcej ni¿ zadowolenie odczuwane wobec przyjaciela… mia³a wielu przyjació³ po¶ród zwiadowców w Hest. To by³o co¶ wiêcej.
- Di An? – g³os Riverwinda niós³ siê jaskini – Gdzie jeste¶?
Elfia dziewczyna wyczu³a troskê w jego g³osie. Zmusi³a siê do wstania i odpowiedzi.
-Martwi³em siê o ciebie – powiedzia³ – My¶la³em, ¿e co¶ mog³o ci siê staæ
- Co¶ siê sta³o – wybuch³a.
Uj±³ jej d³oñ. Ciep³o jego cia³a wprawi³o jej cia³o w dr¿enie.
- Zmarz³a¶ – powiedzia³ – Chod¼my do ¶wiat³a.
Poprowadzi³ do kamienia w pobli¿u pochodni i j± posadzi³ a sam przysiad³ obok. Teraz mieli oczy na mniej wiêcej tym samym poziomie.
- Powiedz, co ciê tak k³opocze, maleñka.
Di An wyrwa³a rêkê z jego d³oni.
- Nie jestem dzieckiem, Riverwind! – krzyknê³a.
Zaskoczy³a go.
- Wiem o tym, Di An. Wybacz – przyjrza³ siê jej bli¿ej – P³aka³a¶. Co¶ siê sta³o?
Na twarzy widaæ by³o jak chce skryæ swe uczucia. T± bitwê przegra³a.
- Tyle razem wycierpieli¶my – powiedzia³a – A ty i tak nie mo¿esz siê doczekaæ chwili, gdy siê mnie pozbêdziesz. To widaæ na twojej twarzy, olbrzymie. Niczego tak nie pragniesz jak powrotu na powierzchniê, wolno¶ci by wróciæ do… swego ludu.
Odwróci³a siê, by skryæ rozz³oszczon± twarz. Riverwind zorientowa³ siê, ¿e Catchflea mia³ racjê.
- Di An – zacz±³ – nie jest tajemnic±, ¿e z bólem czekam na powrót do swej wyprawy. Muszê misjê spe³niæ, by otrzymaæ rêkê kobiety, któr± kocham.
Zesztywnia³a s³ysz±c te s³owa. G³os mê¿czyzny zmiêk³.
- Zawsze by³a¶ ¶wietnym towarzyszem i przyjacielem. Nie powinno siê to zmieniæ. Nigdy.
Szczup³e ramiona dziewczyny unosi³y siê i opada³y z podzwanianiem miedzianej, siatkowej koszuli.
- To trudne – powiedzia³a – Nigdy nigdzie nie pasowaæ. Kim ja jestem? W Hest by³am tylko ja³owym dzieckiem. W Vartoom by³am oczami Morsa. Tutaj, w tunelach i jaskiniach, jestem Di An, równa staremu cz³owiekowi i tobie. Jedno z trzech.
- Zawsze bêdziesz jednym z trzech – delikatnie zauwa¿y³ Riverwind.
- Lecz wkrótce bêdê tym, kogo trzeba zostawiæ. Co ja bêdê robiæ na powierzchni? Dok±d mam i¶æ?
Riverwind te¿ rozwa¿a³ te same pytania wobec siebie.
- Bêdê z tob± uczciwy – powiedzia³ powoli – Nie bêdzie to dla ciebie ³atwe. Tyle, ¿e mo¿esz siê staæ wszystkim, co mo¿esz sama dokonaæ. Nikt na powierzchni nie bêdzie dba³ o to, czy jeste¶ ja³owym dzieckiem lub kopaczem. B±d¼ podró¿nikiem, handlarzem, czymkolwiek zechcesz. B±d¼ wolna, Di An, wolna – doda³ s³owo w jej jêzyku – Varin.
Siêgn±³ i obj±³ j± ramionami. U³o¿y³a mu g³owê na piersi i cicho p³aka³a. Riverwind ¿a³owa³, ¿e to z jego powodu jest tak nieszczê¶liwa. Wiedzia³ dobrze, ¿e jej przysz³o¶æ nie bêdzie ³atwa.
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 17
Brud Stonesifter
Na zmianê obserwowali otwór w sklepieniu. Przez wiele godzin nie dzia³o siê nic. Riverwind siedzia³ miêdzy dwoma g³azami z wapienia, popija³ wodê z manierki, gdy us³ysza³ g³osy na górze. Po kilku sekundach w otworze ukaza³a siê pêkata postaæ. Krasnolud ¿lebowy. Grub± taliê mia³ przewi±zan± lin± a kto¶ inny opuszcza³ go w³a¶nie przez dziurê.
- Rób powoli! – powiedzia³ Aghar.
Opad³ natychmiast przynajmniej o sze¶æ stóp.
- Powoli, gnojog³owi! Powoli! Obróæ lin±!
Lina zakrêci³a siê wprowadzaj±c ma³ego osobnika w karuzelowy ruch. Mia³ w³osy mysiego koloru, zreszt± pokryte w ca³o¶ci sadz±. Grube paluchy te¿ zreszt± mia³ czarne.
- Rób ni¿ej – powiedzia³ i wyl±dowa³ na posadzce jaskini.
- Pochodnia! – wrzasn±³ i omal¿e dosta³ w g³owê p³on±c± szczap±.
- Dobry oko, gnojog³owy!
Krasnolud ¿lebowy podniós³ szczapê i zacz±³ chodziæ. Nie k³opota³ siê nawet odwi±zywaniem liny z talii.
- Potwory na dole jakie¶? – wo³a³ – Pokazaæ siê Brud. Nie je¶æ Brud. Smakuje ¼le, tfu.
Krasnolud wymachiwa³ pochodni±. Rivertwind skuli³ siê ni¿ej.
- Nie ma potwór. Ci±gn±æ góra? – lina pozosta³a lu¼na – Brud Stonesifter cenny ch³op. Nie chcieæ ska³o znawca zjedzony?
Zdrowy kawa³ brukowca polecia³ na dó³. Brud odskoczy³ na bok.
- Dobra wszystko! Patrzyæ jeszcze.
Brud nie wygl±da³ Ne znakomitego tropiciela, lecz z ³atwo¶ci± dojrza³ po³aman± drabinê i ¶lady powsta³e gdy Catchflea i Di An wlekli nieprzytomnego Riverwinda. Szed³ teraz powoli przypatruj±c siê ¶ladom. Doprowadzi³y go wprost obok Riverwinda.
- Cenny Brud, przynêta na potwora, ha – mamrota³ wêsz±c doko³a – Dobrze go zje¶æ to nikt nie znale¼æ ska³a dla pan. Ha.
Tupa³ obok Riverwinda. Mieszkaniec równin wyci±gn±³ nó¿ i chwyci³ malca. Zaciskaj±c d³oñ na jego gêbie odci±³ linê z pasa Aghara. Wierc±cego siê krasnoluda ¿lebowego zaniós³ w stronê przyjació³.
- Obud¼cie siê – powiedzia³.
Catchflea przetar³ oczy.
- Mam nadziejê, ¿e znalaz³e¶ co¶ do jedzenia – odpar³.
Brud zamar³ na sekundê po czym zdwoi³ wysi³ki i wierci³ siê jak oszala³y. Riverwind mocniej go ¶cisn±³ i kaza³ mu siê uspokoiæ.
- Co znalaz³e¶? – pisnê³a Di An.
- Go¶cia. Je¶li bêdzie siê dobrze zachowywa³ to pozwolê mu mówiæ.
Brud przywdzia³ na twarz najbardziej elokwentn± minê na jak± go by³o staæ.
- No dobrze – Riverwind odj±³ rêkê.
- EEEEEEEEEEYOW! – wrzasn±³ krasnolud ¿lebowy.
Ca³a jaskinia rozdzwoni³a siê od tego, mro¿±cego krew w ¿y³ach, wrzasku. Riverwind ponownie zatka³ d³oni± gêbê Bruda i wraz z nim schowa³ siê za ska³ami kryj±cymi Catchflea i Di An. Dziewczyna wygl±da³a na kompletnie zniesmaczon±.
- Zdradziecki robal – orzek³a – Walnij go kamieniem. To go uciszy.
Riverwind postawi³ Bruda na posadzce i sw± twarz zbli¿y³ do jego gêby.
- A teraz mnie pos³uchaj. Jeste¶my zdesperowanymi przestêpcami wiêc je¶li wydasz z siebie jeszcze jeden d¼wiêk alarmuj±cy te gobliny to podetnê ci gard³o.
Catchflea zdusi³ chichot s³ysz±c ogni¶cie niewiarygodn± gro¼bê m³odego przyjaciela. Riverwind pokaza³ nó¿ Brudowi a potem ostro¿nie odj±³ d³oñ od ust malca.
- Wielki pan, nie zabijaæ Brud, proszê szepn±³.
- Nie zrobiê ci krzywdy, tylko siê zachowuj – surowo odpar³ Riverwind – Czy odpowiesz na moje pytania?
Krasnolud ¿lebowy gor±co przytakn±³.
- Gdzie jeste¶my?
- W jaskini.
- Ale gdzie!
- Pod miastem.
D³oñ Riverwind zacisnê³a siê na no¿u. Nie mia³ zamiaru skrzywdziæ malca, lecz kusi³o go ¿eby lekko go skaleczyæ, mo¿e dawa³by lepsze odpowiedzi. Postanowi³ jeszcze raz spróbowaæ.
- Jakiim miastem?
- Zak S’roth – odpar³ Brud tonem, jakby mówil co¶ najbardziej oczywistego na ¶wiecie..
Xak Tsaroth! Teraz ju¿ Riverwind rozumia³, dlaczego to wygl±da³o mu znajomo. Przecie¿ ojciec opowiada³ mu historie o mie¶cie, które zapad³o siê pod ziemiê podczas Kataklizmu. Wielcy Bogowie! By³ tylko osiemna¶cie mil na wschód od ziem Que-Shu. Tyle, ¿e miasto podobno by³o otoczone przez niebezpieczne, malaryczne bagna.
- Widzieli¶my cz³owieka jaszczura – rzek³ Catchfle – Kim jest?
Brud strasznie siê skrzywi³.
- Nowi panowie. Ka¿± Aghar ciê¿ko pracowaæ.
- Ilu ich tu ¿yje?
- Za du¿o.
Riverwind potrz±sn±³ g³ow±.
- Sk±d oni przyszli?
- Od morza. Weszli w miasto, wziêli w³adzê, przynie¶li gobliny ¿o³nierze, kazali Aghar budowaæ dom, kopaæ ska³ê.
Riverwind, Catchflea i Di An wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Jak± ska³ê ka¿± wam kopaæ? – spyta³ Riverwind.
- Czerwona ska³a, br±zowa ska³a, czarna ska³a.
Di An krótko parsknê³a z irytacji.
- Brud najlepszy znale¼æ ska³a. Znale¼æ wiêcej ni¿ inny – doda³ dumnie.
- A co siê dzieje ze ska³±? – kontynuowa³ Riverwind.
Brud wzruszy³ ramionami.
- I¶æ do du¿y dom, tam spaliæ.
- Wytop – stwierdzi³a Di An.
Riverwind popatrzy³ ponad ska³ami w stronê otworu w sklepieniu. Odciêta lina zosta³a ju¿ wci±gniêta. Teraz wiêc ju¿ gobliny i ich jaszczurczy w³adcy wiedz±, ze potwór porwa³ biednego Bruda Stonesiftera. Jaki bêdzie ich nastêpny krok? Po¶l± na dó³ uzbrojonych wojowników?
- Pos³uchaj – powiedzia³ Riverwind – Potrzebujemy jedzenia i wody. Czy, jêsli pozwolimy ci odej¶æ, bêdziesz móg³ to dla nas zdobyæ?
- Tak, wspania³y pan! Przyniosê dobre rzeczy do jedzenia!
- Nie wierzê mu – zaznaczy³a Di An.
Riverwind te¿ nie bardzo wierzy³, wiêc zwróci³ siê do Catchflea.
- Jeste¶ czarodziejem naszej grupy. S±dzê wiêc, ¿e powiniene¶ rzuciæ na naszego przyjaciela kl±twê a wtedy bêdzie pos³uszny.
- Kl±twê? – niepewnie spyta³ Catchflea – Ach, tak, kl±twê. Zobaczmy, co jest moim najsilniejszym zaklêciem…?
Wydoby³ tykwê i potrz±sn±³ ¿o³êdziami nad g³ow± Bruda. Macha³ ni± wokó³ krasnoluda ¿lebowego i wymawia³ d³ugie, kompletnie bezsensowne s³owa. Oczy Bruda stawa³y siê coraz to szersze…
- A teraz – powiedzia³ Catchflea wskazuj±c Bruda d³ugim, ko¶cistym paluchem – Je¿eli nie wrócisz w dwie godziny albo je¶li powiesz komukolwiek gdzie i kim jeste¶my to twój nos uro¶nie do piêciu stóp a uszy stan± siê wiêksze ni¿ tarcza wojownika. Rozumiesz, tak?
Brud g³o¶no prze³kn±³.
- Brud rozumie.
- Mo¿esz i¶æ – powiedzia³ Riverwind.
Krasnolud skoczy³ na równe nogi i nagle zamar³.
- Nie ma liny – powiedzia³ – Brud mo¿e i¶æ mysia dziura?
- Mysia dziura? – powtórzy³ Catchflea.
- Pewnie, mam jedna – Brud wyprostowa³ siê i chcia³ ju¿ i¶æ – Brud pokazaæ?
- Oczywi¶cie pokazaæ, tak.
- Tylko uwa¿aj gdzie idziesz – lodowatym tonem doda³a Di An.
Brud obejrza³ j± od góry do do³u i szeroko siê u¶miechn±³.
- Ty bardzo chuda – powiedzia³ – ale lubiê.
Di An sapnê³a pogardliwie. Obeszli ³ukiem sto¿ek ¶wiat³a rzucany przez dziurê w skalepieniu. Brud zaprowadzi³ ich do samego koñca jaskini gdzie ¶ciana i posadzka stopniowo siê schodzi³y, by wreszcie siê spotkaæ. Mieszkaniec równin musia³ kucn±æ ¿eby unikn±æ uderzenia g³ow± o kamieñ. Parê kroków dalej przykucnê³a i Di An a by³a o pó³ stopy wy¿sza od Bruda. Krasnolud ¿lebowy wymin±³ kilka lu¼no le¿±cych kamieni, poodsuwa³ inne a¿ wreszcie ukaza³ siê bardzo w±ski tunel.
- Mysia dziura – powiedzia³ dumnie.
- Myszy rosn± tu ca³kiem spore – zaznaczy³ Riverwind.
- Nie dla mysz. Dla Aghar – wyja¶ni³ Brud – Dobre ukrycie. Mysie dziury wszêdzie. Ja i¶æ teraz?
- Id¼ – powiedzia³ Catchflea – Ale pamiêtaj o kl±twie!
Brud potar³ palcem bulwiasty nochal i powa¿nie skin±³ g³ow±. Wcisn±³ siê w ciasny otwór i po chwili znikn±³. Di An uwa¿nie zbada³a skaln± szczelinê.
- Mog³abym siê tu chyba zmie¶ciæ – powiedzia³a.
- A po co mia³aby¶ siê tam pchaæ? - spyta³ stary.
- na wypadek, gdyby ten ¿lebowiec nie wróci³. Mog³abym pój¶æ i poszukaæ ¿ywno¶ci.
- Dajmy szansê Brudowi. Równie dobrze mo¿e zrobiæ co chcemy – odpar³ Riverwind – je¶li nie, bêdziemy musieli siê tam znowu w¶lizgn±æ noc±.
Di An potar³a podbródek.
- Gobliny bêd± czuwaæ tam u góry.
- Wiem, lecz to i tak lepsze ni¿ g³odowa ¶mieæ tutaj.
Odczekali przy mysiej dziurze co najmniej dwie godziny. Nikt z nich nie zwróci³ zbyt wiele uwagi gdy szmaciany t³umok wypad³ z niej i potoczy³ siê do stóp Riverwinda. Drugi t³umok polecia³ za pierwszym a potem ukaza³ siê kamienny dzban. Na zakoñczenie, g³ow± do przodu, z otworu wylaz³ u¶miechniêty od ucha do ucha Brud.
- Brud wraca! – zadeklarowa³ – Nos i uszy nie rosn±æ?
- Kl±twa zdjêta – o¶wiadczy³ Catchflea oblizuj±c wargi.
Dr¿±cymi palcami rozwi±za³ pierwszy tobo³ek. Wytoczy³o siê z niego piêæ ziemniaków, jeszcze ciep³ych od gotuj±cej wody. Drugi tobo³ek zawiera³ cztery ziemniaki, te¿ ciep³e. Riverwind wyci±gn±³ z dzbana drewniany korek i pow±cha³.
- Uff! Cokolwiek to jest, to ju¿ siê popsu³o! – powiedzia³.
- To mleko – powiedzia³ brud – Du¿y cz³owiek lubi mleko.
- Tylko ¶wie¿e!
Di An ostro wbi³a zêby w ziemniaka. By³ co prawda w wiêkszo¶ci surowy, lecz nigdy jeszcze ziemniaka nie jedz±c nie mia³a o tym pojêcia. Szybko zjad³a i obliza³a palce po posi³ku.
- Surowe ziemniaki i kwa¶ne mleko. To wszystko, co przynios³e¶? – spyta³ Catchflea.
Brud d³uba³ w uchu.
- Ty nie lubi? – spyta³ s³abo.
Stary wró¿bita wzi±³ ziemniaka i oczy¶ci³ trochê z brudu. Ugryz³.
- Lepsze to ni¿ nic – wymamrota³ z pe³nymi ustami.
Wszystkie ziemniaki zosta³y zjedzone bardzo szybko. Catchflea narzeka³, ¿e chcia³by mieæ choæ troszkê soli by je przyprawiæ. Brud otworzy³ szeroko oczy i zawo³a³.
- Och!
Zatopi³ d³oñ w kieszeni i wyj±³ szczyptê soli miêdzy brudnymi palcami. By³a nie¼le zmieszana z kurzem i odpadkami. Ca³kiem powa¿nie zaoferowa³ j± Catchflea. Stary mê¿czyzna uprzejmie odmówi³.
- Czy ktokolwiek zauwa¿y³, ¿e wróci³e¶? – spyta³ Riverwind.
- Tylko ¿ona, Guma.
- I co zrobi³a.
Brud siê wykrzywi³ i nie by³ to najprzyjemniejszy widok.
- S³ysza³a potwór mnie ³ykn±³. I widzi ja wy³a¿ê z mysiej dziury, ha! Ona krzyczy, ¿e duch!
Riverwind nie umia³ powstrzymaæ u¶miechu.
- Co zrobi³e¶?
- Powiedzia³em; daj jeeee¶æ – ostatnie s³owo wyci±gn±³ d³ugo jakby udawa³ ducha – A Guma powiedzia³a co zawsze mówi: sam sobie we¼!
Catchflea zarechota³. Riverwind zacz±³ chichotaæ i nawet Di An zaczê³a siê u¶miechaæ. Ta chwila rado¶ci d³ugo nie trwa³a. Ciê¿kie i miêkkie uderzenie o posadzkê rozleg³o siê w g³êbi jaskini a zaraz za nim ukaza³ siê k³±b truj±cego, ¿ó³tego dymu. ¦mierdz±ca chmura rozpe³z³a siê po jaskini.
- Kamieñ piekielny! – wydysza³a Di An.
- Chc± nas wydusiæ dymem – powiedzia³ Riverwind.
- Wygl±da na to, ¿e skutecznie, tak!
Zapomniawszy o Brudzie usi³owali zawróciæ do wej¶cia do ni¿szego tunelu. Ta czê¶æ jaskini by³a jednak po drugiej stronie dziury a opary siarkowe by³y tam jeszcze gorsze. Kolejna gruba torba, nas±czona olejem i p³on±ca, zosta³a ci¶niêta do jaskini. P³acz±c i krztusz±c siê elfia dziewczyna mieszkañcy równin zawrócili do tunelu Bruda.
- Id¼, Di An! – zawo³a³ Riverwind – Ratuj siê!
- Nie zostawiê was! – zawo³a³a.
- Wiêc wszyscy siê podusimy – rzek³a Catchflea.
- Id¼, Di An. Id¼!
Jeszcze gorzko protestowa³a, lecz Riverwind wepchn±³ j± do mysiej dziury. Wsunê³a smuk³e barki w skaln± szczelinê. Catchflea przykucn±³ przes³aniaj±c brod± nos i usta. Riverwind dostrzeg³ Bruda.
- Dym ci nie przeszkadza? – zapyta³ ciê¿ko kaszl±c.
- Smród nie z³y – krasnolud ¿lebowy tylko wzruszy³ ramionami.
- Pomo¿esz Di An je¶li bêdziesz móg³, Brud? – powiedzia³ Riverwind.
- Chuda dziewczyna ³adna. Brud dopilnuje – pogna³ do dziury – ¯egnaj przestêpca.
Po chwili Brud wypad³ na posadzkê jaskini. Zalana ³zami twarz Di An ukaza³a siê chwilkê pó¼niej.
- Riverwind! Tunel jest do¶æ du¿y dla was obu! Poszerz wej¶cie!
Mieli woko³o sporo narzêdzi porzuconych przez krasnoludy ¿lebowe, wiêc natychmiast zaczêli kruszyæ ska³ê. Di An oraz Brud stali obok. Szklisty wapieñ pryska³ na boki siej±c ostrymi od³amkami.
¯ó³ty dym zgêstnia³ ju¿ tak, ¿e nie widzieli nic co siê dzieje w jaskini. Ludzie i Di An wci±¿ kaszleli.
- Do¶æ, do¶æ! – powiedzia³ Riverwind.
Di An ponownie wesz³a w wej¶cie do dziury. Riverwind pomóg³ Catchflea z wej¶ciem a Di An poci±gnê³a starego za ramiona. Riverwind poczo³ga³ siê za nimi. Tunel mia³ tylko dwie stopy szeroko¶ci jednak skuliwszy ramiona jako¶ da³ radê siê przecisn±æ.
Brud popatrzy³ po pokrytej siark± jaskini.
- Smród nie z³y – mrukn±³ g³o¶no.
Na wej¶cie do tunelu popatrzy³ jednak bardzo krytycznie.
- Mysia dziura rozwalona – powiedzia³ – Du¿a do¶æ i dla nied¼wied¼ teraz.
Chwyci³ dolny brzeg powiêkszonej dziury, podci±gn±³ siê i szybko przez otwór prze¶lizgn±³. Mysi tunel bieg³ poziomo przez czterdzie¶ci jardów by zakoñczyæ siê pionow± sztolni±. W ¶cianie by³y wy¿³obione stopnie wiêc wspiêcie siê o dziesiêæ jardów do otwartej przestrzeni nie by³o trudne.
Di An odsunê³a kamienn± p³ytkê pod³ogow± i po chwili ju¿ wszyscy znale¼li siê w kolejnym pomieszczeniu. Le¿eli przez chwilkê ciê¿ko dysz±c. Pojawi³ siê Brud i kopniakiem pos³a³ p³ytkê ponad dziur±.
- Gdzie jeste¶my? Wychrypia³ Catchflea.
- To Dom Potrzaskanego Dzbana – odpar³ brud.
No có¿, posadzka by³a rzeczywi¶cie wrêcz zasypana warstwami potrzaskanej ceramiki kuchennej.
- Czekaæ, ja zrobiê ¶wiat³o.
W naro¿u pomieszczenia odszuka³ d³ugi dr±g, najwyra¼niej umieszczony tam w ¶ci¶le okre¶lonym celu, i tym dr±giem otworzy³ zas³oniête okno wysoko na ¶cianie. Wpadaj±ce ¶wiat³o nie o¶wietla³o pomieszczenia zbyt jasno, lecz wystarcza³o to by stwierdziæ, ¿e wpadli w jakie¶ dziwaczne miejsce.
By³ to dom le¿±cy na boku. Powierzchnia, na której siedzieli, nie by³a pod³og±, lecz ¶cian± domu. Przed twarzami mieli prawdziw± pod³ogê, du¿± powierzchniê bia³ych p³ytek. Wiele z nich odpad³o pozostawiaj±c wzór czarnych kwadratów. Powierzchnia nad ich g³owami by³a pokryta freskami ukazuj±cymi ludzi powstaj±cych ³ó¿ek z uniesionymi ramionami. NA koñcu fresku sta³a wysoka, powa¿na postaæ dzier¿±ca w±ski dzbanek.
- Lekarz, a mo¿e to by³a apteka – powiedzia³ Catchflea – Popatrzcie, tutaj uzdrawia chorych.
- A to musia³y byæ butelki z lekarstwami – doda³ Riverwind.
Uniós³ ca³± gar¶æ fragmentów ceramiki. Musia³y byæ bardzo stare bowiem rozsypywa³y siê jak kurz. Kawa³ki same rozpada³y siê w d³oni.
- Dlaczego to miejsce tak dziwnie wygl±da? – pyta³a Di An – Dlaczego to miasto jest tylko podziemn± ruin±?
- Kataklizm – ponuro odezwa³ siê Riverwind – Prawie trzysta piêædziesi±t lat temu ca³y ¶wiat by³ rozdzierany na kawa³ki przez potê¿ne poruszenia ziemi i morza. Ojciec opowiada³ mi legendy o tych czasach. Xak Tsaroth zapad³o siê pod ziemiê.
Di An wygl±da³a na zamy¶lon±.
- To musia³o byæ to samo co w Hest nazwano Wielkim Druzgotaniem. To wtedy Vartoom zosta³o odciête od innych miast Hest – powiedzia³a.
Catchflea a¿ siê wyprostowa³.
- Inne miasta?
- Tak. Balowil, Miasto O³owiu i Arvanest, Miasto Z³ota.
Catchflea ju¿ mia³ wci±gn±æ Di An w rozmowê na temat miast Hest, gdy Brud zachwia³ siê na kiju obok okna.
- ¬le dziej! – mrukn±³.
- Co jest?
- Gobliny i w³adcy szukaæ was.
Riverwind podskoczy³ chc±c uchwyciæ krawêd¼ okna. Chybi³ i zlecia³ z si³± wystarczaj±c± by rozbola³y go poobijane ¿ebra.
- Pozxwól mnie – powiedzia³a Di An.
Wspiê³a siê po kiju równie sprawnie jak Brud. Bêd±c przy oknie odepchnê³a krasnoluda. Usi³owa³ co¶ wywêszyæ za jej szpiczastymi uszami.
- Przestañ, robalu – powiedzia³a broni±c siê przed nim.
- Jak mo¿esz s³yszeæ takimi uszami?
- Jak mo¿esz ¿yæ z tak± gêb±? – odpali³a.
Z wysoko¶ci okna Di An mog³a widzieæ ulicê. Jaszczur sta³ przy brzegu dziury. Now± drabinê opuszczono do dolnej jaskini a gobliny parami schodzi³y na dó³. Byli uzbrojeni w maczugi. Jaszczu dzier¿y³ wielki miecz. Dziewczyna relacjonowa³a wszystko przyjacio³om.
- No, to¶my jak ogryzek w zupie, tak – powiedzia³ Catchflea.
- ¯ycie jak zupa – zauwa¿y³ Brud.
Wszyscy czekali a¿ dokoñczy t± analogiê, lecz Brud milcza³. Odwróci³ siê plecami do okna. Czu³ chyba, ¿e powiedzia³ wszystko co trzeba. Drzwi do Domu Potrzaskanego Dzbana znajdowa³y siê na „suficie”. Di An kopnê³a kilka lu¼nych p³ytek i wspiê³a siê po pionowej ¶cianie u¿ywaj±c wy³±cznie palców u stóp i czubków paznokci. Brud by³ tym widokiem wniebowziêty. Di An dotar³a do drzwi i poci±gnê³a za klamkê. Skorodowana mied¼ pokruszy³a siê jej w d³oni.
Di An zawis³a daleko od ¶ciany. Jedna rêka oraz obie stopy trzyma³y j± na najwê¿szych z mo¿liwych uchwytów. Hakiem do wspinaczki stuknê³a w poczernia³y zawias drzwi. Utwardzona stal Hest szybko rozbi³a spi¿owy, stary zawias. Naro¿nik drzwi zawis³ we wnêtrzu. Wbi³a teraz hak we framugê i uwolni³a siê od ¶ciany.
- Oooo! Brud te¿ tak chce!
Dziewczyna go zignorowa³a. Opar³a stopê na zwisaj±cych drzwiach i popchnê³a. Drzwi siê podda³y z trzaskiem a zawiasy pu¶ci³y do reszty. Di An z³apa³a stop± framugê i na ni± wskoczy³a.
Brud zaklaska³ t³ustymi, grubymi d³oñmi. Nawet mê¿czy¼ni Que-Shu bili brawo. Di An opu¶ci³a ³añcuch. Najpierw Riverwind, a potem i Brud siê po nim wspiêli. Potem wci±gnêli Catchflea.
- Ale zabawa. Robiæ znów? – powiedzia³ krasnolud ¿lebowy z wyra¼n± nadziej± w g³osie.
Dom Potrzaskanego Dzbana zosta³ ustawiony na ¶cianie jaskini, sze¶ædziesi±t stóp ponad ulic±. ¦ciana na której siê teraz znajdowali by³a nachylona do do³u i koñczy³a siê trójk±tn± wyrw± w ¶cianie jamy. Wygl±da³o na to, ¿e nie ma dok±d i¶æ. No, Brud by³ innego zdania.
- Dok±d idziesz? – spyta³ Riverwind.
Brud wskaza³ na dó³ i na prawo.
- Do domu, miasto Aghara. Zobaczyæ ¿ona. G³odny.
- Czekaj! Stañ tam.
Brud nie pos³ucha³. Skoczy³ ze ¶ciany domu na w±sk± pó³kê biegn±c± od szczeliny. Riverwind ruszy³ za nim choæ pó³ka mia³a szeroko¶æ wystarczaj±c± tylko dla jednej jego stopy. Brud dotar³ do pocz±tku szczeliny i zwróci³ do nich twarz. Z miasta byli teraz dobrze widoczni. Brud prowadzi³ dalej pó³k± w stronê wodospadu. Riverwind dostrzega³ tunel wyciêty za wodospadem. Zawo³a³ do towarzyszy.
- Chod¼cie! Brud pokaza³ drogê.
Di An i Catchflea obchodzili pó³kê. Musieli mocno przytuliæ siê do kamiennej ¶ciany. Brud szed³ dalej.
Riverwind by³ ju¿ w po³owie drogi, gdy zostali zauwa¿eni przez gobliny. Rozleg³y siê krzyki.
- No, to¶my teraz wpadli – mrokn±³ wojownik.
Próbowa³ przyspieszyæ. Woko³o zaczê³y lataæ strza³y. Odbija³y siê od kamiennej ¶ciany. Brud ukaza³ siê po drugie stronie wodospadu i zacz±³ do nich machaæ. Wskoczy³ w kolejn± dziurê w klifie i znikn±³.
- Mówi³am, ¿e to robal!
- Mo¿emy i¶æ dalej? Ta ostatnie strza³a przeczesa³a mi w³osy, tak!
Rumor dobiegaj±cy z do³u zosta³ spowodowany faktem przyci±gniêcia w pe³ni rozbudowanej balisty. Gobliny za³adowa³y ³y¿kê machiny ró¿nej wielko¶ci kamieniami i poci±gnê³y za linê spustow±. Ramiê rzucaj±ce cisnê³o siê naprzód posy³aj±c istny deszcz kamieni w posuwaj±ce siê trio. Jeden z nich uderzy³ Di An w plecy. Krótko krzyknê³a i odpad³a od ¶ciany.
- Di An! – krzykn±³ Riverwind.
Szczup³a sylwetka dziewczyny zniknê³a mu z oczu. Jaszczur nakaza³ goblinom ponowne za³adowanie balisty, i ponowny strza³. Tym razem to Catchflea zosta³ trafiony czterema lub piêcioma kamieniami. Straci³ równowagê i równie¿ znikn±³.
Tiverwind by³ ju¿ o kilka jardów od wodospadu. Serce mu wali³o i to nie tylko z powodu w³asnego zagro¿enia, lecz równie¿ z powodu losu Di An i Catchflea. Woda spryska³a mu twarz w tym samym momencie gdy spory kamieñ trzasn±³ z ty³u kolana. Nogi mu siê ugiê³y i plecami do przodu zlecia³ z pó³ki.
- Znowu spadam – pomy¶la³ spokojnie – Czy to ju¿ po raz ostatni?
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 18
Dzieci Smoka
Jaszczury przywyk³y do posi³kowania siê niewolnikami, krasnoludami ¿lebowymi, a te bez przerwy usi³owa³y uciekaæ. Zawsze wiêc mieli w pogotowiu balistê uliczn±, by kamieniami zbijaæ ze ¶ciany niewielkich uciekinierów. Poniewa¿ jednak martwy niewolnik nie przynosi zbyt wiele po¿ytku, wiêc jaszczury rozci±ga³y sieæ u stóp ¶ciany by chwytaæ Agharów. Taka sieæ pochwyci³a teraz Di An, Catchflea i Riverwinda. Gobliny odciê³y liny i ca³a sieæ zwinê³a siê do ¶rodka wi꿱c w pu³apce trójkê towarzyszy.
Nim zdo³ali pomy¶leæ o walce czy ucieczce ka¿de ju¿ by³o przytrzymywane przez kilka goblinów. Mê¿czyznom za³o¿ono ciê¿kie kajdany. Di An zosta³a zwi±zana skórzanym rzemieniem bowiem jej przeguby by³y za ma³e na nawet najmniejsze z kajdan. Ca³a trójka powêdrowa³a w stronê miejsca, które widzieli wcze¶niej. Prowadzi³y oczywi¶cie jaszczury.
Zatrzymano ich przed bram± po lewej stronie ulicy. Kolejne uzbrojone gobliny otworzy³y bramê i jeñcy zostali wprowadzeni do ¶rodka. Za bram± by³ przedsionek. Wiêkszy pokój mo¿na by³o zobaczyæ przez otwarte drzwi. Gobliñscy ¿o³nierze wepchnêli ich do celi po prawej stronie, do du¿ej celi. Bez jednego s³owa zostali tam umieszczeni a drzwi za nimi zamkniêto.
Catchflea opad³ na posadzkê. Chyba ca³y optymizm z niego uszed³. Opar³ g³owê o ¶cianê i zamkn±³ oczy. Riverwind zmaga³ siê z wiêzami, lecz kute ¿elazo mia³o prawie cal grubo¶ci. Drzwi te¿ nie by³y gorsze – dêbina wzmocniona ¿elazem, cztery cale grubo¶ci. Wszystko to wygl±da³ beznadziejnie.
Di An obw±cha³a swe wiêzy i zaczê³a je ¿uæ. Skóra by³a gruba, lecz dziewczyna zdo³a³a przegry¼æ jedn± linkê w czasie oko³o pó³ godziny.
- Dobrze! – odezwa³ siê Riverwind tonem podnosz±cym na duchu – Tylko tak dalej!
- Szczêki mnie bol± – skar¿y³a siê dziewczyna, lecz powróci³a do ¿ucia.
Nie mia³a szansy dokoñczyæ roboty. Drzwi siê otworzy³y ukazuj±c jaszczura nosz±cego z³ot± odznakê oficera.
- Wychodziæ! Komendant chce was widzieæ – powiedzia³.
Pe³ny tuzin gobliñskich stra¿ników by³ ju¿ ustawiony na zewn±trz. Riverwind, Di An i Catchflea zostali przeprowadzeni pustym korytarzem do nastêpnego podwórka. Zapach gotowanego jad³a snu³ siê w powietrzu a dla wyposzczonych ¿o³±dków podró¿ników stawa³ siê tortur±.
- Na prawo! Szybciej! – rykn±³ oficer.
Rytm ciê¿kich stóp wyra¼nie przyspieszy³. Wielki wodospad spada³ kaskad± po klifie z prawej strony. Zalewa³ star±, opustosza³± ulicê. Jaszczury wybudowa³y drewniany most nad spienionym strumieniem. Naprzeciwko mieli pust±, wschodni± ¶cianê pa³acu. Kto¶ odrestaurowa³ ¶ciany, lecz pozostawi³ przedni± kolumnadê w ruinie. Kierowali siê w stronê tej¿e fasady. Pomiêdzy po³amanymi kolumnami sta³ najwiêkszy, spo¶ród dot±d widzianych najlepiej odziany jaszczur. Bez w±tpienia komendant. W odró¿nieniu od pozosta³ych, dziobatych jaszczurów, komendant mia³ p³ask± twarz pokryt± niewielkimi, kolorowymi ³uskami. Na dodatek, i te¿ w odró¿nieniu, nie posiada³ ani ogona, ani skrzyde³. Nosi³ jaskrawo po³yskliwy pancerz i sp³ywaj±c± z ramion b³êkitn± pelerynê. Potworna aura majestatu oraz pewno¶ci siebie otacza³a ca³± jego postaæ.
- Shanz, to ci intruzi?
- To oni, Komendancie Thouriss – odpar³ oficer – Inni siê nie pojawili.
- Zachowaæ czujno¶æ. Ludzie maj± irytuj±cy zwyczaj gromadzenia siê w spore zbiorowiska.
Oficer sk³oni³ siê i pozostawi³ jeñców przed obliczem Thourissa. Gwardzi¶ci skupili siê z ty³u tworz±c mur oddzielaj±cy schwytanych od otwartego placu.
- Dlaczego tu jeste¶cie? – spyta³ komendant podpieraj±c siê pod boki.
Znacznie bardziej przypomina³ budow± cz³owieka ni¿ przygarbieni, dziobo nosaci jaszczurzy gwardzi¶ci.
- Zgubili¶my siê – odpar³ Riverwind.
- Doprawdy? Wasze miana?
Obaj Que-Shu powiedzieli Thourssowi kim s±. Komendant wskaza³ na Di An.
- Kto to jest! – zagrzmia³.
- Porzucone dziecko, którym zajêli¶my siê po drodze – powiedzia³ Catchflea – Sierota. Naprawia nam odzie¿ i przygotowuje posi³ki.
- Ona nie jest cz³owiekiem.
Dziewczyna skuli³a siê pomiêdzy dwójk± mê¿czyzn. Thouriss wskaza³ na ni± palcem.
- Podejd¼, stworze, bym móg³ ciê lepiej widzieæ.
Gdy Di An nie zareagowa³a stra¿nik pogoni³ j± czubkiem piki.
- Kim jeste¶? – Thouriss ¿±da³ odpowiedzi.
- Di An.
Tylko tyle zdo³a³a wymówiæ. G³êbokie, zielone oczy komendanta wpi³y siê w jej ¼renice.
- Sk±d jeste¶, Deee Ahhnn?
Przeci±ga³ sylaby przez co d¼wiêcza³y dziwnie i mocno. Dziewczyna wziê³a wdech i otworzy³a usta, lecz by³a zbyt wystraszona by wydaæ najmniejszy d¼wiêk. Riverwind siê wtr±ci³.
- Silvanesti. Dziewczyna jest z Silvanesti.
Thouriss zamruga³ bladymi, pozbawionymi powiek oczami.
- Wiêc byli¶cie na wschodzie. Jak j± znale¼li¶cie?
- Eee, znale¼li¶cie?
- Czy¿ granice Silvanesti nie s± zamkniête dla obcokrajowców?
- Dziewczyna siê w³óczy³a, tak – szybko doda³ Catchflea – Spotkali¶my siê w rejonie New Coast.
Thouriss podszed³ bli¿ej Di An.
- Dlaczego uciek³a¶ z Silvanesti, elfie?
Wzdrygnê³a siê s³ysz±c zabronione s³owo. Riverwind mia³ nadziejê, ¿e gniew przemo¿e jej przera¿enie.
- Zbytnio siê boi, by mówiæ – powiedzia³.
- Czy¿by¶ siê mnie ba³a, malutka?
Thouriss sta³ jak wie¿a nad elfi± dziewczyn±, wystawa³ nad ni± ponad trzy stopy. Siêgn±³ w dó³ i chwyci³ jej ubranie w dwa palce. Podniós³ Di An z ziemi. Zaczê³a ³kaæ. Przybli¿y³ j± do wê¿opodobnej twarzy.
- Dlaczego uciek³a¶? – powtórzy³ – Dlaczego?
- Zostaw j± w spokoju! – krzykn±³ Riverwind.
Stra¿nik szturchn±³ go drzewcem trzymanej piki. Riverwind obróci³ siê i mocno kopn±³ uzbrojonego stra¿nika w kolano. Ten zwali³ siê na posadzkê dzwoni±c uzbrojeniem. Riverwind biegiem pokona³ kilka p³ytkich schodów a¿ znalaz³ siê na wyci±gniêcie rêki od Thourissa.
- Postaw j±! – powiedzia³.
Thouriss machniêciem rêki odprawi³ stra¿. Wrêczy³ zap³akan± dziewczynê Riverwindowi, który podniós³ zakute w kajdany rêce i j± przej±³.
- Uczucia okazywane innym przez wasz± rasê s± interesuj±ce – powiedzia³ – Nie rozumiem ich, lecz s± interesuj±ce. Wiedzia³e¶, ¿e mogê ciê zabiæ, lecz zaryzykowa³e¶ ¿ycie by siê za ni± wstawiæ. Dlaczego?
- Nie bêdê sta³ z boku i obserwowa³ jak kogo¶ zastraszasz! – odpali³ Riverwind.
Dziewczyna dos³ownie przyklei³a siê do niego chowaj±c wrêcz twarz w jego koszuli.
- Obchodzi mnie jej los.
Thouriss nie okazywa³ najmniejszego nawet zagniewania. Ju¿ raczej okazywa³ siê zintrygowany odpowiedzi± Riverwinda.
- Interesuj±ce – powiedzia³ – Muszê to omówiæ z Krago.
Wys³a³ stra¿nika do pobliskiego korytarza na prawo. Goblin po chwili wróci³ w towarzystwie zakapturzonej postaci dzier¿±cej star±, opas³± ksiêgê. Osobnik w kapturze szed³ wolno z twarz± wklejon± w zapisane strony.
- Przerwij te studia, Krago. Chcê ciê o co¶ zapytaæ.
Odchylony kaptur ukaza³ parê b³êkitnych oczu i lok jasnych w³osów. Spod kaptura patrzy³a niespodziewanie m³oda twarz. Zamkn±³ ksiêgê z trzaskiem i k³êbem kurzu. Riverwinda zaintrygowa³ widok m³odego cz³owieka miêdzy goblinami i jaszczurolud¼mi.
- O co chodzi, Thouriss? – spyta³ m³ody mag.
Brwi na chwilkê mu siê unis³y ze zdiwienia na widok cz³owieka i dziewczyny elfów, lecz szybko obróci³ uwagê w stronê komendanta.
- Jaki jest powód uczuæ miêdzy stworzeniami ciep³okrwistymi? – spyta³ komendant – Dlacze tak siê dzieje?
Krago westchn±³.
- Ju¿ o tym rozmawiali¶my – uniós³ ciê¿k± ksiêgê w ramionach – Ludzie, elfy, krasnoludy, gnomy i kenderzy budujê pewne przywi±zanie wobec innych, których cechy uzupe³niaj± ich w³asne.
Komendant wygl±da³ na zak³opotanego.
- jakie¿ cechy mog± ³±czyæ mieszkañca równin i dziewczynê elfów?
Krago podszed³ bli¿ej Thourissa a obute w sanda³y stopy odkopywa³y r±bek kap³añskiej szaty.
- Przemy¶l to w sposób, jakiego ciê uczy³em – powiedzia³.
Riverwind przys³uchiwa³ siê wymianie zdañ pomiêdzy cz³owiekiem a jaszczurzym komendantem z wielkim zainteresowaniem. Wygl±da³o na to, ¿e co¶ mocnego ich ze sob± wi±¿e. Oczy Thourissa nagle siê rozszerzy³y.
- Samce przywi±zuj± siê do samic w celach rozrodczych.
- Tutaj to ma³o prawdopodobne – zauwa¿y³ Krago – Rozwa¿ ró¿nicê wieku.
- Niedojrza³y ciep³okrwisty wzbudza opiekuñcze uczucia u doros³ych. Czyli instynkt macierzyñski u samic a ojcowski u samców.
Thouriss przyjrza³ siê Riverwindowi z ciekawo¶ci± w oczach.
- Czy czujesz siê ojcem tej dziewczyny?
Riverwind postawi³ dziewczynê na nogi. Gestem przywo³a³ Catchflea, by stan±³ przy nim. Stary cz³owiek rzuci³ najpierw spojrzenie gobliñskim stra¿nikom po czym podszed³.
- Jeste¶my przyjació³mi i towarzyszami – powiedzia³ Riverwind – Niczym wiêcej ani mniej.
- To jest interesuj±ce! – zawo³a³ Thouriss – Jak mniema, powinienem ich lepiej zbadaæ.
M³ody kap³an by³ ju¿ zatopiony na powrót w kartach ksiêgi.
- To militarna sprawa – mrukn±³ – Rób, co uwa¿asz.
- Co teraz powinna zrobiæ osoba cywilizowana? – spyta³ komendant.
- Zaprosiæ nas na obiad – szybko wypali³ Catchflea.
Thouriss siê wykrzywi³ w u¶miechu ukzaj±c szpiczaste uzêbienie.
- Wspaniale! Wszyscy ze mn± spo¿yjecie obiad… ty te¿, Krago.
- Ale moja praca…
- Us³uchaj mnie! – odpowied¼ by³a krótka.
Krago spojrza³ w górê i wzruszy³ ramionami.
- O której godzinie? – spyta³.
- Szósta – po czym doda³ do gwardzistów – Zabraæ ich do Dworu Przyjêæ. Nied³ugo po nich po¶lê.
Gobliny otoczy³y trójkê towarzyszy i pomaszerowa³y. Skrêcili tym razem na prawo od placu, przekroczyli strumieñ przez klepkow± k³adkê i weszli w wê¿sz± uliczkê, równoleg³± do g³ównej.
- Czy widzisz to, co ja? – spyta³ szeptem Riverwind.
- Widzê, tak – mrukn±³ Catchflea.
Zawieszony w powietrzu przed ich oczami znajdowa³ siê ogromny gar – ogrooomny i wisia³ na potê¿nym ³añcuchu. £añcuch wznosi³ siê i wznosi³ a¿ wreszcie znika³ w ciemno¶ciach pod sklepieniem jaskini.
- Co to jest? – spyta³a Di An.
- Wci±garka, jak mniemam – odpar³ Catchflea – Droga wyj¶cia, tak?
- Je¶li szczê¶cie dopisze.
Wci±garka by³a zabezpieczona na wysoko¶ci oko³o o¶miu stóp. Bez w±tpliwo¶ciu po to, by krasnoludy ¿lebowe nie mog³y siê ni± zabawiaæ. Riverwind zmierzy³ wzrokiem gar. Powinien ich troje pomie¶ciæ. Teraz tylko, jak siê tam dostaæ?
- Tutaj zostaæ. Komendant wezwie. Pó¼niej.
Gobliny zajê³y pozycje woko³o okr±g³ego placu. Riverwind, Catchflea i Di An usiedli pod zwisaj±cym garem.
- Jak to wszystko rozumieæ? – cicho pyta³ Riverwind – kim jest ten jaszczurzy narodek?
- Jakiego¶ rodzaju najemnicy, tak. Thouriss i Krago bardzo siê ró¿ni±. Zauwa¿y³e¶, jak komenderuje Thouriss? A przecie¿ pyta Krago o najprostsze sprawy.
- To brutal – rzek³a Di An – Wielki, przero¶niêty brutal.
Po pewnym czasie wezwa³ ich Shanz, jaszczurzy oficer. Stó³ nakryty ¶nie¿no bia³ym obrusem by³ ju¿ przygotowany miêdzy powalonymi kolumnami pa³acu. Ciê¿kie, srebrne kandelabry rozstawiono na stole a ¶wiat³o ¶wiec po³yskiwa³o w ci±g³ej bryzie trzech wodospadów. Na stole równie¿ pouk³adano piêæ, nie za dobrze dobranych, nakryæ sto³owych ze srebra i z³ota. By³ tam ju¿ Krago, siedzia³ z otwart± ksiêg± na kolanach. Kaptur mia³ ca³kiem odrzucony co ukaza³o niesforn± rud± grzywê. Nie móg³ byæ starszy od Riverwinda o wiêcej ni¿ kilka lat. Spojrza³ krótko na nadchodz±cych.
- Siadajcie gdziekolwiek – powiedzia³ machn±wszy d³oni± – Zostawcie tylko miejsce w szczycie sto³u dla Thourissa.
Riverwind i Di An siedli po jednej stronie podczas gdy Catchflea osun±³ siê obok m³odego kap³ana. Krago nie zwróci³ nañ uwagi, lecz pozosta³ zatopiony w ksiêdze. Catchflea trochê siê wierci³ staraj±c siê jednak zachowaæ maniery przy stole. Spogl±da³ na oprawn± w skórê ksiêgê, która tak zaabsorbowa³a Krago. Pismo jednak wygl±da³o na Ergothiañskie a tego nie rozumia³. W koñcu stary nala³ sobie pucharek wina. By³o ciemne, ciê¿kie, czerwone i tylko wzmog³o uderzenia g³odu.
Ca³y owiniêty w szkar³atn± i srebrn± pelerynê przysun±³ siê do towarzystwa Thouriss. Teatralnym ruchem zarzuci³ opoñczê. Bez ogona i skrzyde³ ca³a jego postaæ bardziej przypomina³a ludzk± ni¿ sylwetka lekko przygarbionego oficera. By³o to tym bardziej niesamowite.
- Spó¼ni³em siê – stwierdzi³ ca³kiem zbytecznie – Musia³em dopatrzyæ jednak rozpoczêcia nowego zadania.
- Jakie¿ to zadanie, Komendancie? – uprzejmie spyta³ Catchflea..
- Wiadomo mi, ¿e w waszej próbie ucieczki z miasta otrzymali¶cie pomoc krasnoluda ¿lebowego. Moi wojownicy ju¿ rozpoczêli poszukiwania osobnika, który wam pomaga³.
Riverwind poczu³, jak krew ucieka mu z twarzy.
- Co zamierzasz?
- Bêdzie poddany egzekucji, oczywi¶cie, jako przyk³ad dla innych.
Szybko wtr±ci³ siê Catchflea.
- Mo¿ecie go nigdy nie z³apaæ.
Mia³ gor±c± nadziejê, ¿e Brud bezpiecznie dostanie siê do domu i ¿ony.
- Lekcji trzeba udzieliæ – powiedzia³ Thouriss.
Goblin przyniós³ czarê paruj±cej wody. Thouriss zanurzy³ zakurzone, pazurzaste palce w wodzie.
- Je¶li nie dopadniemy w³a¶ciwego krasnoluda to wezmê zak³adników i powieszê ich w zastêpstwie.
Catchflea, Riverwind i Di An wymienili przera¿one spojrzenia, lecz pozostali milcz±cy. Thouriss skoñczy³ obmywanie d³oni i teraz wytar³ je rêcznikiem dostarczonym przez s³u¿±cego. Popatrzy³ na towarzyszy. Zanim zd±¿y³ siê odezwaæ catchflea uprzedzi³ go pytaniem.
- Kim jeste¶cie? – pyta³ – Jeste¶cie przybyszami na tych ziemiach, tak?
- Nie ca³kiem. W rzeczywisto¶ci ja sam urodzi³em siê tutaj – odpar³ Thouriss.
- Tutaj?
- Xak Tsaroth. Nieprawda¿, Krago?
- Hmm? Tak, rzeczywi¶cie.
Do sto³u przytupa³a para goblinów obci±¿ona przykrytymi tacami z jedzeniem. Riverwind by³ zaskoczony gdy zdjêto przykrywê odkrywaj±c udziec dziczyzny, doskonale upieczony. Tace na drugim koñcu sto³u zawiera³y owoce i warzywa, w wiêkszo¶ci surowe i nie obrane. Krago zaznaczy³ stronê, któr± w³a¶nie czyta³ i zamkn±³ ksiêgê. Wzi±³ parê winogron i gruszek z tacy i poci±³ je na równe æwiartki. Thouriss chwyci³ udziec dziczyzny i przysun±³ do siebie gotów zatopiæ w nim zêby.
- Najpierw obs³uguje siê go¶ci – cicho zaznaczy³ Krago.
Thouriss zamar³. Powoli zamkn±³ rozwarte szczêki, wyci±gn±³ zza pasa nó¿ i poci±³ udziec. Oddzieli³ p³aty dla Riverwinda, Catchflea i Di An. Krago miêsa nie jad³. A potem, dla siebie, odci±³ kawa³ miêsa wielko¶ci piê¶ci i w ca³o¶ci po³kn±³. Wywo³a³o to wielk± kulê na gardle póki miêso nie przesunê³o siê poza krtañ. Obserwowanie tego by³o zarówno fascynuj±ce jak i odra¿aj±ce.
Kiedy ju¿ jelenie udo zosta³o oczyszczone do ko¶ci Thouriss rozpar³ siê w krze¶le i opar³ d³onie na brzuchu.
- Powiedzcie mi – zacz±³ – jak to siê sta³o, ¿e tu dotarli¶cie?
Tym razem Riverwind mia³ gotow± odpowied¼.
- Weszli¶my do jaskini w Zakazanych Górach i zab³±dzili¶my. Szukaj±c drogi wyj¶cia pojawili¶my siê w kopalni pod Xak Tsaroth.
Nie by³o to k³amstwo, nawet je¶li sporo w tej opowie¶ci opu¶ci³. Thouriss popatrzy³ na niego. Bezpo¶rednio¶æ spojrzenia wprawi³a Riverwinda w zak³opotanie. Zupe³nie jakby komendant móg³ wyczuæ, ¿e opowie¶æ nie do koñca odpowiada prawdzie.
- A co wy tutaj wydobywacie? – szybko spyta³ Catchflea.
- Cynober – nieobecnym tonem rzek³ Krago – Ruda rtêci.
- A wiêc rafinujecie rtêæ. A w jakim celu?
- Potrzebujemy – powiedzia³ Thouriss – To wystarczaj±ca odpowied¼.
- Rtêci u¿ywa siê do rafinacji z³ota – wypali³a Di An.
Krago uniós³ brwi.
- Znasz siê na wyrobie metali?
- Trochê – odpar³a dziewczyna ze wzrokiem wbitym w talerz – Mój lud zna metale.
Erzuci³a grono w usta.
- S³ysza³em o tym. Chcia³bym, by¶ by³a starsza to mogliby¶my porozmawiaæ o praktykach twego kraju – powiedzia³ Krago.
Di An by³a ju¿ zmêczona faktem, ¿e wci±¿ bior± j± za dziecko.
- Nie jestem tak m³oda, jak wygl±dam – powiedzia³a z o¿ywieniem.
- Och? – zdziwi³ siê Thouriss.
- Mam sporo ponad dwie¶cie lat – odpar³a.
- Nadzwyczajne – rzek³a jaszczurzy komendant – jak wyja¶niæ ten m³odzieñczy wygl±d?
Teraz ju¿ i Krago by³ ca³kiem zainteresowany. Wychyli³ siê nad stó³ by lepiej widzieæ dziewczynê.
- Zatrzymanie rozwoju? Chcia³bym wiêcej o tym us³yszeæ.
- Krago jest g³êboko zainteresowany takimi sprawami – wtr±ci³ siê Thouriss – Wzrastanie i starzenie siê to najwa¿niejsze dziedziny jego studiów.
- A-khm – Catchflea chrz±kniêciem oczy¶ci³ gard³o – A co stanie siê z nami?
- Nie zdecydowa³em – odpar³ Thouriss.
Jednym z metalicznych pazurów przejecha³ po srebrnym talerzu. Powsta³y zgrzyt spowodowa³ ból zêbów u Riverwinda.
- Jeste¶my zwyk³ymi podró¿nymi – powiedzia³ – Chcemy tylko i¶æ w³asn± drog±.
- Zadecydujê – powiedzia³ Thouriss z nag³± irytacj± w g³osie – Nie irytuj mnie. To twojej sprawie nie s³u¿y.
- Nie masz prawa nas tu trzymaæ. Jeste¶my wolnymi lud¼mi.
Thouriss waln±³ piê¶ci± w stó³. Kandelabr przewróci³ siê i spad³ na posadzkê.
- Mam prawo czyniæ wszystko, czego chcê! Ja tu rozkazujê!
Krago zakaszla³ wprost w szklankê wody. Thouriss powstrzymywa³ dalsz± irytacjê.
- Pozostaniecie w celi a¿ po was po¶lê. A gdy to zrobiê to i tak nie bêdziecie wiedzieli, czy zamierzam was uwolniæ czy pozbawiæ g³ów!
W szorstki, gard³owym jêzyku watkn±³ jaki¶ rozkaz i gwardzi¶ci otoczyli stó³. Riverwind, Catchflea i Di An poszli z nimi w milczeniu. Krago wsta³ i obszed³ Thourissa z ty³u. Ch³odn± d³oni± dotkn±³ ty³u mocno umiê¶nionego karku komendanta.
- Krew ci szaleje – uspokajaj±co odezwa³ siê kap³an – Straci³e¶ opanowanie bez dobrego powodu.
- Wiem. Wiem – Thouriss dysza³ przez w±sko zaci¶niête nozdrza.
- Barbarzyñca ciê prowokowa³ i uzyska³ dok³adnie to, co chcia³. To ¼le, Thouriss. Przywódca musi pozostaæ spokojny pomimo stresu.
- Wiem! – Thouriss ponownie waln±³ piê¶ci± w stó³.
Grube drewno pêk³o i drzazga przebi³a obrus. Utkwi³a w d³oni jaszczura. Uniós³ zranion± rêkê i obserwowa³ jak zielonkawa krew wyp³ywa z niewielkiej rany.
- Krago – jêkn±³ – Wyjmij to!
- Dobrze, chod¼ do mojej komnaty.
- Mocarny komendant poszed³ za mniejszym, mnie imponuj±cycm cz³owiekiem trzymaj±c siê za zranion± d³oñ.
- Nie czujê siê przywódc±. Tak wielu wie wiêcej, ni¿ ja – powiedzia³ Thouriss.
Kap³an szed³ dalej.
- To tylko naturalne. Ile masz lat?
Stwór policzy³ na palcach.
- Cztery, nie piêæ.
- Masz piêæ miesiêcy – spokojnie odrzek³ Krago – Niezwyk³e. Cz³owiek piêciomiesiêczny to wci±¿ jeszcze pomiaukuj±ce stworzenie, nie potrafi±ce chodziæ ani mówiæ. W ci±gu roku bêdziesz m±drzejszy i potê¿niejszy od ka¿dego ze smokowców jaki kiedykolwiek powsta³.
W pracowni Krago Thouriss zachowa³ spokój podczas gdy cz³owiek pêset± wydobywa³ drzazgê z d³oni. Smokowiec possa³ ranê i oczy¶ci³ z tych kilku kropel krwi.
- Czy twoja krew smakuje jak moja? – spyta³ naiwnie.
Krago od³o¿y³ pêsetê do szuflady.
- Nie wiem. W±tpiê.
- Poniewa¿ jeste¶ cz³owiekiem a ja nie – powiedzia³ Thouriss – Móg³bym zabiæ wysokiego cz³owieka i spróbowaæ jego krwi.
- Nie, to by³oby lekkomy¶lne. Poza tym, stworzenia cywilizowane nie jedz± siê nawzajem – powiedzia³ Krago.
- Dlaczego?
- Bo nie jest to uprzejme.
Krago ziewn±³ i zdj±³ z pó³ki gruby tom. Poda³ go Thourissowi.
- Tu jest historia Imperiu Ergorh. Przeczytaj to a poznasz, jak zachowuj± siê stworzenia cywilizowane.
Thouriss z niesmakiem popatrzy³ na ksiêgê.
- Jestem wojownikiem. Nie lubiê czytaæ.
- Ale musisz próbowaæ to staæ siê m±drzejszy. Wkrótce te¿ bêdziesz mia³ towarzystwo. Kogo¶, komu bêdziesz mówi³ o wszystkim czego siê nauczysz. Nie bêdziesz ju¿ d³u¿ej samotny.
Oczy Thourissa lekko siê rozszerzy³y.
- Powiedz mi jeszcze raz jej imiê?
- Lyrexis. Twoja partnerka bêdzie nosiæ imiê Lyrexis.
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 19
Cynober
- Wpad³em na pomys³; ten kto nas schwyta³ jest dzieckiem – zauwa¿y³ Riverwind.
Ani Catchflea, ani Di An nie zrozumieli o co mu chodzi.
- Ma umys³ i zachowania dziecka. Krago jest kim¶ w rodzaju mentora.
- Ach! – zawo³a³ Catchflea – Zaczynam rozumieæ!
- Ja nie – uskar¿a³a siê Di An.
- Chodzi o to, jak zachowuje siê Thouriss… pytania o najzwyklejsze sprawy, rozdra¿nienie gdy zostanie zapytany; to s± reakcje typowe dla dziecka, tak?
- Skoro tak mówisz. Tylko co to oznacza?
Riverwind rozejrza³ siê po pustej celi. Pochodnie na zewn±trz ledwo cokolwiek o¶wietla³y.
- Nie jestem pewny. Dzieje siê tu co¶ bardzo dziwnego. Jaszczury i ich gobliñskie wojsko nie jest tu po to, by budowaæ domy czy uprawiaæ pola. Jaki jest ich cel?
Riverwind usiad³ i opar³ siê o kamienn± ¶cianê.
- Cacthflea, masz wci±¿ te swoje ¿o³êdzie?
- Tak, stra¿nicy mi ich nie zabrali.
- Zapytaj. Zobacz, czy mo¿esz odkryæ co tu siê szykuje.
Stary cz³owiek przeprowadzi³ swój rytua³. Potrz±sn±³ tykw± i wysypa³ ¿o³êdzie na kamienn± posadzkê.
- Ha!
Di An podpatrywa³a nad ramieniem Catchflea.
- I co widzisz?
Twarz starego mê¿czyzny zakry³a chmura namys³u.
- Mrok. ¦mieræ. ¯o³êdzie pokazuj± ¶mieræ maszeruj±c± przez ziemie.
Riverwind nachyli³ siê w jego stronê.
- Nasz± ¶mieræ?
- Nie jestem pewny.
Wró¿bita uwa¿nie obserwowa³ ¿o³êdzie i dotyka³ je kolejno delikatnie. Riverwind mia³ kolejne pytanie.
- Zapytaj o Krago i jego cele.
¯o³êdzie zagrzechota³y w tykwie.
- Ha! – zawo³a³ Catchflea.
Przygl±da³ siê ¿o³êdziom w zdumieniu.
- Nie rozumiem – powiedzia³ marszcz±c brwi – Bardzo dziwne!
- Co takiego?
- ¯o³êdzie nazywaj± go po³o¿n±? Dlaczego mia³yby to robiæ?
- Po³o¿na asystuje przy porodzie – podpowiada³a Di An.
- Ten pokazuje go stoj±cego w mroku z wyciekaj±cymi mu z zamkniêtych d³oni srebrnymi kroplami.
- Rtêæ – podpowiedzia³a Di An.
- No i to! Najdziwniejsza odpowied¼ ze wszystkich.
Dla Riverwinda by³ to tylko ¿o³±d¼ stoj±cy niemal pionowo na twardym kapturku.
- Ziarno zasadzone we krwi. Tak to widzê. Ziarno zasadzone we krwi.
Ca³a trójka siê mocno skuli³a i przywar³a do siebie nawzajem jako, ¿e go³e kamienie posadzki przes±cza³y zimnem ich liche odzienie. Nikt nie potrafi³ do koñca poj±æ o co chodzi w przepowiedni Catchflea. Przez kilka minut ka¿de by³o zatopione we w³asnych, niezbyt weso³ych rozwa¿aniach. Na koniec odezwa³ siê Riverwind.
- Musimy ich powstrzymaæ.
- W jaki sposób? Jest ich wielu i s± mocni – sprzeciwi³a siê Di An.
- Nie wiem. Je¶li jednak tego nie zrobimy to rozszerzaj±ca siê ciemno¶æ i ¶mieræ z pewno¶ci± zawita do naszych domów i rodzin.
- To chyba pewne – powiedzia³ stary obola³ym g³osem.
- Byæ mo¿e zdo³amy przeci±gn±æ Agharów na nasz± stronê…
Drzwi celi otworzy³y siê bez ¿adnego ostrze¿enia. W drzwiach górowa³o dwóch potê¿nych goblinów.
- Idziesz z nami, dziewczyno – powiedzia³ jeden z nich.
Di An przywar³a do ramienia Riverwinda.
- Czego ode mnie chcecie?
- Mistrz Krago chce z tob± rozmawiaæ.
- Nie chcê i¶æ! – syknê³a do ucha wojownika z równin.
Riverwind po³o¿y³ rêkê na jej d³oni.
- B±d¼ odwa¿na – powiedzia³.
- Chod¼, dziewczyno – zamamrota³ goblin.
Di An powoli posz³a w stronê drzwi. Stra¿nicy mieli jedn±, lich± latarniê. Di An rzuci³a spojrzenie na blade twarze przyjació³.
- ¯egnaj, olbrzymie. I ty te¿ ¿egnaj, stary olbrzymie – powiedzia³a a jej g³os niós³ tony ostateczno¶ci.
* * * * *
Di An zabrano do zrujnowanego pa³acu, lecz nie przez fasadê kolumnow± gdzie spotkali siê ju¿ Thourissem. Stra¿nicy poprowadzili j± blisko podstawy Wschodniego Wodospadu. Tam, po¶ród ha³asu i rozpylonej wody, spostrzeg³a drzwi w pa³acowej ¶cianie, drzwi sztucznie ukszta³towane na podobieñstwo pêkniêcia w skalnych blokach. Gobliny popchnê³y j± w to otwarcie i sam zajê³y pozycje na zewn±trz. Wewn±trz by³o ciasno i ciep³o, lecz Di An wci±¿ dr¿a³a. By³a teraz w ciemnym przedsionku. Gdzie¶, przed ni±, w±ski korytarz o¶wietla³o ciep³e, pomarañczowe ¶wiat³o. Powoli posz³a w stronê tego ¶wiat³a. Ca³e to miejsce mocno zalatywa³o wê¿ami. Po chwili spostrzeg³a dlaczego. Na bokach korytarza znajdowa³a siê ca³a seria otwartych cel zamieszkanych przez spor± ilo¶æ jaszczurowych ludzi. By³ to dla nich czas wieczornego posi³ku. Rozpinane skórzane sto³y ugina³y siê wagi jelenich ud¼ców, kawa³ów wo³owiny i wieprzowiny i ca³ych kurczaków. Jaszczury jad³y miêso na surowo. S³ychaæ by³o trzaskanie ko¶ci i rozdzieranie jasnego, wykrwawionego miêsa. Di An przyspieszy³a kroku. Raz czy dwa w±skie oko rzuci³o spojrzenie w jej kierunku, lecz g³ównie by³a ignorowana.
Przej¶cie koñczy³o siê zakrêtem w prawo. Woda ¶cieka³a po ¶cianie przez jaki¶ przeciek z wodospadu. Di An przyspieszy³a kroku. Zanim siê zorientowa³a by³a ju¿ w biegu. Nie za bardzo wiedzia³a dok±d biegnie i dlaczego biegnie. W powietrzu nagle uniós³ siê znajomy zapach – zapach gor±cego metalu.
Korytarz koñczy³ siê gwa³townie w miejscu gdzie zosta³ zablokowany masywnym zawa³em ska³y i pot³uczonych kamieni. Na prawo znajdowa³y siê niewielkie drzwi z przybitym pasmem dywanu. Di An ostro¿nie odsunê³a ten dywan na bok.
- Wejd¼ - powiedzia³ Krago.
Siedzia³ w ciê¿kim, drewnianym fotelu. Woko³o by³y porozk³adane ksiêgi i pergaminy. Po lewej stronie spory piec wydawa³ ci±g³y, monotonny d¼wiêk. Wokó³ niego uwija³a siê grupa krasnoludów ¿lebowych dorzucaj±c wêgla do ognia i pompuj±c wielkim, skórzanym miechem. Inni Agharowie t³ukli t³uczkami w wielkim mo¼dzierzu. Na ich twarzach i d³oniach przyklei³ siê ju¿ rudawy kurz. Dwie brudne krasnoludki zbiera³y d³oñmi czerwone ska³y i wrzuca³y do mo¼dzierza. Krago rafinowa³ cynober.
- Podejd¼ bli¿ej – powiedzia³ cz³owiek.
Di An podesz³a. Pokój by³ przedzielony wysok± bibliotek±; pe³ne siedem stóp wysoko¶ci i przynajmniej trzydzie¶ci d³ugo¶ci. Pó³ki by³y zawalone ksi±¿kami, zwojami, próbkami kamieni, zlewkami, fiolkami, dzbankami i retortami.
W pobliskim naro¿niku sta³a kamienna, szkliwiona kad¼. Podczas gdy Di An podchodzi³a do fotela na którym siedzia³ Krago jaki¶ przygarbiony krasnolud min±³ j± krokiem kaczki. Krasnolud d¼wiga³ na g³owie dzban wype³niony po brzegi p³ynnym srebrem. Wspi±³ siê po krótkiej drabince przystawionej do kadzi i wla³ to do niej. S±dz±c po d¼wiêku jaki z tego powsta³ Di An wywnioskowa³a, ¿e kad¼ jest ju¿ prawie pe³na.
- Prowadzisz ekstrakcjê rtêci – powiedzia³a.
- Ech, tak, prowadzê. Tyle, ¿e koñczy mi siê ruda. Potrzebujê jeszcze przynajmniej cetnara.
Krago zapisa³ co¶ gêsim piórem na welinowej stronicy. Od³o¿y³ pióro.
- Chod¼ têdy.
Biblioteka zakrêca³a pod k±tem prostym wydzielaj±c mniejsz±, prywatn± przestrzeñ z ca³o¶ci sporego pomieszczenia. To pomieszczenie te¿ ma³e nie by³o. Di An zastanawia³a siê, co te¿ mo¿e siê dziaæ za bibliotek±.
- oto jeste¶my. Usi±d¼.
Di An wspiê³a siê na wolne krzes³o. Krago opad³ na prost±, surow± ramê ³ó¿ka. Skupi³ sw± uwagê na elfie dziewczynie odcinaj±c siê od wszelkich ha³asów dobiegaj±cych od pieca.
- Bardzo interesuje mnie twoja kondycja – zacz±³ Kaplan – Ty doprawdy nie postarza³a¶ siê w widoczny sposób od czasu gdy mia³a¶, ile, dwana¶cie lat? Trzyna¶cie?
- W mierze ludzi, tak – odpar³a Di An.
- I to zdarza siê i inym w twoim kraju?
- Coraz to czê¶ciej i czê¶ciej/
- Interesuj±ce.
Krago wci±¿ uwa¿a³, ¿e ojczyzn± Di An jest Silvanesti.
- Czy mêdrcy twego kraju wiedz± sk±d siê takie zjawisko bierze? – spyta³ nachylaj±c siê w jej stronê i opieraj±c d³onie o kolana.
- Jest to przedmiotem dyskusji - odpar³a – Najczêstsz± odpowiedzi± jest, ¿e dymy i opary z naszych odlewni i ku¼ni zbieraj± siê w … ju¿ mia³a powiedzieæ „jaskini” lecz szybko siê zorientowa³a … w powietrzu i ¿e to wywiera wp³yw na nasze matki, kiedy s± ciê¿arne.
- Opary metaliczne zatruwaj±ce nienarodzonych – mrukn±³ Krago kiwaj±c g³ow± – To mo¿e siê zgadzaæ z moimi w³asnymi eksperymentami. Hmmm.
Poszuka³ pióra i czego¶, na czym móg³by pisaæ
- Jakiego rodzaju metale twój lud wytapia? – spyta³ przetrz±saj±c jednocze¶nie szaty.
- Przeró¿ne. ¯elazo, mied¼, o³ów, srebro, z³oto, cyna.
- Nie rtêæ? – przerwa³ poszukiwania.
- Jest dla nas ma³o u¿yteczna. Poza tym, wydobycie rudy jest niebezpieczne – powiedzia³a i pomy¶la³a o pokrytych kurzem krasnoludach ¿lebowych – Czy¿by¶ nie zauwa¿y³ chorób w¶ród ¿lebowców?
- Och. Nie zwracam na nich zbyt wiele uwagi. Robotnikami zajmuje siê Thouriss. Ja w³a¶ciwie tylko okre¶lam cel ich pracy.
Krago wydawa³ siê do¶æ ³agodny wiêc Di An odwa¿y³a siê na w³asne pytanie.
- Do czego u¿ywasz takich ilo¶ci rtêci? Bijesz z³ot± monetê?
Roze¶mia³ siê g³o¶no.
- Nic tak pospolitego! Nie, po prostu ten metal ma wielkie znaczenie w mojej pracy, to wszystko. Ale wracaj±c do ciebie; twoja wieczna m³odo¶æ, to co¶ bardzo cennego.
- Ja nazywam to przekleñstwem.
Krago ze zdumieniem uniós³ brwi.
- A to czemu?
Odwróci³a od niego wzrok.
- Pozostaæ dzieckiem zarówno co do wygl±du jak i charakteru? Nigdy nie dorosn±æ? Nigdy nie poznaæ mi³o¶ci partnera? – znów nañ spojrza³a – Ja to nazywam przekleñstwem.
- Wielu ludzi da³oby wszystko, by ¿yæ po kilkaset lat, nawet w ciele dziecka – powiedzia³ Krago – Mieæ tyle czasu na badania. Mieæ czas by zobaczyæ urzeczywistnienie dekad pracy.
Popatrzy³ niewiele widz±cym wzrokiem.
- Pusty czas, puste dekady.
Popatrzy³ na ni± z góry na dó³.
- Prawdopodobnie jest lekarstwo na twoj±… niedyspozycjê.
Oczy jej siê rozszerzy³y.
- Lekarstwo? Mia³by¶ takie lekarstwo?
Krago postuka³ siê palcem po policzku i zmarszczy³ brwi, skoncentrowa³ siê.
- Zanieczyszczenie krwi, jak s±dzê, trzyma ciê wci±¿ w tym stanie. Mam eliksiry, mog±ce oczy¶ciæ krew.
Obróci³ siê i przejrza³ pó³ki stanowi±ce ¶cianê kwatery sypialnej. Mamrocz±c co¶ do siebie podszed³ do sekcji pó³ek w pobli¿u Di An i popuka³ w kilka fiolek i butelek.
- By³o tu co¶ takiego… - powiedzia³.
Butelko dzwoni³y g³o¶ny gdy przetrz±sa³ zawarto¶æ pó³ki.
- Aaa, to – podniós³ po¿ó³k³a, szklan± butelkê z ty³u pó³ki i oczy¶ci³ j± z kurzu – Cztery krople tego, wziête w czasie gdy Srebrny Ksiê¿yc dominuje powinno oczy¶ciæ krew z zanieczyszczeñ metalicznych – doda³ – Móg³by to byæ fascynuj±cy eksperyment.
Od³o¿y³ butelkê na ni¿sz± pó³kê i popatrzy³ na Di An.
- Chocia¿ nadal nie pojmujê dlaczego chcesz siê zestarzeæ i w koñcu umrzeæ.
Di An wpatrywa³a siê w butelkê. Próbowa³a sobie wyobraziæ, jakby to by³o byæ doros³±. Tak wiele razy ju¿ przez ponad dwa stulecia przeklina³a sw± maleñko¶æ, swe dzieciêce cia³o. A na dodatek od czasu spotkania z mieszkañcem równin jej marzenie doros³o¶ci wyra¼nie siê wzmog³o. Czy Riverwind spojrza³by na ni± inaczej gdyby by³a naprawdê kobiet±?
Z naro¿nika w którym pracowa³y przy piecu krasnoludy ¿lebowe dobieg³ potê¿ny trzask. Zbieracze rudy zrzucili kolejny ³adunek cynobru prosto na pracuj±cych przy mo¼dzierzu wiêc obra¿ona grupa goni³a teraz zbieraczy woko³o i stara³a siê trafiæ ich sporymi kawa³ami rudy. Niezale¿nie od powagi sytuacji, ca³a zabawa przebiega³a w niesamowitej ciszy. ¯aden z krasnoludów ¿lebowych nie wyda³ najmniejszego d¼wiêku.
- Dlaczego s± tak cicho? – spyta³a Di An – My¶la³am, ¿e oni gadaj± bez przerw.
- Thouriss kaza³ im wyrwaæ jêzyki by nie mogli opowiadaæ o tym co widzieli – wyja¶ni³ obojêtnie Krago – Muszê tam interweniowaæ.
Pozostawi³ j± siedz±c± przy stole i odszed³ uspokoiæ krasnoludy. Di An ¿al by³o nieszczêsnych ¿lebowców, lecz i tak ca³± jej uwagê poch³onê³a ¿ó³ta butelka na pó³ce. Nie potrafi³a od niej nawet odwróciæ wzroku. Czy ma j± wzi±æ teraz? Nie wiedzia³a nic o ksiê¿ycach Krynnu i ich pozycjach na niebie. Czy Krago naprawdê mo¿e jej pomóc?
Obejrza³a siê przez ramiê. Krago by³ zatopiony w k³ótniê z Agharami. Opowiadali mimicznie o swej niedoli, lecz on kaza³ im wracaæ do roboty. Di An zeskoczy³a z krzes³a i pochwyci³a butelkê. Zêbami wyci±gnê³a korek i odmierzy³a cztery krople na wierzch d³oni. Zliza³a oleisty p³yn i zakorkowa³a butelkê.
Odstawi³a butelkê na miejsce. Jêzyk Di An ca³kowicie zdrêtwia³ w miejscu gdzie dotkn±³ go eliksir. Odrêtwienie przesuwa³o siê w dó³ gard³a i obejmowa³o szczêki. Oczy zasz³y jej ³zami. W uszach zaczê³o dzwoniæ. Przecie¿ lekarstwo nie powinno szkodziæ – mi³osierni bogowie, sama siê otru³a!
- Nie! Nie! – krzycza³ Krago – W³o¿yæ rudê do mo¼dzierza!
Dziewczyna nie by³a w stanie utrzymaæ siê na nogach. Wody – natychmiast musia³a napiæ siê wody. Pow³ócz±c nogami przesz³a ca³± d³ugo¶æ biblioteki i przez ³zy wypatrywa³a ratuj±cego ¿ycie napoju. Ksiêgi i ca³a biblioteka p³ywa³y jej przed oczami. Gor±czka grzmia³a w ¿y³ach. Ledwie mog³a zaczerpn±æ powietrza.
Na wysoko¶ci jej twarzy wystawa³ z biblioteki kawa³ drewna, zwyk³y patyk. ¯eby tylko nie upa¶æ ¶lepo cg ochwyci³a. Przesun±³ siê w dó³. Z cichym trzaskiem ca³a sekcja biblioteki przesunê³a siê do ¶rodka. Sp³ynê³o na ni± dziwaczne ¶wiat³o. Nawet o tym nie my¶l±c otworzy³a Di An tajne drzwi do ukrytej czê¶ci komnaty. Wesz³a do ¶rodka maj±c nadziejê na znalezienie wody. Jak przez mg³ê s³ysza³a krzyk Krago za plecami gdy tylko przesz³a drzwi.
W ¶rodku by³o bardzo jasno, lecz ciep³o by³o tu mniej intensywne. Di An potknê³a siê i upad³a na progu i dalej ju¿ porusza³a siê tylko na czworakach. Musia³a pozostaæ w tej pozycji przez jaki¶ czas bowiem nastêpne co pamiêta³a to postaæ Krago podnosz±ca j± na nogi.
- Co tutaj robisz? – krzycza³ na ni± patrz±c na nagle poblad³± twarz dziewczyny – Za¿y³a¶ eliksir?!
Di An ma³o przytomnie potwierdzi³a skinieniem.
- G³upia dziewczyna! Czas jeszcze nie jest prawid³owy! Kto wie, jak to na ciebie wp³ynie?
Blask jakby os³ab³, lecz Di An rozumia³a, ¿e jest to raczej efekt eliksiru ni¿ wnêtrza pomieszczenia. Opiera³a siê o wewnêtrzn± ¶cianê biblioteki. Czu³a jak ból ¿o³±dka dos³ownie tnie jej ca³e cia³o. Odetchnê³a z trudem i zgiê³a siê wpó³. Rêka Krago spoczê³a na jej barku.
- Wypij to – powiedzia³.
Wyprostowa³a siê trochê i spostrzeg³a, trzyma on fiolkê w wyci±gniêtej rêce. Nie obchodzi³o jej, co jest w tej fiolce byle j± to uratowa³o. I uratowa³o. Powstrzyma³o ból. Detale pomieszczenia nagle by³y czysto widoczne a dzwonienie w g³owie ca³kiem usta³o. Di An spojrza³a woko³o i spostrzeg³a, ¿e pomieszczenie jest ca³e wype³nione dziwacznymi aparatami. Na ¶cianach wymalowano magiczne krêgi; kamienn± posadzkê pokrywa³y pieczêcie i runy dziwnego przeznaczenia. Dwa rzêdy alembików, pelikanów i retort destylacyjnych ustawione by³y pod ¶cian±. A na ¶rodku by³a ogromna kad¼ wykonana z grubego szk³a wzmocnionego dodatkowo metalowymi ta¶mami. Teraz, gdy tortury cia³a zel¿a³y, pojê³a dziwno¶æ ca³ego pomieszczenia. Nie mia³a pojêcia, do czego mog³oby ono s³u¿yæ.
- Co? Co to jest? – wychrypia³a.
- Równie dobrze mo¿esz to wiedzieæ – powiedzia³ Krago opuszczaj±c ramiona.
Z westchnieniem poirytowania Krago uj±³ d³oñ dziewczyny.
- Podejd¼ i ujrzyj koronne osi±gniêcie mej pracy.
O¶miostopowej ¶rednicy kad¼ by³a po brzegi wype³niona rtêci±. Na wpó³ zanurzone p³ywa³o srebrnej k±pieli jeszcze nie uformowane co¶. Przynajmniej szczegó³y jeszcze nie by³y uformowana; generalny kszta³t by³ jasno widoczny. Dwoje ramion, dwie nogi, g³owa … to co¶ by³o czerwone i po³yskuj±ce, zupe³nie jak ¶wie¿e, surowe miêso. Twarz nie posiadaj±ca charakteru by³a ju¿ przedzielona ustami. Ig³okszta³tne zêby wystawa³y z bezkrwistych dzi±se³ tego czego¶.
- Co to jest? – pyta³a Di An boj±c siê podej¶æ choæby o krok bli¿ej.
- Mój akt stworzenia – powiedzia³ Krago – Nazywam j± Lyrexis.
- J±?
- Tak, to p³eæ ¿eñska, nie pomyl siê. Bêdzie warto¶ciow± samic± dla Thourissa.
Samica Thourissa! Di An podesz³a jeszcze jeden krok bli¿ej do kadzi. Zarys ³usek by³ widoczny na przezroczystej skórze. Twarz stwora by³a p³aska i bardziej proporcjonalna ni¿ mêskiego jaszczura, lecz bynajmniej nie ludzka. Ko¶ci policzkowe wysokie i szeroko rozmieszczone, czaszka masywna lecz dobrze ukszta³towana.
¯ebra wygl±da³y jak ciemne smugi pod skór±. Jeszcze g³êbiej porusza³a siê jakby podwójna piê¶æ, serce stwora, posy³aj±c strumieñ krwi w w±skie i dobrze widoczne naczynia. Gdy cieñ Di An spocz±³ na twarzy Lyrexis, stwór wyra¼nie skrêci³ tu³ów i zwróci³ na ni± niewidz±ce spojrzenie. Di An zach³ysnê³a siê i odskoczy³a w ty³.
-To jest ¿ywe! Patrzy na mnie! – wyszepta³a.
- Oczywi¶cie, ¿e jest ¿ywe. Niewiele mia³oby to sensu gdyby nie by³o ¿ywe. I tak naprawdê wcale ciê nie widzi; na razie tylko reaguje na ¶wiat³o i cieñ, ciep³o i ch³ód.
Di An siê wycofa³a.
- To… to straszne – mamrota³a.
- Straszne? Straszne?
Krago odrzuci³ kaptur z g³owy i z pogard± popatrzy³ na elfi± dziewczynê.
- To jest osi±gniêcie o jakim nie marzy³ ¿aden z alchemików Krynnu, ¿aden siê nawet nie o¶mieli³ podj±æ próby. A ja odnios³em sukces. Wykreowa³em ¿ycie. To jest tryumf, ma³a, g³upia dziewczynko! Ca³kowity i ogromny tryumf!
- Tylko dlaczego? Dlaczego stwarzaæ co¶ takiego?
Krago popatrzy³ na niedokoñczonego stwora z dum± i fascynacj±.
- To jest wyzwanie – powiedzia³ – Stworzyæ rasê istot tak potê¿nych, ¿e nikt im nie dorówna.
Di An zaczê³a siê rozgl±daæ za drog± wyj¶cia.
- A co z twym w³asnym ludem? Czy naród jaszczurów nie pójdzie na wojnê z lud¼mi?
Krago popatrzy³ na cia³o w kadzi z podziwem a wtem rozleg³ siê potê¿ny g³os.
- Krago jest lojalny tylko wobec swej sztuki. Czy¿ nie tak, Krago?
Thouriss wype³ni³ sob± sekretne przej¶cie w bibliotece. Di An mog³a zobaczyæ ci±gn±cy si± za nim sznur stra¿ników.
- Ech? O, to ty. Czego chcesz, Thouriss? – m³ody kap³an by³ wyra¼nie rozproszony.
- Co to stworzenie tu robi? – spyta³ Thouriss wskazuj±c na Di An.
- Och, wezwa³em by omówiæ problem jej problem wieku i braku starzenia. Przez g³upotê za¿y³a mojego eliksiru oczyszczaj±cego i zawêdrowa³a tutaj.
- A wiêc powiedzia³e¶ jej o nas? I o Lyrexissssss? – ostatnie sylaby zakoñczy³ wyra¼nym sykiem.
Thouriss przemaszerowa³ przez komnatê i chwyci³ Di An za ramiê.
- Pu¶æ mnie! Ja nic nie wiem! – zawo³a³a.
Walka z takim chwytem przypomina³a mocowanie siê z imad³em.
- Doprawdy nie s±dzê, ¿eby cokolwiek z³ego mog³o z tego wynikn±æ – lekcewa¿±co stwierdzi³ Krago.
Thouriss jakby to przez chwilkê rozwa¿a³ po czym wybuchn±³ ¶miechem.
- Prawda. Mo¿e nawet powinna wiedzieæ. Opowiedz je historiê, Krago. Powiedz jej o wszystkim.
Krago nie potrafi³ odrzuciæ szansy takich przechwa³ek. Wezwa³ jednego z cichych krasnoludów ¿lebowych.
- Przynie¶ krzes³o – powiedzia³.
Krzes³o przyniesiono i Krago popchn±³ Di An w jego kierunku.
- Siadaj – powiedzia³.
Sam te¿ usiad³ wygodnie i zacz±³ opowie¶æ.
- Smokowcy, wy nazywacie ich jaszczurowymi lud¼mi, powsta³y dziêki akcji magicznego zaklêcia rzuconego na jaj smoków powi±zanych z Dobrem – powiedzia³ Krago – jako pierwszych u¿yto jaj smoków spi¿owych a z tego powsta³y smokowce Baaz. Potem powsta³y Kapak, smokowce miedziane, a potem Bozak, które widzia³a¶ w Xak Tsaroth. One powsta³y z jaj smoków br±zowych. Ka¿da rasa ma w³asne, specjalne zalety oraz s³abo¶ci. Ogony i skrzyd³a na ten przyk³ad nie s± jednakie po¶ród smokowców. Na dodatek trudno je czasem wpasowaæ w pancerz, czy te¿ zrobiæ z nich kawaleriê.
Di An nie wiedzia³a nic o wojnach na Krynnie by pozbyæ siê smoków, nie wiedzia³a te¿, ¿e smoki sta³y siê stworzeniami mitycznymi dla mieszkañców powierzchni. Jeszcze mniej wiedzia³a o smokowcach, lecz stara³a siê s³uchaæ uwa¿nie.
- Tylko dlaczego to wszystko robicie? – spyta³a wyra¼nie zak³opotana nowo nabyt± wiedz±.
Odpowiedzia³ Thouriss.
- Taka jest wola Takhisis, Królowej Mroku. Zamierza zbudowaæ armiê smokowców by z nimi podbiæ ca³y Krynn.
- I to z³o czynicie tak chêtnie? – spyta³a Krago.
- Nie b±d¼ impertynencka – ostrzega³ Thouriss.
Di An odsunê³a siê od niego.
- Jak ju¿ mówi³em – ci±gn±³ niezra¿ony Krago – Zmieniaj±ce siê rodzaje smokowców powodowa³y problem. Drugim problemem by³ fakt, ¿e istnieje tylko okre¶lona liczba smoczych jaj a Królowa Mroku, w zwi±zku z budow± i utrzymaniem armii, potrzebuje sta³ego dop³ywu wojowników.
- Zadanie powierzono w³adcy Xak Tsaroth – wtr±ci³ Thouriss – Wspania³ej, zwanej Khisanth.
- Czarny smok – wyja¶ni³ Krago.
- Czarny smok? Tutaj?
Di An ju¿ siê podnios³a, lecz po to tylko by ³uskowe, mocarne ramiê Thourissa usadzi³o j± na powrót na sto³ku.
- Nie obawiaj, elfie. Wspania³y jest daleko, w tej chwili spotyka królow±.
Przemówienie Krago zosta³o przerwane przez delegacjê krasnoludów ¿lebowych, którzy weszli z próbkami rudy. M³ody cz³owiek opu¶ci³ swe miejsce i poszed³ w stronê drzwi do tajnego pomieszczenia. Dok³adnie dotykiem palców popróbowa³ rudy i stwierdzi³, ¿e nadaje siê do wytopu. Kiedy wróci³ mia³ na twarzy ¶lady sadzy a haft szaty by³ czarny od popio³u.
- Gdzie to ja by³em? – powiedzia³ siadaj±c lekko na krze¶le.
- Mówi³e¶ o potrzebach Królowej je¶li chodzi o wojowników – entuzjastycznie podpowiedzia³ Thouriss.
Lubi³ chyba s³uchaæ tej historii, choæ bez w±tpienia wiele razy ju¿ jej wys³uchiwa³.
- Och, tak. No có¿, Khisanth rozes³a³ swych agentów do wszystkich zakamarków Ansalonu szukaj±c remedium na problemy Królowej. Kilku z nich przyby³o do Sanction, gdzie w³a¶nie przebywa³em w areszcie pod zarzutem rabowania grobów i uprawiania heretyckiej magii. Ca³kowita pomy³ka, zapewniam, lecz bardzo dla mnie niewygodna. Wynj±³em dwóch mieszkañców Sanction do wykopania ¶wie¿o pochowanych cia³ bym móg³ przeprowadziæ kilka testów alchemicznych jakie ju¿ przygotowa³em. Eliksiry przywróci³y cia³a do ruchu, lecz nie do ¿ycia – ciê¿ko westchn±³ na samo wspomnienie – Mo¿e chodzi³o o zbyt wiele sproszkowanej miedzi, lub te¿…
- Krago – niecierpliwie warkn±³ Thouriss.
- Co? A, tak. Wynajêci ludzie spanikowali, upili siê i wygadali wszystko ojcom miasta. Zosta³em schwytany i skazany na ¶mieræ. Gni³em w wiêzieniu a¿ wreszcie agenci Khisantha mnie wydostali i przenie¶li do Xak Tsaroth. Khisanth z³o¿y³ mi propozycjê: nieograniczone ¶rodki na przeprowadzanie takich eksperymentów jaki uznam za potrzebne, tak d³ugo, jak pracujê nad kreacj± rasy super silnych, super inteligentnych smokowców, które bêd± w stanie rozmna¿aæ siê tak, jak inne rasy.
- A ty siê zgodzi³e¶ – g³os Di An by³ ledwie szeptem.
Krago zamruga³ b³êkitnymi oczami.
- Oczywi¶cie. To by³a brzemienna w skutki oferta, która ca³± pracê mego ¿ycia uczyni³a wykonaln±. Zamierza³em wykreowaæ ¿ycie!
Zerwa³ siê na równe nogi i pomaszerowa³ do kadzi z rtêci±.
- Widzisz, zrozumia³em, ¿e istnieje fundamentalna przyczyna powi±zania smoków Dobra z metalami.
Podniecenie wype³ni³o g³os Krago, wskazuj±cego na kad¼.
- Jest otó¿ harmoniczna zale¿no¶æ miêdzy wibracjami eterycznymi wy¿szej p³aszczyzny magii a porz±dkiem czystych metali.
Di An by³a zdezorientowana. Rzuciwszy spojrzenie na Thourissa spostrzeg³a, ¿e i on nie nad±¿a za wyja¶nieniem.
- Je¶li wiêc tak jest – kontynuowa³ Krago – to jest mo¿liwe tworzenie smoków z ka¿dego, czystego metalu! Rozumiesz? Poza z³otem, srebrem, br±zem i spi¿em mo¿na mieæ smoki o³owiane, rtêciowe, z elektrum i ich mieszanek!
Widoczny ¿ar rozpali³ powa¿nego, m³odego kap³ana.
- Wybra³em rtêæ bowiem jest ³atwa w operacjach. Zawsze jest ciecz± a to eliminuje zagro¿enia zwi±zane ze stapianiem. Khisanth nakaza³a krasnoludom ¿lebowym oraz Bozakom dostarczaæ wszystkiego, czego potrzebujê. Wkrótce bêdê mia³ rtêæ, wysublimowane arkana i niebiañskie po³±czenie, którego potrzebujê. A wszystkiego, czego potrzebowa³em to jedno, przydatne jajo.
Krago odwróci³ siê od Di An i po³o¿y³ d³onie na krawêdzi kadzi.
- Khisanth by³a ostro¿na je¶li chodzi o ryzykowanie smoczego jaj w pierwszej próbie, wiêc wybra³em jaj l±dowego wê¿a. Rosn± szybko i maj± wiele potomstwa. Kiedy wiêc czarny ksiê¿yc, Nuitari, znalaz³ siê ascendencie zanurzy³em jajo w k±pieli rtêciowej. Odpowiednie proszki dodano i zaczêto inkantacjê. Po sze¶ciu tygodniach urodzi³ siê Thouriss. By³ w pe³ni rozwiniêty fizycznie, lecz umys³a mia³ tak pusty jak u noworodka.
Krago siê u¶miechn±³.
- Ofidian, tak nazwa³em jego rasê. Edukacja i trening Thourissa jako wojownika rozpocz±³ siê natychmiast. Teraz za¶, w wieku czterech miesiêcy, przerasta ka¿dego Bozaka w tym mie¶cie.
Thouriss ostro sykn±³. £atwo mo¿na by³o dostrzec przyjemno¶æ i satysfakcjê wyp³ywaj±ce z takiej pochwa³y.
- Khisanth by³a tak zadowolona z Thourissa, ¿e uczyni³a go komendantem wszystkich swych wojowników i sama odesz³a z nowinami do Królowej – powiedzia³ Krago – ja z kolei pozosta³em, by przeprowadziæ drug± czê¶æ wielkiego projektu, stworzenie dla Thourissa warto¶ciowej partnerki, która stanie siê matk± nowej rasy. Lyrexis, jak j± nazwa³em, ro¶nie od czterech tygodni. Gdy Khisant powróci to mam nadzieje na zaprezentowanie jej w pe³ni ukszta³towanej samicy ofidiana.
Di An siedzia³a z szeroko otwartymi ustami mimo, ¿e Krago ju¿ skoñczy³. Ten oto cz³owiek z tak± swobod± opowiada³ o koszmarze jaki sprowadza na w³asny lud, na w³asny ¶wiat. Przecie¿ zniszczy ¶wiat tak, jak Li El nie zniszczy³a Hest.
- Nic nie mo¿e nas powstrzymaæ – dumnie doda³ Thoriss – Ka¿dy przemijaj±cy dzieñ zwiêksza moj± si³ê i m±dro¶æ. Gdy moja partnerka bêdzie ju¿ gotowa ruszê z inwazj± na po³udniowy Ansalon.
Wsun±³ zimne, twarde palce w krótkie w³osy Di An i podniós³ jej g³owê.
- Elfy Qualinesti maj± reputacjê dzielnych wojowników. Nie mogê siê doczekaæ chwili, gdy rozlejê ich krew.
- Na razie rozmowê skoñczyli¶my, dziewczyno – przyja¼nie powiedzia³ Krago – Mam j± odes³aæ z powrotem, Thouriss?
- Tak – sykn±³ Thouriss.
Pu¶ci³ Di An i spojrza³ na to co¶, co wci±¿ p³ywa³o w rtêci.
- Wspania³a bêdzie chcia³a przes³uchaæ j± i jej przyjació³ – powiedzia³ – Bêziemy przechodziæ przez ziemie Que-Shu w drodze do Solace. Oszacowanie si³ barbarzyñców mo¿e byæ u¿yteczne.
Dwójka gobliñskich stra¿ników chwyci³a Di An pod ramiona i unios³a w powietrze. Zanie¶li j± tak do celi, któr± dzieli³a z Riverwindem i Catchflea. Gdy drzwi celi siê otworzy³y wysoki wojownik by³ ju¿ na nogach. Di An pogna³a do niego gdy tylko jej stopy dotknê³y posadzki. Owinê³a go szczup³ymi ramionami a drzwi celi zosta³y zamkniête z trzaskiem.
- Wszystko w porz±dku? – cicho spyta³ Riverwind.
- Widzia³ co¶ najstraszniejszego! – powiedzia³a tul±c siê doñ rozpaczliwie – Widzia³am… widzia³am…
Riverwind posadzi³ Di An i sam usiad³ obok. Trzymaj±c jej zimne jak lód d³onie spyta³ cicho.
- Co widzia³a¶, maleñka?
- Widzia³am… koniec naszego ¶wiata!
Offline
Najwy¿szy Kleryst
Rozdzia³ 20
Najstarsza sztuczka
Di An w koñcu uspokoi³a siê na tyle by zrelacjonowaæ co widzia³a i s³ysza³a. Kiedy skoñczy³ zapad³a cisza. Ca³a trójka milcz±co siedzia³a na posadzce w pó³cieniu. D³ugo nikt siê nie odzywa³. W koñcu Riverwind zacisn±³ d³onie.
- Zbyt d³ugo ju¿ by³em bezczynny. Wszystkie mysli poch³ania³a tylko moja wyprawa. Je¶li jednak Thouriss, ta smoczyca i sama Królowa Mroku zamierzaj± siaæ zniszczenie w mojej ojczy¼nie i zniewoliæ mój lud to nie ma sprawy ¶wiêtszej ni¿ ich powstrzymanie.
- W jaki sposób? – powiedzia³ Catchflea – Nie mamy broni i jest nas tylko troje przeciw setkom.
- W jaki sposób mogliby¶my choæby uciec z tego pomieszczenia? – pyta³a Di An.
- Musimy siê wydostaæ zanim smok wróci. Kiedy ju¿ tu bêdzie, nie bêdziemy mieli ¿adnej szansy na prze¿ycie – powiedzia³ Riverwind.
Trochê nieobecnym ruchem rysowa³ jakie¶ kreski palcem na piasku.
- Kiedy siê st±d wydostaniemy to chcê, ¿eby¶cie oboje opu¶cili Xak Tsaroth tak szybko jak tylko zdo³acie. Skierujcie siê do Que-Shu i zanie¶cie wie¶ci! Je¶li Thouriss s±dzi, ¿e pokona nas ³atwo to czeka go gorzka lekcja.
- Nie zamierzasz chyba po¶wiêciæ ¿ycia, tak? – spyta³ Catchflea.
Riverwind po³o¿y³ wielk± d³oñ na ramieniu starego.
- Nie mam zamiaru umieraæ – powiedzia³ prosto – Goldmoon mnie oczekuje. To wystarczaj±cy by chcieæ ¿yæ.
Di Ad dr¿±co westchnê³a. Roverwind pocz±tkowo pomy¶la³, ¿e w³a¶nie zrani³ jej uczucia. By³a zgiêta wpó³ i masowa³a cieniutkie jak u ptaka kostki.
- Co siê dzieje? – spyta³.
- Ból – odpar³a – W ko¶ciach.
- Bili ciê?
- Thouriss? Nie, nie – wykrzywi³a twarz i zacisnê³a z bólu piê¶ci – Chodzi o ten eliksir, który wypi³am.
- M±dre to nie by³o – powiedzia³ Riverwind.
- Krago da³ ci antidotum, tak? – spyta³ Catchflea.
- Tak my¶la³am… - Di An a¿ miauknê³a z bólu – Czujê jakby kto¶ urywa³ mi stopy!
Riverwind niepokoi³ siê dziewczynê. Nie mieli pojêcia jakie efekty mo¿e wywo³aæ eliksir Krago. Gdy próbowa³ pomóc i rozmasowaæ kostki skrzywi³a siê tylko i odepchnê³a jego d³onie. Patrzy³ na Di An masuj±c dr¿±ce stopy a pewna my¶l powoli formowa³a mu siê w g³owie. U¶miech powoli wyp³ywa³ na usta wojownika. Zacz±³ sobie przytakiwaæ.
- To mo¿e zadzia³aæ – mrukn±³.
Szybko wyja¶ni³ towarzyszom jaki pomys³ przyszed³ mu do g³owy.
- Je¶li gobliny nie przywyk³y do radzenia sobie z jeñcami rasy Di An, to mog± siê nabraæ – powiedzia³.
- Nie bêdê nawet musia³a udawaæ – syknê³a Di An – To naprawdê boli!
Riverwind ze wspó³czuciem u¶cisn±³ jej rêkê a potem podszed³ do drzwi i przykucn±³ tu¿ obok nich. Catchflea stan±³ kilka stóp dalej tak, by dobrze go by³o z drzwi widaæ. Di An odsunê³a dalej i le¿a³a prosto w smudze ¶wiat³a od drzwi.
- Jestem gotowa – szepnê³a.
- Gotów, tak.
Riverwind skin±³ g³ow± a Catchflea zacz±³ uderzaæ w drzwi.
- Na pomoc! Na pomoc, stra¿! Dziewczyna choruje!
Przy³o¿y³ ucho do drzwi. Cisza, ¿adnego d¼wiêku. Waln±³ jeszcze raz w grube drewno.
- Star¿! Stra¿! Dziewczyna chora! Pomocy!
Ponownie zacz±³ nas³uchiwaæ.
- Kto¶ nadchodzi! – sykn±³.
Odg³osy ciê¿kich st±pniêæ oznajmia³y nadej¶cie goblina. Ten za¶ uniós³ wy¿ej latarniê a wtedy snop ¶wiat³a wpad³ do celi przez niewielkie okienko w drzwiach. Riverwind napi±³ miê¶nie. Catchflea cofn±³ siê od drzwi.
- Stul gêbê – hukn±³ goblin i zacz±³ siê ju¿ odwracaæ.
Catchflea i Riverwind wymienili zdesperowane spojrzenia. Nagle celê wype³ni³o rozrywaj±ce nerwy wycie. Di An trzyma³a siê z brzuch.
- Pomocy! – wrzeszcza³a.
¦wiat³o latarni powróci³o.
- Gada³em, cicho tam! – wychrypia³ goblin.
Catchflea szybko dobieg³ do drzwi i docisn±³ twarz do okna.
- On ma chyba Gor±czkê Lemijsk±! Zabierzcie j±, nim nas tu wszystkich zarazi! B³agam! – be³kota³ – Wasz komendant chce nas ¿ywych! Jak dostaniemy tej gor±czki, to wszyscy umrzemy! Szybciej!
Po paru sekundach wahania stra¿nik warkn±³.
- Ty do ty³u.
Catchflea natychmiast odskoczy³ a Riverwind ponownie siê napi±³. Zagrzechota³a zasuwa w zamku. Ciêzkie drzwi szeroko siê otworzy³y. W±ski promieñ ¶wiat³a okrytej latarni wpad³ do celi odkrywaj±c Di An zwijaj±c± siê z nieudawanego bólu.
- Odst±p – zagrzmia³ chrapliwy g³os goblina.
Catchflea cofa³ siê a¿ jego stopy znalaz³y siê przy g³owie Di An. Goblin wchodzi³ powoli z latarni± w lewej a ciê¿k± maczug± w prawej rêce. Riverwind odczeka³ a¿ uchwyt maczugi bêdzie wystarczaj±co blisko, by go chwyciæ. Skoczy³.
A stra¿nik w tym momencie za¶wieci³ mu w twarz. Riverwind na sekundê o¶lep³, lecz zd±¿y³ zamkn±æ d³oñ na rêkoje¶ci maczugi. Goblin uderzy³ go latarni± w g³owê. Rozproszony tym atakiem Riverwind nie dostrzeg³ jak Catchflea zrzuca po³atan± koszulê i zarzuca j± na g³owê goblina.
Latarnia wprawdzie uderzy³a Riverwinda w g³owê, lecz zarówno bujna czupryna jak i opaska na d³oni zahamowa³y cios. Gdy oprzytomnia³ okaza³o siê, ¿e nie mo¿e wyrwaæ maczugi z r±k goblina. Opu¶ci³ bark i waln±³ nim wroga. Goblin by³ o dobr± g³owê ni¿szy od Riverwinda, lecz wa¿y³ przynajmniej dwa razy tyle co cz³owiek. Obydwaj huknêli o ¶cianê. Stra¿nik wrzasn±³, lecz krzyk zosta³ st³umiony koszul± Catchflea. Porzuci³ latarniê by lepiej chwyciæ Riverwinda. Oliwa z lampy siê rozla³a i zapali³a. Malutkie strumyki p³omieni zatañczy³y na posadzce dodaj±c dziko tañcz±cych cieni na ¶cianach.
Nie zwa¿aj±c na rozdzieraj±cy ból Di An wsta³a i rzuci³a siê na stra¿nika. Oplot³a ramionami miêsist± nogê i zatopi³a w niej zêby. Tu¿ pod kolanem miêso kaza³o siê relatywnie miêkkie. Goblin wrzasn±³ i chwyci³ dziewczynê zêbami. Niemal ¿elazne k³y odwróci³y j± na wznak i rozdar³y miedzian± koszulê.
Riverwind wytr±ci³ stra¿nikowi maczugê. Uderzy³a o posadzkê. Skoczy³ w ty³, chwyci³ maczugê i dwoma szybkimi uderzeniami po³o¿y³ goblina. Oliwne p³omyki zape³ga³y jeszcze trochê i zgas³y.
Ca³a trójka sta³a ciê¿ko dysz±c.
- Kto¶ jest ranny? – Riverwind zdo³a³ wydusiæ pytanie.
- To znaczy, poza nim? – Catchflea ju¿ odzyska³ koszulê.
Goblin mia³ za pasem zgrabny nó¿. Riverwind poda³ go Di An. Na plecach miedzianej koszuli Di An widnia³o spore rozdarcie. Goblin zdar³ te¿ sporo farby z tkaniny i teraz widaæ by³o po³yskuj±c± mied¼. Wziê³a nó¿ od Riverwinda i wsunê³a za swój tkany pasek.
Przedsionek by³ pusty. Tak samo i ulica na zewn±trz choæ pochodnie ¶wieci³y wzd³u¿ fasady zrujnowanej, okr±g³ej wie¿y.
- Dok±d idziemy? – szepn±³ Catchflea.
- Na powrót do jaskini – odpar³ Riverwind.
- Jaskini! Dlaczego?
- Ciszej mów. A gdzie jeszcze mogliby¶my pój¶æ?
£omot ciê¿kich kroków osadzi³ ich na miejscu i przerazi³. Riverwind szybko popchn±³ Catchflea przed siebie i obaj wpadli schroniæ siê pod nisk±, zburzon± ¶cianê. Di An skry³a siê w cieniu budynku stra¿y. Dwa gobliny, oba okryte zienomi oponczami, przemaszerowa³y tu¿ obok.
- Ilu dzi¶ powiesili¶my? – spyta³ jeden.
- Sze¶æ – odpar³ drugi.
Nie wygl±da by ich to bardzo obesz³o – warkn±³ pierwszy.
- S± zbyt g³upi.
Pomaszerowali dalej.
- Thouriss bierze odwet na krasnoludach ¿lebowych! – powiedzia³ Catchflea.
- S³ysza³em – ponuro odpar³ Riverwind.
Pomachali do Di An, ¿eby do³±czy³a. B³yskawicznie przemknêli przez potrzaskan± i zrujnowan± ulicê do zwalonej wie¿y. Stamt±d widzieli ju¿ dziurê, która prowadzi³a do jaskiñ.
By³a zablokowana.
Gobliny zawali³y wej¶cie gruzem a w Xak Tsaroth tego by³o akurat mnóstwo. Zawsze opanowany Riverwind by³ ju¿ teraz bliski rzucania najgorszych przekleñstw przeciw niesprawiedliwym bogom. Di An cicho ³ka³a.
- Cii, znajdziemy inn± drogê – pociesza³ j± Catchflea.
- To nie to – jêknê³a – Kolana potwornie bol±!
- Ból idzie do góry, tak – mrukn±³ Catchflea.
Przytuli³ p³acz±c± dziewczynê przegarn±³ d³oni± krotkie w³osy. Ku jego zdumieniu wiele z nich zosta³o mu w d³oni. Catchflea dyskretnie je odrzuci³ i zachowal ciszê, lecz gdzie¶ w g³êbi poczu³ wielki niepokój o Di An. Co te¿ eliksir Krago jej uczyni³?
- Pójdziemy do miasta Agharów – zdecydowa³ Riverwind – Mo¿e tam znajdziemy jakich¶ sprzymierzeñców.
- A je¶li oni oddadz± na w rêce jaszczurów? – spyta³ Catchflea – ¯eby zyskaæ uznanie w oczach Thourissa?
- Krasnoludy ¿lebowe s± g³upie, nie okrutne – zauwa¿y³ Riverwind – Poza tym, nic lepszego nie przychodzi mi do g³owy.
Dwójka goblinów minê³a ju¿ róg ulicy i kierowa³a siê w stronê Dworu Przyjêæ.
- Idziemy – powiedzia³ Riverwind.
Przeciêli ulicê naprzeciwko starej wie¿y. Di An ledwo mog³a i¶æ, nie mówi±c o cichym st±paniu, wiêc Riverwind wzi±³ j± na rêce. Mieszkañcowi równin wyda³o siê, ¿e dziewczyna jest teraz trochê ciê¿sza. Podobnie jak Catchflea, i on nie powiedzia³ nic, nie chcia³ dodawaæ dziewczynie powodów do strachu. Jego w³asne obawy znacznie wzros³y.
Ulica po drugiej stronie by³a przeciêta g³êbok± szczelin±. Biegn±cy ni± strumieñ sp³ywa³ do ¶rodka starej drogi i z pluskiem wpada³ do dziury. Riverwind i Catchflea przebrnêli przez siêgaj±c± im kolan wodê. Dok³adnie przed nimi odga³êzia³a siê kolejna ulica. ¦lepe ¶ciany siedziby krasnoludów ¿lebowych nie mówi³y nic o tym, kto lub co jest po drugiej stronie. Jakie¶ ¶wiat³o nadchodzi³o z g³êbi bocznej uliczki. Poszli dalej jedn± grup±… Riverwind wci±¿ nios±cy Di An… oraz drepcz±cy za nim Catchlfea trzymaj±c siê zacienionej strony ulicy. Zatrzymali siê na rogu gdzie Riverwind delikatnie po³o¿y³ Di An na ziemi.
Riverwind skuli³ siê do bruku i ostro¿nie popatrzy³ za róg. Na koñcu krótkiej alejki znajdowa³ siê niewielki placyk a tam, w ¶wietle wielu pochodni, znajdowa³ siê straszny widok. Gobliny zbudowa³y szubienicê na której teraz wisia³ ju¿ tylko jeden, samotny krasnolud ¿lebowy. Riverwind szeptem opisa³ sytuacjê towarzyszom.
- Rodziny pewnie ju¿ pozosta³ych zabra³y – powiedzia³ Catchflea – Zastanawiam siê, kim mo¿e byæ ten samotny biedak, który wci±¿ tam wisi.
- Kimkolwiek by nie by³, to nie zas³uguje na taki los – odpar³ Riverwind – Zamierzam go odci±æ.
- A je¶li kto¶ ciê zobaczy? – spyta³a Di An.
Lecz mieszkañca równin ju¿ nie by³o. Prze¶lizgn±³ siê wokó³ rogu i powoli posuwa³ wzd³u¿ ulicy. Odczepi³ maczugê od pasa i rozp³aszczy³ siê na pobliskiej ¶cianie. Pochodnie rzuca³y cieñ na goblina myszkuj±cego po drugiej stronie ulicy. Stra¿nik na posterunku. Riverwind znalaz³ niewielki kamieñ i cisn±³ nim na placyk. Stra¿nik natychmiast nastawi³ pikê i zawarcza³.
- Kto idzie?
Skoro nikt nie odpowiedzia³ stra¿nik post±pi³ krok naprzód. Riverwind móg³by teraz siêgn±æ do krzywej, ¿elaznej g³owni jego piki. Goblin mia³ ju¿ wróciæ na miejsce gdy cisn±³ kolejny kamieñ w najciemniejszy zak±tek placu. Stra¿nik zrobi³ trzy kroki. Nigdy nie zobaczy³ jak Riverwind spuszcza mu maczugê na g³owê. Zaci±gn±³ ciê¿kiego stwora do alejki. Wdzia³ opoñczê goblina i jego he³m a pikê zarzuci³ na ramiê. Wymaszerowa³ na ¶rodek placu. Po lewej stronie mia³ jeszcze dwójkê goblinów, lecz oni na swoich nie zwracali uwagi.
Riverwind wkroczy³ na kamienny podest stanowi±cy podstawê szubienicy. Biedny krasnolud ¿lebowy by³ teraz odwrócony plecami za co nawet Riverwind by³ wdziêczny losowi. Podpar³ ramieniem ma³ego grubasa i ostrzem piki przeci±³ linê. Opu¶ci³ malca i z³o¿y³ na rusztowaniu.
To by³ Brud Stonesifter.
Thouriss odniós³ sukces. Riverwind poczu³ jak ciê¿ka bu³a zalega mu w gardle. Wraz z wieloma ziomkami Brud cierpia³ i umar³ z ich powodu poniewa¿ zmusili ich do udzielenia pomocy.
- Tak mi przykro – szepn±³.
- Hê? – mrukn±³ Brud.
Riverwind omal nie pad³ z wra¿enia.
- Mówi³e¶ co¶? – sykn±³ popatruj±c jednocze¶nie na dwójkê goblinów. Stali nieopodal, lecz byli zatopieni w pogawêdce. Nic nie s³yszeli.
- U-ha. Brud g³odny. Masz nogê szczura do gryzienia?
Od³o¿ywszy na bok zwyczaje ¿ywieniowe Agharów Riverwind i tak by³ zdumiony.
- Widzia³em jak wisisz! Jak mo¿esz byæ ¿ywy?
- Trochê liny nie rani Brud. Ka¿dy ze Sludów ma kark z ¿elaza. Gulpowie te¿ twardzi. Bulpowie miêkki. Oni…
- Niewa¿ne. Musimy siê st±d wydostaæ. Gdzie siê mo¿na skryæ?
- Mo¿e jaskinia? – powiedzia³ Brud wci±¿ le¿±c na plecach z zamkniêtymi oczami.
- Zawalili wej¶cie kamieniami – powiedzia³ Riverwind.
- Ho, du¿o drogi do jaskinia – wyzna³ Brud.
Wtem wtr±ci³ siê jaki¶ szorstki g³os.
- Co tam robisz?
Jaszczurowy oficer sta³ u podnó¿a rusztowania. Riverwind trzyma³ twarz odwrócon± w przeciwn± stronê.
- Zabieram go na dó³ – odpar³ najbardziej chrapliwym g³osem jaki móg³ wydobyæ – Rozkazy.
- Od kogo?
- Krago. Cz³owiek chce jego cia³o do pociêcia.
- Hê! Zawsze mówi³em, ¿e ci ciep³okrwi¶ci to barbarzyñcy. Dobra. Rób swoje.
Oficer obróci³ siê, machn±³ bia³± opoñcz± i odmaszerowa³. Riverwind wsta³ i wzi±³ Bruda pod pachê. Ma³y górnik mrukn±³ i powiedzia³.
- Ostro¿nie. Brud delikatne plecy.
- Podobno jeste¶ martwy – przypomnia³ mu Riverwind – B±d¼ cicho.
Brud nie mia³ ochoty na bycie cicho. Papla³ bez przerwy o ¶nie, jaki mia³ zanim Riverwind go zbudzi³: … a wtedy Wielki Bulp, on gada do mojego brata. Ty nie mo¿esz mówiæ”polewka jak ¿ycie”. Ty gadasz „¿ycie jak polewka”. Ho, Wielki Bulp. Raczej ma³y Bulp, albo najmniejszy Ma³y Bulp, albo…
- Zamknij siê, dobrze? Jeste¶ najbardziej gadatliwym trupem jakiego widzia³em.
- Brud widzi raz gadaj±cy trup. Byæ ju¿ trup sze¶æ dni i ptaki go dziobaæ…
Na ca³e szczê¶cie Riverwind dotar³ ju¿ do alei, gdzie móg³ Bruda ustawiæ na jego w³asnych nogach. We dwójkê pognali dalej alej±. Riverwind spyta³ jeszcze, czy którykolwiek z Agharów zosta³ skrzywdzony lub zraniony.
- Nieee, wieszanie nie rani Aghar. Jak zawiesiæ szynka… tylko lepsze.
- Czy gobliny lub jaszczury zorientowa³y siê, ¿e ich ofiary nie s± martwe?
- Ho, gêby brzydkie i gêby ³uskowe nawet wschodu s³oñca nie widz± je¶li im nosa nie spali. Aghar drze gêbê, p³acze gdy brat lub siostra id± na linê. Gêby brzydkie i ³uskowe odchodz±, my zabieramy. My wygl±damy dla oni tak samo. Oni nie wiedz±.
Riverwind zacz±³ siê u¶miechaæ pod nosem.
- A dlaczego ty wci±¿ tam by³e¶? – spyta³.
- Pewnie ¿ona zapomnieæ. Aaa, Brud spa³ zanim okrutnie obudzi³e¶.
Mieszkaniec równin potrz±sn±³ g³ow±. S± surowi i niechlujni, lecz nikt nie powie, ¿e Agharowie nie s± tward± ras±. Wyobra¼cie sobie, zdrzemn±æ siê w trakcie wieszania…
Zatzryma³ Bruda dotkniêciem rêki. Zbli¿ali siê do rogu. Riverwind owin±³ siê opoñcz± ukrywaj±c nie bardzo goblinie cie³o i ¶mia³o wkroczy³ na ulicê. Nie by³o ¶lady Di An ani Catchflea. Parê jardów dalej Pó³nocny Wodospad hucza³ spadaj±c po klifie i rozsy³a³ mnóstwo kropel wody. Spojrza³ w tamtym kierunku, lecz i tam ich nie by³o.
- Cz³owiek! – zawo³a³ Brud – Popatrzy!
Na ¶lepej ¶cianie wielkiego budynku krasnolud ¿lebowy dostrzeg³ ¶lady krwi i rozsypane, krótkie w³osy, ciemne w³osy. Na ¶cianie i bruku by³y rysy jakie tylko piki i miecze mog³y zostawiæ. Thouriss ich ma! Riverwind g³o¶no przekl±³ w³asne niedbalstwo…
- Dok±d mogli ich zabraæ? – spyta³ Bruda.
- Do¿o z³e miejsca. Mo¿e stary pa³ac.
Krasnolud ¿lebowy przybli¿y³ nos do ¶ladów krwi i g³o¶no pow±cha³.
- Nie dziewczyna. ¦mierdzi stary cz³owiek.
- Mo¿esz byæ tego pewny?
- Brud ju¿ w±cha³ dziewczyna. To nie ona – odpar³ z ufno¶ci± we w³asny nos.
A wiêc Catchflea by³ ranny. Stary nie by³ zbyt silny i ka¿da rana mo¿e go tylko bardziej os³abiæ.
Powietrze zawirowa³o. Owinê³o siê wokó³ Riverwinda i Bruda rzucaj±c im w twarze kurzem. Mieszkaniec równin jedn± rêk± os³oni³ oczy i poczu³ dotyk ciep³a na skórze. Przymru¿onymi oczami patrzy³ w dal ulicy. Pojawi³o siê tam dziwne ¶wiat³o. Chybota³o jak ¶wiate³ko ¶wiecy lecz by³o jaskrawsze od dwudziestu pochodni. Gdy oczy do tego blasku przywyk³y dojrza³, ¿e ¶wiat³o bierze siê z kuli ognia wielko¶ci jego g³owy. Jêzyki ognia pojawia³y siê i znika³y wiruj±c obok centralnej masy. Ognista kula powoli siê zbli¿a³a kiwaj±c siê na boki jak pies szukaj±cy zapachu. Brud g³o¶no pisn±³ i skry³ siê za plecami Riverwinda. Kula natomiast, wlok±c za sob± ogon dymu, podp³ynê³a prosto do twarzy Riverwinda. Móg³ poczuæ jej ciep³o, w±chaæ nawet spaleniznê. Mocniej uj±³ gobliñsk± pikê. By³ gotów dziabn±æ b±d¼ uderzyæ dziwacznego intruza. Kula zatrzyma³a siê tu¿ za jego zasiêgiem.
- Riverwind! – zawo³a³ zwielokrotniony echem g³os – Riverwind.
- Kto¶ ty? – odkrzykn±³.
- Pozdrowienie, barbarzyñco! To jest g³os Thourissa. Jestem rozczarowany w jaki sposób odrzuci³e¶ moj± go¶cinno¶æ i podj±³e¶ próbê ucieczki. Je¶li jednak chcesz jeszcze zobaczyæ swych przyjació³ przy ¿yciu to poddaj siê na frontowych schodach starego pa³acu. Natychmiast. Nie zwlekaj bo oni umr±.
- A sk±d mam wiedzieæ, czy ju¿ nie umarli? – wo³a³ Riverwind.
Ognista kuli ju¿ by³a w ruch. Lecia³a mu prosto w twarz. Riverwind uchyli³ siê wystawi³ pikê do przodu. Kula wybuch³a z d¼wiêkiem gromu, który wrêcz rozdziera³ uszy. Riverwinda zwali³o z nóg… czepiaj±cy siê jego nogi Brud bynajmniej nie pomaga³ w zachowaniu równowagi… i powali³o na plecy. G³owica piki wyparowa³a wraz z dziesiêcioma calami drzewca. Riverwind wsta³ i ze z³o¶ci± cisn±³ zbyteczny ju¿ kij. Brud wsta³ pocieraj±c raczej kwadratow± czaszkê.
- Ow-jej! Ty ciê¿ki, cz³owiek. Je¶æ lepiej mniej polewki.
- Niewa¿ne. Musimy natychmiast udaæ siê na Wielki Plac!
- My, cz³owiek? – Brud potrz±sn±³ g³ow± – Brud idzie do domu. Je¶æ obiad.
- Nie, nie idziesz – Riverwind podniós³ go na nogi – Potrzebny mi kto¶, kto bêdzie pilnowa³ moich pleców gdy wejdê na plac pe³en goblinów i jaszczurów. Poza tym, jeste¶ mi co¶ winien – doda³.
- Brud nie wojownik. Przyprowadzê ¿onê; twardsza ni¿ stek z psa!
- Nie, Brud, nie ma czasu. Szybko biegasz i jeste¶ bardzo sprytny. Poza ty – doda³ cicho mieszkaniec równin – Jeste¶ wszystkim, co mam. Z tob± za plecami nie bêdê obawia³ siê niczego, co Thouriss mo¿e próbowaæ – kusi³ dalej.
Samo wspomnienie strasznego komendanta zabra³o ca³ego ducha z Brudowego krêgos³upa. Przygarbi³ siê rzek³ smutno.
- Mo¿e chuda dziewczyna martwa. I stary te¿. Ty i Brud id± prosto w pu³apkê. Mo¿e zgin±?
Riverwind odpi±³ opoñczê i cisn±³ j± na ulicê. He³m odrzuci³ na kupê pot³uczonych cegie³.
- Chcê, ¿eby¶ szed³ za mn± i mia³ oczy otwarte na ka¿dy podstêp. Rozumiesz?
Krasnolud ¿lebowy ponuro przytakn±³.
- Nie b±d¼ taki ponury! Pomy¶l tylko, jak± historiê opowiesz w³asnym dzieciom – doda³ Riverwind.
Brud siê skrzywi³.
- Wszystkie dzieci pyskuj±, bij± w bêbny ca³y dzieñ i nie szanuj± ciê¿ko pracuj±cy ojciec.
Rivewrwind owin±³ k³ykcie piê¶ci szorstk± ta¶m± maczugi.
- Zostañ ze mn±, brud. Wszyscy Agharowie bêd± ciê szanowaæ za to co robisz.
Ruszy³ szybkim krokiem w stronê placu.
- Hu! Wszyscy Aghar bêd± szanowaæ na pogrzebie! – mamrota³ Brud, lecz szed³ za Riverwindem a szubieniczna lina wci±¿ zwiesza³a mu siê z szyi. Jej odciêty koniec zaznacza³ ¶lad w piasku.
Offline