The Knight of Solamnia
Niezłą burzę wywołałem, ale to i dobrze. Dziękuję za słowa wsparcia, szczególnie Jankowi, którego długie posty, tchnące życiową prawdą czytam z prawdziwą przyjemnością. Co do gardzenia ludźmi, którzy sciągają - Janku, masz rację. Nie gardzę nimi, jest ich mi żal, bo wiem co tracą i wiem jaką krzywdę sobie robią. Dalsza dyskusja poszła w stronę podpisu Arviny - jak widzisz, koleżanko nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Raniący innych tekst pozwolił nam wszystkim, myślę, że szczególnie młodszym osobom zatrzymać się na chwilę i przemyśleć ostre słowa, których być może często w niewłaściwy sposób używają. Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia.
Chciałbym jednak wrócić do ściągania. Piszesz Arvino w swoim poście, że przygotowywałaś się i ściąga była jedynie awaryjnym wyjściem - wierz mi, że cieszy mnie to. Ruszył mnie Twój tekst, że jesteś "mistrzynią ściągania". W swojej grupie na studiach nie miałem za bardzo z kim pogadać o tym "procederze" bo praktycznie wszyscy sciągali i dusiłem w sobie to od dawna. Musiałem napisać, to co napisałem i pod każdym zdaniem dotyczącym sciągania, które zamieściłem na forum podpisuję się i się go nie wstydzę. Takie jest moje zdanie. W swojej przydługiej może wypowiedzi zwracałem uwagę, że notoryczne ściąganie bez uczenia się niszczy nasze młode społeczeństwo. To naprawdę źle wpływa na całe życie - jeżeli człowiek przyzwyczaja się całą młodość, że może osiągnąć wszystko bez wysiłku, a wkraczając w dorosłe życie nagle musi o wszystko walczyć, jak ma sobie poradzić? Tak jak pisałem, ŻYCIA nie uda się sciągnąć z karteczki położonej na kolanie.
Chciałbym jeszcze nawiązać do posta Janka o jego synu - każdy z nas uważa, że jest lepszy od wcześniejszych pokoleń i popełnia te same błędy. Pomimo tego, że wie jak je uniknać i wie jakie są konsekwencje uważa, że mu akurat się uda - a jak to się kończy, każdy wie.
Offline
Najwyższy Kleryst
No i dobrze! Zawsze to lepiej, a zwłaszcza lżej, jak się wywali co na wątrobie leży. Temat więc należy uznać za zamknięty, obgadany, obszczekany, przeżuty i wypluty. Nie chciałbym tego dalej ciągnąć bo zupka odgrzewana nie zawsze dobrze smakuje (choć są i takie, że po odgrzaniu są jeszcze lepsze!).
A więc teraz! Rycerzu U'! Jeśli naprawdę "est sularus..." to ........ do quizu!
Alem Waszmości, jak Zagłoba mawiał, z mańki zażył!!!
Offline
The Knight of Solamnia
Do quizu przysiądę, ale może w weekend - zbyt zajęty jestem, a muszę sięgnąć do źródeł, żeby go rozwiązać
Offline
Giermek
Nareszcie ciepło i można zacząć sezon
http://www.facebook.com/photo.php?fbid= … =1&theater
Offline
The Knight of Solamnia
adamsb81 napisał:
Nareszcie ciepło i można zacząć sezon
http://www.facebook.com/photo.php?fbid= … =1&theater
Jedna z rzeczy które chciałbym nauczyć się robić - strzelanie z łuku. Dopnę swego i wreście się nauczę, a co! kolejna rzecz, o której marzę to nurkowanie.
Nie myślcie sobie, że nie spełniam swoich marzeń, robię to powoli, żeby się nimi nacieszyć Wziąłem ślub, kupiłem wymarzone auto, pracuję w branży... po kolei, powolutku wszystko się zrobi
Offline
adamsb81 napisał:
Nareszcie ciepło i można zacząć sezon
http://www.facebook.com/photo.php?fbid= … =1&theater
Piękna kolekcja Adam! Też mam łuk i czasem chodzę sobie postrzelać pod las. Tak dla zabawy nie mam jakiegoś profesjonalnego sprzętu ale myślę, że na zgraje orków byłby zabójczo skuteczny
Offline
Giermek
Chyba muszę jeszcze poćwiczyć. 1:0 dla niedźwiedzia
http://www.facebook.com/photo.php?fbid= … =1&theater
http://www.facebook.com/photo.php?fbid= … =1&theater
Offline
Najwyższy Kleryst
No i dopadł nas kolejny etap marazmu i odskoku w inne wymiary magii i życia. Od paru dni (a może trochę dłużej) odwiedzin forum jak na lekarstwo. Quiz DL też w związku z tym powodzeniem cieszyć się nie może (a może za trudny? a może za prosty?). W każdym razie nie rezygnuję i ogłaszam - ETAP PRÓBNY QUIZU ZAMYKAM NA TRZECIM ODCINKU - W NAJBLIŻSZĄ NIEDZIELĘ ETAP WŁAŚCIWY - innymi słowy: skończyły się żarty a zaczęły się górki!
Mam nadzieję, że frekwencja dopisze troszkę lepiej bo jak dotąd niezawodna jest tylko Arvina, chociaż quizu z Tolkiena to mi troszkę brakuje .
Offline
Księżniczka Mithrilowej Hali
Zaczynam się bać, skoro quiz ma się dopiero teraz rozkręcić
A co do konkursu o Tolkienie, to czekam aż wszyscy uczestnicy udzielą odpowiedzi na pytania. Obyśmy się tego doczekali wkrótce
Offline
Najwyższy Kleryst
Już ręce zacieram!!! Najbliższy etap quizu to SMOKI!!!!
Offline
Księżniczka Mithrilowej Hali
O rety kotlety Uwielbiam smoki! Obym tylko coś o nich wiedziała i nie ośmieszyła się XD
Offline
Najwyższy Kleryst
Łatwo nie będzie!!! Daję słowo!!!
Offline
Księżniczka Mithrilowej Hali
<rozpacz> obłoże się książkami i damy radę. Jakoś... Żeby wstydu nie było coś tam napiszę w odpowiedziach Może tolkienowski też zacznę robić trudniejszy ^^
Offline
Najwyższy Kleryst
No i kolejne Święta nadeszły!!!
A zatem wszystkim forumowiczom życzę Świąt Wesołych, jajecznych (a nawet jajcarskich), nie przeżartych ale dobrze najedzonych. Radości mnóstwo! Zdrowia żelaznego i kopy przyjaciół dookoła!
Janek
Offline
Księżniczka Mithrilowej Hali
Ale ze mnie ciapa! Przegapiłam warsztaty na moim uniwersytecie na temat tłumaczenia tekstów fantasy. Gościem był sam Piotr W. Cholewa (ten od Pratchetta)! Mam nauczkę, żeby na przyszłość czytać różne ogłoszenia i plakaty
Offline
Najwyższy Kleryst
O choroba! Spotkanie z Cholewą! Duuuuża sprawa, szkoda, że ci to przeleciało bo facet tłumaczy jak bóstwo jakie natchnione. Nikt tak nie oddał sarkastycznej ironii Terry Pratchetta jak on. Jedynie Wolnych Ciut Ludzi (Wee Free Men) wolę w tłumaczeniu Doroty Malinowskiej. Cholewa satyrę na Szkotów przerobił na satyrę na naszych górali i to z użyciem gwary podhalańskiej. Łojzicku mi nie pasuje. Wolę tłumaczenie "na litość!". Poza tym Szkoci są o wiele śmieszniejsi.
Offline
Księżniczka Mithrilowej Hali
Tak mi smutno, że przegapiłam. Jestem zła na siebie. Ale mi się łojzicku! podoba Ino czasami się to trochę ciżko czyta. Trza się przyzwycaić. I oscypki
Offline
Najwyższy Kleryst
Ale rzecz jest o Szkotach! Nasi górale walą ciupagą a Szkoci grzmocą najpierw z tzw. byka. Ponieważ jednak ich stroje, kolory, obyczaje itp. Cholewa zachował typowo szkockie a wpakował łojzicku! to mnie to się nie zgadza. Bo wyobraź sobie górala w kilcie pod którym... nic się nie nosi. Jak on miałby przez ognisko skakać i to jeszcze z ciupagą w dłoni! A już kompletnie nie wyobrażam sobie tańcowania po góralsku w kiltach!
Ostatnio edytowany przez janjuz (2013-04-16 18:18:32)
Offline
Księżniczka Mithrilowej Hali
Ale to są Ciut Ludzie. Oni mogą wszystko! Są nie pokonani! A górali w kiltach wolę sobie nie wyobrażać. Fakt, że skakanie nad ogniskiem bez pantalonów może skończyć się smażonymi jajkami XD (Przepraszam!)
Offline
Najwyższy Kleryst
Od czasu do czasu mam napad! I to już tak od lat. Mianowicie przypominam sobie jakiś epizod z bujnego i durnego żywota, spisuję to i powstaje "migawka". Raz na parę lat przeglądam te testy i czasem się zdrowo uśmieję. Poniżej jeden z nich, na zdrowie!
Przygoda na poligonie
Ja, starszy sierżant podchorąży, dowodzę plutonem chemicznym 41 pułku zmechanizowanego 12 Dywizji im. Armii Ludowej. W slangu wojskowym dywizja ma ksywkę, Ministerialna, bowiem kiedyś dowodził nią Generał, dzisiejszy Minister Obrony Narodowej. Ale trafiłem, oficer oficerowi, na terenie jednostki, oddaje honory krokiem defiladowym!!! Jaja jak arbuzy!!!
Jest śmieszny rok 1981, styczeń na poligonie drawskim. Wzięli i wygonili w pole. W zimie!!! Podobno zimą też się walczy. Całe szczęście, że mój pluton nie bierze udziału bezpośredniego w ćwiczeniach lecz, razem z plutonem chemicznym 9 pułku pancernego, stanowi grupę "pozoracji pola walki". Oznacza to, że mamy zadymiać, zasmradzać i skażać teren, żeby innym nie było za dobrze. Plutonem z 9 pułku dowodzi plutonowy podchorąży więc, jako starszy stopniem, dowodzę całością. Brakuje trzech wozów rozpoznawczych, żebym był dowódcą kompanii!!! Żaden regulamin takich cyrków nie przewiduje.
Na razie mamy spokój, wojsko śpi w namiotach, wozy stoją zamaskowane, broń w osobnym namiocie-magazynie, amunicja ostra w moim namiocie. Cisza i spokój nie trwały jednak długo. Trzeciego dnia poligonu dostałem rozkaz pozoracji: zasłona dymna na kierunku NS, z punktu o współrzędnych..., długość 300 m, szerokość 20 m. Przydzielone materiały: 6 świec dymnych DS-6 i 20 granatów dymnych. Trochę maławo bo wieje jak cholera. Nie doceniłem moich żołnierzy!
Ledwie dojechaliśmy do punktu o współrzędnych... gdy podszedł do mnie kapral Olszewski (pomocnik dowódcy plutonu) i tonem konspiracyjnym wyrzekł te słowa:
- Podchorąży, na pontoniaku (to taki samochód ciężarowy) mam beczkę BDSz. Taka postawi nie 300 m a 3 kilometry na szerokość trzystu. Tej beczki nie ma na stanie i właściwie powinniśmy się jej pozbyć po cichu, jest okazja.
- Dawaj - mówię - bo wiatr nam porwie te świeczki w cholerę.
Po chwili podjechał samochód. Chłopcy wyładowali beczkę dwustu kilogramową i... odpaliliśmy. Dobrze, że stałem po zawietrznej, bo dym był śmierdzący jak cholera i gęsty jak masło. Olszewskiemu było ciągle mało.
- Podchorąży, na pontoniaku jest balon chloropikryny (skrystalizowany gaz łzawiący), jest tego dobre 50 kilo a w ogóle to nie mamy prawa tego mieć. Nikt się nie połapie.
- Rysiu - odparłem - jaja nam urwą jak się połapią ale ja mam do cywila 5 miesięcy a ty jeszcze mniej. Dawaj.
Postawiliśmy balon na pancerzu BRDM-a (wóz rozpoznania skażeń) i wio, w chmurę dymu. Wszystko w zgodzie z regulaminem walki. Stroje przeciwchemiczne (tzw. kondomy) włożone, filtrowentylacja na pełen gaz i jazda. Przez wizjer gówno widać w tej chmurze. Ostrożnie przejechałem jakieś dwieście metrów i puściłem wieżyczkę na obrót z maksymalną prędkością. Lufa kaemu rozwaliła balon w drebiezgi, na wstrząsach reszta spadła na ziemię a my... dyszel na abarot i do domciu. Po powrocie stwierdziłem, że Olszewski ma łeb na karku. Czekał na nasz powrót z rozwiniętym stanowiskiem odkażania i dezynfekcji. Zanim wysiedliśmy nasz BRDM był czyściutki i pachnący chlorem. W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, bo to i rozkazy wypełnione z nadmiarem, i stan ewidencyjny plutonu zgadza się z rzeczywistością, i wojsko zadowolone, zarządziłem odbój alarmu bojowego i nakazałem przygotowanie posiłku. Racje poligonowe były świetne; rosyjska tuszonka na łeb, chleba do oporu i cebula, żeby się nie odwitaminizować. Do tego kawusia z bromem (jako chemik wiem, że brom przestaje działać po sześciu tygodniach podawania, ale jak bym to wojsku powiedział... strach pomyśleć o dziewczynach z najbliższej wsi).
Najedzony po same uszy chciałem właśnie wypalić dobrze zasłużonego "klubowca" gdy nagle, na teren naszego wydzielonego obozowiska zajechał gazik. Zahamował z piskiem opon. Z gazika wyskoczył jakiś nieduży facet. Duży czy nie, na ramionach miał majora więc na wszelki wypadek stanąłem na baczność i się zameldowałem. To znaczy, zacząłem meldunek:
- Obywatelu majorze - wyszczekałem - sierżant podchorąży...
- Milczeć!!! - wypiskała nieduża postać
Posłusznie zamilkłem. Jak nie ma ochoty znać mojego nazwiska, to pies go drapał. Stał przede mną, patrząc lekko przekrwionym wzrokiem a w oczach miał chęć mordu i lekkie przebłyski rozbawienia.
- Dowodzicie tu!?
- Melduję...
- Milczeć!!! Sam widzę!!! Podchorąży, ponieważ jeszcze nie miałem tej strasznej okazji was poznać więc muszę was poinformować, że jestem szefem zabezpieczenia chemicznego dywizji! Rozkaz pozoracji dostaliście ode mnie! I co zrobiliście!!!
- Wykonałem, obywatelu...
- Milczeć!!!
Moi chłopcy schowali się za wozami, ja nie mogłem, więc stałem wyprężony i milczałem zgodnie z rozkazem.
- Podchorąży! Nie wiem jakie króliki wam się popieprzyły pod hełmem! Postawiliście zasłonę prosto na sztab dywizji!!! Nikt nic nie widział!!! Ale nie to było najgorsze!!! W całym sztabie TYLKO JA miałem maskę gazową!!! Reszta musiała spierdalać!!! Kierowcy nie wiedzieli gdzie spieprzać bo nic nie widzieli, dowódca dywizji zwichnął nogę bo nic nie widział, takiego zapłakanego sztabu nie było w całym Układzie Warszawskim!!!
Zza samochodów dobiegł chóralny wybuch śmiechu co major skwitował ostrym spojrzeniem w bok. Umilkli jak nożem uciął.
Zapadła niewygodna cisza. Po chwili zebrałem się na odwagę i mruknąłem teatralnym szeptem:
- Na wojnie, jak na wojnie, bywają niespodzianki.
Tego było za wiele dla niewielkiego majora. Ryknął śmiechem na całe gardło, aż płakał ze śmiechu, tarzał się niemal w śniegu. W końcu, zmęczony napadem histerii, usiadł i wymamrotał:
- Palancie, wykazałeś kompletny brak przygotowania sztabu dywizji do wojny. Albo ci dadzą order albo zabiją.
Orderu nie dali, nie zabili, tylko po powrocie do koszar zostałem przeniesiony na stanowisko instruktora chemicznego batalionu piechoty. Niby awans lecz... co to za życie.
Offline